24.11.2025
Trzeba, aby Chrystus królował


Umiłowani w Panu, bracia i siostry!

W uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata jesteśmy zaproszeni do odnowienia naszego poświęcenia i oddania się pod berło Króla Miłości i zawierzenia Jego Najświętszemu Sercu, do codziennego kształtowania naszego serca na wzór Jego Serca i uznania Jego panowania we wszystkich wymiarach naszego życia indywidualnego i wspólnotowego, rodzinnego i narodowego.

Od chwili chrztu wszyscy jesteśmy wezwani, aby wyznawać i wielbić Jezusa Króla Miłości całym naszym sercem i całym naszym życiem, „nie w teorii, ale w praktyce”.

Trzeba,  aby Chrystus królował w sercu i w życiu każdego z nas, aby zajmował w nim zawsze pierwsze, najważniejsze, królewskie miejsce.

Jeżeli prawdziwie przyjmiemy Jezusa za Króla i Pana, a Jego prawo miłości zapisane na kartach Ewangelii będzie zawsze na pierwszym miejscu w naszym życiu, w naszych codziennych decyzjach i wyborach, wtedy wszystko będzie na właściwym miejscu, kroczyć będziemy drogą zbawienia i osiągniemy szczęście wieczne w Niebie. Jeśli zaś będzie przeciwnie wtedy grozi nam zamęt duchowy, ruina życiowa i wieczne potępienie.

Ewangelia przypomina nam, że tu na ziemi nasz Pan Jezus Chrystus za swój tron wybrał sobie krzyż. Jego koroną był wieniec ostrych cierni boleśnie raniących głowę. „Czy jesteś królem” – pytał Piłat. „Tak, jestem Królem” – odrzekł Jezus. To z wysokości krzyża ogłosił ludziom wszystkich wieków swoje królewskie prawo miłości. Droga krzyżowa to Jego królewska droga do chwały wiecznej, na którą zaprasza wszystkich ludzi. Jezus jest Królem Miłosierdzia, który nikogo nie wyklucza. Albowiem jak sam mówi o sobie „nie przyszedł, aby świat potępić ale aby świat został przez Niego zbawiony”. To sam człowiek, obdarzony rozumem i wolną wolą, może odrzucić Chrystusa, może sam siebie wykluczyć z udziału w Jego wiecznym królestwie, pogrążyć w wiecznej rozpaczy, tak jak uczynił to jeden z dwóch złoczyńców wiszących obok na krzyżu.

Ale, Drodzy Moi, był też ten drugi łotr, o którym mówimy: Dobry Łotr. W godzinie śmierci nawrócił się, żałował za swoje grzechy, przyjął ukrzyżowanego obok Chrystusa za swego Pana i Zbawiciela, i skruszonym sercem prosił Go: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. A Jezus rzekł: „Zaprawdę powiadam ci, jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju”.

Tak, Jezus jest Królem Miłosierdzia. „Miłosierdzie naszego Pana objawia się przede wszystkim, kiedy On pochyla się nad ludzką nędzą i okazuje swoje współczucie tym, którzy potrzebują zrozumienia, uzdrowienia i przebaczenia” – mówi papież Franciszek.

Dlatego „Przyjdźcie do Niego i nie bójcie się! - woła Ojciec Święty. Przyjdźcie, by powiedzieć Mu z głębi waszych serc: „Jezu ufam Tobie!”. Pozwólcie, by dotknęło was Jego bezgraniczne Miłosierdzie, abyście wy z kolei, poprzez uczynki, słowa i modlitwę, stali się apostołami miłosierdzia”, świadkami Jego Królestwa.

Drodzy bracia i siostry, zgromadzeni na Oborskiej Kalwarii!

Chrystus prowadzi nas swoją królewską drogą – „przez krzyż do Nieba”. Na tej drodze zostajemy wyrwani z sideł szatana, dokonuje się upodobnienie i zjednoczenie naszego serca z Sercem Zbawiciela oraz wynagrodzenie za wszystkie zniewagi i zelżywości, którymi jest On obrażany.

To w szkole krzyża uczymy się mądrości Bożego Serca, tajemnicy Króla Miłosierdzia, „który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz  aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.

To w szkole Chrystusowego krzyża stajemy się autentycznymi świadkami Jego miłości i głosicielami Jego królestwa wobec chorych i ubogich, samotnych i opuszczonych, skrępowanych nałogami i zranionych słabościami.

Drodzy Moi! Niech Jezus będzie zawsze Panem naszych serc; niech nas prowadzi po ścieżkach codzienności, abyśmy kiedyś usłyszeli Jego słowa: "dziś będziesz ze Mną w raju".

Tego słowem i przykładem uczył św. Rafał Kalinowski. Kochał Polskę. Walczył z rosyjskim zaborcą o niepodległość dla umiłowanej Ojczyzny. Brał czynny udział w powstaniu styczniowym 1863 roku. Po upadku powstania Kalinowski otrzymał wyrok śmierci, który stopniowo był łagodzony. Jednak mimo zabiegów rodziny, na zesłaniu spędził dziesięć lat. Najpierw w Usolu, potem w Irkucku, Permie i Smoleńsku. Na zesłanie zabrał ze sobą jedynie krucyfiks, Ewangelię i książeczkę Tomasza a Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". Później prosił rodzinę o przysłanie Starego Testamentu. Uważał bowiem, że sam musi być duchowo mocny, aby wspierać innych. O tym, co Józef Kalinowski robił na Syberii, tak opowiada jeden z jego towarzyszy niedoli: "Miłosierdzie i miłość bliźniego świadczył ciągle i bezustannie, cicho i dyskretnie. Czuwał przy chorych, ze skromnych swych zapasów udzielał pomocy tam, gdzie była potrzebna". A sam Kalinowski z zesłania pisał: "Jestem gotowy do zniesienia wszelkich przeciwności. Bóg łaskaw, nie opuści. Mam ten skarb wewnętrzny, którego nikt nie jest w stanie mi odebrać - ani do niego coś dodać przez wygody materialne, ale są ludzie, dla których nędza materialna prowadzi za sobą upadek moralny". Dla nich właśnie prosił rodzinę o wsparcie. Nie narzucał się, ale według słów zesłańca: "Gdzie było jakie dziecko opuszczone, Kalinowski je uczył, gdzie chory do pilnowania, gdzie co przykrego do zrobienia, tam pierwszy był". Jego skarbem była modlitwa. "Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu Bogu, uważać ją mogę jako jedyny mój datek: pościć mi nie wolno, jałmużnę nie bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej".

Doświadczywszy w młodości łaski nawrócenia stał się potem, jako kapłan w zakonie karmelitów, prawdziwym świadkiem i hojnym szafarzem Bożego miłosierdzia wobec bliźnich.

Od wczesnego rana, z wielkim oddaniem i miłością, przez godziny słuchał spowiedzi. Będzie z tego powodu nazwany „polskim męczennikiem konfesjonału”.

Jeden z karmelitów z Wadowic, gdzie ojciec Rafał założył klasztor, wspominał: „W Wadowicach w niedziele i święta o godzinie 4.45 – kiedy otwierano kościół – już kilkaset ludzi stało przed kościołem z dalekich stron, a niektórzy z nich wyszli z domu o północy (…) Ojciec Rafał wstawał o 3.45; od 4.00 do 5.00 odprawiał rozmyślanie w chórze zakonnym; o 5.00 odmawiał prymę i tercję, potem spowiadał do Mszy, a po dziękczynieniu ponownie szedł do konfesjonału, w którym często pozostawał do późnych godzin popołudniowych, a niejednokrotnie aż do wieczora”.

Ten, który sam doznał skutków wieloletniego niespowiadania się, teraz jako kapłan może za to zadośćuczynić, obdarzając swoich penitentów łaską miłosierdzia. Do dzisiaj o tej posłudze Bożemu Miłosierdziu przypomina napis umieszczony nad jednym z konfesjonałów w wadowickim kościele: „Tu spowiadał św. o. Rafał”.

Święty Wadowickiego Karmelu był także skutecznym i cenionym kierownikiem duchowym, niosącym tym, którzy się do niego zgłaszają, rady płynące z głębokiej zażyłości z Bogiem. Oparta jest ona na intensywnej modlitwie, która jest często zanoszona za tych, którzy pogubili się na drogach swojego życia, tracąc światło wiary.

W swoich współbraciach zakonnych zaszczepił przekonanie, że jako karmelici istniejemy po to, by służyć Bożemu Miłosierdziu i tak jak On dawać siebie bliźnim poprzez posługę konfesjonału i kierownictwa duchowego.

W czasie, gdy Polska była wymazana z mapy Europy, O. Rafał, jako prawdziwy więzień konfesjonału, niestrudzenie pracował nad wolnością w wymiarze najgłębszym i najistotniejszym – w sercach i sumieniach Polaków, tam gdzie żaden zaborca nie ma dostępu. 

Uczył jak budować królestwo Boże w ludzkim sercu, jak budować dom swego życia i niepodległej Polski nie na piasku fałszywie rozumianej wolności do której kusi nas szatan i namawia świat, ale na mocnym fundamencie wierności przykazaniom Dekalogu i Chrystusowej Ewangelii oraz chrześcijańskiej moralności. Przypominał, że najstraszniejszym rodzajem niewoli w wymierzę osobistym i wspólnotowym jest trwanie w grzechu śmiertelnym, w zatwardziałości serca, we wzajemnej nienawiści i braku przebaczenia, oraz obojętności na potrzeby bliźnich.

Drodzy Moi! Wszyscy jesteśmy zaproszeni, by tak jak św. Rafał świadczyć o królowaniu Chrystusa okazując miłosierdzie wobec każdego, kogo Pan Bóg stawia na naszej drodze.

Ojciec Rafał był wiernym naśladowcą Boskiego Mistrza, pokornym sługą i ofiarnym szafarzem Bożego Miłosierdzia. Całą swoją postawą kapłańską i zakonną oraz troską wobec wielorakich potrzeb bliźniego przypominał, że „to miłosierdzie jest kluczem otwierającym nam bramy nieba” (pap. Franciszek). 

Papież św. Jan Paweł II powiedział o nim:

„Święty Rafał Kalinowski w sposób wyrazisty ukazuje całym swym życiem, czym jest to pierwsze i najważniejsze przykazanie, które Chrystus potwierdził mocą swych czynów i słów, a nade wszystko ofiarą swego Krzyża. Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem... a swego bliźniego jak siebie samego”.

Warto tu wspomnieć o przyjaźni jaka łączyła św. Ojca Rafała ze św. Bratem Albertem. Połączyła ich miłość do Ojczyzny, wyrażona udziałem w powstaniu styczniowym, za co obaj zapłacili wysoką cenę: o. Rafał dziesięcioletnią katorgą syberyjską, br. Albert kalectwem. Potem połączyło ich życie zakonne, służba Bogu i bliźnim i głęboka przyjaźń, włącznie z wzajemnymi odwiedzinami już to w Czernej, gdzie św. Rafał był przeorem, już to w krakowskim przytulisku dla ubogich, które założył br. Albert. Obaj służyli bliźniemu dla Boga: jeden zabiegając o dach nad głową i chleb dla bezdomnych, drugi w konfesjonale, nie zapominając także o tym, że często nędza materialna prowadzi do nędzy moralnej. Obaj byli przekonani, że źródłem wszelkiej miłości jest Bóg, i dlatego ich miłość ku bliźnim była szlachetna, wzniosła i bezinteresowna, bo wypływała z miłości do Boga i była jej owocem.

Powiedzenie br. Alberta – „być dobrymi jak chleb” – pogłębione niejako przez o. Rafała w jego zawołaniu – „dobrzy ludzie podobni są do świeżego powietrza, oddycha się nim, chociaż się go nie widzi” – mogłyby być  programem  życia dla nas wszystkich” (o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD).

Prymas Tysiąclecia, Bł. Kardynał Stefan Wyszyński często powtarzał: „Czas to miłość. (…) Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”.

A św. Jan od Krzyża, wielki hiszpański karmelita, przypomina: „pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości”.

Miłość jest i będzie dowodem tożsamości, stwierdzającym autentyczność naszego chrześcijańskiego życia na ziemi. Miłość będzie dowodem tożsamości otwierającym nam bramę Nieba” (Kard. Stanisław Dziwisz).

Warunkiem bycia gotowymi na spotkanie z Panem jest nie tylko wiara, ale i chrześcijańskie życie pełne miłości dla bliźniego – podkreśla papież Franciszek.

O tym właśnie przypomina nam Chrystus w Ewangelii. Zanim, jako Pan i Król wszechświata, „przyjdzie w obłokach z wielką mocą i chwałą”, i zasiądzie na swoim tronie, aby sądzić wszystkich ludzi, przychodzi wpierw w przebraniu ubogiego i chorego brata, „puka do naszego serca i spragniony prosi nas o miłość”.

„Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili” – mówi Jezus.

Święta siostra Faustyna Kowalska w swoim dzienniczku duchowym relacjonuje: Jezus w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty [klasztornej]. Wynędzniały młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił o coś gorącego zjeść. Gdy poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich, jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Pan nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jako jest, znikł mi z oczu. Kiedy weszłam do mieszkania i zastanawiałam się nad tym, co zaszło przy furcie, usłyszałam te słowa w duszy: – Córko Moja, doszły uszu Moich, błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty błogosławią Mi i podobało Mi się to miłosierdzie twoje i dlatego zszedłem z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego. (Dz 1312-1313).

Jedna z wychowanek Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia zostawiła takie świadectwo:

„Jednego razu pomagałam w kuchni siostrze Annie przy obieraniu jarzyn, Siostra Faustyna kilka razy przychodziła od furty klasztornej po posiłek dla biednych. Gdy za piątym razem siostra Anna zwróciła się do niej zdenerwowana: – Dokąd tak siostra będzie chodzić i przeszkadzać mi?, siostra Faustyna odpowiedziała spokojnie: – Dokąd nie nakarmię Pana Jezusa”.

To wiara pozwala rozpoznać Chrystusa, a Jego miłość pobudza do tego, aby spieszyć Mu z pomocą za każdym razem, kiedy w bliźnim staje na drodze naszego życia – uczy papież Benedykt XVI. (Porta Fidei, 14).

Do tego zachęca nas Papież Franciszek, gdy mówi: „W ubogich objawia się obecność Jezusa, (…) to oni otwierają nam drogę do nieba, są naszym „paszportem do raju”. (…) Przydałoby się nam wszystkim zbliżenie do uboższych od nas, poruszy to nasze życie. Przypomni nam, co liczy się naprawdę: kochać Boga i bliźniego. Tylko to trwa wiecznie, wszystko inne przemija. Zatem to, co inwestujemy w miłość – pozostaje, reszta zanika. (…) Niech Pan (…) da nam mądrość, byśmy szukali tego, co się liczy i odwagę, aby kochać, nie słowami, lecz czynem”.

„Trzeba się martwić, kiedy sumienie jest znieczulone i nie przejmuje się bratem, który cierpi w pobliżu. (…) Kiedy zainteresowanie koncentruje się na rzeczach, które trzeba wytworzyć, a nie na osobach, które należy miłować" (Pap. Franciszek).

Pięknym przykładem życia Ewangelią Chrystusowej miłości niech będzie dla nas św. Brat Albert Chmielowski. Był niezwykle utalentowanym młodym malarzem, miał przed sobą wspaniałą karierę. Zostawił jednak to wszystko, założył szary habit, aby służyć Boskiemu Królowi, którego umęczone oblicze rozpoznał w bezdomnych nędzarzach spotykanych na ulicach Krakowa.

Tam, gdzie dla wielu trudno było dostrzec nawet człowieczeństwo, przykryte brudem nędzy i moralnego zaniedbania, Brat Albert dostrzegał oblicze cierpiącego Chrystusa.

 Wyraża to także ostatni obraz namalowany przez Chmielowskiego zatytułowany „Ecce Homo” – Oto człowiek. Ukazuje on Jezusa Cierpiącego. Brat Albert tak modlił się do Niego: „Królu niebios cierniem ukoronowany, ubiczowany, w purpurę odziany, Królu znieważony, oplwany, bądź  królem i panem naszym tu i na wieki”.

Jak napisała jedna Albertynka: W odrażających postaciach włóczęgów widział okiem wiary sponiewieranego Chrystusa i pragnął otrzeć Jego twarz, jak Weronika, podeprzeć Go, jak Cyrenejczyk, towarzyszyć Mu, jak Maryja”. Dlatego też - tam, gdzie żaden policjant nie poszedłby w pojedynkę z obawy, że go poturbuja, tam poszedł samotny, bezbronny człowiek o jednej nodze, bez żadnego oręża, a jedynie z miłością w sercu i z chlebem na otwartej dłoni.

Brat Albert mawiał: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”. „Bez miłości grosz jest szorstki, strawa podana niesmaczna, opieka najlepsza niemiła”.

Braciom i siostrom założonego przez siebie Zgromadzenia wpajał to przekonanie, że służąc ubogim - służy się samemu Panu Jezusowi. "Im więcej kto opuszczony - mawiał - z tym większą miłością służyć mu trzeba, bo samego Pana Jezusa w osobie tegoż zbolałego się ratuje". „Jeżeliby cię zawołano do biedaka idź natychmiast do niego, choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz Chrystusa dla Chrystusa”.

Drodzy bracia i siostry! Prośmy Boga, o taką wiarę i taką wrażliwość, abyśmy mieli niewzruszone przekonanie, że to samemu Jezusowi służymy: karmiąc głodnych, dając dach nad głową bezdomnym, odziewając nagich, opatrując chorych, wyciągając rękę do spętanych nałogami, pocieszając strapionych, dobrze radząc wątpiącym, sprowadzając na właściwą drogę błądzących.

Św. Brat Albert zakładane przez siebie domy dla bezdomnych nazwał przytuliskami. Cechą ich było, że będący w potrzebie, każdy i o każdej porze znajdował w nich dach nad głową, odzież, pożywienie. Bracia czy też siostry mieszkali w przytuliskach pod jednym dachem z ubogimi, stanowiąc z nimi wspólnotę rodzinną.

Papież Franciszek mówi: „To są nasi bracia i nasze siostry, stworzeni i kochani przez tego samego Ojca Niebieskiego (…)

Każdy z nas spotyka ich na swojej drodze. Każde życie, które napotykamy, jest darem i zasługuje na akceptację, szacunek, miłość”.

„Ubodzy są ludźmi, mają twarze, historie, serca i dusze. Są braćmi i siostrami ze swoimi zaletami i wadami, jak wszyscy inni, i ważne, aby wejść w osobistą relację z każdym z nich”.

„Poczujmy się wezwani, słysząc ich wołanie o pomoc. Nasze ręce niech ścisną ich ręce, przyciągnijmy ich do siebie, aby poczuli ciepło naszej obecności, przyjaźni i braterstwa”.

„Niech nasza troska o ubogich będzie zawsze nacechowana ewangelicznym realizmem. Dzielenie się musi odpowiadać konkretnym potrzebom drugiego, a nie uwolnieniu się od tego, co zbędne. (…) To, czego z pewnością pilnie potrzebują, to nasze człowieczeństwo, nasze serce otwarte na miłość”.

„Biedni przede wszystkim potrzebują Boga, Jego miłości - uczy Papież Franciszek. Oczywiście, biedni zbliżają się do nas, ponieważ rozdajemy im jedzenie, ale to, czego naprawdę potrzebują, wykracza poza ciepły posiłek czy kanapkę, którą im ofiarujemy. Biedni potrzebują naszych rąk, aby mogli się podnieść, naszych serc, aby czuć na nowo ciepło uczuć, naszej obecności, aby przezwyciężyć samotność. Potrzebują po prostu miłości.

Czasami wystarczy niewiele, aby przywrócić nadzieję: wystarczy zatrzymać się, uśmiechnąć, posłuchać. Biedni to nie są numery, dzięki którym możemy pochwalić się działaniami i projektami. Biedni to osoby, którym należy wyjść na spotkanie. To samotni młodzi i starsi ludzie, których trzeba zaprosić do domu, aby podzielić się posiłkiem. To kobiety, mężczyźni i dzieci, którzy czekają na przyjacielskie słowo”.

„Jesteśmy powołani, aby w każdych okolicznościach być przyjaciółmi ubogich, idąc za Jezusem, który jako pierwszy okazał solidarność z ostatnimi”.

Święty Brat Albert przypominał, że królowanie Jezusa to służba, która dokonuje się w miłości. Tam gdzie jest uczeń Jezusa żyjący miłością, tam objawia się Królestwo Jezusa.

Tego właśnie uczą nas wszyscy Święci, wskazując jednocześnie źródło tej miłości – ukryte w pokorze śnieżnobiałej Hostii.

Brat Albert mówił: „Patrzę na Jezusa w Jego Eucharystii: czyż Jego miłość mogłaby obmyśleć jeszcze coś piękniejszego? Skoro jest Chlebem i my bądźmy chlebem. Dawajmy siebie samych”

Jezus Żywy obecny w Eucharystii jest dla nas wzorem, a zarazem niewyczerpanym źródłem miłości i duchowej mocy do codziennej samarytańskiej posługi bliźniemu.

Mówi o tym święta Faustyna w swoim Dzienniczku, gdy wyznaje: O Jezu, gdybyś sam nie zapalał w duszy mojej tej miłości, nie umiałabym w niej wytrwać. Sprawia to Twoja miłość Eucharystyczna, która mnie codziennie zapala.

Przypomina o tym także Służebnica Boża Wanda Malczewska, żyjąca w XIX wieku polska mistyczka, troskliwie opiekująca się chorymi i ubogimi. W jednej z wizji mistycznych z ust Matki Bożej usłyszała słowa: „Córko Moja! Czyżbyś ty dotąd żyła i wśród różnych bied pokój duszy zachowała, gdybyś Najświętszego Sakramentu codziennie nie przyjmowała! Któż cię uleczył z ciężkiej, obłożnej cho­roby... Kto ci daje siły obchodzić chorych, jeżeli nie Najświętszy Sakrament?".

Podobne świadectwo daje nam Służebnica Boża Rozalia Celakówna, pielęgniarka pracująca ofiarnie w krakowskim szpitalu św. Łazarza na oddziale skórno-wenerycznym, gdzie codziennie miała pod opieką siedemdziesiąt chorych kobiet lekkich obyczajów.

 – We wszystkich okolicznościach życia mego – pisze – wszystkie sprawy moje załatwiam u Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Tam jest moja pociecha, ucieczka, protekcja, pomoc; jednym słowem Pan Jezus w Najświętszej Eucharystii był i jest dla mnie wszystkim.

Szpital, w którym Rozalia pracowała, znajdował się w pobliżu nowo wybudowanej Bazyliki Serca Jezusa w Krakowie przy ul. Kopernika. W niej przez wiele lat przed pracą wcześnie rano uczestniczyła we Mszy świętej. Po pracy wiele czasu spędzała na adoracji i żarliwej modlitwie.

Rozalia zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie pobłogosławił: niektórzy w szpitalu umierali na jej rękach, nawróciwszy się przed śmiercią do Boga. W czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł bez sakramentów.

Przykazanie miłości bliźniego nazywała królewskim przykazaniem. Zawsze i wszędzie i we wszystkim była gotowa do posługi potrzebującym.

Drodzy Moi! To wszystko niech nas zachęca i przynagla do jeszcze lepszego przeżycia tych chwil ziemskiej wędrówki, które nam pozostały, do gorliwego czerpania z tego źródła Bożej Miłości, jakim jest Eucharystia.

Adorujmy Jezusa Hostię i przyjmujmy w częstej komunii świętej. Pozwólmy, aby Król Miłości żył w nas i promieniował przez nas na innych miłością swego Najświętszego Serca.

Do tego wzywał Pan Jezus wszystkich Polaków za pośrednictwem swojej Służebnicy Rozalii Celakówny:

„Ratunek dla Polski jest tylko w Moim Boskim Sercu (…) jeżeli mnie uzna za swego Króla i Pana (…). To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów i całkowitym zwrotem do Boga”.

„Pan Jezus chce być naszym Królem, Panem i zarazem Ojcem bardzo kochającym” – powtarzała Rozalia. „Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu, jeżeli się podporządkuje pod prawo Boże, pod prawo Jego miłości”.

Nasz wielki Rodak Św. Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Ojczyzny przypominał, że „nie ma przyszłości człowieka i narodu bez miłości, tej miłości, która przebacza, jest wrażliwa na niedolę innych, nie szuka swego, ale pragnie dobra dla drugich; miłości, która służy, zapomina o sobie i gotowa jest do wspaniałomyślnego dawania”.

Drodzy Moi! Te słowa są ciągle pilnym wezwaniem i cennym drogowskazem dla wszystkich dzieci Kościoła i naszej umiłowanej Ojczyzny.

„Trzeba, aby Chrystus królował” (1Kor 15, 25) w sercu każdego z nas, w naszym życiu osobistym, rodzinnym i narodowym. Amen.

o. Piotr Męczyński O.Carm.  


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio