08.10.2013
Była tam Matka Jezusa (J 2,1)


Te słowa Janowej Ewangelii odnoszące się do obecności Maryi na weselu w Kanie Galilejskiej, stały się radosnym wyznaniem jakże wielu pielgrzymów nawiedzających Oborskie Sanktuarium. Jakże wielu z nich powracając do domu i dzieląc się świadectwem tego co przeżyli w Domu Matki Bolesnej, może dziś powiedzieć: „Była tam Matka Jezusa”. Liczne świadectwa nawrócenia, uzdrowienia i innych łask otrzymanych przez ręce Maryi Bolesnej wyrażają to doświadczenie Jej żywej obecności i macierzyńskiej miłości oraz mocy wstawiennictwa zjednującego błogosławieństwo Chrystusa dla wszystkich, którzy z ufnością gromadzą się pod Jej płaszczem na oborskim wzgórzu. Dla pokrzepienia serca i umocnienia naszej wiary, nadziei i miłości posłuchajmy kilku świadectw z ostatniego okresu. Niech pomogą nam one otworzyć się na miłość naszej Niebieskiej Matki i „wziąć Ją do siebie” (por. J 19, 27), by była z nami zawsze.

18 – letnia Kinga swoją pieszą wędrówkę do Obór nazywa „szlakiem prowadzącym prosto ku kochającemu sercu Matki Boskiej. Wpatrując się w oblicze Matki czuję, że nie jestem sama, jest przy mnie ktoś, kto pomorze mi wszystko, zwyciężyć. Wierze, że dzięki Jej pomocy przetrwam wszystko, nawet najgorsze dni. Czuje obecność Matki i wiem, że Ona da mi się do przetrwania trudnych chwil. Maryja nie może się z nikim równać, jest niezastąpiona”.

„Matko Boża dzięki Tobie nawróciłam się i moja dusza została uleczona. Ty Matko uczyniłaś ten cud” – napisała Urszula.

„Dużo słyszałam o tym cudownym miejscu – pisze Karolina. Któregoś dnia babcia zaproponowała mi żebym się z nią wybrała. Matka Boża Bolesna dokonała we mnie zmiany, teraz modlę się codziennie, moja dusza jest spokojna, zmieniłam się, przestałam przeklinać i ranić najbliższych”.

Beata z Gdańska pisze: „Od bardzo wielu miesięcy borykałam się z brakiem pracy. Moja znajoma namówiła mnie na wyjazd do miejsca, o którym zupełnie nic nie wiedziałam (…). Poczułam w Oborach tę niesamowitą moc modlitwy. Czułam się tak, jakbym oddychała razem z tymi omodlonymi murami pięknego Sanktuarium. W autokarze prosiłam wszystkich o modlitwę, abym będąc po studiach mogła znaleźć pracę. I zostałam wysłuchana. Pracę otrzymałam tydzień po powrocie. Jestem szczęśliwa, że pracuję i to zawdzięczam Mateńce Oborskiej”.

Barbara z Torunia napisała: „Do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach pierwszy raz przyjechałam 7 lipca 2002 roku. Przez dwa lata przyjeżdżałam tu w każdą sobotę. Odbieram to jako wielką łaskę. Tu błagałam Matkę Bożą o pomoc i ratunek dla mnie i mojej rodziny. Sytuacja w moim domu była trudna. Mąż od wielu lat nadużywał alkoholu. Zaczęły się problemy z synem. Kiedy zaczęłam więcej czasu poświęcać na modlitwę, moje życie zaczęło się zmieniać. Codzienna Eucharystia, systematyczna spowiedź święta, częsta adoracja Najświętszego Sakramentu dodawały mi siły. Wybaczyłam mojemu mężowi i przeprosiłam go. Zaczęłam odmawiać różaniec (część bolesną) za męża. Po roku modlitwy mąż przyjął szkaplerz w Oborach. Wkrótce dzieci też przyjechały do Obór, aby przyjąć szkaplerz. Kiedy mąż odchodził rok temu do Pana, ja z pokojem w sercu odmawiałam koronkę do Bożego Miłosierdzia. Syn, z którym były problemy, pracuje i pomaga mi. Dziękuję Panu Bogu i Oborskiej Matce Bolesnej za wszystkie otrzymane łaski. Dziękuję za miłosierdzie Boże”.

Teresa z Malanowa napisała: „Bardzo dziękuję za każdy czas modlitwy w Oborach. Wieczerniki to trwanie w Panu, tak piękne i pełne nadziei, której potrzebujemy w skomplikowanym życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym i narodowym.

Staramy się przynajmniej raz w roku przybyć do tronu Bolesnej Matki, by przyjęła nas, pocieszyła i uczyła jak nieść krzyże własnego życia, by nas prowadziła do swego Syna, Odkupiciela i Zwycięzcy nad każdym złem i krzyżem. Cieszymy się, że co roku jest z nami jakaś grupka „nowicjuszy”, osób, które przyjmują szkaplerz Maryi”.

Kilka dni temu Sylwester i Luiza z Warszawy napisali:

„Do Sanktuarium Oborskiego przyjechaliśmy pierwszy raz w lipcu 2012 roku dzięki naszej córeczce Wiktorii, która była tutaj wcześniej z Babcią Barbarą.

Od tej pory co miesiąc pielgrzymujemy do Matki Boskiej Bolesnej. Przyjęliśmy Ją do siebie, całą rodziną, w znaku Szkaplerza Świętego. Jesteśmy pod Jej płaszczem. Ona przemieniła nasze życie (…) Od wielu lat żyliśmy w związku niesakramentalnym (bez ślubu kościelnego). W marcu 2013 roku kolejny raz przybyliśmy do Najlepszej Matki Oborskiej. (…) W naszym życiu zaistniał „cud nad cudy” Matka Boska Szkaplerzna skutecznie zadziałała i zaradziła naszej grzeszności. Ona, jak dobra Mama, rozpaliła i oczyściła nasze serca i doprowadziła do momentu że 22 kwietnia br. zostaliśmy pobłogosławieni  sakramentem małżeństwa w Sanktuarium Bł. Ks. Jerzego Popiełuszki na warszawskim Żoliborzu. Przyjęliśmy też Sakrament Bierzmowania. Czujemy, że na nowo zostaliśmy zrodzeni. Maryja Szkaplerzna wskazała nam drogę i pomogła powrócić do życia w łasce i przyjaźni z Bogiem. Nie opuszczamy Mszy Św. niedzielnej. Odeszły od nas wszelkie udręki, niepokoje, nie czujemy lęku, lecz bezpieczeństwo i wewnętrzną radość. Jesteśmy szczęśliwą rodziną pod opieką Królowej Szkaplerza Świętego. Z naszych serc płynie radosne dziękczynienie za to, że w Roku Wiary Niebo obdarzyło nas Łaską Wiary. Matko Bolesna, Matko Szkaplerzna bądź z nami w każdy czas, wspieraj i ratuj nas”.

Regina z Warszawy napisała: „Pragnę złożyć świadectwo dziękczynienia Matce Bożej Oborskiej, Szkaplerznej za łaskę którą doznałam za jej pośrednictwem. Mam 79 lat. Od roku co miesiąc pielgrzymuję do Obór z parafii Św. Stanisława Kostki z Warszawy. Rok  temu  w miesiącu  kwietniu 2012 r. nabawiłam się kontuzji stawu kolanowego. Po wykonaniu badań okazało się, że zwyrodnienie jest bardzo poważne. Dwutygodniowa rehabilitacja nie przyniosła żadnej ulgi. Chodzenie było bardzo bolesne i ograniczone. Pokonanie krótkiego odcinka sprawiało mi ogromny wysiłek i ból. Chodzenie po schodach wręcz niemożliwe. Lekarz ortopeda zasugerował mi żebym  się zapisała w kolejkę na operację kolana. Kuzynka  która wcześniej  kilkakrotnie była w Oborach i uczestniczyła w sobotnich Wieczernikach Królowej Pokoju  zaproponowała abym pojechała z nią pod koniec miesiąca maja 2012 r. autokarową pielgrzymką do Obór. Z uwagi na fakt, że nie mogłam chodzić nie zapisałam się. W podświadomości córki Marzeny rodziło się pragnienie żeby udać się do Matki Boskiej Oborskiej i prosić Ją o zdrowie. Zadzwoniłam tydzień przed wyjazdem i okazało się, że nie ma już wolnych miejsc. Jakie było moje zdziwienie gdy dzień przed  wyjazdem tj. w piątek nasza kuzynka zadzwoniła i poinformowała, że zwolniły się dwa miejsca. Dodała też, że organizatorka pielgrzymki powiedziała, „pewnie Matka Boża Oborska chce żebym do niej przyjechała i zaprasza do siebie”. Bałam się, że nie poradzę sobie z wejściem do autokaru. Córka Marzena powiedziała „jeśli nie uda się wejść to wrócimy z powrotem do domu”. Udało się pokonać schody do autokaru. Szczęśliwie przyjechaliśmy do Obór. Przejście od autokaru do Sanktuarium po kamienistej nierównej drodze sprawiało ostry ból kolana. Powiedziałam wtedy  „po co ja dałam się namówić na ten wyjazd”. Córka powiedziała „na pewno Matka Boża ci pomoże”. Pomalutku dotarłyśmy do Sanktuarium. Pokłoniłam się Mateczce Bolesnej. Przytuliłam się do Niej jak dziecko do Matki. Uczestniczyłam w czuwaniu modlitewnym przed Najświętszym Sakramentem, Mszy Świętej i przyjęłam Szkaplerz Święty. Podczas procesji z Figurą Matki Bożej do ogrodu z wielkim zdziwieniem stwierdziłam, pokonując dwa pierwsze schody prowadzące do ogrodu, że nie boli mi kolano. Myślałam, że to tylko chwilowe. Po zakończeniu uroczystości bez większego wysiłku pokonałam drogę do autokaru (schody, kamienistą nierówną drogę). Minął już ponad rok i kolano nie boli. Operacja nie jest potrzebna. Dziękuję Ci Boże i Matko Najświętsza za okazaną łaskę oraz miłosierdzie. Od maja ubiegłego roku przybywam co miesiąc do Matki Boskiej Oborskiej dziękując za łaski i prosząc słowami pieśni „Matko która nas znasz z dziećmi twymi bądź …….”.

