Umiłowani
w Chrystusie Panu bracia i siostry! Droga Rodzino Matki Bolesnej!
W
tegorocznym orędziu na XIX Światowy Dzień Chorego papież Benedykt XVI pisze:
„Niech (…) będzie przy was Najświętsza Maryja Panna, którą z ufnością wzywamy
jako Uzdrowienie chorych i Pocieszycielkę strapionych. U stóp Krzyża wypełniło
się proroctwo Symeona, że Jej matczyne serce miecz przeniknie (por. Łk 2,35). Z
głębi swojego cierpienia, uczestnicząc w cierpieniach Syna, Maryja stała się
zdolna do przyjęcia nowej misji: być Matką Chrystusa w Jego członkach. W
godzinie Krzyża, Jezus przedstawia Jej każdego ze swoich uczniów, mówiąc: „Oto
syn Twój” (J 19,26-27). Matczyna troska o Syna staje się matczyną troską o każdego
z nas w naszym codziennym cierpieniu”.
Św.
Bernadeta z Lourdes, która już od dziecka zmagała się z chorobą i biedą
materialną, w swoim zeszycie duchowym pisze: „O Maryjo, o Matko cierpienia! U
stóp krzyża otrzymałaś tytuł naszej Matki. Jestem dzieckiem Twojego bólu,
dzieckiem Kalwarii. Stałaś się moją Matką w najcięższym momencie cierpienia i
próby, powinnam więc pokładać w Tobie wielką i bezgraniczną ufność; (…) Przyjdę
schronić się w twoim sercu, moja dobra Matko, i prosić Cię, byś mi nie dała zginąć,
byś obdarzyła mnie łaską posłuszeństwa i uległości w godzinie próby, bym za
Twoim przykładem cierpiała z miłością; niech pozostanę, jak Ty, stojąca u stóp
krzyża i przybita do krzyża, jeśli takie jest życzenie Twojego ukochanego
Syna”.
Najmilsi
bracia i siostry! W godzinie cierpienia duchowego i fizycznego, podobnie jak
Bernadeta, zwróćmy się do Maryi: „O Moja Matko, przychodzę, aby w Twym Sercu
złożyć niepokoje mego serca i czerpać od Ciebie siłę i odwagę”.
Święty
Rafał Kalinowski, karmelita bosy, uczy: „ Życie chrześcijanina pełne jest
tysięcy cierpień, umartwień i doświadczeń! Ten ciężki i gorzki kielich staje
się lekki i słodki, jeśli go ofiarujemy Maryi i przyjmujemy z rąk ukochanej
Matki; jeżeli wspaniałomyślnie godzimy się – jak Jezus w Ogrójcu – wypić ten
kielich z miłości do Niej! Gdy przygnębiają nas przeciwności, naśladujmy małe
dzieci, które wobec niebezpieczeństwa wzywają swej Matki i biegną rzucić się w
Jej objęcia. Ramiona Maryi są zawsze otwarte na przyjęcie nas! Ulubionym
ćwiczeniem wielu Świętych, zwłaszcza w strapieniach, było nabożeństwo do Matki
Bożej Bolesnej. „Boleści, które was gnębią – mówi pewien pobożny pisarz – są
liczne i różnorodne, ale Maryja, dając nam Jezusa Chrystusa, dała nam
jednocześnie lekarstwo na wszystkie nasze dolegliwości”. Nie ma takiego
nieszczęścia, które by nie mogło być zmniejszone przez Maryję i przez które nie
przeszlibyśmy razem z Nią! Ona uwalnia od niego, Ona je łagodzi, Ona posiada
tajemnicę pocieszania serc. Możemy śmiało powiedzieć: Najświętsza Panna jest
jak szpital, otwarty dla wszelkiego rodzaju nędzy i cierpienia; szpital, w
którym jeżeli się nie zawsze jest wyleczonym, to przynajmniej znajdzie się
zawsze złagodzenie boleści, pociechę i pokrzepienie w dźwiganiu Krzyża
Chrystusowego!”.
Drodzy
bracia i siostry! Na Oborskiej Kalwarii i w ciszy Oborskiego Sanktuarium Matka
Bolesna nieustannie wychodzi na spotkanie wszystkim chorym i cierpiącym,
rozpoznając w nich umęczone Oblicze swego Najdroższego Syna. Wyciąga do nich
swoje macierzyńskie ramiona, by podtrzymać, pocieszyć, dodać odwagi. Własnym
przykładem uczy nas jak mamy podczas choroby łączyć nasze ludzkie cierpienia ze
zbawczą Męką Chrystusa, z Jego Ofiarą Miłości, która codziennie sakramentalnie
uobecnia się na ołtarzu. Uczy nas jak w Komunii Świętej czerpać siły do
codziennego podążania śladami Jezusa na szczyt Kalwarii.
Pewnego
dnia Pan Jezus powiedział do chorej na gruźlicę siostry Faustyny: „Wiedz, że tę
siłę, którą masz w sobie do znoszenia cierpień, musisz zawdzięczać częstej
Komunii św., a więc przychodź często do tego źródła miłosierdzia i czerp
naczyniem ufności cokolwiek ci potrzeba” (Dz 1487).
Przypomina
nam o tym Sługa Boża Wanda Malczewska (1822 – 1896), żyjąca w XIX wieku
mistyczka, troskliwie opiekująca się chorymi. W jednej z wizji towarzyszyła
Matce Bolesnej podczas Jej spotkania z Jezusem na kalwaryjskiej drodze.
„Zbliżało
się południe. Weszliśmy (z Matka Bolesną i świętym Janem)na ścieżkę prowadzącą
poza miasto w stronę Kalwarii, na koniec ulicy, którą prowadzono Pana Jezusa. W
drodze wszyscy troje płakaliśmy i modliliśmy się o łaskę spotkania Pana Jezusa.
Matka Najświętsza pomimo wycieńczenia sił szła prędko. Zdziwiona tym objawem
mocy fizycznej, rzekłam z pokorą: "Matko Najświętsza, skąd masz tyle sił,
że idziesz tak prędko, ja bałam się, czy będziesz mogła przebyć tę drogę, bom
Cię widziała przed wyjściem z domu bardzo słabą, a teraz widzę, że jesteś niezwykle
mocna, bo tak szybko idziesz...". Pocałowałam serdecznie w rękę Matkę
Najświętszą, przepraszając Ją za poufałość.
Na
to Matka Najświętsza spojrzała na mnie tak słodko i dobrotliwie, że w tym
spojrzeniu widziałam odbicie dobroci Najdroższego Jezusa. Po tym spojrzeniu
nawiązała się serdeczna rozmowa. Matka Najświętsza dała mi taką odpowiedź:
"Moc, jaką widzisz we mnie, daje mi miłość mojego Syna Jezusa. Kocham Go
nad życie z dwóch względów - najpierw, że jest moim Bogiem, a Pana Boga przede
wszystkim trzeba kochać i żyć jego miłością. Kto wierzy w Boga i miłuje Go
serdeczną miłością, tego dusza nigdy się nie starzeje, zawsze pełna jest
młodzieńczych porywów i zapału do szlachetnych czynów. Miłość Pana Boga nie
tylko wiecznie odmładza duszę, ale i siły ciała podtrzymuje, często ze starców
czyni młodych, z dzieci i niewiast odważnych bohaterów.
Drugim
źródłem tych sił, jakie we mnie podziwiasz, to Najświętszy Sakrament, który
przy Ostatniej Wieczerzy z rąk Najmilszego mojego Syna przyjęłam. Ten
Sakrament osładza mi gorzkość cierpień, łagodzi smutek duszy, goi rany serca,
pokrzepia ciało i dodaje odwagi. Dzięki temu Sakramentowi zniosłam mężnie mękę,
którą mój Syn poniósł i zniosę ją do końca nawet pod Krzyżem umierającego Syna,
gdy Jego ciało zdjęte z Krzyża trzymać będę na moim łonie i gdy to ciało
zostanie w grobie, a ja po Jego śmierci zostanę samiuteńka na świecie; i to
mnie nie załamie, bo chleb żywota to pokarm niebieski dla duszy. Najświętszy
Sakrament przyjęty na Ostatniej Wieczerzy, doda mi sił i utrzyma przy życiu...
taką właściwość ma w sobie Najświętszy Sakrament”.
I
w dalszym ciągu mówiła do niej Matka Bolesna: (…) Córko Moja! Czyżbyś ty dotąd
żyła i wśród różnych bied pokój duszy zachowała, gdybyś Najświętszego
Sakramentu codziennie nie przyjmowała! Któż cię uleczył z ciężkiej, obłożnej
choroby... Kto ci daje siły obchodzić chorych, jeżeli nie Najświętszy
Sakrament?"
"Z
Najświętszego Sakramentu czerpali odwagę i męstwo Święci Męczennicy... i twoi
rodacy, którzy, nie chcąc się wyrzec wiary i miłości Ojczyzny, byli skazani na
wygnanie, na długie lata więzienia, a wielu na śmierć. Ci, co bywali u
spowiedzi i posilali duszę Najświętszym Sakramentem, wszyscy wytrwali i nie
dali się niczym przekupić.
Jeszcze
jedno źródło mojej siły, jaką podziwiasz - to miłość do Jezusa jako mojego
Syna. Czegóż by to matka nie zrobiła dla dziecka. Matka, która ma serce prawdziwej
matki, wszystko poświęci dla dziecka swego, nawet życie. A która to matka może
poszczycić się takim Synem jak ja, moim Jedynakiem, Jezusem? Takiego Syna nie
było, nie ma i nie będzie. - Otóż miłość moja dla Niego, ze słabej istoty,
przemieniła mnie w niezwyciężoną bohaterkę.
O,
gdyby ludzie ukochali Boga nade wszystko i Syna, Jego Jezusa Chrystusa, który
za nich się poświęcił! Gdyby do Najświętszego Sakramentu często i godnie
przystępowali, mieliby siłę do zwalczania złego, żyliby cnotliwie - w przeciwnościach
byliby cierpliwi, a w pomyślności pokorni - szliby za Chrystusem, jak my teraz
idziemy i doszliby za Nim do Królestwa wiecznego, które On swoim Krzyżem
otworzy" (W. Malczewska, Wizje,
przepowiednie, upomnienia dotyczące Kościoła i Polski, opr. ks. A.
Majewski, Wrocław 2005, s. 53-54, s. 88-94).
Drodzy
bracia i siostry! Maryja zawsze prowadzi nas do Jezusa obecnego w Eucharystii,
wskazuje, że tylko w Nim jest nasze zbawienie, nasze uzdrowienie, nasze
uświęcenie, tylko On jest Chlebem dającym życie wieczne, tylko w Nim jest nasza
moc i siła do dźwigania słodkiego jarzma Jego krzyża.
Tego
uczyła Matka Boża młodziutką Bernadetę w Lourdes. Zwróćmy uwagę, że Jej
objawienia w Grocie Massabielskiej wpisują się w pragnienie Bernadety
przystąpienia do Pierwszej Komunii Świętej, którego długo nie mogła
zrealizować. Chora na astmę, 14 – letnia Bernadeta nie znała francuskiego,
mówiła w lokalnym dialekcie, a katecheza była jedynie po francusku. Seria tych
18 objawień, których doświadczyła, jest jak wielka katecheza, w czasie której
sama Matka Boża przygotowuje Bernadetę do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej.
Upragniona chwila nadeszła w uroczystość Bożego Ciała 3 czerwca 1858 roku.
Ubrana jak wszystkie inne dziewczynki, na biało, z peleryną na ramionach i welonem
na głowie Bernadetta ze świecą w ręku zajęła miejsce przy pierwszym szeregu klęczników.
„Wydawała się bardzo przejęta tym, co czyniła” – pisał ksiądz Peyramale (czyt.
Pejramal), proboszcz Lourdes. A
następnie dodał: „Z rękami złożonymi przystąpiła do ołtarza, przyjęła Boga do
dziewiczego serca i powróciła na swoje miejsce, ujawniając jedynie głębokie i
bezmierne szczęście”. Tak więc dla Bernadety objawienia Pięknej Pani i Pierwsza
Komunia Święta były złączone w jedno. Koleżanka zapytała ją, co było ważniejsze
- objawienia czy Pierwsza Komunia Święta. Bernadeta odpowiedziała, że są to
dwie rzeczy nieporównywalne i nierozłączne. Wiedziała, że to Maryja pomogła jej
w spotkaniu z Jezusem Eucharystycznym, przygotowała ją do niego, wyjaśniła,
czym jest nawrócenie, grzech, nowe życie.
Bernadetta
w dniu Pierwszej Komunii Świętej otrzymała szkaplerz Najświętszej Maryi Panny z
Góry Karmel, który nosiła z radością jako materialny znak szczególnej opieki
Niepokalanej. W dniu jej wspomnienia – 16 lipca – po przyjęciu Komunii Świętej
czuła w sercu głos wzywający ją do Massabielle (czyt. Massabiel). Do Groty
jednak nie można się było dostać. Na przeszkodzie stała drewniana palisada,
wybudowana w czerwcu na polecenie władz. Jednak Bernadetcie to nie
przeszkadzało. Klęknęła po drugiej stronie potoku, wyciągnęła różaniec i wpadła
w ekstazę. „Och, jest – zawołała z radością – kłania się nam i uśmiecha znad
bariery”. Później mówiła: „Nigdy nie widziałam Jej tak piękną!”. Widzenie
trwało około piętnastu minut.
Było
to osiemnaste i ostatnie objawienie. Jednak Piękna Pani nie powiedziała
„żegnaj”. Bernadetta czuła, że uśmiech Najświętszej Dziewicy mówił jej raczej
„do zobaczenia”. Do zobaczenia w lepszym, szczęśliwym życiu.
Niepokalana
objawia nam moc Eucharystii i przypomina, że w Komunii Świętej otrzymujemy
zadatek Nieba, przedsmak Raju, zgodnie z obietnicą Chrystusa: „Kto spożywa Moje
Ciało i pije Moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu
ostatecznym”. Maryja nieustannie wskazuje nam obecnego w Eucharystii Niebieskiego
Lekarza i podaje „lekarstwo nieśmiertelności”. Przyjmując Jezusa w sakramencie
Miłości stajemy się podobni do Niepokalanej, naszej Niebieskiej Matki.
W
historii cudownych uzdrowień w Lourdes można zauważyć pewną prawidłowość:
najczęściej bowiem łaski uzdrowienia doznawali chorzy w chwili, gdy celebrans
niosący Najświętszy Sakrament przechodził wzdłuż szeregu leżących na łóżkach
chorych i błogosławił ich Najświętszą Hostią. Jest to niezwykle wymowny znak:
to Jezus jest prawdziwym uzdrowicielem. Jego Matka przyprowadza do Niego
potrzebujących nadprzyrodzonej pomocy dla ciała i dla ducha.
25
lipca 1923 roku na wielkim placu przed bazyliką Niepokalanego Poczęcia w
Lourdes angielski żołnierz John Traynor całkowicie sparaliżowany, siedząc w
swoim wózku, oczekiwał przyjścia Pana Jezusa Eucharystycznego. Podczas wojny w
październiku 1914 roku został postrzelony w głowę na froncie w Belgii. Pół roku
później u wybrzeży Dardaneli pocisk rozerwał mu prawą pachę, unieruchamiając
całą rękę. W 1920 roku próbowano mu zoperować głowę, uszkodzoną na początku
wojny, pocisk bowiem, który utkwił wewnątrz, powodował częste ataki padaczki.
Niestety operacja się nie udała. W czaszce pozostała dziura o średnicy około
sześciu centymetrów. Ataki epilepsji wzmogły się do kilku na dzień.
Czekając
na przyjście Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, ów były żołnierz nie miał
nadziei na całkowite uzdrowienie. Pragnął tylko, aby przewodniczący procesji
biskup zatrzymał się przy nim i go pobłogosławił. Tak się też stało. Biskup
zatrzymał się właśnie przed jego wózkiem. W chwili, gdy jego oczy śledziły ruch
monstrancji, poczuł, że jest uzdrowiony. Podniósł rękę i nakreślił nią na
piersiach znak krzyża. Dotknął głowy i zorientował się, że nie tylko nie ma
dziury, ale nawet blizny. Rzucił się na kolana ze swojego wózka z gwałtownością
kogoś, kto spostrzegł, że obudził się za późno.
Podczas
tej procesji tuż za biskupem szedł doktor Rudolf Hynek, Czech, ateista znany ze
swych wojowniczych wypowiedzi. Widząc Johna Traynora schodzącego z wózka,
przeraził się, wszak rankiem tego dnia odwiedził go w szpitalu – był on w takim
stanie, że liczono się z jego rychłą śmiercią. Patrzył więc na niego z bijącym
sercem. Zaciekły ateista pomyślał, że w Białej Hostii musi być jednak jakaś moc
nadzwyczajna. Poszedł więc do Groty. Przed figurą Niepokalanej zaczął odmawiać Zdrowaś Maryjo. Zatrzymał się jednak i
ze wstydem uprzytomnił sobie, że dalszego ciągu nie pamięta. Próbował mówić Ojcze nasz, niestety, zapomniał również
i tej modlitwy, choć jako dziecko odmawiał ją codziennie. Potem na studiach
zaczął szczycić się swoją niewiarą. Błąkał się po świecie w poszukiwaniu prawdy
i pokoju. Napisał później: „Człowiek, który myśli, wcześniej czy później
odczuje potrzebę, by adorować i służyć” Dlatego w 1925 roku przybył po raz
drugi do Lourdes. Mówił o tym następująco: „Stałem przed Niebieską Matką ja,
syn marnotrawny, grzesznik przed oceanem Miłości i Miłosierdzia, przed
Pośredniczką wszelkich łask i prosiłem Ją o doskonały powrót, o całkowite
nawrócenie. Miłosierdzie Boże miało litość nade mną”.
Oficjalnie
powrócił do Kościoła 8 czerwca 1925 roku. Jako lekarz poświęcił się pracy nad
badaniem Całunu Turyńskiego.
Z
wdzięcznością pisał później profesor Hynek: „Matka Łaski Bożej nie opuściła
mnie w moich najgłębszych ciemnościach; uratowała mnie od zła i szczęśliwie
przyprowadziła do Jezusa”.
Drodzy
bracia i siostry, kochani chorzy, zgromadzeni w Oborskim Wieczerniku!
Przez
wstawiennictwo naszej Niebieskiej Matki módlmy się do Boskiego lekarza, który
pozostał z nami w darze Eucharystii:
Panie
Jezu, dziękujemy Ci za wszelkie cuda Twej dobroci, jakie działasz w swym
Najświętszym Sakramencie. Prosimy Cię, rozpal w nas żywą wiarę w Twoją obecność
wśród nas i gorącą miłość do Ciebie, który nas ciągle oczekujesz w tabernakulum
naszego kościoła.
Matko
Jezusa Eucharystycznego prowadź nas do swojego Syna. Amen.
o. Piotr Męczyński O. Carm.
|