Papież
Franciszek w homilii wygłoszonej w Roku Miłosierdzia podczas Jubileuszu Chorych i
Niepełnosprawnych w dniu 12 czerwca 2016 roku powiedział:
„Uważa
się, że osoba chora lub niepełnosprawna, nie może być szczęśliwa, ponieważ nie
jest w stanie zrealizować stylu życia narzuconego przez kulturę przyjemności i
rozrywki. W czasach, gdy pewna troska o ciało stała się masowym mitem a zatem
interesem ekonomicznym, to co jest niedoskonałe musi być przysłonięte, ponieważ
wymierzone jest w szczęście i spokój ludzi uprzywilejowanych i ponieważ podważa
model dominujący. Lepiej trzymać te osoby w separacji, w jakimś ogrodzeniu –
może i złotym – czy też w „rezerwatach” litości czy pomocy społecznej, aby nie
opóźniały rytmu fałszywego dobrobytu. W niektórych przypadkach, uważa się
wręcz, że lepiej jest pozbyć się ich jak najszybciej, ponieważ stają się one
nieznośnym obciążeniem finansowym w czasach kryzysu. Ale w istocie jakąż iluzją
żyje dzisiejszy człowiek, kiedy zamyka oczy w obliczu choroby i
niepełnosprawności! Nie rozumie on prawdziwego sensu życia, które pociąga za
sobą także akceptacją cierpienia i ograniczeń. Świat nie staje się lepszy,
ponieważ składa się wyłącznie z osób pozornie „doskonałych”, ale kiedy wzrasta
solidarność między ludźmi, wzajemna akceptacja i szacunek. (…)
Istnieje
nie tylko ból fizyczny; dzisiaj jedną z najczęściej występujących patologii,
jest ta, która dotyka także ducha. Jest to cierpienie, które obejmuje serce i
czyni go smutnym, ponieważ brakuje w nim miłości. Kiedy doświadczamy
rozczarowania lub zdrady w ważnych relacjach, wtedy okazuje się, że jesteśmy
kruchymi, słabymi i bezbronnymi. Bardzo silna staje się pokusa, aby zamknąć się
w sobie i grozi nam utrata życiowej szansy: kochać mimo wszystko.
Szczęście,
którego każdy pragnie może się ponadto wyrażać na wiele sposobów i może zostać
osiągnięte tylko wtedy, gdy jesteśmy w stanie kochać. Jest to zawsze kwestia
miłości, nie ma innej drogi. Prawdziwym wyzwaniem jest to, aby kochać
najbardziej. Jak wiele osób niepełnosprawnych i cierpiących otwiera się
ponownie na życie, skoro tylko odkrywają, że są kochani! I jak wiele miłości
może wypływać z serca nawet, choćby przez jeden uśmiech! Wówczas sama słabość
może stać się pocieszeniem i wsparciem dla naszej samotności. Jezus w swojej
męce umiłował nas aż do końca (por. J 13,1); na krzyżu objawił Miłość, która
daje siebie bez granic. Cóż moglibyśmy zarzucić Bogu z powodu naszych słabości
i cierpienia, czego nie byłoby już wyrytego na obliczu Jego ukrzyżowanego Syna?
Do Jego cierpienia fizycznego dołączyły się wyszydzenie, usunięcie na margines
i politowanie, a On odpowiada miłosierdziem, które akceptuje każdego i wybacza
wszystkim, „w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,5; 1 P 2,24). Jezus jest
lekarzem, który leczy lekarstwem miłości, bo bierze na siebie nasze cierpienie
i zbawia. Wiemy, że Bóg potrafi zrozumieć nasze słabości, bo On sam ich
doświadczył osobiście (por. Hbr 4,15).
Sposób,
w jaki przeżywamy chorobę i niepełnosprawność jest wskaźnikiem miłości, jaką
jesteśmy gotowi ofiarować. (…) Wiemy, że w słabości możemy stać się silnymi
(por. 2 Kor 12,10), i otrzymać łaskę dopełnienia braków udręk Chrystusa dla
dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (por. Kol 1,24); Ciała, które na obraz
Ciała Zmartwychwstałego Pana zachowuje rany, znak ciężkiej walki, ale są to
rany przemienione na zawsze przez miłość”.
Ojciec
Święty w Orędziu na Światowy Dzień Osób Niepełnosprawnych 2019 r. napisał:
„Trzeba
zatroszczyć się i towarzyszyć osobom niepełnosprawnym w każdych warunkach
życia, (…) rozpoznać każdego, jako osobę wyjątkową i niepowtarzalną.
Nie
zapominajmy o wielu „ukrytych wygnańcach”, którzy mieszkają w naszych domach,
naszych rodzinach, naszych społeczeństwach. Mam na myśli osoby w każdym wieku,
które również z powodu swojej niepełnosprawności są czasami odczuwane jako
ciężar, jako „obecność niewygodna” i którym grozi odrzucenie (…).
Jesteśmy
wezwani do rozpoznania w każdej osobie niepełnosprawnej, także z
niepełnosprawnością kompleksową i poważną, wyjątkowego wkładu w dobro wspólne
poprzez swą oryginalną biografię. Uznania godności każdego człowieka, dobrze
wiedząc, że nie zależy ona od funkcjonalności pięciu zmysłów. Tego nawrócenia
uczy nas Ewangelia. Trzeba rozwijać przeciwciała wobec kultury uważającej niektóre
istnienia za należące do ekstraklasy a inne do II ligi: jest to grzech
społeczny! Trzeba mieć odwagę, by oddać głos tym, którzy są dyskryminowani ze
względu na niepełnosprawność, ponieważ niestety w niektórych krajach, także
dziś, trudno ich uznać za osoby o równej godności, za braci i siostry w
człowieczeństwie.
Istotnie
tworzenie dobrych praw i przełamywanie barier fizycznych jest ważne, ale
niewystarczające, jeśli nie zmienia się również mentalności, jeśli nie
przezwyciężymy rozpowszechnionej kultury, która nadal wytwarza nierówności,
uniemożliwiając osobom niepełnosprawnym czynne uczestnictwo w zwyczajnym życiu.
Osoba
niepełnosprawna, by budować siebie musi nie tylko istnieć, ale także należeć do
wspólnoty.
Zachęcam
wszystkich, którzy pracują z osobami niepełnosprawnymi, do kontynuowania tej
ważnej służby i zaangażowania, określających stopień kultury narodu. I modlę
się, aby każdy mógł odczuć na sobie ojcowskie spojrzenie Boga, potwierdzające
jego pełną godność i bezwarunkową wartość jego życia”.
Papież
Franciszek w dniu 23 kwietnia 2021 r. wpisał do katalogu świętych świecką
tercjarkę dominikańską z Włoch Małgorzatę z Città di Castello, żyjącą na
przełomie XIII i XIV wieku.
Małgorzata
(Margherita) z Città di Castello urodziła się około 1287 r. w miasteczku Metola
nad rzeką Metauro w dzisiejszej prowincji Pesaro-Urbino w środkowo-wschodnich
Włoszech w rodzinie drobnej szlachty. Przyszła na świat jako niewidoma i
upośledzona fizycznie, toteż od początku rodzice uważali ją za ciężar i wstydzili
się jej przed otoczeniem.
Młodzi
małżonkowie oczywiście spodziewali się dziecka pięknego, bez zarzutu, najlepiej
chłopca – dziedzica, którym mogliby się szczycić i chwalić przed ludźmi –
ostatecznie pięknej dziewczynki, bo ją można byłoby dobrze wydać za mąż. Emilia
i Parys długo przygotowywali się do momentu narodzin dziecka. Planowali
wyprawić w miasteczku wielkie święto z okazji przyjścia na świat dziedzica
rodu. Najemni robotnicy pracujący w polu i przy wycince drzew od czasu do czasu
przerywali swoją pracę, nasłuchując z nadzieją głosu ogromnego zamkowego
dzwonu, czy już nie rozbrzmiewa, wieszcząc radosną nowinę. Ale zamkowy dzwon
milczał w chwili, w której urodziło się dziecko. Ani jeden ton nie popłynął
dumnie z wysokiej wieży. Nie było bankietów, nie było rozrywek. Ta noc była
ciemna i cicha. Serca rodziców spowiła rozpacz, bowiem ich nowonarodzone
dziecko okazało się potwornie zniekształconą i kaleką dziewczynką.
Dziewczynka
urodziła się bardzo maleńka, z nieproporcjonalnie dużą główką i garbem. Była niewidoma
i jedna jej nóżka – sporo krótsza od drugiej – sprawiała wrażenie jakby
nieumiejętnie doklejonej do ciała. Od samego początku rodzice nie chcieli mieć
nic wspólnego ze swoją córką. Wstydzili się jej i nie wiedzieli jak się nią
zajmować. W swojej bezradności i okrucieństwie nie nadali jej nawet imienia.
Dopiero zaprzyjaźniona służąca, której Emilia i Parys oddali niechciane
dziecko, nadała dziewczynce imię Małgorzata. Ciekawe, czy wybierając to imię,
zdawała sobie sprawę, że oznacza ono „perłę” – symbol tego, co najpiękniejsze i
najcenniejsze…
Służąca
na zamku była uczciwą i wierzącą kobietą. Ona pierwsza opowiedziała Małgorzacie
o Bogu. Dzięki niej dziewczynka dużo i często się modliła. Kiedy trochę
podrosła, opiekunka pozwoliła jej przechadzać się po zamku samodzielnie, o ile
będzie unikać miejsc często odwiedzanych przez rodziców. Wizytowała więc
rodzinną kaplicę i w ciszy, z pochyloną głową, wielbiła Boga. Podczas jednej z
takich wizyt ktoś ją śledził i o mały włos nie wyszedł na jaw przerażający
sekret, że ten zgarbiony, ślepy karzeł to córka pana zamku. Po tym zajściu
Parys postanowił działać: „Nie możemy pozwolić, by ktoś odkrył naszą tajemnicę.
Skoro ta mała lubi się tak modlić, powinniśmy jej to ułatwić” – powiedział ze
złością do swojej żony. Wybudował komórkę obok maleńkiego kościółka w lesie.
Miała ona dwa okienka – jedno wychodzące do wnętrza kapliczki w taki sposób,
żeby Małgorzata mogła słuchać Mszy, i drugie – otwierające się na zewnątrz – do
podawania jedzenia. Kiedy tylko budowa dobiegła końca, sześcioletnia Małgorzata
została tam przeniesiona, a drzwi wejściowe zamurowano. Rodzice skazali ją na
dorastanie w ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu.
Ks.
Kapelan kościółka często rozmawiał z Małgorzatą i szybko odkrył, że jest ona
obdarzona błyskotliwym umysłem spragnionym Boga. Odtąd podjął się misji
kształcenia jej. Dla małej Małgorzatki był jak ojciec, bliski, ciepły i pełen
zrozumienia i miłości. Możemy wyobrazić sobie ile modlił się ten kapłan za nią,
gdy była noc i burza, jako dorosły i wykształcony człowiek był świadom jej
samotności i cierpienia. Jak ważna jest modlitwa kapłanów za nas, którzy widzą
więcej niż my się tego spodziewamy. Jak ważna była osoba tej małej Małgorzatki
dla tego kapłana. W tych specyficznych warunkach szybko wzrastała jej wiara i
mądrość.
W
wieku siedmiu lat zaczęła pościć cztery dni w tygodniu, a w piątki zadowalała
się tylko kromką chleba i wodą. Kiedy błagała Boga za grzeszników, On – przez
zasługę jej pokuty — dawał jej to, o co prosiła.
Małgorzata
dorastała bez rodzicielskiej miłości i bez rówieśników, z którymi mogłaby się
bawić. Jej jedynymi towarzyszami były leśne zwierzęta i siadające na oknie
ptaki. Żyła w zamknięciu blisko 13 lat. W tym zimnym więzieniu, świadoma
odrzucenia ze względu na jej nienormalną sylwetkę, Małgorzta mogła dorastać z
nienawiścią w sercu, ale Bóg czuwał nad tą kochaną mu duszą i oświecił jej
inteligencję boską mądrością, sprawiając, że zrozumiała. że została stworzona,
aby Go kochać, a tym samym znaleźć wieczne i doskonałe szczęście. Dziecko
zrozumiało, że aby osiągnąć wysoki stopień miłości Bożej, nie jest konieczne
widzenie ani doskonałe ciało, ale tylko to, aby naśladować przykład Jezusa
Ukrzyżowanego i łączyć nasze cierpienia z Jego cierpieniem.
Po
tym czasie jej rodzice usłyszeli o grobie pewnego franciszkańskiego zakonnika w
Castello, do którego spieszyły pielgrzymki chorych, by prosić o łaskę
uzdrowienia. Bez większego entuzjazmu zdecydowali się w 1303 r. zabrać córkę w
podróż, licząc nieśmiało, że zostanie ona cudownie uleczona ze swojej
ułomności. Gdy jednak przy grobie zmarłego w opinii świętości zakonnika – o.
Giacomo – nie wydarzył się żaden cud, Emilia i Parys postanowili definitywnie
pozbyć się Małgorzaty i porzucili ją bez słowa wśród innych chorych i kalekich.
W końcu znaleźli usprawiedliwienie dla tego, co już dawno chcieli zrobić.
Uznali, że jeśli sam Bóg odrzucił Małgorzatę, nie czyniąc cudu, mieli prawo
zrobić to samo.
Ile
czasu upłynęło zanim dziewczyna uzmysłowiła sobie, że jej rodzice już po nią
nie wrócą? Świadomość porzucenia przez najbliższych mogła rozpętać burzę
rozgoryczenia i gniewu, ale Małgorzata wprost przeciwnie – poddała się
całkowicie woli Bożej. Ufała, że Bóg ma dla niej plan, chociaż zaistniała
sytuacja wyglądała na beznadziejną.
Dziewczyna
wykazała niezwykłą dojrzałość i męstwo – nie płakała, nie skarżyła się na
rodziców ani na swój los, ale całkowicie zaufała Bogu jako Ojcu sierot i
porzuconych.
Dwoje
żebraków przyszło jej z pomocą i zaopiekowało się nią w czasie pierwszej,
najbardziej przerażającej nocy. Przedstawili Małgorzatę rodzinom, które służyły
pomocą biednym. Kiedy mieszkańcy Castello poznali historię Małgorzaty, kiedy
spostrzegli, że nie mówi szorstkich słów o swoich rodzicach, ale ciągle
podkreśla jak bardzo ich kocha, zaczęli patrzeć na nią z podziwem i
życzliwością. Rodziny pozwalały jej mieszkać w swoich domach. Małgorzata
odwdzięczała się opieką nad dziećmi i pomocą w pracach domowych. Wkrótce
powszechnie uznano jej dobroczynny wpływ na dzieci i osoby, którym pomagała.
Tym sposobem Małgorzata stała się adoptowanym dzieckiem całego miasteczka.
Po
siedmiu latach spędzonych w wielu gościnnych domach mieszkańców Castello,
miejscowe siostry zakonne zaprosiły Małgorzatę do swojej wspólnoty. Spędziła
tam wiele radosnych chwil. Pomagała w klasztornych pracach i sporo czasu
spędzała na modlitwie. Kiedy jednak zmarła fundatorka klasztoru, siostry
rozluźniły swoją zakonną regułę. Tylko Małgorzata zachowywała ją zgodnie z wolą
fundatorki. Takie jej zachowanie denerwowało pozostałe siostry i w rezultacie
doprowadziło do wydalenia Małgorzaty z zakonu. Z czasem Małgorzata znalazła
swoje miejsce we wspólnocie zwanej Trzecim Zakonem Dominikańskim. Pragnęła ona
czynnie włączyć się w życie zgromadzenia. Po odbyciu krótkiego kursu duchowości
dominikańskiej, została obłóczona w dominikański habit. Małgorzata sumiennie
wypełniała regułę zakonną. Codziennie z pamięci recytowała wszystkie Psalmy, a
kontemplując sceny z Ewangelii, pomimo swojej ślepoty mogła „oglądać”
Zbawiciela. W praktykowaniu umartwień naśladowała św. Dominika. Często całą noc
spędzała na modlitwie, a wczesnym rankiem uczestniczyła we Mszy. Ponieważ nie
brakowało spowiedników, spowiadała się nawet codziennie, w nadziei, że mocą
tego sakramentu Bóg obdarza ją nową łaską.
O,
jakże błogosławiona jesteś, która nigdy nie widziałaś tego świata, a tak szybko
uczyłaś się tego, co duchowe! O, szczęsna uczennico, która zasłużyłaś na
takiego Nauczyciela! On ciebie, niewidomą od urodzenia, bez książek pouczył o
słowie Bożym, tak że stałaś się nauczycielką widzących!
Małgorzata
z wielkim zaangażowaniem troszczyła się o chorych i umierających, pojawiając
się wszędzie, gdzie mogła być potrzebna, przynosząc jedzenie, lekarstwa,
wsparcie i modlitwę. Wielu, jak mogło się wydawać, straconych grzeszników przyprowadziła
do spowiedzi. Kiedy dowiedziała się o nieludzkim traktowaniu więźniów, stała
się ich apostołką. Każdego dnia służyła im, zaspokajając ich podstawowe
potrzeby. Dzięki niej wielu z nich powróciło do wspólnoty Kościoła.
Papież Franciszek w orędziu na Międzynarodowy Dzień
Osób Niepełnosprawnych 2020 r. napisał: „Na
mocy otrzymanego Chrztu, każdy członek Ludu Bożego stał się uczniem –
misjonarzem. Stąd też osoby z niepełnosprawnością, tak w społeczeństwie, jak i
w Kościele, wymagają, aby stały się aktywnymi
podmiotami duszpasterstwa, a nie tylko adresatami. Celem jest nie tylko
opieka nad nimi, ale także ich «aktywny udział w życiu wspólnoty obywatelskiej
i kościelnej”. Jak podkreśla Ojciec Święty „aktywne uczestnictwo osób
niepełnosprawnych w katechezie stanowi bowiem wielkie bogactwo w życiu całej
parafii. Chciałbym, aby we wspólnotach parafialnych coraz więcej osób z
niepełnosprawnością zostawało katechetami, by przekazywali wiarę w sposób
skuteczny, również przez swoje świadectwo”.
Św.
Małgorzata z Castello jest przykładem ewangelicznej kobiety, która dojrzała do
głębokiego i żarliwego doświadczenia życia zjednoczonego z Panem. Choroba nie
przeszkodziła jej w przeżywaniu wyjątkowego i owocnego macierzyństwa duchowego,
które nawet dziś przypomina o
znaczeniu troszczenia się o innych.
Pewna
siostra, niejaka Wenturela, publicznie opowiadała o następującym cudzie.
Wydawało jej się, że na skutek jakiejś choroby traci oko. Poszła do lekarza,
mianowicie do syna mistrza Imberta, ten zaś za leczenie oka zażądał jednego
florena, wątpił jednak, czy da się je jeszcze uratować. Ubogą Wenturelę nie
stać było na florena i z płaczem opowiedziała wszystko Małgorzacie. Małgorzatę
zdjął żal, położyła swój prawy kciuk na oku Wentureli i w jednej chwili
zapalenie ustąpiło, a oko zostało całkiem uzdrowione.
W
ostatnich latach życia, pewna zamożna rodzina z Castello zaproponowała
Małgorzacie dach nad głową. Do tego czasu kobieta często przechodziła z domu do
domu. Chętnie więc przystała na tę propozycję. Wprowadziła się jednak na
skromne poddasze, rezygnując z przestronnego i bogato wyposażonego pokoju.
Aż
do śmierci, prowadziła życie wypełnione modlitwą, pokutą i służbą. Zmarła w
opinii świętości 13 kwietnia 1320 r. w "wieku Chrystusowym", mając 33
lata. Zgodnie z ówczesną dominikańską tradycją ciało Małgorzaty zamierzano
pochować bez trumny, jednak cudowne uleczenie kalekiego dziecka, które
przypisano jej wstawiennictwu skłoniło radę miejską do zapłacenia za trumnę.
Małgorzata została pochowana w jednej z dominikańskich kaplic.
Do
kościoła, w którym odbywał się pogrzeb – Chiesa della Carità – rodzice
przynieśli dziewczynkę – niewidomą i niemą kalekę ze skrzywionym kręgosłupem,
niezdolną do chodzenia o własnych siłach. Rodzicom razem z nieszczęsną córką
udało się przedrzeć przez tłum do mar, na których spoczywało ciało Małgorzaty,
i zaczęli się przy nich modlić do tej ułomnej przyjaciółki Boga, żeby zmiłowała
się nad inną kaleką. Nagle zapadła pełna trwogi cisza; zebrani ludzie
wpatrywali się w lewe ramię Małgorzaty, które uniosło się w górę, sięgnęło ku
kalekiemu dziecku i dotknęło go! Po chwili dziewczynka, która dotąd nie była w
stanie samodzielnie chodzić, bez niczyjej pomocy stanęła na nogach. Choć
wcześniej była niemową, rozejrzała się dookoła, jakby śniła, po czym krzyknęła:
„Zostałam uzdrowiona! Zostałam uzdrowiona dzięki Małgorzacie!”. Ta, która
wcześniej była kaleką, padła w objęcia swoich rodziców, śmiejąc się i płacząc.
W kościele zrobiło się zamieszanie. Proboszcz nie potrzebował już niczego
więcej i ciało Małgorzaty pochowano w kościelnej krypcie.
W
ratuszu, Pallazo del Podestà, zebrała się rada miasta, by oficjalnie zbadać
sprawę. Wykazano, że dziewczynka, która urodziła się jako niemowa i kaleka,
rzeczywiście została całkowicie uzdrowiona w czasie pogrzebu Małgorzaty. Wielu
znakomitych mieszkańców miasta, którzy byli świadkami tego wydarzenia,
przysięgło, że zdarzył się cud.
Po
złożeniu ciała Małgorzaty w kaplicy kościoła dominikanów wydarzyło się wiele
innych cudownych zdarzeń, które zostały potwierdzone przez notariuszy i
zapisane w średniowiecznych dokumentach. Według jednego ze źródeł po jej
śmierci miało miejsce ponad dwieście cudownych przypadków. Pierwsze kroki w
kierunku jej beatyfikacji podjął zakon dominikański, ale sprawa ta w różnych
okresach bywała zapominana. Dopiero w XVI wieku, gdy odkryto jej zachowane
ciało, ponownie zainteresowano się historią jej życia.
Zdumieni
świadkowie, choć wiedzieli, że Małgorzata była karlicą, zostali po otwarciu
trumny przejęci lękiem. Małgorzata miała jedynie 122 cm wzrostu, głowę
nieproporcjonalnie dużą w stosunku do chudego ciała, dłonie i stopy małe; jedna
noga była krótsza o 8 cm
od drugiej. Pochowano ją z rękoma skrzyżowanymi z przodu, lewa ręka była lekko
podniesiona, utrzymując się bez żadnego podparcia.
W
dniu 9 czerwca 1558 roku biskup zezwolił na przeniesienie ciała do nowej
trumny, ponieważ stwierdzono, że stara przegniła. Po tej ceremonii miały
miejsce liczne cuda i proces beatyfikacyjny, który został podjęty z nowym
zaangażowaniem, zakończył się szczęśliwie 19 października 1609 roku. Jej
nienaruszone ciało po dziś dzień można oglądać w szklanej trumnie w kaplicy
Szkoły dla Niewidomych w Citta di Castello, we Włoszech.
Św.
Małgorzata mimo okrutnego odrzucenia i wzgardy ze strony najbliższych,
potrafiła odnaleźć własną drogę do Boga. Przez miłość i cierpienie połączone z
cierpieniem Jezusa, osiągnęła świętość. Jej historia dowodzi, że nawet
najbardziej upośledzony i przegrany w ludzkich oczach człowiek jest skarbem w
Bożych rękach – jest perłą, o którą Stwórca pragnie się troszczyć. Z historii
życia św. Małgorzaty z Castello zdaje się płynąć powtarzana za psalmistą
modlitwa zawierzenia: „Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan
mnie przygarnie (…) Albowiem On przechowa mnie w swym namiocie w dniu
nieszczęścia, ukryje mnie w głębi swego przybytku, wydźwignie mnie na skałę”
(Ps 27, 5.10).
Każde
cierpienie ma sens, każda łza jest zauważona przez niebo, każda gorycz może być
przemieniona w błogosławieństwo, choć czasami po ludzku jest to niepojęte. Dla
nas ludzi żyjących w XXI wieku niepojęte jest ogrom cierpienia i bólu św.
Małgorzaty de Castello, ale spójrzmy co uczyniła w niej łaska Boża. Zawsze była
pogodna, zawsze była pełna słodyczy i miłości oraz dobroci. Kiedy żyła wśród
żebraków, potem w rodzinie, która ją przyjęła, widziano jej niezwykle dobre
serce i pogodę ducha, chciała pomagać wszystkim cierpiącym. Nic jej nie
złamało, a zwyciężyła samą siebie poprzez codzienną Mszę św., Eucharystię i
modlitwę... Panie, daj nam zwyciężać samych siebie tak jak św. Małgorzata,
byśmy widzieli Triumf Boga na ziemi, tak jak ona, niewidoma, widziała Go oczami
duszy. Dziękujmy Bogu za świętą Małgorzatę di Castello, która jest triumfem
Boga w człowieku i niesie łaskę Jego zwycięstwa.
W
czasach współczesnych św. Małgorzata nazywana jest obrończynią godności i
piękna człowieka. Poprzez jej osobę Bóg mówi nam, że nie wygląd zewnętrzny, ale
serce jest tym co Bóg widzi. Świat wybiera każdego roku Miss Piękności, wśród
kobiet o niezwykłej urodzie. Jednak nie o urodę zewnętrzną Bóg nas pyta, ale o
urodę wewnętrzną, piękno duszy i serca. Świat widzi i spostrzega inaczej,
dlatego uczmy się od św. Małgorzaty jej piękna duchowego, byśmy byli świadomi
życia Bożego w nas i tej godności jaką Bóg daje nam swym dzieciom na ziemi.
Może okazać się w niebie, że ta mała karłowata i niewidoma Małgorzata, jest
olśniewająco piękna w niebie, gdyż duszę jej upiększył Bóg na ziemi w niepojęty
dla nas sposób, a świadczą o tym trzy perły w jej sercu.
Św.
Małgorzata z Castello szczególnym nabożeństwem otaczała Świętą Rodzinę z
Nazaretu. Była mistyczką – widziała oczami duszy moment narodzenia Pana Jezusa
i towarzyszyła w tym wydarzeniu Świętej Rodzinie. Gdy po ponad dwustu latach po
jej śmierci otworzono trumnę, okazało się, że jej ciało nie uległo zepsuciu. W
jej sercu znaleziono trzy kamyczki podobne do diamentów, z wizerunkami Pana
Jezusa, Matki Bożej i świętego Józefa. Wszyscy
zrozumieli sens słów wypowiadanych często przez św. Małgorzatę w czasie jej
życia: "Gdybyście znali skarb, który przechowuję w moim sercu!" Perły
te przechowywane są w skarbcu klasztoru w Castello, w którym jest pochowana.
Oby wszystkie serca były tak wypełnione miłością do Jezusa, Maryi i Józefa!
Ponieważ
św. Małgorzata wykazywała ogromne nabożeństwo do Najświętszej Rodziny, od nich
najwięcej łask otrzymała. Wiemy, ile cierpienia, braku zrozumienia i trudności
przeżywał św. Józef z Maryją, by ochronić Dzieciątko Boże. Ale ich ciepło i
bliskość zastąpiła Małgorzacie własnych rodziców, do Nich mówiła, z Nimi
rozmawiała, Ich kochała i Ich obraz otrzymała na trzech perłach, które były w
Jej sercu. Dzisiaj mówi do nas św. Małgorzata, że każdy kto nie ma pełnej
rodziny i czuje się odrzucony, zostanie przyjęty z miłością do Serc
Najświętszej Rodziny, tam znajdzie balsam i lekarstwo na swoje rany, miłość
bezwarunkową. Dlatego chcemy oddać wszystkie rodziny świata oraz wszystkich
ludzi odrzuconych w jakikolwiek sposób i samotnych Najświętszym Sercom św.
Józefa, Dziewicy Maryi i Dzieciątka Jezus, by łaska ich świętej miłość zagoiła
rany i dała radość życia dla Boga na ziemi, uwalniając od ludzkich więzów
miłości.
Każda
z osób Najświętszej Rodziny była całkowitym i bezinteresownym darem z siebie,
swoim życiem i postępowaniem niosła najpiękniejszy przykład miłości
ofiarowującej siebie, a jednocześnie każda z tych osób w pełni przyjęła i
odwzajemniła dar pozostałych.
W
szkole Świętej Rodziny, pod Jej czujnym i czułym wzrokiem, każdy z członków
rodziny może zdobywać cnoty i te postawy ducha, bez których komunia nie byłaby
możliwa – cnotę bezinteresownej miłości, radosnej służby, cierpliwości w
znoszeniu cierpień i trudów codzienności, zawierzenia Bogu, wewnętrznego
skupienia, czystości i prawości serca, wierności aż do końca – po cierpienie i
krzyż…
Prośmy
dziś szczególnie Najświętszą Rodzinę, tę najpiękniejszą wspólnotę Osób, by
uprosiła każdemu małżeństwu i każdej rodzinie, by każdy dom stawał się komunią
miłujących osób.
Jeśli
rodziny nasze będą się starały naśladować Świętą Rodzinę z Nazaretu, to Bóg
obdarzać je będzie coraz większym błogosławieństwem. Dzieciątko Jezus nie
zawiedzie nas; ani Maryja Matka Jezusa; ani święty Józef Jej przeczysty
Oblubieniec.
Modlitwa pap. Franciszka do Świętej Rodziny
Jezu, Maryjo i Józefie,
w was kontemplujemy
blask prawdziwej miłości,
do was zwracamy się z ufnością.
Święta Rodzino z Nazaretu,
uczyń także nasze rodziny
środowiskami komunii i Wieczernikami modlitwy,
autentycznymi szkołami Ewangelii
i małymi Kościołami domowymi.
Święta Rodzino z Nazaretu
niech nigdy więcej w naszych rodzinach nikt nie doświadcza
przemocy, zamknięcia i podziałów:
ktokolwiek został zraniony albo zgorszony,
niech szybko zazna pocieszenia i uleczenia.
Święta Rodzino z Nazaretu,
przywrócić wszystkim świadomość
sakralnego i nienaruszalnego charakteru rodziny,
jej piękna w Bożym zamyśle.
Jezu, Maryjo i Józefie,
usłyszcie, wysłuchajcie naszego błagania!
Amen.
Na
koniec przywołajmy jeszcze słowa papieża Franciszka wypowiedziane podczas
wizyty w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie - Prokocimiu w dniu 29 lipca 2016 r.:
„Chciałbym
zatrzymać się trochę przy każdym chorym dziecku, przy jego łóżku, przytulić je
choć przez chwilę, posłuchać i razem milczeć w obliczu pytań, na które nie ma
natychmiastowych odpowiedzi. (…) Chciałbym, abyśmy jako chrześcijanie byli
zdolni do trwania u boku chorych z milczeniem, z przytuleniem, z modlitwą.
Nasze społeczeństwo jest przyzwyczajone do kultury odrzucenia. Czasami rodziny
pozostają same w trudzie otaczania chorych opieką. Z tego miejsca chciałbym
powiedzieć: pomnażajmy dzieła kultury miłości. Służenie z miłością i czułą
troską osobom potrzebującym pomocy sprawia, że wszyscy wzrastamy w
człowieczeństwie”.
Innym
razem papież Franciszek z całą mocą wołał: „Rodzice chorych dzieci nie
potrzebują aborcji ale pomocy. To lęk przed cierpieniem i poczucie samotności
zasiewa w nich wątpliwości. Dlatego trzeba im udzielić wszelkiej niezbędnej
pomocy, aby pomimo niewątpliwych trudności mogli przyjąć swe dzieci.
W
sposób jednoznaczny Ojciec Święty potępił również praktyki prowadzące do
aborcji eugenicznej. „Życie ludzkie jest święte i nienaruszalne. Dlatego należy
z całą stanowczością odradzać stosowania diagnozy prenatalnej w celach
selekcyjnych, ponieważ jest to wyrazem
okrutnej mentalności eugenicznej, która odbiera rodzinom możliwość
przyjęcia i kochania swego najsłabszego dziecka ”.
Papież
stanowczo odrzucił postawę dominującej dziś kultury odrzucenia, dla której
niektóre dzieci ze względu na chorobę czy jakość swej egzystencji nie zasługują na życie i są skazane na
śmierć. „Każde dziecko, które pojawia się w łonie matki jest darem, który
zmienia historię rodziny. Takie dziecko trzeba przyjąć, kochać i otoczyć
troską. Zawsze!” – podkreśla Franciszek.
Ojciec
Święty zauważył, że dzięki postępowi medycyny bardzo wcześnie można dziś
wykrywać deformacje płodu i jego choroby. Dla rodziców jest to ciężkim ciosem,
rodzi się lęk przed cierpieniem, poczucie bezsilności. Nikt, nawet lekarz, nie
wie, jaką postać przybierze choroba. Jedno jest jednak pewne, zauważył Papież,
że od pierwszych chwil dla medycyny to
dziecko w łonie matki jest pacjentem, którego można leczyć, a nie tylko
diagnozować. Medycyna prenatalna
przynosi niespodziewane rezultaty i wszyscy powinni mieć do niej dostęp.
„Dlatego ważne jest, aby lekarze jasno mieli przed oczami nie tylko cel –
wyleczenie – ale także świętość ludzkiego życia, którego ochrona stanowi
ostateczny cel pracy lekarza.
Franciszek
zauważył, że bardzo ważna jest też odpowiednia postawa lekarza wobec rodziców
chorego dziecka.
Nawet
kilka godzin życia dziecka zmienia serce matki „Jest to szczególnie ważne w
przypadku dzieci, o których wiemy, że przy obecnym stanie wiedzy naukowej, umrą
przy porodzie albo krótko po nim. W takich sytuacjach opieka zdrowotna mogłaby
się wydawać marnowaniem środków i przysparzaniem dodatkowych cierpień rodzicom.
Jeśli przyjrzymy się temu uważnie, możemy dostrzec autentyczne znaczenie takich
zabiegów, których celem jest pomoc w urzeczywistnieniu miłości danej rodziny.
Otoczenie opieką takiego dziecka pomaga bowiem rodzicom w przeżywaniu żałoby i
postrzeganiu jej nie tylko jako straty, ale jako etapu wspólnie przebytej
drogi. To dziecko pozostanie w ich życiu na zawsze. I oni będę mogli je kochać.
Tak często tych kilka godzin, kiedy matka może tulić swe dziecko, pozostawia
ślad w jej sercu, którego ona nigdy nie zapomni. Ona czuje się – pozwólcie, że
użyję tego słowa – spełniona. Czuje się matką”.
Franciszek
zaważył, że w dominującej dziś kulturze brakuje takiego podejścia. Lęk i wrogość wobec niepełnosprawności
skłaniają do przerwania ciąży, traktując to jako swoistą prewencję. W tym
kontekście Ojciec Święty w bardzo mocnych słowach potępił wszelką formę
aborcji, również eugeniczną. Zgładzenie
ludzkiego życia nigdy nie jest rozwiązaniem problemu, podobnie jak nie
jest nim korzystanie z usług płatnych morderców – podkreślił Papież.
Opowiedział też przypadek, z jakim zetknął się w swej dawnej diecezji w Buenos
Aires.
Pewna
15-letnia dziewczyna z Zespołem Downa zaszła w ciążę i rodzicie udali się do
sędziego po zezwolenie na aborcję. Sędzia, człowiek prawy i poważny, zbadał ten
przypadek i powiedział: «chcę porozmawiać z tą dziewczyną». Ona przyszła,
usiadła. On się zapytał: «co ci jest?» «Jestem chora». «A co to za choroba?»
«Powiedzieli mi, że mam w środku pasożyta, który zżera mi żołądek, dlatego
niezbędny jest zabieg». «Nie, ty nie masz robaków, które zżerają ci żołądek.
Wiesz, co tam masz? Dziecko!» I ta dziewczyna z Zespołem Downa powiedziała:
«Ależ to piękne!» I na tej podstawie sędzia nie zgodził się na aborcję. Matka
chciała tego dziecka. Urodziła się dziewczynka. Minęły lata. Uczyła się,
rozwinęła, została adwokatem. I odkąd poznała swą historię, co roku na swe
urodziny dzwoniła do sędziego, by mu podziękować za to, że się urodziła. Z
życia wzięte. Zmarł sędzia, a ta dziewczyna jest dziś prokuratorem. Czyż to nie
piękne! Aborcja nigdy nie jest odpowiedzią, której szukają kobiety i rodziny.
Modlitwa.
Ojcze
Niebieski, przez wstawiennictwo Św. Małgorzaty z Castello udziel nam łaski
stawania w obronie wykluczonych i przyjmowania tych, którzy są odrzuceni. A
kiedy to krótkie życie się skończy, spraw, byśmy my, którzy przyjęliśmy
wszystkich naszych braci i siostry, zostali przyjęci przez Ciebie do życia
wiecznego. Amen.
Modlitwa.
Boże
mój, dziękuję Ci, że dałeś światu Świętą Małgorzatę z Castello, aby była
przykładem, do jak wielkiej świętości dojść może każdy, kto Cię prawdziwie
kocha, niezależnie od fizycznego upośledzenia. W dzisiejszej upadłej kulturze moralnej
najpewniej nie pozwolono by Ci się urodzić, śmierć nienarodzonego uważana jest
bowiem za coś lepszego niż życie, szczególnie życie w zniekształconym
kalekim ciele. Ale drogi Twoje nie są drogami świata, było zatem Twą Wolą, by
Małgorzata przyszła na świat w takim właśnie upośledzonym ciele. Oto jak
sprawiasz, że nasze słabości świadczą o Twej potędze: Małgorzata urodziła się
niewidoma, by widzieć Cię jaśniej oczami duszy; kulawa, by całkowicie oprzeć
się na Tobie; w nędznej posturze, by stać się wielka duchem; garbata, by tym
doskonalej przypominać
udręczone, ukrzyżowane ciało Twego Syna. Całe życie Małgorzaty było
wypełnieniem słów Pawłowych: “Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w
obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach dla Chrystusa.
Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” /2 Kor 12,10/.
Błagam
Cię, Boże spraw za wstawiennictwem Świętej Małgorzaty z Castello, aby wszyscy
upośledzeni, wszyscy odrzuceni i niechciani tego świata, potrafili
chlubić się właśnie swymi słabościami, a przez to
niech moc Twoja zstąpi na nich i pozostanie na zawsze. Amen.
MODLITWA ZA CHOREGO W RODZINIE
Wszechmogący, wieczny Boże, Ojcze i dawco życia,
wiekuisty Lekarzu wierzących, spojrzyj na N., członka naszej rodziny, który
choruje. Wejrzyj na jego cielesne i duchowe cierpienia. Za wstawiennictwem św.
Małgorzaty z Castello udziel mu swojej pomocy, aby, jeśli zgadza się to z Twoją
najświętszą wolą, mógł on znowu służyć Tobie i ludziom, Twoim dzieciom. racz
sprawić, aby nabrał zaufania do Twojej ojcowskiej dobroci.
Wszechmogący, wieczny Boże, miłosierny Lekarzu dusz
i ciał Twoich dzieci, wysłuchaj nasze prośby zanoszone za chorego, dla którego
upraszamy Twoje zmiłowanie, aby odzyskawszy zdrowie złożył Ci dziękczynienie.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
o. Piotr OCarm.
|