Mam na imię Nina. Mój mąż to Marek i jesteśmy
rodzicami siedmiorga dzieci.Przybywamy do Maryji rodzinnie aby
zaświadczyć o Bożej i Matczynej miłości. Pragniemy opowiedzieć piękną
historię która pokazuje jak Maryja jako najlepsza z matek troszczy się o
swoje dzieci. Ona nigdy nie skupia się na sobie Ale zawsze wskazuje na
swojego syna Jezusa. Wystarczy otworzyć jej swoje serce i się jej
zawierzyć ona tak jak w Kanie galilejskiej uprosił u swojego syna to co
jest nam najbardziej potrzebne. Na oborskim wzgórzu szedł cudowną figurą
Matki Bożej Bolesnej Pietą stanęliśmy pierwszy raz z mężem w święto
Wniebowzięcia NMP 15 sierpnia 2008 roku. Był to ciężki czas w życiu
naszej rodziny. Czas naznaczony cierpieniem i lękiem o przyszłość.
Minęło bowiem niecałe 2 lata od intensywnego leczenia u mnie choroby
nowotworowej. W wieku 33 lat zachorowałam na raka piersi byliśmy z mężem
przerażeni. Mieliśmy jeszcze tyle planów na życie i byliśmy rodzicami
trojga małych dzieci. Najmłodsza córka Weronika miała tylko 4 latka i
była dzieckiem niesłyszącym od urodzenia. Jeden z synów przygotowywał
się do pierwszej komunii świętej A starszy miał 12 lat. Prowadziliśmy
życie jak większość polskich rodzin w pełnym biegu:dom,dzieci,praca .
Regularnie uczęszczaliśmy na niedzielą Eucharystię ale nasza wiara była
płytka brakowało w niej żaru. Pan Bóg nie był na pierwszym miejscu. Ja
od małego dziecka bardzo kochałam Maryję . Będąc małą dziewczynką
zrywałam polne kwiaty dla Maryi i zanosiłam je do przydrożnej figury.
Lubiłam też pielgrzymki do sanktuariów Maryjnych. Mając rodzinę rodzące
się kolejno małe dzieci odkładałam pielgrzymowanie na później kiedy
dzieci podrosną a życie bardziej się unormuje. W jak wielkim byłam w
błędzie przekonałam się przez chorobę teraz wiem że każdego dnia
powinniśmy dążyć do świętości i ważnych rzeczy nie powinniśmy odkładać
na potem bo tego potem może po prostu nie być! Poza tym dzieci powinny
od najmłodszych lat będąc jeszcze przy piersi mamy wzrastać w atmosferze
żarliwej modlitwy czy pielgrzymowania. To będzie owocować w ich
późniejszym dorosłym życiu. Gdy przybyliśmy do MBB Oborach moje ciało
było wymęczone przez intensywne leczenie. Byłam już bo wiem po operacji
chirurgicznej polegającej na jednostronnej mastektomii piersi i wycięciu
węzłów chłonnych. Badanie histopatologiczne wykazało że nowotwór jest
bardzo złośliwy i pojawił się już w kilku wyciętych węzłach chłonnych
pachy. Trzeba było szybko działać. Ustalono leczenie-chemioterapię sześć
dawek co 3 tygodnie a potem jeszcze radioterapię,czyli naświetlania- 20
lamp w Bydgoszczy. Potrzebne były konsultacje czy lampy w trakcie
naświetlania nie uszkodzą zbyt mocno serca.Jak wiele ono zdołało
wytrzymać przekonałam się w kolejnych miesiącach i latach! Całe leczenie
trwało około 7 miesięcy. Wypadły włosy bolały kości i głowa. A w
miejscu naświetlań skóra schodziła płatami. Jednak ból fizyczny nie był
najgorszy. Gorszy był ból psychiczny w postaci lęku o dzieci o rodzinę.
Bałam się o trójkę dzieci i jak mąż da sobie radę gdy ja już odejdę. W
tamtych latach niewiele mówiło się o raku. Był to temat tabu. Z tyłu
głowy słyszałam- Rak to wyrok! W rozpaczy zwróciłam się do Maryi i
chwyciłam za różaniec który leżał na dnie szuflady. Błagałam o siłę i
pomoc w procesie leczenia. Obiecałam wtedy Maryi że jeżeli wyprosi mi u
swojego syna łaskę zdrowia to będziemy jeździć z mężem i dziećmi do
sanktuariów Maryjnych będziemy dziękować za uzdrowienie i swoim życiem
będziemy głosić Bożą chwałę. Jezusa prosiłam o 10 lat życia aby dzieci
podrosły i były bardziej samodzielne.... O Sanktuarium w Oborach
dowiedzieliśmy się od brata męża. Obiecałam więc Maryi że pojedziemy do
niej święto Wniebowzięcia 15 sierpnia. Dzięki Bożej łasce udało się.
Przybyliśmy do sanktuarium w Oborach. Zachwyciła nas przyroda i piękne
położenie klasztoru. A w świątyni cudowna figura Matki Bożej Bolesnej
Pieta. Po pięknej eucharystii była ceremonia przyjęcia Szkaplerza
świętego. Przyjęłam więc z radością Szkaplerz święty. Później modlitwa
kapłana nad moim zbolałym ciałem który prosił mnie abym zaufała
Jezusowi. Wypowiedziałam wtedy słowa: Jezu ufam tobie! Przeżyłam wtedy
piękne doświadczenie. Doświadczyłam Pana Jezusa Zmartwychwstałego!
Spłynęła na mnie pewność że Jezus narodził się umarł za nasze grzechy
ale Zmartwychwstał w Swojej chwałe! Że nadal żyje i uzdrawia tak jak
2000 lat temu. Było to piękne doświadczenie które odmieniło moje nasze
życie. Gdy wróciliśmy do domu zauważyłam że mam w sercu pokój i czuję
głód modlitwy. Szukałam miejsca odosobnienia aby się modlić. Potem
zauważyłam że nie mogę skupić się na czytaniu plotkarskich gazet.
Literki jakby skakały. Pociągało mnie bardzo wszystko to co religijne
poszukałam w swojej biblioteczce żywoty świętych i czytałam czytałam.
Nie wiedziałam do końca co się ze mną dzieje. Pokochałam modlitwę
różańcową i Eucharystię. Przestał smakować mi alkohol. Dwa lata temu
podpisałam krucjatę trzeźwości do końca życia. Pan Jezus powoli
uzdrawiał moje serce pokazał mi jak nieszczere były moje spowiedzi a
niektóre grzechy schowane gdzieś głęboko na dnie serca. Szczere wyznanie
grzechów w sakramencie pokuty jeszcze bardziej uzdrowiło moje serce.
Sanktuarium w Oborach stało się miejscem gdzie z dziećmi przyjeżdżaliśmy
aby pokłonić się Jezusowi i Maryji. Umacniając się duchowo wzmacniałam
coraz bardziej moje ciało. Badania kontrolne pokazały że wszystko wraca
do normy. Po pięciu latach uznano mnie za osobę zdrową. Zauważyłam że w
moim sercu pojawia się pragnienie zostania ponownie mamą. Modlę się o tę
łaskę w trakcie rekolekcji z O.Manjackal w Toruniu . Pan Jezus
wysłuchuje mojej prośby. Po miesiącu okazuje się że jestem w stanie
błogosławionym. Radość moja jest ogromna ale lekarze wystraszeni i
nieprzychylni. Na pierwszym badaniu pada pytanie czy jesteśmy na tak z
ciążą. Wcześniejsze zachorowanie przeze mnie na raka dawało mi
przepustkę do dokonania aborcji!!! Odpowiedziałam lekarzowi że bardzo
cieszę się że jestem w stanie błogosławionym. W trakcie ciąży
zaprzyjaźniłam się duchowo ze świętą siostrą Faustyną przeczytanie jej
biografii obdarzyło mnie ogromną ufnością w Boże Miłosierdzie. Ciąże
przechodzę bez komplikacji, wyniki mam bardzo dobre. Jedynie w piątym
miesiącu ciąży USG wykazuje piersi torbiel. Przyjeżdżamy do sanktuarium w
Oborach zawierzamy nasz lęk Panu Jezusowi i Maryi. W trakcie modlitwy
ojciec Piotr uspokaja. Padają słowa które pamiętam do dziś: Spokojnie,
będzie dobrze! To balsam na moje serce. Biopsja torbieli pokazuje że to
tylko zapchany kanalik mlekowy.5 sierpnia 2012 roku przychodzi na świat
nasze czwarte dziecko córeczka Emilia. Lekarze pod strachem czy choroba
się nie cofnie. A ja? Szczęśliwa tulę dziecko i karmi swoim pokarmem!!!
Ciało częściowo pokaleczone po jednostronnej mastektomii ale pokarmów
piersi jest tyle że karmię córeczkę wyłącznie swoim mlekiem do prawie 6
miesiąca życia. Potem włączamy inne produkty do żywienia ale karmię ją
piersią ponad trzy lata. Córeczka jest prawdziwym błogosławieństwem
Bożym. Jest spokojna i niezwykle mijają 3 lata i okazuje się że znowu z
mężem z zostaniemy rodzicami. Dokładnie 10 lat od momentu kiedy prosiłam
Jezusa w trakcie choroby chociaż 10 lat życia dla mnie, rodzi się 4
września się chłopczyk -nasz kolejny syn Tymoteusz. Pomimo że mam już 43
lata ciąża przebiega wzorowo. lekarz patrząc na moje wyniki stwierdza
że to niebywałe. mówi że takich wyników nie mają nawet młode mamy i że
ja muszę mieć duże znajomości na górze.Poród jest w nocy i jest
błyskawiczny. Synek także okazuje się cichym i bardzo pogodnym
dzieckiem. Jego także karmię swoim pokarmem. Nie możemy uwierzyć temu
wszystkiemu co dzieje się w naszym życiu. Ale to nie koniec.....
Niebiosa przygotowują nas na przyjęcie kolejnego dziecka. W środkowej
Polsce siostry zakonne Serafitki modlą się o rodzinę adopcyjną dla
chorego chłopca, który ma zdiagnozowaną chorobę FAS czyli płodowy zespół
alkoholowy. Stwierdzony zespół Pierre Robin (anomalie kostne,rozszczep
podniebienia), niedosłuch i podejrzenie autyzmu. Ośrodek adopcyjny
przekreśla szansę adopcji dlatego dziecka wpisując w papiery że adopcja
jest wręcz niemożliwa ze względu na liczne schorzenia u dziecka. Dla
Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jedna z sióstr zakonnych pakuje
rocznego chłopca do wózka.W rączki wkłada różaniec i wyrusza na pieszą
pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego oddalonego prawie 17 km aby modlić
się o rodziców adopcyjnych dla chłopca. Zaś z Torunia wyrusza piesza
pielgrzymka na Jasną Górę a wśród nich grupa pielgrzymów która także
modli się o rodziców dla dziecka. My nie jesteśmy niczego świadomi. Nie
myślimy o adopcji jesteśmy przecież rodzicami pięciorga dzieci a Nasz
najmłodszy synek ma rok. Bóg ma jednak swoje plany. W czerwcu jesteśmy
rodzinnie z dziećmi na pielgrzymce w Medjugorie wracamy do domu
naładowani Bożą miłością i pokojem A we wrześniu bierzemy udział w
rekolekcjach charyzmatycznych prowadzonych przez ojców misjonarzy z
Brazylii-o.Enrigue i Antonello. Rekolekcje są przepełnione modlitwą do
Ducha Świętego. Drugiego dnia rekolekcji słyszymy ogłoszenie że jest
pewien chłopczyk który szuka rodziny i miłości w niej. Nikt go nie chce,
bo jest bardzo chory!!!!Kiedy padają te słowa ja karmię naszego
rocznego synka Tymoteusza w kąciku ogromnej sali rekolekcyjnej. Na
rekolekcjach jest około 1000 osób. Słowa te uderzają mocno w moje serce.
Pojawia się pragnienie zaopiekowania się tym chłopcem. Po rekolekcjach
rozmawiam o tym z mężem mówię że coś się wydarzyło w trakcie rekolekcji
że czuję że to my powinniśmy zgłosić się aby zostać rodziną adopcyjną.
Choć wydaje się to niedorzeczne. Zgłaszamy się jako rodzina chętna do
adopcji budzimy ogromne zaskoczenie w ośrodku adopcyjnym jak i wśród
rodziny. Dlaczego? Po co? Przecież macie swoje dzieci! Ja zawierzam
wszystko panu Jezusowi i Maryi . Proszę o pomoc w podjęciu decyzji nie
jest łatwo bo chłopiec nie rokuje zbyt dobrze. Nie chodzi , pełza, choć
ma już półtora roku. Poza tym nie wiadomo jak mocno jego mózg został
uszkodzony przez alkohol pity przez jego mamę w ciąży. Musimy przejść
całą procedurę na przyszłą rodzinę adopcyjną. Na początek trzeba zebrać
mnóstwo dokumentów a potem przystąpić do kursu dla rodzin adopcyjnych.
Wymagania są ogromne. Musimy przejść psychotesty i mnóstwo spotkań z
psychologiem. Zaczynają pojawiać się komplikacje, gdyż okazuje się że
chłopiec ma rodzeństwo które umieszczone jest w rodzinach adopcyjnych i
według prawa tamte rodziny mają pierwszeństwo w adopcji chłopca. Ośrodek
musi więc najpierw poszukać tamtych rodziców którzy wcześniej
adoptowali rodzeństwo chłopczyka czy nie są chętni zaadoptować Jego.
Wszystko zaczyna się przedłużać i ta niepewność! W międzyczasie odmawiam
Nowennę Pompejańską. Wszystkie te trudne sprawy ból oczekiwanie
komplikacje oddaje Panu Jezusowi na adoracji. Pamiętam jak w trakcie
jednej z nich bezsilności nie wiedząc co mamy zrobić gdyż psycholog
uświadamia że będzie trudno zajmować się tak chorym dzieckiem pytam Pana
Jezusa Jezu co my mamy zrobić? Zaczynają lecieć mi łzy a w sercu słyszę
słowa :Nie martw się wystarczy ci Mojej łaski! Po odszukaniu innych
rodzin adopcyjnych pokazuje się że rzeczywiście nikt chłopczyka nie
chce! Po kilku miesiącach zdobywamy z mężem kwalifikacje na rodzinę
adopcyjną. Chłopczyk trafia do nas tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
Jest dzieckiem pełzającym, nie potrafi gryźć ani dobrze pić. Jednak
trafił do naszej rodziny z pięciorgiem dzieci i to jest dla niego jak
mówi pani doktor neurolog prawdziwe błogosławieństwo Boże.Nasz
najmłodszy syn ma rok i dwa miesiące. I to właśnie on okazuje się dla
adoptowanego brata najmłodszym rehabilitantem.Chłopiec wszystko
podpatruje od naszego syna. Po kilku miesiącach umie stać a po roku
zaczyna stawiać pierwsze kroki. Po kilku dniach U nas zaczyna gryźć
normalnie pokarm. I piję duże ilości kompotów. Ma mnóstwo rehabilitacji.
Jest do dzisiaj pod opieką kilku Poradni. Mamy mnóstwo załatwiania
papierów i różnych dokumentów wizyt u specjalistów, ale czujemy że
współdziałamy z wolą Bożą w naszym życiu. Z dnia na dzień staliśmy się
rodzicami bliźniaków. Adoptowany chłopczyk jest starszy tylko 5 miesięcy
od naszego synka. Nie jest łatwo, ale pokochaliśmy go jak własne
dziecko i nie wyobrażamy sobie życia bez niego. Bóg nie poprzestaje na
cudach i 3 lata po adopcji 16 lutego 2020 r.rodzi się nam kolejny
syn-Jan. Chodź mam już 47 lat, synek rodzi się błyskawicznie. Jest duży i
całkowicie zdrowy. W obecnej chwili jesteśmy więc rodzicami siedmiorga
dzieci. Do sanktuarium w Oborach przyjeżdżamy regularnie. Kochamy to
miejsce tutaj czerpiemy siłę, ładujemy akumulatory wiary i dziękujemy za
dar uzdrowienia i dar rodziny. Gdy nabożeństwo trwa na placu zabieramy
ze sobą koc i spędzamy tu na modlitwie i śpiewie kilka to błogosławiony
czas u Maryi i Jezusa zawsze wracamy radośni. Nie raz się zdarzyło że
staliśmy tak w strugach deszczu. Ale jak mawia ojciec Piotr krople
deszczu to łaski spadające z nieba! Parasolki chronią nam głowy a że w
butach chlupie woda? Nieszkodzi! Mamy za co dziękować! Szkaplerz święty
przyjął także mąż, córka Weronika i syn Adrian.Dzisiaj gdy inni słyszą
moje nasze świadectwo nie mogą się nadziwić skąd w nas tyle siły? Jak to
możliwe aby po tak ciężkiej chorobie po chemio i radio terapii urodzić
jeszcze troje dzieci i jedno adoptować? Jak to możliwe aby po tak
ciężkiej chorobie pielgrzymować z małymi dziećmi nawet do Królowej
Pokoju do Medjugorie? Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.To wiara daje
nam siłę. Ona jest motorem dla naszej rodziny. Bóg jest na pierwszym
miejscu.Miłość Boża jest drogowskazem A płaszcz Maryi jej święty
szkaplerz okrywa nasze małżeństwo i nasze dzieci. Modlitwa różańcowa
zagościła na stałe w codzienności naszego życia. To nasza ukochana
modlitwa rodzinna. Codziennie wieczorem odmawiamy z dziećmi różaniec.
Dziękujemy za łaski, wypraszamy pokój dla naszej Ojczyzny i całego
świata. Modlimy się za chorych,cierpiących i zagubionych. Modlimy się za
kapłanów i osoby konsekrowane. Modlimy się za dzieci nienarodzone,a w
szczególności te zagrożone aborcją pod sercem mamy. Wszystko upraszamy u
najlepszej z matek. Kilkanaście lat temu myślałam że moje życie się
kończy a ono dopiero się zaczynało. Życie w pełni,w obfitości kiedy
serce wypełnia Boża miłość. Dzisiaj wiem że Bóg dopuścił na moje ciało
chorobę aby uleczyć i ożywić moją duszę. Dzięki mojej miłości do Maryi
spotkałam na drodze mojego życia żywego Chrystusa, który uzdrawia przez
swoich umiłowanych kapłanów. Chrystusa który mówi: Nie lękaj się.Ja
Jestem. Wykupiłem cię Swoją drogocenną krwią.Kocham Cię. Moim życiowym
powołaniem jest mieć dużą rodzinę i razem z mężem ją
tworzyć.Wychowywanie dzieci sprawia nam ogromną radość. Choć i nie jest
pozbawione trudu.Bóg dał mi męża który myśli podobnie i który kroczy
drogą powołania razem ze mną. Choć czasami nie jest łatwo ale mając Boga
w sercu a Maryję za matkę możemy unieść każdy ciężar. Kochamy nasz
kościół katolicki. Szanujemy i modlimy się za kapłanów. Dzieci
wychowujemy w poszanowaniu życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Przewodnikiem i patronem naszej rodziny jest nasz ukochany rodak papież
Jan Paweł II. Wiara i kościół to dla nas drogocenna PERŁA której musimy
strzec. To perła której nie kupimy za żadne pieniądze.Wiara daje nam
prawdziwe szczęście już tutaj na ziemi. Jakże prawdziwe są słowa pieśni
maryjnej: Zaufaj bez reszty Maryi, zaufaj jej pięknej miłości, Zaufaj a
ona twe troski jak matka przemieni w radości!.....
Chwała Panu! Wdzięczni Bogu i Maryi Nina z mężem Markiem i dziećmi.
TOTUS TUUS MARYJO.
|