Jan
Paweł II był człowiekiem Krzyża Chrystusowego. Uczył nas przykładem osobistej
pobożności. Od dziecka należał do szkoły Krzyża, jako wierny pielgrzym do
Kalwarii Zebrzydowskiej. Jako papież w każdy piątek roku był z Chrystusem na
Kalwarii, odprawiając nabożeństwo Drogi Krzyżowej w każdy piątek roku, a w
Wielkim Poście codziennie. Gdy będąc już mocno schorowany pielgrzymował w
Jubileuszowym Roku 2000 do Ziemi Świętej upomniał się do organizatorów jego
wizyty w Bazylice Bożego Grobu, którzy chcąc zaoszczędzić dodatkowych trudów
Ojcu Świętemu pominęli w programie wejście stromymi i wąskimi schodami na
Golgotę. I poprowadzono Papieża na szczyt Kalwarii, gdzie z największą czcią
ucałował miejsce Ofiary Krzyżowej Chrystusa. Ojciec Święty przemawiał do nas
całym sobą, każdym gestem.
Następca
świętego Piotra głosił nam Ewangelię krzyża i przypominał: ”Krzyż przyjmuje się przede wszystkim
sercem, a potem dźwiga się go przez całe życie. Czyż krzyż nie jest
orędziem miłości Chrystusa, Syna Bożego, który nas ukochał aż do śmierci na
krzyżu? Tak oto krzyż jest pierwszą literą Bożego alfabetu. Krzyż jest
nierozerwalnie związany z naszym życiem. Jezus nas nie oszukuje, nie
zostawia nas samych na krzyżu: On potrafi przemienić ciemne noce smutku
w poranki nadziei. Przyjęty krzyż rodzi zbawienie i owocuje spokojem.
Krzyż bez Boga przygniata, z Bogiem daje odkupienie i zbawia” (2
kwietnia 1998).
Jan
Paweł II podczas swej ostatniej pielgrzymki apostolskiej do Ojczyzny
w roku 2002 nawiedził m. in. Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Skierował nas na kalwaryjskie Dróżki wiodące śladami krzyżowej męki Chrystusa
i szlakiem współcierpienia i chwały Jego Matki. Udał się do miejsca,
które znał i nawiedzał od dziecka. Tam właśnie, jak przy źródle, czerpał
moc wiary, nadziei i miłości, by wiernie iść za Jezusem – swoim Mistrzem.
Prowincjał
Franciszkanów wypowiedział wówczas znamienne słowa:
„Umiłowany Ojcze Święty!... Cały świat obserwuje,
jak ta Twoja droga życia, rozciągnięta w czasie i przestrzeni,
odzwierciedla drogę naszego Zbawiciela na Kalwarię. Bo nie brakuje na niej
i niesprawiedliwych sądów, i podejmowania ciężarów wielokrotnie
przekraczających ludzkie możliwości. Nie zabrakło na niej upadku fizycznego,
tego z 13 maja 1981 roku, pod najmniej spodziewanym krzyżem, pod kulą
zamachowca. (...) Jesteśmy Ci ogromnie wdzięczni za to, że wszystkim
pokoleniom, tj. młodym i starszym, ukazujesz drogę chrześcijańskiego życia
z krzyżem. Uczysz nas drogi wiodącej na osobistą Kalwarię, która jednak
nie jest inną Kalwarią od tej, na której stanął Krzyż Odkupiciela. Uczysz nas
drogi z krzyżem, bo wiesz sam, że tylko z nim możemy to nasze
doczesna życie przedłużyć w wieczności. Jesteśmy Ci wdzięczni, że
prowadzisz nas pod Krzyż Jezusa, tam, gdzie stoi Jego Bolejąca Matka
i uczeń, którego miłował. Wskazujesz nam w ten sposób, że pod krzyżem
jest najbezpieczniej, że w dramacie krzyża i w tajemnicy
zmartwychwstania Chrystusa Bóg Ojciec zawarł swoje miłosierdzie, które każdemu
z nas, jak uzdrawiający balsam, jest tak bardzo potrzebne...”.
Ojciec
Święty przekazał wówczas kalwaryjskiemu sanktuarium szczególny dar. Był nim
krzyż biskupi, który nosił na swoich piersiach. „Nigdy nie nakładam mego krzyża biskupiego obojętnie – mówił
Papież. Zawsze temu gestowi towarzyszy
modlitwa. Przez ponad 45 lat spoczywa na mej piersi, na sercu. Kochać krzyż, to
kochać ofiarę” (Jan Paweł II, Wstańcie, chodźmy!). Wymowę tego daru
podkreślają słowa wypowiedziane do nas na krakowskich Błoniach: „Podczas mojej pierwszej pielgrzymki do
ojczyzny w 1979 roku, (...) prosiłem was, abyście nigdy nie wzgardzili tą
Miłością, która jest największa, która się wyraziła przez krzyż, a bez
której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu. Bracia
i Siostry! Dziś powtarzam to wezwanie: Otwórzcie się na największy dar Boga, na Jego miłość, która przez Krzyż
Chrystusa objawiła się światu jako miłość miłosierna”.
Najmilsi!
Umocnieni nauką i pociągnięci przykładem Jana Pawła II otwórzmy nasze serca na
tę największą Miłość. Pozwólmy, by przemówiła do nas z Krzyża
i ogarnęła swoimi ramionami! Czytajmy tę księgę płomiennej miłości, którą
napisał Bóg nie atramentem, lecz swą krwią, nie na papierze, lecz na swym ciele
(bł. Piotr Vigne).
Pamiętamy,
jak szczególnie pod wieczór życia Papieża, jego amboną stał się krzyż. Kard.
Stanisław Dziwisz wspominając Wielki Piątek 2005 roku, stwierdził, że papież unieruchomiony
na swoim wózku nie tylko trzymał krzyż w swoich dłoniach, nie tylko tulił i
wpatrywał się w ten najdroższy wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego, ale on był z
Chrystusem na krzyżu. Wtedy właśnie Jan Paweł II przemawiał do nas językiem
swego cierpienia „ukazał, że apostołować można nie tylko słowem, lecz jeszcze
bardziej własną postawą, modlitwą, cierpieniem, które łączymy
z cierpieniem Chrystusa za zbawienie ludzi; że nawet w największej
niemocy fizycznej możemy być niezwykle owocni, twórczy duchowo, możemy budować
Kościół. Chrystus przecież najwięcej zdziałał, gdy – mówiąc po ludzku – już nic
nie mógł uczynić, gdy przybijano Go do krzyża. Wtedy właśnie dokonywał dzieła
odkupienia” – podkreśla kard. Zenon Grocholewski.
„Cierpienie
i choroba są wpisane w tajemnicę życia człowieka na ziemi – mówił do nas Sługa
Boży Jan Paweł II. Z pewnością należy walczyć z chorobą, bo przecież zdrowie
jest darem Bożym. Ale ważne jest też, aby umieć odczytać zamysł Boży, kiedy
cierpienie puka do naszych drzwi. "Kluczem" do jego odczytania jest
Krzyż Chrystusa. Wcielone Słowo wyszło naprzeciw naszym słabościom, biorąc je
na swoje barki w tajemnicy krzyża. Od tamtej chwili istnieje możliwość nadania
sensu każdemu cierpieniu, dzięki czemu jest ono szczególnie cenne. Od dwóch
tysięcy lat, od dnia męki Chrystusa, krzyż jaśnieje jako najpełniejsze
objawienie miłości Boga do nas. Kto potrafi przyjąć go we własnym życiu, doświadcza,
że cierpienie, rozjaśnione światłem wiary, staje się źródłem nadziei i
zbawienia” (Rzym, 11 luty 1987 r.).
Wymownie
przypomina o tym historia krzyża, który Ojciec Święty trzymał w swoich dłoniach
w Wielki Piątek 2005 roku.
Człowiek,
który go w 1997 roku wyrzeźbił w swoim warsztacie we wsi Stefkowa w
Bieszczadach, nie zrobił tego jednak z myślą o Janie Pawle II. Podarował go
przykutej do wózka żonie Janinie Trafalskiej.
Żona
rzeźbiarza postanowiła z mężem umyć okna w Dzień Kobiet 8 marca 1990 r. Niecierpliwiła
się, gdyż mąż jeszcze się krzątał w kuchni. Chciał zaparzyć sobie kawę. Sama
więc wskoczyła na parapet i zachwiała się. Upadła z wysokości 1 piętra tj. ok. 8 metrów w dół. Uszkodziła
sobie kręgosłup i usłyszała, że już do końca życia będzie zdana na wózek inwalidzki.
Miała wtedy 29 lat, 6-cio letniego syna Sebastiana i z mężem rozpoczętą budowę
domu. Pani Janina odwróciła się wtedy nawet od Boga. Nie chciała i nie
potrafiła przyjąć tak wielkiego cierpienia. Wydawało jej się to ponad jej
ludzkie siły. Mąż szukał ratunku u Boga. W Wielki Piątek wybrał się w góry do
swojego lasu i wyciął dużą jodłę. Przy użyciu siekiery wyciosał przepiękny
krzyż i nadludzką siłą wciągnął go na szczyt góry w Bieszczadach. Uczynił to dla
żony, w jej intencji. Mały Sebastian miał po kilku latach przystąpić do I
Komunii św., jednak pani
Janina nie chciała słyszeć o przystąpieniu do sakramentu Pojednania i Eucharystii,
nawet z okazji I Komunii syna. Na prośby rodziny, przyjaciół i znajomych chyba
jednak otworzyła swoje serce, jednak nie na oścież. Ciągle jeszcze nie mogła
pogodzić się z wolą Bożą i faktem swego kalectwa. Pan Stanisław Trafalski w
Wielki Piątek 1997 r. ofiarował swojej żonie własnoręcznie wyrzeźbiony krzyż.
Wykonał
dwa - na zamówienie pewnego księdza z Rzeszowa. Jeden jasny, a drugi
ciemniejszy i właśnie ten dał swojej cierpiącej żonie. Na wyrzeźbionym przez
niego krzyżu cierpiący Zbawiciel jest wyciągnięty jak struna. Zwłaszcza jego
ręce i tors. Tylko nogi wyglądają jakby na bezwładne, jak nogi człowieka na
wózku.
Przez
trzy lata ten krucyfiks wisiał przy łóżku nad jej głową. Pani Janina długie
godziny spędziła przed tym krzyżem, wiele się modliła, otwierała swoją zbolałą
duszę przed Ukrzyżowanym szukając nadziei, pociechy i ukojenia w cierpieniu. –
W tym krucyfiksie, który później trafił do Ojca Świętego, jest coś takiego, co
mi osobiście pomagało się skupić, skoncentrować na modlitwie. Pamiętam chwile
takiej szczególnej modlitwy przed nim – wspomina dzisiaj pani Janka.
Krzyż
podarowany przez męża towarzyszył jej zawsze, aż do pamiętnego roku 2000. Wtedy
to mieszkańcy ich gminy Olszanica z wójtem na czele zwrócili się do pana
Stanisława z prośbą o renowację figurki, którą chcieli podarować Ojcu Świętemu
w Rzymie. Pan Trafalski miał na to zaledwie kilka godzin, a na odnowienie potrzeba
było około dwóch tygodni. Widząc tę figurkę pani Janina podjęła spontaniczną
decyzję. Mamy przecież mój Krzyż. Tylko ten Krzyż można wręczył Ojcu Świętemu.
I w ten sposób krzyż pani Janiny Trafalskiej otrzymał w darze 7 lipca 2000 r.
nasz Papież. Pani Janina nigdy nie żałowała swojej decyzji. Zastanawiali się
czasami w domu, gdzie się znajduje, ale zawsze byli pewni, że jest w godnym
miejscu. Może w galerii prezentów Papieża, a może został przez Niego komuś
ofiarowany. I tak mijały lata aż do pamiętnego dnia Wielkiego Piątku 2005 r.
Wtedy syn państwa Trafalskich Sebastian, który przyjechał na święta wielkanocne
do domu, już jako zdolny student Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, postanowił
włączyć na chwilę telewizor chcąc chociaż przez moment zobaczyć nabożeństwo
wielkopiątkowe z Koloseum. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zobaczył Papieża
siedzącego w swojej domowej Kaplicy z "ich" krzyżem przytulonym do
twarzy. Zawołał rodziców. Jeszcze nie byli pewni, bo przecież takich krzyży są
tysiące. Jednak artysta - pan Stanisław - rozpoznał krzyż, który wyszedł spod
jego dłuta. Ten sam, który rzeźbił dla żony, a który później podarowali Ojcu
Świętemu. Oglądali Papieża siedzącego w Kaplicy, cierpiącego i tulącego do
siebie Krzyż. Łzy wzruszenia ocierali ukradkiem, patrząc i przeżywając tę scenę.
Ich ukochany Ojciec Święty obejmował ich Krzyż, a raczej to Krzyż obejmował
Jego...
Arcybiskup
Mieczysław Mokrzycki, kapelan Jana Pawła II, w książce „Najbardziej lubił
wtorki” opowiedział dziennikarce Brygidzie Grysiak, jak wyglądały te chwile w
Watykanie. Mówił o chwili, w której modlący się Papież poprosił o krzyż:
„Ksiądz Stanisław powiedział, że najlepszy będzie taki lekki, drewniany krzyż,
który miałem w swojej sypialni. Pobiegłem na górę. Przyniosłem Ojcu Świętemu
ten krzyż”.
Wyjaśniło
się, co działo się z krzyżem przez te kilka lat. Papież podarował go swojemu
kapelanowi. Abp Mokrzycki tak o tym mówi: „Krzyż został wręczony Ojcu
Świętemu podczas audiencji niedzielnej, podczas spotkania z grupami
z Polski. Było to w jego prywatnej bibliotece. Wszystkie prezenty Jan
Paweł II zawsze przekazywał dalej. W swoim mieszkaniu nie miałem wówczas
krzyża, poprosiłem więc Ojca Świętego, abym mógł wziąć krzyż, który został mu
ofiarowany. Był to krzyż bardzo prosty, ale cenny, bo przywieziony
z Polski. Zawiesiłem go w swojej sypialni nad łóżkiem i przez
wiele lat był on w moim mieszkaniu.
Kiedy
Ojciec Święty zdecydował odprawiać Drogę Krzyżową Wielkiego Piątku 2005 r.
w swojej kaplicy prywatnej, dał znak, że chciałby trzymać w ręce
krzyż. Abp Stanisław Dziwisz powiedział wówczas: «Mieciu, przynieś krzyż ze
swojej sypialni». Pobiegłem i po chwili wręczyłem krzyż Ojcu Świętemu”.
Jan
Paweł II trzymał ten krzyż z trudnością, dotykał go czołem. – To nie Papież
dźwigał krzyż, to krzyż dźwigał Papieża – skomentował jeden ze świadków.
Janina
Trafalska uważa, że to wydarzenie było dla niej nagrodą. – Pan Bóg daje nagrody
nawet wtedy, gdy na nie człowiek nie zasłuży. Bo cierpienie jest dla mnie
trudne i ja przez wiele lat przeciw niemu się buntowałam. Jak ktoś mówił, że
Pan Bóg mnie kocha i daje mi cierpienie, odpowiadałam: „Jak to?! No jak można
kogoś kochać i jednocześnie dawać mu coś, co jest złem?” – wspomina. Z czasem
jej podejście zmieniało się pod wpływem spotykanych ludzi.
Zwłaszcza
po rozmowie z nowo wyświęconym księdzem, który został wikarym w jej parafii. –
Myślałam, że nie będę go słuchać, że będzie zarozumiały, bo tak nieraz
odbierałam zdrowych, którzy mówili mi o cierpieniu. Ten młody ksiądz mówił mi
podobne rzeczy, jak inni, ale był przy tym tak przejęty, że zaczęłam go
naprawdę słuchać. Powiedział mi, że powinnam moje kalectwo zaakceptować, bo nie
mam innego wyjścia. Że skoro Pan Bóg wie, co dla mnie dobre, trzeba cierpienie
nie tylko zaakceptować, ale nawet za nie Bogu podziękować – wspomina.
–
Uważałam, że mogę Bogu dziękować za wszystko, ale nie za cierpienie. Pod
wpływem tej rozmowy wreszcie Bogu podziękowałam, ale czułam, że robię to
jeszcze wbrew sobie. Dopiero jakiś czas później, kiedy ksiądz podchodził do
mnie z Panem Jezusem, w myślach dziękowałam mu, że idzie do mnie żywy i prawdziwy.
Chciałam mu jeszcze coś powiedzieć. I wtedy całkiem spontanicznie dodałam:
„Dziękuję ci za cierpienie” – wspomina Janina. – Od tego czasu otrzymałam
radość. Nie roztrząsam już, dlaczego mnie spotkało to cierpienie, bo i tak nie
jestem w stanie tego rozstrzygnąć. Zaczęłam za to widzieć w moim życiu
sytuacje, które dają mi radość – mówi.
Papieski
krzyż tymczasem wrócił do Polski. I to w ten sam region, gdzie powstał: na
Podkarpacie. Arcybiskup Mokrzycki przekazał go swojej mamie Bronisławie. Ale
krzyż nie wisi na kołku, bo pani Bronisława podarowała go swojej parafii św.
Mikołaja w Kraczkowej koło Rzeszowa. – Niech ten krzyż idzie, niech się ludzie
modlą – powiedziała proboszczowi ks. Mieczysławowi Biziorowi. Od tamtej pory
krzyż rzeczywiście „idzie”. Nocami adorują go klerycy w seminariach i mniszki w
klasztorach. W sposób szczególny księża biorą go do adoracji na spotkania
z młodymi ludźmi. Peregrynuje po wielu parafiach w całej Polsce. Kilka dni
temu proboszcz mojej rodzinnej parafii św. Maksymiliana Kolbego w Gdyni, bardzo
szczęśliwy mówi do mnie: „W Wielki Piątek będzie u nas krzyż Jana Pawła II”.
Krzyż
ten przypomina wszystkim jego postać zatopioną w modlitwie, cierpiącą,
która z wielką miłością przytula się do tego krzyża w Wielki Piątek,
jak gdyby utożsamia się z Chrystusem dźwigającym krzyż, modląc się za cały
Kościół powierzony mu jako następcy św. Piotra.
„Cieszę
się, że ten krzyż w dalszym ciągu przyciąga ludzi do Chrystusa – mówi Ks.
Abp Mieczysław Mokrzycki. Ufam, że omadlany przez tak wielu wiernych, kiedyś
będzie także mógł umacniać wiarę ludzi młodych i wiernych naszej
metropolii na Ukrainie”.
„Nazwaliśmy
ten krzyż Krzyżem Zwycięstwa – pisze ks. Ireneusz Skubiś. Był nim dla Ojca
Świętego, który – jak zauważamy na zdjęciach Jana Pawła II z tej pamiętnej
Drogi Krzyżowej – otaczał go największą czcią i miłością i który
z nim odniósł zwycięstwo nad ludzką niemocą, bezsilnością, fizyczną
nieobecnością. Ale był nim również dla pozostającej w wielkim cierpieniu
Janiny Trafalskiej – dzięki niemu potrafiła zrozumieć swoją sytuację,
przyjąć Bożą wolę i spożytkować swoje cierpienie, jak można było
najlepiej.
Ojciec
Święty Jan Paweł II uczy: „Cierpienie nie jest karą za grzechy ani nie jest
odpowiedzią Boga na zło człowieka. Można je zrozumieć tylko i wyłącznie w
świetle Bożej miłości, która jest ostatecznym sensem wszystkiego, co na tym
świecie istnieje. „Cierpienie zostało związane z miłością — tak napisałem w
liście apostolskim Salvifici doloris — z tą miłością, o jakiej mówił Chrystus
Nikodemowi, z tą miłością, która tworzy dobro, wyprowadzając je również ze zła,
wyprowadzając poprzez cierpienie, tak jak najwyższe dobro Odkupienia świata
zostało wyprowadzone z Krzyża Chrystusa i stale z niego bierze swój początek
(...). W nim też musimy postawić na nowo pytanie o sens cierpienia i odczytać
do końca odpowiedź na to pytanie” (n. 18). W chorobie czy w jakimkolwiek
cierpieniu trzeba zawierzyć Bożej miłości, jak dziecko, które zawierza
wszystko, co ma najdroższego, tym, którzy je miłują, zwłaszcza swoim rodzicom.
Potrzeba nam więc tej dziecięcej zdolności zawierzenia siebie Temu, który jest
Miłością (por. 1 J 4, 8). Jakże głębokiej wartości i znaczenia nabierają słowa
św. Pawła: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13)”.
Pani
Janina przez długie lata nie mogła pogodzić się ze swoim kalectwem, nie
chciała przyjąć krzyża cierpienia, nie potrafiła. Gdy ujrzała na ekranie
telewizora naszego Wielkiego Papieża, który z godnością niesie Krzyż
Cierpienia, krzyż własnej słabości i niemocy dostąpiła ogromnego
poruszenia. Odtąd mówi, że czuje się jak panna młoda, ponieważ po tylu
latach od dnia ślubu... mąż nieustannie nosi ją na rękach.
Ten
krzyż jest wyjątkowy i na pewno znajdzie się jeszcze w niejednych
rękach, przynosząc ludziom zwycięstwo. Bo tylko krzyż Pana Jezusa ma taką moc.
Przypominał
o tym sam Ojciec Święty, gdy podczas pielgrzymki do Ojczyzny w 1987 roku,
zwracał się do chorych: „Drodzy Bracia i Siostry. (...) Czegóż wam życzyć, jak
nie tego, ażeby w waszym trudnym życiu zwyciężył Bóg. W tym życiu, które jest
wypełnione cierpieniem, tak dalece, że nie możecie już pracować, że musicie
szukać oparcia u innych; ażeby w tym życiu zwyciężył Bóg, bo cierpienie na to
jest dane człowiekowi, ażeby Bóg szczególnie mógł w życiu ludzkim zwyciężyć. On
sam, ten Bóg, który stał się człowiekiem i umarł na Krzyżu, i zwyciężył przez
Krzyż, [On] zwycięża również przez każdy ludzki krzyż. Ja wam życzę, ażeby w
życiu każdego z was zwyciężył Chrystus – ukrzyżowany Bóg”.
Droga
Rodzino Matki Bolesnej, kochani chorzy! Razem z umiłowanym papieżem Janem
Pawłem II rozważajmy chwalebną Pasję Chrystusa, wejdźmy na kalwaryjskie dróżki
i stańmy się wiernymi świadkami Ukrzyżowanej Miłości, która zbawia świat.
Droga
Krzyżowa z Janem Pawłem II
WSTĘP
Przeżyjmy tę Drogę Krzyżową mając
w pamięci papieża Jana Pawła II nie wstydzącego się krzyża swej choroby i
starości. Papieża, tak bardzo godnego Jezusa, bo dźwigającego na oczach całego
świata krzyż swej choroby, starości, zmagania się słabego ciała.
Jezu, zapraszający nas wszystkich do pójścia Twoimi śladami po Drodze
Krzyżowej, Chryste tak mocny w swojej słabości, bądź błogosławiony za każdy
krok papieża, za każdy gest jego wyciągniętej ręki. Bądź błogosławiony za jego
zużyte w Twojej służbie nogi, które przemierzyły z Ewangelią cały świat. Bądź
błogosławiony za jego dłonie, które uścisnęły miliony ludzkich rąk. Przyjmij
jego cierpienie – cierpienie człowieka, nie mogącego się utrzymać na swoich
nogach, przyjmij jego drżące ręce, które błogosławiły świat w Imię Chrystusa.
Niech ci, którzy zabłądzili na drogach życia i idą na oślep, gdzie ich same
nogi niosą, przypatrzą się baczniej swoim krokom. Niech postawią sobie pytanie,
dokąd zmierzają. Niech ci, którzy zaplątali się w dzieła rąk swoich, przypatrzą
się dobrze swoim rękom, do czego im one służą. Niech świat i Kościół wsłucha
się w najbardziej wymowną i przekonywującą katechezę papieża ogłoszoną
milczeniem, całkowicie wyeksploatowanym ciałem, w służbie Bogu i człowiekowi.
Niech wielomówstwo świata zamilknie wobec takiego świadectwa. Chryste cierpiący
w Janie Pawle II przemów dzisiaj do nas na tej Drodze Krzyżowej.
STACJA I
Wyrok śmierci
Chrystusie osądzony tyle razy w
ciągu wieków, a dzisiaj sądzony w nauczaniu papieża, nauczaniu odrzucanym jako
nieżyciowe, niepostępowe, wręcz niesłużące człowiekowi. Nie pozwól nam stawać
po stronie koniunktury, wybierającej „Barabasza”; nie daj nam opowiadać się po
stronie racji władzy tchórzliwej i oportunistycznej, takiej jak Piłat, i nie
dozwól byśmy byli po stronie większości tzn. populistycznych i modnych haseł.
Daj nam stawać po stronie samotnej prawdy, tej, która nie lubi rozgłosu i
potrzebuje hałaśliwej reklamy. Prawda narzuca się siłą samej prawdy! Nie trzeba
jej agitatorów, lecz świadków. Wierność prawdzie kosztuje, musi boleć, ale
przez to sprawdza się autentyczność naszego społeczeństwa.
Daj nam Jezu przyjmować, za przykładem Ojca Świętego, owo skazanie na
przerastanie samego siebie, by przyjąć trudną prawdę Twoją „twardą mowę” (J 6,
60) – abyśmy umieli przerastać siebie, zwłaszcza w chwilach cierpienia za
samotną prawdę, przegrywającą w sondażach opinii publicznej i będącą w
mniejszości. „Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, ani prawdom kazać, by za
drzwiami stały” – wskazywał C. K. Norwid.
STACJA II
Brzemię krzyża
W dniu 16 października 1978 roku
o godz. 18.18, kardynał Wojtyła zapytany, czy przyjmuje wybór powiedział: „w
posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i
Kościoła – świadom wszelkich trudności – przyjmuję”. Jezu, biorący krzyż na
swoje ramiona w papieżu Janie Pawle II, dźwigający ten krzyż; jak bardzo jasno
widać po czasie sens tej jego decyzji dla Kościoła, świata, Polski. Pamiętamy,
że ani na moment nie wypuścił on tego krzyża ze swej ręki. Oparty na Krzyżu
swojego pastorału i z krzyżem zawieszonym na swojej piersi przemierzył świat.
Jeszcze bardziej z niewidzialnym Krzyżem tylu cierpień noszonych w swoim sercu,
szedł za Tobą, by nie tyle tłumaczyć sens cierpienia, co za Twoim przykładem być
przy człowieku cierpiącym, człowieku dźwigającym krzyż swojej choroby,
samotności, kalectwa, odrzucenia.
„Bóg nie zdejmuje ciężarów; wzmacnia tylko plecy”. Dziękujemy Ci Boże za mocne
barki papieża dźwigającego krzyż swój i Kościoła, który wytrwale niósł, aż do
końca swojej Drogi Krzyżowej”.
STACJA III
Pierwszy upadek
Nie wierzono, że jest to możliwe!
Ciemne ośrodki zła porwały się na bezbronnego papieża. Stało się! 13 maja 1981
r. papież upadł pod ciężarem nienawiści światowej zmowy – osi zła, która do tej
pory tchórzliwie ukrywa swoje imiona. Ten zamach odbił się na zdrowiu Ojca
świętego. Odcisnął na jego organizmie swoistego rodzaju stygmaty. A stało się
to tuż po tym, jak tulił do serca małe dziecko. Konfrontacja nienawiści z
ciemnym światem zbrodni! Papież upadając wpadł w ramiona Jezusa, który podniósł
go i kazał iść za sobą dalej.
Chrystusie, upadający na oczach przerażonego świata, w osobie słaniającego się
Jana Pawła II po trafieniu go kulą przez zamachowca, daj nam odczytać tę
głęboką teologię upadku, który ujawnił moralną wielkość papieża - jego duchową
dojrzałość, aż od przebaczenia swojemu niedoszłemu zabójcy. Niech nasze
powstawanie z upadków ujawnia naszą rzeczywistą wielkość i dojrzałość.
STACJA IV
Oko w oko z Matką
Maryjo, obecna na Drodze
Krzyżowej swojego Syna, obecna na drodze Piotra naszych czasów, tego, który Ci
powiedział: „Totus tuus". Wiemy, że w każdym calu był i jest on Twój – bo
w każdym calu jest Twojego Syna. Jeszcze raz to potwierdził w tych dniach, gdy
po ostatniej operacji, nie mogąc mówić, napisał, „Cały Twój”. Wierzymy, że cud
Twojego Niepokalanego Serca ocalił go z zamachu, zadziwiając nawet zbrodniarza,
skutecznością Twojej miłości. Wiemy, żeś go, bezbronnego w swoim cierpieniu,
chroniła przed tyloma ciekawskimi i złośliwymi uwagami, artykułami prasowymi,
reportażami telewizyjnymi, które proponowały mu zakończenie Drogi Krzyżowej w
połowie. Wiemy, że jesteś silniejsza niż najsprawniejszy język wroga, niż
najwytrawniejsze pióro człowieka złośliwego, żądnego sensacji. Dlatego,
dziękujemy Ci Panno w boleści wierna, żeś nam go tak skutecznie ochraniała.
STACJA V
Szymon współpracownik
Jezu wspomożony przez
Cyrenejczyka, dziękujemy Ci za wszystkich „Cyrenejczyków”, których postawiłeś
na drodze życia i posługi Jana Pawła II. Tak bardzo papież był im wdzięczny i
raz po raz objawiał „pamięć swojego serca”. Kim byłby bez tych tysięcy ludzi
znanych z nazwiska i bezimiennych, gdy jako sierota, w okupacyjnym Krakowie
wkraczał w dojrzałe życie? A jego najbliżsi współpracownicy w urzędzie Piotra,
którzy tak bardzo mu pomagali. Dziękujemy Ci Jezu za te wszystkie dobre serca i
ręce. Szczególnie za lekarzy, którzy operowali Ojca świętego i prowadzili
leczenie, za pielęgniarki i personel medyczny, za rzymską Klinikę Gemelli,
trzeci Watykan, jak ją nazywał sam Jan Paweł II. Niechaj wszyscy chorzy i
cierpiący, niechaj każdy z nas spotka na swej drodze krzyżowej swoich
„cyrenejczyków”. I niechaj lekarze i pielęgniarki na całym świecie, tak służą
chorym, jakby służyli Ojcu świętemu, więcej, samemu Chrystusowi w osobach
cierpiących i schorowanych. Niech spotka się świat ludzkiego cierpienia ze
światem ludzkiej miłości.
STACJA VI
Gest Weroniki
Bierność i obojętność zabija
bardziej niż samo cierpienie. Niejednokrotnie doświadczamy tego na swojej
własnej skórze. Jan Paweł II tak często i żywo reagował na każdy rodzaj
cierpienia, niezależnie od tego, gdzie i kogo by ono dosięgało. Tak bardzo
zachęcał do solidarności z cierpiącymi. Świat odpłacał się mu za to powszechną
solidarnością w jego osobistym cierpieniu. Wszystkie wyrazy jedności z
papieżem, jak chusta Weroniki ocierały jego cierpiącą twarz i odbijały na niej
oblicze cierpiącego Chrystusa.
Warto wspomnieć przy tej stacji o „Weronice krakowskiej”, o wymownym geście
nieznanej kobiety, która uratowała życie przyszłego papieża. Karol Wojtyła,
będąc klerykiem, w czasie okupacji w Krakowie, gdy miał niespełna dwadzieścia
cztery lata, w dniu 29 lutego 1944 r. został potrącony przez niemiecki
samochód. Przyszły papież upadł wówczas na ulicę i stracił przytomność. Nie
wiadomo jak zakończyłoby się to zdarzenie, gdyby nie zauważyła tego jadąca z
tyłu tramwajem kobieta, która wyskoczyła z pojazdu, podbiegła do krwawiącego
mężczyzny i próbowała zainteresować całą sprawą przechodniów.
O twarzy Chrystusowa, odbita na chuście Weroniki i na duszy każdego dobrego
człowieka, błogosław i umacniaj ręce, które ocierały Ojcu świętemu twarz
umęczoną cierpieniem. Dziękujemy Ci, że papież nie był sam, że był otoczony
gronem troskliwych ludzi. Jezu błogosław te ręce współczesnych Weronik, nie
znamy ich z imienia i z nazwiska, które pełniły przy papieżu samarytańską
posługę. A nam daj poczucie, że nie ma spraw małych, skoro dyktuje je miłość.
STACJA VII
Drugi upadek
Cierpienia, bóle, choroby,
operacje i pobyty w szpitalu – tyle razy w ciągu pontyfikatu Pan nie oszczędził
Janowi Pawłowi II momentów cierpienia. Ostatnia hospitalizacja Jana Pawła II
była już jego dziesiątym pobytem w szpitalu. Ojciec święty spędził w różnych
miejscach tego rodzaju ponad 160 dni. Upadek i powstanie do zajęć. Można by
było zapytać: co cię stawiało na nogi Ojcze święty? Co cię pchało do spełniania
Twojej misji? Co nakazywało ci, wręcz nie liczyć się ani z wiekiem, ani z
chorobą? To właśnie powiązanie, którego dokonał Chrystus – cierpienia z miłością,
jest odpowiedzią na zagadkę twojego życia i posługi. Odpowiedziałeś Chrystusowi
za przykładem św. Piotra trzykrotnie: kocham. I właśnie ta miłość do Chrystusa
i Jego Kościoła napędzała cię niejako od środka, by kochać cierpiąc i by
cierpieć kochając. To właśnie ta miłość nakazywała ci każdego dnia podnosić się
z łóżka i stawać przy Ołtarzu, by sprawować Eucharystyczną Ofiarę. Ona cię
pchała także do tego, by z okna szpitalnego, chociaż popatrzeć z miłością na
ludzi i stamtąd udzielić im apostolskiego błogosławieństwa.
Jezu Chryste pomóż nam odczytać tę katechezę pełną cierpienia z miłości.
STACJA VIII
Pocieszenie pocieszających
Cierpiący – pociesza, słaby –
podnosi, ubogi – wzbogaca. Jan Paweł II głosił słowami, ale także swoją
słabością tę prawdę, która bije z niniejszej stacji: „Nie płaczcie nade mną!”
Papieżowi nie potrzebne było jakieś tanie, ludzkie współczucie, wręcz litowanie
się nad nim. On wiedział dobrze, co za godzina przyszła na niego i jak ją ma
znosić. I dlatego też sam cierpiący, zwracał uwagę światu na konieczność
nawrócenia, wypraszanego drogą cierpienia. Pocieszał wreszcie innych, sam
cierpiąc. Nie tracąc humoru i chrześcijańskiego optymizmu, pytał lekarzy po
operacji: „coście zrobili ze mną?” Widział także cierpienie, zwłaszcza niewinnych
dzieci. Dziewięcioletni chłopczyk chory na raka, z tego samego piętra, gdzie
leżał papież został przyjęty przez Ojca Świętego, bo często pukał do jego
drzwi, aż się udało. „Ojcze Święty, uzdrów mnie!” – poprosiło chorego papieża
dziecko, a on wydobył z siebie wszystkie siły, aby pobłogosławić to ufne
dziecko i przekazać błogosławieństwo i życzenia zdrowia dla niego i wszystkich
chorych dzieci z całego piętra.
STACJA IX
Trzeci upadek
Specjaliści od choroby
Parkinsona, mówią nam, że cierpiący na nią człowiek czuje się coraz bardziej
zamknięty w unieruchomionym ciele, jak w jakiejś potężnej i ciężkiej zbroi. Ta
choroba, to jakby jakiś jeden wielki upadek człowieka, którego opuszcza
zdrowie, siły i kondycja fizyczna. Upada on niejako bezbronny w swoim drżeniu
rąk oraz trudnością w oddychaniu i mówieniu. Wielu chorych załamuje się, nie
chcą pokazywać się na widok publiczny, krępują się tych, którzy znali ich
wcześniej, gdy byli w pełni sił. To cierpienie, to prawdziwie próba
człowieczeństwa. Jeśli człowiek, posiada świadomość swojej własnej wartości,
niezależnie od stanu swojego zdrowia, to próbę tę przechodzi pomyślnie. Jakże
ważne jest, aby współczesny człowiek nie wmawiał sobie i innym, że wartość
człowieka mierzy się tylko jego wiekiem i stanem zdrowia. Stowarzyszenie
Chorych na Parkinsona napisało i przesłało do Watykanu list, dziękując
papieżowi za to, że „pomagał chorym odzyskać właściwy ich obraz, gdyż miał
odwagę pokazać się publicznie, jako osoba cierpiąca, która jednak nie przestaje
pracować”.
Chryste, daj nam pojąć tę trudną lekcję, że nawet popadnięcie w tak ciężką
chorobę, w niczym nie umniejsza wartości człowieczeństwa; wręcz odwrotnie,
choroba ta jest okazją do zdania egzaminu i pozytywnej próby tego, co
prawdziwie w nas ludzkie.
STACJA X
Bogactwo ubóstwa
Moralne cierpienie – ból duszy.
Moglibyśmy zapytać, ile razy i jak mocno bolała cię twoja wrażliwa dusza –
Ojcze Święty. I ile razy nie komu innemu, tylko Tobie Jezu Chryste, zadawaliśmy
ból w osobie papieża. Wiemy, że zawsze to było związane z odejściem od Jezusa,
ze zdradzeniem Ewangelii Chrystusowej – zwłaszcza ewangelii życia. Jak często i
głośno musiał papież wołać o prawo do życia od poczęcia aż do naturalnej
śmierci. Papież sam zdradzał swój ból wobec decyzji tylu parlamentów, legalizujących
aborcję i eutanazję. A cóż powiedzieć o zamiarach ONZ, by aborcję ogłosić
prawem kobiety. Obnażony, po ludzku bezbronny, bo uzbrojony tylko w Ewangelię –
Słowo życia, sam przeciwko uzbrojonej po zęby w środki finansowe i techniczne
cywilizacji śmierci. Ecce homo! Oto człowiek, którego boli dusza. A dlaczego
tak boli? Bo człowiekowi dzieje się krzywda. Papież bronił człowieka przez
krzywdą, którą chce on sobie sam wyrządzić, na własne życzenie, w majestacie
prawa. Bądź za wzorem papieża takim człowiekiem, którego boli dusza, gdy
człowiekowi dzieje się jakakolwiek krzywda.
STACJA XI
Krzyżowanie ciała
Służyć do końca pięknie. Uciec w
połowie drogi, a nawet „wysypać” się tuż przed metą, to zawsze klęska. Przybity
do swego fotela, jak do krzyża, z którym się nie rozstaje, ten, którego zwano
wcześniej „atletą Boga”. Zauważono słusznie, ze w jego chorobie ukazuje się
symbol ludzkiego losu: był aktorem, a skazany został na milczenie; był
narciarzem, a poruszał się na wózku inwalidzkim; był następcą rybaka
Piotra, na którym jak na skale stanął Kościół, a wstrząsany chorobą Parkinsona,
drży jak kruche szkiełko. Jeszcze nie tak dawno Vittorio Messori pisał, że nikt
nie dostał od losu tyle, co Karol Wojtyła, tymczasem dziś ma się ochotę
krzyczeć, że nic nie zostało mu oszczędzone.
Jezu Chryste, daj nam zobaczyć w tej słabości moc, i w tej pozornej klęsce
zwycięstwo. Nauczmy się teraz wspominając milczącego i unieruchomionego papieża
tego, czego nie przyjmowaliśmy wcześniej – wymagań Ewangelii, która jest piękna
i prawdziwa przez trud, przez ofiarę z siebie, a nie na drodze łatwizny.
STACJA XII
Śmierć zwarła się z życiem
Z takim spokojem, bez lęku i
smutku mówił papież o konieczności odejścia z tego świata, bo uwierzył, bo miał
nadzieję. Śmierć pojął jako przejście z życia do życia. My nie lubimy myśleć i
słuchać o śmierci, bo pojmujemy ją często opacznie, jako przejście od życia do
nicości. Dlatego też, nie chciał się papież oderwać od krzyża, zejść z niego w
najtrudniejszej dla siebie godzinie. „Zejdź z krzyża” – namawiali go
współcześni obserwatorzy jego męki. Jan Paweł II walczył w tych dniach nie
tylko z chorobą, ale także z coraz czystszymi podpowiedziami, że schorowany
powinien rozważyć możliwość ustąpienia. Wszystkie przemówienia na Anioł Pański
w ostatnim czasie zawierały jasną odpowiedź na te sugestie. Ojciec Święty jasno
stwierdzał: „Również tutaj, w szpitalu, pośród chorych, których ogarniam
serdeczną myślą, nie przestaję służyć Kościołowi i całej ludzkości”. Tydzień
później, zwracając się do wiernych przybyłych na plac św. Piotra, wyznał:
„Odczuwam stale potrzebę waszej pomocy u Pana, aby pełnić posłannictwo, które
zawierzył mi Jezus”.
Na pytanie, czy ze szpitalnego pokoju Papież może kierować Kościołem, włoski
kardynał odpowiedział: „Kościół to nie przedsiębiorstwo ani państwo. Rządy nim
to rządy duchowe, dla których nie istnieje centrum dowodzenia. Także
świadectwo, jakie Papież daje w obliczu cierpienia, jest częścią duchowego
rządzenia Kościołem”.
To przymusowe milczenie papieża jest ofiarą, stanowi upokorzenie, na które
należy patrzeć z szacunkiem – powiedział o. Raniero Cantalamessa – kaznodzieja
Domu papieskiego. Skojarzył on milczenie Jana Pawła II z milczeniem Jezusa,
który „po trzech latach przemawiania i przepowiadania Królestwa Bożego w ostatnim
tygodniu zamilkł”. „Kto z nas ośmieliłby się powiedzieć, że ostatni tydzień
Jezusa był dla świata bezowocny? Byłoby to bluźnierstwem, ponieważ właśnie w
tym tygodniu uczynił rzeczy dla świata najważniejsze”.
Jezu Ukrzyżowany, na Krzyżu konający przy odgłosach bluźnierstw i kpin,
dziękujemy Ci za Jana Pawła II, który trwał w swojej posłudze i modlił się i
cierpiał za świat. Daj nam łaskę trwania na modlitwie, w której Ojciec Święty
powtarzał słowa: „Razem z Chrystusem jestem przybity do Krzyża”.
STACJA XIII
Na kolanach Matki
Cierpiący papież w dłoniach Maryi
– to obraz, który rysuje przed oczyma naszej duszy wiara. Nie ma innej
możliwości, tylko taka. „Cały Twój” – oznacza cały Jej, także w cierpieniu, a
może szczególnie w cierpieniu. Przypomnieli o tym światu ambasadorowie pięciu
krajów o większości prawosławnej: Rosji, Bułgarii, Mołdawii, Cypru, Grecji,
Serbii i Czarnogóry, którzy widząc jak garnie się pod opiekę Matki
Najświętszej, przybyli do polikliniki Gemelli, aby ofiarować papieżowi ikonę Maryi.
„Znając jego miłość do Matki Bożej, która jest bardzo czczona w krajach
prawosławnych, szczególnie na Wschodzie pomyśleliśmy, że ikona Matki Bożej
sprawi mu przyjemność i będzie mógł w ten sposób modlić się, medytować, myśleć
i wiedzieć, że ludy Wschodu są z nim i modlą się do Matki Bożej o jego zdrowie”
– powiedział ambasador Bułgarii.
Dziękujemy dziś Matce Bożej Częstochowskiej i Kalwaryjskiej, do której z taką
miłością pielgrzymował, za jego życie i pontyfikat, który złożył w Jej
niepokalane dłonie.
STACJA XIV
Pogrzeb Nieśmiertelnego
Pokój ma królować w sercu, które
opuszcza ten świat, brak żalu, że trzeba wszystko zostawić, bo przecież „gdzie
skarb twój, tam i serce twoje” (Mt 6, 21). Serce nasze idzie przylgnąć po
śmierci do jedynego i największego skarbu naszego życia – do Boga. Takiego
pokoju uczy nas w obliczu śmierci Jana Pawła II. Tyle razy przychodziło mu
pożegnać i odprowadzić na cmentarz swoich bliskich, począwszy od swej matki,
brata i ojca, a skończywszy na tylu przyjaciołach i współpracownikach swojego
urzędu.
Prosimy Cię, więc Jezu Chryste, byśmy uczyli się od Jana Pawła, na co dzień,
tego ufnego przejścia w chwili śmierci do Domu Ojca. Spraw byśmy tak, jak
uczynił to papież, do tego przejścia dobrze się przygotowali, niezależnie od tego,
w jakim czasie ono nastąpi. Wiemy, że Ojciec Święty z całą ufnością i
zawierzeniem pozostawił Chrystusowi „decyzję dotyczącą tego, jak i kiedy zachce
zwolnić go ze służby, jaką mu powierzył”.
Chryste prosimy Cię, mając przed oczami przykład i naukę Ojca Świętego, by
ludzie zeszli z szalonej drogi eutanazji, która każe im żegnać się życiem,
wbrew Bogu i na mocy ich arbitralnych ludzkich decyzji.
|