Być
świadkiem Bożego Narodzenia to osobiście doświadczyć i z radością głosić innym
ludziom miłość Ojca, który Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego
wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (por. J. 3, 16). Być świadkiem
Bożego Narodzenia znaczy przyjąć prawdę, że Bóg stał się jednym z nas, a więc
szanować godność każdej ludzkiej istoty, od poczęcia do naturalnej śmierci.
Ktoś powiedział „człowieku, szanuj człowieka, bo Bóg stał się człowiekiem”. Być
świadkiem Bożego Narodzenie to w każdym człowieku rozpoznać oblicze Chrystusa,
który rzekł: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Być świadkiem Bożego Narodzenia
to pochylić się nad drugim człowiekiem, aby z czułością serca Maryi zaspokoić
Jego pragnienie miłości. To za przykładem Dziewicy z Nazaretu pozwolić Mu
przyjąć nasze człowieczeństwo i być Emmanuelem – Bogiem z nami (por. Łk 1, 38;
Mt 1, 23). To pozwolić, aby się nami posługiwał – poprzez nasze oczy, ręce i
serce otwarte dla każdego.
Drodzy
bracia i siostry!
Po
jednej ze środowych audiencji papieskich na Placu Świętego Piotra w
doniesieniach agencyjnych można było znaleźć nagłówki: „Franciszek ucałował
trędowatego”, „Człowiek bez twarzy w objęciach papieża”. Świat obiegło
zdjęcie papieża obejmującego mężczyznę o zdeformowanej twarzy.
„Gdy
do nas szedł, myślałam, że poda mi rękę, ale on zamiast tego podszedł prosto do
Vinicio i objął go mocno” – opowiada o spotkaniu z papieżem ciotka chorego
mężczyzny,
„Trzymał
go tak mocno, że myślałam, że nie wypuści” – dodaje z uśmiechem.
53
– letni Vinicio Riva, podobnie jak jego ciotka, też był całkowicie zaskoczony
spotkaniem z papieżem. Ponieważ przywykł do przerażonych spojrzeń spotykanych
przypadkowo przechodniów, do sytuacji, gdy pasażerowie w autobusie odsuwają się
od niego ze strachem myśląc, że choroba jest zaraźliwa, brak wahania w postawie
papieża był dla niego szokiem.
–
Nie bał się mojej choroby. Objął mnie bez słowa, bardzo mocno. Poczułem
wielkie ciepło. Czułem jakbym był w raju, czułem jedynie miłość. Kiedy ucałowałem
jego dłoń, wziął ją i położył sobie na sercu – opowiada Vinicio.
Mężczyzna
cierpi na nerwiakowłókniakowatość. To choroba genetyczna
objawiająca się licznymi guzkami zniekształcającymi wygląd. Wrastają one
w organizm, powodując porażenia, prowokując otwarte rany utrudniające
chodzenie, a nawet leżenie czy siedzenie. Po operacji guzka
wrastającego w krtań Vinicio z trudem mówi. – Ludzie, gdy mnie widzą,
odsuwają się, tak jakby mogli zarazić się moją chorobą przez samo
spojrzenie. Papież nie myślał o tym, że się zarazi. Gdy tylko
mnie dostrzegł, od razu podszedł i objął – wspomina mężczyzna
i dodaje: – Nigdy wcześniej nie poczułem tak wielkiej akceptacji
ze strony obcego człowieka.
–
Ta choroba, choć jest tak przerażająca, nie jest zaraźliwa,
jednak mało kto chce mieć kontakt z moim siostrzeńcem. To bardzo
dobry człowiek, a spotyka go powszechne odrzucenie – mówi
opiekująca się nim na co dzień ciocia Caterina.
Ojciec
Święty swoją postawą wobec Vinicio spowodował, że mieszkańcy jego rodzinnego
Isola Vicentina, spojrzeli na niego inaczej. – Moim największym
pragnieniem jest, aby ludzie się mnie nie bali, nie odsuwali się na mój widok –
mówi. Na tę samą chorobę cierpiała jego matka Rosaria, a obecnie choruje na nią
też jego 46 – letnia siostra. – Za rok zawiozę Moreną do papieża. Chciałbym,
aby także ona poczuła się wreszcie kochana – planuje Vinicio, wyznając, że
spotkanie z Franciszkiem odmieniło jego życie. – Po powrocie do domu miałem
wrażenie jakby ubyło mi 10 lat, jak gdyby ktoś zdjął ze mnie ciężar. Czuję się
silniejszy i
szczęśliwszy. Czuję, że mogę iść przed siebie,
bo Pan mnie chroni.
Papież
Franciszek w adhortacji „Ewangelii Gaudium” pisze: „Aby dzielić życie z ludźmi
i dać siebie ofiarnie, musimy także uznać, że każda osoba jest godna naszego
poświęcenia. Nie ze względu na wygląd fizyczny, na zdolności, na język, na
mentalność albo ze względu na przyjemność, jaką może nam sprawić, ale dlatego,
że jest dziełem Boga, Jego stworzeniem. On ją stworzył na swój obraz i w
jakiejś mierze jest ona odbiciem Jego chwały. Każdy człowiek jest przedmiotem
nieskończonej czułości Pana i zamieszkuje On w jego życiu. Jezus Chrystus
przelał swoją cenną krew na krzyżu za tę osobę. Niezależnie od jakichkolwiek
pozorów, każdy (…) zasługuje na naszą miłość i nasze poświęcenie. Stąd jeśli
uda mi się pomóc żyć lepiej jednej jedynej osobie, to już wystarczy, aby uzasadnić
dar mojego życia. (…) Osiągamy pełnię, gdy łamiemy bariery, a nasze serce
napełnia się twarzami i imionami!”.
W
innym miejscu adhortacji Ojciec Święty pisze: „Ewangelia zachęca nas zawsze, by
podejmować ryzyko spotkania z twarzą drugiego człowieka, z jego fizyczną
obecnością stawiającą pytania, z jego bólem i jego prośbami, stale ramię w
ramię. Prawdziwa wiara w Syna Bożego, który przyjął ciało, jest nieodłączna od
daru z siebie, od przynależności do wspólnoty, od służby (…). Syn Boży przez
swoje wcielenie zachęcił nas do rewolucji czułości”.
Innym
razem papież powiedział: „Czy uważamy, że Wcielenie Jezusa jest jedynie faktem
z przeszłości, który nas osobiście nie angażuje? Wierzyć w Jezusa znaczy dać Mu
nasze ciało z pokorą i odwagą Maryi, aby mógł On nadal mieszkać pośród ludzi.
Oznacza dać Mu nasze ręce, żeby okazać czułość maluczkim i ubogim; nasze ręce,
by wychodzić na spotkanie braciom; nasze ramiona, aby wspierać słabych…”.
Bł.
Matka Teresa napisała kiedyś piękne słowa:
„Zawsze ilekroć się uśmiechasz do
swojego brata i wyciągasz do niego rękę, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie.
Zawsze ilekroć milkniesz by innych wysłuchać, zawsze kiedy dajesz odrobinę
nadziei załamanym, zawsze ilekroć pozwolisz, by Bóg pokochał innych przez
ciebie – zawsze wtedy jest Boże Narodzenie!”.
Drodzy Moi! Niech te słowa
Misjonarki Miłości z Kalkuty staną się świątecznymi życzeniami i niech się
spełniają każdego dnia naszego życia. Amen.
o. Piotr Męczyński O. Carm.
|