08.10.2013
Miłosierny Samarytanin


„O Panie, pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie. Niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich." (święta s. Faustyna)

I

Umiłowani w Chrystusie Panu bracia i siostry!

„Opowiedziana przez św. Łukasza przypowieść ewangeliczna [o Miłosiernym Samarytaninie] wpisuje się w szereg obrazów i historii zaczerpniętych z codziennego życia, za pomocą których Jezus pragnie pouczyć o głębokiej miłości Boga do każdej istoty ludzkiej, w szczególności gdy jest ona chora i cierpiąca” – napisał papież Benedykt XVI w Orędziu na XXI Światowy Dzień Chorego obchodzony tradycyjnie 11 lutego, w liturgiczne wspomnienie NMP z Lourdes.

 „Różni ojcowie Kościoła upatrywali w postaci Miłosiernego Samarytanina samego Jezusa, a w człowieku, który wpadł w ręce złoczyńców (…) ludzkość zagubioną i zranioną przez swój grzech”.

Święty Jan Maria Vianney uczył:

„Ewangelia mówi nam o nieszczęsnym wędrowcu, śmiertelnie pobitym i porzuconym przy drodze do Jerycha. Tu nie chodzi o wasze ciała, lecz o wasze dusze, śmiertelnie zranione grzechem. Kim jest ów miłosierny Samarytanin, który zalał wasze dusze winem i oliwą? To sam Pan Jezus Chrystus, który zstąpił z nieba. Dokąd was zabrał? Nie do żadnej gospody, lecz do Kościoła. I czyjej opiece was powierzył? Kapłana, któremu rzekł: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał” (Łk 10,35). Kiedy nastąpi ów powrót [Pana]? Stanie się to przy końcu świata, kiedy dobry Bóg przyjdzie dać nagrodę dobrym, a złym wymierzyć karę. (…) Wszyscy jesteśmy w takim samym położeniu jak ów wędrowiec, zbity na śmierć i pozostawiony przy drodze. Pozwólmy zaprowadzić się do gospody Kościoła świętego, aby tam otrzymać lekarstwa i opiekę, o którą zadbał miłosierny Samarytanin”.

Błogosławiony Ks. Michał Sopoćko, mówi: 

„Zbawiciel (…) daje nam przykład miłosierdzia swym poświęceniem dla rodzaju ludzkiego, obrabowanego z darów nadprzyrodzonych, okrytego tysiącznymi ranami i duchowo umarłego. Nikt nie chciał i nie mógł dopomóc, a tylko On, Arcykapłan najwyższy miał litość, by zstąpić i okazać swe miłosierdzie. On wlał oliwę łaski w rany, zadane grzechem, On przeniósł nas do gospody, jaką jest Kościół, On ponosi tu koszt leczenia naszego, ofiarując się za nas ustawicznie Ojcu niebieskiemu”.

Jak słusznie zauważa ks. Sopoćko:

„Dotkliwszą niż choroba ciała jest choroba duszy, a wyrzuty sumienia przewyższają nieraz wszelkie cierpienia fizyczne. Chrystus Pan podał nam cudowny środek na tego rodzaju chorobę duszy, a jest nim sakrament pokuty. "Idź w pokoju i nie grzesz więcej" - słyszy chory grzesznik z ust zastępcy Chrystusa. Jakież to błogie słowo, wyrażające nieskończone Miłosierdzie Boże. Na samo wspomnienie o tym serce się rozpływa, łzy stają w oczach, a błogie uczucie przejmuje duszę człowieka. Prawdziwie to zdrój chorych i cierpiących. Lekarze stwierdzają poprawę zdrowia u chorego po odbytej spowiedzi”.

Święty Proboszcz z Ars w jednym ze swoich kazań poświęconych sakramentowi pojednania uczył:

„Kiedy człowiek popadnie w grzech śmiertelny, musi szukać pomocy u lekarza, jakim jest kapłan, i musi zastosować lekarstwo w postaci spowiedzi. (…) Jak to dobrze, że mamy w zasięgu ręki sakrament leczący rany duszy”.

Dlatego, drodzy bracia i siostry, z ufnością zbliżajmy się do kratek konfesjonału, mówiąc:

„[Ty, Jezu] Weźmiesz mnie w ramiona, jak dobry Samarytanin, opatrzysz moje rany, wlejesz w nie oliwę pokoju i powiesz: 'Żyj!' Bo Ty nie chcesz śmierci. Jesteś Bogiem żywych, a nie umarłych. A ja dziecko Twoje, nie mogę umrzeć, nie chcę umrzeć" (Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński).

Doświadczając Bożego miłosierdzia, szczególnie w sakramencie pojednania sprawowanym przez kapłanów, wezwani jesteśmy do naśladowania Chrystusa Boskiego Samarytanina.

Rozumiała to święta Faustyna, dlatego pisała:

O Panie, pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie. Niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich."

Do księdza Wacława Grosera przyszedł mężczyzna, który wyrzucił z domu zdradzającą go żonę. Dając przykład Miłosiernego Samarytanina, Groser tłumaczy mu, że ma przyjąć ją z powrotem. – To znaczy, że ja mam być tym Samarytaninem? – pyta mężczyzna. – Nie. Samarytaninem jest Bóg. Pan jest gospodarzem, któremu On oddaje pod opiekę ranną małżonkę.

Bracia i Siostry!

Trzeba nam wszystkim zachować godność dziecka Bożego otrzymaną na chrzcie świętym, uszanować ją i bronić jej w drugim człowieku, gdy jest deptana. Tego domaga się wyobraźnia miłosierdzia. „Poznaj swoją godność chrześcijaninie, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa!” – woła do nas święty Leon Wielki.

Pewna studentka spotkała na ulicy pijanego mężczyznę. Leżał nietrzeźwy na mrozie. Ona wiedziała, że nie może go tak zostawić, że jego zdrowie, a nawet życie jest zagrożone. Postanowiła mu pomóc.

– Proszę powiedzieć, gdzie Pan mieszka? Pomogę wstać i odprowadzę do domu. Pan nie może tak leżeć tutaj na mrozie. Odpowiedział: – Niech mnie Pani zostawi, ja jestem złym człowiekiem, ja jestem zmarnowany człowiek. A ona na to: – Pan także jest dzieckiem Bożym.

W końcu zgodził się i powiedział jej gdzie mieszka. Ona odprowadziła go do domu. Następnego dnia spotkała go ponownie. Był trzeźwy, przyszedł do niej z kwiatami. Mówił, że cały czas myślał o tym co powiedziała do niego: że on także jest dzieckiem Bożym, te słowa go poruszyły. Ciągłe o nich myślał. Mówił, że to jest niemożliwe, bo przecież popełnił takie grzechy i takie. Dziewczyna nie chciała słuchać, mówiła, żeby poszedł z tym do spowiedzi i powiedział księdzu, że będzie wtedy szczęśliwym dzieckiem Bożym, że ksiądz mu pomoże.

Mężczyzna posłuchał dziewczyny i od tego dnia całkowicie zmienił swoje życie, jakby na nowo się narodził. Później okazało się, że przy tej samej drodze, na której leżał pijany znajduje się klasztor Sióstr Karmelitanek Bosych, które na prośbę jego matki od dłuższego czasu modliły się o jego nawrócenie. Tam dotknęło i podniosło go miłosierdzie Boże, tam spotkał miłosiernego samarytanina.

Drodzy Bracia i Siostry! Syn Boży uniżył się z miłości do nas, przyjął naszą ludzką naturę, stał się naszym bratem. Boski Samarytanin nie zostawił nas na drodze, ale z miłością pochylił się nad naszą nędzą, podniósł do swego Serca, aby ocalić nas od zguby wiecznej, przywrócić utraconą godność dziecka Bożego, opatrzyć rany duszy w sakramentalnej spowiedzi i doprowadzić szczęśliwie do domu Ojca.

„Dla Boga każdy człowiek bez wyjątku jest skarbem drogocennym” – mówił bł. ks. Jerzy Popiełuszko.

„Bóg nigdy nie zrezygnuje ze swoich dzieci, nawet z takich, które stoją do Niego plecami I dlatego każdy ma szansę. Choćbyś po ludzku przegrał całkowicie, choćbyś zatracił swoją godność (…) jeszcze masz czas. Zbierz się, ogarnij, dźwignij. Zacznij od nowa. Spróbuj budować na tym, co w tobie jest z Boga. Spróbuj, bo życie jest tylko jedno”.

19 października 1984 r., na kilka godzin, przed uprowadzeniem i męczeńską śmiercią, powiedział:

„Życie trzeba godnie przeżyć, bo jest tylko jedno! Trzeba dzisiaj bardzo dużo mówić o godności człowieka, aby zrozumieć, że człowiek przerasta wszystko, co może istnieć na świecie, prócz Boga. Przerasta mądrość całego świata. Prośmy Chrystusa Pana, byśmy zachowali godność dziecka Bożego na każdy dzień”.

„Uświadamiamy sobie, że Bóg okazując nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie (…) – mówił do nas bł. Jan Paweł II na Krakowskich Błoniach.

Dziś z całą mocą proszę wszystkich synów i córki Kościoła, a także wszystkich ludzi dobrej woli, aby sprawa człowieka nie była nigdy, przenigdy odłączona od miłości Boga. Pomóżcie współczesnemu człowiekowi zaznawać miłosiernej miłości Boga! Niech w jej blasku i cieple ocala swoje  człowieczeństwo!”

 

II

Umiłowani w Chrystusie Panu bracia i siostry!

Bł. Jan Paweł II w Liście Apostolskim ‘Salvifici Dolores” pisze:

„Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (…) wskazuje, jaki winien być stosunek każdego z nas do cierpiących bliźnich. Nie wolno nam ich „mijać”, przechodzić mimo z obojętnością, ale winniśmy przy nich „zatrzymywać się”. Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. Owo zatrzymanie się nie oznacza ciekawości, ale gotowość. Jest to otwarcie jakiejś wewnętrznej dyspozycji serca, które ma także swój wyraz uczuciowy”.

Starszy mężczyzna upadł na ulicy i został w ciężkim stanie odwieziony przez karetkę pogotowia do miejskiego szpitala. W jego portfelu pielęgniarka odnalazła niewyraźny adres kogoś, kto mógłby być synem ciężko chorego. Zadzwoniono więc, po niego z prośbą o szybkie przybycie do szpitala.

Kiedy wezwany pojawił się przy łóżku chorego, ten wyciągnął do niego swoje drżące dłonie. Przybyły mężczyzna uścisnął wyciągnięte dłonie chorego i trzymał je przez następne cztery godziny, aż do momentu jego śmierci. Kiedy lekarz stwierdził zgon, przybyły mężczyzna zapytał pielęgniarkę – kto to był? Zdziwiona takim pytaniem pielęgniarka odpowiedziała: - Czy to nie był pana ojciec? Nie – odpowiedział mężczyzna – ale wyczułem, że on potrzebował syna, dlatego przy nim zostałem.

 „Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który „wzrusza się” nieszczęściem bliźniego – uczy bł. Jan Paweł II. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej postawy wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca, która świadczy o współczuciu z cierpiącym.

Jednakże miłosierny Samarytanin z Chrystusowej przypowieści nie poprzestaje na samym wzruszeniu i współczuciu. Staje się ono dla niego bodźcem do działań, które mają na celu przyniesienie pomocy poranionemu człowiekowi”.

Wzruszenie i współczucie znajduje się u podstaw wielu znanych dzieł pomocy bliźniemu. Doktor Fryderyk G. Banting, wynalazca insuliny, jako mały chłopiec żył na farmie w Kanadzie. Razem ze swoją sympatyczną koleżanką Joanną biegał, jeździł na łyżwach, wdrapywał się na drzewa. Pewnego roku Joanna przestała się bawić z nim. Zachorowała i po jakimś czasie umarła z powodu „cukru we krwi”. Fryderyk boleśnie przeżył tę śmierć. Jako lekarz postanowił zając się chorymi na cukrzycę. Po latach udało mu się wynaleźć insulinę.

W Orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego Benedykt XVI mówi, że „poprzez słowa kończące przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie: „Idź, i ty czyń podobnie" (Łk 10, 37), Pan ukazuje, jaka winna być postawa każdego Jego ucznia w stosunku do innych, zwłaszcza do potrzebujących opieki. Chodzi mianowicie o to, by czerpać z nieskończonej miłości Boga – utrzymując z Nim silną relację w modlitwie – siłę do tego, by na co dzień troszczyć się konkretnie, na wzór Miłosiernego Samarytanina, o osoby zranione na ciele i na duchu, proszące o pomoc, także gdy są to osoby nieznane i pozbawione zasobów (…)”.

„Bez miłości Bożej jest rzeczą niemożliwą być miłosiernym prawdziwie jak ów Samarytanin – mówi bł. ks. Michał Sopoćko. Tylko kto kocha Boga, wesprze czynnie bliźniego, nawiąże z cierpiącym stosunek przyjaźni, pomocnej miłości i będzie z całej duszy życzyć i czynić mu dobrze. Bo biedny potrzebuje nie tylko jałmużny, lecz przyjaciela”.

Jak uczy bł. Jan Paweł II: „Miłosiernym Samarytaninem jest więc ostatecznie ten, kto (…) w tę pomoc wkłada swoje serce (…) można powiedzieć, że daje siebie, swoje własne „ja”, otwierając to „ja” dla drugiego”.

Pragnę tutaj przypomnieć trzy rady, jakie zostawił św. Brat Albert, współczesny wzór dobrego Samarytanina.

Krakowski jałmużnik, z całą mocą przypomniał, że„nędzarza – (człowieka) nie ratuje się wyłącznie chlebem. Ratuje się go dając mu chleb okraszony miłością”. Czasem nawet nie chce już chleba, ale czeka na miłość. Wspomnę choćby wolontariuszy w hospicjach, a w większości jest to młodzież, którzy śmiertelnie chorym i konającym ofiarują swoją obecność. Wyrazem miłości miłosiernej wobec umierającego jest spojrzenie w oczy, uchwycenie za rękę, otarcie spoconego od bólu czoła, aby w godzinie przejścia na drugi brzeg życia nie był sam. To jest właśnie miłość miłosierna. Ona jest najważniejsza.

Po drugie, św. Brat Albert przypominał, że „jałmużna bez miłości gorzka jest, chleb nie ma smaku, pomoc najtroskliwsza przykra”. Jest zasadnicza różnica pomiędzy litością a miłosierdziem. Litość każe patrzeć na drugiego człowieka z góry, czasem z politowaniem, poniżając go. Natomiast miłosierdzie jest wolne od wywyższania się, traktuje potrzebującego z powagą i szacunkiem. Nie ocenia, nie oskarża, nie potępia ani też nie poucza. Tylko taka pomoc, która jest dana człowiekowi z miłością jest słodka, godna przyjęcia.

Trzecia uwaga, jaką kieruje Święty z Krakowa dla pełniących dzieła miłosierdzia brzmi następująco: „Te są przyczyny niepowodzenia dzieł dobroczynnych, choć rozporządzają znacznymi funduszami i nowoczesnym urządzeniem: jeśli miłości brakuje, wszystkiego nie dostaje”. Owszem, należy pozyskiwać odpowiednie środki, aby można było pomagać. One, choć bardzo potrzebne, nie są jednak najważniejsze. Najważniejsi są ludzie – wolontariusze: młodzież i dzieci, których serca wypełnione są miłością, których serca są bardzo wrażliwe. Właśnie oni mogą uczynić znacznie więcej, aniżeli wielkie organizacje, które nierzadko większość pozyskanych środków przeznaczają na utrzymanie struktur.

Wiedza, że moim bliźnim jest każdy człowiek potrzebujący pomocy oraz zastosowanie się do rad św. Brata Alberta przyniosą na pewno wspaniały owoc naszej samarytańskiej posługi.

Bł. Jan Paweł II uczy: „Wymowa przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, jak też i całej Ewangelii, jest w szczególności ta, że człowiek musi się poczuć powołany niejako w pierwszej osobie do świadczenia miłości w cierpieniu. Instytucje są bardzo ważne i nieodzowne, jednakże żadna instytucja sama z siebie nie zastąpi ludzkiego serca, ludzkiego współczucia, ludzkiej miłości, ludzkiej inicjatywy, gdy chodzi o wyjście naprzeciw cierpieniu drugiego człowieka. Odnosi się to do cierpień fizycznych; o ileż bardziej jeszcze, gdy chodzi o różnorodne cierpienia moralne, gdy przede wszystkim cierpi dusza”.

W tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Chorego Benedykt XVI mówi:

„Rok Wiary, który przeżywamy, stanowi sprzyjającą okazję, aby wzmóc diakonię miłości w naszych wspólnotach kościelnych, tak by każdy stał się miłosiernym samarytaninem dla drugiego, dla człowieka, który jest obok nas.

W związku z tym chciałbym wspomnieć kilka postaci, spośród niezliczonych w historii Kościoła, które pomagały osobom chorym doceniać wartość cierpienia na płaszczyźnie ludzkiej i duchowej, aby były przykładem i przynaglały innych.

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza „dzięki głębokiej znajomości scientia amoris", potrafiła przeżywać „w głębokim zjednoczeniu z męką Jezusa (...) chorobę, która po wielkich cierpieniach doprowadziła ją do śmierci". Sługa Boży Luigi Novarese, o którym wielu zachowuje jeszcze dziś żywą pamięć, w swojej posłudze dostrzegał w sposób szczególny doniosłe znaczenie modlitwy za chorych i cierpiących – a także z nimi – z którymi często udawał się do sanktuariów maryjnych, zwłaszcza do groty w Lourdes. Raoul Follereau, przynaglany miłością do bliźniego, poświęcił swoje życie opiece nad osobami dotkniętymi chorobą Hansena w najodleglejszych zakątkach kuli ziemskiej, inicjując m.in. Światowy Dzień Walki z Trądem. Bł. Teresa z Kalkuty rozpoczynała zawsze swój dzień od spotkania z Jezusem w Eucharystii, a później wychodziła z różańcem w ręku na ulice, by spotkać Pana obecnego w cierpiących – w szczególności w tych „nie chcianych, nie kochanych, nie leczonych"– i Mu służyć. Również św. Anna Schäffer z Mindelstetten potrafiła w sposób przykładny łączyć swoje cierpienia z cierpieniami Chrystusa: „łoże boleści stało się dla niej klasztorną celą, a cierpienie posługą misjonarską (...). Umacniana przez codzienną Komunię św., stała się niestrudzoną orędowniczką w modlitwie i odblaskiem miłości Boga dla wielu osób, szukających u niej rady".

Przykładem może być także wielki francuski biolog, odkrywca penicyliny, Ludwik Pasteur. To był człowiek nauki, a zarazem głęboko wierzący uczeń Chrystusa. Odkrył szczepionkę ochronną przeciw wściekliźnie. Po raz pierwszy lek został podany 9-letniemu chłopcu pogryzionemu przez chorego na wściekliznę psa. Szczepionka uratowała chłopcu życie. Było to w 1885 roku. Rok później miało miejsce udane szczepienie osiemnastu pogryzionych przez wilka Rosjan ze Smoleńska.

Pewnego dnia Ludwik Pasteur, starszy już człowiek, jechał pociągiem. Naprzeciw usiadł student. Pasteur odmawiał właśnie różaniec. Widać było, jak jego palce przesuwają się po paciorkach.

- Proszę pana, pan wciąż wierzy w takie rzeczy!? – spytał student, nie wiedząc z kim ma do czynienia.

- Wierzę. A pan nie? – odparł modlący się człowiek.

Student wybuchnął śmiechem:

- „Proszę skorzystać z mojej rady i wyrzucić ten różaniec przez okno i trochę poczytać, co na temat wiary w Boga mówi nauka. Proszę mi dać pański adres, a ja prześlę panu literaturę, która panu w tej sprawie pomoże”.

W odpowiedzi starszy pan podał mu swoją wizytówkę. Zaskoczony student przeczytał jej treść: „Ludwik Pasteur, Dyrektor Instytutu Badań Naukowych, Paryż”.

Może student zrozumiał, że nauka nie kłóci się z wiarą i odwrotnie.

W tegorocznym Orędziu na Wielki Post papież uczy: „Życie chrześcijańskie to nieustanne wchodzenie na górę spotkania z Bogiem, aby później zejść, niosąc miłość i siłę, które z niego się rodzą, aby służyć naszym braciom i siostrom z taką samą miłością jak Bóg”.

Ojciec Święty zwraca uwagę, że „wiara poprzedza miłość, ale okazuje się autentyczna tylko wtedy, gdy miłość jest jej uwieńczeniem”, gdyż „wiara bez uczynków jest jak drzewo bez owoców”.

W liście Apostolskim „Porta Fidei” papież uczy:

„Wiara bez miłości nie przynosi owocu, a miłość bez wiary byłaby uczuciem nieustannie zagrożonym przez zwątpienie. Wiara i miłość potrzebują siebie nawzajem, jedna pozwala bowiem drugiej się urzeczywistniać. 

Niemało chrześcijan istotnie poświęca swoje życie z miłością osobom samotnym, zepchniętym na margines lub wykluczonym, jako tym, którzy jako pierwsi nas potrzebują i są najważniejsi z tych, których trzeba wesprzeć, ponieważ właśnie w nich odzwierciedla się oblicze samego Chrystusa. Dzięki wierze możemy rozpoznać w tych, którzy proszą o naszą miłość, oblicze zmartwychwstałego Pana. «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» (Mt 25, 40) — te Jego słowa są przestrogą, o której nie wolno zapominać, i nieustannym wezwaniem, aby przekazywać innym tę miłość, z którą On troszczy się o nas.  To wiara pozwala rozpoznać Chrystusa, a Jego miłość pobudza do tego, aby spieszyć Mu z pomocą za każdym razem, kiedy w bliźnim staje na drodze naszego życia” (Porta Fidei, 14).

Przykładem takiej postawy, takiej właśnie wiary, „która działa przez miłość” (Ga 5,6) może być dla nas także wielki czciciel Maryi Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński.

W czasie Powstania Warszawskiego ks. Wyszyński, ukrywając się w Laskach pod Warszawą, pracował jako kapelan domu Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i Zakładu dla dzieci ociemniałych. Był też kapelanem szpitala wojennego w Laskach, żołnierzem AK okręgu Kampinos. Chodził po lasach, rozgrzeszał żołnierzy w okopach, zbierał rannych. Pewnego razu znalazł dziewczynę ranną w nogę. Rana była bardzo głęboka. Nie miał czym założyć ucisku, żeby dziewczyna nie zmarła z wykrwawienia, zdjął stułę [kapłańską], przewiązał  ranę, dziewczynę wziął na plecy i zaniósł do szpitalika w Laskach. Po latach przyszła na Miodową elegancka Pani – matka 4 synów, żeby podziękować za ocalenie.

Anna Rastawiecka wspominając Księdza Prymasa powiedziała: „Nieraz patrząc z bliska na życie tego człowieka myślałam – skąd on bierze siłę, skąd czerpie tę wielką mądrość, cierpliwość i spokój. Jego siłą była żywa wiara.

Ta niezachwiana wiara w miłość Boga była dla Prymasa Wyszyńskiego największą siłą. Dlatego kiedy przychodziły różne doświadczenia, nienawiść, walka z Kościołem on wierzył, że Bóg wszystko widzi i przyjdzie z pomocą. Ten człowiek budował dom na skale. […] Miłość, którą czerpał z Boga była siłą i nadzieją dla niego i dla nas, których prowadził”.

Panie Jezu, Boski Samarytaninie, uczyń nas świadkami Twojej miłosiernej miłości wobec bliźnich spotykanych na drogach świata – miłości opatrującej rany serca, duszy i ciała, i radosnymi strażnikami wielkanocnego poranka, wytrwale niosącymi pochodnię niegasnącej nadziei zmartwychwstania i życia wiecznego. Amen.

                 o. Piotr Męczyński O. Carm.

 


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio