„O Panie, pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie. Niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich." (święta s. Faustyna) I
Umiłowani
w Chrystusie Panu bracia i siostry!
„Opowiedziana
przez św. Łukasza przypowieść ewangeliczna [o Miłosiernym Samarytaninie] wpisuje
się w szereg obrazów i historii zaczerpniętych z codziennego życia, za pomocą
których Jezus pragnie pouczyć o głębokiej miłości Boga do każdej istoty
ludzkiej, w szczególności gdy jest ona chora i cierpiąca” – napisał papież
Benedykt XVI w Orędziu na XXI Światowy Dzień Chorego obchodzony tradycyjnie 11
lutego, w liturgiczne wspomnienie NMP z Lourdes.
„Różni ojcowie Kościoła upatrywali w postaci
Miłosiernego Samarytanina samego Jezusa, a w człowieku, który wpadł w ręce
złoczyńców (…) ludzkość zagubioną i zranioną przez swój grzech”.
Święty
Jan Maria Vianney uczył:
„Ewangelia
mówi nam o nieszczęsnym wędrowcu, śmiertelnie pobitym i porzuconym przy drodze
do Jerycha. Tu nie chodzi o wasze ciała, lecz o wasze dusze, śmiertelnie
zranione grzechem. Kim jest ów miłosierny Samarytanin, który zalał wasze dusze
winem i oliwą? To sam Pan Jezus Chrystus, który zstąpił z nieba. Dokąd was
zabrał? Nie do żadnej gospody, lecz do Kościoła. I czyjej opiece was powierzył?
Kapłana, któremu rzekł: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja
oddam tobie, gdy będę wracał” (Łk 10,35). Kiedy nastąpi ów powrót [Pana]? Stanie
się to przy końcu świata, kiedy dobry Bóg przyjdzie dać nagrodę dobrym, a złym
wymierzyć karę. (…) Wszyscy jesteśmy w takim samym położeniu jak ów wędrowiec,
zbity na śmierć i pozostawiony przy drodze. Pozwólmy zaprowadzić się do gospody
Kościoła świętego, aby tam otrzymać lekarstwa i opiekę, o którą zadbał
miłosierny Samarytanin”.
Błogosławiony
Ks. Michał Sopoćko, mówi:
„Zbawiciel
(…) daje nam przykład miłosierdzia swym poświęceniem dla rodzaju ludzkiego,
obrabowanego z darów nadprzyrodzonych, okrytego tysiącznymi ranami i duchowo
umarłego. Nikt nie chciał i nie mógł dopomóc, a tylko On, Arcykapłan najwyższy
miał litość, by zstąpić i okazać swe miłosierdzie. On wlał oliwę łaski w rany,
zadane grzechem, On przeniósł nas do gospody, jaką jest Kościół, On ponosi tu
koszt leczenia naszego, ofiarując się za nas ustawicznie Ojcu niebieskiemu”.
Jak
słusznie zauważa ks. Sopoćko:
„Dotkliwszą
niż choroba ciała jest choroba duszy, a wyrzuty sumienia przewyższają nieraz
wszelkie cierpienia fizyczne. Chrystus Pan podał nam cudowny środek na tego
rodzaju chorobę duszy, a jest nim sakrament pokuty. "Idź w pokoju i nie
grzesz więcej" - słyszy chory grzesznik z ust zastępcy Chrystusa. Jakież
to błogie słowo, wyrażające nieskończone Miłosierdzie Boże. Na samo wspomnienie
o tym serce się rozpływa, łzy stają w oczach, a błogie uczucie przejmuje duszę
człowieka. Prawdziwie to zdrój chorych i cierpiących. Lekarze stwierdzają
poprawę zdrowia u chorego po odbytej spowiedzi”.
Święty
Proboszcz z Ars w jednym ze swoich kazań poświęconych sakramentowi pojednania
uczył:
„Kiedy
człowiek popadnie w grzech śmiertelny, musi szukać pomocy u lekarza, jakim jest
kapłan, i musi zastosować lekarstwo w postaci spowiedzi. (…) Jak to dobrze, że
mamy w zasięgu ręki sakrament leczący rany duszy”.
Dlatego,
drodzy bracia i siostry, z ufnością zbliżajmy się do kratek konfesjonału,
mówiąc:
„[Ty,
Jezu] Weźmiesz mnie w ramiona, jak dobry Samarytanin, opatrzysz moje rany,
wlejesz w nie oliwę pokoju i powiesz: 'Żyj!' Bo Ty nie chcesz
śmierci. Jesteś Bogiem żywych, a nie umarłych. A ja dziecko Twoje, nie
mogę umrzeć, nie chcę umrzeć" (Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński).
Doświadczając
Bożego miłosierdzia, szczególnie w sakramencie pojednania sprawowanym przez
kapłanów, wezwani jesteśmy do naśladowania Chrystusa Boskiego Samarytanina.
Rozumiała
to święta Faustyna, dlatego pisała:
„O Panie, pragnę się cała przemienić w miłosierdzie
Twoje i być żywym odbiciem Ciebie. Niech ten największy przymiot Boga, to jest
niezgłębione miłosierdzie, przejdzie przez serce i duszę moją do
bliźnich."
Do
księdza Wacława Grosera przyszedł mężczyzna, który wyrzucił z domu zdradzającą
go żonę. Dając przykład Miłosiernego Samarytanina, Groser tłumaczy mu, że ma
przyjąć ją z powrotem. – To znaczy, że ja mam być tym Samarytaninem? – pyta
mężczyzna. – Nie. Samarytaninem jest Bóg. Pan jest gospodarzem, któremu On
oddaje pod opiekę ranną małżonkę.
Bracia
i Siostry!
Trzeba
nam wszystkim zachować godność dziecka Bożego otrzymaną na chrzcie świętym,
uszanować ją i bronić jej w drugim człowieku, gdy jest deptana. Tego
domaga się wyobraźnia miłosierdzia. „Poznaj swoją godność chrześcijaninie, bo
twoją ceną jest Krew Chrystusa!” – woła do nas święty Leon Wielki.
Pewna
studentka spotkała na ulicy pijanego mężczyznę. Leżał nietrzeźwy na mrozie. Ona
wiedziała, że nie może go tak zostawić, że jego zdrowie, a nawet życie jest
zagrożone. Postanowiła mu pomóc.
–
Proszę powiedzieć, gdzie Pan mieszka? Pomogę wstać i odprowadzę do domu.
Pan nie może tak leżeć tutaj na mrozie. Odpowiedział: – Niech mnie Pani zostawi,
ja jestem złym człowiekiem, ja jestem zmarnowany człowiek. A ona na to: – Pan także
jest dzieckiem Bożym.
W
końcu zgodził się i powiedział jej gdzie mieszka. Ona odprowadziła go do
domu. Następnego dnia spotkała go ponownie. Był trzeźwy, przyszedł do niej
z kwiatami. Mówił, że cały czas myślał o tym co powiedziała do
niego: że on także jest dzieckiem Bożym, te słowa go poruszyły. Ciągłe o nich
myślał. Mówił, że to jest niemożliwe, bo przecież popełnił takie grzechy
i takie. Dziewczyna
nie chciała słuchać, mówiła, żeby poszedł z tym do spowiedzi
i powiedział księdzu, że będzie wtedy szczęśliwym dzieckiem Bożym, że ksiądz mu
pomoże.
Mężczyzna
posłuchał dziewczyny i od tego dnia całkowicie zmienił swoje życie, jakby
na nowo się narodził.
Później okazało się, że przy tej samej drodze, na której leżał pijany znajduje
się klasztor Sióstr
Karmelitanek Bosych, które na prośbę jego matki od dłuższego czasu modliły się
o jego nawrócenie.
Tam dotknęło i podniosło go miłosierdzie Boże, tam spotkał miłosiernego
samarytanina.
Drodzy
Bracia i Siostry! Syn Boży uniżył się z miłości do nas, przyjął naszą
ludzką naturę, stał się naszym bratem. Boski Samarytanin nie zostawił nas na
drodze, ale z miłością pochylił się nad naszą nędzą, podniósł do swego
Serca, aby ocalić nas od zguby wiecznej, przywrócić utraconą godność dziecka
Bożego, opatrzyć rany duszy w sakramentalnej spowiedzi i doprowadzić
szczęśliwie do domu Ojca.
„Dla
Boga każdy człowiek bez wyjątku jest skarbem drogocennym” – mówił bł. ks. Jerzy
Popiełuszko.
„Bóg
nigdy nie zrezygnuje ze swoich dzieci, nawet z takich, które stoją do Niego
plecami I dlatego każdy ma szansę. Choćbyś po ludzku przegrał całkowicie,
choćbyś zatracił swoją godność (…) jeszcze masz czas. Zbierz się, ogarnij,
dźwignij. Zacznij od nowa. Spróbuj budować na tym, co w tobie jest z Boga.
Spróbuj, bo życie jest tylko jedno”.
19
października 1984 r., na kilka godzin, przed uprowadzeniem i męczeńską
śmiercią, powiedział:
„Życie
trzeba godnie przeżyć, bo jest tylko jedno! Trzeba dzisiaj bardzo dużo mówić
o godności człowieka, aby zrozumieć, że człowiek przerasta wszystko, co
może istnieć na świecie, prócz Boga. Przerasta mądrość całego świata. Prośmy
Chrystusa Pana, byśmy zachowali godność dziecka Bożego na każdy dzień”.
„Uświadamiamy
sobie, że Bóg okazując nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia
w dzisiejszym świecie (…) – mówił do nas bł. Jan Paweł II na Krakowskich
Błoniach.
Dziś
z całą mocą proszę wszystkich synów i córki Kościoła, a także wszystkich ludzi
dobrej woli, aby sprawa człowieka nie była nigdy, przenigdy odłączona od
miłości Boga. Pomóżcie współczesnemu człowiekowi zaznawać miłosiernej miłości
Boga! Niech w jej blasku i cieple ocala swoje człowieczeństwo!”
II
Umiłowani
w Chrystusie
Panu bracia i siostry!
Bł.
Jan Paweł II w Liście Apostolskim ‘Salvifici Dolores” pisze:
„Przypowieść
o miłosiernym Samarytaninie (…) wskazuje, jaki winien być stosunek każdego z
nas do cierpiących bliźnich. Nie wolno nam ich „mijać”, przechodzić mimo z
obojętnością, ale winniśmy przy nich „zatrzymywać się”. Miłosiernym
Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu
drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. Owo zatrzymanie się nie oznacza
ciekawości, ale gotowość. Jest to otwarcie jakiejś wewnętrznej dyspozycji
serca, które ma także swój wyraz uczuciowy”.
Starszy
mężczyzna upadł na ulicy i został w ciężkim stanie odwieziony przez karetkę
pogotowia do miejskiego szpitala. W jego portfelu pielęgniarka odnalazła
niewyraźny adres kogoś, kto mógłby być synem ciężko chorego. Zadzwoniono więc,
po niego z prośbą o szybkie przybycie do szpitala.
Kiedy
wezwany pojawił się przy łóżku chorego, ten wyciągnął do niego swoje drżące
dłonie. Przybyły mężczyzna uścisnął wyciągnięte dłonie chorego i trzymał je
przez następne cztery godziny, aż do momentu jego śmierci. Kiedy lekarz
stwierdził zgon, przybyły mężczyzna zapytał pielęgniarkę – kto to był?
Zdziwiona takim pytaniem pielęgniarka odpowiedziała: - Czy to nie był pana
ojciec? Nie – odpowiedział mężczyzna – ale wyczułem, że on potrzebował syna,
dlatego przy nim zostałem.
„Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek
wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który „wzrusza się” nieszczęściem
bliźniego – uczy bł. Jan Paweł II. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego,
podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej
postawy wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową
wrażliwość serca, która świadczy o współczuciu z cierpiącym.
Jednakże
miłosierny Samarytanin z Chrystusowej przypowieści nie poprzestaje na samym
wzruszeniu i współczuciu. Staje się ono dla niego bodźcem do działań, które
mają na celu przyniesienie pomocy poranionemu człowiekowi”.
Wzruszenie
i współczucie znajduje się u podstaw wielu znanych dzieł pomocy bliźniemu.
Doktor Fryderyk G. Banting, wynalazca insuliny, jako mały chłopiec żył na
farmie w Kanadzie. Razem ze swoją sympatyczną koleżanką Joanną biegał, jeździł
na łyżwach, wdrapywał się na drzewa. Pewnego roku Joanna przestała się bawić z
nim. Zachorowała i po jakimś czasie umarła z powodu „cukru we krwi”. Fryderyk
boleśnie przeżył tę śmierć. Jako lekarz postanowił zając się chorymi na
cukrzycę. Po latach udało mu się wynaleźć insulinę.
W Orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego
Benedykt XVI mówi, że „poprzez słowa
kończące przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie: „Idź, i ty czyń
podobnie" (Łk 10, 37), Pan ukazuje, jaka winna być postawa każdego Jego
ucznia w stosunku do innych, zwłaszcza do potrzebujących opieki. Chodzi
mianowicie o to, by czerpać z nieskończonej miłości Boga – utrzymując z Nim
silną relację w modlitwie – siłę do tego, by na co dzień troszczyć się
konkretnie, na wzór Miłosiernego Samarytanina, o osoby zranione na ciele i na
duchu, proszące o pomoc, także gdy są to osoby nieznane i pozbawione zasobów
(…)”.
„Bez
miłości Bożej jest rzeczą niemożliwą być miłosiernym prawdziwie jak ów
Samarytanin – mówi bł. ks. Michał Sopoćko. Tylko kto kocha Boga, wesprze
czynnie bliźniego, nawiąże z cierpiącym stosunek przyjaźni, pomocnej miłości i
będzie z całej duszy życzyć i czynić mu dobrze. Bo biedny potrzebuje nie tylko
jałmużny, lecz przyjaciela”.
Jak
uczy bł. Jan Paweł II: „Miłosiernym Samarytaninem jest więc ostatecznie ten,
kto (…) w tę pomoc wkłada swoje serce (…) można powiedzieć, że daje siebie,
swoje własne „ja”, otwierając to „ja” dla drugiego”.
Pragnę
tutaj przypomnieć trzy rady, jakie zostawił św. Brat Albert, współczesny wzór
dobrego Samarytanina.
Krakowski
jałmużnik, z całą mocą przypomniał, że„nędzarza – (człowieka) nie ratuje się
wyłącznie chlebem. Ratuje się go dając mu chleb okraszony miłością”. Czasem
nawet nie chce już chleba, ale czeka na miłość. Wspomnę choćby wolontariuszy w
hospicjach, a w większości jest to młodzież, którzy śmiertelnie chorym i
konającym ofiarują swoją obecność. Wyrazem miłości miłosiernej wobec
umierającego jest spojrzenie w oczy, uchwycenie za rękę, otarcie spoconego od
bólu czoła, aby w godzinie przejścia na drugi brzeg życia nie był sam. To jest
właśnie miłość miłosierna. Ona jest najważniejsza.
Po
drugie, św. Brat Albert przypominał, że „jałmużna bez miłości gorzka jest,
chleb nie ma smaku, pomoc najtroskliwsza przykra”. Jest zasadnicza różnica
pomiędzy litością a miłosierdziem. Litość każe patrzeć na drugiego człowieka z
góry, czasem z politowaniem, poniżając go. Natomiast miłosierdzie jest wolne od
wywyższania się, traktuje potrzebującego z powagą i szacunkiem. Nie ocenia, nie
oskarża, nie potępia ani też nie poucza. Tylko taka pomoc, która jest dana
człowiekowi z miłością jest słodka, godna przyjęcia.
Trzecia
uwaga, jaką kieruje Święty z Krakowa dla pełniących dzieła miłosierdzia brzmi
następująco: „Te są przyczyny niepowodzenia dzieł dobroczynnych, choć
rozporządzają znacznymi funduszami i nowoczesnym urządzeniem: jeśli miłości
brakuje, wszystkiego nie dostaje”. Owszem, należy pozyskiwać odpowiednie
środki, aby można było pomagać. One, choć bardzo potrzebne, nie są jednak
najważniejsze. Najważniejsi są ludzie – wolontariusze: młodzież i dzieci, których
serca wypełnione są miłością, których serca są bardzo wrażliwe. Właśnie oni
mogą uczynić znacznie więcej, aniżeli wielkie organizacje, które nierzadko
większość pozyskanych środków przeznaczają na utrzymanie struktur.
Wiedza,
że moim bliźnim jest każdy człowiek potrzebujący pomocy oraz zastosowanie się
do rad św. Brata Alberta przyniosą na pewno wspaniały owoc naszej
samarytańskiej posługi.
Bł.
Jan Paweł II uczy: „Wymowa przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, jak też i
całej Ewangelii, jest w szczególności ta, że człowiek musi się poczuć powołany
niejako w pierwszej osobie do świadczenia miłości w cierpieniu. Instytucje są
bardzo ważne i nieodzowne, jednakże żadna instytucja sama z siebie nie zastąpi
ludzkiego serca, ludzkiego współczucia, ludzkiej miłości, ludzkiej inicjatywy,
gdy chodzi o wyjście naprzeciw cierpieniu drugiego człowieka. Odnosi się to do
cierpień fizycznych; o ileż bardziej jeszcze, gdy chodzi o różnorodne
cierpienia moralne, gdy przede wszystkim cierpi dusza”.
W tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Chorego
Benedykt XVI mówi:
„Rok
Wiary, który przeżywamy, stanowi
sprzyjającą okazję, aby wzmóc diakonię miłości w naszych wspólnotach
kościelnych, tak by każdy stał się miłosiernym samarytaninem dla drugiego, dla
człowieka, który jest obok nas.
W
związku z tym chciałbym wspomnieć kilka postaci, spośród niezliczonych w
historii Kościoła, które pomagały osobom chorym doceniać wartość cierpienia na
płaszczyźnie ludzkiej i duchowej, aby były przykładem i przynaglały innych.
Św.
Teresa od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza „dzięki głębokiej znajomości scientia
amoris", potrafiła przeżywać „w
głębokim zjednoczeniu z męką Jezusa (...) chorobę, która po wielkich
cierpieniach doprowadziła ją do śmierci". Sługa Boży Luigi Novarese, o
którym wielu zachowuje jeszcze dziś żywą pamięć, w swojej posłudze dostrzegał w
sposób szczególny doniosłe znaczenie modlitwy za chorych i cierpiących – a
także z nimi – z którymi często udawał się do sanktuariów maryjnych, zwłaszcza
do groty w Lourdes. Raoul Follereau, przynaglany miłością do bliźniego,
poświęcił swoje życie opiece nad osobami dotkniętymi chorobą Hansena w
najodleglejszych zakątkach kuli ziemskiej, inicjując m.in. Światowy Dzień Walki
z Trądem. Bł. Teresa z Kalkuty rozpoczynała zawsze swój dzień od spotkania z Jezusem
w Eucharystii, a później wychodziła z różańcem w ręku na ulice, by spotkać Pana
obecnego w cierpiących – w szczególności w tych „nie chcianych, nie kochanych,
nie leczonych"– i Mu służyć. Również św. Anna Schäffer z Mindelstetten
potrafiła w sposób przykładny łączyć swoje cierpienia z cierpieniami Chrystusa:
„łoże boleści stało się dla niej klasztorną celą, a cierpienie posługą
misjonarską (...). Umacniana przez codzienną Komunię św., stała się
niestrudzoną orędowniczką w modlitwie i odblaskiem miłości Boga dla wielu osób,
szukających u niej rady".
Przykładem
może być także wielki francuski biolog, odkrywca penicyliny, Ludwik Pasteur. To
był człowiek nauki, a zarazem głęboko wierzący uczeń Chrystusa. Odkrył szczepionkę
ochronną przeciw wściekliźnie. Po raz pierwszy lek został podany 9-letniemu
chłopcu pogryzionemu przez chorego na wściekliznę psa. Szczepionka uratowała
chłopcu życie. Było to w 1885 roku. Rok
później miało miejsce udane szczepienie osiemnastu pogryzionych przez wilka
Rosjan ze Smoleńska.
Pewnego
dnia Ludwik Pasteur, starszy już człowiek, jechał pociągiem. Naprzeciw usiadł
student. Pasteur odmawiał właśnie różaniec. Widać było, jak jego palce
przesuwają się po paciorkach.
-
Proszę pana, pan wciąż wierzy w takie rzeczy!? – spytał student, nie wiedząc z
kim ma do czynienia.
-
Wierzę. A pan nie? – odparł modlący się człowiek.
Student
wybuchnął śmiechem:
- „Proszę
skorzystać z mojej rady i wyrzucić ten różaniec przez okno
i trochę poczytać, co na temat wiary w Boga mówi nauka. Proszę mi dać
pański adres, a ja prześlę panu literaturę, która panu w tej sprawie
pomoże”.
W odpowiedzi
starszy pan podał mu swoją wizytówkę. Zaskoczony student przeczytał jej treść:
„Ludwik Pasteur, Dyrektor Instytutu Badań Naukowych, Paryż”.
Może
student zrozumiał, że nauka nie kłóci się z wiarą i odwrotnie.
W
tegorocznym Orędziu na Wielki Post papież uczy: „Życie chrześcijańskie to
nieustanne wchodzenie na górę spotkania z Bogiem, aby później zejść, niosąc
miłość i siłę, które z niego się rodzą, aby służyć naszym braciom i siostrom z
taką samą miłością jak Bóg”.
Ojciec
Święty zwraca uwagę, że „wiara poprzedza miłość, ale okazuje się autentyczna
tylko wtedy, gdy miłość jest jej uwieńczeniem”, gdyż „wiara bez uczynków jest
jak drzewo bez owoców”.
W
liście Apostolskim „Porta Fidei” papież uczy:
„Wiara
bez miłości nie przynosi owocu, a miłość bez wiary byłaby uczuciem nieustannie
zagrożonym przez zwątpienie. Wiara i miłość potrzebują siebie nawzajem, jedna
pozwala bowiem drugiej się urzeczywistniać.
Niemało
chrześcijan istotnie poświęca swoje życie z miłością osobom samotnym,
zepchniętym na margines lub wykluczonym, jako tym, którzy jako pierwsi nas
potrzebują i są najważniejsi z tych, których trzeba wesprzeć, ponieważ właśnie
w nich odzwierciedla się oblicze samego Chrystusa. Dzięki wierze możemy
rozpoznać w tych, którzy proszą o naszą miłość, oblicze zmartwychwstałego Pana.
«Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście
uczynili» (Mt 25, 40) — te Jego słowa są przestrogą, o której nie wolno
zapominać, i nieustannym wezwaniem, aby przekazywać innym tę miłość, z którą On
troszczy się o nas. To wiara pozwala rozpoznać Chrystusa, a Jego miłość pobudza
do tego, aby spieszyć Mu z pomocą za każdym razem, kiedy w bliźnim staje na
drodze naszego życia” (Porta Fidei, 14).
Przykładem
takiej postawy, takiej właśnie wiary, „która działa przez miłość” (Ga 5,6) może
być dla nas także wielki czciciel Maryi Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński.
W czasie Powstania Warszawskiego ks. Wyszyński, ukrywając się w
Laskach pod Warszawą, pracował jako kapelan domu Sióstr Franciszkanek Służebnic
Krzyża i Zakładu dla dzieci ociemniałych. Był też kapelanem szpitala wojennego w
Laskach, żołnierzem AK okręgu Kampinos. Chodził po lasach, rozgrzeszał
żołnierzy w okopach, zbierał rannych. Pewnego razu znalazł dziewczynę ranną w
nogę. Rana była bardzo głęboka. Nie miał czym założyć ucisku, żeby dziewczyna
nie zmarła z wykrwawienia, zdjął stułę [kapłańską], przewiązał ranę,
dziewczynę wziął na plecy i zaniósł do szpitalika w Laskach. Po latach przyszła
na Miodową elegancka Pani – matka 4 synów, żeby podziękować za ocalenie.
Anna
Rastawiecka wspominając Księdza Prymasa powiedziała: „Nieraz patrząc z bliska
na życie tego człowieka myślałam – skąd on bierze siłę, skąd czerpie tę wielką
mądrość, cierpliwość i spokój. Jego siłą była żywa wiara.
Ta
niezachwiana wiara w miłość Boga była dla Prymasa Wyszyńskiego największą siłą.
Dlatego kiedy przychodziły różne doświadczenia, nienawiść, walka z Kościołem on
wierzył, że Bóg wszystko widzi i przyjdzie z pomocą. Ten człowiek budował dom
na skale. […] Miłość, którą czerpał z Boga była siłą i nadzieją dla niego i dla
nas, których prowadził”.
Panie
Jezu, Boski Samarytaninie, uczyń nas świadkami Twojej miłosiernej miłości wobec
bliźnich spotykanych
na drogach świata – miłości opatrującej rany serca, duszy i ciała, i radosnymi
strażnikami wielkanocnego poranka, wytrwale niosącymi pochodnię niegasnącej nadziei zmartwychwstania
i życia wiecznego. Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|