„Niewiasto, oto syn Twój… oto Matka twoja”
(por. J 19, 25-27)
Droga
Rodzino Matki Bolesnej, umiłowani w Sercu Jezusa bracia i siostry!
I
12
maja 1982 r. Bł. Jan Paweł II przybył przed kaplicę objawień w Fatimie,
uklęknął w tym miejscu, gdzie w 1917 roku dzieci rozmawiały
z Jasną Panią. Papież pogrążył się w modlitwie i plac zapełniony
ludźmi jakby nieco przycichł. Po dłuższej chwili wstał z klęczek
i zawiesił na dłoniach statuy złoty różaniec. Pocałował krzyżyk. Potem
Ojciec Święty w swoim przemówieniu powiedział:
„Przybyłem na fatimską
pielgrzymkę, tak jak większość z was, ukochani pielgrzymi, z różańcem
w ręku, z imieniem Matki Bożej na ustach i z pieśnią
dziękczynienia Bogu w sercu: On także i mnie uczynił wielkie rzeczy,
a miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie. (…) Ileż łask otrzymałem od Najświętszej Dziewicy poprzez różaniec”.
13
października 1917 roku Słoneczna Pani powiedziała w Fatimie: „Jestem Matką
Boską Różańcową”. Tym samym wskazała, że ta modlitwa jest szczególnie droga i
miła Jej Niepokalanemu Sercu.
Także
i my, najmilsi, wejdźmy do tej „Doliny Pokoju” jaką jest Jej Macierzyńskie
Serce. Zbliżmy się do Maryi z ufnością ściskając w dłoniach paciorki różańca. Spójrzmy
sercem na Pietę umieszczoną w ołtarzowym tronie, by spotkać oczy Matki
pochylonej na Synem i nad każdym z nas. Przesuwając paciorki różańca
powtarzajmy słowa „Pozdrowienia Anielskiego” i razem z Maryją Bolesną oddajmy
się miłosnej kontemplacji Oblicza Chrystusa Odkupiciela.
Bł.
Jan Paweł II, wielki apostoł Różańca świętego, mówi: „Odmawiać różaniec znaczy
bowiem uczyć się patrzenia na Jezusa oczyma Jego Matki i miłowania Go Sercem
Jego Matki”.
Ewangelista
Jan, naoczny świadek męki i śmierci Chrystusa pisze: „A obok krzyża Jezusowego
stała Matka Jego” (por. J 19, 26-27).
W
tej najstraszliwszej godzinie są znowu razem, jak dawniej w Nazarecie: Matka i
Syn. W filmie Mela Gibsona „Pasja” chyba najtrafniej sportretowana została
Matka Jezusa. Maja Morgenstern - rumuńska aktorka żydowskiego pochodzenia
znakomicie wcieliła się w postać cierpiącej Matki. Jej oczy wyrażały wszystko -
miłość, ból, samotność, ale i kobiece męstwo. Maryja nie dała się złamać przez
cierpienie. Stała odważnie po stronie przegranego Syna, który umiera śmiercią
niewolnika. Stabat Mater dolorosa - Stała Matka boleściwa. Aktywność miłości to
nie zawsze są czyny lub słowa. Nieraz najważniejsza jest sama obecność! Matka
tylko tak może teraz pomóc Synowi. Po prostu być.
Maryja
cierpi, ale nie rozpacza, nie lamentuje, nie obwinia, trwa wierna do końca.
Może nie rozumie, ale wie, że musi tutaj być, że musi wytrwać do końca.
Sługa
Boży Ojciec Bernard Kryszkiewicz, młody pasjonista, w kazaniu wygłoszonym 17
września 1944 roku w Rawie Mazowieckiej mówił:
„Popatrz
bracie i siostro, na Maryję pod krzyżem stojącą. Patrzy tam Ona, Matka, na syna
Swego, na rany straszliwe, na krew strumieniami płynącą, na głowę cierniem
skłutą, na usta gorączką spalone. Słyszy, jak woła "pragnę!" i kropli
wody podąć Mu nie może, Ona, Matka, Dziecku Swemu, Czyż zdołasz pojąć, co się
dziać musi w Jej Sercu? (…)
Patrzyła
na śmierć swego Dziecka. Dlaczego? Dla nas! Z miłości ku nam. Z woli Boga miała
być matką naszą, a od słowa "matka" słowo "ból" na tej
ziemi odłączyć się nie da. Kochała nas jak matka, jak nikt po Bogu kochać nie
umie i nie może. Dlaczego? - Dla nas, dla naszego szczęścia. Drzwi do tego
szczęścia były przed nami zamknięte. Adam i Ewa zatrzasnęli je przed nami na
wieki. Otworzył je dopiero drugi Adam i druga Ewa: Jezus i Maryja.
Żeby
wznieść się do nieba, trzeba wstąpić na drabinę krzyża. Ażeby wstąpić do niego,
trzeba wstępować przez Bramę Niebieską. I oto Jezus podaje nam swój krzyż,
krzyż ciepłą Jego krwią ociekający. A Maryja, to Brama Niebieska jedyna, oddaje
nam swe serce, ale to serce straszliwy miecz przeszywa. O, bo inaczej było z
odebraniem nam szczęścia, a zupełnie inaczej z przywróceniem nam go. Do
zamknięcia bram nieba wystarczyło jedno nieposłuszeństwo, jedna chwila
zakazanej przyjemności - do otworzenia ich z powrotem, trzeba było całych
dziesiątków lat posłuszeństwa, posuniętego aż do ofiary, aż do całkowitego
wyniszczenia, całego morza boleści. Nie sądźmy, że cierpienie Jezusa i Maryi
trwały jedynie od wielkiego czwartku do wielkiego piątku, czy niedzieli
wielkanocnej, rozpoczęło się nie w wielki czwartek dopiero. Nie, ona rozpoczęła
się trzydzieści trzy lata wcześniej, rozpoczęła się w chwili kiedy Jezus stał
się człowiekiem, a Maryja Jego matka - od chwili Zwiastowania. Miecz Symeonowy
na Kalwarii najgłębiej wprawdzie wbijał się w to Niepokalane Jej Serce, ale
zaczął ranić je już dawno, dawno przedtem. O, jakże często tam w Nazarecie oczy
Jej łzami zachodziły, a jakże często i jak boleśnie Serce Jej krwawiło. Całe
Jej życie ... Dlaczego? Bo jest matką naszą, a od słowa "matka",
słowo "ból" jest nieodłączone. A miara cierpienia jest miarą
kochania. Miała kochać Boga i nas bez miary, i dlatego musiała cierpieć bez
miary. (…) Dla nas, dla naszego szczęścia, dla naszej miłości”.
W
tym miejscu, drodzy bracia i siostry, pragnę przywołać słowa, które Abp Karol
Wojtyła, przyszły papież, zawarł w swoich "Rozważaniach
majowych", przygotowanych w 1963 r. przed Jubileuszem Tysiąclecia
Chrztu Polski. W rozdziale pt.: "Dziedzictwo", autor pisze:
"Jezus
nie poszedł na krzyż bez wewnętrznego przyzwolenia swej Matki. Jako najlepszy
Syn nie mógłby tego uczynić wbrew Jej woli. Nie mógłby tego uczynić z
poczuciem, że swym cierpieniem, a zwłaszcza poniżeniem, niesławą skazańca,
wyrządza Jej krzywdę. Trzeba zatem przyjąć, iż w chwili śmierci krzyżowej
Maryja zgadzała się na ofiarę swego Syna, a przez to sama też składała swą
ofiarę. Dlaczego o tym wszystkim tu mówimy? Dlatego, by lepiej dostrzec udział
Maryi w dziele odkupienia. Odkupił nas sam Pan Jezus, ale zawsze trzeba
pamiętać, że dokonał tego jako Syn Maryi. Odkupił nas, spełniając przedwieczną
wolę Ojca, który jest w niebiosach. Ale odkupił nas też za przyzwoleniem swej
ziemskiej Matki. (...) Chodzi o to, aby nasze spojrzenie na Nią było dość
wnikliwe - abyśmy poznali najgłębszą tajemnicę Jej serca i woli - i abyśmy
zrozumieli, że w tym sercu, że w akcie Jej woli każdy z nas jakoś był obecny,
skoro każdy z nas został odkupiony przez Jej Syna. Każdy z nas kosztował Maryję
- i w Betlejem, i na Kalwarii. Czy więc w ten sposób każdy z nas nie stał się
także Jej własnością?".
Kontynuując
tę myśl, Autor wskazuje na głęboki związek zbawczej ofiary Syna
Bożego z ofiarą Bożej Matki, której Jezus - odchodząc - nie waha się powierzyć
tych, których miłował.
Sama
rozmowa, do której dochodzi pomiędzy Jezusem, jego Matką i umiłowanym uczniem
Janem w chwili tak tragicznej i bolesnej nacechowana jest niezwykłym spokojem i
staje się swego rodzaju „oazą” pośród splotu dramatycznych wydarzeń związanych
z krzyżowaniem Chrystusa. Moglibyśmy powiedzieć, że ta oaza wypełniona jest
tajemniczym aktem adopcji: „Oto syn Twój, Oto Matka Twoja”. A skutek tej
adopcji ewangelista Jan wyraża, pisząc lapidarnie: „i od tej godziny, uczeń
wziął ją do siebie”.
„Niewiasto oto syn twój”. Jezus zwrócił się najpierw do Maryi, ponieważ chce
oddać pod Jej opiekę Jana, a wraz z nim rodzący się Kościół. Chce, aby wszyscy
należący doń wierni mogli zakosztować tej samej miłości, której doświadczył
Jezus podczas Swego życia. Zbawiciel stworzył więc w tym momencie nową
nadprzyrodzoną więź, więź która nie wyczerpuje się jedynie w relacji Matki i
ucznia Jana, ale która obejmuje swym zasięgiem wszystkich ludzi odkupionych
przez Chrystusa. Maryja otrzymała w tym momencie misję stania się Matka
Kościoła i umiłowania każdego chrześcijanina, w taki sam sposób, w jaki kocha
Swego Syna.
Dzięki
tej misji Maryja czuje się w sposób specjalny upoważniona do ingerencji w nasze
życie zwłaszcza wówczas kiedy cierpimy, kiedy czujemy się opuszczeni, samotni.
Ona przy nas jest. Stoi obok jak Matka, stoi jak stała na Golgocie przy swoim
umierającym Synu. Nawet jeśli sobie nie zdajemy z tego sprawy to razem z Nią
przeżywamy nasze życiowe krzyże. Choroby i śmierć bliskich, nieszczęśliwe
wypadki, troskę i niepokój o tych, których się kocha. Samotność, brak
zrozumienia, starość, nałogi od których nie potrafimy się uwolnić, grzechy z
którymi nie potrafimy zwyciężyć. Maryja siedzi obok nas na szpitalnych
korytarzach, trzyma razem z nami kartki z wynikami badań. Razem z nami płacze
nad grobami bliskich, pochyla się nad łóżeczkiem dziecka, które leży w gorączce
i pociesza nas powtarzając słowa: „Nie bójcie się, bo jestem z Wami. Jestem
Waszą Matką. Nie bójcie się nieść krzyża tak jak niósł go mój Syn i jak ja sama
go niosłam. Nie bójcie się przeżywać razem z Nim i ze mną Wielkich Piątków
waszego życia. Bo tylko ten, kto weźmie swój krzyż na ramiona, tylko ten kto
żyje i umiera z Chrystusem i dla Chrystusa będzie mógł przemienić ból i smutek
Golgoty na radość pustego grobu w niedzielę zmartwychwstania.
Drodzy
Moi! Maryja stojąca pod krzyżem swego Syna uczy nas heroicznego posłuszeństwa
wobec Bożego planu. Uczy nas odważnego trwania przy Chrystusie, towarzyszenia
Mu aż po najtrudniejsze chwile życia. Matka Boża Bolesna przypomina nam, że to,
co autentycznie chrześcijańskie, mierzy się miarą krzyża.
Znamy
takie matki, które pozostają w ścisłej łączności ze swoimi dziećmi i wtedy, gdy
coś się stanie dziecku, matka pierwsza przychodzi z pomocą, przychodzi pod
krzyż dziecka. Jest czasem bezsilna w niesieniu fizycznej pomocy, ale tak jak
Maryja, swoją obecnością, milczeniem i modlitwą wspiera swoje dziecko w
doświadczeniu cierpienia.
Można
te matki bolesne spotkać na oddziałach Onkologii i Hematologii Dziecięcej
przebywające tam 24 godziny na dobę ze swoimi małymi dziećmi chorymi na
nowotwory. Wiele dzieci można wyleczyć, niektóre umierają. Patrząc na te matki
posłuszne woli Bożej – myślimy o ich podobieństwie do Maryi stojącej pod
krzyżem…
O.
James Manjackal, misjonarz z Indii, którego dwukrotnie gościliśmy w Oborach (w
2011 i 2012 roku), opowiada:
„Pamiętam
z rekolekcji historię życia pewnej starszej wdowy. Jej maż zmarł nagle na
nieznana chorobę płuc, zostawiając jej dziewięcioro małych dzieci. Jako
gospodyni domowa nie była w stanie wyżywić rodziny i wychować dzieci, stąd
zdecydowała otruć dzieci i na końcu siebie samą. Oto jej własne słowa: „z tym
głupim szatańskim pomysłem ryczałam na łóżku. Nie mogłam zaakceptować śmierci
mojego męża i nie mogłam zaakceptować obciążenia mojej rodziny. Byłam
całkowicie bezsilna. Nagle dotknęłam końca mojego różańca, małego krzyżyka pod
moją poduszką, który został tam po rodzinnej modlitwie wieczornej. Pan zaczął
mówić do mnie z krzyża – „moje dziecko, czy myślisz, że twoje cierpienie jest
większe niż moje, które wziąłem na siebie ze względu na ciebie. Ofiaruj mi twój
ciężar cierpienia, a ja uczynię je lekkim i słodkim…”. Po tych słowach została
ona pocieszona i umocniona. Poprosiła ona Jezusa o przebaczenie za jej grzeszne
myśli morderstwa i samobójstwa i zaczęła żyć z odwagą i siłą. Zakończyła swoja
historię słowami, „Czterech moich synów jest księżmi, cztery moje córki są
siostrami zakonnymi, a mój najmłodszy syn ożenił się i dba o mnie. Tak, teraz
jestem najszczęśliwszą kobietą świata, dzięki łasce Bożej”.
O.
Manjackal mówi: „Ilekroć pojawi się cierpienie, człowiek może być pewnym, że
Bóg przygotowuje mu wielkie błogosławieństwa. Gdy on akceptuje Bożą wolę i
wychwala Boga za te wydarzenia, wcześniej czy później popłynie
błogosławieństwo… Niewiarygodne są błogosławieństwa, które kroczą za wierzącym,
który przetrwa cierpienia z właściwym nastawieniem!”.
Drodzy
Moi! Pamiętamy naszego umiłowanego Ojca świętego bł. Jana Pawła II, który
zawsze trzymał w swoich dłoniach różaniec, i który powtarzał:
„Wy chorzy i cierpiący, nie
wypuszczajcie z rąk różańca”. „Ta
modlitwa jest jeszcze dzisiaj dla bardzo wielu ludzi znakiem i środkiem
nawiązania najbardziej intymnej więzi z Chrystusem. W czasach trudnych, w
udręczeniu, w samotności, w chorobie, w obliczu śmierci człowiek zawsze
znajdował w różańcu pociechę, umocnienie i nowe siły” (2 maja 1987).
O
tym przypomina nam dzisiaj Fatimska Pani przychodząca z różańcem w dłoni,
ciągle jaśniejąca dla nas łaską i miłosierdziem, zjednująca błogosławieństwo
Syna i czyniąca nasze serca „doliną pokoju”. Ona w Różańcu, jak prawdziwa matka
bierze nas za rękę i prowadzi przez tajemnice swego Syna, własnym przykładem
uczy łączyć nasze ludzkie cierpienia z Jego Ofiarą Miłości dla zbawienia świata.
II
Drodzy
bracia i siostry, ukochani chorzy!
„Niepokalane
Serce Maryi […] zostało otwarte dla nas na Kalwarii słowami konającego Jezusa: "Niewiasto,
oto syn Twój". […] Pod krzyżem Maryja stała się Matką wszystkich
odkupionych przez Chrystusa ludzi. Przyjęła w swoją macierzyńską opiekę Jana i
przyjęła każdego człowieka. Odtąd największą troską Jej Niepokalanego Serca
jest wieczne zbawienie wszystkich ludzi” (Bł. Jan Paweł II, Zakopane, 7 czerwca
1997 r.).
W
szkole Matki Bolesnej uczymy się łączyć nasze cierpienia ze zbawczą męką
Chrystusa.
Błogosławiony
papież Jan XXIII, zwracając się do chorych, powiedział: „Wasze cierpienia nie
powinny pójść na marne, ale mogą się zjednoczyć z bólami Ukrzyżowanego, bólami
Dziewicy, najniewinniejszej ze wszystkich stworzeń”.
Bł.
Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, karmelitanka sercem zapatrzona w Pietę,
wyznaje:
„Widzę
Maryję kontemplującą swego martwego Syna, spoczywającego w Jej ramionach. Ileż
cierpi to Serce Matki! Czyż miałabym odwagę odmówić Jej pociechy?”
Ojciec
Pio, święty stygmatyk z Pietrelciny mówi:
„Cierpienie
fizyczne i duchowe jest najwspanialszym darem, jaki możesz ofiarować Temu,
który cierpiąc - zbawił cię. (…) Anioły jednego tylko nam zazdroszczą: tego, że
nie mogą cierpieć dla Boga. Jedynie ból pozwala powiedzieć z całą pewnością
duszy: Mój Boże, widzisz dobrze, że cię kocham!”
Posłuchajmy,
co mówi na ten temat bł. Matka Teresa z Kalkuty:
„Cierpienie włączone
w mękę Chrystusa jest wielką łaską. To jest najpiękniejszy dar, jaki
otrzymał człowiek, że może dzielić mękę Chrystusa. Tak, to jest dar i znak
Jego miłości, w ten sposób bowiem Bóg dowiódł swojej miłości do świata dał
swego Syna, by umarł za nas”.
Pewnego
dnia Matka Teresa odwiedzając śmiertelnie chorą na raka kobietę, powiedziała do
niej:
„[Cierpienie] to nic innego,
jak pocałunek Jezusa, znak, że jesteś tak blisko Niego na krzyżu, że może cię
pocałować. Usłyszawszy to umierająca kobieta złączyła swoje dłonie jak do
modlitwy i odparła: Matko, proś Jezusa, by nie przestawał mnie całować.
W Minneapolis kobieta na wózku
inwalidzkim, cierpiąca na porażenie mózgowe, zapytała mnie, co ludzie tacy jak
ona mogą zrobić dla innych. Powiedziałam jej: Ty możesz zrobić najwięcej. Twoje
cierpienie złączone z cierpieniem Chrystusa na Krzyżu przynosi siłę nam
wszystkim. Ogromna moc płynąca z nieustannego dzielenia się, wspólnej
modlitwy, wspólnego cierpienia i wspólnej pracy napełnia świat”.
Drodzy
Bracia i Siostry!
„Kiedy i my dostąpimy
łaski cierpienia spójrzmy na Maryję żywą ikonę Ewangelii cierpienia. U stóp
krzyża cierpi w milczeniu, włączona w szczególny sposób
w cierpienia Syna, ustanowiona Matką ludzkości, gotowa orędować za każdym
człowiekiem, aby mógł dostąpić zbawienia” (Jan Paweł II).
Jedna
z największych mistyczek XX wieku, Sługa Boża Marta Robin, sparaliżowana, przez
50 lat przykuta do łóżka, mówi:
„Maryja
jest moim żywym i niedościgłym modelem! Kiedy modlę się do Niej, kiedy cicho Ją
wołam, wydaje mi się, że pochyla się z czułością nad dzieckiem, które do końca
swych ziemskich dni musi kroczyć Jej śladami, mała ofiara ukryta w wielkiej
Ofierze Golgoty” (28 lutego 1930).
„O
Maryjo, naucz mnie czystej miłości krzyża” (5 grudnia 1930). „O Matko, naucz
mnie cierpieć z miłością!” (23 listopada 1931).
„Przejść
pokornie i cicho jak Najświętsza Panna, czyniąc dobro i dając szczęście. Znam
już najczystszą, najsłodszą radość: radość życia dla innych i dla ich
szczęścia. Cóż mogę zrobić dla innych? – zastanawiałam się. I nagle horyzont
rozświetlił się przede mną. Opanowało mnie szczęście i radość, kiedy
pomyślałam, że mogę zrobić wiele poprzez modlitwę, ofiarowanie moich cierpień
wtopionych w cierpienia Chrystusa, poprzez zadowolenie i radość, dzięki
promieniowaniu życia wypełnionego miłością. Mam czym zająć użytecznie cały
czas, przez który spodoba się Bogu utrzymywać mnie w tym stanie” (28 marca
1930).
Przykładem
mogą być dla nas także mali widzący z Fatimy. W roku 1917 proste wiejskie
dzieci stały się wybranymi przez Boga świadkami objawień i orędzia Matki
Bożej.
13
sierpnia 1917 r. Łucja zwróciła się do Matki Bożej:
– Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych.
– Tak, niektórych uleczę w ciągu roku – odpowiedziała Matka Boża
i przybierając wyraz smutniejszy powiedziała:
– Módlcie, módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz
idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował
i modlił.
Drodzy
bracia i siostry!
„Słuszna
troska o zdrowie chorych na ciele, wyrażona słowami pokornej prośby
przedstawionej Matce Bożej przez Łucję, została jakby rozszerzona przez Maryję
o wezwanie do troski o chorych na duszy – o grzeszników. Fatima, jak i wiele
innych sanktuariów maryjnych całego świata, jest miejscem, w którym dokonują
się liczne uzdrowienia, zarówno fizyczne, jak i duchowe. Ojciec Aleksander
Posacki, jezuita, napisał kiedyś, że „wspólną cechą autentycznych objawień
«prywatnych», w tym także maryjnych, jest to, że ukazują aktualność Ewangelii w
dniu dzisiejszym” (cyt. za „Posłaniec Serca Jezusowego”). Troska Chrystusa o
chorych, liczne uzdrowienia dokonywane przez Niego szły zawsze w parze z
wezwaniem do nawrócenia. Chrystus uzdrawiał trędowatych, ślepych, głuchych,
niemych i chromych, ale przede wszystkim uwalniał człowieka od grzechu,
wzywając do nawrócenia każdego, kto chciał być Jego uczniem.
Maryja
prowadzi pod krzyż. Ona chce uzdrowić chorą ludzkość – ludzkość cierpiącą na
brak miłości, ludzkość odrzucająca Jej Syna, Chrystusa. I dlatego prowadzi nas
pod Jego Krzyż, bo z niego płynie źródło uzdrowienia dla wszystkich, którzy
cierpią.
Przynosząc do Matki Bożej nasze prośby w intencji tych, którzy
cierpią na ciele, nie zapominajmy i o tych – tak drogich Maryi – którzy przez
grzech oddalili się od Chrystusa. Z prośbą o ich nawrócenie ofiarujmy
Chrystusowi wszystkie nasze cierpienia” (ks.
Maciej K. Kubiak).
Jesienią
1918 roku dwoje z trojga widzących w Fatimie: 10 – letnia Hiacynta
i 11 – letni Franciszek Marto zachorowali na zapalenie płuc. Siostra Łucja
wspomina:
„Któregoś
dnia zapytałam ją: – Czujesz się lepiej? – Wiesz dobrze, że nie – odpowiedziała
Hiacynta i dodała: – Mam takie bóle w piersiach, ale nic nie mówię,
cierpię za nawrócenie grzeszników.
Gdy
polepszyło się jej trochę, spędzała całe dni siedząc przy łóżku braciszka.
Któregoś dnia wezwała mnie, abym szybko przyszła. Przybiegłam. A ona
mówi: „Matka Boska nas odwiedziła i powiedziała, że przyjdzie wkrótce
zabrać Franciszka do nieba. A mnie zapytała, czy chciałabym
jeszcze więcej grzeszników nawrócić. Odpowiedziałam Jej, że tak. Wtedy
powiedziała mi, że dostanę się do szpitala i będę tam bardzo cierpiała za
nawrócenie grzeszników i jako zadośćuczynienie za zniewagi wyrządzone
Niepokalanemu Sercu Maryi i z miłości do Pana Jezusa.
Nadszedł
wreszcie dzień, w którym musiała pójść do szpitala, gdzie istotnie musiała
wiele cierpieć... Czasem całowała krzyż i ściskając go mówiła: «O
mój Jezu, ja Cię kocham i chcę cierpieć z miłości ku Tobie». Ileż
razy mówiła: «O Jezu, teraz możesz nawrócić wielu grzeszników, bo ta ofiara
jest bardzo wielka».
Bł.
Jan Paweł II w specjalnym orędziu na Światowy Dzień Chorego w 1997
roku obchodzony uroczyście w Fatimie, napisał:
„Drodzy
przyjaciele, obarczeni ciężarem cierpienia, wy stoicie
w pierwszym szeregu tych, których Bóg miłuje. Tak jak na wszystkich ludzi
napotykanych na drogach Palestyny, tak i na was Jezus kieruje
spojrzenie pełne dobroci; nigdy nie zabraknie wam Jego miłości.
Starajcie się być wielkodusznymi świadkami tej szczególnie cennej miłości,
składając dar ze swojego cierpienia, które tak bardzo może się przyczynić do
zbawienia ludzkości”.
„Nawrócenie
grzeszników idzie poprzez Wasze cierpienie. Jestem o tym najgłębiej przekonany
– mówił bł. Jan Paweł II podczas spotkania z chorymi w kościele Ojców
Franciszkanów w Krakowie w 1979 roku. Tak jak zbawienie świata, odkupienie
świata idzie poprzez Krzyż Chrystusa, tak ciągłe nawracanie grzeszników w
świecie idzie poprzez Wasz Krzyż, poprzez Wasze cierpienie”.
Chorzy
są w szczególny sposób zaproszeni przez Matkę Bolesną i stanowią Jej największy
skarb, są źrenica Jej oczu.
Drodzy
Moi! Pamiętajmy, że smutek Maryi z Wielkiego Piątku przemienił się w radość
Niedzieli Zmartwychwstania. Łzy wylane pod krzyżem w krople rosy wielkanocnego
Poranka. Maryja wzięta z duszą i ciałem do Nieba pierwsza doświadczyła
spełnienia obietnicy Chrystusa: „Smutek wasz przemieni się w radość, a radości
waszej nikt wam nie zdoła odebrać”. To do Niej w pierwszym rzędzie odnoszą się
słowa św. Pawła Apostoła: „Jak jesteśmy uczestnikami cierpień Chrystusowych,
tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy. Albowiem skoro wspólnie z
Nim cierpimy, to po to, by też wspólnie przebywać w chwale”.
Przypominał
o tym papież bł. Jan Paweł II, gdy w roku 2000 nawiedził Sanktuarium Matki
Bożej w Fatimie. Zwracając się do chorych z przejmującym orędziem nadziei powiedział:
„Jeżeli
ktoś lub coś każe ci sądzić, że jesteś już u kresu, nie wierz w to! Jeżeli
znasz odwieczną Miłość, która cię stworzyła, to wiesz także, że w twoim wnętrzu
mieszka dusza nieśmiertelna. Różne są w życiu «pory roku»; jeżeli czujesz
akurat, że zbliża się zima, chciałbym, abyś wiedział, że nie jest to pora
ostatnia, bo ostatnią porą twojego życia będzie wiosna: wiosna
zmartwychwstania. Całość twojego życia sięga nieskończenie dalej niż jego
granice ziemskie: czeka cię niebo!”.
III
„Oto
Matka twoja”. Do tych słów testamentu Jezusa wypowiedzianych na krzyżu nawiązał
bł. Jan Paweł II w jednej ze swoich katechez środowych:
„Jezus,
który wiedział, czym jest matczyna miłość Maryi, pragnął, by także w duchowym
życiu Jego uczniów obecna była radość płynąca z owej miłości, stanowiącej
element więzi z Nim samym. Chodzi więc o to, by widzieć w Maryi Matkę i
traktować Ją jak Matkę — pozwolić Jej się wychowywać do prawdziwego
posłuszeństwa Bogu, do prawdziwej jedności z Chrystusem i do prawdziwej miłości
bliźniego. […]
Chrystus
wyraźnie zaleca uczniowi, by zachowywał się wobec Maryi tak, jak syn wobec
matki. By Jej macierzyńską miłość odwzajemniał swoją miłością synowską. Skoro
uczeń zastępuje Maryi Jezusa, musi Ją naprawdę miłować jak rodzoną matkę. To
tak, jakby Jezus mu powiedział: „Kochaj Ją tak, jak Ja Ją kochałem”. A skoro
Jezus widzi w owym uczniu przedstawiciela wszystkich ludzi, którym pozostawia
swój testament miłości, to wezwanie do miłowania Maryi jako własnej matki
odnosi się do wszystkich. […] Jezus za pośrednictwem Jana oznajmia Kościołowi,
że chce, by każdy z Jego uczniów darzył Maryję szczerym synowskim uczuciem,
jako Matkę otrzymaną od Niego. […]
Na
zakończenie Ewangelista mówi: „I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J
19,27). […] Postawa Jana wobec Maryi jest wypełnieniem ostatniej woli Jezusa,
ale posiada także znaczenie symboliczne dla każdego z uczniów Chrystusa,
wezwanych do przyjęcia Maryi do siebie i dania Jej miejsca we własnym życiu.
Bowiem na mocy słów konającego Jezusa, w życiu żadnego chrześcijanina nie może
zabraknąć specjalnego „miejsca” dla Maryi, musi się Ona znaleźć w każdym
życiu”.
Droga
Rodzino Matki Bolesnej! Szczególnym znakiem tego obdarowania macierzyńską
miłością Maryi jest dla nas brązowy szkaplerz karmelitański noszony dniem i
nocą na sercu. Ewangelista opowiada, że wiszący na krzyżu Jezus ujrzał Matkę i
stojącego obok Niej ucznia, którego miłował. Podczas wzruszającej ceremonii
nałożenia szkaplerza świętego, także i my znajdujemy się w zasięgu Jezusowego
spojrzenia, ogarnięci ramionami krzyża. Gdy kapłan nakłada nam szkaplerz,
Chrystus patrzy na nas z miłością i zdaje się powtarzać: „Oto Matka twoja”. A
my całujemy tę świętą szatę Maryi, jak dłonie matki, przyjmujemy z radością na
nasze piersi i pragniemy, jak umiłowany uczeń Jan, „wziąć Ją do siebie”. W
pokornym znaku szkaplerza pragniemy zabrać Ją do domu naszego serca, do naszej
codzienności i całego naszego życia, pragniemy by „od tej godziny” była nam
czułą i troskliwą Matką i Przewodniczką na drodze wiary, wiodącej przez krzyż
do Nieba. Szkaplerz to szata „utkana” z cnót Maryi w które pragniemy się
przyodziać przez gorliwe naśladowanie Najświętszej Panienki i z Jej
macierzyńska pomocą. O tym wszystkim ma nam nieustannie przypominać ten pokorny
znak naszego całkowitego zawierzenia i oddania się Matce Bożej.
Albowiem
jak uczy bł. Jan Paweł II: „najbardziej autentyczną formą nabożeństwa do
Najświętszej Maryi Panny, wyrażającą się w skromnym znaku szkaplerza, jest
poświęcenie się Jej Niepokalanemu Sercu”.
„Maryja
chce, aby każdy człowiek oddał Jej swoje serce, gdyż dzięki temu będzie Ona
mogła kształtować je na wzór Serca Jezusa. Macierzyńska miłość Maryi sprawi, że
Bóg będzie uwielbiony w sercach ludzi Jej oddanych” (S. Jolanta Dziekońska OSC).
Warto
zauważyć, że Słoneczna Pani z Fatimy sama przypomniała nam szkaplerz podczas
swego objawienia 13 października 1917 roku.
Podczas
gdy wielu ludzi, którzy przybyli tego dnia do „doliny pokoju”, przeżywało
w oczarowaniu cud wirującego słońca, dzieci miały widzenie Matki
Bożej z Góry Karmel. Niepokalana Dziewica ubrana była w brązowe szaty
karmelitańskie.
Gdy
w 1950 roku zapytano Łucję:
–
Dlaczego zdaniem siostry Matka Boska ukazała się w tej ostatniej scenie,
trzymając Szkaplerz?
Łucja
odpowiedziała:
–
Dlatego, że Matka Boża chce, abyśmy wszyscy nosili Jej Szkaplerz.
Pani
Fatimska delikatnie, bez słów, przypomniała nabożeństwo szkaplerzne, znane
w Kościele od ponad siedmiu wieków. Wskazała, że nadal jest ono aktualne
i drogie Jej Sercu. Jak wiemy, sama Łucja wstąpiła do Karmelu,
a kolejni papieże nazwali brązowy szkaplerz znakiem opieki Maryi
i poświęcenia się Jej Niepokalanemu Sercu.
Wielkim
Apostołem Szkaplerza Karmelitańskiego był bł. Jan Paweł II.
Nabożeństwo
do Matki Bożej Szkaplerznej było zawsze drogie jego sercu, tym bardziej, że
swoją ziemską matkę stracił, gdy miał zaledwie 9 lat. Kilka miesięcy później, w
maju 1930 roku, w swoim parafialnym kościele w Wadowicach przystąpił do
Pierwszej Komunii Świętej, a po południu udał się z tatą do kościoła karmelitów
„Na Górce”. Tam przy ołtarzu Matki Bożej 10 – letni Karol przyjął na swoje
piersi brązowy szkaplerz Maryi. Ucałował go jak ręce matki, spojrzał na Jej
wizerunek w ołtarzu i… swoim dziecięcym sercem zdawał się mówić do Niej:
„Maryjo, teraz Ty będziesz moją Matką. Totus Tuus!”.
Wymowne
świadectwo o przywiązaniu Jana Pawła II do szkaplerza złożył jego wieloletni
osobisty sekretarz, Ks. Kardynał Stanisław Dziwisz, mówiąc: „Papież mając 10
lat zapisał się do szkaplerza, który stale nosił i z którym poszedł
do domu Ojca”. Ks. Kardynał dodaje także, że był to szkaplerz w formie
tradycyjnej, tzn. sukiennej.
Trzeba podkreślić, że ks. Karol
Wojtyła już od pierwszych lat swojej kapłańskiej posługi z radością pociągał
wszystkich pod płaszcz opieki Maryi.
„Gdy w roku 1948 był wikariuszem
w parafii św. Floriana w Krakowie, urządził specjalne parodniowe
rekolekcje dla chorych, na zakończenie których wezwał karmelitę, aby
przywiezionym do kościoła chorym poświęcił i nałożył szkaplerze. Pouczenie
ojca Rudolfa o szkaplerzu dopełnił własną zachętą: Noście zawsze święty
szkaplerz. Ja zawsze mam szkaplerz na sobie i odniosłem wiele dobra
z tego nabożeństwa – mówił młody ks. Karol Wojtyła. Chorzy byli bardzo podniesieni
na duchu i wdzięczni” (o.Otto OCD).
Bł. Jan Paweł II uczył nas jednocześnie
wierności w praktykowaniu nabożeństwa szkaplerznego. Daleka była mu postawa „słomianego
zapału”.
„Nie zdjął tej brązowej szaty
Maryi, gdy otrzymał czarną sutannę kapłańską, gdy otrzymał fioletowe szaty
biskupie, czerwone kardynalskie i białe papieskie. Ta brązowa karmelitańska
szata pozostała na jego barkach do dnia śmierci i była niemym świadkiem
wszystkich chwil życia Ojca Świętego” (o. W. Tochmański OCD).
W
dniu zamachu 13 maja 1981 roku, gdy Kościół wspominał objawienia Pani Fatimskiej,
szkaplerz Matki Bożej na piersiach papieża był niczym puklerz przeciw pociskom
nieprzyjaciela.
Gdy
w szpitalu odzyskał przytomność powiedział do lekarzy: „Wszystko możecie mi
zabrać, wszystko możecie mi zdjąć, zostawcie mi tylko szkaplerz na szyi, nie
zdejmujcie tej szaty Maryi z mojej piersi”.
I
ta prośba Ojca Świętego wyrażająca jego wielką miłość i całkowite zawierzenie
Matce Bożej została uszanowana. Wymownie przypomina o tym zdjęcie wykonane
przez Arturo Mari w poliklinice Gemellego zaledwie osiem dni po zamachu.
Ojciec święty leży na łóżku szpitalnym. Obok skomplikowana aparatura medyczna
podtrzymująca życie. Poranione obandażowane ciało, biała szpitalna koszula. Na
prawym barku widać wystający brązowy płatek sukna – szkaplerz święty,
o którym Maryja powiedziała: „Oto znak zbawienia, oto ratunek
w niebezpieczeństwie”.
Drodzy bracia i siostry! Niech
także dla każdego z nas szkaplerz Maryi będzie znakiem pociechy i nadziei,
znakiem pielgrzyma zdążającego ufnie do niebieskiej ojczyzny, do czego zachęcał
nas bł. Jan Paweł II:
„Niech wam towarzyszy zawsze Matka Boża
Szkaplerzna, Matka Boża z Góry Karmelu... Niech prowadzi was Ona jak
gwiazda, która nigdy nie znika z horyzontu. I niech was Ona zawiedzie
w końcu do Boga, ostatecznego Portu, ostatniej Przystani nas wszystkich”.
Droga
Rodzino Matki Bolesnej, kochani bracia i siostry!
Zgodnie
z życzeniem Ojca Świętego Franciszka w dniach 12 i 13 października, podczas
obchodów Dnia Maryjnego organizowanych przez Papieską Radę do spraw Nowej
Ewangelizacji, figura Matki Boskiej Różańcowej z Fatimy czczona w Kaplicy
Objawień, będzie przebywała w Rzymie. 13 października papież Franciszek dokona
poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi przed figurą Matki Boskiej.
Jako
wspólnota Miłości Matki Bolesnej pragniemy uroczyście celebrować Dzień Maryjny w Oborskim Sanktuarium i włączyć się
w papieski akt zawierzenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Zapraszam zatem serdecznie
w niedzielę 13 października br. na Mszę świętą za chorych o godz. 11.30.
Całą
naszą wspólnotę i każdego z was, najmilsi bracia i siostry, a szczególne
wszystkich chorych, oddaję i zawierzam Niepokalanemu Sercu Maryi i od Jej Oborskiego
Ołtarza z miłością kapłańską i ojcowską błogosławię.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|