21.01.2020
List do Wspólnoty PIETA na XXVIII Światowy Dzień Chorego - 11 lutego 2020 r.


Droga Rodzino Matki Bożej Bolesnej!

Drodzy w Sercu Jezusa, Bracia i Siostry!

Papież Franciszek w Orędziu na tegoroczny XXVIII Światowy Dzień Chorego, obchodzony tradycyjnie 11 lutego, nawiązuje do słów Chrystusa z Ewangelii: «Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię» (Mt 11,28).

„Słowa te są wyrazem  solidarności Syna Człowieczego wobec ludzkości dotkniętej smutkiem i cierpieniem. Jakże wiele osób cierpi w ciele i na duchu! Jezus Chrystus wzywa wszystkich, aby pójść do Niego: «przyjdźcie do mnie» i obiecuje ulgę i wytchnienie. «Kiedy Jezus to mówi, ma przed oczyma ludzi, których spotyka każdego dnia na drogach Galilei: wielu ludzi prostych, ubogich, chorych, grzeszników, znajdujących się na marginesie społeczeństwa…”.

Drodzy Moi! Pragnę zwrócić waszą uwagę, że te właśnie słowa płynące prosto z Serca Jezusowego odczytuje najczęściej kapłan sprawujący w Oborskim Sanktuarium liturgiczny obrzęd błogosławieństwa chorych w każdą sobotę i niedzielę. 

Ojciec Święty w swoim orędziu pisze: „Drodzy chorzy bracia i siostry, wasza choroba stawia was w szczególny sposób pośród owych, “utrudzonych i obciążonych”, którzy przyciągają wzrok i serce Jezusa. Stąd wychodzi światło, które oświeca wasze chwile ciemności i nadzieja wobec waszego zniechęcenia. Jezus zaprasza was, abyście przyszli do Niego: «Przyjdźcie». W Nim bowiem niepokoje i pytania, które rodzą się w tej waszej “nocy” ciała i ducha, znajdą siłę do ich pokonania. Tak, Chrystus nie dał nam recept, ale swoją męką, śmiercią i zmartwychwstaniem uwalnia nas od ucisku zła.

W tym stanie na pewno potrzebujecie miejsca, aby się pokrzepić. Kościół chce być coraz bardziej i lepiej “gospodą“ Dobrego Samarytanina, którym jest Chrystus (por. Łk 10, 34), to znaczy domem, w którym można znaleźć Jego łaskę, wyrażającą się w gościnności, w akceptacji, w podniesieniu na duchu. W tym domu będziecie mogli spotkać ludzi, którzy, uzdrowieni miłosierdziem Bożym ze swojej słabości, będą umieli pomóc wam nieść krzyż, tworząc z własnych ran szczeliny, poprzez które ponad swoją chorobą można dostrzec horyzont i otrzymać światło i powietrze dla waszego życia.

W to dzieło przynoszenia ulgi chorym braciom wpisuje się działalność pracowników służby zdrowia: lekarzy, pielęgniarek, personelu pomocniczego, administracji placówek sanitarnych, wolontariuszy, którzy, wykonując swoje zadania zgodnie z kompetencjami, pozwalają odczuć obecność Chrystusa, który ofiaruje pociechę i troszczy się o chorą osobę, opatrując jej rany. Jednakże również oni są mężczyznami i kobietami nie pozbawionymi własnych słabości czy chorób. W odniesieniu do nich mają szczególne znaczenie słowa, że «otrzymawszy pokrzepienie i pocieszenie Chrystusa, jesteśmy z kolei wezwani, aby stać się pokrzepieniem i pocieszeniem dla naszych braci, poprzez postawę łagodności i pokory na wzór Mistrza» (Anioł Pański, 6 lipca 2014). (…)

On ma oczy, które widzą i które zauważają, gdyż patrzą głęboko, nie rozglądają się obojętnie, lecz zatrzymują się i akceptują całego człowieka, każdego z jego stanem zdrowia, nie odrzucając nikogo, zapraszając każdego do wejścia w Jego życie… On sam uczynił się słabym, doświadczając ludzkiego cierpienia i otrzymując następnie pokrzepienie od Ojca.

Faktycznie tylko ten, kto osobiście przeżywa to doświadczenie, będzie potrafił pocieszyć drugiego” – podkreśla papież Franciszek.

Przykładem może być dla nas Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, który w niedzielę 7 czerwca br. zostanie wyniesiony do chwały ołtarzy i ogłoszony nowym Polskim Błogosławionym.

W dzieciństwie przeżył śmierć matki, doświadczył prześladowań i rusyfikacji, dowiedział się, czym jest głód, chorował na tyfus i gruźlicę. Widział ogrom cierpienia podczas II wojny światowej, zwłaszcza jako kapelan Armii Krajowej w Powstaniu Warszawskim. W takich warunkach dojrzewał do polskości i do kapłaństwa.

Jako 9 – letnie dziecko stracił matkę, która umarła mając zaledwie 33 lata, po urodzeniu kolejnego dziecka. „Matka moja umierała prawie miesiąc. My – dzieci – siedząc w szkole, z lękiem nadsłuchiwaliśmy, czy nie biją dzwony kościelne. Dla nas byłby to znak, że matka już nie żyje. Kiedyś po powrocie ze szkoły stanęliśmy wszyscy przy jej łóżku, a matka zwróciła się do mnie słowami: Stefan, ubieraj się. Ponieważ była jesień, koniec października, zrozumiałem, że mam gdzieś iść. Włożyłem palto. Spojrzała na mnie i powiedziała: Ubieraj się, ale nie tak, inaczej się ubieraj. Zwróciłem na Ojca pytające oczy. Odpowiedział mi: Później ci to wyjaśnię…”.

Dopiero po latach zrozumiał, że matka - tak symbolicznie - troszczyła się, aby "ubierał się" w prawdziwe wartości przygotowujące do wyboru drogi życiowej. Chciała, aby jej syn podobał się Bogu i przywdział szaty kapłańskie.

Śmierć matki bez wątpienia była cezurą w jego życiu, najbardziej bolesnym zdarzeniem w dzieciństwie. W jego sercu, jak i w całym domu, zapanowała ogromna pustka. „Trudno opisać smutek, pustkę i żałość, gdy po pogrzebie Matki wróciliśmy z Ojcem z cmentarza do pustego domu. Zdawało się, że ustało wszelkie życie" - wspominał Wyszyński. Odtąd jeszcze bardziej związał się z „Matką Niebieską", jak sam mówił.

Stefan od dziecka był słabego zdrowia. Pomimo tego, odczuwając w sercu moc Bożego wezwania, postanowił wstąpić do seminarium.

1920 roku po maturze wstąpił do WSD we Włocławku. Warunki w seminarium były nad wyraz skromne, żeby nie powiedzieć - biedne. Po niedawno zakończonej wojnie brakowało żywności, środków sanitarnych, ubrań, a także podręczników. Budynek seminaryjny był niedogrzany, w pokojach zimno. W łóżkach brakowało sienników. Wielu alumnów zapadało z niedożywienia na różnego rodzaju choroby. Niektórzy mdleli podczas zajęć.

Stan zdrowia Stefana Wyszyńskiego też nie był lepszy. Jak wspomina najbliższa rodzina, przyjechał kiedyś jako kleryk do domu z odmrożonymi i spuchniętymi rękami. Potem w seminarium zachorował na gruźlicę. Jego organizm był tak wyczerpany, że przełożeni zaczęli się w końcu zastanawiać, czy w ogóle jest sens dopuszczać takiego kleryka do święceń kapłańskich.

W czerwcu 1924 roku, tydzień przed planowanymi święceniami, trafił do szpitala. Zapadł na tyfus, do którego dołączyło zapalenie płuc. Prawdopodobnie tylko dzięki staraniom pielęgniarki - siostry zakonnej, która umieściła go w izolatce i objęła troskliwą opieką - uniknął śmierci.

Kiedy 29 czerwca koledzy z roku przyjmowali święcenia, Wyszyńskiego wśród nich nie było. Nie dawano mu zresztą w ogóle wielkich nadziei ani na wyzdrowienie, ani na kapłaństwo.

Kiedy opuścił szpital, nadal był bardzo słaby. Teraz więc najważniejsze było ratowanie życia i zdrowia. Został wysłany przez władze seminaryjne na rekonwalescencję do małej wioski koło Konina, do Lichenia. Tutaj, w niewielkim kościółku, zetknął się ze słynącym łaskami obrazem Matki Bożej zwanej od nazwy miejscowości Matką Bożą Licheńską.

W Licheniu miody kleryk powoli dochodził do zdrowia i modlił się. Prosił Matkę Bożą, by mógł odprawić choć jedną w życiu Mszę świętą. Pełen nadziei powrócił do Włocławka. Ucieszył się, że uzyskał zgodę na „bycie księdzem".

„Święcenia kapłańskie otrzymałem w kaplicy Matki Bożej w bazylice katedralnej włocławskiej w roku 1924. Byłem święcony sam – 3 sierpnia. Moi koledzy otrzymali święcenia 29 czerwca, a ja w tym dniu poszedłem do szpitala. Była to jednak szczęśliwa okoliczność, gdyż dzięki temu mogłem otrzymać święcenia w kaplicy Matki Bożej. Gdy przyszedłem do katedry, stary zakrystian, pan Radomski, powiedział do mnie: Proszę księdza, z takim zdrowiem to chyba raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń. Tak się wszystko układało, że tylko miłosierne oczy Matki Najświętszej patrzyły na ten dziwny obrzęd, który miał wówczas miejsce. Byłem tak słaby, że wygodniej mi było leżeć krzyżem na ziemi, niż stać. Podczas Litanii do Wszystkich Świętych, spoczywając na posadzce, lękałem się chwili, gdy trzeba będzie wstać. Czy zdołam się utrzymać na nogach? Taki był stan mojego zdrowia.

… Byłem święcony przez chorego, ledwo trzymającego się na nogach biskupa Wojciecha Owczarka …Skoro wyświęcono mnie na oczach Matki, która patrzyła na mękę swojego Syna na Kalwarii, to już Ona zatroszczy się, aby reszta zgodna była z planem Bożym”.

Ks. Wyszyński, jako młody neoprezbiter, odprawił prymicyjną Mszę św. przed Cudownym Obrazem Matki Bożej na Jasnej Górze.

„Z pierwszą Mszą świętą pojechałem na Jasną Górę i tam ją odprawiłem w dniu Matki Bożej Śnieżnej, 5 sierpnia 1924 roku. Pojechałem na Jasną Górę, aby mieć Matkę, aby stanęła przy każdej mojej Mszy świętej, jak stanęła przy Chrystusie na Kalwarii. Prawdziwą męką była moja pierwsza Msza święta … Dlaczego przyjechałem z prymicją na Jasną Górę, a raczej – dlaczego przywiozła mnie na Jasną Górę moja siostra? Zapewne dlatego, że wychowaliśmy się w naszej rodzinie domowej w głębokiej czci do Matki Bożej. Moja matka odwiedzała Wilno, Ostrą Bramę, a mój ojciec – Jasną Górę. Później toczyli nieraz serdeczne spory na temat skuteczności przyczyny „Tej, co jasnej broni Częstochowy i w Ostrej świeci Bramie”. Urodziłem się w domu rodzinnym pod obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, i to w sobotę, żeby we wszystkich planach Bożych był ład i porządek. Całe moje życie tak wyglądało. Po święceniach kapłańskich w kaplicy Matki Bożej w katedrze włocławskiej uważałem za rzecz najbardziej właściwą przybyć na Jasną Górę, choć sił brakowało. Tak zaczęły się moje drogi”.

Po latach powie, że choć po ludzku wydawało się to niemożliwe, Pan Bóg pozwolił mu do tej pierwszej Mszy świętej dodać wiele innych. I że to On wyznaczył mu czas. „Od tamtej chwili czułem, że ciągnę nie swoimi siłami" – mówił.

Do pracy duszpasterskiej ksiądz Wyszyński został przydzielony dopiero jesienią, gdyż stan jego zdrowia nadal był kiepski i musiał odbyć kolejną kurację.

Wraz z początkiem okupacji niemieckiej zostało zamknięte włocławskie Wyższe Seminarium Duchowne. Ksiądz doktor Wyszyński, który znał język niemiecki, został wyznaczony do negocjacji z okupantem w sprawie otwarcia seminarium. Zgody nie uzyskał. W okupowanym kraju widoczne były natomiast coraz większe represje. Nie oszczędzały także polskiego duchowieństwa.

Kiedy stało się oczywiste, że księżom włocławskiego seminarium grożą aresztowania, decyzja rektora była oczywista: konieczna jest ucieczka. Ale Wyszyński nie chciał się jej podporządkować, mimo że był najbardziej narażony na zatrzymanie, gdyż przed wojną bardzo krytycznie pisał o nazizmie: - Nie czas na ratowanie życia, kiedy Kościół jest w potrzebie - mówił.

Dopiero biskup Michał Kozal wymusił na młodym kapłanie, by opuścił Włocławek. Decyzja biskupa okazała się dla Wyszyńskiego zbawienna, bo wkrótce się okazało, że Niemcy poszukiwali... właśnie Wyszyńskiego i że chcieli go aresztować. Przeprowadzili nawet rewizję w jego mieszkaniu, szukając materiałów dotyczących przedwojennej patriotycznej działalności księdza w harcerstwie.

Tymczasem ksiądz Stefan udał się do Wrociszewa, gdzie mieszkał jego ojciec z macochą i siostrą. Tam ukrywał się do 1940 roku. Nie czuł się jednak bezpieczny. Tym bardziej gdy się dowiedział, że Niemcy aresztowali 44 profesorów i kleryków seminarium i że wśród aresztowanych był jego biskup Michał Kozal (zakończył życie w Dachau w 1943 roku, beatyfikowany w 1987 roku w Warszawie przez Jana Pawła II).

Wyszyński na razie się uratował, ale zdawał sobie sprawę, że jest poszukiwany. W 1940 roku wyjechał więc do Lasek, gdzie wraz ze swoim kierownikiem duchowym - ks. Władysławem Korniłowiczem pomagał siostrom franciszkankom prowadzić zakład dla ich podopiecznych - niewidomych. Wszyscy zostali wkrótce przesiedleni do majątku Zamoyskich w Kozłówce pod Lublinem. On sam, oficjalnie jako kapelan, zajął się nauczaniem, prowadził również wykłady z bliskiej sobie tematyki społecznej.

Odnawiająca się choroba płuc zmusiła go w 1941 roku do opuszczenia Kozłówki. Wyjechał na leczenie do Zakopanego. Tylko przypadek, który Wyszyński odczytał jako znak Boży, sprawił, że zatrzymany podczas łapanki przez gestapo został puszczony wolno. Hitlerowcy nieświadomi jego tożsamości pozwolili mu odejść, mimo iż jego nazwisko widniało na liście poszukiwanych.

W czerwcu 1942 roku znów pojechał do Lasek pod Warszawą, aby tam służyć pomocą siostrom franciszkankom oraz niewidomym.

„W ciągu mojej pracy w Laskach wśród dziatwy ociemniałej, podtrzymywałem na duchu strwożonych sytuacją przyfrontowego życia głównie modlitwą do Matki Bożej. Rzecz znamienna – chociaż Zakład przechodził przez bardzo ciężkie chwile obstrzału artyleryjskiego, pacyfikacji Kampinosu itp. nigdy nie byliśmy zmuszeni do odłożenia wieczornego różańca”.

Obejmując kapelanie Zakładu dla Niewidomych w Laskach, rozpoczął działalność konspiracyjną - pod pseudonimem „siostra Cecylia". Tam prowadził tajne komplety, wykładał katolicką naukę społeczną. Jego sposób mówienia - ujmujący i prosty zarazem, zyskał rozgłos, uznanie słuchaczy i szacunek.

Wojna nie pozwalała jednak o sobie zapomnieć. Do Lasek dodarła wieść, że dowódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski zdecydował o podjęciu walki zbrojnej przeciwko Niemcom, l sierpnia 1944 roku rozpoczęło się Powstanie. Warszawa krwawiła. Z prawego brzegu Wisły patrzyły wojska sowieckie. Do powstania ruszyła także młodzież z Lasek. Ksiądz Wyszyński dodawał im odwagi, błogosławił na drogę. A potem w kaplicy długo się modlił, leżąc krzyżem przed ołtarzem.

Sam, pod pseudonimem „Radwan", służył jako kapelan partyzantów okręgu kampinoskiego. Potem wspominał nieraz tę dramatyczną posługę: „Biegnąc z komżą i stulą do miejsca, w którym właśnie zakończyła się bitwa z oddziałami niemieckimi, natknąłem się na trzech rannych żołnierzy z wyszarpanymi wnętrznościami...". Albo: „Żołnierzy chowano na cmentarzu pod Izabelinem na górce, na piasku, bez trumny, bo już trumien nie było...". Pełnił także funkcję kapelana szpitala powstańczego w Laskach, do którego zwożeni byli ranni.

Papież Franciszek w swoim Orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego podkreśla:

„Drodzy pracownicy służby zdrowia, każda interwencja diagnostyczna, prewencyjna, terapeutyczna, badawcza, lecznicza i rehabilitacyjna skierowana jest do osoby chorego, gdzie rzeczownik “osoba” zawsze pojawia się przed przymiotnikiem “chory”.(…)

Konieczne jest spersonalizowanie podejścia do pacjenta, dodając do leczenia także opiekę w celu integralnego uzdrowienia człowieka. W chorobie czuje on bowiem, że zagrożona jest nie tylko jego integralność fizyczna, ale także wymiar relacyjny, intelektualny, uczuciowy i duchowy; i dlatego oprócz terapii oczekuje wsparcia, troskliwości, uwagi... jednym słowem miłości”.

Pięknym przykładem może być dla nas Prymas Tysiąclecia, który wspomina:

„W okresie powstania byłem kapelanem AK i miałem dużo kontaktu z cierpieniem, niedolą i męką ludzką. Długie miesiące pracy w szpitalu powstańczym bardzo wiele mnie nauczyły. To więcej niż uniwersytet, bo to głębokie zrozumienie bliźniego, czego się na ogół z książek nie nauczy. Szacunku dla człowieka nabywa się nie wtedy, gdy widzi się go w pozycji bohaterskiej, ale gdy widzi się człowieka w udręce.

Pamiętam operację bardzo dzielnego żołnierza, któremu trzeba było odjąć nogę. Powiedział, że zgodzi się na operację pod tym warunkiem, że przez cały czas będę przy nim stał. Złapał mnie za rękę i trzymał ją, dopóki nie zacznie działać środek usypiający. Byłem wtedy strasznie nieuczciwy, bo gdy poczułem, że jego ręka opadła, pobiegłem do innych, których trzeba było spowiadać lub przygotowywać do następnych operacji. Aby zdążyć na czas umówiłem się tylko z lekarzem, że mnie natychmiast wezwie, gdy mój żołnierz zacznie się budzić. W tym wypadku nie było innego wyjścia. Przyszedłem w porę, gdy on już budził się po operacji. Było to dla niego wielką pociechą, podtrzymaniem i otuchą. Wystarczyła sama życzliwość, współczująca obecność, jakieś dobre słowo, trzymanie za rękę”. 

Dlatego, drodzy bracia i siostry, w naszej codziennej posłudze i towarzyszeniu osobom chorym i cierpiącym nie możemy nigdy utracić i zagubić tego co najważniejsze – współczującego i miłosiernego serca.

„O poziomie społeczeństwa decyduje to, jak patrzy ono na ludzi cierpiących i jaką przyjmuje wobec nich postawę” – mówił św. Jan Paweł II.

Anna Rastawicka, należąca do grona najbliższych współpracowników Ks. Prymasa wspomina: „W czasie wojny, gdy był kapelanem szpitala wojennego w Laskach, żołnierzem AK, nie ograniczał się do posługi w kaplicy czy nawet w szpitalu. Nie tylko udzielał sakramentów, ale także towarzyszył przy operacjach, chodził po okolicznych lasach, spowiadał żołnierzy w okopach, rannych przynosił do szpitala. Wspomina, że kiedyś znalazł dziewczynę ranną w nogę. Rana była tak głęboka, że nie przyniósłby dziewczyny do szpitala, bo umarłaby z upływu krwi. Nie miał czym zrobić opaski uciskowej. Zdjął stułę, przewiązał ranę, wziął dziewczynę na plecy i przyniósł do szpitala. Po latach przyszła bardzo elegancka pani, matka pięciorga dzieci, podziękować Księdzu Prymasowi za ocalenie. Mówiła: to ja jestem tą dziewczyną, którą ksiądz wtedy z lasu przyniósł do szpitala. W trudnym czasie wojennym potrafił zauważyć pojedyncze dziecko, sierotę”.

Po upadku Powstania Warszawskiego w październiku 1944 roku ksiądz Stefan Wyszyński pozostał jeszcze przez jakiś czas w Laskach. Opuścił je dopiero po zakończeniu II wojny światowej.

W 1945 roku powrócił do Włocławka i od razu otrzymał nominację na rektora seminarium duchownego. Pełnił jednocześnie obowiązki proboszcza dwóch parafii (diecezja włocławska w czasie wojny straciła 220 księży i wraz z chełmińską zaliczana jest do „diecezji męczenników", najbardziej poszkodowanych przez wojnę na obszarze Polski). W tym czasie pieszo przemierzał odległości nawet kilkunastu kilometrów, by w pobliskich kościołach odprawiać Msze święte i spowiadać. Potem jeździł końmi. Nie oszczędzał się. Żył intensywnie. Nad wyraz skromnie, żeby nie powiedzieć – ascetycznie.

Zyskał też uznanie jako spowiednik. Gdy siadał w konfesjonale, ustawiały się coraz dłuższe kolejki wiernych. W katedrze spowiadał najdłużej ze wszystkich, niekiedy do późna w nocy. Jak mówią ludzie, którzy się z nim spotkali, ksiądz Wyszyński miał w sobie coś, co sprawiało, iż lgnie się do niego i przed nim pragnie się otworzyć serce. Ksiądz z charyzmą.

25 marca 1946 roku, w święto Zwiastowania Pańskiego, papież Pius XII mianował księdza Stefana Wyszyńskiego biskupem lubelskim. Początkowo nie chciał tej nominacji. „Byłem tym mocno przestraszony. Czułem, że przerasta to moje siły" - wspominał po latach.

„Ojcu Świętemu się nie odmawia" - usłyszał od prymasa Hlonda. Wyraził zgodę. Miał zaledwie 45 lat. Był jednym z najmłodszych biskupów w Episkopacie.

Święcenia biskupie przyjął na Jasnej Górze. Za hasło biskupie wybrał znaczące słowa „Soli Deo” - „Jedynemu (Samemu) Bogu".

Wyświęcał nowych księży i posyłał ich do ludzi, uwrażliwiając na to, że kapłaństwo jest najpiękniejszą formą służenia zniszczonej Ojczyźnie. „Służąc wiernym, służymy Ojczyźnie" - mawiał. - Mieszkańcy Lublina szybko zaczęli mówić o Wyszyńskim: „nasz biskup". Ale nie mogli się nim cieszyć długo. Wkrótce musiał się przenieść do stolicy mianowany przez papieża następcą Augusta Hlonda.

Objęcie prymasostwa przez Stefana Wyszyńskiego pod koniec 1948 roku przypadło na czasy przełomowe, politycznie bardzo trudne. Po pokonaniu hitleryzmu pojawiło się nowe zagrożenie - propagujący ateizm i walczący z Kościołem komunizm.

Dlatego Prymas zaraz na początku udał się na Jasną Górę, aby prosić Matkę Najświętszą o pomoc. Miał w pamięci słowa swego poprzednika – prymasa Hlonda: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny". Jej zawierzył swoją posługę, nowe zadania i obowiązki.

Wyszyński wiedział, że ta nowa ideologia jest dla narodu groźna i że trzeba wytyczyć linię obrony praw człowieka i Kościoła. Od początku był więc oponentem komunistów. Toteż od momentu objęcia funkcji Prymasa znajdował się pod stałą obserwacją Służby Bezpieczeństwa, ustawicznie śledzony, inwigilowany.

- W IPN-ie znajdują się tomy akt zawierające dokumentację na ten temat, wiadomo, że kilkuset funkcjonariuszy SB dzień w dzień, aż do śmierci Prymasa, spisywało czynności przez niego wykonywane.

Teczki w aktach SB zawierają plany operacyjne działań stosowanych wobec Prymasa Wyszyńskiego. Jak się okazuje, codziennie filmowano z ukrycia ludzi, którzy przechodzą koło bramy Domu Prymasa przy Miodowej w Warszawie, by później ich inwigilować. SB zbierała ponadto zapisy każdej publicznej wypowiedzi Prymasa. A także najdrobniejsze informacje o nim, o jego znajomych, współpracownikach. Sztab ludzi rozpracowywał całą jego rodzinę i krewnych. Powołana została również specjalna sekcja do kontrolowania jego korespondencji. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych natomiast przejmowało korespondencję zagraniczną Prymasa, zwłaszcza z Watykanem. Spisany został też sprzęt znajdujący się w domu Wyszyńskiego, zrobiono duplikaty jego pieczęci i kluczy do mieszkania i całej kurii. Przez cały okres prymasostwa służby przejmowały też wyniki badań lekarskich Wyszyńskiego, robiły nawet odpisy recept (te mechanizmy działalności służb dokładnie ukazuje Anna Pietraszek w filmie dokumentalnym pt. „Zawód: Prymas Polski").

Dążąc do rozbicia Kościoła, komuniści utworzyli ruch tzw. księży patriotów, którego dewizą była „niezłomna wierność Polsce Ludowej". Zrzeszał on duchownych, którzy w zamian za obiecane korzyści materialne, niekiedy szantażowani z powodu odkrytych słabości i nałogów, zaczęli współpracę z władzą komunistyczną. Otwarcie atakowali też biskupów i papieża. Prymas Wyszyński nie pozostawał obojętny - wzywał do modlitwy za tych kapłanów. I publicznie głosił swoje stanowisko, informując, że wierni mogą ufać tylko tym duchownym, którzy pozostają w jedności ze Stolicą Apostolską (księży patriotów obłożył potem ekskomuniką).

Następnie przyszła kolej na organizacje kościelne, przede wszystkim charytatywną Caritas w całej Polsce. Dokonywano rewizji ośrodków Caritas, po czym zamykano je pod pretekstem źle używanych funduszy. W to miejsce rząd zaczął organizować siedziby świeckiej organizacji o tej samej nazwie - Caritas, która jednak nie miała nic wspólnego z Kościołem.

Komuniści wzięli pod lupę także klasztory i zakony. Pozbawiali je możliwości działania, jak również środków utrzymania oraz pracy. Masowo zwalniano zakonnice - pielęgniarki ze szpitali i duchownych katechetów ze szkół. W końcu rząd zastosował represje administracyjne przeciwko księżom diecezjalnym.

Apogeum konfliktu nastąpiło 9 lutego 1953 roku, kiedy Rada Państwa ogłosiła dekret o „obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych".

Na mocy nowego dekretu odtąd to rząd, nie Kościół, miał dokonywać zmian na stanowiskach kościelnych, decydować o nominacjach i zwalnianiu duchownych - od wikariusza do biskupa! To nie Prymasowi mieli podlegać księża i biskupi, lecz odpowiednim do tego wyznaczonym władzom partyjnym. To nie biskup miał kierować diecezją, lecz prezydium wojewódzkiej rady narodowej. Duchowni mieli też ślubować wierność Polsce Ludowej. Rząd, nie papież, miał być teraz najwyższą władzą kościelną w Polsce!

Takiego kuriozum jeszcze w Kościele nie było. Zarządzenie miało jawnie prowokacyjny charakter, gwałciło prawa i niezależność organizacyjną Kościoła. Oczywiste było, iż tego rodzaju zarządzeń ani Kościół, ani Prymas nie mógł w żaden sposób zaakceptować.

Komuniści powszechnie usuwali ze szkół księży katechetów, którzy okazywali się nieposłuszni stronie rządowej, a wkrótce wyrzucili ze szkół religię. Niszczono prasę i wydawnictwa katolickie. W publicznym wystąpieniu w Gnieźnie kardynał Wyszyński nie zawahał się już otwarcie powiedzieć, że państwo „narusza wolność biskupów dysponowania kapłanami. Państwo, które upomina się o to, co cesarskie, dziś sięga po to, co Boskie".

Sprzeciw Wyszyńskiego wobec władz miał teraz przybrać charakter ogólno-kościelny. W maju 1953 roku na konferencji Episkopatu w Krakowie Prymas razem z biskupami sporządził odezwę do władz. W dokumencie pod słynnym tytułem „Non possumus!" czytamy: „Gdy cezar siada na ołtarzu, to mówimy krotko: «nie wolno». Rzeczy Bożych na ołtarzach cezara składać nam nie wolno. Non possumus!".

Biskupi stwierdzili: «W poczuciu apostolskiego naszego powołania oświadczamy, w sposób najbardziej stanowczy i uroczysty, że wymienionego dekretu, jako sprzecznego z Konstytucją Rzeczypospolitej Ludowej i naruszającego prawa Boże i kościelne, nie możemy uznać za prawomocny i wiążący. «Więcej trzeba słuchać Boga niż ludzi»".

Za te słowa przyszło Prymasowi zapłacić wysoką cenę. Partia komunistyczna potraktowała je jako pretekst, aby się z nim rozprawić. Uderzenie miało być mocne. Tym bardziej że Wyszyński swoje stanowisko potwierdził jeszcze raz - na procesji Bożego Ciała 4 czerwca na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy przemawiał do ponad 200-tysięcznego tłumu: „Kościół będzie bronić wolności kapłaństwa, nawet za cenę krwi. Gdy cezar siada na ołtarzu, to mówimy krótko: «Nie wolno!»".

Te mocne, dramatyczne słowa Wyszyńskiego na dobre uświadomiły Polakom wielkość ich Prymasa, ale także gwałtowne pogorszenie stosunków państwo - Kościół. Teraz i dla władz stało się oczywiste, że Prymas nie zrezygnuje z praw Kościoła i że będzie o nie walczył. Tego samego byli pewni Polacy.

Odtąd komunistyczna władza rozważała aresztowanie Prymasa. Potrzeba było tylko zgody Moskwy, o którą usilnie zabiegał Władysław Gomułka.

Rząd polski po śmierci Stalina (5 marca 1953 roku), po nowych wyborach władz naczelnych w Moskwie (I sekretarzem ZSRR został Nikita Chruszczow), przystąpił do ostatecznej rozgrywki z Kościołem.

Kilka dni przed aresztowaniem Prymas Wyszyński wizytował jedną z warszawskich parafii. Wygłosił wtedy słynne dramatyczne kazanie:

„Gdy będę w więzieniu, a powiedzą wam, że Prymas zdradził sprawy Boże - nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce - nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył - nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie - nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej". Mówił jak prorok.

Nocą z 25 na 26 września 1953 roku na ulicę Miodową, pod Pałac Arcybiskupów Warszawskich, do którego niedawno z alei Szucha przeprowadził się Prymas Polski, podjechał samochód. Wysiadło z niego kilku mężczyzn. Zaczęli się dobijać do bramy. Kiedy w drzwiach zjawił się kapelan Prymasa, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa oznajmili, że chcą się widzieć z Wyszyńskim.

- O tej porze? - zapytał zdziwiony kapłan. - Prymas przyjmuje w dzień – oznajmił.

Wtedy esbecy wtargnęli do środka i wdarli się do pokoju Księdza Prymasa.

- Jest ksiądz aresztowany - powiedział jeden z nich. Kazano mu się spakować. Wyszyński zachowywał spokój. Podszedł do biurka, wziął brewiarz i różaniec, po czym stanął w drzwiach. Był gotów do wyjścia.
Jak skazaniec został wyprowadzony z Domu Arcybiskupów Warszawskich. Nie przypuszczał, że wróci tu dopiero za trzy lata.
Dobrze po północy w towarzystwie trzech „panów w ceracie" – jak nazywał ich Prymas w „Zapiskach więziennych" – wsiadł do wskazanego mu samochodu. W eskorcie sześciu innych aut wieziono Prymasa ulicami Warszawy...

Prymas został przewieziony do wsi Rywałd Królewski, położonej niedaleko Grudziądza (wtedy w województwie bydgoskim, dziś w kujawsko - pomorskim). Został osadzony w jednej z cel XVIII - wiecznego klasztoru kapucynów. Władze komunistyczne celowo wybierały dla Prymasa stare i oddalone klasztory. Skrupulatnie je odgradzały, aby nikt ani nie wiedział o miejscu pobytu Wyszyńskiego, ani nie mógł go zobaczyć. Na nowe miejsce zawożono go zawsze pod osłoną nocy.

W więzieniu na dobre objawiła się też jego świętość. Codziennie odprawiał Msze święte za swych prześladowców i modlił się, by nie czuć do nich nienawiści.

Potem był Stoczek Klasztorny na północnym wschodzie Polski, do granicy z Rosją jest niecałe 30 kilometrów.

Klasztoru w Stoczku w dzień i w nocy strzegło około 30 funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Wyszyński miał ograniczony zakres poruszania się: z celi mógł jedynie zejść na dół i przejść do ogrodu. Drzwi do pobliskiego kościoła, który dzisiaj stanowi Sanktuarium Matki Bożej Pokoju, były wtedy zamurowane. O tym, że miejsce odosobnienia sąsiaduje z kościołem, utwierdziły Wyszyńskiego dochodzące do niego zza muru słowa śpiewanej kolędy i dźwięk dzwonka wzywający na Mszę. Przez cały okres uwięzienia nigdy nie mógł tam pójść.

Władze państwowe pozbawiły Wyszyńskiego wszelkich praw. Został on uwięziony, nie wiadomo na jak długo, bez przysługujących mu praw więźnia, bez wyroku, bez aktu oskarżenia.

W wiezieniu Wyszyński odczuwał dotkliwe zimno, tym bardziej że zima w roku 1953 była wyjątkowo surowa. Lód i szron były wszędzie: na korytarzu, w celi i na oknach. Pomieszczeń w ogóle nie ogrzewano (dopiero dzisiaj jest tu centralne ogrzewanie), a stojący w rogu piec kaflowy od początku był zepsuty. Ściany zagrzybione. Żeby wyjść do ogrodu, Prymas musiał odgarniać śnieg ze schodów - łopatą zrobioną z deski. Niekiedy zaspy w ogóle uniemożliwiały opuszczenie budynku. Jak pisał Wyszyński, Stoczek był miejscem, w którym nie udało mu się „ani razu zagrzać stóp". Nawet myć się musiał w lodowatej wodzie. Zdarzało się, że woda zamarzała. Bywały też dni, że Prymas w dzień nie mógł pisać, gdyż zamarznięte ręce odmawiały mu posłuszeństwa.

To wszystko zrujnowało Wyszyńskiemu zdrowie. Ręce puchły, bolała go głowa, nerki i brzuch. Mimo wielu próśb, nie udało mu się uzyskać żadnego lekarstwa ani nawet środka przeciwbólowego. Na skargi czynione komendantowi słyszał, iż sam więzień jest sobie winien, że tu się znalazł. Pomoc lekarską uzyskał dopiero w maju.

Mimo to notował w „Zapiskach": „Nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela".

Wyszyński wiele się w tym czasie modlił, prosząc, by Bóg uchronił go od nienawiści do krzywdzicieli i prześladowców. W wigilię Bożego Narodzenia poszedł z opłatkiem do strażników. "Przykazanie miłości bliźniego musimy odnieść do wszystkich. Mniejsza z tym, czy wierzą czy nie wierzą, czy nas kochają czy nie. Wszyscy mają prawo do naszej miłości" – uczył słowem i przykładem Stefan Wyszyński.

Chorego współwięźnia, księdza Stanisława mył, karmił, układał na łóżku, kiedy tamten przez ból korzonków nie mógł się ruszyć. Ks. Prymas starał się mu pomóc i pocieszyć, choć przecież sam tak bardzo cierpiał. Ta posługa miłości Ks. Prymasa była „pokorną i wymowną kontynuacją dzieła Jezusa Chrystusa, który nadal pochyla się i troszczy o tych, którzy cierpią” (pap. Franciszek).

Drodzy bracia i siostry!

Droga Rodzino Matki Bolesnej!

Pouczenia Następcy Św. Piotra i przykład Ks. Prymasa są dla każdego z nas ważnym wskazaniem i przypomnieniem, abyśmy naszą codzienną modlitwę za chorych – koronką do siedmiu boleści Maryi, łączyli zawsze ze świadectwem współczującej miłości wyrażonej czynem miłosierdzia wobec konkretnej osoby dotkniętej cierpieniem.

Ojciec Święty w swoim tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Chorego przypomina nam także: „Ponadto obok człowieka chorego jest jego rodzina, która cierpi i również potrzebuje pociechy i bliskości”.

Pozwólcie, najmilsi, że wspomnę o jeszcze jednej lekcji, którą pozostawił nam Sługa Boży Stefan Wyszyński.

W 1981 r. Ks. Prymas poważnie zachorował. Okazało się, że w jamie brzusznej rozprzestrzenia się nowotwór. Złośliwy.

Ten okres w życiu Prymasa dobrze zapamiętał jeden z jego lekarzy, prof. Zdzisław Łapiński: - Kiedyś byłem w gabinecie Księdza Prymasa. Położył się do badania na swoim tapczanie. Ja podszedłem, usiadłem przy nim. O czymś zaczęliśmy mówić. Ksiądz Prymas mi przerwał: „Bracie, jak ja ci się odwdzięczę za to, co dla mnie robisz?". Chwycił mnie za rękę i pocałował!

W kwietniu zaczął brać chemię. Prymas był wyraźnie osłabiony. Niekiedy nie miał siły odprawić Mszy świętej.

Nadszedł maj 1981 roku - najtrudniejszy czas dla Kościoła w Polsce od czasów aresztowania kardynała Wyszyńskiego.

13 maja cały świat zamarł w przerażeniu, gdy dowiedział się o zamachu na Papieża. W Polsce otwarto na noc kościoły, w których ludzie nieustannie modlili się o pomyślną operację Ojca Świętego. Tak było również w Warszawie.
Prymas Wyszyński nie mógł w tych modlitwach uczestniczyć osobiście. Złożony ciężką chorobą, leżał w swoim domu przy Miodowej. Dopiero dzień później dowiedział się o zamachu na Papieża.

- Mieliśmy wielkie obawy, czy mu o tym powiedzieć - opowiada Barbara Dembińska. - Baliśmy się, że takiej wiadomości nie będzie po prostu w stanie znieść. Jaka była reakcja Ojca? Otworzył szeroko oczy i wydobył z siebie tylko jedno zdanie: „Zawsze się tego bałem". Później zamilkł na kilka godzin.

Tego samego dnia wieczorem Prymas poprosił swoich współpracowników o magnetofon, by nagrać przesłanie do narodu: „Wszystkie modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji, proszę skierować w tej chwili w intencji Ojca Świętego. Niech Pan go nam zachowa, niech sprawi, aby długie jeszcze lata mógł służyć Kościołowi Powszechnemu i kulturze światowej w duchu Ewangelii". Tych słów Prymasa Polacy wysłuchali z taśmy magnetofonowej 14 maja w warszawskiej katedrze, a później drugi raz na placu Zamkowym.

- Osłabienie wyraźnie narastało, pojawiły się zaburzenia oddychania - wspomina ks. Bronisław Piasecki. Jak twierdzą ci, którzy byli przy Prymasie do końca, po zamachu na Papieża nie miał on już żadnych wątpliwości, że umiera. Ale nie bał się śmierci. Jak wszystko w życiu, tak i chorobę, a potem nadchodzącą śmierć, przyjmował ze spokojem. Nigdy też się nie skarżył, nie narzekał, że cierpi.

- A gdy ktoś z nas pytał Ojca, jak się czuje, odpowiadał, że jego choroba nic nie znaczy w porównaniu z cierpieniami Ojca Świętego, który leży po zamachu w szpitalu - wspomina Barbara Dembińska.

15 maja złożył przed swoim spowiednikiem wyznanie wiary.

16 maja przyjął sakrament namaszczenia chorych. Do domowników mówił prawie szeptem: „Jestem całkowicie uległy woli Ojca, który i tak mi dał dużo lat Wam... Moja droga była zawsze drogą Wielkiego Piątku. Jestem za nią Bogu bardzo wdzięczny".

18 maja, w dzień urodzin Papieża Jana Pawła II, Prymas Wyszyński i wszyscy Polacy usłyszeli pierwsze błogosławieństwo Ojca Świętego „Urbi et Orbi". Papież powoli wracał do zdrowia, tymczasem Prymas z dnia na dzień słabł.

19 maja do pokoju chorego Prymasa zostaje przyniesiony wędrujący po parafiach obraz Matki Bożej Częstochowskiej. „Dziękuję Ci, Matko, że jeszcze raz przyszłaś do mnie" - mówił Wyszyński.

22 maja Prymas pożegnał się z biskupami. Mówił ledwie słyszalnym głosem: „Każdemu z was mam wiele do zawdzięczenia. Same uczucia wdzięczności. Do nikogo - najmniejszego żalu. Padam z pokorą Prymasa Polski do waszych biskupich stóp i je całuję. Służyłem Kościołowi 35 lat, na tym stanowisku 35. To jest dość. Bóg wam zapłać. Bóg wam zapłać, żeście chcieli przyjść i żeście chcieli być świadkami mojej nieudolności".

Kardynał poruszał się już wtedy na wózku inwalidzkim. Kiedy na niego siadał, mówił ze śmiechem do siostry Józefy Kozieł, szarytki, która służyła Prymasowi jako pielęgniarka: „Proszę, nie mówcie panu kierowcy, że mam taki nowy pojazd, bo będzie mu przykro!".

Jeszcze poprosił zakonnicę, by zawiozła go do ogrodu, a tam zerwał konwalię i długo delektował się jej zapachem. To był ostatni jego spacer.

- Wkrótce Ksiądz Prymas nie wstawał już z łóżka. Ale umysł zachował jasny - wspominał lekarz pełniący przy Wyszyńskim dyżury, dr Marek Kośmicki.

Gdy zobaczył, jak do jego pokoju wjeżdża aparatura medyczna i jakiś sprzęt - stolik przyłóżkowy czy drabinka do podtrzymywania poduszek, komentował to ze śmiechem: „Niedługo będę miał tak zagracony dom, że przejść nie będę mógł!".

- Ksiądz Prymas wyraźnie przygotowywał się już do odejścia. Porządkował dokumenty, wydawał dyspozycje - wspomina ks. Piasecki.

25 maja Prymas odbył rozmowę telefoniczną z Papieżem. Kiedy Papież zadzwonił z Polikliniki Gemelli po raz pierwszy, rozmowa nie doszła do skutku, gdyż przewód telefoniczny w pokoju Prymasa na Miodowej był za krótki, nie sięgał do łóżka Księdza Prymasa. Dopiero gdy telefonista przedłużył przewód, kardynał Wyszyński mógł wziąć do ręki słuchawkę i odebrać telefon od Papieża. Była to bardzo trudna rozmowa - zresztą dla nich obu. Ksiądz Prymas prosił wtedy cichutko: „Ojcze, jestem bardzo słaby, bardzo... całuję twoje stopy, pobłogosław mi...".

26 maja z pałacu przy Miodowej poszedł w świat komunikat o krytycznym stanie zdrowia Prymasa. Przy jego łóżku zebrali się najbliżsi współpracownicy. Zapalili świece i odmawiali różaniec oraz modlitwy za konających. Prymas w pewnym momencie przerwał je i prosił zebranych, żeby się posilili, bo jest pora obiadu.

- Sam cierpiący, był ogromnie wrażliwy na innych - mówi ks. Piasecki.

Do ostatnich chwil życia towarzyszył Księdzu Prymasowi obraz Matki Bożej, który stał na szafce przy łóżku. Wpatrując się w oczy Maryi, przyjmował ostatni raz Komunię świętą, do Niej też kierował swe ostatnie na ziemi słowa. Jak one brzmiały? Przed samą śmiercią chciał zaśpiewać znaną polską pieśń Maryjną, ale powiedział tylko słabym, łamiącym się głosem: „Chwalcie łąki umajone...".

Drodzy w Chrystusie, bracia i siostry! Droga Rodzino Matki Bolesnej! W świetle tego świadectwa Ks. Prymasa lepiej rozumiemy jego słowa serdecznej zachęty do chorych:

„Wy posiadacie skarb cierpienia, ofiarowanego Bogu. Dlatego możecie wiele pomóc innym. Chciejcie więc dołączyć wasze cierpienie do Męki Chrystusa. Nie tylko Go przez to pocieszycie, nie tylko sami doznacie ulgi, ale jeszcze (…) swoją wiarą i nadzieją pomożecie innym, którzy są wokół Was: obok – na łóżku, w innej sali czy w innym szpitalu. Wielu ludzi oczekuje waszej pociechy i pomocy, mimo, iż sami cierpicie.

Chciejcie pamiętać, że smutek wasz w radość się obróci już tu na ziemi, gdy sobie uświadomicie, że waszymi cierpieniami możecie przynieść pomoc innym, zwłaszcza tym, którzy cierpią prześladowanie dla Chrystusa. Możecie przynieść pomoc Ojcu Świętemu, biskupom i kapłanom. Możecie też pomóc tylu ludziom, którym wydaje się, że już nikt o nich nie pamięta.

Wszystkich Was zapraszam dzisiaj, abyście uważali się za pomocników Matki Chrystusowej, która jest Pomocnicą Jezusa, Jego Kościoła i Dzieci Bożych. Dopiero wtedy zapanuje wśród Was radość. Życie wasze nabierze nowych barw. Zapomnicie o sobie i swoich udrękach, a będziecie pamiętali o innych i o całym Kościele.

Gdy będzie Wam ciężko, pamiętajcie, że i Chrystus cierpiał. Ale idąc na Krzyż uprzedzał uczniów swoich, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Pamiętajcie o tym, że i przed Wami jest zmartwychwstanie i życie. „Smutek wasz w radość się odmieni”.

Przyjmijcie te słowa, Umiłowane Dzieci, jako moją pomoc, którą Wam niosę – nie swoimi, ale wziętymi z Chrystusa siłami, które rozpala w nas Matka Chrystusowa, Matka Kościoła, Wspomożycielka Wiernych”.

W testamencie Ks. Prymasa napisanym 15 sierpnia 1969 roku znalazły się słowa: „Źródłem mojego spokoju wewnętrznego w walce z mocami ciemności była zawsze gorąca miłość i uległość wobec Matki Chrystusowej, Pani Jasnogórskiej, której uważam się za niewolnika miłości. […]

Uważam sobie za łaskę, że mogłem z pomocą Episkopatu Polski - przygotować Naród przez Wielką Nowennę, Śluby Jasnogórskie, Akt Oddania Narodu Bogurodzicy w macierzysta niewolę Miłości i Społeczną Krucjatę Miłości - na nowe Milenium. Gorąco pragnę, by Naród Polski pozostał wierny tym zobowiązaniom”.

"Będziemy wierni maryjnemu dziedzictwu Prymasa" - pisali później nasi biskupi w liście do katolickiego narodu.

Niech więc Ks. Prymas pociąga nas swoim przykładem całkowitego zawierzenia Bogarodzicy i zachęta zawartą w wyznaniu: „Wszystko postawiłem na Maryję”.

Drodzy Moi! Pamiętajmy, że to właśnie Prymas Wyszyński w dniu 18 lipca 1976 roku dokonał w Oborach uroczystej koronacji Cudownej Figury Matki Bożej Bolesnej. Własnymi rękoma nałożył papieskie korony na skronie Maryi. W homilii koronacyjnej Ks. Prymas po ukazaniu niektórych kart trudnej historii Ziemi Dobrzyńskiej powiedział: „W ziemi, która przeszła przez takie boleści, pożyteczną jest rzeczą, gdy lud swój krzepi Ta, która stała pod krzyżem Syna i patrzyła na Jego mękę spokojnie, pamiętając o tym, co Chrystus powiedział: Smutek wasz w radość się obróci. Jeżeli, która ziemia w naszej Ojczyźnie doświadczała raz po raz tego prawdziwego zapewnienia Chrystusa – Smutek wasz w radość się obróci – to właśnie wasza ziemia. Dzisiaj kraina Oborzańska i lud tutaj żyjący (…) – biorą żywy udział w radości. Oto ustał smutek, przeszły burze dziejowe, a świątynia, która nieraz płonęła, stoi odbudowana wytrwale i cierpliwie przez zasłużonych stróżów Sanktuarium Ojców Karmelitów. Wszystkie męki minęły, a w Sanktuarium Obrzańskim trwa nadal spokojnie Maryja i przypomina ludowi Bożemu polecenie Chrystusa: „Cokolwiek wam Syn mój każe czyńcie” (…) Gdy więc dzisiaj, oddawszy hołd czczonej tutaj od czterech wieków Matce Bożej Bolesnej, mamy odejść do domów, biorąc owoc wspólnej modlitwy, pamiętajmy, że uczciliśmy Matkę Chrystusa, która stała pod krzyżem, pełna boleści, ale Jej boleść zamieniła się w radość, jaką ma przy boku swojego Syna w niebie. Stajemy przed oczyma Tej, która sama przeszła przez cierpienia, udręki, bóle i wie, że to wszystko minęło. Pozostał w chwale człowiek Boży, który wierzył mocno, że przeminą wszystkie burze, potopy, najazdy i klęski. To wszystko się kończy i umiera, a pozostaje Dobra Nowina – Nowina pokoju, miłości i sprawiedliwości; Nowina łaski, przebaczenia i pojednania wszystkich dzieci Bożych. To jest Ewangelia! Jeżeli co ma nam powiedzieć dzisiaj Matka Boża Bolesna, patrząc ku swoim dzieciom, to właśnie to: Cokolwiek wam Syn mój każe, czyńcie”.  

Drodzy w Sercu Zbawiciela, bracia i siostry!

Droga Rodzino Matki Bolesnej!

Kilka dni temu p. Barbara z Zakrocza k. Rypina przekazała do Oborskiego Sanktuarium jako wotum dziękczynne dla Matki Bożej Bolesnej – złoty ornat z wizerunkiem Sługi Bożego, a już niedługo błogosławionego Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Pani Barbara złożyła to niezwykłe wotum w podziękowaniu za opiekę Matki Bolesnej w długiej i ciężkiej chorobie męża Jana i jego szczęśliwe przejście do Domu Ojca po przyjęciu Boskiego Wiatyku i ze szkaplerzem opieki Matki Bożej na piersiach. Ornat ten zostanie poświęcony i po raz pierwszy założony przez kapłana – karmelitę w Oborach w niedzielę 7 czerwca br. – w dzień beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia  na Placu Piłsudskiego w Warszawie.

Z radosnym biciem serca oczekuję tej szczęśliwej chwili, gdy po raz pierwszy założę ten ornat, aby stanąć przy ołtarzu Chrystusowej Ofiary i razem z wami wszystkimi dziękować Bożej Opatrzności i Jasnogórskiej Królowej Polski za dar Błogosławionego Stefana Wyszyńskiego; aby wraz z wami polecać jego ojcowskiej opiece i orędownictwu u tronu Boga i Maryi w Niebie naszą umiłowaną Ojczyznę i nasze rodziny, wszystkich parafian i pielgrzymów, zakon karmelitów i naszą wspólnotę Pieta oraz wszystkich naszych drogich chorych.

W oczekiwaniu na uroczystą beatyfikację Prymasa Tysiąclecia prośmy z ufnością:

Ukochany kardynale Stefanie Wyszyński, opiekunie wszystkich Polaków, orędowniku w każdej trudnej sytuacji rodaków, ojcze Narodu Polskiego, obrońco uciśnionych.

Proszę dziś o twoje wstawiennictwo do Boga jedynego w intencji…(wymienić). Wiem, że nie opuścisz mnie w potrzebie. Ty wspierałeś w trudach każdego człowieka. Głosiłeś dobrą nowinę. Broniłeś od złego. Pomagałeś podnieść się z upadku, ofiarując całego siebie.

Wierzę, że i teraz wstawiasz się za nami do Boga Miłosiernego, wypraszając łaski ze świętymi w niebie. Amen.

Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu.

 

Z ojcowską miłością i darem Chrystusowego Błogosławieństwa od stóp Pani Oborskiej – o. Piotr O. Carm.    

 

 

Obory, 25 stycznia A. D. 2020 – w święto Nawrócenia Św. Pawła Apostoła.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio