20.01.2009
22.03.2009 - ostatnia aktualizacja
Panie, daj nam serca i ręce pełne Twojej miłości


„Nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: „Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy”. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga” (Łk 13, 10-13). „W inny szabat wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: „Podnieś się i stań na środku!” Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: „Pytam was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy źle, życie ocalić czy zniszczyć?” I spojrzawszy wokoło po wszystkich, rzekł do człowieka: „Wyciągnij rękę!” Uczynił to i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, co by uczynić Jezusowi” (Łk 6,6-11).

W niedzielę 30 listopada 2008 roku przyjechała do Obór pielgrzymka autokarowa z Lubrańca. Pobożni pątnicy uczestniczyli we Mszy świętej, a następnie w liturgicznym obrzędzie błogosławieństwa chorych. Moją uwagę zwróciła kobieta, która miała rękę opuszczoną bezwładnie wzdłuż tułowia. Gdy podeszła zapytałem ją o chorą rękę i udzieliłem błogosławieństwa zgodnie z liturgicznym obrzędem. 16 stycznia br. ponownie przyjechała razem z pielgrzymami, podeszła do zakrystii i przekazała swoje świadectwo.   

„Mam na imię Ewa. Mieszkam w małym i pięknym miasteczku Lubraniec. Jako 14 – letnia dziewczynka w pierwszy dzień wakacji wybrałam się z mamą odwiedzić ciocię, która miała sad. Ten dzień zakończył się dla mnie i dla całej rodziny tragicznie. Weszłam po drabinie na drzewo wiśniowe i właśnie pech. Konar przeciął mi w łokciu rękę lewą, która wisiała tylko na skórze. W szpitalu po 4 godzinnej operacji lekarze nie byli zadowoleni, ponieważ był ubytek kości, ręka zrobiła się o 40 centymetrów krótsza. Było to w 1973 roku, więc medycyna nie była taka rozwinięta jak dzisiaj. Leżałam całe wakacje w szpitalu. W tym czasie miałam jeszcze cztery operacje, niestety też nie pomogły. Ręka została pospinana na śruby platynowe i tak zostało. Od tego czasu przeżywałam koszmar. Ręka niewładna. W szkole nie mogłam z rówieśnikami ćwiczyć. Był to szok. Byłam uzależniona od ludzi i rodziny, która mnie wspierała. Mama myła, pomagała w najprostszych czynnościach. Skończyłam średnią szkołę i zaczęłam pracować, pomagali wszyscy, którzy byli wokół mnie. Momentami miałam wszystkiego dość. Musiałam mieć przy każdej czynności drugą osobę. Poznałam męża, który nie zważał na moje kalectwo. Zawsze powtarzał mojej mamie, która mówiła, że Ewa potrzebuje pomocy w każdej wykonywanej czynności i wsparcia duchowego, że on ma zdrowe ręce i jemu nie przeszkadza moje inwalidztwo. I do dziś dnia gotuje, pierze, sprząta. Mama pomogła wychować mi córkę, która do dziś mi pomaga i wspiera. Mijały lata z bólami, płaczem, czekając aż ktoś przyjdzie i coś zrobi do zjedzenia. Zamykałam się jak trędowata, by ludzie nie widzieli jak ciężko jest żyć. Od lekarzy do lekarzy, czekając na diagnozę, lecz nie były dobre. Ręka coraz to bardziej bolała, nawet gdy chciałam ją ułożyć. Dostałam wielkiej depresji, nerwy zaatakowały żołądek. Leżenie w szpitalu, dieta. Miałam w sobie jednak głęboką wiarę i powtarzałam, że to się odmieni i są ludzie, którzy gorzej cierpią. Mam nie tylko przyjaciółkę, ale taką kochaną dobrą duszę, która ma na imię Zosia, ona ciągle mnie wspierała i wspiera. Dzięki niej pojechałam z pielgrzymami do świętego miejsca do Matki Bolesnej Oborskiej. Kiedy tylko mogłam przyjeżdżałam i zawsze ciągnie mnie do Obór. Dwa lata temu dowiedziałam się o operacji, gdyż osteoporoza zaatakowała kości i śruby platynowe już nie trzymają, gdyż pokruszone kości przemieszczają się po całej ręce i to jest ból, którego nie można wytrzymać. Zaznaczają, że może się operacja udać w 30%. A jak nie to ręka musi być odjęta. Nie zgodziłam się. Powiedziałam sobie w duchu: wola Twoja Pani Bolesna Oborska. Nie miałam nikogo. Mama bardzo chora, siostra też, córka w szkole, mąż w pracy. Czułam się jak drewno na opał. Jest ze mną moja opiekunka Zosia, która wierzyła, że się nie poddam. Ona docierała do serca i duszy mojej. Przyszła z nowiną, że jedzie pielgrzymka do Obór. Pani Ela, która organizuje wyjazdy dla pielgrzymów, to zawsze, nawet gdy nie było miejsca w autokarze, dla mnie się znalazło. Była to niedziela 30 listopada 2008 roku. Zadowolona, że jadę do Pani Bolesnej Oborskiej, której powierzyłam  wszystkie swoje troski. Doznałam cudu uzdrowienia. Gdy kapłan udzielał mnie błogosławieństwa dla chorych poczułam jak bardzo robi mi się gorąco. Gdy po paru minutach (spoczynku w Duchu Świętym) wstałam ból był bardzo duży. Bolała ręka, ale i kręgosłup, byłam cała obolała. W domu, gdy się dzieliłam z mężem swoimi przeżyciami, które doznałam w cudownym miejscu u Matuchny Pani Oborskiej, to poczułam, że ból mija a rękę, która była przez ponad 37 lat w stanie bezwładności podniosłam ją do góry i mogłam uściskać męża, wziąć szklankę. Mąż zbladł, stanął przy mnie i zapytał, czy to co widzi to nie sen. Ze łzami w oczach z radości odpowiedziałam, że nie. Doznałam cudu uzdrowienia, zaczęłam żyć normalnie. Jestem szczęśliwa i tak bardzo dziękuję i ufam Panu Jezusowi Chrystusowi i Matuchnie Oborskiej, Pani Bolesnej, która codziennie otula moją rodzinę Matczyną Szatą (szkaplerzem karmelitańskim) i przytula do swego zbolałego cierpieniami Serca. Jezu, ufam Tobie…”.

Pielgrzymi zgromadzeni na Czuwaniu w dniu 16 stycznia br. ze wzruszeniem wysłuchali tego pięknego świadectwa. Na koniec Ewa pełna radości podeszła do ołtarza, oddała chwałę Panu i uniosła swoją uzdrowioną rękę pozdrawiając wszystkich pielgrzymów zgromadzonych przed obliczem Matki Bolesnej.

Jezus Chrystus wczoraj i dziś ten sam, ciągle przechodzi dobrze czyniąc, lituje się nad swoim ludem, opatruje zranione serca, wyzwala z niewoli grzechu, uzdrawia nasze dusze i ciała. Jemu chwała na wieki. Prośmy Go, by uzdrowił także nasze serca i nasze dłonie do świadczenia o Jego miłości, do ochotnego pełnienia uczynków miłosierdzia wobec bliźnich, do niesienia wszystkim nadziei, pokoju i radości zmartwychwstałego Pana.

                                                                            o.Piotr Męczyński O.Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio