Drodzy Bracia i Siostry! Przypowieść o bogaczu i Łazarzu (Łk 16,19-31) przypomina nam, że stając u bramy do wieczności sądzeni będziemy tylko z miłości. Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie swej pierwszej pielgrzymki do Stanów Zjednoczonych, w homilii wygłoszonej 2 października 1979 roku na stadionie w Nowym Jorku, powiedział między innymi takie słowa: Nie możemy stać bezczynnie, ciesząc się i używając naszych własnych bogactw i daru wolności wtedy, gdy w tym samym czasie, w jakimkolwiek miejscu na ziemi, ubogi Łazarz XX wieku stoi i puka do naszych drzwi. W świetle Chrystusowej przypowieści bogactwo i wolność oznaczają wezwanie do specjalnej odpowiedzialności Bogaty człowiek z dzisiejszej Ewangelii i Łazarz, są oboje ludzkimi istotami, obu z nich odkupił Chrystus za wielką cenę swojej własnej krwi Ludzie biedni z Ameryki i z całego świata są waszymi braćmi i siostrami w Chrystusie. Nigdy nie możecie być zadowoleni dzieląc się z nimi jedynie okruchami spadającymi z waszych stołów.
To, co powiedział Ojciec św. Jan Paweł II do Amerykanów, odnosi się do każdego z nas. Ubogi Łazarz, przyjmujący dzisiaj różne postacie: biednych, chorych, głodnych, bezdomnych, alkoholików, narkomanów… Stoi i puka do naszych drzwi, prosząc o zrozumienie, pomoc i życzliwość. Nie odtrącajmy go, nie ignorujmy, nie traktujmy z obojętnością, nie dzielmy się jedynie kruszynami spadającymi z naszych stołów. Wiesław Sowiński, autor niewielkiej książki pt.: Pracowałem w umieralni opowiada o swoim pobycie w Indiach: Na jednej z ulic Kalkuty siedział wychudzony człowiek. Twarz miał zniszczoną, ciało wysuszone. Siedział w charakterystyczny indyjski sposób, ze skrzyżowanymi nogami na gołym chodniku. Na biodrach miał tylko kawałek brudnej szmaty. Przed nim stała poobijana puszka. Do każdego człowieka, który go mijał, machał rękami i pokazywał na usta. Usiadłem naprzeciw niego i wtedy zauważyłem, że miał łzy w oczach, przyjrzałem mu się z bliska. Trudno określić ile miał lat. Wyglądał na staruszka, miał rzadkie włosy, siwą brodę, był prawie bez zębów. Mówił coś do mnie w swoim języku, czego oczywiście nie rozumiałem, pokazując na usta i brzuch. Mówił długo, tak jakby rozmawiał z człowiekiem, który go rozumie. O czym mówił? O głodzie, który go na pewno dręczy? Chyba tak. Pokazywał trzy palce i wskazywał brzuch. Czyżby chciał mi powiedzieć, że trzy dni nic nie jadł? O czym jeszcze mógł mówić? O swoim nędznym życiu, o kłopotach, a może o marzeniach? To tak wygląda Łazarz XX wieku? – pyta autor. Matka Teresa podczas rozmowy mówiła mi o Chrystusie, który tysiące razy umiera na ulicach Kalkuty: – W Kalkucie mamy ośrodek dla umierających. Pamiętam, że pewnego dnia zabrałam z ulicy mężczyznę, który mi powiedział: – Żyłem na ulicy jak zwierzę, ale teraz idę, aby umrzeć jak anioł pod troskliwą i pełną miłości opieką sióstr. Ale Matka Teresa zwracała nam uwagę, że i w naszym kraju są na pewno potrzebujący, cierpiący i samotni, którym trzeba rąk by służyły i serc by ich kochały. Na koniec zaproponowała nam wizytę w umieralni. – Matko – spytałem – jak tam pójść i służyć tym ludziom, kiedy nie zna się ich języka? Ona odpowiedziała mi, że do nich trzeba przemawiać językiem miłości, a ten język znają wszyscy Do umieralni wchodzi się po dwóch, może trzech schodach. Z lewej strony, kilka kroków za progiem, na ścianie wisi mały ołtarzyk, pod którym każdy kto wchodzi zatrzymuje się na chwilę modlitwy. Każdy tam wchodzi jak do świątyni, by spotkać Boga Matka Teresa mówi: Pewien człowiek odwiedzający Dom dla Umierających w Kalighat zaskoczony był panującą tam atmosferą pokoju. Powiedziałam mu: Nie dziw się temu, tutaj mieszka Bóg. Jeszcze krok lub dwa i byliśmy w środku. Tu widok uderzający. Oto na około 60 łóżkach leżeli sami mężczyźni przykryci pościelą w duże zielone lub niebieskie kraty. Półnadzy, straszliwie wychudli, z wysuszonymi od słońca twarzami, skórą napiętą na żebrach. Wszyscy leżeli spokojnie. Pomiędzy łóżkami krzątały się siostry w białych sari… Wszyscy pacjenci po kolei zostali wymyci, opatrzeni i nakarmieni. Koło południa przyjechał ambulans i przwiózł nowego pacjenta, a ponieważ nie było wolnego miejsca, ustawiono mu łóżko koło drzwi niemal pod ołtarzykiem. Natychmiast zajęły się nim siostry. Każdy nowy pacjent trafia najpierw do ogromnej wanny, nad którą widnieje napis w języku angielskim: Body of Christ – Ciało Chrystusa. Matka Teresa twierdzi, że ona i jej siostry spotykają się z Chrystusem pod dwoma postaciami: jedna postać to Eucharystia, druga postać to ciała tych żebraków, zawsze brudne, często gnijące, a przecież ludzkie.
Matka Teresa opowiada: Młoda dziewczyna spoza Indii przybyła do misjonarek miłości. Przyjęłyśmy taką zasadę, że każda nowa dziewczyna musi zaczynać pracę od domu dla umierających. Tak więc powiedziałam do nowo przybyłej: Czy zauważyłaś, jak podczas Mszy świętej kapłan bardzo ostrożnie i z wielką miłością dotykał Jezusa pod postacią Przenajświętszej Hostii? Czyń więc to samo, kiedy się znajdziesz w domu dla umierających, gdyż tam spotkasz samego Jezusa pod postacią schorowanych ciał naszych biedaków. I poszła razem z innymi dziewczętami. Po trzech godzinach dziewczyna wróciła uśmiechając się szeroko – prawdę mówiąc, nigdy przedtem nie widziałam takiego uśmiechu. Powiedziała: Matko, dotykałam ciała Jezusa przez całe trzy godziny. A ja spytałam: – Naprawdę? W jaki to sposób? Odpowiedziała: Kiedy tam dotarłyśmy, przywieźli właśnie mężczyznę, który wpadł do ścieku, skąd przez dłuższy czas nie mógł się wydostać. Cały pokryty był ranami, brudem i czerwiami. Obmyłam go i kiedy to czyniłam, wiedziałam, że w ten sposób dotykam ciała Chrystusa.
Błogosławiona Misjonarka Miłości mówi: Dostrzegam Chrystusa w każdym, kogo dotykam, albowiem On mówił: Byłem głodny, byłem spragniony, byłem nagi, byłem chory, byłem cierpiący, byłem bezdomny, a ty zajęłaś się mną. Pomagamy biednym umierać z Bogiem w pokoju z Bogiem. Nikt nie umarł tutaj załamany, w rozpaczy, niechciany, głodny czy niekochany. Oto dlaczego uważam ten dom za skarbiec Kalkuty. Dajemy im wszystko to, o co proszą, a czego wymaga od nich ich wiara. Jedni proszą o wodę z Gangesu, inni o wodę święconą, jeszcze inni o dobre słowo lub o modlitwę. Staramy się dać im wszystko, czego pragną. Niektórzy proszą tylko o jabłko, chleb lub papierosa. Inni po prostu chcą, by ktoś przy nich siedział. Ubodzy mogą być wspaniałymi ludźmi. Któregoś wieczoru przyniosłyśmy z ulicy cztery osoby. Jedna z nich była w opłakanym stanie. Powiedziałam siostrom: – Zajmijcie się pozostałymi trzema, a ja zaopiekuję się tą najgorzej wyglądającą. I zrobiłam dla niej wszystko, co moja miłość może zrobić. Kiedy kładłam ją do łóżka, na jej twarzy zagościł piękny uśmiech. Ujmując mnie za rękę, wypowiedziała tylko jedno słowo: – Dziękuję, po czym umarła. Nie mogłam powstrzymać się przed zrobieniem rachunku sumienia przed nią. Zapytałam siebie: – Co ja powiedziałabym na jej miejscu? Moja odpowiedź była bardzo prosta. Starałabym się zwrócić na siebie uwagę. Powiedziałabym: – Jestem głodna, umieram, zimno mi, cierpię, lub coś w tym rodzaju. Ona dała mi dużo więcej niż ja jej. Pokazała mi największą miłość. Przed Bogiem wszyscy jesteśmy ubodzy. Wszyscy jesteśmy upośledzeni bardziej lub mniej. Czasami można to dojrzeć na zewnątrz, czasami nie. Zdrowa osoba może być bliżej umierania, czy nawet bardziej martwa niż osoba konająca. Wielu jest umarłych duchowo, choć tego nie widać na zewnątrz. Do Domu dla Umierających w Kalighat przyszedł kiedyś mężczyzna i wszedł prosto na oddział, gdzie przebywałam. Po jakimś czasie powiedział mi: – Przyszedłem tu z sercem pełnym nienawiści, nienawiści do Boga i człowieka. Przyszedłem tu pusty, bez wiary i zgorzkniały, lecz kiedy ujrzałem siostrę, która całą swoją uwagę poświęcała pacjentowi, zrozumiałem, że Bóg wciąż żyje. Wychodzę stąd jako zmieniony człowiek. Wierzę, że Bóg istnieje i że nas ciągłe kocha. – Chcę, byś na zawsze zapamiętał – mówi Matka Teresa – że Bóg kocha świat przez Ciebie i przez mnie. Obdarzaj człowieka czułą miłością i opieką. Twoja promieniująca radość i troska przyniosą tej osobie wielką nadzieję. Pewnego razu przyszedł do mnie mężczyzna, który chciał złożyć dużą ofiarę pieniężną. Po jej przekazaniu powiedział: – To, co dałem, jest czymś z zewnątrz, a ja chciałbym dać coś z siebie. Tak więc przychodzi on regularnie do hospicjum w Kalighat, rozmawia z chorymi i umierającymi, myje ich i goli. Pragnął przekazać coś z siebie i właśnie to robi.
Drodzy Bracia i Siostry! Wydaje się, że ten mężczyzna dobrze zrozumiał Chrystusową przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Nie wystarczyły mu okruchy ze stołu bogacza, ale pragnął przekazać coś z siebie. Tak, jak pięknie pisze ks. Franciszek Grudniok: Wbrew pozorom – biedni ubogacają bogatych a nie odwrotnie. Tylko dzięki biednym możemy się stać bogatsi w oczach Bożych i ludzkich. Tylko oni mogą nas sprowokować do dawania, do pozbywania się tego, co jest naszym największym ciężarem: przewagi dóbr materialnych nad duchowymi. Tylko wyciągnięta ręka biedaka, oczekującego naszej pomocy, prowadzi nas spokojnie do wiecznej ojczyzny. Tylko otarte łzy ubogiego wyciskają łzy szczęścia z oczu darującego.
Ktoś powiedział takie ciekawe zdanie, że nikt nie jest tak biedny, żeby nie mógł pomóc drugiemu człowiekowi. Jesteśmy bogaci! Nawet nie wyobrażamy sobie jak bardzo! Może nie obfitujemy w bogactwa materialne, ale mamy serca, usta, dłonie. Potrzebującym ludziom możemy okazywać naszymi sercami miłość, zrozumienie, współczucie. Możemy wyciągnąć do nich nasze dłonie, ofiarując im naszą pomoc. Dobrymi i kochanymi słowami wypowiadanymi przez nasze usta, możemy dodawać im otuchy, podnosić na duchu, leczyć ich duchowe rany… Zakończmy nasze rozważanie modlitwą Matki Teresy z Kalkuty: Panie, otwórz nasze oczy, abyśmy w naszych braciach i siostrach Ciebie rozpoznali. Panie, otwórz nasze uszy, abyśmy płacz i wołanie głodnych, zmarzniętych, przerażonych i zgnębionych usłyszeli. Panie, otwórz nasze serca, abyśmy potrafili kochać siebie nawzajem, tak jak Ty nas kochasz.
Amen. o. Piotr Męczyński O. Carm.
|