"W rodzinie rodzą się i wzrastają ludzie pokój czyniący, przyszli
krzewiciele kultury życia i miłości" – uczy papież Benedykt XVI.
Umiłowani
w Chrystusie Panu
Bracia i Siostry!
W
pierwszą sobotę Nowego Roku przychodzimy do stóp Maryi, Świętej Bożej
Rodzicielki, by w szczególny sposób prosić o dar pokoju w naszych sercach, w
naszych rodzinach i na całym świecie.
Papież
Benedykt XVI w jednym z Orędzi na Światowy Dzień Pokoju, obchodzony tradycyjnie
1 stycznia, pisze: „Zapraszam wszystkich do wspólnej refleksji na (...) temat,
który szczególnie leży mi na sercu: Rodzina wspólnotą pokoju.
Faktycznie,
żyjąc w «zdrowej» rodzinie, poznaje się niektóre podstawowe komponenty pokoju:
sprawiedliwość i miłość pomiędzy braćmi i siostrami, władzę, jaką sprawują
rodzice, pełne miłości posługiwanie najsłabszym członkom – małym, chorym, albo
starszym, wzajemną pomoc w życiowych potrzebach, gotowość do akceptacji
drugiego człowieka i, gdy zachodzi taka potrzeba, do przebaczenia. Dlatego
rodzina jest pierwszą i niezastąpioną wychowawczynią do życia w pokoju.
W
jakim innym miejscu kształtująca się ludzka istota mogłoby lepiej poznać naturalny
«smak» pokoju, jeśli nie w rodzinnym «gnieździe», które daje mu natura? Język,
jakim posługuje się rodzina jest językiem pokoju, i z jego zasobów zawsze
powinniśmy czerpać, aby nie zapomnieć «mowy» pokoju”.
Błogosławiona
Matka Teresa z Kalkuty, wspomina:
„Zawsze
będę pamiętała moją ostatnią wizytę w Wenezueli, w Ameryce Południowej. Pewna
bogata rodzina oddała siostrom ziemię, aby mogły na niej wybudować dom dziecka.
Pojechałam tam, aby im podziękować. Okazało się, że najstarsze dziecko jest
kaleką. Zapytałam jego matkę: Jakie jest imię waszego dziecka? Matka
odpowiedziała: – Nazywa się Profesor Miłości, ponieważ uczy nas wciąż jak
czynem wyrażać miłość. Mówiła to z uśmiechem radości na twarzy. Nazwano to
dziecko Profesorem Miłości, choć było bardzo zniekształcone kalectwem”.
Matka
Teresa podkreśla, że: „Miłość zaczyna się w domu. Miłość powinna mieszkać w
domach, a ponieważ tak rzadko tam przebywa, tak wiele jest w świecie cierpienia
i nieszczęścia”.
„Nie
mamy czasu dla własnych dzieci, nie mamy czasu jedni dla drugich; nie mamy
czasu by się nawzajem ukoić. Gdybyśmy tylko zdołali żyć życiem, jakie
w Nazarecie wiedli Jezus, Maryja i Józef, gdybyśmy tylko
potrafili uczynić z naszych domów drugi Nazaret, wówczas sądzę, na świecie
zapanowałyby pokój i radość”.
„W
rodzinie rodzą się i wzrastają ludzie pokój czyniący, przyszli krzewiciele
kultury życia i miłości – uczy papież Benedykt XVI.
„To
w domu powinniśmy uczyć nasze dzieci miłości bliźniego – mówi Matka Teresa.
Mogą się tego nauczyć
tylko od ojca i matki, kiedy będą widziały ich wzajemną miłość”.
Do
pewnego proboszcza przyszedł mężczyzna w sile wieku i poprosił
o Mszę św. z okazji srebrnego jubileuszu małżeństwa.
W oznaczonym dniu przywiózł na wózku swoją żonę, zaniósł ją przed ołtarz
na rękach jak dziecko. Dziwny to był widok. Kobieta spostrzegła, że jej
obecność zrobiła na księdzu ogromne wrażenie, zwróciła do niego rozpromienioną
ze szczęścia twarz i powiedziała: Ksiądz zapewne się dziwi temu, co
w tej chwili widzi. Już 24 lata jestem sparaliżowana. W rok po naszym
ślubie stało się nieszczęście, zostałam kaleką i ciężarem dla męża. Nic
nie miał ze mnie w ciągu tych 24 lat. A jednak z dumą muszę
powiedzieć, że mój mąż przez te wszystkie lata był mi wierny jak w pierwszym
dniu naszego małżeństwa.
Drodzy
bracia i siostry! To piękne świadectwo pomaga nam zrozumieć w jaki sposób
małżonkowie stają się pierwszymi i niezastąpionymi nauczycielami pokoju i
miłości w swoich rodzinach.
Papież
Paweł VI powiedział, że „człowiek współczesny słucha chętniej świadków niż
nauczycieli, a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami”.
Czy
jesteśmy takimi żywymi świadkami Ewangelii pokoju i miłości dla swoich dzieci?
Papież
Benedykt XVI w Orędziu na Światowy Dzień Pokoju zwraca naszą uwagę na jeszcze
jedną ważną sprawę, gdy z naciskiem podkreśla, że „pokój czynią ci, którzy
kochają życie, bronią go i je promują na każdym jego etapie. Drogą do
osiągnięcia wspólnego dobra i pokoju jest przede wszystkim poszanowanie
ludzkiego życia, pojmowanego w jego różnorodnych aspektach, od poczęcia,
poprzez rozwój, aż do naturalnego kresu”.
Podobnie
bł. Matka Teresa na rok przed swoją śmiercią, w liście do Polaków z dn. 24
września 1996 r., napisała:
„Wnośmy
prawdziwy pokój w naszą rodzinę, otoczenie, miasto, kraj, w świat. Zaczynajmy
od pełnego
miłości pokochania małego dziecka już w łonie matki.
Jak
już wielokrotnie mówiłam w wielu miejscach, tym co najbardziej niszczy pokój we
współczesnym świecie,
jest aborcja ponieważ jeżeli matka może zabić swoje własne dziecko, co może powstrzymać
ciebie i mnie od zabijania się nawzajem?”
„Jeśli
człowiek nie jest już bezpieczny w łonie matki, to gdzie teraz będzie na tym
świecie bezpieczny?” – pyta belgijski kapłan i pisarz Phil Bosmans.
„Ten
punkt zasługuje na szczególną refleksję” - mówi Benedykt XVI. „Ten, kto pragnie
pokoju nie może tolerować zamachów na życie i zbrodni przeciwko życiu. […] Zabijanie
bezbronnych i niewinnych istot ludzkich, nigdy nie zaprowadzi do szczęścia czy
pokoju. Czyż można myśleć o osiągnięciu pokoju, integralnego rozwoju ludów czy
o ochronie środowiska naturalnego, bez ochrony prawa do życia najsłabszych,
poczynając od tych, którzy mają się urodzić?”
Bracia
i siostry! Gdy w tych dniach razem z Maryją pochylamy się nad żłóbkiem Bożej
Dzieciny szczególnie głęboko dotykają naszego serca słowa Chrystusa: „Kto by
przyjął jedno takie dziecko w imię Moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,5). Boskie Dzieciątko rodzące
się w ubogiej stajence utożsamia się z tymi najmniejszymi i napomina: „Strzeżcie
się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych” (Mt 18,10) oraz „wszystko, co
uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt
25, 40).
Oto
jedno ze świadectw Centralnego Ośrodka Krzewienia Duchowej Adopcji na Jasnej
Górze:
„Pewnego
dramatycznego dnia, do domu moich rodziców wdarli się przestępcy. Związali
mojego tatę, pobili go i obrabowali dom. Nie wystarczyło
im to – jeden z nich na koniec zgwałcił mamę. Po niedługim czasie okazało się,
że na skutek tego gwałtu, mama spodziewa się dziecka. Na wieść o poczętym w
tych okolicznościach dziecku, mój ojciec zareagował stanowczo;
nie zgodził się na proponowany i zgodny z prawem zabieg.
Jestem
dzieckiem poczętym z tego gwałtu. Dziś chciałam podziękować mojemu ojcu za
miłość, którą przez całe życie mnie darzył. Jest moim prawdziwym ojcem, bo
przecież właśnie dzięki niemu żyję."
Drodzy
bracia i siostry! To przejmujące świadectwo uczy nas jak zło zwyciężać dobrem,
nieść życie a nie śmierć, pokój a nie przemoc.
Przede
wszystkim musimy pamiętać, że w kształtowaniu takiej postawy potrzebna jest
silna wiara. Jak uczy papież Benedykt XVI: „To wiara pozwala rozpoznać
Chrystusa, a Jego miłość pobudza do tego, aby spieszyć Mu z pomocą za każdym
razem, kiedy w bliźnim staje na drodze naszego życia” (Porta Fidei, 14).
Oto
jeszcze jedno świadectwo. Nazywano ją
"Bohaterską położną", "Matką oświęcimską", "Wielką
Polką". Służebnica Boża Stanisława Leszczyńska jako więźniarka w obozie koncentracyjnym
Auschwitz-Birkenau z narażeniem własnego życia ratowała życie nowonarodzonych
dzieci, które rozkazem władz hitlerowskich skazywane były na śmierć.
Nieodłącznym wyposażeniem polskiej położnej, zastępującym nikłe
środki opatrunkowe, był różaniec. Pracowała z modlitwą na ustach. Wszystkie
dzieci chrzciła. Dziękowała Bogu za szczęśliwie zakończony poród.
"Mama była małego wzrostu" - wspomina syn Bronisław.
"Jak się zastanawiała, to spuszczała oczy. Mengele podszedł do niej i
zaczął mówić, że Oświęcim to nie pensjonat. Zagroził, że jak ujrzy pieluszkę,
to ukarze śmiercią. Mama odpowiedziała, że nie wolno zabijać dzieci, że on to
wie, bo jest lekarzem, składał przysięgę. Argumentowała, jak umiała. Pytałem
mamy, jak on wtedy wyglądał. Powiedziała, że widziała tylko taniec cholew, że
doskakiwał do niej, ale w pewnym momencie odszedł, odwrócił głowę i krzyczał:
„Rozkaz to rozkaz”, że nie tylko on jest winien. Wtedy w Niemczech dużo pisano
o bohaterstwie, a on nagle zobaczył, że więzień się nie boi i potrafi bronić
innych, a w pewnym sensie także i jego".
Jej wielkość polega na tym, że ludziom skazanym na zagładę,
wtrąconym na dno nędzy i poniżenia, przywracała człowieczeństwo. Nie żyła dla
siebie; oddała siebie na służbę matce i dziecku bez reszty, nie myśląc o
osobistym szczęściu, do którego każdy człowiek ma prawo. Z odwagą i męstwem
szła przez życie pełna poświęcenia, bolejąca nad nędzą ludzką i dolą sierot.
Więźniarki oświęcimskie nadały jej najpiękniejsze imię – Matka.
Do współwięźniarki Marii Oyrzyńskiej, nr 40275, skierowała słowa:
„Nigdy nie wykonam rozkazu uśmiercania dzieci; dla maleńkich niewiniątek nie
będę Herodem”. Taką postawą wzbudzała podziw wśród więźniarek. W obronie życia
dziecka była gotowa umrzeć każdej chwili, jak Chrystus na krzyżu. Modliła się w
intencji położnicy i jej dziecka, a w chwilach ciężkich wołała: „Matko Boża,
załóż tylko jeden pantofelek i przybądź z pomocą”, i rodził się nowy człowiek,
odkupiony przez Tego, który także rodził się w kamiennym żłobie w betlejemskiej
stajni, a którego także usiłowano zabić. Zdrowy krzyk dziecka oznajmiał, że
Leszczyńska nie spełniła rozkazu zabicia niemowlęcia, zwyciężyło życie, a nie
śmierć, miłość a nie nienawiść.
Więźniarka Janina Strąg wyznaje: „Nim przystąpiła do porodu –
klękała i z twarzą ukrytą w dłoniach modliła się. Było to coś niebywałego,
niepojętego! Nikt tam przecież nie dbał o życie, a ona się modliła, żeby poród
się udał. Po przyjściu dziecka na świat dziękowała Bogu za szczęśliwe rozwiązanie.
Zatroszczyła się o kromkę chleba dla położnicy, a dla dziecka o ziółka, by je
przemyć, o szmaty na pieluszki, ligninę, bandaże”. W tych trudnych warunkach
nie szczędziła pomysłów w znajdowaniu środków zastępczych.
Bóg dopomógł jej w odważnych decyzjach. Nikt z mieszkańców bloku
nie zadenuncjował o tym władzy obozowej. Wszystkie dzieci rodziły się zdrowe,
zdolne do życia. Nie było ani jednego wypadku śmiertelnego porodu lub
zakażenia.
Najpiękniejszą cechą jej osobowości była żywa wiara w Boga i
ludzi. Realizowała ją w czynach, którymi przemieniała ciemności obozowe w
światłość, a rozpacz w nadzieję. Wiara była dla niej natchnieniem i siłą, a
myśl o Bogu pociechą w twardej służbie matce i dziecku. „Nie tylko ratowała
nasze zdrowie i życie, ale naszą wiarę w Boga, co było ważniejsze niż chleb”,
powiedziała jedna z matek obozowych. […] Przy niej przestawało się być
zaszczutym zwierzęciem, a stawało się człowiekiem”.
"Mama wyszła z Oświęcimia nie jako bohaterka" - mówi pan
Bronisław. "Ona spełniła swój obowiązek. Matka Teresa z Kalkuty
powiedziała, że świętość polega na wypełnianiu swoich obowiązków. Mama to
czyniła. Jej życie dowodzi, że nie ma takich warunków, w których można zmusić
kogoś do zabicia dziecka, nawet w obozie śmierci. Gdy mama spotkała się po
latach w Warszawie z dziećmi, które przyjęła na świat w obozie, to powiedziała,
że to był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. ".
"Ludzie często o niej mówili, „anioł dobroci" stwierdza
syn Henryk. "Mówiła, że jak brała dziecko na ręce, to miała wrażenie, że
trzyma dzieciątko Jezus. I to Dzieciątko było z nią w Oświęcimiu i dlatego nic
się jej nie mogło stać. Przed taką postawą nawet diabeł pierzcha".
Bracia i Siostry! Umocnieni i zachęceni tymi przykładami żywej
wiary i miłości prośmy Dobrego Boga, naszego Ojca w Niebie, o pokój w naszych
rodzinach i w naszych sercach, prośmy abyśmy byli zawsze prawdziwymi obrońcami
życia i świadkami tego pokoju, który przynosi nam Betlejemskie Dziecię, nasz
Pan, Jezus Chrystus, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
o. Piotr Męczyński O.
Carm.
|