«Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» (Łk 17, 12)
Drodzy w Sercu
Jezusa, bracia i siostry!
Głośny film
„Ben-Hur” kończy się taką wzruszająca sceną: Chore na trąd matka i siostra
głównego bohatera z oddali przyglądają się ukrzyżowaniu Jezusa. W chwili Jego
śmierci rozpętała się burza i zaczął padać ulewny deszcz. Krople wody obmywały
zakrwawione ciało Jezusa i spadały na ziemię. Strumienie wody pomieszanej z
krwią Jezusa zaczęły spływać z Golgoty. W pewnej chwili strumienie te dotarły
do chorych na trąd kobiet i natychmiast dokonało się ich uzdrowienie.
Drodzy Moi!
To uzdrowienie fizyczne, którego doświadczyły te biedne kobiety, stało się
znakiem o wiele ważniejszego uzdrowienia – uzdrowienia duchowego, którego Jezus
dokonuje oczyszczając nas z tego straszliwego trądu, jakim jest grzech, mocą
swojej Krwi przelanej na krzyżu za każdego z nas.
Bracia i
siostry! Spójrzmy na najdroższy wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego umieszczony
przy ołtarzu, spójrzmy z ufnością na naszego Niebieskiego Lekarza, Jezusa
Chrystusa, który podaje nam lekarstwo Bożego miłosierdzia. Doświadczamy Jego
uzdrawiającej mocy zawsze, gdy skruszeni klękamy przy kratkach konfesjonału. On
z miłości i dla naszego zbawienia wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze
choroby. „On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła
Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”(Iz 53, 5).
On jest Odkupicielem naszym, Barankiem Paschalnym, którego Krew wyzwoliła nas z
niewoli grzechu, śmierci i szatana. On jest jedynym Zbawicielem wszystkich
ludzi, Niebieskim Lekarzem naszych dusz i ciał, „Bramą Miłosierdzia” przez
którą wchodzi się do Domu Ojca.
Papież
Franciszek podkreśla:
„Jezus jest wiernym przyjacielem, który nas
nigdy nie opuszcza, bo nawet kiedy grzeszymy, czeka cierpliwie na nasz powrót
do Niego, a wraz z tym oczekiwaniem, ukazuje swoje pragnienie przebaczenia”.
„Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby
miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani
miłosierdzia mojego” – mówił
Pan Jezus do świętej Faustyny.
W
dzisiejszej Ewangelii przypomina nam o tym wezwaniu, gdy mówi do dziesięciu
trędowatych, a w nich do każdego z nas: „Idźcie, pokażcie się kapłanom!”.
On sam –
Boski Lekarz – czeka na nas w osobie kapłana przy kratkach konfesjonału, aby
oczyścić nas z trądu grzechowego, pojednać z Bogiem i Kościołem, który jest
naszym Domem.
Pan Jezus tak
mówił o tym do s. Faustyny: „Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz
o tym, że Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się
tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się
z Bogiem miłosierdzia”.
Bracia i
Siostry! Jezus każdego z nas, bez wyjątku, pragnie uzdrowić z tego trądu
duchowego, który oddziela nas od Boga i drugiego człowieka. Korzystajmy często
z sakramentu spowiedzi świętej, nazywając po imieniu to, co rani Serce Jezusa i
oddziela nas od drugiej osoby.
Grzechu, tak
jak i trądu, nie wolno lekceważyć! Choroba trądu zaczyna się od
niewielkich żółtych plam na ciele, które z czasem rosną, stają się twardsze i
ropiejące. Nie można sobie z nimi poradzić. Ciało w tych miejscach zaczyna gnić
i odpadać. Są to najczęściej palce u rąk i nóg, ramiona, czasami policzki, lub
oczodoły. Trędowaty straszy swoim wyglądem, ludzie się od niego odsuwają,
uciekają.
Podobnie
jest z trądem grzechu. Nie wolno lekceważyć tych małych ”żółtych plamek” i
przywiązywać się do grzechów powszednich, aby nie przerodziły się w grzechy
śmiertelne, zagrażające naszemu zbawieniu. Powinniśmy codziennie (przy
wieczornym pacierzu) robić rachunek sumienia, przepraszać i dziękować Bogu, pracować
nad czystością swojego serca, nad usuwaniem wad, a nabywaniem cnót. Najważniejsze
będzie tutaj nasze regularne, częste spotkanie z Jezusem Miłosiernym w
sakramencie pokuty i pojednania.
Pamiętajmy
także, aby po spowiedzi podziękować Panu, zatrzymać się przez chwilę u stóp
Tabernakulum – podobnie jak samarytanin z dzisiejszej Ewangelii, który jako
jedyny z dziesięciu uzdrowionych wrócił do Jezusa, „padł na twarz u Jego nóg i
dziękował Mu”.
Do tej
wdzięczności zachęca nas kapłan, gdy jeszcze przy kratkach konfesjonału mówi:
„Wysławiajmy Pana, bo jest dobry”, a my ze łzami szczęścia odpowiadamy: „Bo
Jego miłosierdzie trwa na wieki”.
Św. Jan
Maria Vianney mówi, że „po rozgrzeszeniu dusza powinna śpiewać hymn
wdzięczności, bo została przywrócona do życia”. A Św. Katarzyna
ze Sieny pisze, że „wdzięczność po Spowiedzi jest jak zapach kadzidła
— wznosi się ku Bogu i przyciąga Jego Łaskę”.
Jak mówił św. Jan
Chryzostom, Bóg «obdarza nas wieloma darami, i większości z nich nie znamy».
Jeśli jesteśmy wdzięczni Bogu i chwalimy go za wszystko, sprzyjamy kolejnym
błogosławieństwom z Nieba dla nas i dla innych.
Jak tłumaczył
święty Augustyn, «całe nasze obecne życie powinno upłynąć w uwielbianiu Boga,
ponieważ na tym polega wieczna radość w przyszłym życiu; i nikt nie może stać
się zdolnym do tego przyszłego życia, jeśli nie ćwiczy się teraz w
uwielbieniu».
Dlatego, drodzy
bracia i siostry, „za
wszystko dziękujcie Bogu, taka jest bowiem wola Boża względem was w Jezusie
Chrystusie” (por. 1 Tes 5, 18).
Do tego właśnie
zachęca nas postawa samarytanina, który jako jedyny z dziesięciu uzdrowionych z
trądu, „wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem, padł na twarz u nóg [Jezusa] i
dziękował Mu”.
II
Drodzy bracia i siostry!
O czym jeszcze przypomina nam i do czego wzywa nas
dzisiejsza Ewangelia?
Kiedy Sługa Boży Raoul Follereau po raz pierwszy
spotkał trędowatych zamkniętych w odizolowanych nieludzkich leprozoriach,
zrozumiał, że jedną z podstawowych przyczyn trądu jest po prostu brak miłości,
który ujawnia się w lęku, egoizmie i ucieczce od tych, którzy potrzebują naszej
pomocy.
Papież Franciszek wzywa
nas do ewangelicznej miłości bliźniego mówiąc: „Dążmy do tego celu i sprawmy,
aby nikt nie został pozostawiony sam sobie, aby nikt nie czuł się wykluczony
lub opuszczony”.
Pierwsze
leprozoria, w których trędowatych traktowano jak ludzi wymagających troski i
opieki powstawały przy kościołach.
„Braterska miłość
w Chrystusie rodzi wspólnotę – uczy papież Franciszek, która potrafi leczyć,
która nikogo nie opuszcza, która włącza i przyjmuje przede wszystkim
najsłabszych”.
Wspaniały przykład daje nam wspominamy dzisiaj w liturgii Kościoła bł. Jan Beyzym, jezuita z Krakowa,
żyjący na przełomie XIX i XX wieku.
Mając 48 lat,
zdecydował się prosić generała zakonu jezuitów o zgodę na pracę na misjach,
wśród trędowatych. W prośbie nie podał terenu, na którym chciałby pracować.
Prosił jedynie, by mógł przebywać wśród trędowatych, by im służyć.
Otrzymał zgodę i 17
października 1898 r. wyjechał na Madagaskar.
Pierwszą placówką,
którą objął w styczniu 1899 r., był przytułek dla trędowatych w miejscowości
Ambahivoraka, gdzie przebywało ok. 150 chorych. Żyli w całkowitym opuszczeniu,
na pustyni, z dala od zdrowych.
«Dziś się
dowiedziałem — pisał o. Beyzym w jednym z pierwszych listów do Polski — że i
rząd, i krajowcy nie uważają trędowatych za ludzi, tylko za jakieś wyrzutki
społeczeństwa ludzkiego. Wypędzają ich z miast i wsi, niech idą, gdzie chcą,
byleby nie byli między zdrowymi — u nich trędowaty to trędowaty, ale nie
człowiek. Wielu nieszczęśliwych włóczy się po bezludnych miejscach, póki mogą,
aż wreszcie wycieńczeni padają i giną z głodu» (list z 13 kwietnia 1899 r.).
«Spłakałem się jak dziecko na widok takiej nędzy... Ci nieszczęśliwi gniją
żywcem, wskutek czego nadzwyczaj są obrzydliwi, śmierdzą niemiłosiernie, jednak
nie przestają być przez to naszymi braćmi i ratować ich trzeba. A co jeszcze
bardziej mnie trapi, to nędza moralna, pochodząca przeważnie z tej nędzy
materialnej» (28.04.1900).
O. Beyzym
zamieszkał na stałe wśród trędowatych, aby z nimi przebywać dniem i nocą, żywić
ich, pielęgnować i leczyć. Łamał w ten sposób bariery strachu, przekleństwa,
wzgardy i znieczulicy, odgradzające chorych od własnych rodzin i reszty
społeczeństwa, skazujących zarażonych na powolną śmierć nie tylko z powodu
trądu, ale i z głodu.
Opatrując rany
ciała, leczył także dusze, zbliżając je do Boga i sakramentów świętych. Zorganizował
dla «czarnych piskląt» — jak pieszczotliwie nazywał swoich trędowatych — stałe
duszpasterstwo, prowadził systematyczne nauczanie religijne, krzewił wśród nich
kulturę, głosił rekolekcje, propagował szkaplerz i modlitwę różańcową. Pragnął,
aby trędowaci żyli i umierali jako dzieci Maryi.
Była to miłość
heroiczna. Poświęcenie i ofiarna służba «najnieszczęśliwszym z nieszczęśliwych»
zaowocowały dziełem, które uczyniło o. Beyzyma prekursorem współczesnej opieki
nad trędowatymi. Zaraz po zapoznaniu się z sytuacją chorych na Madagaskarze
Misjonarz powiedział przełożonym: «Niezbędny jest szpital, a nie takie jaskinie
jak te, [potrzebny] jest doktor i siostry miłosierdzia lub inne zakonnice».
Świadczyło to o
jego mądrości i szerokim spojrzeniu. W czasie gdy trąd był nieuleczalny, a
trędowatych wyrzucano poza nawias życia społecznego, o. Beyzym postanowił
budować dla nich prawdziwy szpital, by ich leczyć i przywracać im nadzieję.
«Posługacz
trędowatych», nie dysponując żadnymi funduszami, całkowicie zaufał Matce Bożej
i swoim rodakom. Jego listy, zamieszczane w miesięczniku «Misje Katolickie»,
pisane prosto, z humorem, tchnące wielką miłością cierpiącego człowieka i
niezachwianą wiarą w pomoc Matki Bożej, trafiały do ludzi. Mimo ubóstwa
wyniszczonego wówczas polskiego społeczeństwa ze wszystkich trzech zaborów, a
także z Litwy i Rusi oraz od Polaków z innych krajów, popłynęły ofiary dla
trędowatych mieszkających na dalekim Madagaskarze.
Już po kilkunastu
miesiącach stało się jasne, że projekt zostanie zrealizowany. O. Beyzym okazał
się wielkim wychowawcą narodu. W bardzo ciężkim okresie jego historii potrafił
porwać ludzi do ważnego dzieła społecznego, jednoczącego ich serca, wyzwalającego
w nich miłość.
Odpowiedni teren
pod budowę o. Beyzym znalazł w Maranie, gdzie znajdowało się niewielkie
schronisko dla trędowatych. Tam, pokonując pieszo 400 km, przeniósł się z
pierwszego miejsca pobytu i w styczniu 1903 r. rozpoczął budowę.
Mimo wielu
trudności realizował swój plan konsekwentnie. Doglądał każdego szczegółu
budowy, a nierzadko sam chwytał za łopatę i taczki. Zajął się też ozdobą
kaplicy, wyzyskując swój talent rzeźbiarski. Otwarcie szpitala dla ok. 150
chorych nastąpiło 16 sierpnia 1911 r. Był to najpiękniejszy zakład leczniczy na
całym Madagaskarze. Do obsługi chorych sprowadził o. Beyzym siostry zakonne ze
Zgromadzenia św. Józefa z Cluny. Po zbudowaniu szpitala z naciskiem i pokorą
powtarzał, że sam jest «najkompletniejszym zerem» i żadnej zasługi w tym dziele
nie ma, ponieważ wszystkim kierowała Najświętsza Panna.
Wyrazem
zewnętrznym kultu maryjnego w życiu polskiego Misjonarza była cześć dla obrazu
Matki Boskiej Częstochowskiej, który przywiózł ze sobą na Madagaskar, wyrzeźbił
do niego ramy i umieścił w głównym ołtarzu kaplicy szpitalnej, gdzie znajduje
się do dziś, otoczony czcią Malgaszów.
Wyczerpany pracą
ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 r., w dniu, w którym Kościół
obchodzi wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów. On sam stał się prawdziwym
aniołem stróżem dla trędowatych.
„Dla niego słowa
Jezusa: „byłem chory, a odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 36), znaczyły: zamieszkać
z trędowatymi, a potem zbudować dla nich szpital, zdobywać dla nich pożywienie,
opatrywać ich rany budzące u innych wstręt i przerażenie. Dla niego
„odwiedzanie chorych” znaczyło przywracanie im godności, przypominanie im, że
wszyscy jesteśmy dziećmi jednego i kochającego nas Boga. Był w tym wiarygodny,
bo sam był aniołem, posłańcem, zwiastunem miłosiernej miłości Boga,
pochylającej się nad losem trędowatych. (…)
Młody Karol
Wojtyła był zafascynowany postacią ojca Jana Beyzyma, a jako papież odwiedził
Madagaskar. 1 maja 1989 roku św. Jan Paweł II sprawował Eucharystię w
Fianarantsoa, w której uczestniczyło stu osiemdziesięciu trędowatych z
leprozorium założonego przez polskiego jezuitę. Papież odprawiał Mszę przy
ołtarzu wykonanym przez o. Beyzyma i posługiwał się jego kielichem. Obok stał
obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, przywieziony przez ojca Jana z Krakowa.
Dopełnieniem
duchowej więzi łączącej świętego dziś Papieża z ojcem Janem Beyzymem była jego
beatyfikacja na krakowskich Błoniach 23 lata temu, nazajutrz po konsekracji
sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.
Błogosławiony Jan
Beyzym był i jest żywą ilustracją „wyobraźni miłosierdzia”, o którą apelował
wtedy nasz umiłowany Ojciec Święty.
Drodzy bracia i
siostry! Jakże potrzeba dzisiaj tej „wyobraźni miłosierdzia” w naszej
Ojczyźnie!
Ta wyobraźnia
podsunie nam, gdzie wokół nas jest współczesny, Beyzymowy „Madagaskar” – gdzie
są środowiska, sytuacje i ludzie czekający na naszą pomoc, na gest naszych
wrażliwych serc.
O taką postawę, o
taką wrażliwość módlmy się podczas obecnej Eucharystii, prosząc o duchowe
wsparcie z wysoka błogosławionego ojca Jana” (o.Bogusław Steczek SJ) i
wołając z ufnością do miłosiernego Zbawiciela przychodzącego do nas w pokorze Świętej
Hostii: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!».
III
Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry!
Decyzją Konferencji Episkopatu Polski przeżywamy dzisiaj
XXV Dzień Papieski, pod hasłem „Św. Jan Paweł II – Prorok nadziei”.
Nasz
wielki Rodak nieustannie zachęcał i pociągał nas swoim słowem i przykładem do
dzielenia się z innymi świadectwem chrześcijańskiej miłości i nadziei.
W
programie licznych pielgrzymek apostolskich Jana Pawła II zawsze było spotkanie
z chorymi. Arturo Mari, Papieski Fotograf, wspomina wydarzenie z podróży apostolskiej do
Korei. „Byliśmy na jednej z wysp, gdzie znajdowało się wielkie leprozorium.
Trąd niszczy kompletnie ludzkie oblicze człowieka. Zaduch rozkładających się
ciał, jaki tam panował, był trudny do zniesienia. A Ojciec Święty tulił i
głaskał każdego z tych nieszczęsnych ludzi, bez względu na wygląd, religię...
Gdy świat tych ludzi separuje, odsuwa z centrum życia, oni zrozumieli, że
Ojciec Święty ich kocha, szanuje ich godność... Przez tę jedną chwilę życia
poczuli się szczęśliwi. A ja ukrywałem łzy wzruszenia za aparatem
fotograficznym”.
Papież
był bezustannie gotowy pomagać bliźnim. Również przygotowywać ich na spotkanie
z Bogiem. Swoim spokojem, dobrocią. A moment wspólnej modlitwy był
charakterystyczny - każdemu, kto prosił Go o pomoc lub chwilę uwagi, natychmiast
proponował: „Pomódlmy się razem".
Ojciec
Święty był wielkim świadkiem nadziei.
Na
kilka lat przed śmiercią, w 2000 roku w Fatimie, Jan Paweł II zwrócił się do
wszystkich chorych z poruszającym orędziem nadziei, która stała się też jego
udziałem: „Jeżeli ktoś lub coś każe ci sądzić, że jesteś już u kresu, nie wierz
w to! Jeżeli znasz odwieczną Miłość, która cię stworzyła, to wiesz także, że w
twoim wnętrzu mieszka dusza nieśmiertelna. Różne są w życiu «pory roku»; jeżeli
czujesz akurat, że zbliża się zima, chciałbym, abyś wiedział, że nie jest to
pora ostatnia, bo ostatnią porą twojego życia będzie wiosna: wiosna
zmartwychwstania. Całość twojego życia sięga nieskończenie dalej niż jego
granice ziemskie: czeka cię niebo!”.
Jan
Paweł II przemawiając do chorych na Jasnej Górze mówi też o tych, którzy zawsze
są blisko nich i „pomagają chorym chorować i cierpiącym cierpieć; [tych]
wszystkich (...) czyniących Chrystusowe miłosierdzie – Życzył im: – Niech będą
błogosławione ręce, niech będą błogosławione umysły i serca wszystkich, którzy
służą chorym (...) bo przecież Chrystus powiedział: «Byłem chory, a
odwiedziliście mnie», a kiedy pytali Go: Kiedyśmy to uczynili? – odpowiedział:
«Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych – z tych
przykutych do łoża boleści, do inwalidzkiego wózka – mnieście uczynili» (Mt 25,
36 n.)”.
Nasz wielki
rodak na Stolicy Piotrowej niestrudzenie powtarzał: „Niech orędzie o Bożym
Miłosierdziu zawsze znajduje odbicie w dziełach miłosierdzia ludzi”.
Prośmy Pana
Jezusa, aby uczynił nas odważnymi apostołami, pokornymi sługami i hojnymi
szafarzami swojej miłosiernej miłości wobec wszystkich chorych i ubogich, samotnych
i opuszczonych, zranionych słabościami i potrzebujących pocieszenia.
Pomagajmy im
spotkać zmartwychwstałego Pana i doświadczyć czułej dobroci Jego Serca, abyśmy
razem mogli podążać Jego śladami – jako „Pielgrzymi Nadziei i Pokoju” – do Domu
Ojca w Niebie. Amen.
o. Piotr
Męczyński O.Carm. Obory, 12 października A. D. 2025
|