29.08.2016
Rycerz Niepokalanej


Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry, zgromadzeni w Oborskim Domu Maryi!

W dniu 14 sierpnia 2016 roku wspominaliśmy 75. rocznicę męczeńskiej śmierci polskiego franciszkanina, św. Maksymiliana Marii Kolbego.

O tej rocznicy przypomniał nam niedawno papież Franciszek, który podczas Pielgrzymki Apostolskiej do Polski odwiedził także były hitlerowski obóz zagłady Auschwitz Birkenau i modlił się w celi śmierci o. Maksymiliana.

Także i my pragniemy dzisiaj zatrzymać się na chwilę, aby w ciszy wsłuchać się na nowo w przejmujące świadectwo wiary i miłości Rycerza Niepokalanej.

Był luty 1941 roku. Polska znajdowała się pod okupacją hitlerowską. O. Maksymiliana osadzono w najsroższym więzieniu warszawskim na Pawiaku. Strażnik w randze Scharfuhrera widząc zakonnika w habicie, z koronką u pasa, zakończoną krzyżykiem, zapytał go: – Ty wierzysz w to?, a gdy ten odpowiedział spokojnie: – Tak, wierzę!, wymierzył mu policzek. Jeszcze kilkakrotnie zadawał esesman swoje pytanie, a słysząc za każdym razem twierdzącą odpowiedź, bił niemiłosiernie po twarzy. Obecnym, których to zajście mocno zdenerwowało, o. Kolbe oświadczył, że to nic takiego, bo to wszystko dla Matki Bożej.

28 maja 1941 roku o. Maksymilian został wywieziony do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz wraz z trzystoma (303) innymi więźniami. Po drodze, aby rozładować ponurą atmosferę, jaka zapanowała w wagonach towarowych, śpiewał pieśni religijne i narodowe, które inni podchwytywali. W Auschwitz o. Kolbe otrzymał pasiak i numer 16.670.

Pobyt w obozie uważał za wielkie zadanie wyznaczone mu przez Niepokalaną. W miejscu, gdzie panowały głód, choroby i nienawiść, gdzie wielu z tego powodu załamywało się w wierze za najważniejsze uważał otworzyć na oścież swoje serce. Umiał zapomnieć o sobie i całkowicie poświęcił się bliźnim. Gdy wnoszono kotły z jedzeniem i każdy chciał być pierwszy, on nie pchał się nigdy, choć niekiedy pozostał bez jedzenia. Często dzielił się z innymi swą skąpą porcją chleba czy zupy.

Pewnego dnia lekarz obozowy Rudolf Diem, patrząc na tego wynędzniałego więźnia, zaproponował mu rewir, lecz o. Kolbe odrzekł: – Niech pan doktor weźmie do szpitala o, tego, czekającego w kolejce. Wskazał na kogoś młodszego. Wdzięczny lekarzowi za dobre serce, zaproponował mu spowiedź.

O. Maksymilian miał wciąż na oku zbawienie i uświęcenie ludzi. Jak na Pawiaku, tak i tu – zeznają świadkowie – swoim wpływem umiał każdego umocnić na duchu i zachęcić do przetrwania.

Pewnego dnia zgłosił się do niego nastoletni więzień obozu, Wilhelm Żelazny. Chciał popełnić samobójstwo rzucając się na podłączone do prądu druty kolczaste. Żelazny otrzymał wtedy od zakonnika różaniec.

Swoje spotkanie z o. Maksymilianem opisał następująco:

„Ten długo ze mną rozmawiał i na koniec wyciągnął woreczek umocowany po wewnętrznej stronie obozowej bluzy pod pachą, w którym znajdował się porwany różaniec. Wręczył mi go, mówiąc, że mi go udostępnia na pewien czas, abym go odmawiał, co mi doda sił i podniesie mnie na duchu. Powiedział mi również, że brakuje w nim kilku paciorków zniszczonych przez gestapowca na Pawiaku, lecz te brakujące mam również odmawiać. W woreczku znajdowały się również resztki zniszczonych paciorków, które brat Maksymilian troskliwie pozbierał z podłogi celi na Pawiaku”.

Wycieńczony i załamany psychicznie Wilhelm posłuchał o. Maksymiliana. Młody chorzowianin zaczął modlić się o siłę i nadzieję. Przeżył. Został zwolniony z obozu wiosną 1942 roku. Dzięki Różańcowi – uczył św. Maksymilian - "w serca zbolałe spływa balsam ukojenia, w duszach zrozpaczonych świta znowu promyk nadziei".

O. Kolbe przekonywał, że kresem człowieka jest nie ziemia, lecz świat lepszy – u Boga. Zachęcał do ufnego oddania się Niepokalanej. Hamował nienawiść do ciemiężycieli.

Razem z młodym Józefem Stemlerem, o. Maksymilian Kolbe pracował przy ładowaniu trupów do skrzyń i wywożeniu ich do krematorium. Na widok takiego okrucieństwa Józef rzekł do zakonnika: - Ojcze, przebacz mi, jak ja ich nienawidzą... Chciałbym tych wszystkich esesmanów i kapo pozabijać! - Dziecko, nie wolno tak! - odparł o. Kolbe. - Nie możemy pozwolić naszym oprawcom uczynić nas takimi, jak oni tego chcą. Nienawiść do niczego nas nie doprowadzi. Tylko miłość jest twórcza. Choćby nie wiem, jak nas dręczyli, to te cierpienia nie są na próżno, ale można je Niepokalanej ofiarować! (Rycerz Maryi, s. 652).

Modlił się ze współwięźniami. Chętnie spowiadał nieszczęśliwych. Na rewirze obrał sobie pryczę tuż przy drzwiach, by więźniowie mieli łatwiejszy i bezpieczniejszy dostęp do niego.

Najwymowniejszy był jednak jego przykład. Ks. Zygmunt Ruszczak oświadcza: Ilekroć zetknąłem się na placu apelowym z o. Kolbem, to odczuwałem na sobie dziwną emanację jego dobroci i spokoju. Chociaż jak każdy inny więzień był on w podartym pasiaku, w drewniakach, z miską wiszącą u boku, to jednak tego biednego wyglądu zewnętrznego nie widziało się, będąc pod urokiem jego uduchowionej twarzy i świętości, jaka biła z jego postaci.

Apostolstwo i mękę obozową uwieńczył o. Kolbe dobrowolnym oddaniem życia za bliźniego. Pod koniec lipca 1941 roku z bloku 14, na którym przebywał wtedy o. Maksymilian, uciekł jeden z więźniów. W odwet za to komendant Karol Fritzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów i z bloku uciekiniera wybrał dziesięciu na śmierć głodową. Wskazał między innymi Franciszka Gajowniczka, który wychodząc z szeregów żalił się głośno, że musi osierocić żonę i dzieci. Wtedy to stała się rzecz niesłychana. Na oczach wszystkich o. Kolbe podszedł do komendanta, zdjął czapkę i poprosił go, by mu pozwolił zastąpić tego skazańca. Zdumiony Niemiec zapytał, kim jest, i usłyszał odpowiedź: – Jestem kapłanem katolickim. Wyraził zgodę na zamianę.

Gajowniczek wrócił do szeregu, z czasem na wolność, a o. Maksymilian znalazł się za niego w bloku śmierci (13, potem 11), w bunkrze głodowym razem z dziewięciu wybranymi. Bunkier ten, skąd zazwyczaj dolatywały przekleństwa i krzyki rozpaczy, zamienił się teraz w kaplicę rozśpiewaną i rozmodloną głosami skazańców. To działał Rycerz Niepokalanej, przygotowując towarzyszy niedoli na chrześcijańskie przejście do wieczności.

Odszedł jako jeden z ostatnich. Dwa tygodnie wytrzymał bez okruszyny chleba i kropli wody, aż hitlerowcy, którzy nie mogli znieść jego spokojnego spojrzenia, dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to 14 sierpnia 1941 roku, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Po zgonie – według relacji pisarza bunkra głodowego Brunona Borgowca – wyglądał jak żywy, a jego twarz jakoś dziwnie promieniowała. W dniu następnym jego ciało zostało spalone w krematorium.

Pragnę być starty na proch dla Niepokalanej – mawiał o. Maksymilian. Niepokalana wzięła go za słowo, a on dał się Jej poprowadzić aż do bunkra głodowego. Przypieczętował swoją miłość do Niej, a Ona przyszła w wigilię swego święta zabrać jego nieśmiertelną duszę do nieba.

Ojciec Kolbe, pierwszy święty-obozowiec, nie posiada grobu. Wiatr porozwiewał jego prochy; nie rozwiał jednak pamięci o człowieczeństwie Rycerza Niepokalanej, o triumfie miłości nad nienawiścią.

Bohaterstwo o. Kolbego, podyktowane jak najszlachetniejszymi pobudkami, odbiło się głośnym echem w obozie oświęcimskim. Stało się coś o wartości trudnej do zrozumienia. Józef Stemler, były dyrektor Macierzy Polskiej, tak to tłumaczył:

W tych warunkach (...) przy niespotykanym dawniej i gdzie indziej splugawieniu myśli, uczuć i mowy – człowiek istotnie stawał się człowiekowi wilkiem. W takim stanie nastrojów przyszło zaofiarowanie się o. Maksymiliana. To było rozładowanie atmosfery, uderzenie piorunu; to wywołało głęboki, dobroczynny wstrząs. Inny świadek, inżynier Jerzy Bielecki, dodał, że był to wstrząs pełen optymizmu, regenerujący i dodający sił, można powiedzieć, potężna eksplozja światła w ciężkiej, czarnej obozowej nocy. Sami esesamni mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek.

O. Kolbe postąpił tak, jak jego Boski Mistrz Jezus Chrystus, oddając siebie w ofierze za braci, doprowadzając swą miłość do tego stopnia, że stał się żertwą ofiarną, a nad taką miłość nie ma większej miłości.

Z perspektywy czasu tak scharakteryzował tę heroiczną ofiarę kard. Stefan Wyszyński, prymas Polski:

Właściwie, to o. Maksymilian Maria Kolbe, wśród zmagających się potęg świata, wygrał wojnę! Wtedy, gdy do głosu doszła nienawiść, której nie można było przezwyciężyć większą jeszcze nienawiścią – bo zda się, że większej już być nie mogło! – pozostał jeden wybór: nienawiść przezwyciężyć większą jeszcze miłością. Taki właśnie środek zwycięstwa wybrał o. Maksymilian Maria. Wobec tego przykładu zatrzymały się niejako potęgi nienawiści, zdumione tak wielką miłością.

Papież Jan Paweł II wpisał go w poczet świętych męczenników dnia 10 października 1982 roku. Podczas uroczystej Mszy św. kanonizacyjnej sprawowanej na Placu św. Piotra, powiedział:

Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Od dzisiaj Kościół pragnie nazywać świętym człowieka, któremu dane było w sposób szczególnie dosłowny wypełnić powyższe słowa Odkupiciela.

Maksymilian nie „umarł” – ale „oddał życie… za brata”. – mówił papież.

Była w tej straszliwej po ludzku śmierci cała ostateczna wielkość ludzkiego czynu i ludzkiego wyboru: sam się dał na śmierć z miłości. I było w tej jego ludzkiej śmierci przejrzyste świadectwo dane Chrystusowi: świadectwo dane w Chrystusie godności człowieka, świętości jego życia i zbawczej mocy śmierci, w której objawia się potęga miłości. Właśnie dlatego śmierć Maksymiliana Kolbego stała się znakiem zwycięstwa. Było to zwycięstwo nad całym systemem pogardy i nienawiści człowieka i tego, co Boskie w człowieku – zwycięstwo podobne do tego, jakie odniósł na Kalwarii Pan nasz Jezus Chrystus”.

Metropolita Bambergu abp Ludwig Schick powiedział niedawno: „Maksymilian Kolbe jest dowodem, że Ewangelia jest źródłem zbawienia i pokoju dla każdego człowieka i dla całego świata. Jest też symbolem bezinteresownej miłości, która pozwala przezwyciężyć strach i poświęcić się na rzecz drugiego człowieka, miłości, która pozwala zapomnieć o sobie i pokonać też terror i przemoc. Święty ten jest dla mnie wzorem prawdziwie chrześcijańskiego życia i dowodem, że istnieją siły miłości i dobroci większe od nas. Pochodzą one od Boga. W bunkrze głodowym obozu Maksymilian Kolbe dowiódł, że miłość Chrystusa jest silniejsza niż wszystkie zbrodnie, cały terror, pogarda dla człowieka i ludobójstwo. Dzięki miłości Chrystusa, po naznaczonej przemocą przeszłości pojednanie jest możliwe. Maksymilian Kolbe jest tego ucieleśnieniem”.

Najmilsi bracia i siostry, zgromadzeni u stóp Matki Bożej Bolesnej!

Pozwólmy i my poprowadzić się Niepokalanej, tak jak Jej oddany Rycerz – św. Maksymilian.

Prośmy Maryję, by dała nam oczy widzące brata w drugim człowieku, ręce niosące pomoc i serce pełne miłości, silniejszej od nienawiści i śmierci.

Bądźmy świadkami tej Miłości, która z krzyża wyciąga do nas swoje ramiona, otwiera nam Niebo i daje życie wieczne.

Niech nam w tym pomaga gorące nabożeństwo do Matki Bożej, nasze całkowite oddanie Niepokalanej, którego niestrudzenie uczył św. Maksymilian.

„W 1941 roku,   — wkrótce   po   męczeńskiej   śmierci  swego syna Maksymiliana,  Maria   Kolbe   — mieszkająca jako  rezydentka u Sióstr Felicjanek w Krakowie  — obudziła się o 7 rano.

Gdy zaczęła poranną modlitwę,   — usłyszała delikatne jakby pukanie do drzwi, które otworzyły się   — i… nagle zobaczyła ku wielkiemu zdziwienia swego syna w habicie.

Był radosny, twarz miał uśmiechniętą i otaczało go przedziwne światło.

W pierwszej chwili pani Kolbe zaniemówiła z wrażenia, wyczuwając intuicyjnie, że chociaż widzi syna, to jednak jest to jakaś nieziemska jego postać.

Zapytała po chwili milczenia:

— „Synu, czy Niemcy ciebie puścili?”

Tajemnicza postać przeszła przez pokój, zbliżyła się do okna i rzekła:

— „Nie martw się o mnie, matko. Tam, gdzie jestem, jest pełnia szczęścia”.

To powiedziawszy… znikł nagle!

Wówczas pani Kolbe zrozumiała,   — że jej syn na pewno nie żyje, a widziała jego ducha.

Na potwierdzenie tego faktu jeszcze tego dnia otrzymała wiadomość o śmierci Maksymiliana Kolbego.

W dalszym opisie tego zjawiska Maria Kolbe podkreśla, — że było to  realne przeżycie na jawie, które widziała i słyszała własnymi zmysłami”.

Drodzy Czciciele Matki Bożej, zgromadzeni w Oborskim Sanktuarium!

14 sierpnia 1941 roku, w wigilię uroczystości wniebowzięcia NMP, ojciec Maksymilian Maria Kolbe zakończył swoją ziemską wędrówkę, jako męczennik miłości i wielki świadek Bożego Miłosierdzia.

Papież Franciszek uczy:

„Podobnie jak nasza Matka Maryja, jesteśmy wezwani, aby w pełni uczestniczyć w zwycięstwie Pana nad grzechem i śmiercią oraz królować wraz z Nim w Jego odwiecznym Królestwie”.

O tym właśnie przypomina nam dzisiaj Rycerz Niepokalanej, męczennik miłości – ojciec Maksymilian.

„Niepokalana jest tą drabiną, po której idziemy do Przenajświętszego Serca Jezusowego” – mówił do swoich współbraci.

„Zbliżajmy się do Niej i naśladujmy Jej cnoty, byśmy zasłużyli sobie na oglądanie Jej przez całą wieczność”.

„Jeżeli będziemy Jej wierni, czyż możemy pomyśleć, aby nas Ona do nieba nie wzięła? – mówił nasz Święty. Znając miłosierdzie Boże, jeżeli Niepokalanej całkowicie się oddamy, możemy mieć w Bogu nadzieję, że nasze zbawienie jest Jej sprawą”. Amen.

                o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio