"Królu
niebios cierniem ukoronowany, ubiczowany, w purpurę odziany, Królu znieważony,
opluwany, bądź królem i panem naszym tu i
na wieki” – modlił się święty Brat Albert, który rozpoznał umęczone Oblicze Chrystusa
w twarzach bezdomnych, chorych i głodnych spotykanych na ulicach Krakowa.
Drodzy
bracia i siostry!
Gdy
Pan powróci i zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały sądzeni będziemy tylko z
wypełniania Jego królewskiego prawa miłości. A zanim to nastąpi Król przychodzi
w przebraniu mówiąc: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Temu
Królowi wiernie służyła Służebnica Boża Rozalia Celakówna, żyjąca w pierwszej
połowie XX wieku w Krakowie.
„Gdy
już było zupełnie oczywiste dla jej przełożonych, że jest najlepszą kandydatką
na dobrze płatne, "luksusowe" stanowisko pielęgniarki w dobrze znanym
uzdrowisku, gdzie czeka na nią czyste, wygodne mieszkanie i kulturalne
otoczenie, Rozalia postanowiła jednak pozostać wśród weneryków, wśród ludzi, z
których tak wielu przeklinało ją i obrażało najbardziej wulgarnymi słowami, boć
to przecież często byli ludzie z ulicy, z marginesu społecznego. W swoim
pamiętniku napisała: "Praca wśród chorych wenerycznie jest piękna".
A
przecież Rozalia nie była sentymentalną panienką. Była praktyczną, trzeźwo
myślącą dziewczyną ze wsi. Niektórzy w szpitalu umierali na jej rękach,
nawróciwszy się przed śmiercią do Boga, dzięki jej posłudze, cichej i
dyskretnej, wyszeptanej na różańcu i przekazywanej wzrokiem, znaczonej uklęknięciem
przy łóżku i w kaplicy; posłudze tajemniczej, nobilitującej tysiąckroć bardziej
niż godne stanowisko i sprawiedliwa płaca, posłudze między sercem chorych a jej
sercem, między jej sercem, a Sercem Boskiego Zbawiciela, który w jej sercu miał
pierwsze miejsce, najważniejsze, królewskie.
„Kazał mi Pan Jezus pracować w tym miejscu w intencji tych
upadłych dusz, nad ich nawróceniem i kazał mi zapamiętać na całe życie, że moja
praca i żywot w tym miejscu będą zakończone”.
Rozalia czuła się szczęśliwa. Wytrwała. Obowiązki – często
odrażające – spełniała sumiennie. Do pracy przychodziła punktualnie, nawet
przed czasem. Była delikatna i skromna, a przy tym stanowcza. Do chorych
podchodziła z nastawieniem apostolskim, starając się dobrocią i życzliwą
zachętą sprowadzić biednych ludzi ze złej drogi, wpłynąć na ich szczere
nawrócenie. Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie
pobłogosławił: w czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł
bez sakramentów.
Przez dwa tygodnie pielęgnowała 12-letnią dziewczynkę, której nikt
nie chciał obsługiwać z powodu nieznośnego fetoru. Prawie przez rok mieszkała w
jednym pokoju z pielęgniarką chorą na gruźlicę skóry i troskliwie ją
pielęgnowała. Miewała nawet dwa dyżury nocne z rzędu, pracując wówczas bez
przerwy po sześćdziesiąt godzin. Krzywdy i obelgi przyjmowała bez skargi.
Oszczerstwa i szykany znosiła cicho i przebaczała wszystko. Potrzebującym
chętnie dostarczała leków. Chorych wspierała radą i pieniędzmi. Dla chorych na
sali sprowadzała w porę kapłanów. Gorąco i zawsze prosiła Pana Jezusa o
świętych kapłanów, o nawrócenie grzeszników. W tej intencji wciąż ofiarowała
swe cierpienia. Rozalia zawsze była gościnna i hojna. Dzieliła się swą pensją z
ubogimi. Pożyczała i poręczała. Przykazanie miłości bliźniego nazywała
królewskim przykazaniem. Była bardzo wyrozumiała dla bliźnich. Życie Jej było
ześrodkowane na Panu Bogu, na Jego miłości i na pełnieniu Jego woli. Zawsze i
wszędzie i we wszystkim była gotowa do posługi potrzebującym. Zawsze oddana wszystkim
i poddana Jezusowi. Kochała Pana Jezusa bezgranicznie, bezinteresownie i
liczyła na Niego, jak dziecko liczy na matkę. Kochała życie proste, ukryte, bez
nadzwyczajności.
Rozalia przekazała nam także słowa Bożej mądrości – prawdziwe
perły: „Świętość to nic innego jak miłość. Główną podstawą do zasług na życie
wieczne, wartością największą, jest miłość Boga. Kto miłuje ten pracuje, kto
nie miłuje ten próżnuje. Kto miłuje ten żyje, kto nie miłuje ten ginie. Miłość
leży u początku, i w środku i u kresu życia wewnętrznego. Stanowi je, rozwija
je. Miłość jest największym przykazaniem. Stoi na czele jako cel wszystkich
nakazów i zakazów prawa Bożego. Jest ich wypełnieniem i prowadzi do pełni
doskonałości”. Rozalia rozumiała, że miarą miłości jest miłość bez miary. Jej
gorące serce znalazło w Bogu ostateczne uspokojenie. Oddała mu się bez
zastrzeżeń i całkowicie. Mówiła: „Miłość jest największym, najważniejszym
czynem całego mojego życia. Mam żyć w zjednoczeniu z Nim. W każdej chwili,
wszystko, każdy czas powinien być wykorzystany dla miłości. Miłość musi
kierować każdym mym krokiem, i być w każdym tchnieniu, by wszystkie me czyny,
poczynania, były przepojone miłością. Miłość każe mi zapomnieć o sobie,
pracować dokładnie i bezinteresownie, służyć wszystkim, bez względu jak się na
mnie zapatrują i jak ze mną postępują”.
Wszystkie przykrości przyjmowała w zjednoczeniu z cierpieniami
Pana Jezusa i ofiarowała je Ojcu Niebieskiemu za cały świat o przyjście Królestwa
Chrystusowego do dusz, by Jezus był poznany, kochany przez cały świat, a przede
wszystkim przez nas Polaków.
Ukryte przed światem życie Rozalii wypełnione było żarliwą
modlitwą. Codziennie starała się uczestniczyć we Mszy św. i adorować Najświętszy
Sakrament. Z jej notatek można się dowiedzieć, jak głębokie było życie duchowe
tej skromnej i cichej pielęgniarki.
„Codzienne - mówiła Rozalia - odprawianie Drogi Krzyżowej staje
się dla mojej duszy, mocą, siłą, światłem”. Krzyż nazywała największą uczelnią,
swoim uniwersytetem, swoją drogą i nagrodą za wierność.
W
dniu 29 sierpnia 1939 roku pisze: „Tyle razy prosimy o przyjście Królestwa
Chrystusowego do dusz, a przez to na cały świat. Ta sprawa była i jest dla mnie
ogromnie droga… Od 15 lat bardzo o to proszę Pana Jezusa, by rozszerzył na
świecie w sercach ludzkich słodkie panowanie swojej miłości. Spełniając w
szpitalu moje obowiązki nieraz przykre w tej intencji, by Go ludzie poznali i
umiłowali, wierzyłam w to mocno i niezachwianie, że On, Jezus, wysłucha mnie”.
Ubogi tryb życia, ciężka praca liczne cierpienia osłabiły i tak
nie najlepsze zdrowie Rozalii. Wiele razy chorowała na płuca. 7 września 1944
roku mimo choroby poszła do swojej przeziębionej znajomej aby postawić jej
bańki. Była to jej ostatnia posługa pielęgniarska. Po kilku dniach jej stan tak
bardzo się pogorszył, że przewieziono ją do szpitala, gdzie ze słowami
"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" zmarła 13 września. Miała 43
lata.
Wieloletnie starania o rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego
świątobliwej Rozalii doprowadziły do jego otwarcia przez Ks. Kardynała
Franciszka Macharskiego, Metropolitę Krakowskiego 5 XI 1996 r. Od tego dnia
Rozalii Celakównie przysługuje tytuł Służebnicy Bożej.
Drodzy
bracia i siostry, pociągnięci przykładem tej pokornej pielęgniarki z Krakowa,
bądźmy i my świadkami Miłości, tej Miłości, która za tron wybrała sobie krzyż i
nieustannie pochyla się nad ludzkim cierpieniem i nędzą, opatruje rany
zbolałych serc, przywraca pokój i ożywia nadzieję.
Apostołka
Serca Jezusowego, posługując chorym na duszy i ciele, głosiła zawsze miłość w
prawdzie. Takiej miłości uczył jej Chrystus w cierniowej koronie, takiej
miłości była oddana i taką głosiła całym swoim pokornym i ukrytym życiem.
Chrystus Król za pośrednictwem swej Służebnicy poucza nas: ”kształtujcie dusze
na modłę mojego Serca. Intronizacja to nie jest tylko formułka zewnętrzna, ale
ona ma się odbyć w każdej duszy”.
W
podobnym tonie wypowiadają się biskupi polscy w ostatnim liście pasterskim,
stwierdzając: „Myślenie, że wystarczy obwołać Chrystusa Królem Polski, a
wszystko się zmieni na lepsze, trzeba uznać za iluzoryczne, wręcz szkodliwe dla
rozumienia i urzeczywistniania Chrystusowego zbawienia w świecie.
Przede
wszystkim królestwo Jezusa już się realizuje. Chrystus Król każdemu oferuje
możliwość udziału w nim. Natomiast od nas zależy, na ile z łaski królestwa
Bożego korzystamy i w jakim zakresie rozwijamy je w sobie i pośród nas, czyli
na ile postępujemy jak Jezus, służąc Bogu i ludziom.
Nie
trzeba więc Chrystusa ogłaszać Królem, wprowadzać Go na tron. Bóg Ojciec
wywyższył Go ponad wszystko. Trzeba natomiast uznać i przyjąć Jego królowanie,
poddać się Jego władzy, która oznacza moc obdarowywania nowym życiem, z
perspektywą życia na wieki. Realizacja zadania zakłada przyjęcie tego, co Jezus
daje, domaga się życia Jego miłością i dzielenia się Nim z innymi. Chodzi o
umiłowanie Jezusa do końca, oddanie Mu swego serca, zawierzenie Mu naszych
rodzin, podjęcie posługi miłości miłosiernej i posłuszeństwo tym, których
ustanowił pasterzami.
Konieczne
jest szerokie otwarcie drzwi Jezusowi, oddanie mu swego życia. Gdy dokonamy
tego w naszych domach i parafiach, zmieni się oblicze naszej Ojczyzny i
Kościoła”.
Bracia
i Siostry! Otwórzmy zatem nasze serca dla Chrystusa i Jego Ewangelii. Oddajmy
się pod słodkie panowanie Jego Najświętszego Serca. Podobnie jak Służebnica
Boża Rozalia pozwólmy ogarnąć się Jego Miłości. Niech rozlewa się ona przez
nasze serca i nasze ręce wyciągnięte do bliźnich. Niech króluje w naszych
rodzinach i w naszej Ojczyźnie. Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|