Umiłowani
w Panu, bracia i siostry!
W
uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata jesteśmy zaproszeni do
odnowienia naszego poświęcenia i oddania się pod berło Króla Miłości i
zawierzenia Jego Najświętszemu Sercu, do codziennego kształtowania naszego
serca na wzór Jego Serca i uznania Jego panowania we wszystkich wymiarach
naszego życia indywidualnego i wspólnotowego, rodzinnego i narodowego.
Od
chwili chrztu wszyscy jesteśmy wezwani,
aby wyznawać i wielbić Jezusa Króla Miłości całym naszym sercem i całym naszym
życiem, „nie w teorii, ale w praktyce”.
Trzeba, aby Chrystus królował w sercu i w życiu
każdego z nas, aby zajmował w nim zawsze pierwsze, najważniejsze, królewskie
miejsce.
Jeżeli
prawdziwie przyjmiemy Jezusa za Króla i Pana, a Jego prawo miłości zapisane na
kartach Ewangelii będzie zawsze na pierwszym miejscu w naszym życiu, w naszych
codziennych decyzjach i wyborach, wtedy wszystko będzie na właściwym miejscu,
kroczyć będziemy drogą zbawienia i osiągniemy szczęście wieczne w Niebie. Jeśli
zaś będzie przeciwnie wtedy grozi nam zamęt duchowy, ruina życiowa i wieczne
potępienie.
Ewangelia
przypomina nam, że tu na ziemi nasz Pan Jezus Chrystus za swój tron wybrał
sobie krzyż. Jego koroną był wieniec ostrych cierni boleśnie raniących głowę.
„Czy jesteś królem” – pytał Piłat. „Tak, jestem Królem” – odrzekł Jezus. To z
wysokości krzyża ogłosił ludziom wszystkich wieków swoje królewskie prawo
miłości. Droga krzyżowa to Jego królewska droga do chwały wiecznej, na którą
zaprasza wszystkich ludzi. Jezus jest Królem Miłosierdzia, który nikogo nie
wyklucza. Albowiem jak sam mówi o sobie „nie przyszedł, aby świat potępić ale
aby świat został przez Niego zbawiony”. To sam człowiek, obdarzony rozumem i
wolną wolą, może odrzucić Chrystusa, może sam siebie wykluczyć z udziału w Jego
wiecznym królestwie, pogrążyć w wiecznej rozpaczy, tak jak uczynił to jeden z
dwóch złoczyńców wiszących obok na krzyżu.
Ale,
Drodzy Moi, był też ten drugi łotr, o którym mówimy: Dobry Łotr. W godzinie
śmierci nawrócił się, żałował za swoje grzechy, przyjął ukrzyżowanego obok
Chrystusa za swego Pana i Zbawiciela, i skruszonym sercem prosił Go: „Jezu,
wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. A Jezus rzekł: „Zaprawdę
powiadam ci, jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju”.
Tak,
Jezus jest Królem Miłosierdzia. „Miłosierdzie naszego Pana objawia się przede
wszystkim, kiedy On pochyla się nad ludzką nędzą i okazuje swoje współczucie
tym, którzy potrzebują zrozumienia, uzdrowienia i przebaczenia” – mówi papież
Franciszek.
Dlatego
„Przyjdźcie do Niego i nie bójcie się! - woła Ojciec Święty. Przyjdźcie, by
powiedzieć Mu z głębi waszych serc: „Jezu ufam Tobie!”. Pozwólcie, by dotknęło
was Jego bezgraniczne Miłosierdzie, abyście wy z kolei, poprzez uczynki, słowa
i modlitwę, stali się apostołami miłosierdzia”, świadkami Jego Królestwa.
Drodzy
bracia i siostry, zgromadzeni na Oborskiej Kalwarii!
Chrystus
prowadzi nas swoją królewską drogą – „przez krzyż do Nieba”. Na tej drodze
zostajemy wyrwani z sideł szatana, dokonuje się upodobnienie i zjednoczenie
naszego serca z Sercem Zbawiciela oraz wynagrodzenie za wszystkie zniewagi i
zelżywości, którymi jest On obrażany.
To
w szkole krzyża uczymy się mądrości Bożego Serca, tajemnicy Króla Miłosierdzia,
„który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz
aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.
To
w szkole Chrystusowego krzyża stajemy się autentycznymi świadkami Jego miłości
i głosicielami Jego królestwa wobec chorych i ubogich, samotnych i
opuszczonych, skrępowanych nałogami i zranionych słabościami.
Drodzy
Moi! Niech Jezus będzie zawsze Panem naszych serc; niech nas prowadzi po
ścieżkach codzienności, abyśmy kiedyś usłyszeli Jego słowa: "dziś będziesz
ze Mną w raju".
Tego
słowem i przykładem uczył św. Rafał Kalinowski. Kochał Polskę. Walczył z
rosyjskim zaborcą o niepodległość dla umiłowanej Ojczyzny. Brał czynny udział w
powstaniu styczniowym 1863 roku. Po upadku powstania Kalinowski otrzymał wyrok
śmierci, który stopniowo był łagodzony. Jednak mimo zabiegów rodziny, na
zesłaniu spędził dziesięć lat. Najpierw w Usolu, potem w Irkucku, Permie i
Smoleńsku. Na zesłanie zabrał ze sobą jedynie krucyfiks, Ewangelię i książeczkę
Tomasza a Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". Później prosił rodzinę o
przysłanie Starego Testamentu. Uważał bowiem, że sam musi być duchowo mocny,
aby wspierać innych. O tym, co Józef Kalinowski robił na Syberii, tak opowiada
jeden z jego towarzyszy niedoli: "Miłosierdzie i miłość bliźniego świadczył
ciągle i bezustannie, cicho i dyskretnie. Czuwał przy chorych, ze skromnych
swych zapasów udzielał pomocy tam, gdzie była potrzebna". A sam Kalinowski
z zesłania pisał: "Jestem gotowy do zniesienia wszelkich przeciwności. Bóg
łaskaw, nie opuści. Mam ten skarb wewnętrzny, którego nikt nie jest w stanie mi
odebrać - ani do niego coś dodać przez wygody materialne, ale są ludzie, dla
których nędza materialna prowadzi za sobą upadek moralny". Dla nich
właśnie prosił rodzinę o wsparcie. Nie narzucał się, ale według słów zesłańca:
"Gdzie było jakie dziecko opuszczone, Kalinowski je uczył, gdzie chory do
pilnowania, gdzie co przykrego do zrobienia, tam pierwszy był". Jego
skarbem była modlitwa. "Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu
Bogu, uważać ją mogę jako jedyny mój datek: pościć mi nie wolno, jałmużnę nie
bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi
zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej".
Doświadczywszy
w młodości łaski nawrócenia stał się potem, jako kapłan w zakonie karmelitów,
prawdziwym świadkiem i hojnym szafarzem Bożego miłosierdzia wobec bliźnich.
Od
wczesnego rana, z wielkim oddaniem i miłością, przez godziny słuchał spowiedzi.
Będzie z tego powodu nazwany „polskim męczennikiem konfesjonału”.
Jeden
z karmelitów z Wadowic, gdzie ojciec Rafał założył klasztor, wspominał: „W
Wadowicach w niedziele i święta o godzinie 4.45 – kiedy otwierano kościół – już
kilkaset ludzi stało przed kościołem z dalekich stron, a niektórzy z nich
wyszli z domu o północy (…) Ojciec Rafał wstawał o 3.45; od 4.00 do 5.00
odprawiał rozmyślanie w chórze zakonnym; o 5.00 odmawiał prymę i tercję, potem
spowiadał do Mszy, a po dziękczynieniu ponownie szedł do konfesjonału, w którym
często pozostawał do późnych godzin popołudniowych, a niejednokrotnie aż do
wieczora”.
Ten,
który sam doznał skutków wieloletniego niespowiadania się, teraz jako kapłan
może za to zadośćuczynić, obdarzając swoich penitentów łaską miłosierdzia. Do
dzisiaj o tej posłudze Bożemu Miłosierdziu przypomina napis umieszczony nad
jednym z konfesjonałów w wadowickim kościele: „Tu spowiadał św. o. Rafał”.
Święty
Wadowickiego Karmelu był także skutecznym i cenionym kierownikiem duchowym,
niosącym tym, którzy się do niego zgłaszają, rady płynące z głębokiej zażyłości
z Bogiem. Oparta jest ona na intensywnej modlitwie, która jest często zanoszona
za tych, którzy pogubili się na drogach swojego życia, tracąc światło wiary.
W
swoich współbraciach zakonnych zaszczepił przekonanie, że jako karmelici
istniejemy po to, by służyć Bożemu Miłosierdziu i tak jak On dawać siebie
bliźnim poprzez posługę konfesjonału i kierownictwa duchowego.
W czasie, gdy Polska była wymazana z mapy Europy, O. Rafał, jako
prawdziwy więzień konfesjonału, niestrudzenie
pracował nad wolnością w wymiarze najgłębszym i najistotniejszym – w sercach i
sumieniach Polaków, tam gdzie żaden zaborca nie ma dostępu.
Uczył
jak budować królestwo Boże w ludzkim sercu, jak budować dom swego życia i
niepodległej Polski nie na piasku fałszywie rozumianej wolności do której kusi
nas szatan i namawia świat, ale na mocnym fundamencie wierności przykazaniom
Dekalogu i Chrystusowej Ewangelii oraz chrześcijańskiej moralności. Przypominał,
że najstraszniejszym rodzajem niewoli w wymierzę osobistym i wspólnotowym jest
trwanie w grzechu śmiertelnym, w zatwardziałości serca, we wzajemnej nienawiści
i braku przebaczenia, oraz obojętności na potrzeby bliźnich.
Drodzy
Moi! Wszyscy jesteśmy zaproszeni, by tak jak św. Rafał świadczyć o królowaniu
Chrystusa okazując miłosierdzie wobec każdego, kogo Pan Bóg stawia na naszej
drodze.
Ojciec
Rafał był wiernym naśladowcą Boskiego Mistrza, pokornym sługą i ofiarnym
szafarzem Bożego Miłosierdzia. Całą swoją postawą kapłańską i zakonną oraz
troską wobec wielorakich potrzeb bliźniego przypominał, że „to miłosierdzie
jest kluczem otwierającym nam bramy nieba” (pap.
Franciszek).
Papież
św. Jan Paweł II powiedział o nim:
„Święty
Rafał Kalinowski w sposób wyrazisty ukazuje całym swym życiem, czym jest to
pierwsze i najważniejsze przykazanie, które Chrystus potwierdził mocą swych
czynów i słów, a nade wszystko ofiarą swego Krzyża. Będziesz miłował Pana Boga
swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem... a swego
bliźniego jak siebie samego”.
Warto
tu wspomnieć o przyjaźni jaka łączyła św. Ojca Rafała ze św. Bratem Albertem. Połączyła
ich miłość do Ojczyzny, wyrażona udziałem w powstaniu styczniowym, za co obaj
zapłacili wysoką cenę: o. Rafał dziesięcioletnią katorgą syberyjską, br. Albert
kalectwem. Potem połączyło ich życie zakonne, służba Bogu i bliźnim i głęboka
przyjaźń, włącznie z wzajemnymi odwiedzinami już to w Czernej, gdzie św. Rafał
był przeorem, już to w krakowskim przytulisku dla ubogich, które założył br.
Albert. Obaj służyli bliźniemu dla Boga: jeden zabiegając o dach nad głową i
chleb dla bezdomnych, drugi w konfesjonale, nie zapominając także o tym, że
często nędza materialna prowadzi do nędzy moralnej. Obaj byli przekonani, że
źródłem wszelkiej miłości jest Bóg, i dlatego ich miłość ku bliźnim była
szlachetna, wzniosła i bezinteresowna, bo wypływała z miłości do Boga i była
jej owocem.
Powiedzenie
br. Alberta – „być dobrymi jak chleb” – pogłębione niejako przez o. Rafała w
jego zawołaniu – „dobrzy ludzie podobni są do świeżego powietrza, oddycha się
nim, chociaż się go nie widzi” – mogłyby być programem życia dla
nas wszystkich” (o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD).
Prymas
Tysiąclecia, Bł. Kardynał Stefan Wyszyński często powtarzał: „Czas to miłość.
(…) Całe nasze życie tyle jest warte, ile
jest w nim miłości”.
A św.
Jan od Krzyża, wielki hiszpański karmelita, przypomina: „pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości”.
„Miłość
jest i będzie dowodem tożsamości, stwierdzającym autentyczność naszego
chrześcijańskiego życia na ziemi. Miłość będzie dowodem tożsamości otwierającym
nam bramę Nieba” (Kard. Stanisław Dziwisz).
„Warunkiem bycia gotowymi na spotkanie z
Panem jest nie tylko wiara, ale i chrześcijańskie życie pełne miłości dla
bliźniego – podkreśla papież Franciszek.
O
tym właśnie przypomina nam Chrystus w Ewangelii. Zanim, jako Pan i Król
wszechświata, „przyjdzie w obłokach z wielką mocą i chwałą”, i zasiądzie na
swoim tronie, aby sądzić wszystkich ludzi, przychodzi wpierw w przebraniu
ubogiego i chorego brata, „puka do naszego serca i spragniony prosi nas o
miłość”.
„Wszystko
co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili” –
mówi Jezus.
Święta
siostra Faustyna Kowalska w swoim dzienniczku duchowym relacjonuje: Jezus
w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty [klasztornej].
Wynędzniały młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i
z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty
i chłodny. Prosił o coś gorącego zjeść. Gdy poszłam do kuchni, nic
nie zastałam dla ubogich, jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy,
którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba i podałam ubogiemu, który
zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Pan
nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jako jest, znikł mi z oczu. Kiedy
weszłam do mieszkania i zastanawiałam się nad tym, co zaszło przy furcie,
usłyszałam te słowa w duszy: – Córko Moja, doszły uszu Moich,
błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty błogosławią Mi
i podobało Mi się to miłosierdzie twoje i dlatego zszedłem
z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego. (Dz 1312-1313).
Jedna
z wychowanek Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia zostawiła takie
świadectwo:
„Jednego
razu pomagałam w kuchni siostrze Annie przy obieraniu jarzyn, Siostra
Faustyna kilka razy przychodziła od furty klasztornej po posiłek dla biednych.
Gdy za piątym razem siostra Anna zwróciła się do niej zdenerwowana: – Dokąd tak
siostra będzie chodzić i przeszkadzać mi?, siostra Faustyna odpowiedziała
spokojnie: – Dokąd nie nakarmię Pana Jezusa”.
To wiara pozwala rozpoznać Chrystusa, a
Jego miłość pobudza do tego, aby spieszyć Mu z pomocą za każdym razem, kiedy w
bliźnim staje na drodze naszego życia
– uczy papież Benedykt XVI. (Porta Fidei, 14).
Do
tego zachęca nas Papież Franciszek, gdy mówi: „W ubogich objawia się obecność
Jezusa, (…) to oni otwierają nam drogę do nieba, są naszym „paszportem do
raju”. (…) Przydałoby się nam wszystkim zbliżenie do uboższych od nas, poruszy
to nasze życie. Przypomni nam, co liczy się naprawdę: kochać Boga i bliźniego.
Tylko to trwa wiecznie, wszystko inne przemija. Zatem to, co inwestujemy w
miłość – pozostaje, reszta zanika. (…) Niech Pan (…) da nam mądrość, byśmy
szukali tego, co się liczy i odwagę, aby kochać, nie słowami, lecz czynem”.
„Trzeba
się martwić, kiedy sumienie jest znieczulone i nie przejmuje się bratem, który
cierpi w pobliżu. (…) Kiedy zainteresowanie koncentruje się na rzeczach, które
trzeba wytworzyć, a nie na osobach, które należy miłować" (Pap. Franciszek).
Pięknym
przykładem życia Ewangelią Chrystusowej miłości niech będzie dla nas św. Brat
Albert Chmielowski. Był niezwykle utalentowanym młodym malarzem, miał przed
sobą wspaniałą karierę. Zostawił jednak to wszystko, założył szary habit, aby
służyć Boskiemu Królowi, którego umęczone oblicze rozpoznał w bezdomnych nędzarzach
spotykanych na ulicach Krakowa.
Tam,
gdzie dla wielu trudno było dostrzec nawet człowieczeństwo, przykryte brudem
nędzy i moralnego zaniedbania, Brat Albert dostrzegał oblicze cierpiącego
Chrystusa.
Wyraża to także ostatni obraz namalowany przez
Chmielowskiego zatytułowany „Ecce Homo” – Oto człowiek. Ukazuje on Jezusa
Cierpiącego. Brat Albert tak modlił się do Niego: „Królu niebios cierniem
ukoronowany, ubiczowany, w purpurę odziany, Królu znieważony, oplwany,
bądź królem i panem naszym tu
i na wieki”.
Jak
napisała jedna Albertynka: W odrażających
postaciach włóczęgów widział okiem wiary sponiewieranego Chrystusa i pragnął
otrzeć Jego twarz, jak Weronika, podeprzeć Go, jak Cyrenejczyk, towarzyszyć Mu,
jak Maryja”. Dlatego też - tam, gdzie żaden policjant nie poszedłby w pojedynkę z obawy, że
go poturbuja, tam poszedł samotny, bezbronny człowiek o jednej nodze, bez
żadnego oręża, a jedynie z miłością w sercu i z chlebem na otwartej dłoni.
Brat
Albert mawiał: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb,
który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić
i nakarmić się, jeśli jest głodny”. „Bez miłości grosz jest szorstki, strawa
podana niesmaczna, opieka najlepsza niemiła”.
Braciom
i siostrom założonego przez siebie Zgromadzenia wpajał to przekonanie, że
służąc ubogim - służy się samemu Panu Jezusowi. "Im więcej kto opuszczony
- mawiał - z tym większą miłością służyć mu trzeba, bo samego Pana Jezusa w
osobie tegoż zbolałego się ratuje". „Jeżeliby cię zawołano do biedaka idź
natychmiast do niego, choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz
Chrystusa dla Chrystusa”.
Drodzy
bracia i siostry! Prośmy Boga, o taką wiarę i taką wrażliwość, abyśmy mieli
niewzruszone przekonanie, że to samemu Jezusowi służymy: karmiąc głodnych,
dając dach nad głową bezdomnym, odziewając nagich, opatrując chorych,
wyciągając rękę do spętanych nałogami, pocieszając strapionych, dobrze radząc
wątpiącym, sprowadzając na właściwą drogę błądzących.
Św.
Brat Albert zakładane przez siebie domy dla bezdomnych nazwał przytuliskami.
Cechą ich było, że będący w potrzebie, każdy i o każdej porze znajdował w nich
dach nad głową, odzież, pożywienie. Bracia czy też siostry mieszkali w
przytuliskach pod jednym dachem z ubogimi, stanowiąc z nimi wspólnotę rodzinną.
Papież
Franciszek mówi: „To są nasi bracia i nasze siostry, stworzeni i kochani przez
tego samego Ojca Niebieskiego (…)
Każdy
z nas spotyka ich na swojej drodze. Każde życie, które napotykamy, jest darem i
zasługuje na akceptację, szacunek, miłość”.
„Ubodzy
są ludźmi, mają twarze, historie, serca i dusze. Są braćmi i siostrami ze
swoimi zaletami i wadami, jak wszyscy inni, i ważne, aby wejść w osobistą
relację z każdym z nich”.
„Poczujmy
się wezwani, słysząc ich wołanie o pomoc. Nasze ręce niech ścisną ich ręce,
przyciągnijmy ich do siebie, aby poczuli ciepło naszej obecności, przyjaźni i
braterstwa”.
„Niech
nasza troska o ubogich będzie zawsze nacechowana ewangelicznym realizmem.
Dzielenie się musi odpowiadać konkretnym potrzebom drugiego, a nie uwolnieniu
się od tego, co zbędne. (…) To, czego z pewnością pilnie potrzebują, to nasze
człowieczeństwo, nasze serce otwarte na miłość”.
„Biedni przede wszystkim potrzebują Boga, Jego miłości - uczy
Papież Franciszek. Oczywiście, biedni zbliżają się do nas, ponieważ
rozdajemy im jedzenie, ale to, czego naprawdę potrzebują, wykracza poza
ciepły posiłek czy kanapkę, którą im ofiarujemy. Biedni potrzebują naszych
rąk, aby mogli się podnieść, naszych serc, aby czuć na nowo ciepło uczuć,
naszej obecności, aby przezwyciężyć samotność. Potrzebują po prostu
miłości.
Czasami wystarczy niewiele, aby przywrócić nadzieję: wystarczy
zatrzymać się, uśmiechnąć, posłuchać. Biedni to nie są numery, dzięki
którym możemy pochwalić się działaniami i projektami. Biedni
to osoby, którym należy wyjść na spotkanie. To samotni
młodzi i starsi ludzie, których trzeba zaprosić do domu, aby
podzielić się posiłkiem. To kobiety, mężczyźni i dzieci,
którzy czekają na przyjacielskie słowo”.
„Jesteśmy
powołani, aby w każdych okolicznościach być przyjaciółmi ubogich, idąc
za Jezusem, który jako pierwszy okazał solidarność z ostatnimi”.
Święty
Brat Albert przypominał, że królowanie Jezusa to służba, która dokonuje się w
miłości. Tam gdzie jest uczeń Jezusa żyjący miłością, tam objawia się Królestwo
Jezusa.
Tego
właśnie uczą nas wszyscy Święci, wskazując jednocześnie źródło tej miłości –
ukryte w pokorze śnieżnobiałej Hostii.
Brat
Albert mówił: „Patrzę na Jezusa w Jego Eucharystii: czyż Jego miłość mogłaby
obmyśleć jeszcze coś piękniejszego? Skoro jest Chlebem i my bądźmy chlebem.
Dawajmy siebie samych”
Jezus
Żywy obecny w Eucharystii jest dla nas wzorem, a zarazem niewyczerpanym źródłem
miłości i duchowej mocy do codziennej samarytańskiej posługi bliźniemu.
Mówi
o tym święta Faustyna w swoim Dzienniczku, gdy wyznaje: O
Jezu, gdybyś sam nie zapalał w duszy mojej tej miłości, nie umiałabym
w niej wytrwać. Sprawia to Twoja miłość Eucharystyczna, która mnie
codziennie zapala.
Przypomina
o tym także Służebnica Boża Wanda Malczewska, żyjąca w XIX wieku polska
mistyczka, troskliwie
opiekująca się chorymi i ubogimi. W jednej z wizji mistycznych z ust Matki
Bożej usłyszała słowa: „Córko Moja! Czyżbyś ty dotąd żyła i wśród różnych
bied pokój duszy zachowała, gdybyś Najświętszego Sakramentu codziennie nie
przyjmowała! Któż cię uleczył z ciężkiej, obłożnej choroby... Kto ci daje siły
obchodzić chorych, jeżeli nie Najświętszy Sakrament?".
Podobne
świadectwo daje nam Służebnica Boża Rozalia Celakówna, pielęgniarka pracująca
ofiarnie w krakowskim szpitalu św. Łazarza na oddziale skórno-wenerycznym,
gdzie codziennie miała pod opieką siedemdziesiąt chorych kobiet lekkich
obyczajów.
– We wszystkich okolicznościach życia mego
– pisze – wszystkie sprawy moje załatwiam u Pana Jezusa w Najświętszym
Sakramencie. Tam jest moja pociecha, ucieczka, protekcja, pomoc; jednym słowem
Pan Jezus w Najświętszej Eucharystii był i jest dla mnie wszystkim.
Szpital,
w którym Rozalia pracowała, znajdował się w pobliżu nowo wybudowanej Bazyliki
Serca Jezusa w Krakowie przy ul. Kopernika. W niej przez wiele lat przed pracą
wcześnie rano uczestniczyła we Mszy świętej. Po pracy wiele czasu spędzała na
adoracji i żarliwej modlitwie.
Rozalia
zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie pobłogosławił: niektórzy
w szpitalu umierali na jej rękach, nawróciwszy się przed śmiercią do Boga. W
czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł bez sakramentów.
Przykazanie
miłości bliźniego nazywała królewskim przykazaniem. Zawsze i wszędzie i we
wszystkim była gotowa do posługi potrzebującym.
Drodzy
Moi! To wszystko niech nas zachęca i przynagla do jeszcze lepszego przeżycia
tych chwil ziemskiej wędrówki, które nam pozostały, do gorliwego czerpania z
tego źródła Bożej Miłości, jakim jest Eucharystia.
Adorujmy
Jezusa Hostię i przyjmujmy w częstej komunii świętej. Pozwólmy, aby Król
Miłości żył w nas i promieniował przez nas na innych miłością swego
Najświętszego Serca.
Do
tego wzywał Pan Jezus wszystkich Polaków za pośrednictwem swojej Służebnicy
Rozalii Celakówny:
„Ratunek dla Polski jest tylko w Moim
Boskim Sercu (…) jeżeli mnie uzna za swego
Króla i Pana (…). To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów i
całkowitym zwrotem do Boga”.
„Pan
Jezus chce być naszym Królem, Panem i zarazem Ojcem bardzo kochającym” –
powtarzała Rozalia. „Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego
słowa znaczeniu, jeżeli się podporządkuje pod prawo Boże, pod prawo Jego
miłości”.
Nasz
wielki Rodak Św. Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Ojczyzny przypominał,
że „nie ma przyszłości człowieka i narodu bez miłości, tej miłości, która
przebacza, jest wrażliwa na niedolę innych, nie szuka swego, ale pragnie dobra
dla drugich; miłości, która służy, zapomina o sobie i gotowa jest do
wspaniałomyślnego dawania”.
Drodzy
Moi! Te słowa są ciągle pilnym wezwaniem i cennym drogowskazem dla wszystkich
dzieci Kościoła i naszej umiłowanej Ojczyzny.
„Trzeba,
aby Chrystus królował” (1Kor 15, 25) w sercu każdego z nas, w naszym życiu
osobistym, rodzinnym i narodowym. Amen.
o.
Piotr Męczyński O.Carm.
|