Janina ze Starych Załubic w świadectwie przekazanym 19 maja br. napisała: „Chciałam podziękować Matce Bożej Szkaplerznej za łaski, które doznałam za Jej pośrednictwem rok temu na Zesłanie Ducha Świętego. 19 lutego 2005 roku miałam wypadek, który wydarzył się w moim domu. Było to sobotnie popołudnie, spaliła się u mnie żarówka w żyrandolu w kuchni. Nie wiele myśląc chwyciłam żarówkę do ręki, weszłam na stół ażeby wymienić żarówkę, i w tym momencie kiedy wkręcałam żarówkę spadłam ze stołu, lecąc na krzesło, które się załamało, dalej na piec gazowy i upadłam głową na podłogę, która jest z terakoty. Chwilowo straciłam przytomność. Znalazłam się w szpitalu z urazem głowy, krwiak okularowy oczodołu prawego, złamanie bocznej ściany oczodołu prawego. Lekarz pokazał palcem w górę i powiedział mi: „Ocalił cię Ten w górze”. Od tamtej pory miałam silny ból głowy, nie do wytrzymania. Byłam na silnych tabletkach, które w końcu już niewiele pomagały. Do sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej do Obór przyjeżdżałam kilka lat, przyjęłam Szkaplerz, którego nigdy nie zdejmuję. Aż w roku 2012 byłam na Zesłanie Ducha Świętego w Oborach. Gdy stałam na Placu Błogosławieństw przed sanktuarium bolała mnie głowa. Kiedy podszedł do mnie ojciec z zakonu karmelitów, żeby udzielić mi błogosławieństwa, wtedy doznałam tak silnego bólu, że chciałam oderwać ręce ojca z mojej głowy. Ale potem po kilkunastu minutach ból ustąpił i już mija rok, a głowa mnie nie boli. I bardzo dziękuję „Matuchnie Bożej Szkaplerznej” , bo wiem, że mnie uzdrowiła”.

Marianna z Baranowa 15 czerwca br. napisała:

„Urodziłam się i mieszkam na Kurpiach. Należę do parafii pod wezwaniem św. Bartłomieja Apostoła w Baranowie, diecezja łomżyńska.

W 1999 roku miałam poważny wypadek. Tydzień po śmierci mojego ojca, razem z moją koleżanką szłyśmy publiczną drogą na parafialny cmentarz. Tego dnia nie osiągnęliśmy celu naszej drogi, ponieważ niespodziewanie uderzył w nas z tyłu szkolny autobus. Ja dostałam się pod środek tego pojazdu, a moja koleżanka dostała się pod same koła i zginęła na miejscu. Mnie przewieziono do szpitala.

Dziękuje Panu Bogu i Matce Najświętszej, że dane mi było żyć dalej. Zawsze modlę się za moją koleżankę. W mojej pamięci pozostał trwały obraz tego tragicznego zdarzenia.

Od chwili wypadku czułam niepokój, byłam bardzo płaczliwa, zamknięta w sobie, czułam lęk. Po wyjściu ze szpitala zaczął się w moim życiu koszmar. Od tego momentu już byłam osobą bardzo znerwicowaną. Jeździłam do wielu lekarzy, ale to nie pomogło mi. W końcu dostałam udaru głowy, niedowład lewostronny, a później doświadczyłam depresji.

Jestem osobą samotną. W pewnym momencie zdecydowałam brać udział w autokarowych pielgrzymkach. Znajomi zaproponowali mi Obory. Tutaj po gorącej modlitwie i błogosławieństwie z nałożeniem rąk kapłańskich „zasnęłam” w Duchu Świętym i doznałam łaski uzdrowienia. Głowa przestała boleć, minął niedowład i depresja. Teraz czuję się bardzo dobrze i nie biorę leków. Jestem bardzo szczęśliwa i dziękuję Panu Bogu i Matce Najświętszej za ten cud w moim życiu. Od tamtego pamiętnego czasu postanowiłam odwiedzać Obory każdego roku”.

Hanna z Warszawy dzieli się z nami pięknym świadectwem uzdrowienia wewnętrznego: „W Dniu Matki 26 maja 2012 r. byłam na pielgrzymce w Oborach. Wyjazd wypadł na zakończenie odprawianych przeze mnie 9-ciu nowenn (81 dni) za wstawiennictwem Błogosławionego Jana Pawła II. Jestem matką, mam 25-letnią córkę. Całe nasze wspólne życie jest pełne trudności. Jechałam do Matki Bożej Bolesnej, do naszej Mamy Oborskiej, by oddać wszystko Jej Synowi - Panu Jezusowi, podziękować za opiekę, prosić o pomoc. Moja mama ziemska nie żyje od kilkunastu lat. Był Dzień Matki, cieszyłam się, że mogę być w tym dniu z Matką Bożą w Jej Oborskim Domu. Wieczorem po powrocie z pielgrzymki zaczęłam bardzo płakać. Trwało to bardzo długo. Zdałam sobie sprawę z tego, że dzień w którym rozpoczęłam nowenny był dniem poczęcia ( w przemocy) mojego dziecka. A 9 nowenn to nie tylko nowenny, to również symboliczne 9 miesięcy życia płodowego mojej córki, zakończonych dniem urodzin mojego dziecka, kiedy zostałam matką. W Dniu Matki zakończyłam nowenny. W tym dniu przez Serce Niepokalanej zakończyło się odtrucie źródła poczęcia. Po pewnym czasie przyszła moja córka i powiedziała: „mamusiu tak się czuję jakbym się dzisiaj na nowo urodziła”. Tym świadectwem pragnę oddać chwałę Bogu Wszechmogącemu, podziękować ukochanej Matce Oborskiej i bł. Janowi Pawłowi II za wstawiennictwo”.

Anna z Nowego Tomyśla napisała: „Pragnę podzielić się z Ojcem radosną wiadomością, że po 7 latach małżeństwa zostałam matką. 12 listopada 2012 r. urodziłam synka. W sobotę 15 grudnia został ochrzczony. Chcę go dobrze wychować, ale bez Bożej pomocy nie dam rady. Proszę o modlitwę za mojego synka i za mnie.

Dwa lata temu byłam po raz pierwszy w Oborach. Była również ze mną moja mama, której życie od tego czasu się zmieniło. Ojciec, który wiele lat nie chodził do kościoła, teraz nie opuści żadnej niedzielnej Mszy świętej”.

Piotr z Warszawy napisał: „Konsekwencje dotknięcia się spirytyzmu ciągnęły się latami. Jeszcze wiele czasu po wywoływaniu duchów miałem momentami poczucie obecności przy mnie złego ducha. (…)

Pewnego dnia poszedłem do kościoła, który znajduje się na placu Szembeka w Warszawie. Przed Mszą Świętą uklęknąłem przed figurą Matki Bożej i poprosiłem z głębi serca o pomoc. (…) Po Mszy Świętej podeszła do mnie pani Hania – bo tak miała na imię  - i opowiedziała mi o wspólnocie „Jezus żyje”, działającej przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu. Wspólnota organizowała wyjazdy do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach, w którym odbywały się  sobotnie Wieczerniki. W czasie jednego z tych nabożeństw przyjąłem szkaplerz święty i od tego dnia odczuwam przeogromną opiekę Matki Bożej. (…) Podczas długiej modlitwy z nałożeniem rąk przez kapłana odczułem niesamowitą miłość Bożą.

Następnego dnia poszedłem do kościoła i po przyjęciu Komunii Świętej rozpłakałem się jak dziecko z radości. Nie potrafiłem opanować płaczu tylko szczęśliwy wypowiadałem słowo „mamusiu”. Pewna zatroskana kobieta – widząc, że tak płaczę – podeszła do mnie i spytała się czy coś się stało z moją mamą. Z trudem odpowiedziałem, że „nie”, gdyż łzy nie pozwalały mi mówić. „Gdybyście wiedzieli jak bardzo was kocham płakalibyście z radości.” Powyższe słowa stanowią fragment jednego z orędzi Matki Bożej z Medziugorja. Wydaje mi się, że opisują one stan mojego ducha w tamtej radosnej chwili.

W tak wielkim entuzjazmie opowiadałem pewnej pani o moich doświadczeniach, które miały miejsce w Sanktuarium Oborskim. Bardzo zachęcałem tą kobietę aby pojechała do Matki Bożej Bolesnej. Osoba ta była bardzo chora na białaczkę. (…) Kobieta ta pojechała do Obór. Okazało się, że została tam uzdrowiona. Po powrocie bardzo mi dziękowała, że namówiłem ją do wyjazdu”.

Leszek z Bielska pisze: „Przez minione lata mojego życia sceptycznie spoglądałem na sprawy religijne, a katolikiem byłem jedynie z nazwy. Wiele słyszałem o cudownych uzdrowieniach, ale to wszystko wydawało mi się nieprawdopodobne.

Do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach wybrałem się po raz pierwszy w sierpniu 2011r. za namową żony. Pojechaliśmy wspólnie z pielgrzymką autokarową z Bielska.  Wybrałem się tam w intencji dziewczyny mojego syna – Mileny, która po wypadku samochodowym zapadła w śpiączkę i tkwi w niej do dnia dzisiejszego. Przez te dwa lata od wypadku nieustannie cała nasza rodzina wspiera Milenę. Podczas czuwania modlitewnego w Oborach zobaczyłem jak niektórzy wierni „zasypiali w Duchu Świętym”, coś we mnie zaczęło się dziać. W następnym miesiącu (wrześniu) znów pojechałem w tej samej intencji na piątkową modlitwę za chorych. W październiku również czułem potrzebę wyjazdu do Obór, modliłem się w intencji Mileny, jak również mojej ciotecznej siostry, która poważnie zachorowała i leżała w tym czasie w szpitalu. Przystąpiłem do Spowiedzi i Komunii Św. a także przyjąłem Szkaplerz Karmelitański. Zakupiłem 2 Szkaplerze również dla w/w osób, w których intencji pojechałem, aby Matka Bolesna chroniła je od złego.

Z dnia na dzień czas upływał, a ja pracowałem i czułem coraz większą słabość, myślałem, że to zwykłe przemęczenie. Najbliżsi z rodziny wysyłali mnie do lekarza, ale ja bagatelizowałem ten swój dziwny stan zdrowia.

31 października czułem się słabiej więc postanowiłem wybrać się z żoną na cmentarz na grób matki, aby przystroić go kwiatami i zapalić świeczki, gdyż zbliżał się dzień Wszystkich Świętych. Gdy wróciłem do domu to w jednej chwili tak źle się poczułem, że się przewróciłem i straciłem przytomność, co nigdy wcześniej mi się nie przytrafiło. Żona wezwała karetkę, a gdy już lekarz mnie przebadał to stwierdził, że to nic groźnego tylko ogólne przemęczenie organizmu i zbyt dużo kawy i papierosów doprowadziło do takiego stanu.

1 listopada czułem się coraz gorzej, nie wychodziłem z domu, nie mogłem jeść i pić. 2 listopada syn Krzysiek zawiózł mnie na konsultację do lekarza rodzinnego, gdzie dostałem skierowanie do szpitala. Pani doktor podkreśliła, że mam natychmiast tam pojechać na badania. Trochę przestraszyłem się tą całą sytuacją i zaraz tam pojechaliśmy. W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku zrobiono mi badania na cito (pilne!) i lekarz kardiolog postawił diagnozę: podejrzenie tętniaka rozwarstwiającego aorty, wtedy usłyszałem, że mój stan jest bardzo ciężki a nawet beznadziejny. W trybie natychmiastowym przewieziono mnie karetką do Centralnego Szpitala Kardiologicznego MSWA w W-wie w celu wykonania operacji. Gdy tam jechaliśmy była straszna mgła, czułem się jak we śnie, a w mojej głowie krążyła jedna myśl, czy zdążymy dojechać, bo z rozmowy lekarza i sanitariusza wynikało, że to stan krytyczny i zostały mi tylko chwile życia. W karetce byłem podłączony pod aparaturę, która ciągle piszczała, a ja myślałem, że to koniec…

…ale to nie był koniec. W W-wie przeprowadzono mi poważną operację serca, która trwała 9 godzin, a najważniejsze, że się dzięki Bogu udała. Byłem w śpiączce przez kilka dni. W tym czasie rodzina modliła się o moje zdrowie. Kiedy się obudziłem to zastanawiałem się gdzie jestem i czy żyję. Pani doktor, która przyszła do mnie po przebudzeniu powiedziała, że chyba mam jakiś układ tam na „górze” skoro w tak krytycznej sytuacji dostałem drugą szansę czyli nowe życie. Moje życie było w rękach Boga, a lekarze byli tylko Jego posługami. Nadmieniła też, że powinienem pojechać do Częstochowy i podziękować Matce Najświętszej za dar łaski przeżycia.

Po operacji pojawiły się powikłania: obustronne zapalenie płuc, lekki udar mózgu, niewydolność nerek. Znowu zaczęła się walka o zdrowie, ale w tej sytuacji byłem już silniejszy, ponieważ wiedziałem, że skoro dostałem drugą szansę to przezwyciężę wszystko, aby dalej móc żyć i pomagać innym.

Po 70 dniach hospitalizacji i codziennej modlitwy do Matki Bożej Bolesnej mój stan unormował się i wróciłem do domu . Nadal jestem pod opieką lekarską kardiologów i biorę leki, ale jestem bardzo szczęśliwy, że mogę żyć i swoim życiem dziękować Matce Bolesnej z Obór za łaskę zdrowia, jaką mnie obdarzyła.

Gdy tylko lepiej się poczułem, to w marcu 2012 roku wybrałem się ponownie do Sanktuarium w Oborach, ponieważ musiałem podziękować za drugie życie. Od tej chwili co miesiąc jeżdżę do Obór i wraz  z innymi pielgrzymami czuwam i modlę się we wspólnej 3-cio piątkowej modlitwie za chorych, ponieważ czuję taką potrzebę i będę tam jeździł póki mi starczy sił. Opowiadam też innym o tym cudownym miejscu i namawiam ich aby tam pojechali i to wszystko zobaczyli a uwierzą w wielką moc Boga.

Dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem, moje sceptyczne spojrzenie na sprawy religijne znikło wraz z chorobą. Wiem, że byłem w rękach Matki Bożej Bolesnej i to jej zawdzięczam dar nowego życia.

Już przed chorobą starałem się pomagać w leczeniu i opiece nad Mileną, a teraz gdy odzyskałem siły po przebytej operacji, jestem przekonany, że przeżyłem, ponieważ mam do spełnienia misję i czuję wręcz wewnętrzną potrzebę niesienia pomocy bliźniemu”.

Małgorzata pisze: „Zachorowałam w styczniu 2010 roku. Na nogach pojawił się rumień guzowaty, bóle stawów, leczenie sterydami, potem 3 miesiące leczenia szpitalnego na trzech oddziałach. W końcu stwierdzono – sarkoidoza. Szybko się u mnie rozprzestrzeniała, było z czasem coraz gorzej. W Warszawie, w Poradni Sarkoidozy, poddano mnie badaniu mechaniki oddychania. Dr Saszka stwierdziła, że mam nieodwracalnie bardzo zniszczone oskrzela, a z czasem choroba zaatakuje cały organizm. Uznano, że mój stan jest na tyle krytyczny, że trzeba podawać najmocniejsze leki.

(…) W kwietniu 2012 roku pojechałam do Obór z pielgrzymką autokarową. Modliłam się gorąco o moje zdrowie. Podczas błogosławieństwa chorych dostąpiłam „zaśnięcia w Duchu Świętym” i poczułam ciepło w klatce piersiowej.

Po tym pojechałam do Warszawy na badania. Pani doktor była zaskoczona moimi wynikami, jak stwierdziła „są rewelacyjne”. Po dodatkowych badaniach dodała, że choroby nigdzie nie ma, a parametry oskrzeli uległy znacznemu polepszeniu. Już się nie dusiłam. Dla niej była to dziwna sytuacja. Dla mnie nie, to moc Boża.

Za wstawiennictwem Matki Bożej Bolesnej odzyskałam zdrowie. Staram się teraz co miesiąc przyjeżdżać do Obór i proszę o łaski uzdrowienia dla moich bliskich i znajomych, bo tu, w Oborach wszystko można wyprosić”.

Marek z Grotnik k. Zgierza, napisał: „Mam 43 lata. Jestem po zawale, mam 28% sprawnego serca, arytmię, częstoskurcze i niedokrwistość nóg. Codziennie krwawienie z nosa to skutki uboczne leków. Bardzo szybko się męczę. Co kwartał trafiam do szpitala. Lekarze twierdzą, że to już tak zostanie z powodu chorego serca.

Pewnego dnia pojechałem na pocztę dokonać wpłaty za rachunek. To jakiś przypadek, bo zawsze płacę przelewem bankowym. Akurat nikogo nie było na poczcie i zaczęliśmy rozmawiać z kierowniczką poczty, o tym ile to już osób znajomych zmarło w ciągu ostatnich 3 miesięcy. A że miałem trochę czasu, rozmowa zeszła na temat chorób, jak dużo osób choruje. Zaczęła mówić o sobie, że chorowała na gruźlicę i że jest takie miejsce, gdzie doznała łaski uzdrowienia. Słuchałem Jej uważnie i pomyślałem, że mógłbym spróbować tam pojechać.

Zapisałem się na pielgrzymkę do Obór 12 maja 2012 roku. Pani Bożenka, nasza organizatorka, potwierdziła to co mówiła mi pani z poczty. Zbliżał się termin wyjazdu i coraz bardziej mnie tam ciągnęło. Modliłem się o chłodną pogodę, bo w upał bym nie wytrzymał. Wtedy brakuje mi powietrza, więc nie mógłbym pojechać. Pogoda w dzień wyjazdu była wyśmienita dla mnie – ucieszyłem się. Wszyscy mówili, że jest zimno. Ja czułem się dobrze. Kiedy dojechaliśmy do sanktuarium, szukałem miejsca, żeby usiąść ale nie było wolnych miejsc. Czułem jednak, że nie potrzebuję siadać. Chociaż w naszym kościółku mogłem ustać najdłużej do 20 minut. W Oborach stałem większość dnia i nie odczuwałem zmęczenia. Żona bez przerwy pytała, czy nie chcę usiąść. Ja odpowiadałem, że nie muszę, bo czuję się dobrze. Modliłem się za wszystkich, a na końcu za siebie, żeby mi się troszkę poprawiło zdrowie.

Podczas kapłańskiego błogosławieństwa chorych, stałem z tyłu i obserwowałem, jak ludzie „zasypiają” w Duchu Świętym i po chwili wstają o własnych siłach. Zauważyłem, że niektórzy byli bardzo szczęśliwi, niektórzy płakali a inni wstawali i odchodzili w pokorze. W pewnym momencie powiedziałem żonie, że chyba zrezygnuję z błogosławieństwa. Pomyślałem, że może mi się włączyć defibrylator, który mam wszczepiony. A moment załączenia jest okropny. Żona i znajomi mówili, żebym się nie bał. Niektórzy z nich byli w Oborach kilka razy. Stwierdziłem, że wszystko jest w rękach Dobrego Boga i Maryi Bolesnej.

Podszedłem do ojca karmelity i powiedziałem o swojej chorobie, myśląc tylko, żeby mi się nie załączył aparat – chociaż ratuje życie. Myślałem, że nie upadnę, broniłem się, ale się stało. Byłem bezsilny wobec Boga. Upadłem – spocząłem w Duchu Świętym i dziękuję, że tak się stało. Teraz czuję się znakomicie. Nie wiem już co to jest skurcz, ból nóg i nie mam już krwawienia z nosa. Byłem u pani doktor kardiolog na wyznaczonej wizycie. Powiedziała, że poprawiły się moje wyniki, wszystko się uspokoiło, dobrze wyszło badanie EKG i nie mam częstoskurczy.  Pani doktor stwierdziła, że chyba nic nie robię, tylko leżę. Na pytanie czy jest osobą wierzącą, odpowiedziała, że tak i wtedy opowiedziałem jej o pielgrzymce do Obór. Powiedziała, że też się wybierze. Lubię pracować i teraz mogę robić wszystko. Nie przeszkadzają mi nawet upały, nie męczę się i teraz już nie opuszczę żadnego wyjazdu na pielgrzymkę do Obór. Podczas mojej ostatniej wizyty kontrolnej w Łodzi okazało się, że od Świąt Wielkanocnych nie było ani jednego załączenia defibrylatora, mimo, że wykonywałem w tym czasie czynności, które wcześniej powodowały włączanie się tego urządzenia. Dziękuję Bogu i Matce Najświętszej za ulgę, którą otrzymałem przez ręce kapłana”.

Kilka dni temu jeden z pielgrzymów napisał: „Mam na imię Andrzej. Jestem inżynierem budowlanym, żonaty, dwoje dorosłych dzieci. Zawarłem związek małżeński w wieku 27 lat. Kilka lat później zapadłem na depresję. Ta choroba zabija chęć do życia. Wszyscy ci mówią: „chłopie weź się w garść”, a ty nie masz rąk. Leczyłem się u różnych lekarzy, byłem kilka razy w szpitalu na oddziale dziennym i całodobowym. Miałem kilka nawrotów. Cierpiała na tym moja rodzina, ponieważ przez długie lata mogłem pracować tylko na pół etatu. O sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Oborach dowiedziała się przypadkiem moja żona. Już po dwóch nawiedzeniach tego świętego miejsca objawy choroby ustąpiły. To prawdziwy cud! Nie biorę już leków i czuję się dobrze. Jestem ogromnie wdzięczny Matce Boskiej i noszę na sercu Jej brązowy szkaplerz”.

Irena z Łomży napisała: „Mam 55 lat i pierwszy raz w Oborach byłam w maju 2011 roku. Pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia. Byłam tutaj już cztery razy. Ale zanim to nastąpiło, moja droga do tego wyjątkowego miejsca była bardzo kręta. Przez całe swoje życie dźwigałam krzyż. Byłam najmłodsza z trójki mojego rodzeństwa, które niestety już nie żyje. Zarówno brat mój jak i siostra zginęli tragicznie mając zaledwie 47 i 49 lat. Już w dzieciństwie wysoko stawiałam sobie poprzeczkę i dążyłam do upragnionego celu. Mój ojciec pił, a ja często byłam bardzo głodna i ogromnie wstyd mi było za niego. Powiedziałam sobie, ze nigdy nie wyjdę za mąż za kogoś, kto nadużywa alkoholu. I tak też się stało. Jednak wyszłam za mężczyznę, który zaraz po ślubie zachorował na nieuleczalną chorobę – stwardnienie rozsiane. Pomimo tego, ja byłam pełna wiary, nadziei, optymizmu i odwagi. Byłam bardzo silna i nie załamałam się. Urodziłam dwoje dzieci: chłopca i dziewczynkę. Wychowywałam ich w wierze i miłości do Boga. Ukończyłam studia. Jednak choroba mojego męża postępowała. Świat się kręcił tylko wokół niego. Mój maż niestety nie potrafił pogodzić się ze swoją chorobą. Przez 28 lat dręczył mnie psychicznie. Byłam wrakiem kobiety. Czułam się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. W tej walce byłam bardzo samotna i nieszczęśliwa. Wówczas straciłam pracę, a mąż był już na rencie. W międzyczasie zginął mój brat, a po kilku latach moja siostra. To ja musiałam zidentyfikować jej zwłoki, sprowadzić z Warszawy do Łomży i zorganizować pogrzeb. Padałam i wstawałam. Było mi wtedy bardzo ciężko. Poszłam do kościoła prosić o pomoc kapłana w mojej parafii. Ksiądz potraktował mnie, mówiąc bardzo delikatnie, jak „zło konieczne”. Płacząc wyszłam od niego i w tym momencie coś we mnie pękło. Moje serce było rozdarte na strzępy. Miałam żal do całego świata, a przede wszystkim do kapłanów. Przestałam chodzić do kościoła. Był to październik 2003 roku. Mój mąż nadal mnie dręczył… Nie wytrzymałam, wiedziałam, że nie dotykając wykończy mnie. Przecież ja swoje najpiękniejsze lata poświęciłam dla niego i dzieci. Jednak on nie potrafił tego docenić. Kiedy moje cierpienie osiągnęło apogeum, byłam bliska popełnienia samobójstwa.

Wówczas spotkałam ludzi, którzy mi pomogli. Przez 5 miesięcy chodziłam do psychologa i na każdej wizycie, która trwała godzinę płakałam. Pojechałam także na terapię do Łodzi.

Po roku miałam mały wypadek – przewróciłam się – i przez przypadek dowiedziałam się, że mam wodogłowie dużych rozmiarów. Wodogłowie to nie było od urodzenia, było nabyte. Jeden z profesorów powiedział mi, że w każdej chwili mogę umrzeć. To był cios w samo serce. Rozpaczałam bardzo, ale po kilku dniach wzięłam się w garść.

Kiedy leżałam w szpitalu, spotkałam trzydziestokilkuletniego mężczyznę, ojca dwójki dzieci. Jak on pięknie opowiadał o Bogu! Przez 12 dni opowiadał mi także o Oborach, o klasztorze ojców karmelitów. Po wyjściu ze szpitala pogłębiłam swoją wiedzę o tym wszystkim, o czym opowiadał mi ten mężczyzna. Byłam od niego dużo starsza, ale ja nie potrafiłam tak pięknie mówić o Bogu.

Na drugi dzień spotkałam panią, która organizowała pielgrzymkę do Obór. Wiedziałam, że jest to znak od Boga. Za kilka dni pojechałam do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej. W Oborach przyjęłam szkaplerz Maryi i na koniec błogosławieństwo kapłana. Bardzo wtedy płakałam, mówiłam, że tak bardzo chcę żyć. Kapłan pochylił się nade mną i zapytał jak mam na imię. Powiedział, że będzie się za mnie modlił. To wtedy – w maju 2011 roku – doznałam po raz pierwszy spoczynku w Duchu Świętym. To był dla mnie piękny dzień. Kiedy w sierpniu 2011 roku ponownie podeszłam do ojca karmelity i powiedziałam, że choruję na wodogłowie, odpowiedział mi: „pamiętam Ciebie”. Obiecał modlitwę i pobłogosławił.

Ostatni rezonans magnetyczny głowy wykazał „stan stabilny z nieznaczną regresją”. Noszę szkaplerz Maryi, codziennie odmawiam „Pod Twoją obronę”, codziennie się modlę, tak jak potrafię. Najczęściej rozmawiam z Bogiem swoimi słowami. Wtedy mam z Nim najlepszą więź emocjonalną. Pisząc o tym wszystkim płaczę, ale nie są to już łzy rozpaczy, tylko łzy radości i uwielbienia… Kocham Pana Jezusa, kocham Matkę Bolesną i Jej Oborskie Sanktuarium, i dziękuję za oddanych Jej karmelitów”.

Jolanta napisała: „To tu, w oborskim sanktuarium ujrzałam " tłumy serc zagarnięte przez jedno Serce." Maryja przyniosła mi Światło. Przejrzałam jak niewidomy z Jerycha, chociaż nie wołałam tak jak on. Matka wskazała mi drogę do Syna. Kiedy tu jestem, u stóp Matki ,to przytulam serce do Jej serca .Tu jest radość, tu też płyną łzy. Ale czuję, że jestem kochana. Milczę, bo Matka rozumie mnie i o wszystkim wie. I uczy mnie dziękować Bogu”.

Hanna, lekarz stomatolog z Gdańska, pisze:

„Od 2007 roku należę do Wspólnoty „Marana tha”. W pierwszą niedzielę marca 2013 roku nawiedziliśmy Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach. Po Mszy świętej sprawowany był liturgiczny obrzęd błogosławieństwa chorych. Ojciec karmelita modlił się nad każdym indywidualnie, a przed modlitwą zachęcał, że jeśli ktoś na coś choruje może poprosić Pana Jezusa o uzdrowienie. Nie zamierzałam prosić o uleczenie, ale zachęcona słowami kapłana, zaraz na początku modlitwy powiedziałam: „Proszę Cię, Panie Jezu, o uzdrowienie z bólu kręgosłupa, bólu lewego stawu barkowego i łokciowego” Na bóle kręgosłupa uskarżałam się od wielu, wielu lat, a przez ostatnie miesiące brałam tabletki i stosowała maść na bark i staw łokciowy. I dalej mówiłam: „Panie Jezu, oddaję Ci moje życie, moją wolę, oddaję Ci się cała”. I wówczas po raz pierwszy zasnęłam w Duchu Świętym. Czułam niesamowitą Miłość, Dobroć, Błogość. Nie mogłam otworzyć oczu, a jednocześnie miałam zachowaną pełną świadomość. Słyszałam głosy modlących się osób, nawet zimno posadzki. Po 3 tygodniach zorientowałam się, że zupełnie nie boli mnie ani ręka, ani kręgosłup. Ale czekałam ze świadectwem, myśląc, że to może chwilowa poprawa. Ale już po miesiącu dawałam świadectwo, wiedząc, że zostałam uzdrowiona. Jest lipiec i ani razu nie bolało. Mam nowy kręgosłup i nową lewą rękę. Mogę dźwigać ciężary. Chwała Panu i dzięki Matce Przenajświętszej”.

Drodzy bracia i siostry! Te piękne świadectwa, jak bukiet kwiatów, składamy z miłością i wdzięcznością na ołtarzu naszej Oborskiej Matki.

Czujemy się tutaj jak w Kanie, gdzie była Matka Jezusa (J 2, 1). Jakże głęboko doświadczamy tutaj Jej macierzyńskiej obecności, troskliwej miłości i mocy wstawiennictwa u Serca Syna. Od Niej uczymy się całkowitego zawierzenia Jezusowi i zdania się na Jego świętą wolę: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Ona pierwsza uwierzyła i doświadczyła, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1, 37). Kapłani, którzy udzielają chorym Chrystusowego błogosławieństwa są jak słudzy weselni z Kany do których Maryja rzekła: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie” (J 2, 5). Słudzy umocnieni wiarą Maryi i posłuszni Panu swoimi rękami napełnili stągwie wodą i zanieśli ucztującym, kapłani natomiast posłuszni Chrystusowi, w Jego imię kładą z wiarą swoje ręce na chorych. Tam Chrystus dokonał cudu przemiany wody w wino. Tutaj Boski lekarz dokonuje cudu uzdrowienia chorych. Słudzy napełniają stągwie wodą, kapłani kładą swoje ręce na chorych, a sam Chrystus Pan dokonuje przemiany swoją Boską mocą. Albowiem obiecał: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą; w imię moje (...) na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16, 17-18). Kapłan kładzie namaszczone dłonie, a Chrystus uzdrawia. Nie patrz zatem na kapłana, którym Jezus się jedynie zasłania i posługuje, ale oczami wiary rozpoznaj w przychodzącym do ciebie słudze ołtarza miłujące Oblicze Tego, który wyciąga ku tobie swoje miłosierne dłonie i mówi: „Nie bój się, wierz tylko!” (Mk 5, 36).

                 o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio