Drodzy
w Sercu Jezusa, bracia i siostry, zgromadzeni w Oborskim Domu Maryi!
W
dniu 14 sierpnia 2016 roku wspominaliśmy 75. rocznicę męczeńskiej śmierci polskiego
franciszkanina, św. Maksymiliana Marii Kolbego.
O
tej rocznicy przypomniał nam niedawno papież Franciszek, który podczas
Pielgrzymki Apostolskiej do Polski odwiedził także były hitlerowski obóz
zagłady Auschwitz – Birkenau i modlił się w celi śmierci
o. Maksymiliana.
Także
i my pragniemy dzisiaj zatrzymać się na chwilę, aby w ciszy wsłuchać się na
nowo w przejmujące świadectwo wiary i miłości Rycerza Niepokalanej.
Był
luty 1941 roku. Polska znajdowała się pod okupacją hitlerowską.
O. Maksymiliana osadzono w najsroższym więzieniu warszawskim na
Pawiaku. Strażnik w randze Scharfuhrera widząc zakonnika w habicie,
z koronką u pasa, zakończoną krzyżykiem, zapytał go: – Ty
wierzysz w to?, a gdy ten odpowiedział spokojnie: – Tak,
wierzę!, wymierzył mu policzek. Jeszcze kilkakrotnie zadawał esesman swoje
pytanie, a słysząc za każdym razem twierdzącą odpowiedź, bił
niemiłosiernie po twarzy. Obecnym, których to zajście mocno zdenerwowało,
o. Kolbe oświadczył, że to nic takiego, bo to wszystko dla Matki Bożej.
28
maja 1941 roku o. Maksymilian został wywieziony do hitlerowskiego obozu
koncentracyjnego w Auschwitz wraz z trzystoma (303) innymi więźniami.
Po drodze, aby rozładować ponurą atmosferę, jaka zapanowała w wagonach
towarowych, śpiewał pieśni religijne i narodowe, które inni podchwytywali.
W Auschwitz o. Kolbe otrzymał pasiak i numer 16.670.
Pobyt
w obozie uważał za wielkie zadanie wyznaczone mu przez Niepokalaną.
W miejscu, gdzie panowały głód, choroby i nienawiść, gdzie wielu
z tego powodu załamywało się w wierze za najważniejsze uważał
otworzyć na oścież swoje serce. Umiał zapomnieć o sobie i całkowicie
poświęcił się bliźnim. Gdy wnoszono kotły z jedzeniem i każdy chciał
być pierwszy, on nie pchał się nigdy, choć niekiedy pozostał bez jedzenia.
Często dzielił się z innymi swą skąpą porcją chleba czy zupy.
Pewnego
dnia lekarz obozowy Rudolf Diem, patrząc na tego wynędzniałego więźnia,
zaproponował mu rewir, lecz o. Kolbe odrzekł: – Niech pan doktor weźmie do
szpitala o, tego, czekającego w kolejce. Wskazał na kogoś młodszego.
Wdzięczny lekarzowi za dobre serce, zaproponował mu spowiedź.
O.
Maksymilian miał wciąż na oku zbawienie i uświęcenie ludzi. Jak na
Pawiaku, tak i tu – zeznają świadkowie – swoim wpływem umiał każdego
umocnić na duchu i zachęcić do przetrwania.
Pewnego
dnia zgłosił się do niego nastoletni więzień obozu, Wilhelm Żelazny. Chciał
popełnić samobójstwo rzucając się na podłączone do prądu druty kolczaste.
Żelazny otrzymał wtedy od zakonnika różaniec.
Swoje
spotkanie z o. Maksymilianem opisał następująco:
„Ten
długo ze mną rozmawiał i na koniec wyciągnął woreczek umocowany po wewnętrznej
stronie obozowej bluzy pod pachą, w którym znajdował się porwany różaniec.
Wręczył mi go, mówiąc, że mi go udostępnia na pewien czas, abym go odmawiał, co
mi doda sił i podniesie mnie na duchu. Powiedział mi również, że brakuje w nim
kilku paciorków zniszczonych przez gestapowca na Pawiaku, lecz te brakujące mam
również odmawiać. W woreczku znajdowały się również resztki zniszczonych
paciorków, które brat Maksymilian troskliwie pozbierał z podłogi celi na
Pawiaku”.
Wycieńczony
i załamany psychicznie Wilhelm posłuchał o. Maksymiliana. Młody chorzowianin
zaczął modlić się o siłę i nadzieję. Przeżył. Został zwolniony z obozu wiosną
1942 roku. Dzięki Różańcowi – uczył św. Maksymilian - "w serca zbolałe spływa balsam ukojenia, w duszach zrozpaczonych
świta znowu promyk nadziei".
O.
Kolbe przekonywał, że kresem człowieka jest nie ziemia, lecz świat lepszy –
u Boga. Zachęcał do ufnego oddania się Niepokalanej. Hamował nienawiść do
ciemiężycieli.
Razem
z młodym Józefem Stemlerem, o. Maksymilian Kolbe pracował przy ładowaniu trupów
do skrzyń i wywożeniu ich do krematorium. Na widok takiego okrucieństwa Józef
rzekł do zakonnika: - Ojcze, przebacz mi, jak ja ich nienawidzą... Chciałbym
tych wszystkich esesmanów i kapo pozabijać! - Dziecko, nie wolno tak! - odparł
o. Kolbe. - Nie możemy pozwolić naszym oprawcom uczynić nas takimi, jak oni
tego chcą. Nienawiść do niczego nas nie doprowadzi. Tylko miłość jest twórcza.
Choćby nie wiem, jak nas dręczyli, to te cierpienia nie są na próżno, ale można
je Niepokalanej ofiarować! (Rycerz Maryi, s. 652).
Modlił
się ze współwięźniami. Chętnie spowiadał nieszczęśliwych. Na rewirze obrał
sobie pryczę tuż przy drzwiach, by więźniowie mieli łatwiejszy
i bezpieczniejszy dostęp do niego.
Najwymowniejszy
był jednak jego przykład. Ks. Zygmunt Ruszczak oświadcza: Ilekroć zetknąłem
się na placu apelowym z o. Kolbem, to odczuwałem na sobie dziwną emanację
jego dobroci i spokoju. Chociaż jak każdy inny więzień był on
w podartym pasiaku, w drewniakach, z miską wiszącą u boku,
to jednak tego biednego wyglądu zewnętrznego nie widziało się, będąc pod
urokiem jego uduchowionej twarzy i świętości, jaka biła z jego
postaci.
Apostolstwo
i mękę obozową uwieńczył o. Kolbe dobrowolnym oddaniem życia za bliźniego.
Pod koniec lipca 1941 roku z bloku 14, na którym przebywał wtedy o.
Maksymilian, uciekł jeden z więźniów. W odwet za to komendant Karol
Fritzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów i z bloku uciekiniera
wybrał dziesięciu na śmierć głodową. Wskazał między innymi Franciszka
Gajowniczka, który wychodząc z szeregów żalił się głośno, że musi
osierocić żonę i dzieci. Wtedy to stała się rzecz niesłychana. Na oczach
wszystkich o. Kolbe podszedł do komendanta, zdjął czapkę i poprosił
go, by mu pozwolił zastąpić tego skazańca. Zdumiony Niemiec zapytał, kim jest,
i usłyszał odpowiedź: – Jestem kapłanem katolickim. Wyraził zgodę
na zamianę.
Gajowniczek
wrócił do szeregu, z czasem na wolność, a o. Maksymilian znalazł się
za niego w bloku śmierci (13, potem 11), w bunkrze głodowym razem
z dziewięciu wybranymi. Bunkier ten, skąd zazwyczaj dolatywały
przekleństwa i krzyki rozpaczy, zamienił się teraz w kaplicę
rozśpiewaną i rozmodloną głosami skazańców. To działał Rycerz
Niepokalanej, przygotowując towarzyszy niedoli na chrześcijańskie przejście do
wieczności.
Odszedł
jako jeden z ostatnich. Dwa tygodnie wytrzymał bez okruszyny chleba
i kropli wody, aż hitlerowcy, którzy nie mogli znieść jego spokojnego
spojrzenia, dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to 14 sierpnia 1941 roku,
w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Po zgonie –
według relacji pisarza bunkra głodowego Brunona Borgowca – wyglądał jak
żywy, a jego twarz jakoś dziwnie promieniowała. W dniu następnym
jego ciało zostało spalone w krematorium.
Pragnę
być starty na proch dla Niepokalanej
– mawiał o. Maksymilian. Niepokalana wzięła go za słowo, a on dał się Jej
poprowadzić aż do bunkra głodowego. Przypieczętował swoją miłość do Niej,
a Ona przyszła w wigilię swego święta zabrać jego nieśmiertelną duszę
do nieba.
Ojciec
Kolbe, pierwszy święty-obozowiec, nie posiada grobu. Wiatr porozwiewał jego
prochy; nie rozwiał jednak pamięci o człowieczeństwie Rycerza
Niepokalanej, o triumfie miłości nad nienawiścią.
Bohaterstwo
o. Kolbego, podyktowane jak najszlachetniejszymi pobudkami, odbiło się głośnym
echem w obozie oświęcimskim. Stało się coś o wartości trudnej do
zrozumienia. Józef Stemler, były dyrektor Macierzy Polskiej, tak to tłumaczył:
W tych warunkach (...) przy
niespotykanym dawniej
i gdzie indziej splugawieniu myśli, uczuć i mowy –
człowiek istotnie stawał się człowiekowi wilkiem. W takim stanie nastrojów
przyszło zaofiarowanie się o. Maksymiliana. To było rozładowanie atmosfery,
uderzenie piorunu; to
wywołało głęboki, dobroczynny wstrząs. Inny świadek, inżynier
Jerzy Bielecki, dodał, że był to wstrząs pełen optymizmu, regenerujący
i dodający sił, można powiedzieć, potężna eksplozja światła w ciężkiej,
czarnej obozowej nocy. Sami esesamni mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie
mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek.
O.
Kolbe postąpił tak, jak jego Boski Mistrz Jezus Chrystus, oddając siebie
w ofierze za braci, doprowadzając swą miłość do tego stopnia, że stał się
żertwą ofiarną, a nad taką miłość nie ma większej miłości.
Z
perspektywy czasu tak scharakteryzował tę heroiczną ofiarę kard. Stefan
Wyszyński, prymas Polski:
Właściwie,
to o. Maksymilian Maria Kolbe, wśród zmagających się potęg świata, wygrał
wojnę! Wtedy, gdy do głosu doszła nienawiść, której nie można było
przezwyciężyć większą jeszcze nienawiścią – bo zda się, że większej już być nie
mogło! – pozostał jeden wybór: nienawiść przezwyciężyć większą jeszcze
miłością. Taki właśnie środek zwycięstwa wybrał o. Maksymilian Maria. Wobec
tego przykładu zatrzymały się niejako potęgi nienawiści, zdumione tak wielką
miłością.
Papież
Jan Paweł II wpisał go w poczet świętych męczenników dnia 10 października
1982 roku. Podczas uroczystej Mszy św. kanonizacyjnej sprawowanej na Placu św.
Piotra, powiedział:
Nikt
nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół
swoich. Od dzisiaj Kościół pragnie nazywać świętym człowieka, któremu dane było
w sposób szczególnie dosłowny wypełnić powyższe słowa Odkupiciela.
Maksymilian
nie „umarł” – ale „oddał życie… za brata”. – mówił
papież.
Była
w tej straszliwej po ludzku śmierci cała ostateczna wielkość ludzkiego czynu i
ludzkiego wyboru: sam się dał na śmierć z miłości. I było w tej jego ludzkiej
śmierci przejrzyste świadectwo dane Chrystusowi: świadectwo dane w Chrystusie
godności człowieka, świętości jego życia i zbawczej mocy śmierci, w której
objawia się potęga miłości. Właśnie dlatego śmierć Maksymiliana Kolbego stała
się znakiem zwycięstwa. Było to zwycięstwo nad całym systemem pogardy i
nienawiści człowieka i tego, co Boskie w człowieku – zwycięstwo podobne do
tego, jakie odniósł na Kalwarii Pan nasz Jezus Chrystus”.
Metropolita
Bambergu abp Ludwig Schick powiedział niedawno: „Maksymilian Kolbe jest
dowodem, że Ewangelia jest źródłem zbawienia i pokoju dla każdego człowieka i
dla całego świata. Jest też symbolem bezinteresownej miłości, która pozwala
przezwyciężyć strach i poświęcić się na rzecz drugiego człowieka, miłości,
która pozwala zapomnieć o sobie i pokonać też terror i przemoc. Święty ten jest
dla mnie wzorem prawdziwie chrześcijańskiego życia i dowodem, że istnieją siły
miłości i dobroci większe od nas. Pochodzą one od Boga. W bunkrze głodowym
obozu Maksymilian Kolbe dowiódł, że miłość Chrystusa jest silniejsza niż
wszystkie zbrodnie, cały terror, pogarda dla człowieka i ludobójstwo. Dzięki
miłości Chrystusa, po naznaczonej przemocą przeszłości pojednanie jest możliwe.
Maksymilian Kolbe jest tego ucieleśnieniem”.
Najmilsi
bracia i siostry, zgromadzeni u stóp Matki Bożej Bolesnej!
Pozwólmy
i my poprowadzić się Niepokalanej, tak jak Jej oddany Rycerz – św. Maksymilian.
Prośmy
Maryję, by dała nam oczy widzące brata w drugim człowieku, ręce niosące
pomoc i serce pełne miłości, silniejszej od nienawiści i śmierci.
Bądźmy
świadkami tej Miłości, która z krzyża wyciąga do nas swoje ramiona, otwiera nam
Niebo i daje życie wieczne.
Niech
nam w tym pomaga gorące nabożeństwo do Matki Bożej, nasze całkowite oddanie
Niepokalanej, którego niestrudzenie uczył św. Maksymilian.
„W
1941 roku, — wkrótce po
męczeńskiej śmierci swego syna Maksymiliana,
Maria Kolbe — mieszkająca jako rezydentka u
Sióstr Felicjanek w Krakowie — obudziła
się o 7 rano.
Gdy
zaczęła poranną modlitwę, — usłyszała delikatne jakby
pukanie do drzwi, które otworzyły się — i… nagle zobaczyła ku wielkiemu
zdziwienia swego syna w habicie.
Był
radosny, twarz miał uśmiechniętą i otaczało go przedziwne światło.
W
pierwszej chwili pani Kolbe zaniemówiła z wrażenia, wyczuwając
intuicyjnie, że chociaż widzi syna, to jednak jest to jakaś
nieziemska jego postać.
Zapytała
po chwili milczenia:
— „Synu,
czy Niemcy ciebie puścili?”
Tajemnicza
postać przeszła przez pokój, zbliżyła się do okna i rzekła:
—
„Nie martw się o mnie, matko. Tam, gdzie jestem, jest pełnia szczęścia”.
To
powiedziawszy… znikł nagle!
Wówczas
pani Kolbe zrozumiała, — że jej syn na pewno nie żyje, a widziała
jego ducha.
Na
potwierdzenie tego faktu jeszcze tego dnia otrzymała wiadomość
o śmierci Maksymiliana Kolbego.
W
dalszym opisie tego zjawiska Maria Kolbe podkreśla, — że było to realne
przeżycie na jawie, które widziała i słyszała własnymi zmysłami”.
Drodzy
Czciciele Matki Bożej, zgromadzeni w Oborskim Sanktuarium!
14
sierpnia 1941 roku, w wigilię uroczystości wniebowzięcia NMP, ojciec Maksymilian
Maria Kolbe zakończył swoją ziemską wędrówkę, jako męczennik miłości i wielki
świadek Bożego Miłosierdzia.
Papież
Franciszek uczy:
„Podobnie
jak nasza Matka Maryja, jesteśmy wezwani, aby w pełni uczestniczyć w
zwycięstwie Pana nad grzechem i śmiercią oraz królować wraz z Nim w Jego
odwiecznym Królestwie”.
O
tym właśnie przypomina nam dzisiaj Rycerz Niepokalanej, męczennik miłości –
ojciec Maksymilian.
„Niepokalana
jest tą drabiną, po której idziemy do Przenajświętszego Serca Jezusowego” –
mówił do swoich współbraci.
„Zbliżajmy
się do Niej i naśladujmy Jej cnoty, byśmy zasłużyli sobie na oglądanie Jej
przez całą wieczność”.
„Jeżeli
będziemy Jej wierni, czyż możemy pomyśleć, aby nas Ona do nieba nie wzięła? –
mówił nasz Święty. Znając miłosierdzie Boże, jeżeli Niepokalanej całkowicie się
oddamy, możemy mieć w Bogu nadzieję, że nasze zbawienie jest Jej sprawą”. Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|