„Ufaj synu!
Odpuszczają ci się twoje
grzechy” (Mt 9, 2)
Umiłowani
w Chrystusie Panu, bracia i siostry!
Wszędzie
gdzie tylko pojawiał się Jezus z Nazaretu „liczne tłumy zbierały się, aby Go
słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań” (Łk 5, 15). Albowiem „była w
Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać” (Łk 5, 17). Pewnego dnia w Kafarnaum
„zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił
im naukę” (Mk 2, 2). „Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło
czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad
miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym
leżał paralityk” (Mk 2, 3-4) „w sam środek przed Jezusa” (Łk 5, 19).
„Jezus,
widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: „Ufaj, synu!” (por Mt 9, 2). Zbawiciel
zwrócił się do niego serdecznym słowem „synu" - podobnie jak kochający ojciec,
który szuka dobra swojego dziecka. „Ufaj, synu!” – te pierwsze słowa
wypowiedziane przez Chrystusa, umocnione świadectwem wiary czterech wiernych
przyjaciół, dodały choremu odwagi i zachęciły do całkowitego zawierzenia Sercu
Jezusa i oddania się w Jego ręce. Jego ciało nie może jeszcze wykonać
najmniejszego ruchu, ale dusza już zaczyna zbliżać się z ufnością do Bożego
Serca. I oto, Drodzy Moi, staje się rzecz niezwykła. Zgromadzony w domu tłum
oczekiwał natychmiastowego cudu. Do Jezusa przyniesiono bowiem człowieka
sparaliżowanego, którego głównym problemem zdawał się być paraliż fizyczny.
Tymczasem zainteresowanie Jezusa nie budzi fizyczna, lecz duchowa choroba
przyniesionego. Mówi do niego: „Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy”
(Mt 9, 2). Zbawiciel odkrył głębszą chorobę paralityka, aniżeli choroba
fizyczna. Okazuje się bowiem, że paralityk był chory nie tylko na ciele, ale i
na duszy.
Chrystus
więc pochylając się z miłością i współczuciem nad chorym przyniesionym do domu
w Kafarnaum, najpierw uzdrowił duszę tego
paralityka, a dopiero potem jego ciało.
W
ten sposób Pan chce nam powiedzieć, że „najcięższą chorobą prowadzącą do
śmierci nie jest rak czy AIDS, ale grzech ze wszystkimi jego konsekwencjami”
(Ks. Michel Saute).
„Dotkliwszą
niż choroba ciała jest choroba duszy, a wyrzuty sumienia przewyższają nieraz
wszelkie cierpienia fizyczne” – zauważa bł. ks. Michał Sopoćko.
Pan
Jezus wskazał zatem wyraźnie, że najważniejsze jest uzdrowienie duchowe,
którego ciągle dokonuje odpuszczając grzechy i przywracając przyjaźń z Bogiem
poprzez sakramentalną spowiedź.
„Synu
odpuszczają ci się twoje grzechy!” – powiedział do paralityka. Tymi słowami
Jezus uzdrawia jego duszę. A na znak posiadania Boskiej mocy odpuszczania
grzechów uzdrawia jego biedne ciało mówiąc: „Wstań, weź swoje łoże i idź do
domu!”. I wstał chory na oczach wszystkich, budząc powszechne zdumienie i
zachwyt wobec tego czego dokonał Jezus.
Papież
Benedykt XVI uczy: „Ta opowieść ewangeliczna pokazuje, że Jezus ma władzę nie
tylko uzdrawiania chorego ciała, ale także odpuszczania grzechów; co więcej,
uzdrowienie fizyczne jest znakiem uzdrowienia duchowego, które przynosi Jego
przebaczenie. W istocie grzech jest rodzajem paraliżu ducha, z którego tylko
moc miłosiernej miłości Boga może nas wyzwolić, pozwalając nam wstać i podjąć
marsz drogą dobra”.
„Grzechy
odpuszczać może tylko Bóg – pisze spowiednik św. Faustyny. Świadomość winy głośno
stwierdza, że nie ma na świecie takiej potęgi, która by zdolna była przebaczyć
grzech. Nie potrafi tego żadna nauka i sztuka, ani wszystkie skarby na świecie.
Tylko Chrystus Pan (…) podał nam cudowny środek na tego rodzaju chorobę duszy,
a jest nim sakrament pokuty. "Idź w pokoju i nie grzesz więcej" -
słyszy chory grzesznik z ust zastępcy Chrystusa. Jakież to błogie słowo,
wyrażające nieskończone Miłosierdzie Boże. Na samo wspomnienie o tym serce się
rozpływa, łzy stają w oczach, a błogie uczucie przejmuje duszę człowieka.
Prawdziwie to zdrój chorych i cierpiących. Lekarze stwierdzają poprawę zdrowia
u chorego po odbytej spowiedzi”.
Święty
Józef Moscati, patron lekarzy katolickich,
utrzymywał, że w szpitalu "posłannictwem wszystkich" - sióstr
zakonnych, pielęgniarzy, lekarzy - jest "współpraca z Bożym
Miłosierdziem".
Wyrażenia
w rodzaju "niech się pan wyspowiada", "proszę poddać się
działaniu łaski Boga", "powierzcie się Panu", "pomyślcie o
duszy nieśmiertelnej", "Bóg jest panem życia i śmierci" - pojawiały
się jako pierwsze, a po nich zalecenia "zdrowotne". Moscati dawał je
swoim pacjentom, przede wszystkim wtedy, gdy zorientował się, że ich życie jest
w niebezpieczeństwie i w niebezpieczeństwie jest ich wieczne zbawienie. Jest
faktem, że kiedy je używał, były akceptowane i wielu pacjentów było im
posłusznych. Pewnemu wspaniałemu mediolańskiemu adwokatowi, po tym, jak
postawił diagnozę odnośnie jego stanu zdrowia, wysłał list, w którym wskazał mu
w mieście imię pewnego księdza, polecając w nim, "aby zawarł pokój z
Bogiem, ponieważ od lat był od niego z daleka, gdyż w przeciwnym wypadku nie
będzie w stanie wyleczyć jego ciała". Innemu, który wydawał się nie
reagować na leczenie, po miesięcznej kuracji spokojnie powiedział:
"Dlatego, że nie był pan u spowiedzi, nie wyzdrowieje pan. Bóg w taki
sposób panu o tym przypomina". Temu, kto dziwił się jego stylowi, tak to
tłumaczył: "Jest to mój nawyk mówienia do chorych o innych sprawach niż
ciało, ponieważ oni mają również duszę". W liście do pewnego kolegi Moscati
pisze: "Błogosławieni jesteśmy, my lekarze, jeżeli pamiętamy, że obok ciał
mamy przed sobą dusze nieśmiertelne, względem których posiadamy ewangeliczny
nakaz, żeby kochać je jak siebie samego". Profesor wpajał te zasady swoim
uczniom, gdy pisał: : „Pamiętajcie, że powinniście zajmować się nie tylko
ciałami ale również chorymi duszami, które do was się zgłaszają. Jakże wiele
bólu w sposób łatwy możecie uśmierzyć poprzez radę odnoszącą się do duszy,
zamiast zimnej recepty przesłanej farmaceucie". Jednemu z pacjentów
zalecał: "Proszę przypomnieć sobie dni swojego dzieciństwa i uczuć,
którymi darzyli pana jego bliscy, swoją matkę; proszę do tego powrócić, a
przysięgam panu, że obok duszy będzie nasycone także pana ciało, ponieważ pana
pierwszym lekarstwem będzie nieskończona miłość"
Trzeba
jednocześnie dobitnie powiedzieć, że Moscati nie robił z siebie uzdrowiciela,
albo świętoszka: pracował jako lekarz i profesję swoją wykonywał perfekcyjnie,
lecz był jednocześnie świadomy, że ma przed sobą przede wszystkim nieśmiertelną
duszę.
Święty
Proboszcz z Ars w jednym ze swoich kazań poświęconych sakramentowi pojednania
uczył: „Kiedy człowiek popadnie w grzech śmiertelny, musi szukać pomocy u
lekarza, jakim jest kapłan, i musi zastosować lekarstwo w postaci spowiedzi.
(…) Jak to dobrze, że mamy w zasięgu ręki sakrament leczący rany duszy”.
Drodzy
Moi! Spowiedź święta to wielki sakrament uzdrowienia duchowego.
Papież
Benedykt XVI w swoim orędziu do chorych z roku 2012 napisał: „W sakramencie
pokuty, dzięki «lekarstwu spowiedzi», doświadczenie grzechu nie przeradza się w
rozpacz, lecz spotyka się z Miłością, która przebacza i przemienia”.
29
– letni Piotr z Warszawy przez 6 lat zażywał heroinę. W lutym 2012 roku
przyjechał do Obór. W swoim świadectwie napisał: „Przystąpiłem do Sakramentu
Spowiedzi Świętej i z radością przyjąłem Szkaplerz Święty. (…) Dziękuje Ci
Matko że pomogłaś i pomagasz mi, prowadzisz do Jezusa przez Sakrament
Pokuty, który jest moim uzdrowieniem. Jestem wolnym człowiekiem, Twoim
dzieckiem Maryjo”.
Warto
tutaj przypomnieć słowa św. Jana od Krzyża: ,,Wolność może przebywać tylko w
sercu wolnym, które jest sercem dziecka".
Ks.
Rafał Goliński pisze: „Stan paraliżu duchowego nie przychodzi sam z siebie.
Może on wynikać z długotrwałych zaniedbań unikania małego zła. Systematyczne
sięganie po jednego papieroska lub po jeden kieliszek, "trochę
dłuższe" korzystanie z internetu czy granie na komputerze prowadzą do
uzależnienia. Stan ten nie tylko niszczy organizm czy psychikę, ale także
zdrowe myślenie! Nie zapomnę kolędy, podczas której parafianka poprosiła, by
pomodlić się o jej zdrowie. W trakcie rozmowy okazało się, że jest nałogową
palaczką. Zaproponowałem także modlitwę o rzucenie palenia.
Powiedziała,
że o to nie będzie się modlić. Dziwne: zdrowie - tak, a wolność od nałogu -
nie. Człowiek, którego wola osłabła, nie jest w stanie zauważyć oczywistej
sprzeczności. Łatwiej jest się zabunkrować w swoim myśleniu niż odważnie
zmierzyć się z własnym nieuporządkowaniem.
Inny
przykład zagubienia to postanowienie, by rzucać palenie na Wielki Post. Idea
pozornie słuszna, służy niestety oszukiwaniu siebie samego. Z góry zakłada, że
Zmartwychwstanie Pańskie uczci się powrotem do nałogu! Z grzechem należy
walczyć zawsze i aż do skutku. Podczas okresu pokuty podejmujemy umartwienie od
rzeczy godziwych (np. powstrzymujemy się od jedzenia, od cukierków, od
dłuższego snu, od spotkań towarzyskich), by okazać większą miłość Panu
Jezusowi.
Nałóg,
jakikolwiek by był, paraliżuje człowieka, niszczy jego osobowość i sprowadza
myśli na bezdroża. To jedna wielka bieda. Ach, ci nasi nałogowcy... Przecież
Pan Jezus bardzo ich kocha. Może warto podjąć za nich modlitwę lub umartwienie?
I podjąć je nie pojedynczo, ale według zachęty Ewangelii - przynajmniej w
cztery osoby”.
Wróćmy
do sakramentu pokuty. To przy kratkach konfesjonału chory grzesznik, podobnie
jak paralityk z Ewangelii, słyszy słowa Chrystusa wypowiedziane ustami kapłana:
„Synu (Córko), odpuszczają ci się twoje grzechy. Wstań i idź w pokoju”.
W
tym sakramentalnym spotkaniu z Chrystusem – przy kratkach konfesjonału – najważniejszy
jest żal i skrucha. Tak mówił o tym sam Chrystus do siostry Faustyny: „Napisz,
córko moja, że jestem miłosierdziem samym dla duszy skruszonej. Największa
nędza duszy nie zapala mnie gniewem, ale się wzrusza serce moje dla niej
miłosierdziem wielkim” (Dzienniczek, 1739).
-
Czego tak bardzo płaczesz, Ojcze? – zapytał kiedyś świętego Proboszcza z Ars
klęczący przy nim grzesznik, i usłyszał taką odpowiedź:
-
Mój drogi, płaczę dlatego, bo ty nie dość płaczesz!...
„Częścią
szczerej skruchy jest odrzucenie wszelkich okazji do grzechów – mówi O. James Manjackal. Kiedyś modliłem
się o uzdrowienie wewnętrzne i fizyczne Antoniego, który był bardzo
zainteresowany oglądaniem pornografii w telewizji i na kasetach. Miał całą
kolekcję takich kaset! Przystąpił on do spowiedzi generalnej, ale dopiero
wtedy, gdy wyrzucił wszystkie kaset z filmami pornograficznymi i zerwał z
nałogiem, został uzdrowiony z koszmarów, bezsenności i migreny. Maria, która
współżyła ze swoim chłopakiem, nie doświadczyła uzdrowienia z astmy,
bezsenności i nerwicy, dopóki nie zdecydowała się na życie w czystości. Jeszcze
inna osoba, która cierpiała na depresję, została uzdrowiona dopiero wtedy, gdy
wyrzuciła z domu książki na temat horoskopów, chiromancji i praktykowania
jogi”.
W
sakramencie pojednania widzimy i słyszymy kapłana, ale wierzymy, że to Jezus
Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały przebacza nam grzechy.
„Można
powiedzieć, że Chrystus jest tak pokorny, że słucha spowiedzi jednego
grzesznika poprzez innego grzesznika, którym jest ksiądz” (Mirosław Pilśńiak
OP).
Pan
Jezus kilkakrotnie przypominał o tym św. Faustynie: „Kiedy się zbliżasz do
spowiedzi, wiedz o tym, że Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam
się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza spotyka się z Bogiem
miłosierdzia” (Dzienniczek, 1602).
„O,
gdyby znali grzesznicy miłosierdzie Moje, nie ginęłaby ich tak wielka liczba.
Mów duszom grzesznym, aby się nie bały zbliżyć do Mnie, mów o Moim wielkim
miłosierdziu”.
Drodzy
bracia i siostry, z wiarą i ufnością zbliżajmy się do otwartego Serca
Zbawiciela, do tego źródła nieskończonego miłosierdzia, które rozlewa się w
konfesjonale. To w konfesjonale Chrystus poprzez sakramentalną posługę kapłana,
oczyszcza nas z trądu grzechowego, podnosi z paraliżu duchowego, wskrzesza do
życia w łasce i przyjaźni z Bogiem. To w konfesjonale rozpoczyna się każde
uzdrowienie i uwolnienie.
Drodzy
Moi! „Wielkim dziełem było podniesienie człowieka sparaliżowanego na nogi, ale
jeszcze większym, było przebaczenie mu grzechów, ponieważ uzdrowiony i tak
musiał kiedyś umrzeć. Ten zaś, komu Jezus odpuścił grzechy, doświadczył miłości
zwyciężającej samą śmierć. Doprawdy, odpuszczenie grzechów i uzdrowienie
fizyczne nie są sobie przeciwstawne. Człowiek nie składa się przecież z ciała i
duszy jako dwóch odrębnych i niezwiązanych ze sobą substancji, ale jest ciałem,
które przenika i ożywia dusza. Dlatego - pragnąc przywrócić zdrowie fizyczne
paralitykowi - nasz Pan odnawia go najpierw duchowo. Uzdrowienie duchowe uznaje
za uprzedni warunek uzdrowienia cielesnego” (Bp Stanisław Gądecki).
Kilka
lat temu Maria z Poznania uzdrowiona ze stwardnienia rozsianego, po kilku
latach spędzonych na wózku inwalidzkim, wstała i ofiarowała Matce Bolesnej
swoje kule, mówiąc: Maryjo, weź te kule! One nie są mi już potrzebne”. Będąc w
głębokiej depresji przykuta do swojego wózka, znalazła kilku wspaniałych
przyjaciół, którzy przywieźli ją do Domu Matki Bolesnej. cały dzień spędziła
tutaj na ufnej modlitwie, jak dziecko na kolanach Matki. Najpierw rano
przystąpiła do sakramentu spowiedzi świętej, doświadczyła łaski uzdrowienia
duchowego, które jak podkreśla, było dla niej najważniejsze. Wieczorem Chrystus
Pan dołączył do łaski uzdrowienia duchowego także łaskę uzdrowienia fizycznego.
Ojciec
Rufus Pereira, znany i ceniony egzorcysta z Indii opowiadał kiedyś historię
chłopca w szpitalu w Bombaju, którego choroby nie mogli zdiagnozować najlepsi
specjaliści. Wezwał on księdza Rufusa jako charyzmatyka do szpitala i zamiast
prosić o modlitwę uzdrowienia, poprosił o spowiedź. Nastąpiło całkowite
uzdrowienie. Chłopiec wiedział, że został uzdrowiony podczas spowiedzi. Nie
musiałeś się nade mną modlić - tak powiedział. To ja wtedy uczyłem się od niego
– mówi o. Rufus. Sakrament spowiedzi jest największym uzdrowieniem,
obejmującym wszystko: uzdrowienie duchowe, emocjonalne czy fizyczne.
Pięknie
przypomina o tym także świadectwo Heleny: „Od wielu lat jestem chora na cukrzycę, co jest
przyczyną tego, że zaczęłam tracić wzrok. Miałam już osiem zabiegów, które
miały powstrzymać utratę wzroku ale choroba dalej postępowała. W styczniu tego
roku, będąc na odwiedzinach w Polsce, dzieci zabrały mnie na spotkanie modlitewne.
Ze spotkania i modlitwy wyniosłam bardzo ważną naukę „Bogu trzeba zaufać”. W
maju przyjechałam ponownie i zdecydowałam się na spowiedź generalną. Po
spowiedzi, modląc się w kaplicy, stopniowo zaczęłam widzieć szczegóły krzyża
nad ołtarzem, przecierałam kilkakrotnie oczy i za każdym razem widziałam
więcej. Najpierw głowę Jezusa, potem postać do połowy, aż w końcu zobaczyłam
całego Jezusa na krzyżu. Zostałam uzdrowiona! Wcześniej w tej kaplicy byłam dwa
razy i widziałam tylko czarny krzyż. Szlochając, zaczęłam dziękować Bogu za
uzdrowienie. Teraz, każdego dnia, kiedy wstaję i spoglądam na świat dziękuję
Bogu za uzdrowienie i wiem, że Jezus jest ze mną”.
Drodzy
w Chrystusie Panu, bracia i siostry!
Zwróćmy
uwagę na inny ważny szczegół znajdujący się w dzisiejszej Ewangelii. Chorego na
duszy i na ciele paralityka przynieśli do Pana Jezusa jego czterej przyjaciele.
I tylko dzięki ich pełnej miłości posłudze ten człowiek odzyskał zdrowie duszy
i ciała.
„Potrzebujemy
kogoś, kto nas „zaniesie" do Pana. Tym kimś jest „czterech", czyli
wspólnota Kościoła – mówi Biskup Stanisław Gądecki. Koniecznie potrzebujemy
Kościoła, by zostać uzdrowionymi na duchu. Chrystus chciał, aby cały Kościół -
w modlitwie, życiu i działaniu - był znakiem i narzędziem przebaczenia i
pojednania. On powierzył wykonywanie władzy odpuszczania grzechów władzy
apostolskiej (2 Kor 5,18; Mt 18,18; por. KKK, 1442; 1444). To Kościół pomaga
nam przyjąć dar uzdrowienia duchowego, które przemienia nasze myślenie, nasze
spojrzenie na siebie, na bliźnich, na świat i na Boga.
Przebaczenia
grzechów potrzebują też inni, podobni do paralityka ludzie. Nie wolno nam
zostawiać sobie samym ludzi w stanie duchowego paraliżu. Trzeba koniecznie
„przynieść" ich do Jezusa. Trzeba im ułatwić spotkanie z Chrystusem.
Trzeba ich wziąć na nosze naszej modlitwy”.
Dlatego,
drodzy bracia i siostry, powinniśmy postawić sobie pytanie: Czy korzystając
sami z dobrodziejstwa sakramentu pokuty, umiemy przyprowadzić do Chrystusa
innych ludzi? Czy modlimy się za tych naszych braci i siostry, którzy może już
wiele lat nie byli do świętej spowiedzi? Czy umiemy tłumaczyć im rolę tego
sakramentu, rozbijając ich lęki, bojaźnie i uprzedzenia? Gdyby czterej
mężczyźni nie przynieśli do Chrystusa paralityka, to ten człowiek trwałby dalej
w chorobie i w swoich grzechach. Zatem nie tylko sami się spowiadajmy, ale
róbmy wszystko co tylko możemy, aby przyprowadzać do Jezusa również
innych.
Zbliżajmy
się z ufnością do otwartego Serca Zbawiciela i pomagajmy innym doświadczyć
uzdrawiającej mocy Jego miłości. Bądźmy wytrwali na modlitwie, tak jak ci
czterej z Ewangelii, i nigdy nie traćmy wiary w moc Bożego Miłosierdzia, które
podnosi z największego paraliżu i pomaga kroczyć z odwagą śladami Pana! Tak jak
uzdrowiony przez Chrystusa paralityk pełni radości powracajmy dzisiaj do
naszego domu niosąc wszystkim świadectwo o Jego wielkim miłosierdziu. Amen.
„Przyszli
do Niego z paralitykiem,
którego
niosło czterech” (Mk 2, 3)
Pan
Jezus skierował do wszystkich ludzi zaproszenie, zalecenie, nakaz: „Przyjdźcie
do Mnie wszyscy, którzy jesteście obciążeni, a ja was pokrzepię? Człowiekowi
pogrążonemu, zagubionemu, zrozpaczonemu trudno nieraz o własnych siłach przyjść
do Boga. Czasem nawet nie wie, że tylko Bóg może pomóc, zaradzić,
podnieść. Tak jak ewangelicznego paralityka przyjaciele przynieśli do Pana
Jezusa i Jezus uzdrowił go, tak czasem potrzeba, aby inni pomogli
złamanemu człowiekowi odnaleźć jedynego lekarza jakim jest Jezus Chrystus.
Drodzy
bracia i siostry! Człowiek sparaliżowany, o którym mówi Ewangelia, został
przyniesiony do Jezusa z wiarą w uleczenie go, wiara bowiem jest niezbędnym
warunkiem uzdrowienia. Przypomnijmy słowa Jezusa skierowane do chorej kobiety,
która dotknęła się skraju Jego szaty: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w
pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!» (Mk 5,34); podobnie ślepy
żebrak Bartymeusz przyzywając litości przechodzącego drogą Jezusa, wyznał w Nim
oczekiwanego Mesjasza, Syna Dawida, i usłyszał z Jego ust słowa: «Idź, twoja
wiara cię uzdrowiła» (Mk 10,52). Ewangelia o uzdrowieniu paralityka pomaga nam
zrozumieć, że tak samo ważna jest wiara tych, którzy modlą się wstawienniczo za
chorego. Ich modlitwa pełna wiary stała się dla niego ratunkiem (por Jk 5, 15).
„Żywa wiara pomocników tego chorego człowieka przybrała swój kształt w
konkretnym uczynku miłości. Nie zniechęciła się w obliczu przeszkód, jakie
napotkała na drodze do Chrystusa. Pokonała trudność, jaką stanowił tłum
otaczający Zbawiciela. Pokonała także opór drzwi i ścian domu.
Znalazła nadzwyczajny sposób dotarcia do Jezusa, gdy okazało się niemożliwe
dojście do Niego w sposób zwyczajny. Sam człowiek sparaliżowany - z uwagi
na swoją chorobę - w żaden sposób nie mógł wyrazić swojej wiary, dlatego
potrzebni byli inni ludzie, którzy wyraziliby tę wiarę zamiast niego. Czterech
ofiarnych i pomocnych mężczyzn, którzy za wszelką cenę pragnęli dostać
się z chorym do Jezusa, byli właśnie uosobieniem wiary zastępczej. Są oni
obrazem wspólnoty, która niejako użycza swojej wiary potrzebującemu. Jezus
uzdrowi więc paralityka nie ze względu na jego wiarę, ale z uwagi na „ich"
wiarę. Wiara bowiem ma tak wielką siłę, iż przez nią doznają zbawienia nie
tylko ci, którzy ją posiadają, lecz także ci, którzy są niesieni przez wiarę
innych. Nie wierzył paralityk, ale wierzyli ci, którzy go nieśli - powie św.
Cyryl Jerozolimski” (Bp Stanisław Gądecki).
Ich
świadectwo wiary i miłości pełnej poświęcenia jest dla nas wspaniałym
przykładem i zachętą.
Także
i my możemy przecież pomóc naszym chorym braciom i siostrom w nawiedzeniu
Oborskiego Sanktuarium, służąc im chętnie miejscem w samochodzie, proponując
podwiezienie. Przykładem niech będą dla nas czterej mężczyźni z Ewangelii,
którzy, nie zrażając się trudnościami, przynieśli na noszach chorego
przyjaciela, aby go złożyć u stóp Boskiego Lekarza (Mk 2, 1 – 12; Mt 9, 1 – 8;
Łk 5, 17 – 26). A Jezus widząc ich wiarę uzdrowił paralityka, uleczył jego
chorą duszę i ciało. To piękny przykład wiary, która działa przez miłość.
Ofiarujmy chorym naszą pomoc, uwagę i troskę, nasz uśmiech i otwarte serce w
drodze do Obór i w trakcie samego pobytu na terenie sanktuarium.
Przypomnijmy
tutaj słowa bł. Jan Paweł II: „W mesjańskim programie Chrystusa, który jest
zarazem programem królestwa Bożego, cierpienie jest w świecie po to, ażeby
wyzwalało miłość, ażeby rodziło uczynki miłości bliźniego, ażeby całą ludzką
cywilizację przetwarzało w "cywilizację miłości" (Jan Paweł II,
Salvifici doloris, 30).
Drodzy
bracia i siostry! Potrzebne są „nosze”, na których będziemy mogli przynieść do
Chrystusa tych, którzy - zniewoleni nałogami, skrępowani słabościami, podobnie,
jak paralityk z Ewangelii, sami nie zdołają przyjść do Niego!
Mamy
takie „modlitewne nosze” – „nosze Matki Bolesnej” – to nasza codzienna modlitwa
różańcowa, to także koronka do siedmiu boleści Maryi za chorych i cierpiących
propagowana przez Wspólnotę PIETA. Oby też przybywało ciągle chętnych do
dźwigania, a tym, którzy już to czynią nigdy nie zabrakło zapału, żywej wiary i
miłości wiernej do końca! W Liście św. Jakuba znajdujemy słowa zachęty:
„Módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielka moc posiada
wytrwała modlitwa sprawiedliwego” (Jk 5, 16). „Ewangeliczny paralityk znalazł
czterech prawdziwych przyjaciół, którzy uczą nas łączyć „odwagę wiary” w
Chrystusa z „wyobraźnią miłosierdzia” wobec bliźnich. Dlatego też tych
rozmaitych „noszy Matki Bolesnej” nigdy nam nie zabraknie, jeżeli tylko
pozostaniemy wierni Jej cichym wezwaniom otrzymywanym na modlitwie i pozwolimy
się przez Nią prowadzić.
Z
wielkim wzruszeniem i wdzięcznością pragnę teraz zwrócić się do chorych.
Ukochani bracia i siostry! To wy jesteście prawdziwymi przyjaciółmi dla tak
wielu ludzi sparaliżowanych duchowo swoimi grzechami, zniewolonych nałogami,
skrępowanych nienawiścią, egoizmem i lękiem. Tak, to wy jesteście ich
prawdziwymi przyjaciółmi i największymi dobrodziejami. Dzieje się tak wtedy,
gdy z wiarą i miłością przyjmujecie i łączycie swoje bóle i cierpienia z Męką
Chrystusa za zbawienie innych ludzi, za ich duchowe uzdrowienie. Tak wielu
ludzi chorych, naznaczonych stygmatem cierpienia fizycznego i psychicznego,
przykutych do wózka lub szpitalnego lóżka, jak Chrystus do krzyża, pomogło
swoim braciom podnieść się z duchowego paraliżu, rozerwać kajdany grzechu i
rozpocząć nowe życie w wolności i godności dzieci Bożych. To jest właśnie to
piękne apostolstwo chorych. To także zachęta i przykład jaki dają oni innym
chorym. Przykład wstawiennictwa za chorych grzeszników i świadectwo cierpienia
przeżywanego z wiarą i miłością w duchowej komunii z Chrystusem Cierpiącym dla
zbawienia świata.
Maryja,
nasza Matka, jest prawdziwą Ikoną Ewangelii Cierpienia. Od Matki Bolesnej
towarzyszącej Synowi na drodze krzyżowej uczymy się tej pięknej współpracy z
Chrystusem w dziele zbawienia ludzi, podnoszenia ich z duchowego paraliżu i
powrotu do Domu Ojca.
Ukochani!
Pomyślmy dzisiaj o tych pięknych noszach ofiarowanych nam przez Matkę Bolesną,
z pomocą których pomożemy innym zbliżyć się z ufnością do stóp miłosiernego
Jezusa.
Pomyślmy
o tym, jak wiele duchowego dobra w naszej pokornej posłudze cierpiącemu bratu
może przynieść na przykład ofiarowanie mu poświęconego szkaplerza, różańca, czy
figurki Maryi Bolesnej. To są pokorne znaki Jej macierzyńskiej obecności i
narzędzia Jej łaski, znaki Jej nieustannej opieki i miłości. Chorzy często
umieszczają ten wizerunek Niebieskiej Matki na stoliku obok łóżka. Maryja czuwa
przy nich jak przy krzyżu Syna na Kalwarii, pomaga im zbliżyć się do Jezusa
obecnego w sakramentach Kościoła i trwać z Nim w prawdziwej komunii miłości.
Drodzy
bracia i siostry! Nigdy nie zapominajmy też o tym, jak wiele w tej posłudze
choremu bratu znaczy każda chwila rozmowy, zatrzymanie przy jego łóżku, uścisk
dłoni, ofiarowany uśmiech, podzielenie się radością naszego spotkania z Maryją,
świadectwem radości osobistego nawrócenia, czy też otrzymania łaski uzdrowienia
podczas naszego pielgrzymowania do Domu Matki Bolesnej.
Takie
proste świadectwo połączone gestami dobroci, zawsze dodaje choremu odwagi,
napełnia duszę światłem i pokojem, rozgrzewa serce, przynosi pociechę i
nadzieję Bożego Miłosierdzia. Takie świadectwo mówi do zbolałego serca: Nie bój
się! Zaufaj Panu! Uwierz Jego Miłości! Pan jest blisko ciebie!
Andrzej
z Warszawy napisał: „Jestem inżynierem budowlanym, żonaty, dwoje dorosłych
dzieci. Zawarłem związek małżeński w wieku 27 lat. Kilka lat później zapadłem
na depresję. Ta choroba zabija chęć do życia. Wszyscy ci mówią: ”chłopie weź
się w garść”, a ty nie masz rąk. Leczyłem się u różnych lekarzy, byłem kilka
razy w szpitalu na oddziale dziennym i całodobowym. Miałem kilka nawrotów.
Cierpiała na tym moja rodzina, ponieważ przez długie lata mogłem pracować tylko
na pół etatu. O sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Oborach dowiedziała się
przypadkiem moja żona. Już po dwóch nawiedzeniach
tego świętego miejsca objawy choroby ustąpiły. To prawdziwy cud! Nie biorę już
leków i czuję się dobrze. Jestem ogromnie wdzięczny Matce Boskiej i noszę na
sercu Jej brązowy szkaplerz”.
13
stycznia br. Jacek z Niemiec napisał: „Mam 47 lat i mieszkam w Hanowerze. Latem
2005 roku z grupą przyjaciół nawiedziłem Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w
Oborach. Byłem wtedy pogrążony w ciężkiej depresji, to było piekło na ziemi, męka
i cierpienie duchowe, strach mnie ciągle ogarniał. Prosiłem Boga aby wziął mnie
do siebie, bo już nie mogłem tak żyć, wytrzymywać, ten stan był dla mnie bardzo
trudny. Ojciec karmelita nałożył mi Szkaplerz Matki Bożej, modlił się nade mną
i udzielił błogosławieństwa. To dzięki tej modlitwie i pośrednictwu kapłana
zostałem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa wyleczony z choroby. Zaraz po
przyjeździe do domu odszedł ten cierń z mojego życia, strach się rozpuścił w
powietrzu i mogłem normalnie żyć i funkcjonować. Chwała Bogu na wysokości i
wielkie dzięki za tą szczególną łaskę. W 2006 roku poznałem swoją obecną żonę.
Dwa lata później wzięliśmy ślub kościelny w polskiej Parafii w Hanowerze.
Jestem od 7 lat bardzo szczęśliwy, mam dobrą kochającą żonę i troje wspaniałych
dzieci”.
Drodzy
Moi! Z pewnością ten brat dotknięty od kilku lat ciężką depresją mógł czuć się
jak paralityk z dzisiejszej Ewangelii. Ale podobnie jak ów paralityk, znalazł prawdziwych i wiernych przyjaciół,
którzy z odległego 800 km
Hanoweru przywieźli go do Obór. Tutaj Pan podniósł go z niemocy i przemienił
jego życie.
Ewangeliczny
paralityk znalazł czterech prawdziwych przyjaciół, którzy uczą nas łączyć
„odwagę wiary” w Chrystusa z „wyobraźnią miłosierdzia” wobec ludzi. Taka
postawa porusza Boże Serce i pomaga choremu wyznać: Jezu, ufam Tobie!
Tego
nieustannie uczy nas tutaj Maryja Bolesna.
Ona
jest prawdziwym wzorem i natchnieniem dla naszej posługi chorym i cierpiącym.
Papież
Franciszek w Orędziu na XXII Światowy Dzień Chorego, który obchodzić będziemy
11 lutego 2014 roku, pisze: „Naszemu rozwojowi w czułości, w miłosierdziu
naznaczonym szacunkiem i delikatnością, pomaga wzór chrześcijański, ku któremu
pewnie trzeba kierować nasze spojrzenie. Jest to Matka Jezusa i nasza Matka,
bacznie wsłuchująca się w głos Boga oraz potrzeby i trudności swych dzieci. Ona
[…] jest Matką wszystkich chorych i cierpiących. Ufnie możemy się do Niej
uciekać z synowskim oddaniem, będąc pewnymi że będzie nam pomagać, wspierać nas
i że nas nie opuści. Ona jest Matką Chrystusa zmartwychwstałego: trwa przy
naszych krzyżach i towarzyszy nam na naszej drodze ku zmartwychwstaniu i życiu
w pełni”.
Ona
pierwsza uczy nas łączyć odwagę wiary w Chrystusa z wyobraźnią miłosierdzia
wobec bliźnich. Ona nigdy się nie zniechęca, a w jej Sercu jest miejsce dla
każdego paralityka, którego z naszą pomocą pragnie przynieść do swego Syna.
Drodzy
bracia i siostry, odnówmy dzisiaj nasze całkowite oddanie się Maryi i pozwólmy
Jej działać w nas i przez nas. W jej wierze szukajmy oparcia i umocnienia dla
naszej wiary, i naszej posługi bliźniemu. Bądźmy przedłużeniem Jej ramion, Jej
oddanymi współpracownikami, narzędziami uległymi w Jej niepokalanych dłoniach,
aby mogła wszystkie swoje dzieci przynieść w radości do Serca Jezusa, naszego
Pana i Zbawiciela, któremu wszelka cześć i chwała przez wszystkie wieki wieków.
Amen.
„Wziął
łoże, na którym leżał,
i poszedł
do domu, wielbiąc Boga” (Łk 5, 25)
Drodzy
bracia i siostry! Ewangelia o uzdrowieniu paralityka opowiada nam o tym jak
Jezus nauczał w pewnym domu otoczony tłumem słuchaczy. Do tego domu w Kafarnaum
przybyło – jak słyszeliśmy –
czterech mężczyzn pełnych
wiary przynosząc na noszach swojego chorego przyjaciela. Przez specjalnie
wykonany otwór w dachu „spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa”
(por. Łk 5, 19). W ten sposób chory człowiek znalazł się w samym centrum
Jezusowego nauczania. Chory przykuty do łoża boleści – jakże częsty widok w
naszych domach. Pan Jezus pochyla się nad tym chorym, aby powiedzieć nam coś
bardzo ważnego. Także o cierpieniu, także o chorobie, która niekiedy może
dłużej zatrzymać człowieka na łóżku, czy wózku inwalidzkim. Łatwo wtedy można
ulec pokusie buntu czy rezygnacji, pełnego smutku zamknięcia się w sobie,
ucieczki od świata, z rozpaczliwie powtarzanym pytaniem stawianym Bogu i
ludziom: Dlaczego? Może pojawić się poczucie całkowitej bezradności i braku
sensu.
Warto
więc zauważyć, że Pan Jezus polecił uzdrowionemu człowiekowi zabrać swoje łoże
i iść do domu. „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu!” (Łk 5, 24).
Może zarówno chory, jak i otaczający go ludzie pomyśleli, że to nie ma sensu, to
zbędny trud, bo przecież on stoi już na własnych nogach, więc po co mu to
ciężkie łoże boleści o którym chciałby jak najprędzej zapomnieć. Czy to łóżko,
które zabrał ze sobą do domu miało stać się tylko znakiem otrzymanego od Chrystusa
uzdrowienia fizycznego i posiadanej przez Syna Człowieczego władzy odpuszczania
grzechów. A może uzdrowiony paralityk wracając do domu zaczyna coraz bardziej
odkrywać w tym łożu, które niesie i do którego był długo przykuty, nie tyle
ciężar choroby, który go przygniatał i od którego nie mógł się uwolnić, ile
wielką łaskę, dar Boży, który pomógł mu zbliżyć się do Pana, zanurzyć w Bożym
Miłosierdziu, uwolnić z niewoli grzechu i odczytać w świetle Bożej Miłości sens
tego wszystkiego co przeżywał będąc przybity do łóżka. Idzie więc do domu z
łożem na placach, jak kiedyś Chrystus pójdzie z krzyżem na ramieniu, aby
doprowadzić nas do Domu Ojca. Uzdrowiony wraca do domu niosąc swoje łoże i rozmyślając
z wdzięcznością nad darem i tajemnicą, tego wszystkiego czego doświadczył. On
wiedział już, z radością odkrywał w swoim sercu tę niezwykle krzepiąca prawdę, że
Chrystus był z nim zawsze, zarówno wtedy, gdy został cudownie uzdrowiony, jak i
wtedy, gdy był jeszcze przybity do swego łoża. Kiedyś ten człowiek usłyszy o
Jezusie ukrzyżowanym na Kalwarii i zrozumie to jeszcze lepiej. To łoże boleści
stało się zatem znakiem otrzymanej łaski, daru Bożego, dobrą nowiną, którą
pragnął się dzielić z innymi, a szczególnie z chorymi. Uzdrowienie duszy i
ciała jednego paralityka przyniosło uzdrowienie w sercach wielu grzeszników
słuchających jego świadectwa. Z pewnością w jego sercu rozpalało się coraz
większe pragnienie, aby wszyscy biedni grzesznicy spotkali miłosiernego Jezusa
i z ufnością oddali Mu swoje życie, aby wszyscy chorzy odkryli zaproszenie do
udziału w Męce Chrystusa w dziele zbawienia świata i głoszeniu wszystkim Dobrej
Nowiny o Jezusie Chrystusie. Uzdrowiony paralityk „wziął łoże, na którym leżał,
i poszedł do domu, wielbiąc Boga” (Łk 5, 25).
Św.
Paweł Apostoł w Liście do Galatów pisze:
„Wiecie,
jak (…) głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą [była to zapewne malaria,
tzw. „maltańska”] i jak mimo próby, na jaką moje niedomaganie cielesne was
wystawiło, nie wzgardziliście mną ani nie odtrąciliście, ale mnie przyjęliście
jak anioła Bożego, jak samego Chrystusa Jezusa” (Ga 4,13-14).
Zwróćmy
więc uwagę, jak w planach Bożej Opatrzności czas choroby, niekiedy
długotrwałej, może służyć dziełu ewangelizacji: „głosiłem wam Ewangelię
zatrzymany chorobą” – pisze św. Paweł.
W
Liście do Kolosan Apostoł wskazuje jak ważne jest przeżywanie choroby i każdej
próby życiowej w komunii z Bogiem i wyjaśnia jak wielką wartość ma ludzkie
cierpienie złączone z Męką Zbawiciela. „Teraz raduję się w cierpieniach za was
i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego
Ciała, którym jest Kościół. (…) Po to właśnie się trudzę walcząc Jego mocą,
która potężnie działa we mnie” (Kol 1,24.29).
„W
przesłaniu Listu do Kolosan święty Paweł uświadamia nam, że charyzmat cierpienia
towarzyszący egzystencji naszego życia posiada zbawczy wymiar oraz stanowi dar
dla ludzi, jeżeli dołączymy jakiekolwiek cierpienie do krzyżowej ofiary
Chrystusa.
Możemy
nabrać przekonania, że na kanwie naszych życiowych bolesnych tajemnic połączonych
z cierpieniami Chrystusa dokonuje się permanentne zbawienie ludzkości.
Wprawdzie w pełnym wymiarze i w sposób wystarczający Jezus nas odkupił, to
jednak pozwala, by każdy człowiek mógł współuczestniczyć w owym szczycie Bożej
miłości, jakim jest zbawcza męka Pana Jezusa”. (Bp Antoni Długosz).
Zaraz
po wyborze na papieża Jan Paweł II odwiedził swego przyjaciela kardynała
Deskura w rzymskiej klinice Gemelli i spotkał się z chorymi.
Powiedział wtedy, jak bardzo chorzy i cierpiący są mu potrzebni w misji
głoszenia Jezusa Chrystusa. Chorzy byli jego duchowym zapleczem, z którego
nieustannie czerpał siłę i często ludziom chorym za ich cierpienia dziękował.
Bł.
Jan Paweł II uczył nas, że zawsze trzeba pamiętać o "tej wstrząsającej i
nigdy do końca nie zgłębionej tajemnicy, mocą której zbawienie wielu dusz
zależy od modlitw i cierpień dobrowolnie znoszonych w tej intencji przez
członków Mistycznego Ciała Chrystusa".
Przykładem
może tu być świadectwo życia św. Teresy z Karmelu w Lisieux, patronki misji,
która swoje cierpienia ofiarowała za misjonarzy. W życiu ludzi chorych,
udręczonych i zmęczonych ogromem doznawanych cierpień, wielką pociechą i
umocnieniem jest fakt duchowego uczestnictwa w dziele ewangelizacji świata.
Świadomość,
że przez swój krzyż mogą być współpracownikami misjonarzy, którzy docierają z
Ewangelią aż na krańce świata, może być dla nich nową ożywczą siłą w codziennym
zmaganiu się z losem. Nie trzeba więc stracić szansy nieustannego odkrywania
zbawczego sensu każdego ludzkiego cierpienia, nawet tego najmniejszego.
Chorzy
są także pierwszymi i niezastąpionym współpracownikami w dziele Nowej
Ewangelizacji ochrzczonych, szczególnie tych, którzy choć deklarują się jako
chrześcijanie, to jednak nie potwierdzają już tego swoim życiem. Właśnie chorzy
zjednoczeni z Chrystusem Ukrzyżowanym pomagają im powrócić do chrzcielnego
źródła komunii z Bogiem, ofiarowując za nich swoje modlitwy i cierpienia. W ten
sposób sami chorzy stają się prawdziwymi ewangelizatorami i mogą powtórzyć za
Pawłem Apostołem: „głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą”.
Przykładem
może być tutaj Sługa Boża Marta Robin, uważana jest za jedną z największych
mistyczek XX wieku.
„Znam
już najczystszą, najsłodszą radość: radość życia dla innych i dla ich szczęścia
– pisze Marta. Cóż mogę zrobić dla innych? – zastanawiałam się. I nagle
horyzont rozświetlił się przede mną. Opanowało mnie szczęście i radość, kiedy
pomyślałam, że mogę zrobić wiele poprzez modlitwę, ofiarowanie moich cierpień
wtopionych w cierpienia Chrystusa, poprzez zadowolenie i radość, dzięki
promieniowaniu życia wypełnionego miłością. Mam czym zająć użytecznie cały
czas, przez który spodoba się Bogu utrzymywać mnie w tym stanie” (28 marca
1930).
Martę
dotknął postępujący paraliż; najpierw przestała chodzić, z czasem została
zupełnie unieruchomiona. W małym łóżeczku, w rodzinnym domu, przez ponad 50 lat
będzie się dokonywała jej ofiara. Paraliż obejmie również jej przełyk, co
uniemożliwi jej przyjmowanie jakiegokolwiek pokarmu i napoju, oprócz Komunii
św., aż do jej odejścia do Ojca w 1981 roku.
Bł.
Jan Paweł II naucza: „Wiara w uczestnictwo w cierpieniach Chrystusa niesie w
sobie tę wewnętrzną pewność, że człowiek cierpiący "dopełnia braki udręk
Chrystusa", że w duchowym wymiarze dzieła Odkupienia służy, podobnie jak
Chrystus, zbawieniu swoich braci i sióstr. Nie tylko więc jest pożyteczny dla
drugich, ale, co więcej - spełnia służbę niczym niezastąpioną. W Ciele
Chrystusa, które nieustannie wyrasta z Krzyża Odkupiciela, właśnie cierpienie,
przeniknięte duchem Chrystusowej Ofiary, jest niczym niezastąpionym
pośrednikiem i sprawcą dóbr nieodzownych dla zbawienia świata. To ono, bardziej
niż cokolwiek innego, toruje drogę łasce przeobrażającej dusze ludzkie. To ono,
bardziej niż cokolwiek innego, uobecnia moce Odkupienia w dziejach ludzkości.
Uczestnicy cierpień Chrystusa przechowują w swoich własnych cierpieniach
najszczególniejszą cząstkę nieskończonego skarbu Odkupienia świata i tym skarbem
mogą się dzielić z innymi” (Salvifici Doloris). Amen.
Z
darem błogosławieństwa od Ołtarza Matki Bożej Bolesnej - o. Piotr Męczyński O.
Carm.
Poniżej ciekawa prezentacja (konferencja) p/t „Jezus
uzdrawia paralityka” na podstawie Mk 2,1-12
Paraliż,
na jaki cierpiał przyniesiony do Jezusa człowiek to coś o wiele bardziej
poważnego aniżeli niemożność chodzenia. Św. Marek opisując scenę uzdrowienia
tego chorego nazywa go „paralitykiem". Także sam
Zbawiciel określa go w ten sposób, niejako czyniąc z tego określenia imię
własne chorego. Nie mówią o nim „sparaliżowany", ale „paralityk",
tak, jakby paraliż zmienił jego tożsamość.
Każdy z nas, w różnym procencie, nosi w sobie owego
paralityka. Każdy z nas może też zostać przez Jezusa uzdrowionym z tego, co nas
życiowo paraliżuje. Każdy z nas może zostać podniesionym i posłanym w i do
nowej jakości życia. Przyjrzyjmy się więc owym paraliżom i pozwólmy Synowi
Bożemu uwolnić nas spod ich destrukcyjnego działania.
Paralityka przyniosło do Jezusa czterech mężczyzn. Ze
swoją wiarą, do której odwoła się i sam Zbawiciel, są oni ludzką alternatywą
czterech, zasadniczych paraliży, jakie unieruchomiły ich przyjaciela. Poniższa
tabela zestawia je razem. Każdy z tych paraliży jest pewnego rodzaju niewiarą,
a ostatni zniekształconą wiarą.
Pierwszy paraliż
|
Drugi paraliż
|
Trzeci paraliż
|
Czwarty paraliż
|
1
|
2
|
3
|
4
|
NIEWIARA
w swoją wartość
|
NIEWIARA
w miłosną obecność Boga i innych ludzi
|
NIEWIARA
w wystarczającą moc Boga w sobie
|
PRZESADNA
WIARA w innych ludzi
|
Paraliże te przybierają w nas najpierw postać pewnych
myśli, które niekiedy bezwiednie za innymi powtarzamy, cementując w sobie ich
obezwładniającą moc. Typowe myśli podane zostały w kolejnym rzędzie tabelki.
1
|
2
|
3
|
4
|
Jestem nikim, do niczego, śmieciem; bez wartości;
cokolwiek dotknę, wszystko zepsuję; nie warto się mną zajmować; szkoda dla
mnie czasu, zaangażowania innych
|
Jestem sam jak kołek w płocie; nikogo nie mam,
wszyscy o mnie zapomnieli, nawet Bóg mnie opuścił; jak inni coś ode mnie
chcą, to wiedzą, gdzie mnie znaleźć, ale jak ja potrzebuję pomocy, to nie ma
nikogo; jestem zdany tylko na siebie
|
I tak się nie uda; a co to mi da; szkoda się
wysilać; tyle razy próbowałem i nic z tego; nie można mi pomóc; sytuacja jest
bez wyjścia; przegrane życie
|
Gdyby mnie kochał, to by....
Gdyby mu naprawdę na mnie zależało, to by...
Skoro jest moim przyjacielem, mężem, żoną, synem, szefem,
spowiednikiem, powinien wiedzieć, że ja teraz potrzebuję ...
On/a powinien zawsze....
Jemu/jej nigdy nie wolno...
|
Na każdy z tych paraliży Jezus wypowiedział do chorego
konkretne słowo. Zechciejmy usłyszeć także nad nami i do nas wypowiadane przez
Jezusa konkretne słowa, które - jeśli przyjmiemy to z właściwą wiarą - mają moc
nas uwolnić z obezwładniających matni.
1
|
2
|
3
|
4
|
SYNU*
|
TWOJE GRZECHY SĄ CI ODPUSZCZANE
|
WSTAŃ, WEŹ SWOJE ŁOŻE
|
ODEJDŹ DO SWOJEGO DOMU
|
*Tekst
grecki używa w tym miejscu słowa o wiele delikatniejszego: „dziecko",
gdzie chodzi nie tyle o niepełnoletniość, ile o jego naturalne piękno i wartość
z samego faktu, że jest. Ma miejsce też wyrażenie ogromu czułości wobec
dziecka.
Za powyższymi słowami, jakie Ewangelista zanotował
kryją się pełne nadziei i mocy zapewnienia oraz siła zmiany dotychczasowego
naszego myślenia i przeżywania. Zebrano je w następnym wierszu tabeli.
1
|
2
|
3
|
4
|
Niezależnie od tego co masz lub czego nie masz, co zrobiłeś czy czego nie
zrobiłeś, masz w sobie zawsze niezbywalną wartość: JESTEŚ
DZIECKIEM SAMEGO BOGA, UMIŁOWANYM JEGO SYNEM/CÓRKĄ
|
Jesteś uwolniony od grzechów, nie musisz łapać się
fałszywych namiastek obecności - BÓG JEST zawsze
z tobą, blisko, intymnie, w pełni
A ci ludzie, którzy są każdy w jakimś procencie, mogą być ci
wsparciem
|
Uwolniony od grzechów, podniesiony przez Boga, masz w sobie dość Jego
Mocy, by nie tylko przestać biadolić nad swoim ciężkim losem, ale wziąć
odpowiedzialność za swoje życie i dojrzale współtworzyć
je z Bogiem
|
Nowa MOC BOGA posyła cię do swoich, do ludzi,
ale już z właściwymi od nich oczekiwaniami, bez idealizowania ich i nadawania
im właściwości absolutnych; nie ma 100% rodzica, męża/żony, przełożonego,
podwładnego, itd. .
|
Zaprezentowane paraliże w pewien sposób są zbieżne z
fałszywymi obrazami Boga, jakie zostały odsłonięte przy Markowej relacji
uzdrowienia opętanego w świątyni (Ewangelia z 29 stycznia 2012 r.). Przeżywanie
Boga jako „wielkiego nieobecnego" wciela się w myślenie, że jesteśmy sami,
porzuceni przez innych. Widzenie Boga jako policjanta, strażnika, który czyha
na nasze potknięcia, odzywa się w nierealistycznym oczekiwaniu 100%
niezawodności od innych, wobec których nieświadomie my sami stajemy się takimi
policjantami. Widzenie w Bogu kata i oprawcy, który gardzi nami z racji naszych
błędów, koreluje z brakiem poczucia własnej wartości. W końcu, wizja Boga,
który sprzyja wszystkim innym, ale nie mnie, zbiega się z niewiarą w Bożą moc w
nas, w myślenie, że innym to się życie udało, odnieśli sukcesy, ale ja nie mam
szans.
Bóg chce naszego piękna, chce, żebyśmy nie byli
sparaliżowani; chce też byśmy mieli właściwe, a więc pełne prawdy i miłości
doświadczenie Jego i nas samych. Pozwólmy Mu nas uzdrawiać, by móc już tu na
ziemi cieszyć się życiem - tchnieniem Boga w nas. Im więcej za życia pozwolimy
Bogu nas oczyścić, tym mniej będzie do oczyszczenia w czyśćcu. W drogę! Odwagi!
Nie zwlekajmy!
R.V.K.
(www.ngkarmel.pl)
|