Te słowa Janowej Ewangelii odnoszące się do obecności Maryi na weselu w
Kanie Galilejskiej, stały się radosnym wyznaniem jakże wielu pielgrzymów
nawiedzających Oborskie Sanktuarium. Jakże wielu z nich powracając do
domu i dzieląc się świadectwem tego co przeżyli w Domu Matki Bolesnej,
może dziś powiedzieć: „Była tam Matka Jezusa”. Liczne świadectwa
nawrócenia, uzdrowienia i innych łask otrzymanych przez ręce Maryi
Bolesnej wyrażają to doświadczenie Jej żywej obecności i macierzyńskiej
miłości oraz mocy wstawiennictwa zjednującego błogosławieństwo Chrystusa
dla wszystkich, którzy z ufnością gromadzą się pod Jej płaszczem na
oborskim wzgórzu. Dla pokrzepienia serca i umocnienia naszej wiary,
nadziei i miłości posłuchajmy kilku świadectw z ostatniego okresu. Niech
pomogą nam one otworzyć się na miłość naszej Niebieskiej Matki i „wziąć
Ją do siebie” (por. J 19, 27), by była z nami zawsze.
18
– letnia Kinga swoją pieszą wędrówkę
do Obór nazywa „szlakiem prowadzącym prosto ku kochającemu sercu Matki Boskiej.
Wpatrując się w oblicze Matki czuję, że nie jestem sama, jest przy mnie ktoś,
kto pomorze mi wszystko, zwyciężyć. Wierze, że dzięki Jej pomocy przetrwam
wszystko, nawet najgorsze dni. Czuje obecność Matki i wiem, że Ona da mi się do
przetrwania trudnych chwil. Maryja nie może się z nikim równać, jest
niezastąpiona”.
„Matko
Boża dzięki Tobie nawróciłam się i moja dusza została uleczona. Ty Matko
uczyniłaś ten cud” – napisała Urszula.
„Dużo
słyszałam o tym cudownym miejscu – pisze Karolina.
Któregoś dnia babcia zaproponowała mi żebym się z nią wybrała. Matka Boża
Bolesna dokonała we mnie zmiany, teraz modlę się codziennie, moja dusza jest
spokojna, zmieniłam się, przestałam przeklinać i ranić najbliższych”.
Beata z Gdańska pisze: „Od bardzo wielu miesięcy borykałam się z
brakiem pracy. Moja znajoma namówiła mnie na wyjazd do miejsca, o którym
zupełnie nic nie wiedziałam (…). Poczułam w Oborach tę niesamowitą moc
modlitwy. Czułam się tak, jakbym oddychała razem z tymi omodlonymi murami
pięknego Sanktuarium. W autokarze prosiłam wszystkich o modlitwę, abym będąc po
studiach mogła znaleźć pracę. I zostałam wysłuchana. Pracę otrzymałam tydzień
po powrocie. Jestem szczęśliwa, że pracuję i to zawdzięczam Mateńce Oborskiej”.
Barbara z Torunia napisała: „Do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach
pierwszy raz przyjechałam 7 lipca 2002 roku. Przez dwa lata przyjeżdżałam tu w
każdą sobotę. Odbieram to jako wielką łaskę. Tu błagałam Matkę Bożą o pomoc i
ratunek dla mnie i mojej rodziny. Sytuacja w moim domu była trudna. Mąż od
wielu lat nadużywał alkoholu. Zaczęły się problemy z synem. Kiedy zaczęłam
więcej czasu poświęcać na modlitwę, moje życie zaczęło się zmieniać. Codzienna
Eucharystia, systematyczna spowiedź święta, częsta adoracja Najświętszego
Sakramentu dodawały mi siły. Wybaczyłam mojemu mężowi i przeprosiłam go.
Zaczęłam odmawiać różaniec (część bolesną) za męża. Po roku modlitwy mąż
przyjął szkaplerz w Oborach. Wkrótce dzieci też przyjechały do Obór, aby
przyjąć szkaplerz. Kiedy mąż odchodził rok temu do Pana, ja z pokojem w sercu
odmawiałam koronkę do Bożego Miłosierdzia. Syn, z którym były problemy, pracuje
i pomaga mi. Dziękuję Panu Bogu i Oborskiej Matce Bolesnej za wszystkie
otrzymane łaski. Dziękuję za miłosierdzie Boże”.
Teresa z Malanowa napisała: „Bardzo dziękuję za każdy czas modlitwy w
Oborach. Wieczerniki to trwanie w Panu, tak piękne i pełne nadziei, której
potrzebujemy w skomplikowanym życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym i
narodowym.
Staramy
się przynajmniej raz w roku przybyć do tronu Bolesnej Matki, by przyjęła nas,
pocieszyła i uczyła jak nieść krzyże własnego życia, by nas prowadziła do swego
Syna, Odkupiciela i Zwycięzcy nad każdym złem i krzyżem. Cieszymy się, że co
roku jest z nami jakaś grupka „nowicjuszy”, osób, które przyjmują szkaplerz
Maryi”.
Kilka
dni temu Sylwester i Luiza z Warszawy
napisali:
„Do
Sanktuarium Oborskiego przyjechaliśmy pierwszy raz w lipcu 2012 roku dzięki
naszej córeczce Wiktorii, która była tutaj wcześniej z Babcią Barbarą.
Od tej pory co miesiąc
pielgrzymujemy do Matki Boskiej Bolesnej. Przyjęliśmy Ją do siebie, całą
rodziną, w znaku Szkaplerza Świętego. Jesteśmy pod Jej płaszczem. Ona
przemieniła nasze życie (…) Od wielu lat żyliśmy w związku niesakramentalnym
(bez ślubu kościelnego). W marcu 2013 roku kolejny raz przybyliśmy do
Najlepszej Matki Oborskiej. (…) W naszym życiu zaistniał „cud nad cudy” Matka
Boska Szkaplerzna skutecznie zadziałała i zaradziła naszej grzeszności. Ona,
jak dobra Mama, rozpaliła i oczyściła nasze serca i doprowadziła do momentu że
22 kwietnia br. zostaliśmy pobłogosławieni
sakramentem małżeństwa w Sanktuarium Bł. Ks. Jerzego Popiełuszki na warszawskim
Żoliborzu. Przyjęliśmy też Sakrament Bierzmowania. Czujemy, że na nowo
zostaliśmy zrodzeni. Maryja Szkaplerzna wskazała nam drogę i pomogła powrócić
do życia w łasce i przyjaźni z Bogiem. Nie opuszczamy Mszy Św. niedzielnej.
Odeszły od nas wszelkie udręki, niepokoje, nie czujemy lęku, lecz
bezpieczeństwo i wewnętrzną radość. Jesteśmy szczęśliwą rodziną pod opieką
Królowej Szkaplerza Świętego. Z naszych serc płynie radosne dziękczynienie za
to, że w Roku Wiary Niebo obdarzyło nas Łaską Wiary. Matko Bolesna, Matko
Szkaplerzna bądź z nami w każdy czas, wspieraj i ratuj nas”.
Regina z Warszawy napisała: „Pragnę złożyć świadectwo dziękczynienia Matce Bożej Oborskiej,
Szkaplerznej za łaskę którą doznałam za jej pośrednictwem. Mam 79 lat. Od roku
co miesiąc pielgrzymuję do Obór z parafii Św. Stanisława Kostki z Warszawy.
Rok temu
w miesiącu kwietniu 2012 r.
nabawiłam się kontuzji stawu kolanowego. Po wykonaniu badań okazało się, że
zwyrodnienie jest bardzo poważne. Dwutygodniowa rehabilitacja nie przyniosła
żadnej ulgi. Chodzenie było bardzo bolesne i ograniczone. Pokonanie krótkiego
odcinka sprawiało mi ogromny wysiłek i ból. Chodzenie po schodach wręcz
niemożliwe. Lekarz ortopeda zasugerował mi żebym się zapisała w kolejkę na operację kolana.
Kuzynka która wcześniej kilkakrotnie była w Oborach i uczestniczyła w
sobotnich Wieczernikach Królowej Pokoju
zaproponowała abym pojechała z nią pod koniec miesiąca maja 2012 r.
autokarową pielgrzymką do Obór. Z uwagi na fakt, że nie mogłam chodzić nie
zapisałam się. W podświadomości córki Marzeny rodziło się pragnienie żeby udać
się do Matki Boskiej Oborskiej i prosić Ją o zdrowie. Zadzwoniłam tydzień przed
wyjazdem i okazało się, że nie ma już wolnych miejsc. Jakie było moje
zdziwienie gdy dzień przed wyjazdem tj.
w piątek nasza kuzynka zadzwoniła i poinformowała, że zwolniły się dwa miejsca.
Dodała też, że organizatorka pielgrzymki powiedziała, „pewnie Matka Boża
Oborska chce żebym do niej przyjechała i zaprasza do siebie”. Bałam się, że nie
poradzę sobie z wejściem do autokaru. Córka Marzena powiedziała „jeśli nie uda
się wejść to wrócimy z powrotem do domu”. Udało się pokonać schody do autokaru.
Szczęśliwie przyjechaliśmy do Obór. Przejście od autokaru do Sanktuarium po
kamienistej nierównej drodze sprawiało ostry ból kolana. Powiedziałam
wtedy „po co ja dałam się namówić na ten
wyjazd”. Córka powiedziała „na pewno Matka Boża ci pomoże”. Pomalutku
dotarłyśmy do Sanktuarium. Pokłoniłam się Mateczce Bolesnej. Przytuliłam się do
Niej jak dziecko do Matki. Uczestniczyłam w czuwaniu modlitewnym przed Najświętszym
Sakramentem, Mszy Świętej i przyjęłam Szkaplerz Święty. Podczas procesji z Figurą
Matki Bożej do ogrodu z wielkim zdziwieniem stwierdziłam, pokonując dwa
pierwsze schody prowadzące do ogrodu, że nie boli mi kolano. Myślałam, że to
tylko chwilowe. Po zakończeniu uroczystości bez większego wysiłku pokonałam
drogę do autokaru (schody, kamienistą nierówną drogę). Minął już ponad rok i
kolano nie boli. Operacja nie jest potrzebna. Dziękuję Ci Boże i Matko
Najświętsza za okazaną łaskę oraz miłosierdzie. Od maja ubiegłego roku
przybywam co miesiąc do Matki Boskiej Oborskiej dziękując za łaski i prosząc
słowami pieśni „Matko która nas znasz z dziećmi twymi bądź …….”.
Janina ze Starych Załubic w świadectwie przekazanym 19 maja br. napisała:
„Chciałam podziękować Matce Bożej Szkaplerznej za łaski, które doznałam za Jej
pośrednictwem rok temu na Zesłanie Ducha Świętego. 19 lutego 2005 roku miałam
wypadek, który wydarzył się w moim domu. Było to sobotnie popołudnie, spaliła
się u mnie żarówka w żyrandolu w kuchni. Nie wiele myśląc chwyciłam żarówkę do
ręki, weszłam na stół ażeby wymienić żarówkę, i w tym momencie kiedy wkręcałam
żarówkę spadłam ze stołu, lecąc na krzesło, które się załamało, dalej na piec
gazowy i upadłam głową na podłogę, która jest z terakoty. Chwilowo straciłam
przytomność. Znalazłam się w szpitalu z urazem głowy, krwiak okularowy oczodołu
prawego, złamanie bocznej ściany oczodołu prawego. Lekarz pokazał palcem w górę
i powiedział mi: „Ocalił cię Ten w górze”. Od tamtej pory miałam silny ból
głowy, nie do wytrzymania. Byłam na silnych tabletkach, które w końcu już
niewiele pomagały. Do sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej do Obór
przyjeżdżałam kilka lat, przyjęłam Szkaplerz, którego nigdy nie zdejmuję. Aż w
roku 2012 byłam na Zesłanie Ducha Świętego w Oborach. Gdy stałam na Placu
Błogosławieństw przed sanktuarium bolała mnie głowa. Kiedy podszedł do mnie
ojciec z zakonu karmelitów, żeby udzielić mi błogosławieństwa, wtedy doznałam
tak silnego bólu, że chciałam oderwać ręce ojca z mojej głowy. Ale potem po
kilkunastu minutach ból ustąpił i już mija rok, a głowa mnie nie boli. I bardzo
dziękuję „Matuchnie Bożej Szkaplerznej” , bo wiem, że mnie uzdrowiła”.
Marianna z Baranowa 15 czerwca br. napisała:
„Urodziłam
się i mieszkam na Kurpiach. Należę do parafii pod wezwaniem św. Bartłomieja
Apostoła w Baranowie, diecezja łomżyńska.
W
1999 roku miałam poważny wypadek. Tydzień po śmierci mojego ojca, razem z moją
koleżanką szłyśmy publiczną drogą na parafialny cmentarz. Tego dnia nie
osiągnęliśmy celu naszej drogi, ponieważ niespodziewanie uderzył w nas z tyłu
szkolny autobus. Ja dostałam się pod środek tego pojazdu, a moja koleżanka
dostała się pod same koła i zginęła na miejscu. Mnie przewieziono do szpitala.
Dziękuje
Panu Bogu i Matce Najświętszej, że dane mi było żyć dalej. Zawsze modlę się za
moją koleżankę. W mojej pamięci pozostał trwały obraz tego tragicznego
zdarzenia.
Od
chwili wypadku czułam niepokój, byłam bardzo płaczliwa, zamknięta w sobie,
czułam lęk. Po wyjściu ze szpitala zaczął się w moim życiu koszmar. Od tego
momentu już byłam osobą bardzo znerwicowaną. Jeździłam do wielu lekarzy, ale to
nie pomogło mi. W końcu dostałam udaru głowy, niedowład lewostronny, a później
doświadczyłam depresji.
Jestem
osobą samotną. W pewnym momencie zdecydowałam brać udział w autokarowych
pielgrzymkach. Znajomi zaproponowali mi Obory. Tutaj po gorącej modlitwie i
błogosławieństwie z nałożeniem rąk kapłańskich „zasnęłam” w Duchu Świętym i doznałam
łaski uzdrowienia. Głowa przestała boleć, minął niedowład i depresja. Teraz
czuję się bardzo dobrze i nie biorę leków. Jestem bardzo szczęśliwa i dziękuję
Panu Bogu i Matce Najświętszej za ten cud w moim życiu. Od tamtego pamiętnego
czasu postanowiłam odwiedzać Obory każdego roku”.
Hanna z Warszawy dzieli się z nami pięknym świadectwem uzdrowienia
wewnętrznego: „W Dniu Matki 26 maja 2012 r. byłam na pielgrzymce w Oborach.
Wyjazd wypadł na zakończenie odprawianych przeze mnie 9-ciu nowenn (81 dni) za
wstawiennictwem Błogosławionego Jana Pawła II. Jestem matką, mam 25-letnią
córkę. Całe nasze wspólne życie jest pełne trudności. Jechałam do Matki Bożej
Bolesnej, do naszej Mamy Oborskiej, by oddać wszystko Jej Synowi - Panu
Jezusowi, podziękować za opiekę, prosić o pomoc. Moja mama ziemska nie żyje od
kilkunastu lat. Był Dzień Matki, cieszyłam się, że mogę być w tym dniu z Matką
Bożą w Jej Oborskim Domu. Wieczorem po powrocie z pielgrzymki zaczęłam bardzo
płakać. Trwało to bardzo długo. Zdałam sobie sprawę z tego, że dzień w którym
rozpoczęłam nowenny był dniem poczęcia ( w przemocy) mojego dziecka. A 9 nowenn
to nie tylko nowenny, to również symboliczne 9 miesięcy życia płodowego mojej
córki, zakończonych dniem urodzin mojego dziecka, kiedy zostałam matką. W Dniu
Matki zakończyłam nowenny. W tym dniu przez Serce Niepokalanej zakończyło się
odtrucie źródła poczęcia. Po pewnym czasie przyszła moja córka i powiedziała:
„mamusiu tak się czuję jakbym się dzisiaj na nowo urodziła”. Tym świadectwem
pragnę oddać chwałę Bogu Wszechmogącemu, podziękować ukochanej Matce Oborskiej
i bł. Janowi Pawłowi II za wstawiennictwo”.
Anna z Nowego Tomyśla napisała: „Pragnę podzielić się z Ojcem radosną
wiadomością, że po 7 latach małżeństwa zostałam matką. 12 listopada 2012 r.
urodziłam synka. W sobotę 15 grudnia został ochrzczony. Chcę go dobrze
wychować, ale bez Bożej pomocy nie dam rady. Proszę o modlitwę za mojego synka
i za mnie.
Dwa
lata temu byłam po raz pierwszy w Oborach. Była również ze mną moja mama,
której życie od tego czasu się zmieniło. Ojciec, który wiele lat nie chodził do
kościoła, teraz nie opuści żadnej niedzielnej Mszy świętej”.
Piotr z Warszawy napisał: „Konsekwencje dotknięcia się spirytyzmu
ciągnęły się latami. Jeszcze wiele czasu po wywoływaniu duchów miałem momentami
poczucie obecności przy mnie złego ducha. (…)
Pewnego
dnia poszedłem do kościoła, który znajduje się na placu Szembeka w Warszawie.
Przed Mszą Świętą uklęknąłem przed figurą Matki Bożej i poprosiłem z głębi
serca o pomoc. (…) Po Mszy Świętej podeszła do mnie pani Hania – bo tak miała
na imię - i opowiedziała mi o wspólnocie
„Jezus żyje”, działającej przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie na
Żoliborzu. Wspólnota organizowała wyjazdy do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w
Oborach, w którym odbywały się sobotnie
Wieczerniki. W czasie jednego z tych nabożeństw przyjąłem szkaplerz święty i od
tego dnia odczuwam przeogromną opiekę Matki Bożej. (…) Podczas
długiej modlitwy z nałożeniem rąk przez kapłana odczułem niesamowitą miłość
Bożą.
Następnego dnia poszedłem do kościoła i po przyjęciu Komunii
Świętej rozpłakałem się jak dziecko z radości. Nie potrafiłem opanować płaczu
tylko szczęśliwy wypowiadałem słowo „mamusiu”. Pewna zatroskana kobieta – widząc, że tak
płaczę – podeszła do mnie i spytała się czy coś się stało z moją mamą. Z trudem
odpowiedziałem, że „nie”, gdyż łzy nie pozwalały mi mówić. „Gdybyście wiedzieli jak bardzo was kocham płakalibyście z
radości.” Powyższe słowa stanowią fragment jednego z orędzi Matki Bożej z Medziugorja.
Wydaje mi się, że opisują one stan mojego ducha w tamtej radosnej chwili.
W tak wielkim entuzjazmie opowiadałem pewnej pani o moich
doświadczeniach, które miały miejsce w Sanktuarium Oborskim. Bardzo zachęcałem
tą kobietę aby pojechała do Matki Bożej Bolesnej. Osoba ta była bardzo chora na
białaczkę. (…) Kobieta ta pojechała do Obór. Okazało się, że została tam
uzdrowiona. Po powrocie bardzo mi dziękowała, że namówiłem ją do wyjazdu”.
Leszek z Bielska pisze: „Przez minione lata mojego życia sceptycznie
spoglądałem na sprawy religijne, a katolikiem byłem jedynie z nazwy. Wiele
słyszałem o cudownych uzdrowieniach, ale to wszystko wydawało mi się
nieprawdopodobne.
Do
Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach wybrałem się po raz pierwszy w
sierpniu 2011r. za namową żony. Pojechaliśmy wspólnie z pielgrzymką autokarową
z Bielska. Wybrałem się tam w intencji
dziewczyny mojego syna – Mileny, która po wypadku samochodowym zapadła w
śpiączkę i tkwi w niej do dnia dzisiejszego. Przez te dwa lata od wypadku
nieustannie cała nasza rodzina wspiera Milenę. Podczas czuwania modlitewnego w
Oborach zobaczyłem jak niektórzy wierni „zasypiali w Duchu Świętym”, coś we
mnie zaczęło się dziać. W następnym miesiącu (wrześniu) znów pojechałem w tej
samej intencji na piątkową modlitwę za chorych. W październiku również czułem
potrzebę wyjazdu do Obór, modliłem się w intencji Mileny, jak również mojej
ciotecznej siostry, która poważnie zachorowała i leżała w tym czasie w
szpitalu. Przystąpiłem do Spowiedzi i Komunii Św. a także przyjąłem Szkaplerz
Karmelitański. Zakupiłem 2 Szkaplerze również dla w/w osób, w których intencji
pojechałem, aby Matka Bolesna chroniła je od złego.
Z
dnia na dzień czas upływał, a ja pracowałem i czułem coraz większą słabość,
myślałem, że to zwykłe przemęczenie. Najbliżsi z rodziny wysyłali mnie do
lekarza, ale ja bagatelizowałem ten swój dziwny stan zdrowia.
31
października czułem się słabiej więc postanowiłem wybrać się z żoną na cmentarz
na grób matki, aby przystroić go kwiatami i zapalić świeczki, gdyż zbliżał się
dzień Wszystkich Świętych. Gdy wróciłem do domu to w jednej chwili tak źle się
poczułem, że się przewróciłem i straciłem przytomność, co nigdy wcześniej mi
się nie przytrafiło. Żona wezwała karetkę, a gdy już lekarz mnie przebadał to stwierdził,
że to nic groźnego tylko ogólne przemęczenie organizmu i zbyt dużo kawy i
papierosów doprowadziło do takiego stanu.
1
listopada czułem się coraz gorzej, nie wychodziłem z domu, nie mogłem jeść i
pić. 2 listopada syn Krzysiek zawiózł mnie na konsultację do lekarza
rodzinnego, gdzie dostałem skierowanie do szpitala. Pani doktor podkreśliła, że
mam natychmiast tam pojechać na badania. Trochę przestraszyłem się tą całą
sytuacją i zaraz tam pojechaliśmy. W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku zrobiono
mi badania na cito (pilne!) i lekarz kardiolog postawił diagnozę: podejrzenie
tętniaka rozwarstwiającego aorty, wtedy usłyszałem, że mój stan jest bardzo
ciężki a nawet beznadziejny. W trybie natychmiastowym przewieziono mnie karetką
do Centralnego Szpitala Kardiologicznego MSWA w W-wie w celu wykonania
operacji. Gdy tam jechaliśmy była straszna mgła, czułem się jak we śnie, a w
mojej głowie krążyła jedna myśl, czy zdążymy dojechać, bo z rozmowy lekarza i
sanitariusza wynikało, że to stan krytyczny i zostały mi tylko chwile życia. W
karetce byłem podłączony pod aparaturę, która ciągle piszczała, a ja myślałem,
że to koniec…
…ale
to nie był koniec. W W-wie przeprowadzono mi poważną operację serca, która
trwała 9 godzin, a najważniejsze, że się dzięki Bogu udała. Byłem w śpiączce
przez kilka dni. W tym czasie rodzina modliła się o moje zdrowie. Kiedy się
obudziłem to zastanawiałem się gdzie jestem i czy żyję. Pani doktor, która
przyszła do mnie po przebudzeniu powiedziała, że chyba mam jakiś układ tam na
„górze” skoro w tak krytycznej sytuacji dostałem drugą szansę czyli nowe życie.
Moje życie było w rękach Boga, a lekarze byli tylko Jego posługami. Nadmieniła
też, że powinienem pojechać do Częstochowy i podziękować Matce Najświętszej za
dar łaski przeżycia.
Po
operacji pojawiły się powikłania: obustronne zapalenie płuc, lekki udar mózgu,
niewydolność nerek. Znowu zaczęła się walka o zdrowie, ale w tej sytuacji byłem
już silniejszy, ponieważ wiedziałem, że skoro dostałem drugą szansę to
przezwyciężę wszystko, aby dalej móc żyć i pomagać innym.
Po
70 dniach hospitalizacji i codziennej modlitwy do Matki Bożej Bolesnej mój stan
unormował się i wróciłem do domu . Nadal jestem pod opieką lekarską kardiologów
i biorę leki, ale jestem bardzo szczęśliwy, że mogę żyć i swoim życiem
dziękować Matce Bolesnej z Obór za łaskę zdrowia, jaką mnie obdarzyła.
Gdy
tylko lepiej się poczułem, to w marcu 2012 roku wybrałem się ponownie do
Sanktuarium w Oborach, ponieważ musiałem podziękować za drugie życie. Od tej
chwili co miesiąc jeżdżę do Obór i wraz
z innymi pielgrzymami czuwam i modlę się we wspólnej 3-cio piątkowej
modlitwie za chorych, ponieważ czuję taką potrzebę i będę tam jeździł póki mi
starczy sił. Opowiadam też innym o tym cudownym miejscu i namawiam ich aby tam
pojechali i to wszystko zobaczyli a uwierzą w wielką moc Boga.
Dzisiaj
jestem zupełnie innym człowiekiem, moje sceptyczne spojrzenie na sprawy
religijne znikło wraz z chorobą. Wiem, że byłem w rękach Matki Bożej Bolesnej i
to jej zawdzięczam dar nowego życia.
Już
przed chorobą starałem się pomagać w leczeniu i opiece nad Mileną, a teraz gdy
odzyskałem siły po przebytej operacji, jestem przekonany, że przeżyłem,
ponieważ mam do spełnienia misję i czuję wręcz wewnętrzną potrzebę niesienia
pomocy bliźniemu”.
Małgorzata pisze: „Zachorowałam w styczniu 2010 roku. Na nogach
pojawił się rumień guzowaty, bóle stawów, leczenie sterydami, potem 3 miesiące
leczenia szpitalnego na trzech oddziałach. W końcu stwierdzono – sarkoidoza.
Szybko się u mnie rozprzestrzeniała, było z czasem coraz gorzej. W Warszawie, w
Poradni Sarkoidozy, poddano mnie badaniu mechaniki oddychania. Dr Saszka
stwierdziła, że mam nieodwracalnie bardzo zniszczone oskrzela, a z czasem
choroba zaatakuje cały organizm. Uznano, że mój stan jest na tyle krytyczny, że
trzeba podawać najmocniejsze leki.
(…)
W kwietniu 2012 roku pojechałam do Obór z pielgrzymką autokarową. Modliłam się
gorąco o moje zdrowie. Podczas błogosławieństwa chorych dostąpiłam „zaśnięcia w
Duchu Świętym” i poczułam ciepło w klatce piersiowej.
Po
tym pojechałam do Warszawy na badania. Pani doktor była zaskoczona moimi
wynikami, jak stwierdziła „są rewelacyjne”. Po dodatkowych badaniach dodała, że
choroby nigdzie nie ma, a parametry oskrzeli uległy znacznemu polepszeniu. Już
się nie dusiłam. Dla niej była to dziwna sytuacja. Dla mnie nie, to moc Boża.
Za
wstawiennictwem Matki Bożej Bolesnej odzyskałam zdrowie. Staram się teraz co
miesiąc przyjeżdżać do Obór i proszę o łaski uzdrowienia dla moich bliskich i
znajomych, bo tu, w Oborach wszystko można wyprosić”.
Marek z Grotnik k. Zgierza, napisał: „Mam 43 lata. Jestem po zawale, mam 28%
sprawnego serca, arytmię, częstoskurcze i niedokrwistość nóg. Codziennie
krwawienie z nosa to skutki uboczne leków. Bardzo szybko się męczę. Co kwartał
trafiam do szpitala. Lekarze twierdzą, że to już tak zostanie z powodu chorego
serca.
Pewnego
dnia pojechałem na pocztę dokonać wpłaty za rachunek. To jakiś przypadek, bo
zawsze płacę przelewem bankowym. Akurat nikogo nie było na poczcie i zaczęliśmy
rozmawiać z kierowniczką poczty, o tym ile to już osób znajomych zmarło w ciągu
ostatnich 3 miesięcy. A że miałem trochę czasu, rozmowa zeszła na temat chorób,
jak dużo osób choruje. Zaczęła mówić o sobie, że chorowała na gruźlicę i że
jest takie miejsce, gdzie doznała łaski uzdrowienia. Słuchałem Jej uważnie i
pomyślałem, że mógłbym spróbować tam pojechać.
Zapisałem
się na pielgrzymkę do Obór 12 maja 2012 roku. Pani Bożenka, nasza
organizatorka, potwierdziła to co mówiła mi pani z poczty. Zbliżał się termin
wyjazdu i coraz bardziej mnie tam ciągnęło. Modliłem się o chłodną pogodę, bo w
upał bym nie wytrzymał. Wtedy brakuje mi powietrza, więc nie mógłbym pojechać.
Pogoda w dzień wyjazdu była wyśmienita dla mnie – ucieszyłem się. Wszyscy
mówili, że jest zimno. Ja czułem się dobrze. Kiedy dojechaliśmy do sanktuarium,
szukałem miejsca, żeby usiąść ale nie było wolnych miejsc. Czułem jednak, że
nie potrzebuję siadać. Chociaż w naszym kościółku mogłem ustać najdłużej do 20
minut. W Oborach stałem większość dnia i nie odczuwałem zmęczenia. Żona bez
przerwy pytała, czy nie chcę usiąść. Ja odpowiadałem, że nie muszę, bo czuję
się dobrze. Modliłem się za wszystkich, a na końcu za siebie, żeby mi się
troszkę poprawiło zdrowie.
Podczas
kapłańskiego błogosławieństwa chorych, stałem z tyłu i obserwowałem, jak ludzie
„zasypiają” w Duchu Świętym i po chwili wstają o własnych siłach. Zauważyłem,
że niektórzy byli bardzo szczęśliwi, niektórzy płakali a inni wstawali i
odchodzili w pokorze. W pewnym momencie powiedziałem żonie, że chyba zrezygnuję
z błogosławieństwa. Pomyślałem, że może mi się włączyć defibrylator, który mam
wszczepiony. A moment załączenia jest okropny. Żona i znajomi mówili, żebym się
nie bał. Niektórzy z nich byli w Oborach kilka razy. Stwierdziłem, że wszystko
jest w rękach Dobrego Boga i Maryi Bolesnej.
Podszedłem
do ojca karmelity i powiedziałem o swojej chorobie, myśląc tylko, żeby mi się
nie załączył aparat – chociaż ratuje życie. Myślałem, że nie upadnę, broniłem
się, ale się stało. Byłem bezsilny wobec Boga. Upadłem – spocząłem w Duchu
Świętym i dziękuję, że tak się stało. Teraz czuję się znakomicie. Nie wiem już
co to jest skurcz, ból nóg i nie mam już krwawienia z nosa. Byłem u pani doktor
kardiolog na wyznaczonej wizycie. Powiedziała, że poprawiły się moje wyniki,
wszystko się uspokoiło, dobrze wyszło badanie EKG i nie mam częstoskurczy. Pani doktor stwierdziła, że chyba nic nie
robię, tylko leżę. Na pytanie czy jest osobą wierzącą, odpowiedziała, że tak i
wtedy opowiedziałem jej o pielgrzymce do Obór. Powiedziała, że też się wybierze.
Lubię pracować i teraz mogę robić wszystko. Nie przeszkadzają mi nawet upały,
nie męczę się i teraz już nie opuszczę żadnego wyjazdu na pielgrzymkę do Obór.
Podczas mojej ostatniej wizyty kontrolnej w Łodzi okazało się, że od Świąt
Wielkanocnych nie było ani jednego załączenia defibrylatora, mimo, że
wykonywałem w tym czasie czynności, które wcześniej powodowały włączanie się
tego urządzenia. Dziękuję Bogu i Matce Najświętszej za ulgę, którą otrzymałem
przez ręce kapłana”.
Kilka
dni temu jeden z pielgrzymów napisał: „Mam na imię Andrzej. Jestem inżynierem budowlanym, żonaty, dwoje dorosłych
dzieci. Zawarłem związek małżeński w wieku 27 lat. Kilka lat później zapadłem
na depresję. Ta choroba zabija chęć do życia. Wszyscy ci mówią: „chłopie weź
się w garść”, a ty nie masz rąk. Leczyłem się u różnych lekarzy, byłem kilka
razy w szpitalu na oddziale dziennym i całodobowym. Miałem kilka nawrotów.
Cierpiała na tym moja rodzina, ponieważ przez długie lata mogłem pracować tylko
na pół etatu. O sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Oborach dowiedziała się
przypadkiem moja żona. Już po dwóch nawiedzeniach tego świętego miejsca objawy
choroby ustąpiły. To prawdziwy cud! Nie biorę już leków i czuję się dobrze.
Jestem ogromnie wdzięczny Matce Boskiej i noszę na sercu Jej brązowy
szkaplerz”.
Irena z Łomży napisała: „Mam 55 lat i pierwszy raz w Oborach byłam
w maju 2011 roku. Pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia. Byłam tutaj
już cztery razy. Ale zanim to nastąpiło, moja droga do tego wyjątkowego miejsca
była bardzo kręta. Przez całe swoje życie dźwigałam krzyż. Byłam najmłodsza z
trójki mojego rodzeństwa, które niestety już nie żyje. Zarówno brat mój jak i
siostra zginęli tragicznie mając zaledwie 47 i 49 lat. Już w dzieciństwie
wysoko stawiałam sobie poprzeczkę i dążyłam do upragnionego celu. Mój ojciec
pił, a ja często byłam bardzo głodna i ogromnie wstyd mi było za niego.
Powiedziałam sobie, ze nigdy nie wyjdę za mąż za kogoś, kto nadużywa alkoholu.
I tak też się stało. Jednak wyszłam za mężczyznę, który zaraz po ślubie
zachorował na nieuleczalną chorobę – stwardnienie rozsiane. Pomimo tego, ja
byłam pełna wiary, nadziei, optymizmu i odwagi. Byłam bardzo silna i nie
załamałam się. Urodziłam dwoje dzieci: chłopca i dziewczynkę. Wychowywałam ich
w wierze i miłości do Boga. Ukończyłam studia. Jednak choroba mojego męża
postępowała. Świat się kręcił tylko wokół niego. Mój maż niestety nie potrafił
pogodzić się ze swoją chorobą. Przez 28 lat dręczył mnie psychicznie. Byłam
wrakiem kobiety. Czułam się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. W tej walce
byłam bardzo samotna i nieszczęśliwa. Wówczas straciłam pracę, a mąż był już na
rencie. W międzyczasie zginął mój brat, a po kilku latach moja siostra. To ja
musiałam zidentyfikować jej zwłoki, sprowadzić z Warszawy do Łomży i
zorganizować pogrzeb. Padałam i wstawałam. Było mi wtedy bardzo ciężko. Poszłam
do kościoła prosić o pomoc kapłana w mojej parafii. Ksiądz potraktował mnie,
mówiąc bardzo delikatnie, jak „zło konieczne”. Płacząc wyszłam od niego i w tym
momencie coś we mnie pękło. Moje serce było rozdarte na strzępy. Miałam żal do
całego świata, a przede wszystkim do kapłanów. Przestałam chodzić do kościoła.
Był to październik 2003 roku. Mój mąż nadal mnie dręczył… Nie wytrzymałam,
wiedziałam, że nie dotykając wykończy mnie. Przecież ja swoje najpiękniejsze
lata poświęciłam dla niego i dzieci. Jednak on nie potrafił tego docenić. Kiedy
moje cierpienie osiągnęło apogeum, byłam bliska popełnienia samobójstwa.
Wówczas
spotkałam ludzi, którzy mi pomogli. Przez 5 miesięcy chodziłam do psychologa i
na każdej wizycie, która trwała godzinę płakałam. Pojechałam także na terapię
do Łodzi.
Po
roku miałam mały wypadek – przewróciłam się – i przez przypadek dowiedziałam
się, że mam wodogłowie dużych rozmiarów. Wodogłowie to nie było od urodzenia,
było nabyte. Jeden z profesorów powiedział mi, że w każdej chwili mogę umrzeć.
To był cios w samo serce. Rozpaczałam bardzo, ale po kilku dniach wzięłam się w
garść.
Kiedy
leżałam w szpitalu, spotkałam trzydziestokilkuletniego mężczyznę, ojca dwójki
dzieci. Jak on pięknie opowiadał o Bogu! Przez 12 dni opowiadał mi także o
Oborach, o klasztorze ojców karmelitów. Po wyjściu ze szpitala pogłębiłam swoją
wiedzę o tym wszystkim, o czym opowiadał mi ten mężczyzna. Byłam od niego dużo
starsza, ale ja nie potrafiłam tak pięknie mówić o Bogu.
Na
drugi dzień spotkałam panią, która organizowała pielgrzymkę do Obór.
Wiedziałam, że jest to znak od Boga. Za kilka dni pojechałam do sanktuarium
Matki Bożej Bolesnej. W Oborach przyjęłam szkaplerz Maryi i na koniec
błogosławieństwo kapłana. Bardzo wtedy płakałam, mówiłam, że tak bardzo chcę
żyć. Kapłan pochylił się nade mną i zapytał jak mam na imię. Powiedział, że
będzie się za mnie modlił. To wtedy – w maju 2011 roku – doznałam po raz
pierwszy spoczynku w Duchu Świętym. To był dla mnie piękny dzień. Kiedy w
sierpniu 2011 roku ponownie podeszłam do ojca karmelity i powiedziałam, że
choruję na wodogłowie, odpowiedział mi: „pamiętam Ciebie”. Obiecał modlitwę i
pobłogosławił.
Ostatni
rezonans magnetyczny głowy wykazał „stan stabilny z nieznaczną regresją”. Noszę
szkaplerz Maryi, codziennie odmawiam „Pod Twoją obronę”, codziennie się modlę,
tak jak potrafię. Najczęściej rozmawiam z Bogiem swoimi słowami. Wtedy mam z
Nim najlepszą więź emocjonalną. Pisząc o tym wszystkim płaczę, ale nie są to
już łzy rozpaczy, tylko łzy radości i uwielbienia… Kocham Pana Jezusa, kocham
Matkę Bolesną i Jej Oborskie Sanktuarium, i dziękuję za oddanych Jej
karmelitów”.
Jolanta napisała: „To tu, w oborskim sanktuarium ujrzałam
" tłumy serc zagarnięte przez jedno Serce." Maryja przyniosła mi
Światło. Przejrzałam jak niewidomy z Jerycha, chociaż nie wołałam tak jak on.
Matka wskazała mi drogę do Syna. Kiedy tu jestem, u stóp Matki ,to przytulam
serce do Jej serca .Tu jest radość, tu też płyną łzy. Ale czuję, że jestem
kochana. Milczę, bo Matka rozumie mnie i o wszystkim wie. I uczy mnie dziękować
Bogu”.
Hanna, lekarz stomatolog z Gdańska, pisze:
„Od
2007 roku należę do Wspólnoty „Marana tha”. W pierwszą niedzielę marca 2013
roku nawiedziliśmy Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach. Po Mszy świętej
sprawowany był liturgiczny obrzęd błogosławieństwa chorych. Ojciec karmelita
modlił się nad każdym indywidualnie, a przed modlitwą zachęcał, że jeśli ktoś
na coś choruje może poprosić Pana Jezusa o uzdrowienie. Nie zamierzałam prosić
o uleczenie, ale zachęcona słowami kapłana, zaraz na początku modlitwy
powiedziałam: „Proszę Cię, Panie Jezu, o uzdrowienie z bólu kręgosłupa, bólu
lewego stawu barkowego i łokciowego” Na bóle kręgosłupa uskarżałam się od
wielu, wielu lat, a przez ostatnie miesiące brałam tabletki i stosowała maść na
bark i staw łokciowy. I dalej mówiłam: „Panie Jezu, oddaję Ci moje życie, moją
wolę, oddaję Ci się cała”. I wówczas po raz pierwszy zasnęłam w Duchu Świętym. Czułam
niesamowitą Miłość, Dobroć, Błogość. Nie mogłam otworzyć oczu, a jednocześnie
miałam zachowaną pełną świadomość. Słyszałam głosy modlących się osób, nawet
zimno posadzki. Po 3 tygodniach zorientowałam się, że zupełnie nie boli mnie
ani ręka, ani kręgosłup. Ale czekałam ze świadectwem, myśląc, że to może
chwilowa poprawa. Ale już po miesiącu dawałam świadectwo, wiedząc, że zostałam
uzdrowiona. Jest lipiec i ani razu nie bolało. Mam nowy kręgosłup i nową lewą
rękę. Mogę dźwigać ciężary. Chwała Panu i dzięki Matce Przenajświętszej”.
Drodzy
bracia i siostry! Te piękne świadectwa, jak bukiet kwiatów, składamy z miłością
i wdzięcznością na ołtarzu naszej Oborskiej Matki.
Czujemy
się tutaj jak w Kanie, gdzie była Matka Jezusa (J 2, 1). Jakże głęboko doświadczamy
tutaj Jej macierzyńskiej obecności, troskliwej miłości i mocy wstawiennictwa u
Serca Syna. Od Niej uczymy się całkowitego zawierzenia Jezusowi i zdania się na
Jego świętą wolę: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Ona pierwsza
uwierzyła i doświadczyła, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1, 37). Kapłani,
którzy udzielają chorym Chrystusowego błogosławieństwa są jak słudzy weselni z
Kany do których Maryja rzekła: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie” (J 2, 5).
Słudzy umocnieni wiarą Maryi i posłuszni Panu swoimi rękami napełnili stągwie
wodą i zanieśli ucztującym, kapłani natomiast posłuszni Chrystusowi, w Jego
imię kładą z wiarą swoje ręce na chorych. Tam Chrystus dokonał cudu przemiany
wody w wino. Tutaj Boski lekarz dokonuje cudu uzdrowienia chorych. Słudzy
napełniają stągwie wodą, kapłani kładą swoje ręce na chorych, a sam Chrystus
Pan dokonuje przemiany swoją Boską mocą. Albowiem obiecał: „Tym zaś, którzy
uwierzą, te znaki towarzyszyć będą; w imię moje (...) na chorych ręce kłaść będą, i ci
odzyskają zdrowie” (Mk 16, 17-18). Kapłan kładzie namaszczone dłonie, a Chrystus uzdrawia. Nie
patrz zatem na kapłana, którym Jezus się jedynie zasłania i posługuje, ale
oczami wiary rozpoznaj w przychodzącym do ciebie słudze ołtarza miłujące
Oblicze Tego, który wyciąga ku tobie swoje miłosierne dłonie i mówi: „Nie bój
się, wierz tylko!” (Mk 5, 36).
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|