„Maryjo, dlaczego jesteś taka piękna?” – zapytały
się dzieci podczas jednego z objawień Niepokalanej Dziewicy w Medjugorie. A Ona
uśmiechając się łagodnie rzekła: „Drogie dzieci, jestem piękna ponieważ kocham.
Wy też kochajcie, wtedy i wy będziecie piękni”. Jak podkreśla o. Albert Urbański, karmelita
urodzony niedaleko Obór, który od dziecka przychodził na to święte miejsce:
„Codzienne życie Maryi było zupełnie zwykłe, szare, nie różniące się
zewnętrznie od życia Jej sąsiadów i rodaków. Maryja spełniała szereg domowych
posług, podobnie jak to czyniły izraelskie kobiety i jak to czynią kobiety
wszystkich czasów. Starania o dom, o najbliższych, o ich wygodę, odpoczynek
wypełniały Jej dzień od świtu do zmierzchu. Jednak te nieefektowne, pozornie
szare i nużące zajęcia codzienne, spełniała Maryja z wielką miłością, z wielkim
staraniem, rzetelnością i gorliwością. Miłość Boża przepromieniała wszelkie
Jej, najbardziej nawet prozaiczne zajęcia. Niepokalana Dziewica z Nazaretu uczy nas, że
świętość prawdziwa jest zwyczajna, dyskretna, na pozór niedostrzegalna, a jej
siła tkwi w miłości, która mając swe źródło i korzenie w Bogu promieniuje na
otoczenie oświecając i ogrzewając wszystko i wszystkich swym ciepłem i
blaskiem”. Ta miłość opromieniała codzienne życie Świętej
Rodziny w Nazarecie, stając się wzorem dla naszych rodzin. Przykładem mogą być
kanonizowani przez Kościół małżonkowie – Święci Ludwik Martin i Zelia Guerin, rodzice
św. Tereski. Po ślubie zamieszkali w Alençon, gdzie wiedli
życie przeciętnej mieszczańskiej rodziny – on był zegarmistrzem, ona
właścicielką warsztatu koronczarskiego. Dużo modlili się i pracowali,
poświęcali czas dzieciom i dalszym krewnym. Bardzo pobożna rodzina, ceniona
przez sąsiadów i współobywateli. I w tej zwyczajności odnajdywali swoją drogę
do Boga. Zelia miała zwyczaj, że zaraz po urodzeniu
każdego dziecka ofiarowywała je Bogu. Chciała, aby wszystkie jej dzieci zostały
świętymi, ale nie czekała z założonymi rękami, tylko pracowała nad tym.
Wiedziała, że najlepiej zacząć od zaraz. Dzieci uważnie obserwowały i uczyły się od swoich
świętych rodziców. Zarówno Ludwik, jak i Zelia od wczesnej młodości byli
gorliwymi czcicielami Matki Bożej, której brązowy szkaplerz wiernie nosili na
swoich piersiach. W ich domu w Alençon, w centralnym miejscu stała Jej figura,
którą Teresa nazwie później Matką Bożą Uśmiechu. Wszelkie modlitwy i
nabożeństwa domowe były odprawiane przed Matką Bożą. Dzieci ustrajały ją
kwiatami, palono przy niej świece. Co roku w maju cała rodzina udawała się na
nabożeństwo do kościoła, czasem także w domu wieczorem odprawiano majówki. Po śmierci żony Ludwik wraz z pięcioma córkami
przeprowadził się do Lisieux. Figura pojechała wraz z nimi, zgodnie z wolą
Zelii, która pragnęła, by Madonna na zawsze została w jej rodzinie. Jako matka
ziemska pragnęła, aby jej dzieci zawsze były pod opieką Matki Niebieskiej.
Przed tą właśnie figurą Matki Bożej 9 – letnia Tereska doświadczyła łaski
uzdrowienia z ciężkiej choroby. Lekarze
rozkładali bezradnie ręce. Ojciec Teresy zamówił w jej intencji nowennę w
kościele Matki Bożej Zwycięskiej w Paryżu. Nowenna odniosła skutek. Pewnego
dnia jedna z sióstr słyszy wołanie Teresy i przybiega do pokoju. Zauważa, że
Tereska modli się do Matki Bożej wpatrzona w Jej figurę stojącą na stoliku. Sama
Teresa tak opisuje ten moment w „Dziejach duszy”:
„Leżąc
w łóżku, zwróciłam mój wzrok na oblicze Matki Bożej i nagle Najświętsza
Dziewica ukazała mi się niezwykle piękna – nigdy wcześniej niczego podobnego
nie widziałam. Jej twarz promieniowała dobrem i czułością nie do opisania,
jednak najbardziej zapadł w mą duszę czarujący uśmiech Najświętszej Dziewicy.
W
tym momencie wszystkie moje bóle zniknęły, a spod moich powiek wypłynęły dwie
ogromne łzy i potoczyły się po mej twarzy. Były to łzy czystej radości… Ach, pomyślałam, Najświętsza
Dziewica uśmiechnęła się do mnie, jestem szczęśliwa (…) otrzymałam łaskę
uśmiechu Królowej Nieba”.
Maria,
jedna z sióstr, obserwująca tę scenę opisuje swoje spostrzeżenia: „Widziałam
Teresę i zrozumiałam, że nie patrzyła na figurę, ale na samą Maryję. Wizja
trwała kilka minut. I wiedziałam, że została uleczona”.
Teresa
wstępując do Karmelu w Lisieux otrzymuje od rodziny tę właśnie figurę Matki
Bożej Uśmiechu i wnosi ją za klauzurę klasztoru. Z domu rodzinnego wynosi tę
wielką miłość, dziecięcą ufność i głębokie nabożeństwo do Najświętszej Maryi
Panny. Drodzy Bracia i Siostry! Świętując w tym Roku
150. Rocznicę Urodzin Świętej Teresy dziękujemy jednocześnie za Jej Świętych
Rodziców. We wszystkich okolicznościach życia towarzyszyła
im głęboka wiara i ufność w Bożą Opatrzność i troskliwą miłość Ojca
Niebieskiego. Była im ona szczególnie potrzebna, gdy umierała czwórka ich
dzieci. W listach napisanych wówczas do swoich krewnych, nie znajdziemy ani
słowa buntu. Jest w nich jedynie heroiczne zawierzenie Bożej Opatrzności i
absolutna ufność w dobroć Boga. Wymowne będą tutaj słowa Zelii, zawarte w jej
liście do bratowej, którą pragnęła pocieszyć po stracie dziecka: „Nieszczęście,
jakie Cię spotkało głęboko mnie przejmuje. Zostałaś naprawdę ciężko
doświadczona. To dla ciebie pierwsze z Twoich cierpień moja kochana Siostro!
Oby ci dobry Bóg udzielił zgody na Jego wolę. Twoje kochane dzieciątko jest już
u Niego, widzi Cię, kocha Cię i dnia pewnego odzyskasz je. W tym jest wielka
pociecha, jaką zawsze odczuwałam i jeszcze odczuwam. Kiedy zamykałam oczy
moim kochanym dzieciom i kiedy je grzebałam, odczuwałam ból, ale zawsze był on
połączony z poddaniem się woli Bożej. Nie żałowałam utrapień i kłopotów, jakie
znosiłam dla nich. Wielu ludzi mówiło mi: „Lepiej by było ich zupełnie nie
mieć.” Nie mogłam ścierpieć takiej gadaniny. Uważałam, że utrapienia i kłopoty
nie mogą być porównywane z wiecznym szczęściem moich dzieci. Poza tym nie
zostały stracone na zawsze. Życie jest krótkie i pełne cierpień, a po tym
życiu odzyskamy je w górze. Zwłaszcza po śmierci pierwszego odczuwałam żywo
szczęście z posiadania dziecka w niebie. Bo dobry Bóg pokazał mi w sposób
widoczny, że przyjął moją ofiarę. Za pośrednictwem tego aniołka otrzymałam
nadzwyczajną łaskę.(wyleczenie zapalenia ucha Helenki za wstawiennictwem
Józia). Otrzymałam jeszcze inne łaski... Widzisz więc, moja kochana Siostro, że
to wielkie szczęście mieć aniołki w niebie, choć niemniej bolesna jest dla
natury ich utrata. To są te wielkie utrapienia naszego życia.” (Do
bratowej L 72 z 17 X 1871). Podobnie było, gdy Zelia zachorowała na raka (był
to nowotwór piersi). Prosiła o zdrowie, w tej intencji pielgrzymowała nawet z
dwoma najstarszymi córkami do Lourdes. Jednocześnie we wszystkim co przeżywała
była całkowicie oddana Bogu, przyjmując Jego wolę i powierzając się z ufnością
czułej miłości Ojca Niebieskiego. W liście do swojej bratowej pisała:
„Najlepiej oddać wszystkie sprawy w ręce dobrego Boga i czekać na to, co się
wydarzy ze spokojem, zawierzając Jego woli. Tak właśnie usiłuję czynić”
(Correspondance familiale 45). Aż do samego końca, mimo olbrzymiego cierpienia
wynikającego z choroby, Zelia robiła wszystko, co możliwe, by móc uczestniczyć w
codziennej Mszy św. Pokonana przez chorobę, z płynącą z wiary odwagą, ta
46-letnia matka, pożegnała piątkę swoich dzieci. W jednym z listów pisała: Bylebym tylko
dostała się do nieba z moim ukochanym Ludwikiem i zobaczyła je wszystkie na
wyższym miejscu niż ja. Wtedy będę szczęśliwa. Nie pragnę niczego więcej.
(L 20 z 23 grudnia 1866). Po jej śmierci Ludwik przeprowadza się z córkami
do Lisieux. Przeżył w małżeństwie z Zelią dziewiętnaście lat. Po jej śmierci
stał się dla córek także matką, starając się wypełnić wyrwę, jaka powstała po
śmierci żony. Czynił co mógł, by wynagrodzić córkom brak matki,
stając się dla nich „ojcem o macierzyńskiej, miłosiernej miłości”. Przechodząc
ponad swym cierpieniem i bólem, zapominając całkowicie o sobie, żył wyłącznie
dla swoich dzieci. Celina, jedna z córek, pisała o swoim ojcu: O ile od siebie wymagał, dla nas był zawsze tkliwy.
Jego serce było dla nas wyjątkowo czułe. Żył tylko dla nas. Serce żadnej matki
nie zdołałoby przewyższyć jego serca. Teresa wspomina: “Cóż powiedzieć o zimowych
wieczorach, zwłaszcza w Niedzielę?.. . Ach! jakże słodko było po grze w warcaby
usiąść razem z Celiną na kolanach Taty… Śpiewał swoim pięknym głosem pieśni
napełniające duszę głębokimi myślami… lub kołysząc nas delikatnie, recytował
wiersze pełne prawd wiecznych… Potem podnosiliśmy się do wspólnej modlitwy…”. «Czasami jego oczy błyszczały ze wzruszenia, a on
starał się powstrzymywać łzy; wydawało się jakby nie był już związany z ziemią,
tak bardzo jego dusza pogrążała się w prawdach wiecznych (Manuskrypt A, 60); wystarczyło mi spojrzeć na niego, by wiedzieć
jak modlą się święci (Manuskrypt A, 63). Teresa odkryła prawdę o tym, że Bóg jest Ojcem
patrząc na postępowanie swego ojca. Jego miłość pokazała jej niezgłębioną
miłość Boga. Po kilku latach spokojnego życia cztery córki
zaczęły kolejno wstępować do klasztoru karmelitanek. Ludwik z radością prowadził kolejne córki do
klasztornej furty, gdy wstępowały do zakonu, wciąż mówił o dobroci Boga, który
chce od niego tej ofiary. Ale uszczęśliwiała go pewność, że zbawią dusze. Najpierw
do Karmelu w Lisieux wstąpiła Paulina, a cztery lata później, najstarsza córka,
Maria. Był to dar złożony Bogu przez tego, już i tak doświadczonego ojca, który
patrzył, jak jego ludzkie wsparcie zostaje mu po kolei odbierane. Później
przyszła kolej na Teresę, która zapragnęła podążyć za swoimi siostrami do
Karmelu. Ludwik nie tylko się nie przeciwstawił, ale zrobił wszystko, by usunąć
przeszkodę jaką stanowił młody wiek Teresy. Posunął się nawet do zawiezienia
jej do Rzymu, by mogła osobiście prosić Ojca Świętego o wyrażenie na to zgody.
Można powiedzieć, że to dzięki staraniom ojca, 1 stycznia 1888 r., Teresa
uzyskała zezwolenie na wstąpienie do Karmelu w wieku zaledwie 15 lat. Wkrótce
potem Leonia wstąpiła do wizytek, a Celina, ostatnia z sióstr, dołączyła do
swych sióstr w Karmelu. Ludwik stopniowo pozbawiany był wszystkich
najważniejszych dla niego więzi uczuciowych. Kiedy oddał już Bogu wszystkich,
których kochał, pozostało mu jedynie oddać Bogu swoje własne życie. W wieku 64
lat pojawiły się u niego pierwsze objawy arteriosklerozy, przewlekłej
niewydolności nerek, co poskutkowało paraliżem, ale przede wszystkim dotknęło
jego władz umysłowych. Jego stan coraz bardziej się pogarszał, aż trafił do
szpitala psychiatrycznego. Ogromne upokorzenia, jakich tam doświadczał, przyjmował
z pokorą i składał Bogu w ofierze powtarzając w chwilach świadomości: „Wszystko
dla chwały Bożej”. Nie prosił o uzdrowienie, ale o siłę do tego, by w pokoju
serca umieć przyjmować wolę Bożą. Dane mu jeszcze było ostatni raz pozdrowić
swoje córki w Karmelu, zanim odszedł do Pana 29 lipca 1894 roku. Doskonale zrealizowane powołania Zeli i Ludwika
Martin pozwoliły Teresie i innym córkom właściwie rozeznać i wypełnić ich
własne powołania. Święta Tereska ujęła to w taki sposób: „Jak małe ptaszki uczą się śpiewać, słuchając
swoich rodziców, tak samo dzieci zdobywają naukę cnót, wzniosłą pieśń Bożej
Miłości, przy boku dusz, które są zobowiązane ukształtować je do życia”. Dzięki Zelii i Ludwikowi ich rodzina stała się
„domowym Kościołem”. Małżonkowie wspólnie się modlili, uczestniczyli we Mszach
św., a także uczyli swe dzieci współczuć oraz pomagać biednym. Chociaż byli
liczną rodziną, to jednak zawsze wspierali potrzebujących. Córka Celina
wspomina: „Chociaż w naszej rodzinie panowało prawo
oszczędzania, to jednak w stosunku do biednych kierowaliśmy się hojnością.
Szukaliśmy biednych, zapraszaliśmy ich do domu, po nakarmieniu i ubraniu
rodzice zachęcali ich do czynienia dobrze. Do dziś mam obraz zatroskania mojej
mamy o pewnego biednego starszego człowieka. Miałam wtedy siedem lat. Szłyśmy
razem z mamą i spotkałyśmy go na ulicy. Mama poprosiła Tereskę, aby dała mu
trochę pieniędzy. Nawiązała się z nim rozmowa, po której mama zaprosiła go do
domu. Poczęstowała go obfitym obiadem, dała mu buty i ubranie, a na pożegnanie
powiedziała, że może zawsze do nas przyjść, gdy będzie potrzebował pomocy. Mój
tato postarał się znaleźć mu pracę, a jak zachorował, miejsce w szpitalu. W
każdy poniedziałek biedni przychodzili do naszego domu z prośbą o jałmużnę.
Dawaliśmy im pieniądze i jedzenie. To Tereska najczęściej wypełniała to
zadanie. Pewnego dnia, wychodząc z domu, spotkaliśmy bezdomnego. Nasz ojciec
zaprosił go do domu, nakarmił i dał mu to, czego potrzebował, a na koniec
poprosił, aby udzielił nam swojego błogosławieństwa. Tato, Tereska i ja
uklękliśmy, a on nas pobłogosławił i wyszedł”. Drodzy bracia i siostry! Nasze dzieci śledzą
każdy nasz ruch – i ten dobry, i ten zły. Ludwik i Zelia robili co mogli, by
dawać przykład swoim dzieciom, jak traktować innych. Jak widzieć w
potrzebującym samego Chrystusa. Celina opisała, jak cierpliwy był jej ojciec
wobec innych, nawet wtedy, gdy traktowali go nieuprzejmie. Kiedyś poszedł ze mną, aby odebrać czynsz od
najemczyni domu; to było na głównej ulicy Lisiuex. Kobieta odmówiła zapłaty i
pobiegła za nim, wykrzykując obelgi. Byłam przerażona, ale on pozostał spokojny
i w ogóle nie zareagował, a później nie skarżył się na nią. Teresa, podobnie jak pozostałe siostry, uważnie obserwowała
rodziców i wyciągała wnioski. Bez wątpienia jej mała droga do Boga, którą
odkrywała z taką żarliwością za kratami Karmelu, była zainspirowana
doświadczeniem duchowym jej rodziców – zwyczajna codzienność, wierność w
wypełnianiu obowiązków, miłość w każdym ułamku sekundy. Kościół potwierdził
intuicję osób, które znały Ludwika i Zelię – mąż i żona zostali kanonizowani. Jeśli małżeństwo Martin zostało kanonizowane, to
nie dlatego, że dało Kościołowi pięć sióstr zakonnych, w tym „największą świętą
czasów współczesnych”, jak określił św. Teresę Pius X, ale z powodu heroiczności
cnót, które obydwoje dowiedli w okolicznościach ich bardzo zwyczajnego życia –
na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu. Bogactwo rodziny Martin polegało na tym, że
potrafili oni przeżywać swoją codzienność razem z Bogiem. Przez całe życie, w
radościach i w smutkach, wyrażali swoją wiarę poprzez modlitwę, rozważanie
Słowa Bożego, życie sakramentalne, okazując miłosierdzie wszystkim, zwłaszcza
tym, którzy znajdowali się w jakichkolwiek trudnościach. Tego też uczyli swoje
dzieci. Patrząc na świętych małżonków, świadków miłości przeżywanej w
codzienności, każda rodzina może uczyć się być, niezależnie od napotykanych
przeciwności, miejscem jedności, daru z siebie i miejscem nadziei. Małżonkowie
Martin uczą przyjmowania każdego życia jako daru od Boga, bez zawłaszczania go
sobie. Uczą, jak wychowywać dzieci, by mogły spotkać w swym życiu Boga. (…) Rodzina
Martin wciąż pokazuje współczesnym małżonkom, że do świętości można podążać w
zwyczajności życia, że ,świętość rodzi się w domu i do świętości wzrasta się
właśnie w rodzinie”. Teresa w liście z 13 sierpnia 1893 do swej
siostry Leonii pisała: “Jesteśmy w podróży i zmierzamy do naszej
Ojczyzny; nieważne, że nie idziemy tą samą drogą, skoro jedynym jej kresem jest
Niebo; to tam połączymy się, aby nie rozstać się już nigdy. Tam zaznamy
wiecznych radości życia rodzinnego, odnajdziemy naszego najdroższego Tatusia,
otoczonego chwałą i zaszczytami za swoją doskonałą wierność, a zwłaszcza za
upokorzenia, którymi został napojony. Ujrzymy naszą dobrą Mamusię, jakże ona
będzie się cieszyła doświadczeniami, które były naszym udziałem za życia na
wygnaniu. My także rozradujemy się jej szczęściem, gdy będzie patrzyła na pięć
córek zakonnic; wraz czworgiem małych aniołków, które czekają na nas na wysokościach, utworzymy koronę, by wieńczyła po
wszystkie wieki czoła naszych ukochanych Rodziców” (TDL 148). Drodzy Bracia i Siostry! Warto pamiętać jak
jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, jak ważne jest nasze świadectwo wiary
przeżywanej w codzienności. Warto, abyśmy zadali sobie pytanie: czy jako
rodzice jesteśmy lampą jaśniejącą przykładem chrześcijańskiego życia dla naszych
dzieci? Czy oświetlamy im drogę do Boga, do Jego Ojcowskiego Serca?
To
wszystko jest dzisiaj ogromnie ważne. W czasach, gdy coraz częściej
doświadczamy ze wszystkich stron presji, aby aborcję uznać za „prawo kobiety”,
związki homoseksualne zrównać z małżeństwem, gdy samo małżeństwo traktowane
jest jako czasowy kontrakt, oderwany od Bożego planu dla kobiety i mężczyzny,
warto przypominać słowa siostry Łucji, widzącej z Fatimy: „Ostateczna bitwa
pomiędzy Bogiem i szatanem zostanie stoczona o małżeństwo i rodzinę”.
„Przyszłość
świata i Kościoła idzie przez rodzinę” – powtarzał św. Jan Paweł II.
„Walka
o dusze ludzi i całych społeczeństw toczy się dzisiaj przede wszystkim w
rodzinach. Rodziny chrześcijańskie muszą zdać sobie z tego sprawę, muszą być
czujne wiarą i życiem moralnym. Muszą być apostolskie siłą wiary i miłości”.
Potrzeba
nam dzisiaj rodzin odważnych, pięknych, dzielnie świadczących o swojej
misji. Potrzeba nam rodzin budujących swoje szczęście na ewangelicznym
fundamencie, wiernych Bogu i Jego przykazaniom. Rodzin, które będą
domowymi Kościołami i pierwszą szkołą świętości. Potrzeba świętych małżonków i
świętych rodziców, którzy ukażą swoim dzieciom, że świętość nie
jest zarezerwowana dla wybrańców i nie jest też dodatkiem czy przestrzenią, w
którą wchodzimy po pracy. Świętość to nasza codzienność!
Modlitwa
Święci
Zelio i Ludwiku, jakże wiele cierpień i trosk dotknęło Was w Waszym ziemskim
życiu. Nieobcy Wam był ból rodziców opłakujących śmierć swoich dzieci ani
rodzicielska troska o to, aby dziecko nie zeszło na złą drogę. Niejeden raz
doświadczyliście lęku o byt materialny swojej rodziny i o pracę, która dałaby
Wam wszystkim godziwe utrzymanie. Poznaliście jakże dobrze krzyż choroby oraz
fizycznego i psychicznego cierpienia, a także ból rozłąki z ukochaną osobą. Z
tym większym zaufaniem i nadzieją zwracamy się do Was o pomoc w naszym
małżeńskim, rodzinnym i zawodowym życiu. Wstawajcie się za nami u Boga, Wy,
którzy już za życia byliście tak blisko Niego. Żyjemy dziś w świecie tak innym
od tego, w którym żyliście Wy, a jednak tak wiele nas łączy: jesteśmy tak jak
Wy, małżonkami i rodzicami i przeżywamy takie same niepokoje, problemy i
udręki. Jednak dzisiejszy świat zastawia na nas i na nasze dzieci nowe pułapki.
Pomóżcie nam je omijać, abyśmy zapatrzeni w przykład Waszego świętego życia
mogli iść prostą drogą do Boga i kiedyś spotkali się wszyscy w Jego Królestwie. Amen.
o. Piotr Męczyński OCarm.
|