19.07.2023
Rodzina domowym Kościołem i pierwszą szkołą chrześcijańskiego życia na przykładzie Rodziny Św. Teresy z Lisieux - o. Piotr Męczyński OCarm.


„Maryjo, dlaczego jesteś taka piękna?” – zapytały się dzieci podczas jednego z objawień Niepokalanej Dziewicy w Medjugorie. A Ona uśmiechając się łagodnie rzekła: „Drogie dzieci, jestem piękna ponieważ kocham. Wy też kochajcie, wtedy i wy będziecie piękni”.

Jak podkreśla o. Albert Urbański, karmelita urodzony niedaleko Obór, który od dziecka przychodził na to święte miejsce: „Codzienne życie Maryi było zupełnie zwykłe, szare, nie różniące się zewnętrznie od życia Jej sąsiadów i rodaków. Maryja spełniała szereg domowych posług, podobnie jak to czyniły izraelskie kobiety i jak to czynią kobiety wszystkich czasów. Starania o dom, o najbliższych, o ich wygodę, odpoczynek wypełniały Jej dzień od świtu do zmierzchu. Jednak te nieefektowne, pozornie szare i nużące zajęcia codzienne, spełniała Maryja z wielką miłością, z wielkim staraniem, rzetelnością i gorliwością. Miłość Boża przepromieniała wszelkie Jej, najbardziej nawet prozaiczne zajęcia.

Niepokalana Dziewica z Nazaretu uczy nas, że świętość prawdziwa jest zwyczajna, dyskretna, na pozór niedostrzegalna, a jej siła tkwi w miłości, która mając swe źródło i korzenie w Bogu promieniuje na otoczenie oświecając i ogrzewając wszystko i wszystkich swym ciepłem i blaskiem”.

Ta miłość opromieniała codzienne życie Świętej Rodziny w Nazarecie, stając się wzorem dla naszych rodzin. Przykładem mogą być kanonizowani przez Kościół małżonkowie – Święci Ludwik Martin i Zelia Guerin, rodzice św. Tereski.

Po ślubie zamieszkali w Alençon, gdzie wiedli życie przeciętnej mieszczańskiej rodziny – on był zegarmistrzem, ona właścicielką warsztatu koronczarskiego. Dużo modlili się i pracowali, poświęcali czas dzieciom i dalszym krewnym. Bardzo pobożna rodzina, ceniona przez sąsiadów i współobywateli. I w tej zwyczajności odnajdywali swoją drogę do Boga.

Zelia miała zwyczaj, że zaraz po urodzeniu każdego dziecka ofiarowywała je Bogu. Chciała, aby wszystkie jej dzieci zostały świętymi, ale nie czekała z założonymi rękami, tylko pracowała nad tym. Wiedziała, że ​​najlepiej zacząć od zaraz.

Dzieci uważnie obserwowały i uczyły się od swoich świętych rodziców. Zarówno Ludwik, jak i Zelia od wczesnej młodości byli gorliwymi czcicielami Matki Bożej, której brązowy szkaplerz wiernie nosili na swoich piersiach. W ich domu w Alençon, w centralnym miejscu stała Jej figura, którą Teresa nazwie później Matką Bożą Uśmiechu. Wszelkie modlitwy i nabożeństwa domowe były odprawiane przed Matką Bożą. Dzieci ustrajały ją kwiatami, palono przy niej świece. Co roku w maju cała rodzina udawała się na nabożeństwo do kościoła, czasem także w domu wieczorem odprawiano majówki.

Po śmierci żony Ludwik wraz z pięcioma córkami przeprowadził się do Lisieux. Figura pojechała wraz z nimi, zgodnie z wolą Zelii, która pragnęła, by Madonna na zawsze została w jej rodzinie. Jako matka ziemska pragnęła, aby jej dzieci zawsze były pod opieką Matki Niebieskiej. Przed tą właśnie figurą Matki Bożej 9 – letnia Tereska doświadczyła łaski uzdrowienia z ciężkiej choroby. Lekarze rozkładali bezradnie ręce. Ojciec Teresy zamówił w jej intencji nowennę w kościele Matki Bożej Zwycięskiej w Paryżu. Nowenna odniosła skutek. Pewnego dnia jedna z sióstr słyszy wołanie Teresy i przybiega do pokoju. Zauważa, że Tereska modli się do Matki Bożej wpatrzona w Jej figurę stojącą na stoliku. Sama Teresa tak opisuje ten moment w „Dziejach duszy”:

„Leżąc w łóżku, zwróciłam mój wzrok na oblicze Matki Bożej i nagle Najświętsza Dziewica ukazała mi się niezwykle piękna – nigdy wcześniej niczego podobnego nie widziałam. Jej twarz promieniowała dobrem i czułością nie do opisania, jednak najbardziej zapadł w mą duszę czarujący uśmiech Najświętszej Dziewicy.

W tym momencie wszystkie moje bóle zniknęły, a spod moich powiek wypłynęły dwie ogromne łzy i potoczyły się po mej twarzy. Były to łzy czystej radości… Ach, pomyślałam, Najświętsza Dziewica uśmiechnęła się do mnie, jestem szczęśliwa (…) otrzymałam łaskę uśmiechu Królowej Nieba”.

Maria, jedna z sióstr, obserwująca tę scenę opisuje swoje spostrzeżenia: „Widziałam Teresę i zrozumiałam, że nie patrzyła na figurę, ale na samą Maryję. Wizja trwała kilka minut. I wiedziałam, że została uleczona”.

Teresa wstępując do Karmelu w Lisieux otrzymuje od rodziny tę właśnie figurę Matki Bożej Uśmiechu i wnosi ją za klauzurę klasztoru. Z domu rodzinnego wynosi tę wielką miłość, dziecięcą ufność i głębokie nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny.

Drodzy Bracia i Siostry! Świętując w tym Roku 150. Rocznicę Urodzin Świętej Teresy dziękujemy jednocześnie za Jej Świętych Rodziców. We wszystkich okolicznościach życia towarzyszyła im głęboka wiara i ufność w Bożą Opatrzność i troskliwą miłość Ojca Niebieskiego. Była im ona szczególnie potrzebna, gdy umierała czwórka ich dzieci. W listach napisanych wówczas do swoich krewnych, nie znajdziemy ani słowa buntu. Jest w nich jedynie heroiczne zawierzenie Bożej Opatrzności i absolutna ufność w dobroć Boga. Wymowne będą tutaj słowa Zelii, zawarte w jej liście do bratowej, którą pragnęła pocieszyć po stracie dziecka: „Nieszczęście, jakie Cię spotkało głęboko mnie przejmuje. Zostałaś naprawdę ciężko doświadczona. To dla ciebie pierwsze z Twoich cierpień moja kochana Siostro! Oby ci dobry Bóg udzielił zgody na Jego wolę. Twoje kochane dzieciątko jest już u Niego, widzi Cię, kocha Cię i dnia pewnego odzyskasz je. W tym jest wielka pociecha, jaką zawsze odczuwałam i jeszcze odczuwam.  Kiedy zamykałam oczy moim kochanym dzieciom i kiedy je grzebałam, odczuwałam ból, ale zawsze był on połączony z poddaniem się woli Bożej. Nie żałowałam utrapień i kłopotów, jakie znosiłam dla nich. Wielu ludzi mówiło mi: „Lepiej by było ich zupełnie nie mieć.” Nie mogłam ścierpieć takiej gadaniny. Uważałam, że utrapienia i kłopoty nie mogą być porównywane z wiecznym szczęściem moich dzieci. Poza tym nie zostały stracone na zawsze. Życie jest krótkie i pełne cierpień, a po tym życiu odzyskamy je w górze. Zwłaszcza po śmierci pierwszego odczuwałam żywo szczęście z posiadania dziecka w niebie. Bo dobry Bóg pokazał mi w sposób widoczny, że przyjął moją ofiarę. Za pośrednictwem tego aniołka otrzymałam nadzwyczajną łaskę.(wyleczenie zapalenia ucha Helenki za wstawiennictwem Józia). Otrzymałam jeszcze inne łaski... Widzisz więc, moja kochana Siostro, że to wielkie szczęście mieć aniołki w niebie, choć niemniej bolesna jest dla natury ich utrata. To są te wielkie utrapienia naszego życia.” (Do bratowej L 72 z 17 X 1871).

Podobnie było, gdy Zelia zachorowała na raka (był to nowotwór piersi). Prosiła o zdrowie, w tej intencji pielgrzymowała nawet z dwoma najstarszymi córkami do Lourdes. Jednocześnie we wszystkim co przeżywała była całkowicie oddana Bogu, przyjmując Jego wolę i powierzając się z ufnością czułej miłości Ojca Niebieskiego. W liście do swojej bratowej pisała: „Najlepiej oddać wszystkie sprawy w ręce dobrego Boga i czekać na to, co się wydarzy ze spokojem, zawierzając Jego woli. Tak właśnie usiłuję czynić” (Correspondance familiale 45).

Aż do samego końca, mimo olbrzymiego cierpienia wynikającego z choroby, Zelia robiła wszystko, co możliwe, by móc uczestniczyć w codziennej Mszy św. Pokonana przez chorobę, z płynącą z wiary odwagą, ta 46-letnia matka, pożegnała piątkę swoich dzieci.

W jednym z listów pisała: Bylebym tylko dostała się do nieba z moim ukochanym Ludwikiem i zobaczyła je wszystkie na wyższym miejscu niż ja. Wtedy będę szczęśliwa. Nie  pragnę niczego więcej.  (L 20 z 23 grudnia 1866).

Po jej śmierci Ludwik przeprowadza się z córkami do Lisieux. Przeżył w małżeństwie z Zelią dziewiętnaście lat. Po jej śmierci stał się dla córek także matką, starając się wypełnić wyrwę, jaka powstała po śmierci żony. Czynił co mógł, by wynagrodzić córkom brak matki, stając się dla nich „ojcem o macierzyńskiej, miłosiernej miłości”. Przechodząc ponad swym cierpieniem i bólem, zapominając całkowicie o sobie, żył wyłącznie dla swoich dzieci. Celina, jedna z córek, pisała o swoim ojcu:

O ile od siebie wymagał, dla nas był zawsze tkliwy. Jego serce było dla nas wyjątkowo czułe. Żył tylko dla nas. Serce żadnej matki nie zdołałoby przewyższyć jego serca.

Teresa wspomina: “Cóż powiedzieć o zimowych wieczorach, zwłaszcza w Niedzielę?.. . Ach! jakże słodko było po grze w warcaby usiąść razem z Celiną na kolanach Taty… Śpiewał swoim pięknym głosem pieśni napełniające duszę głębokimi myślami… lub kołysząc nas delikatnie, recytował wiersze pełne prawd wiecznych… Potem podnosiliśmy się do wspólnej modlitwy…”.

«Czasami jego oczy błyszczały ze wzruszenia, a on starał się powstrzymywać łzy; wydawało się jakby nie był już związany z ziemią, tak bardzo jego dusza pogrążała się w prawdach wiecznych (Manuskrypt A, 60); wystarczyło mi spojrzeć na niego, by wiedzieć jak modlą się święci (Manuskrypt A, 63).

Teresa odkryła prawdę o tym, że Bóg jest Ojcem patrząc na postępowanie swego ojca. Jego miłość pokazała jej niezgłębioną miłość Boga.

Po kilku latach spokojnego życia cztery córki zaczęły kolejno wstępować do klasztoru karmelitanek.

Ludwik z radością prowadził kolejne córki do klasztornej furty, gdy wstępowały do zakonu, wciąż mówił o dobroci Boga, który chce od niego tej ofiary. Ale uszczę­śliwiała go pewność, że zbawią dusze. Najpierw do Karmelu w Lisieux wstąpiła Paulina, a cztery lata później, najstarsza córka, Maria. Był to dar złożony Bogu przez tego, już i tak doświadczonego ojca, który patrzył, jak jego ludzkie wsparcie zostaje mu po kolei odbierane. Później przyszła kolej na Teresę, która zapragnęła podążyć za swoimi siostrami do Karmelu. Ludwik nie tylko się nie przeciwstawił, ale zrobił wszystko, by usunąć przeszkodę jaką stanowił młody wiek Teresy. Posunął się nawet do zawiezienia jej do Rzymu, by mogła osobiście prosić Ojca Świętego o wyrażenie na to zgody. Można powiedzieć, że to dzięki staraniom ojca, 1 stycznia 1888 r., Teresa uzyskała zezwolenie na wstąpienie do Karmelu w wieku zaledwie 15 lat. Wkrótce potem Leonia wstąpiła do wizytek, a Celina, ostatnia z sióstr, dołączyła do swych sióstr w Karmelu. Ludwik stopniowo pozbawiany był wszystkich najważniejszych dla niego więzi uczuciowych. Kiedy oddał już Bogu wszystkich, których kochał, pozostało mu jedynie oddać Bogu swoje własne życie. W wieku 64 lat pojawiły się u niego pierwsze objawy arteriosklerozy, przewlekłej niewydolności nerek, co poskutkowało paraliżem, ale przede wszystkim dotknęło jego władz umysłowych. Jego stan coraz bardziej się pogarszał, aż trafił do szpitala psychiatrycznego. Ogromne upokorzenia, jakich tam doświadczał, przyjmował z pokorą i składał Bogu w ofierze powtarzając w chwilach świadomości: „Wszystko dla chwały Bożej”. Nie prosił o uzdrowienie, ale o siłę do tego, by w pokoju serca umieć przyjmować wolę Bożą. Dane mu jeszcze było ostatni raz pozdrowić swoje córki w Karmelu, zanim odszedł do Pana 29 lipca 1894 roku.

Doskonale zrealizowane powo­łania Zeli i Ludwika Martin pozwoliły Teresie i innym córkom właściwie rozeznać i wypełnić ich własne powołania. Święta Tereska ujęła to w taki sposób:

„Jak małe ptaszki uczą się śpiewać, słuchając swoich rodziców, tak samo dzieci zdobywają naukę cnót, wzniosłą pieśń Bożej Miłości, przy boku dusz, które są zobowiązane ukształ­tować je do życia”.

Dzięki Zelii i Ludwikowi ich rodzina stała się „domowym Kościołem”. Małżonkowie wspólnie się modlili, uczestniczyli we Mszach św., a także uczyli swe dzieci współczuć oraz pomagać biednym. Chociaż byli liczną rodziną, to jednak zawsze wspierali potrzebujących. Córka Celina wspomina:

„Chociaż w naszej rodzinie panowało prawo oszczędzania, to jednak w stosunku do biednych kierowaliśmy się hojnością. Szukaliśmy biednych, zapraszaliśmy ich do domu, po nakarmieniu i ubraniu rodzice zachęcali ich do czynienia dobrze. Do dziś mam obraz zatroskania mojej mamy o pewnego biednego starszego człowieka. Miałam wtedy siedem lat. Szłyśmy razem z mamą i spotkałyśmy go na ulicy. Mama popro­siła Tereskę, aby dała mu trochę pieniędzy. Nawiązała się z nim rozmowa, po któ­rej mama zaprosiła go do domu. Poczęstowała go obfitym obiadem, dała mu buty i ubranie, a na pożegnanie powiedziała, że może zawsze do nas przyjść, gdy będzie potrzebował pomocy. Mój tato postarał się znaleźć mu pracę, a jak zachorował, miejsce w szpitalu. W każdy poniedziałek biedni przychodzili do naszego domu z prośbą o jałmużnę. Dawaliśmy im pieniądze i jedzenie. To Tereska najczęściej wypełniała to zadanie. Pewnego dnia, wychodząc z domu, spotkaliśmy bezdom­nego. Nasz ojciec zaprosił go do domu, nakarmił i dał mu to, czego potrzebował, a na koniec poprosił, aby udzielił nam swojego błogosławieństwa. Tato, Tereska i ja uklękliśmy, a on nas pobłogosławił i wyszedł”.

Drodzy bracia i siostry! Nasze dzieci śledzą każdy nasz ruch – i ten dobry, i ten zły. Ludwik i Zelia robili co mogli, by dawać przykład swoim dzieciom, jak traktować innych. Jak widzieć w potrzebującym samego Chrystusa. Celina opisała, jak cierpliwy był jej ojciec wobec innych, nawet wtedy, gdy traktowali go nieuprzejmie.

Kiedyś poszedł ze mną, aby odebrać czynsz od najemczyni domu; to było na głównej ulicy Lisiuex. Kobieta odmówiła zapłaty i pobiegła za nim, wykrzykując obelgi. Byłam przerażona, ale on pozostał spokojny i w ogóle nie zareagował, a później nie skarżył się na nią.

Teresa, podobnie jak pozostałe siostry, uważnie obserwowała rodziców i wyciągała wnioski. Bez wątpienia jej mała droga do Boga, którą odkrywała z taką żarliwością za kratami Karmelu, była zainspirowana doświadczeniem duchowym jej rodziców – zwyczajna codzien­ność, wierność w wypełnianiu obowiązków, miłość w każdym ułamku sekundy. Kościół potwierdził intuicję osób, które znały Ludwika i Zelię – mąż i żona zostali kanonizowani.

Jeśli małżeństwo Martin zostało kanonizowane, to nie dlatego, że dało Kościołowi pięć sióstr zakonnych, w tym „największą świętą czasów współczesnych”, jak określił św. Teresę Pius X, ale z powodu heroiczności cnót, które obydwoje dowiedli w okolicznościach ich bardzo zwyczajnego życia – na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu.

Bogactwo rodziny Martin polegało na tym, że potrafili oni przeżywać swoją codzienność razem z Bogiem. Przez całe życie, w radościach i w smutkach, wyrażali swoją wiarę poprzez modlitwę, rozważanie Słowa Bożego, życie sakramentalne, okazując miłosierdzie wszystkim, zwłaszcza tym, którzy znajdowali się w jakichkolwiek trudnościach. Tego też uczyli swoje dzieci. Patrząc na świętych małżonków, świadków miłości przeżywanej w codzienności, każda rodzina może uczyć się być, niezależnie od napotykanych przeciwności, miejscem jedności, daru z siebie i miejscem nadziei. Małżonkowie Martin uczą przyjmowania każdego życia jako daru od Boga, bez zawłaszczania go sobie. Uczą, jak wychowywać dzieci, by mogły spotkać w swym życiu Boga. (…) Rodzina Martin wciąż pokazuje współczesnym małżonkom, że do świętości można podążać w zwyczajności życia, że ,świętość rodzi się w domu i do świętości wzrasta się właśnie w rodzinie”.

Teresa w liście z 13 sierpnia 1893 do swej siostry Leonii pisała:

“Jesteśmy w podróży i zmierzamy do naszej Ojczyzny; nieważne, że nie idziemy tą samą drogą, skoro jedynym jej kresem jest Niebo; to tam połączymy się, aby nie rozstać się już nigdy. Tam zaznamy wiecznych radości życia rodzinnego, odnajdziemy naszego najdroższego Tatusia, otoczonego chwałą i zaszczytami za swoją doskonałą wierność, a zwłaszcza za upokorzenia, którymi został napojony. Ujrzymy naszą dobrą Mamusię, jakże ona będzie się cieszyła doświadczeniami, które były naszym udziałem za życia na wygnaniu. My także rozradujemy się jej szczęściem, gdy będzie patrzyła na pięć córek zakonnic; wraz czworgiem małych aniołków, które czekają na nas na wysokościach, utworzymy koronę, by wieńczyła po wszystkie wieki czoła naszych ukochanych Rodziców” (TDL 148).

Drodzy Bracia i Siostry! Warto pamiętać jak jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, jak ważne jest nasze świadectwo wiary przeżywanej w codzienności. Warto, abyśmy zadali sobie pytanie: czy jako rodzice jesteśmy lampą jaśniejącą przykładem chrześcijańskiego życia dla naszych dzieci? Czy oświetlamy im drogę do Boga, do Jego Ojcowskiego Serca?

To wszystko jest dzisiaj ogromnie ważne. W czasach, gdy coraz częściej doświadczamy ze wszystkich stron presji, aby aborcję uznać za „prawo kobiety”, związki homoseksualne zrównać z małżeństwem, gdy samo małżeństwo traktowane jest jako czasowy kontrakt, oderwany od Bożego planu dla kobiety i mężczyzny, warto przypominać słowa siostry Łucji, widzącej z Fatimy: „Ostateczna bitwa pomiędzy Bogiem i szatanem zostanie stoczona o małżeństwo i rodzinę”.

„Przyszłość świata i Kościoła idzie przez rodzinę” – powtarzał św. Jan Paweł II.

„Walka o dusze ludzi i całych społeczeństw toczy się dzisiaj przede wszystkim w rodzinach. Rodziny chrześcijańskie muszą zdać sobie z tego sprawę, muszą być czujne wiarą i życiem moralnym. Muszą być apostolskie siłą wiary i miłości”. 

Potrzeba nam dzisiaj rodzin odważnych, pięknych, dzielnie świadczących o swojej misji. Potrzeba nam rodzin budujących swoje szczęście na ewangelicznym fundamencie, wiernych Bogu i Jego przykazaniom. Rodzin, które będą domowymi Kościołami i pierwszą szkołą świętości. Potrzeba świętych małżonków i świętych rodziców, którzy ukażą swoim dzieciom, że świętość nie jest zarezerwowana dla wybrańców i nie jest też dodatkiem czy przestrzenią, w którą wchodzimy po pracy. Świętość to nasza codzienność!

Modlitwa

Święci Zelio i Ludwiku, jakże wiele cierpień i trosk dotknęło Was w Waszym ziemskim życiu. Nieobcy Wam był ból rodziców opłakujących śmierć swoich dzieci ani rodzicielska troska o to, aby dziecko nie zeszło na złą drogę. Niejeden raz doświadczyliście lęku o byt materialny swojej rodziny i o pracę, która dałaby Wam wszystkim godziwe utrzymanie. Poznaliście jakże dobrze krzyż choroby oraz fizycznego i psychicznego cierpienia, a także ból rozłąki z ukochaną osobą. Z tym większym zaufaniem i nadzieją zwracamy się do Was o pomoc w naszym małżeńskim, rodzinnym i zawodowym życiu. Wstawajcie się za nami u Boga, Wy, którzy już za życia byliście tak blisko Niego. Żyjemy dziś w świecie tak innym od tego, w którym żyliście Wy, a jednak tak wiele nas łączy: jesteśmy tak jak Wy, małżonkami i rodzicami i przeżywamy takie same niepokoje, problemy i udręki. Jednak dzisiejszy świat zastawia na nas i na nasze dzieci nowe pułapki. Pomóżcie nam je omijać, abyśmy zapatrzeni w przykład Waszego świętego życia mogli iść prostą drogą do Boga i kiedyś spotkali się wszyscy w Jego Królestwie. Amen.

o. Piotr Męczyński OCarm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio