Drodzy Bracia i Siostry! Zgromadzeni u stóp Niepokalanej na oborskim wzgórzu! Dzisiejszy patron, św. Maksymilian Maria Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 roku w Zduńskiej Woli. Na chrzcie świętym nadano mu imię Rajmund.
Wstąpił do zakonu franciszkanów i w roku 1918 otrzymał święcenia kapłańskie. Od najwcześniejszych lat myśli i uczucia Rajmunda związały się z Najświętszą Maryją Panną. Kiedy potem przyszło mu wydobywać z przeszłości wspomnienia, by odpowiedzieć na pytanie, jak powstało Rycerstwo Niepokalanej, w dzieciństwie swym znalazł jeden tylko fakt, na pozór drobny, ale wymowny. Pamiętam – pisze – że jako mały chłopiec kupiłem sobie figurkę Niepokalanej za pięć kopiejek. Postanowił wtedy kochać szczególnie Matkę Najświętszą i pracować dla Niej. Możliwe, że ten fakt zbiega się z innym, który wyjawiła po jego śmierci matka. Pewnego razu na widok dziecięcej swawoli syna odezwała się z wyrzutem: – Mundziu, co z ciebie będzie. Wkrótce zdziwiła ją jakaś radykalna zmiana w chłopcu. Spoważniał, stał się jeszcze bardziej posłuszny, dużo czasu poświęcał na modlitwę, najchętniej przed ołtarzykiem domowym. Na prośbę matki, drżąc ze wzruszenia, zdradził tajemnicę: Prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mną będzie... Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony, jedną białą, a drugą czerwoną. Spytała, czy chcę je mieć: biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i znikła. Było to w kościele parafialnym św. Mateusza w Pabianicach. Gdy dziś spoglądamy na całe życie o. Maksymiliana, widzimy, jak doskonałą było ono odpowiedzią na to chłopięce przyrzeczenie.
Był luty 1941 roku. Polska znajdowała się pod okupacją hitlerowską. O. Maksymiliana osadzono w najsroższym więzieniu warszawskim na Pawiaku. Przebywał w celi, w bibliotece więziennej, gdzie przydzielono mu pracę, i w szpitalu, gdy jeszcze bardziej zapadł na płuca, pobity przez strażnika. To pobicie, o którym opowiedział naoczny świadek, przeszło do historii życia o. Kolbego. Było to w marcu 1941 roku, w celi nr 103. Strażnik w randze Scharfuhrera widząc zakonnika w habicie, z koronką u pasa, zakończoną krzyżykiem, zapytał go: – Ty wierzysz w to?, a gdy ten odpowiedział spokojnie: – Tak, wierzę!, wymierzył mu policzek. Jeszcze kilkakrotnie zadawał esesman swoje pytanie, a słysząc za każdym razem twierdzącą odpowiedź, bił niemiłosiernie po twarzy. Obecnym, których to zajście mocno zdenerwowało, o. Kolbe oświadczył, że to nic takiego, bo to wszystko dla Matki Bożej.
Wkrótce potem o. Maksymilian musiał zdjąć habit zakonny i przyjąć ubranie więzienne. Nie zapomniał jednak o swym posłannictwie kapłańskim. Współwięźniów starał się podtrzymywać na duchu, wyzyskiwał różne okazje do apostolstwa, a nawet przed Wielkanocą odważył się przeprowadzić dla personelu biblioteki rekolekcje. Spowiadali się u niego również ci, którzy nie czynili tego od lat. O jego postawie duchowej świadczy wymownie list, jaki napisał do mieszkańców Niepokalanowa 12 maja 1941 roku: Pozwólmy się Niepokalanej wszyscy coraz doskonalej prowadzić – jak i gdzie Ona nas zawsze chce mieć – aby przez dobre spełnianie naszych obowiązków wszystkie dusze zostały uratowane.
28 maja 1941 roku o. Maksymilian został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu wraz z 303 innymi więźniami. Po drodze, aby rozładować ponurą atmosferę, jaka zapanowała w wagonach towarowych, śpiewał pieśni religijne i narodowe, które inni podchwytywali. W Oświęcimiu o. Kolbe otrzymał pasiak i numer 16670. W ostatnim dniu maja przydzielono go wraz z innymi księżmi do komando Babice, które pod kierownictwem Krwawego Krotta, dawnego kryminalisty, wykonywało najcięższe prace. – Masz tu tych darmozjadów i pasożytów społeczeństwa, naucz ich pracować jak należy – powiedział do Krotta komendant obozu, wskazując przyprowadzonych.
Księża-więźniowie musieli wyrąbywać i nosić gałęzie i słupki, potrzebne do grodzenia faszynami rozmokłych łąk. Praca trwała cały dzień. Była tym bardziej uciążliwa, że trzeba ją było wykonywać biegiem. O kilkanaście kroków stali uzbrojeni w długie kije Vorarbeiterzy i bijąc popędzali współwięźniów. O. Maksymilian wykonywał wszystko jak inni, ale z dziwnym spokojem. Krott uwziął się na niego specjalnie. Polecał ładować mu więcej gałęzi niż innym więźniom. Kiedy o. Kolbe chciał odpocząć, bito go kijami. Katorga ta trwała blisko dwa tygodnie. Koledzy nieraz chcieli mu pomóc, ale on, bojąc się ich narażać, odpowiadał: – Niepokalana mi pomaga, dam sobie radę. Do swej matki pisał wtedy: Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg przebywa na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkim i o wszystkich.
Mimo tej strasznej poniewierki o. Maksymilian umiał zapomnieć o sobie i całkowicie poświęcił się bliźnim. Pobyt w obozie uważał za wielkie zadanie wyznaczone mu przez Niepokalaną. W miejscu, gdzie panowały głód, choroby i nienawiść, gdzie wielu z tego powodu załamywało się w wierze za najważniejsze uważał otworzyć na oścież swoje serce. Gdy wnoszono kotły z jedzeniem i każdy chciał być pierwszy, on nie pchał się nigdy, choć niekiedy pozostał bez jedzenia. Często dzielił się z innymi swą skąpą porcją chleba czy zupy, w związku z czym mówiono o nim: – To drugi święty Marcin.
Pewnego dnia lekarz obozowy Rudolf Diem, patrząc na tego wynędzniałego więźnia, zaproponował mu rewir, lecz o. Kolbe odrzekł: – Niech pan doktor weźmie do szpitala o, tego, czekającego w kolejce. Wskazał na kogoś młodszego. Zapytany, czy potrzebne jest aż takie samowyrzeczenie się w obozie, w którym każdy walczy o utrzymanie się za wszelką cenę przy życiu, odpowiedział, że każdy ma swój cel w życiu: powrót do żony czy matki, on zaś poświęcił swoje życie dla dobra każdego człowieka. Wdzięczny lekarzowi za dobre serce, zaproponował mu spowiedź, nie wiedząc, że był ewangelikiem.
O. Maksymilian miał wciąż na oku zbawienie i uświęcenie ludzi. Jak na Pawiaku, tak i tu – zeznają świadkowie – swoim wpływem umiał każdego umocnić na duchu i zachęcić do przetrwania.
W obozie o. Maksymilian przebywał raczej w większych skupiskach i stale był czynny... Przejawiał dużą działalność religijną. Do o. Kolbego po prostu się garnięto. Niektórzy zachowali w pamięci fragmenty jego kazań, które wygłaszał przygodnie, oczywiście potajemnie. Siadał na pryzmie kamieni lub na taczkach i mówił o Niepokalanej w planach Trójcy Świętej, o tym, jak Ona jest dobra i potężna. Przekonywał, że kresem człowieka jest nie ziemia, lecz świat lepszy – u Boga. Zachęcał do ufnego oddania się Niepokalanej. Hamował nienawiść do ciemiężycieli. Mawiał: Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość. Modlił się ze współwięźniami. Chętnie spowiadał nieszczęśliwych. Na rewirze obrał sobie pryczę tuż przy drzwiach, by więźniowie mieli łatwiejszy i bezpieczniejszy dostęp do niego.
Najwymowniejszy był jednak jego przykład. Ks. Zygmunt Ruszczak oświadcza: Ilekroć zetknąłem się na placu apelowym z o. Kolbem, to odczuwałem na sobie dziwną emanację jego dobroci i spokoju. Chociaż jak każdy inny więzień był on w podartym pasiaku, w drewniakach, z miską wiszącą u boku, to jednak tego biednego wyglądu zewnętrznego nie widziało się, będąc pod urokiem jego uduchowionej twarzy i świętości, jaka biła z jego postaci.
Apostolstwo i mękę obozową uwieńczył o. Kolbe dobrowolnym oddaniem życia za bliźniego. Pod koniec lipca 1941 roku z bloku 14, na którym przebywał wtedy o. Maksymilian, uciekł jeden z więźniów. W odwet za to komendant Karol Fritzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów i z bloku uciekiniera wybrał dziesięciu na śmierć głodową. Wskazał między innymi Franciszka Gajowniczka, który wychodząc z szeregów żalił się głośno, że musi osierocić żonę i dzieci. Wtedy to stała się rzecz niesłychana. Na oczach wszystkich o. Kolbe podszedł do komendanta, zdjął czapkę i poprosił go, by mu pozwolił zastąpić tego skazańca. Zdumiony Niemiec zapytał, kim jest, i usłyszał odpowiedź: – Jestem kapłanem katolickim. Wyraził zgodę na zamianę.
Gajowniczek wrócił do szeregu, z czasem na wolność, a o. Maksymilian znalazł się za niego w bloku śmierci (13, potem 11), w bunkrze głodowym razem z dziewięciu wybranymi. Bunkier ten, skąd zazwyczaj dolatywały przekleństwa i krzyki rozpaczy, zamienił się teraz w kaplicę rozśpiewaną i rozmodloną głosami skazańców. To działał Rycerz Niepokalanej, przygotowując towarzyszy niedoli na chrześcijańskie przejście do wieczności.
Odszedł jako jeden z ostatnich. Dwa tygodnie wytrzymał bez okruszyny chleba i kropli wody, aż hitlerowcy, którzy nie mogli znieść jego spokojnego spojrzenia, dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to 14 sierpnia 1941 roku, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Po zgonie – według relacji pisarza bunkra głodowego Brunona Borgowca – wyglądał jak żywy, a jego twarz jakoś dziwnie promieniowała. W dniu następnym jego ciało zostało spalone w krematorium.
Pragnę być starty na proch dla Niepokalanej – mawiał o. Maksymilian. Niepokalana wzięła go za słowo, a on dał się Jej poprowadzić aż do bunkra głodowego. Przypieczętował swoją miłość do Niej, a Ona przyszła w wigilię swego święta zabrać jego nieśmiertelną duszę do nieba.
Ojciec Kolbe, pierwszy święty-obozowiec, nie posiada grobu. Wiatr porozwiewał jego prochy; nie rozwiał jednak pamięci o człowieczeństwie Rycerza Niepokalanej, o triumfie miłości nad nienawiścią.
Bohaterstwo o. Kolbego, podyktowane jak najszlachetniejszymi pobudkami, odbiło się głośnym echem w obozie oświęcimskim. Stało się coś o wartości trudnej do zrozumienia. Józef Stemler, były dyrektor Macierzy Polskiej, tak to tłumaczył: W tych warunkach (...) przy niespotykanym dawniej i gdzie indziej splugawieniu myśli, uczuć i mowy – człowiek istotnie stawał się człowiekowi wilkiem. W takim stanie nastrojów przyszło zaofiarowanie się o. Maksymiliana. To było rozładowanie atmosfery, uderzenie piorunu; to wywołało głęboki, dobroczynny wstrząs. Inny świadek, inżynier Jerzy Bielecki, dodał, że był to wstrząs pełen optymizmu, regenerujący i dodający sił, można powiedzieć, potężna eksplozja światła w ciężkiej, czarnej obozowej nocy. Sami esesamni mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek.
O. Kolbe postąpił tak, jak jego Boski Mistrz Jezus Chrystus, oddając siebie w ofierze za braci, doprowadzając swą miłość do tego stopnia, że stał się żertwą ofiarną, a nad taką miłość nie ma większej miłości.
Z perspektywy czasu tak scharakteryzował tę heroiczną ofiarę kard. Stefan Wyszyński, prymas Polski: Właściwie, to o. Maksymilian Maria Kolbe, wśród zmagających się potęg świata, wygrał wojnę! Wtedy, gdy do głosu doszła nienawiść, której nie można było przezwyciężyć większą jeszcze nienawiścią – bo zda się, że większej już być nie mogło! – pozostał jeden wybór: nienawiść przezwyciężyć większą jeszcze miłością. Taki właśnie środek zwycięstwa wybrał o. Maksymilian Maria. Wobec tego przykładu zatrzymały się niejako potęgi nienawiści, zdumione tak wielką miłością.
Papież Jan Paweł II kanonizował Ojca Maksymiliana Marię Kolbego dnia 10 października 1982 roku. Podczas uroczystej Mszy św. sprawowanej na Placu św. Piotra, powiedział: Wpisujemy go w poczet świętych i postanawiamy, żeby z pobożnością był czczony w całym Kościele wśród świętych męczenników. W homilii kanonizacyjnej Papieża czytamy: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Od dzisiaj Kościół pragnie nazywać świętym człowieka, któremu dane było w sposób szczególnie dosłowny wypełnić powyższe słowa Odkupiciela.
Drodzy Czciciele Niepokalanej zgromadzeni na oborskim wzgórzu! Składamy dziś dziękczynienie Bogu Ojcu za świętego Maksymiliana, który w pełni oddany Niepokalanej pokazał, jak można być człowiekiem – katolikiem na nieludzkiej ziemi Oświęcimia.
Najmilsi! Pozwólmy i my poprowadzić się Niepokalanej, tak jak Jej Rycerz – św. Maksymilian. Prośmy Maryję, by dała nam oczy widzące brata w drugim człowieku i serce pełne prawdziwej miłości, która zawsze zwycięża. Amen. o. Piotr Męczyński O. Carm.
|