14.11.2017
Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny!


Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry!

Nad główną bramą prowadząca do Oborskiego Sanktuarium znajduje się zabytkowa Pieta – Figura Matki Bożej Bolesnej, Patronki tego świętego miejsca. Ta Pieta umieszczona nad bramą wejściową przypomina jednocześnie, że Maryja od wieków nazywana jest „przechodnią bramą do raju wiecznego”. Ona – jak najlepsza matka – troszczy się o nasze zbawienie. Otacza opieką i wspiera swoim potężnym wstawiennictwem w codziennej walce z naszymi słabościami i odwiecznym nieprzyjacielem naszego zbawienia. Towarzyszy w trudach ziemskiej wędrówki i przeprowadza bezpiecznie przez próg śmierci. Słusznie więc czcimy Ją jako Patronkę Dobrej Śmierci, Furtę Rajską i Bramę Niebieską, bo wszelkie Jej staranie zmierza do tego, by nas doprowadzić do Domu Ojca.

Drodzy bracia i siostry!

Każdy z nas ma świadomość, że będzie kiedyś musiał przejść przez próg śmierci, choćby nie wiem jak bardzo chciał ten dzień od siebie oddalić. Czas tego wydarzenia wybiera Bóg. To On jest Panem czasu. W dzisiejszej Ewangelii Chrystus zwraca się do nas z wezwaniem: „Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny”.

Pan Bóg nam o tym przypomina w różny sposób, w tym wyraża się Jego miłość do nas i jego wielkie miłosierdzie.

Sześć lat temu przecierając oczy ze zdumienia w jednej z gazet mojego rodzinnego miasta przeczytałem nekrolog.

Dziennik Bałtycki z dnia 26 kwietnia 2011 roku zamieścił nekrolog nieznanego mi człowieka, w którym przeczytałem jakby o sobie samym:

„Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 19 kwietnia 2011 r. zginął tragicznie Syn, Brat i Przyjaciel śp. Piotr Andrzej Męczyński. Msza św. żałobna odprawiona zostanie dnia 27 kwietnia 2011 r. o godzinie 12.00 w kościele pw. św. Michała Archanioła w Gdyni. Pogrzeb odbędzie się tego samego dnia po mszy św. na cmentarzu parafialnym przy kościele. Pogrążona w smutku rodzina”.

Byłem w szoku. Odczytując nekrolog tego młodego człowieka, który zginął tragicznie na drodze, pomyślałem momentalnie o mojej własnej śmierci. Dlaczego? Najpierw dlatego, że ten nieznany mi człowiek miał nie tylko to samo nazwisko, ale nawet dwa identyczne imiona i mieszkał w moim rodzinnym mieście Gdynia, gdzie i ja się wychowałem.

Później do Domu Matki Bolesnej w Oborach przyjechała jego schorowana mama Elżbieta, wdowa. Dopiero tutaj dowiedziała się o kapłanie, który nosi te same dwa imiona i nazwisko jak jej zmarły syn. Rozmawialiśmy ze sobą. Oczywiście, była także zaskoczona i wzruszona. Jako kapłan starałem się, żeby była przede wszystkim pocieszona i umocniona w swojej żałobie i niesieniu krzyża choroby.

Traktuję to wszystko, jako wielką łaskę Boga, który delikatnie puka do drzwi naszego serca i przypomina, że godzina Jego przyjścia się zbliża.

Czy jestem przygotowany? To pytanie na które powinien odpowiedzieć sobie każdy z nas.

Chrystus Pan mówi: „Czuwajcie! Bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie w dniu i godzinie, której się nie spodziewacie”.

Tak naprawdę nie jest ważne kiedy Pan przyjdzie, ważnie jest abyśmy byli zawsze przygotowani.

Siostra Łucja, przekazicielka orędzia Pani Fatimskiej, podkreśla, że „wielką troską Boga i Naszej Pani jest zbawienie ludzi i dojście do nieba; (…) tam też idą te wszystkie dusze, które miały szczęście zejść z tego świata w stanie łaski, czyli bez grzechu śmiertelnego”. Temu służy m.in. praktyka comiesięcznej spowiedzi o którą prosiła Matka Boża w Fatimie.

Bł. Siostra Marta Wiecka, młoda szarytka pracująca w szpitalu, w swoim dzienniku duchowym napisała:

„Niech naszą jedyną tęsknotą stanie się niebo, troska o taki stan duszy, by w każdej chwili być gotową stanąć przed Bogiem”. Bardzo często młoda szarytka wyrywana ze snu, biegła na salę szpitalną, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Opatrując rany chorego, pytała: „jak tam dusza?”

Dlatego też na jej oddziale nikt nie umierał bez pojednania się z Bogiem.

Drodzy Moi! Potrzeba, aby ta troska o wieczne zbawienie wypełniała też nasze serca, abyśmy byli zawsze przygotowani, gdy Pan nadejdzie i zapuka do naszych drzwi.

Św. Jan Bosko uczy: „Nie musimy koniecznie znać godziny naszej śmierci, aby dojść do raju; musimy jednak się do tego przygotować, spełniając dobre uczynki. Dla tego, kto ma spokojne sumienie, śmierć jest pocieszeniem, radością, przejściem prowadzącym do wiecznego szczęścia”.

Pani Fatimska wskazuje nam Niebo, jako cel naszej ziemskiej pielgrzymki i wzywa do przeżywania codziennych trudów, choroby i wszelkich naszych ludzkich cierpień w łączności z Chrystusem Ukrzyżowanym, w zjednoczeniu z Jego zbawczą Ofiarą, która sakramentalnie uobecnia się na ołtarzu w każdej Mszy świętej.  

Święty Paweł przypomina nam dzisiaj, że z tej łączności z Panem, z tej komunii miłości z Jezusem, rodzi się nadzieja zmartwychwstania i życia wiecznego.

„Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim. (…) Przeto wzajemnie się pocieszajcie tymi słowami” – mówi nam dzisiaj św. Paweł.

Dlatego ciągle odnawiajmy i umacniajmy naszą jedność z Panem, szczególnie poprzez częstą komunię świętą.

„Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew trwa we Mnie, a Ja w nim – mówi Chrystus. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Każda nasza komunia święta na ziemi to zapowiedź i przedsmak uczty weselnej w Niebie.

Drodzy bracia i siostry!

We wszystkich okolicznościach naszego życia pamiętajmy o celu naszej ziemskiej pielgrzymki, którym jest Niebo i o tym, co nadaje prawdziwy sens i wartość naszemu życiu.

Sługa Boży kardynał Stefan Wyszyński powiedział: „Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”.

Święty Ojciec Charbel z Libanu, powie nam całkiem wyraźnie: „Miłość jest jedynym atramentem, którym możesz cokolwiek zapisać na tym świecie, wszystko inne jest kleksem na papierze”.

A św. Jan od Krzyża, wielki hiszpański karmelita, przypomina: „pod wieczór życia będziemy sądzeni tylko z miłości”.

Chodzi tu o podwójne przykazanie miłości Boga i ludzi, jak dwie połączone belki Chrystusowego krzyża. W świetle tego krzyża będziemy sądzeni w godzinie naszej śmierci.

„Warunkiem bycia gotowymi na spotkanie z Panem jest nie tylko wiara, ale i chrześcijańskie życie pełne miłości dla bliźniego – podkreśla papież Franciszek. 

– Jeśli czuwamy i staramy się czynić dobro, czujni poprzez gesty miłości, dzielenia się, służenia innym w potrzebie, możemy zachować spokój w oczekiwaniu na przyjście oblubieńca. Pan może przyjść w każdym momencie, a także śmierć w śnie nas nie przestraszy, ponieważ mamy zapas oliwy zgromadzony dobrymi czynami każdego dnia”.

Dlatego nie wolno nam marnować czasu ofiarowanego przez Opatrzność. Pamiętajmy o celu naszej ziemskiej pielgrzymki, wypełniając pracowicie każdy dzień miłością do Boga i ludzi. Do tego wzywa nas święta Teresa z Lisieux, gdy mówi: „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie”.

„Nie ma takich sytuacji, w których by jeszcze miłość nie miała czegoś do powiedzenia” – przekonywał Prymas Tysiąclecia

„Naucz mnie Panie miłości codziennej, co prosty uśmiech w dotyk Boga przemienia” – pisze młoda karmelitanka z Gdyni.

Do grona mądrych i roztropnych panien, wspomnianych przez Chrystusa w dzisiejszej Ewangelii, należała Służebnica Boża Rozalia Celakówna, pielęgniarka pracująca wśród chorych wenerycznie w jednym z krakowskich szpitali. Była zawsze przygotowana na przyjście Boskiego Oblubieńca, bo codziennie spotykała Go w chorych i ubogich, którym służyła. Jej piękne serce stało się lampą, która zawsze świeciła dla Niego.

W swoim dzienniku duchowym napisała: „Miłość musi kierować każdym mym krokiem, i być w każdym tchnieniu, by wszystkie me czyny, poczynania, były przepojone miłością. Miłość każe mi zapomnieć o sobie, pracować dokładnie i bezinteresownie, służyć wszystkim, bez względu jak się na mnie zapatrują i jak ze mną postępują”.

Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie pobłogosławił: w czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł bez sakramentów. Przez dwa tygodnie pielęgnowała 12-letnią dziewczynkę, której nikt nie chciał obsługiwać z powodu nieznośnego fetoru. Prawie przez rok mieszkała w jednym pokoju z pielęgniarką chorą na gruźlicę skóry i troskliwie ją pielęgnowała. Potrzebującym chętnie dostarczała leków. Chorych wspierała radą i pieniędzmi. Dla chorych na sali sprowadzała w porę kapłanów.

 „Lekarzy darzę szczególną miłością – mówiła święta Matka Teresa z Kalkuty. Wasz zawód jest także powołaniem – powołaniem spełniania Bożej miłości, Bożej litości, Bożej mocy uzdrawiania cierpiących. Bóg wybrał was do spełniania szczególnej misji. Być lekarzem oznacza gotowość dotykania Boga w każdym cierpiącym, czy to bogatym, czy to biednym, bowiem choroba dotyka wszystkich”.

Bł. Władysław Strattmann, nazywany lekarzem ubogich, mówił

- Kiedy jakiś pacjent do mnie przychodzi, jeszcze zanim go zobaczę, myślę o nim jak o przyjacielu - powiedział kiedyś. To dlatego starał się znaleźć wystarczająco dużo czasu, aby każdego ze swoich pacjentów cierpliwie wysłuchać, a tych, którzy leżeli w jego szpitalu, podnieść na duchu łagodnym uściskiem dłoni. Był to u niego całkiem naturalny odruch. Czuł się narzędziem Boga, miał świadomość, że jako lekarz chce przywracać zdrowie nie tylko ciała, ale i duszy.

Ten ceniony okulista swój dzień pracy zawsze zaczynał i kończył modlitwą w przydomowej kaplicy.

We wspomnieniach rodziny można znaleźć opowieść jednej z ciotek Władysława o pewnym biednym robotniku, który poparzył sobie oczy wapnem. Jedno oko stracił od razu i wszystko wskazywało na to, że drugiego również nie da się uratować. Wówczas lekarz z całą swoją liczną rodziną modlili się o ocalenie wzroku dla biedaka. Kiedy Bóg wysłuchał ich próśb i udało się zapobiec utracie drugiego oka, chory przyszedł pożegnać się ze swoim lekarzem. Wzruszony upadł na kolana przed swoim dobroczyńcą. Ukląkł również Władysław i tak znalazła ich reszta rodziny, jak klęcząc naprzeciw siebie, dziękowali Bogu za pomoc. Zanim się rozstali, lekarz obdarował jeszcze robotnika nowymi butami i ubraniem.

W swoim pamiętniku napisał: "Nawet jeśli urodziłbym się tysiąc razy, tysiąc razy powiedziałbym mojemu Bogu: Panie, pozwól mi znowu zostać lekarzem, abym mógł pracować dla Ciebie i Twojej chwały".

Podobne świadectwo daje nam św. Józef Moscati, neapolitańczyk kanonizowany w 1987 roku.

Kariera lekarska Giuseppe trwała 24 lata. Zmarł nagle 12 kwietnia 1927 roku, mając zaledwie czterdzieści siedem lat. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i zjedzeniu posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie.

Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości.

Moscati starał się we wszelki możliwy sposób nieść miłosierdzie bliźnim, w których oczami wiary rozpoznawał cierpiące Oblicze Pana. Wobec osób znajdujących się w najbardziej trudnej sytuacji materialnej posuwał się aż do wkładania kilku banknotów między recepty, albo pod poduszkę pacjenta, u którego wyczuwał ciężką sytuację finansową, szczególnie, kiedy spostrzegł, że choroba powstała na skutek niedożywienia. Czasami takich ludzi osobiście zabezpieczał w lekarstwa, które przepisywał albo płacił za pobyt w szpitalu za tych, którzy nie mieli takiej możliwości.

Można go było wzywać nawet do dzielnic cieszących się złą sławą, ciemnych zaułków, gdzie niebezpiecznie było ryzykować samemu, do tych ciemnych korytarzy, gdzie zmuszony był wchodzić ze świecą - nie odmawiał nigdy. Jeśli ostrzegano go, odpowiadał: "Nie powinno się bać, gdy się idzie czynić dobro".

Pewien przyjaciel spotkał go wieczorem w Vomero, na placu Vanvitelli, z dala od zwykle uczęszczanej trasy. Zapytał, co robi w tych stronach: "Wiesz - powiada Moscati śmiejąc się - idę codziennie robić za spluwaczkę biednego studenta". Chodziło o pewnego młodzieńca, który mieszkał sam w wynajętym pokoju, chorego na gruźlicę już w fazie niezakaźnej. Jeśli gospodarze dowiedzieliby się o tym, wyrzuciliby go na ulicę, zatem Moscati przychodził co wieczór, żeby zabrać chusteczki pełne wydzieliny, a następnie spalić je, a na ich miejsce pozostawić czyste.

W domu Moscatiego, siostra, która opiekowała się domem, brała wszystkie jego pobory i zarządzała nimi w taki sposób, aby zabezpieczyć godne życie, przeznaczając resztę dla potrzebujących. Profesor wracając z wizyt przynosił adresy biednych rodzin, które tam spotkał, przekazywał je siostrze i prosił o zajęcie się nimi.

W jednym z listów do pewnego kolegi Moscati pisze: "Błogosławieni jesteśmy, my lekarze, jeżeli pamiętamy, że obok ciał mamy przed sobą dusze nieśmiertelne, względem których posiadamy ewangeliczny nakaz, żeby kochać je jak siebie samego".

Najmilsi bracia i siostry!

Wszyscy trwajmy wiernie przy Sercu Pana. Pamiętajmy o celu naszej ziemskiej pielgrzymki, wypełniając pracowicie każdy dzień miłością do Boga i ludzi.

Rozpoznajmy dzisiaj oblicze Chrystusa przychodzącego w przebraniu ubogiego i chorego brata, abyśmy nie lękali się, gdy pod wieczór życia przyjdzie jako sędzia na swoim tronie pełnym chwały. Każdego dnia bądźmy radosnymi świadkami Jego miłości oraz nadziei sięgającej Nieba. Amen.

                    o. Piotr Męczyński O. Carm.

« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio