13.10.2025
«Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» (Łk 17, 12)


«Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» (Łk 17, 12)

Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry!

Głośny film „Ben-Hur” kończy się taką wzruszająca sceną: Chore na trąd matka i siostra głównego bohatera z oddali przyglądają się ukrzyżowaniu Jezusa. W chwili Jego śmierci rozpętała się burza i zaczął padać ulewny deszcz. Krople wody obmywały zakrwawione ciało Jezusa i spadały na ziemię. Strumienie wody pomieszanej z krwią Jezusa zaczęły spływać z Golgoty. W pewnej chwili strumienie te dotarły do chorych na trąd kobiet i natychmiast dokonało się ich uzdrowienie.

Drodzy Moi! To uzdrowienie fizyczne, którego doświadczyły te biedne kobiety, stało się znakiem o wiele ważniejszego uzdrowienia – uzdrowienia duchowego, którego Jezus dokonuje oczyszczając nas z tego straszliwego trądu, jakim jest grzech, mocą swojej Krwi przelanej na krzyżu za każdego z nas.

Bracia i siostry! Spójrzmy na najdroższy wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego umieszczony przy ołtarzu, spójrzmy z ufnością na naszego Niebieskiego Lekarza, Jezusa Chrystusa, który podaje nam lekarstwo Bożego miłosierdzia. Doświadczamy Jego uzdrawiającej mocy zawsze, gdy skruszeni klękamy przy kratkach konfesjonału. On z miłości i dla naszego zbawienia wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby. „On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”(Iz 53, 5). On jest Odkupicielem naszym, Barankiem Paschalnym, którego Krew wyzwoliła nas z niewoli grzechu, śmierci i szatana. On jest jedynym Zbawicielem wszystkich ludzi, Niebieskim Lekarzem naszych dusz i ciał, „Bramą Miłosierdzia” przez którą wchodzi się do Domu Ojca.

Papież Franciszek podkreśla:

Jezus jest wiernym przyjacielem, który nas nigdy nie opuszcza, bo nawet kiedy grzeszymy, czeka cierpliwie na nasz powrót do Niego, a wraz z tym oczekiwaniem, ukazuje swoje pragnienie przebaczenia”.

„Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia mojego” – mówił Pan Jezus do świętej Faustyny.

W dzisiejszej Ewangelii przypomina nam o tym wezwaniu, gdy mówi do dziesięciu trędowatych, a w nich do każdego z nas: „Idźcie, pokażcie się kapłanom!”.

On sam – Boski Lekarz – czeka na nas w osobie kapłana przy kratkach konfesjonału, aby oczyścić nas z trądu grzechowego, pojednać z Bogiem i Kościołem, który jest naszym Domem.

Pan Jezus tak mówił o tym do s. Faustyny: „Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem miłosierdzia”.

Bracia i Siostry! Jezus każdego z nas, bez wyjątku, pragnie uzdrowić z tego trądu duchowego, który oddziela nas od Boga i drugiego człowieka. Korzystajmy często z sakramentu spowiedzi świętej, nazywając po imieniu to, co rani Serce Jezusa i oddziela nas od drugiej osoby.

Grzechu, tak jak i trądu, nie wolno lekceważyć! Choroba trądu zaczyna się od niewielkich żółtych plam na ciele, które z czasem rosną, stają się twardsze i ropiejące. Nie można sobie z nimi poradzić. Ciało w tych miejscach zaczyna gnić i odpadać. Są to najczęściej palce u rąk i nóg, ramiona, czasami policzki, lub oczodoły. Trędowaty straszy swoim wyglądem, ludzie się od niego odsuwają, uciekają.

Podobnie jest z trądem grzechu. Nie wolno lekceważyć tych małych ”żółtych plamek” i przywiązywać się do grzechów powszednich, aby nie przerodziły się w grzechy śmiertelne, zagrażające naszemu zbawieniu. Powinniśmy codziennie (przy wieczornym pacierzu) robić rachunek sumienia, przepraszać i dziękować Bogu, pracować nad czystością swojego serca, nad usuwaniem wad, a nabywaniem cnót. Najważniejsze będzie tutaj nasze regularne, częste spotkanie z Jezusem Miłosiernym w sakramencie pokuty i pojednania.

Pamiętajmy także, aby po spowiedzi podziękować Panu, zatrzymać się przez chwilę u stóp Tabernakulum – podobnie jak samarytanin z dzisiejszej Ewangelii, który jako jedyny z dziesięciu uzdrowionych wrócił do Jezusa, „padł na twarz u Jego nóg i dziękował Mu”.

Do tej wdzięczności zachęca nas kapłan, gdy jeszcze przy kratkach konfesjonału mówi: „Wysławiajmy Pana, bo jest dobry”, a my ze łzami szczęścia odpowiadamy: „Bo Jego miłosierdzie trwa na wieki”.

Św. Jan Maria Vianney mówi, że „po rozgrzeszeniu dusza powinna śpiewać hymn wdzięczności, bo została przywrócona do życia”. A Św. Katarzyna ze Sieny pisze, że „wdzięczność po Spowiedzi jest jak zapach kadzidła — wznosi się ku Bogu i przyciąga Jego Łaskę”.

Jak mówił św. Jan Chryzostom, Bóg «obdarza nas wieloma darami, i większości z nich nie znamy». Jeśli jesteśmy wdzięczni Bogu i chwalimy go za wszystko, sprzyjamy kolejnym błogosławieństwom z Nieba dla nas i dla innych.

Jak tłumaczył święty Augustyn, «całe nasze obecne życie powinno upłynąć w uwielbianiu Boga, ponieważ na tym polega wieczna radość w przyszłym życiu; i nikt nie może stać się zdolnym do tego przyszłego życia, jeśli nie ćwiczy się teraz w uwielbieniu».

Dlatego, drodzy bracia i siostry, „za wszystko dziękujcie Bogu, taka jest bowiem wola Boża względem was w Jezusie Chrystusie” (por. 1 Tes 5, 18).

Do tego właśnie zachęca nas postawa samarytanina, który jako jedyny z dziesięciu uzdrowionych z trądu, „wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem, padł na twarz u nóg [Jezusa] i dziękował Mu”.

II

Drodzy bracia i siostry!

O czym jeszcze przypomina nam i do czego wzywa nas dzisiejsza Ewangelia?

Kiedy Sługa Boży Raoul Follereau po raz pierwszy spotkał trędowatych zamkniętych w odizolowanych nieludzkich leprozoriach, zrozumiał, że jedną z podstawowych przyczyn trądu jest po prostu brak miłości, który ujawnia się w lęku, egoizmie i ucieczce od tych, którzy potrzebują naszej pomocy.

Papież Franciszek wzywa nas do ewangelicznej miłości bliźniego mówiąc: „Dążmy do tego celu i sprawmy, aby nikt nie został pozostawiony sam sobie, aby nikt nie czuł się wykluczony lub opuszczony”.

Pierwsze leprozoria, w których trędowatych traktowano jak ludzi wymagających troski i opieki powstawały przy kościołach.

„Braterska miłość w Chrystusie rodzi wspólnotę – uczy papież Franciszek, która potrafi leczyć, która nikogo nie opuszcza, która włącza i przyjmuje przede wszystkim najsłabszych”.

Wspaniały przykład daje nam wspominamy dzisiaj w liturgii Kościoła bł. Jan Beyzym, jezuita z Krakowa, żyjący na przełomie XIX i XX wieku.

Mając 48 lat, zdecydował się prosić generała zakonu jezuitów o zgodę na pracę na misjach, wśród trędowatych. W prośbie nie podał terenu, na którym chciałby pracować. Prosił jedynie, by mógł przebywać wśród trędowatych, by im służyć.

Otrzymał zgodę i 17 października 1898 r. wyjechał na Madagaskar.

Pierwszą placówką, którą objął w styczniu 1899 r., był przytułek dla trędowatych w miejscowości Ambahivoraka, gdzie przebywało ok. 150 chorych. Żyli w całkowitym opuszczeniu, na pustyni, z dala od zdrowych.

«Dziś się dowiedziałem — pisał o. Beyzym w jednym z pierwszych listów do Polski — że i rząd, i krajowcy nie uważają trędowatych za ludzi, tylko za jakieś wyrzutki społeczeństwa ludzkiego. Wypędzają ich z miast i wsi, niech idą, gdzie chcą, byleby nie byli między zdrowymi — u nich trędowaty to trędowaty, ale nie człowiek. Wielu nieszczęśliwych włóczy się po bezludnych miejscach, póki mogą, aż wreszcie wycieńczeni padają i giną z głodu» (list z 13 kwietnia 1899 r.). «Spłakałem się jak dziecko na widok takiej nędzy... Ci nieszczęśliwi gniją żywcem, wskutek czego nadzwyczaj są obrzydliwi, śmierdzą niemiłosiernie, jednak nie przestają być przez to naszymi braćmi i ratować ich trzeba. A co jeszcze bardziej mnie trapi, to nędza moralna, pochodząca przeważnie z tej nędzy materialnej» (28.04.1900).

O. Beyzym zamieszkał na stałe wśród trędowatych, aby z nimi przebywać dniem i nocą, żywić ich, pielęgnować i leczyć. Łamał w ten sposób bariery strachu, przekleństwa, wzgardy i znieczulicy, odgradzające chorych od własnych rodzin i reszty społeczeństwa, skazujących zarażonych na powolną śmierć nie tylko z powodu trądu, ale i z głodu.

Opatrując rany ciała, leczył także dusze, zbliżając je do Boga i sakramentów świętych. Zorganizował dla «czarnych piskląt» — jak pieszczotliwie nazywał swoich trędowatych — stałe duszpasterstwo, prowadził systematyczne nauczanie religijne, krzewił wśród nich kulturę, głosił rekolekcje, propagował szkaplerz i modlitwę różańcową. Pragnął, aby trędowaci żyli i umierali jako dzieci Maryi.

Była to miłość heroiczna. Poświęcenie i ofiarna służba «najnieszczęśliwszym z nieszczęśliwych» zaowocowały dziełem, które uczyniło o. Beyzyma prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Zaraz po zapoznaniu się z sytuacją chorych na Madagaskarze Misjonarz powiedział przełożonym: «Niezbędny jest szpital, a nie takie jaskinie jak te, [potrzebny] jest doktor i siostry miłosierdzia lub inne zakonnice».

Świadczyło to o jego mądrości i szerokim spojrzeniu. W czasie gdy trąd był nieuleczalny, a trędowatych wyrzucano poza nawias życia społecznego, o. Beyzym postanowił budować dla nich prawdziwy szpital, by ich leczyć i przywracać im nadzieję.

«Posługacz trędowatych», nie dysponując żadnymi funduszami, całkowicie zaufał Matce Bożej i swoim rodakom. Jego listy, zamieszczane w miesięczniku «Misje Katolickie», pisane prosto, z humorem, tchnące wielką miłością cierpiącego człowieka i niezachwianą wiarą w pomoc Matki Bożej, trafiały do ludzi. Mimo ubóstwa wyniszczonego wówczas polskiego społeczeństwa ze wszystkich trzech zaborów, a także z Litwy i Rusi oraz od Polaków z innych krajów, popłynęły ofiary dla trędowatych mieszkających na dalekim Madagaskarze.

Już po kilkunastu miesiącach stało się jasne, że projekt zostanie zrealizowany. O. Beyzym okazał się wielkim wychowawcą narodu. W bardzo ciężkim okresie jego historii potrafił porwać ludzi do ważnego dzieła społecznego, jednoczącego ich serca, wyzwalającego w nich miłość.

Odpowiedni teren pod budowę o. Beyzym znalazł w Maranie, gdzie znajdowało się niewielkie schronisko dla trędowatych. Tam, pokonując pieszo 400 km, przeniósł się z pierwszego miejsca pobytu i w styczniu 1903 r. rozpoczął budowę.

Mimo wielu trudności realizował swój plan konsekwentnie. Doglądał każdego szczegółu budowy, a nierzadko sam chwytał za łopatę i taczki. Zajął się też ozdobą kaplicy, wyzyskując swój talent rzeźbiarski. Otwarcie szpitala dla ok. 150 chorych nastąpiło 16 sierpnia 1911 r. Był to najpiękniejszy zakład leczniczy na całym Madagaskarze. Do obsługi chorych sprowadził o. Beyzym siostry zakonne ze Zgromadzenia św. Józefa z Cluny. Po zbudowaniu szpitala z naciskiem i pokorą powtarzał, że sam jest «najkompletniejszym zerem» i żadnej zasługi w tym dziele nie ma, ponieważ wszystkim kierowała Najświętsza Panna.

Wyrazem zewnętrznym kultu maryjnego w życiu polskiego Misjonarza była cześć dla obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, który przywiózł ze sobą na Madagaskar, wyrzeźbił do niego ramy i umieścił w głównym ołtarzu kaplicy szpitalnej, gdzie znajduje się do dziś, otoczony czcią Malgaszów.

Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 r., w dniu, w którym Kościół obchodzi wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów. On sam stał się prawdziwym aniołem stróżem dla trędowatych.

„Dla niego słowa Jezusa: „byłem chory, a odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 36), znaczyły: zamieszkać z trędowatymi, a potem zbudować dla nich szpital, zdobywać dla nich pożywienie, opatrywać ich rany budzące u innych wstręt i przerażenie. Dla niego „odwiedzanie chorych” znaczyło przywracanie im godności, przypominanie im, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego i kochającego nas Boga. Był w tym wiarygodny, bo sam był aniołem, posłańcem, zwiastunem miłosiernej miłości Boga, pochylającej się nad losem trędowatych. (…)

Młody Karol Wojtyła był zafascynowany postacią ojca Jana Beyzyma, a jako papież odwiedził Madagaskar. 1 maja 1989 roku św. Jan Paweł II sprawował Eucharystię w Fianarantsoa, w której uczestniczyło stu osiemdziesięciu trędowatych z leprozorium założonego przez polskiego jezuitę. Papież odprawiał Mszę przy ołtarzu wykonanym przez o. Beyzyma i posługiwał się jego kielichem. Obok stał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, przywieziony przez ojca Jana z Krakowa.

Dopełnieniem duchowej więzi łączącej świętego dziś Papieża z ojcem Janem Beyzymem była jego beatyfikacja na krakowskich Błoniach 23 lata temu, nazajutrz po konsekracji sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.

Błogosławiony Jan Beyzym był i jest żywą ilustracją „wyobraźni miłosierdzia”, o którą apelował wtedy nasz umiłowany Ojciec Święty.

Drodzy bracia i siostry! Jakże potrzeba dzisiaj tej „wyobraźni miłosierdzia” w naszej Ojczyźnie!

Ta wyobraźnia podsunie nam, gdzie wokół nas jest współczesny, Beyzymowy „Madagaskar” – gdzie są środowiska, sytuacje i ludzie czekający na naszą pomoc, na gest naszych wrażliwych serc.

O taką postawę, o taką wrażliwość módlmy się podczas obecnej Eucharystii, prosząc o duchowe wsparcie z wysoka błogosławionego ojca Jana” (o.Bogusław Steczek SJ) i wołając z ufnością do miłosiernego Zbawiciela przychodzącego do nas w pokorze Świętej Hostii: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!».

III

Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry!

Decyzją Konferencji Episkopatu Polski przeżywamy dzisiaj XXV Dzień Papieski, pod hasłem „Św. Jan Paweł II – Prorok nadziei”.

Nasz wielki Rodak nieustannie zachęcał i pociągał nas swoim słowem i przykładem do dzielenia się z innymi świadectwem chrześcijańskiej miłości i nadziei.

W programie licznych pielgrzymek apostolskich Jana Pawła II zawsze było spotkanie z chorymi. Arturo Mari, Papieski Fotograf,  wspomina wydarzenie z podróży apostolskiej do Korei. „Byliśmy na jednej z wysp, gdzie znajdowało się wielkie leprozorium. Trąd niszczy kompletnie ludzkie oblicze człowieka. Zaduch rozkładających się ciał, jaki tam panował, był trudny do zniesienia. A Ojciec Święty tulił i głaskał każdego z tych nieszczęsnych ludzi, bez względu na wygląd, religię... Gdy świat tych ludzi separuje, odsuwa z centrum życia, oni zrozumieli, że Ojciec Święty ich kocha, szanuje ich godność... Przez tę jedną chwilę życia poczuli się szczęśliwi. A ja ukrywałem łzy wzruszenia za aparatem fotograficznym”.

Papież był bezustannie gotowy pomagać bliźnim. Również przygotowywać ich na spotkanie z Bogiem. Swoim spokojem, dobrocią. A moment wspólnej modlitwy był charakterystyczny - każdemu, kto prosił Go o pomoc lub chwilę uwagi, na­tychmiast proponował: „Pomódlmy się razem".

Ojciec Święty był wielkim świadkiem nadziei.

Na kilka lat przed śmiercią, w 2000 roku w Fatimie, Jan Paweł II zwrócił się do wszystkich chorych z poruszającym orędziem nadziei, która stała się też jego udziałem: „Jeżeli ktoś lub coś każe ci sądzić, że jesteś już u kresu, nie wierz w to! Jeżeli znasz odwieczną Miłość, która cię stworzyła, to wiesz także, że w twoim wnętrzu mieszka dusza nieśmiertelna. Różne są w życiu «pory roku»; jeżeli czujesz akurat, że zbliża się zima, chciałbym, abyś wiedział, że nie jest to pora ostatnia, bo ostatnią porą twojego życia będzie wiosna: wiosna zmartwychwstania. Całość twojego życia sięga nieskończenie dalej niż jego granice ziemskie: czeka cię niebo!”.

Jan Paweł II przemawiając do chorych na Jasnej Górze mówi też o tych, którzy zawsze są blisko nich i „pomagają chorym chorować i cierpiącym cierpieć; [tych] wszystkich (...) czyniących Chrystusowe miłosierdzie – Życzył im: – Niech będą błogosławione ręce, niech będą błogosławione umysły i serca wszystkich, którzy służą chorym (...) bo przecież Chrystus powiedział: «Byłem chory, a odwiedziliście mnie», a kiedy pytali Go: Kiedyśmy to uczynili? – odpowiedział: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych – z tych przykutych do łoża boleści, do inwalidzkiego wózka – mnieście uczynili» (Mt 25, 36 n.)”.

Nasz wielki rodak na Stolicy Piotrowej niestrudzenie powtarzał: „Niech orędzie o Bożym Miłosierdziu zawsze znajduje odbicie w dziełach miłosierdzia ludzi”.

Prośmy Pana Jezusa, aby uczynił nas odważnymi apostołami, pokornymi sługami i hojnymi szafarzami swojej miłosiernej miłości wobec wszystkich chorych i ubogich, samotnych i opuszczonych, zranionych słabościami i potrzebujących pocieszenia.

Pomagajmy im spotkać zmartwychwstałego Pana i doświadczyć czułej dobroci Jego Serca, abyśmy razem mogli podążać Jego śladami – jako „Pielgrzymi Nadziei i Pokoju” – do Domu Ojca w Niebie. Amen.

o. Piotr Męczyński O.Carm.

Obory, 12 października A. D. 2025


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio