„Nauczał
raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat
miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować.
Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: „Niewiasto, jesteś wolna
od swej niemocy”. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła
Boga” (Łk 13, 10-13). „W inny szabat wszedł do synagogi i nauczał. A był tam
człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze
śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On
wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: „Podnieś
się i stań na środku!” Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: „Pytam
was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy źle, życie ocalić czy zniszczyć?” I
spojrzawszy wokoło po wszystkich, rzekł do człowieka: „Wyciągnij rękę!” Uczynił
to i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się
między sobą, co by uczynić Jezusowi” (Łk 6,6-11).
W
niedzielę 30 listopada 2008 roku przyjechała do Obór pielgrzymka autokarowa z
Lubrańca. Pobożni pątnicy uczestniczyli we Mszy świętej, a następnie w
liturgicznym obrzędzie błogosławieństwa chorych. Moją uwagę zwróciła kobieta,
która miała rękę opuszczoną bezwładnie wzdłuż tułowia. Gdy podeszła zapytałem
ją o chorą rękę i udzieliłem błogosławieństwa zgodnie z liturgicznym obrzędem.
16 stycznia br. ponownie przyjechała razem z pielgrzymami, podeszła do
zakrystii i przekazała swoje świadectwo.
„Mam na imię Ewa. Mieszkam w
małym i pięknym miasteczku Lubraniec. Jako 14 – letnia dziewczynka w pierwszy
dzień wakacji wybrałam się z mamą odwiedzić ciocię, która miała sad. Ten dzień
zakończył się dla mnie i dla całej rodziny tragicznie. Weszłam po drabinie na
drzewo wiśniowe i właśnie pech. Konar przeciął mi w łokciu rękę lewą, która
wisiała tylko na skórze. W szpitalu po 4 godzinnej operacji lekarze nie byli
zadowoleni, ponieważ był ubytek kości, ręka zrobiła się o 40 centymetrów
krótsza. Było to w 1973 roku, więc medycyna nie była taka rozwinięta jak
dzisiaj. Leżałam całe wakacje w szpitalu. W tym czasie miałam jeszcze cztery
operacje, niestety też nie pomogły. Ręka została pospinana na śruby platynowe i
tak zostało. Od tego czasu przeżywałam koszmar. Ręka niewładna. W szkole nie
mogłam z rówieśnikami ćwiczyć. Był to szok. Byłam uzależniona od ludzi i
rodziny, która mnie wspierała. Mama myła, pomagała w najprostszych
czynnościach. Skończyłam średnią szkołę i zaczęłam pracować, pomagali wszyscy,
którzy byli wokół mnie. Momentami miałam wszystkiego dość. Musiałam mieć przy
każdej czynności drugą osobę. Poznałam męża, który nie zważał na moje kalectwo.
Zawsze powtarzał mojej mamie, która mówiła, że Ewa potrzebuje pomocy w każdej
wykonywanej czynności i wsparcia duchowego, że on ma zdrowe ręce i jemu nie
przeszkadza moje inwalidztwo. I do dziś dnia gotuje, pierze, sprząta. Mama
pomogła wychować mi córkę, która do dziś mi pomaga i wspiera. Mijały lata z
bólami, płaczem, czekając aż ktoś przyjdzie i coś zrobi do zjedzenia. Zamykałam
się jak trędowata, by ludzie nie widzieli jak ciężko jest żyć. Od lekarzy do
lekarzy, czekając na diagnozę, lecz nie były dobre. Ręka coraz to bardziej
bolała, nawet gdy chciałam ją ułożyć. Dostałam wielkiej depresji, nerwy
zaatakowały żołądek. Leżenie w szpitalu, dieta. Miałam w sobie jednak głęboką
wiarę i powtarzałam, że to się odmieni i są ludzie, którzy gorzej cierpią. Mam
nie tylko przyjaciółkę, ale taką kochaną dobrą duszę, która ma na imię Zosia,
ona ciągle mnie wspierała i wspiera. Dzięki niej pojechałam z pielgrzymami do
świętego miejsca do Matki Bolesnej Oborskiej. Kiedy tylko mogłam przyjeżdżałam
i zawsze ciągnie mnie do Obór. Dwa lata temu dowiedziałam się o operacji, gdyż
osteoporoza zaatakowała kości i śruby platynowe już nie trzymają, gdyż
pokruszone kości przemieszczają się po całej ręce i to jest ból, którego nie
można wytrzymać. Zaznaczają, że może się operacja udać w 30%. A jak nie to ręka
musi być odjęta. Nie zgodziłam się. Powiedziałam sobie w duchu: wola Twoja Pani
Bolesna Oborska. Nie miałam nikogo. Mama bardzo chora, siostra też, córka w
szkole, mąż w pracy. Czułam się jak drewno na opał. Jest ze mną moja opiekunka
Zosia, która wierzyła, że się nie poddam. Ona docierała do serca i duszy mojej.
Przyszła z nowiną, że jedzie pielgrzymka do Obór. Pani Ela, która organizuje
wyjazdy dla pielgrzymów, to zawsze, nawet gdy nie było miejsca w autokarze, dla
mnie się znalazło. Była to niedziela 30 listopada 2008 roku. Zadowolona, że
jadę do Pani Bolesnej Oborskiej, której powierzyłam wszystkie swoje troski. Doznałam cudu
uzdrowienia. Gdy kapłan udzielał mnie błogosławieństwa dla chorych poczułam jak
bardzo robi mi się gorąco. Gdy po paru minutach (spoczynku w Duchu Świętym) wstałam ból był bardzo duży. Bolała
ręka, ale i kręgosłup, byłam cała obolała. W domu, gdy się dzieliłam z mężem
swoimi przeżyciami, które doznałam w cudownym miejscu u Matuchny Pani
Oborskiej, to poczułam, że ból mija a rękę, która była przez ponad 37 lat w
stanie bezwładności podniosłam ją do góry i mogłam uściskać męża, wziąć
szklankę. Mąż zbladł, stanął przy mnie i zapytał, czy to co widzi to nie sen.
Ze łzami w oczach z radości odpowiedziałam, że nie. Doznałam cudu uzdrowienia,
zaczęłam żyć normalnie. Jestem szczęśliwa i tak bardzo dziękuję i ufam Panu
Jezusowi Chrystusowi i Matuchnie Oborskiej, Pani Bolesnej, która codziennie
otula moją rodzinę Matczyną Szatą (szkaplerzem
karmelitańskim) i przytula do swego zbolałego cierpieniami Serca. Jezu,
ufam Tobie…”.
Pielgrzymi
zgromadzeni na Czuwaniu w dniu 16 stycznia br. ze wzruszeniem wysłuchali tego
pięknego świadectwa. Na koniec Ewa pełna radości podeszła do ołtarza, oddała
chwałę Panu i uniosła swoją uzdrowioną rękę pozdrawiając wszystkich pielgrzymów
zgromadzonych przed obliczem Matki Bolesnej.
Jezus Chrystus wczoraj i dziś ten sam, ciągle przechodzi dobrze czyniąc,
lituje się nad swoim ludem, opatruje zranione serca, wyzwala z niewoli grzechu,
uzdrawia nasze dusze i ciała. Jemu chwała na wieki. Prośmy Go, by uzdrowił
także nasze serca i nasze dłonie do świadczenia o Jego miłości, do ochotnego
pełnienia uczynków miłosierdzia wobec bliźnich, do niesienia wszystkim nadziei,
pokoju i radości zmartwychwstałego Pana. o.Piotr Męczyński O.Carm.
|