Drodzy
w Chrystusie Panu, bracia i siostry!
Popatrzcie,
jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi
i rzeczywiście nimi jesteśmy (1
J 3,1).
Dzisiejsza
Niedziela Chrztu Pańskiego zachęca nas, abyśmy głębiej uświadomili sobie naszą
godność przybranych dzieci Bożych, otrzymaną na chrzcie świętym.
Król
Francji Ludwik IX uważał za najważniejsze miejsce w swoim życiu kościół, w
którym został ochrzczony. Nie katedrę, gdzie został ukoronowany na króla
Francji, ale chrzcielnicę w rodzinnej miejscowości, gdzie otrzymał godność
dziecka Bożego.
Poznaj
swoją godność, chrześcijaninie! –
woła do nas św. Leon Wielki.
Przez
chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc
z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie
w niewolę szatana, bo Twoją ceną jest Krew Chrystusa.
W
dniu naszego chrztu zostaliśmy zanurzeni w zbawcze misterium męki, śmierci i
zmartwychwstania Chrystusa, przyoblekliśmy się w Chrystusa, staliśmy się w Nim
umiłowanymi dziećmi Ojca Niebieskiego.
Bardzo
cenił to sobie pewien śmiertelnie chory starzec z Ugandy. Wezwany do niego
lekarz zapytał go: „Ile pan liczy lat?” A ów starzec odpowiedział: „Dwa, panie
doktorze”. Lekarz zaczął się uśmiechać, zaś chory spokojnie wyjaśnił.
„Faktycznie liczę sobie osiemdziesiąt cztery lata, ale zacząłem dopiero
prawdziwie żyć, gdy przyjąłem sakrament chrztu świętego”.
Drodzy
bracia i siostry! Tego szczęścia z udziału w życiu Bożym, tej radości płynącej
z obdarowania godnością przybranych dzieci Bożych wszyscy możemy doświadczyć w
głębi naszego serca, albowiem jak mówi św. Paweł Apostoł: „miłość Boża rozlana
jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5).
„Otrzymaliśmy ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!
Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi”
(Rz 8, 15 - 16).
Św.
Jan Paweł II w jednej ze środowych katechez powiedział: „Kto rzeczywiście doświadcza miłości Bożej, za
każdym razem powtarza ze wzruszeniem wezwanie św. Jana Apostoła: Popatrzcie,
jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i
rzeczywiście nimi jesteśmy (1 J 3,1)...To imię (Abba, Ojcze) pojawia się
nieustannie na ustach wiernego, który czuje się synem”.
Sługa
Boży kardynał Stefan Wyszyński pięknie mówił: Ze wszystkich stworzeń tylko
człowiek ma prawo wołać do Boga: Ojcze! Góry milczą, słońce milczy, gwiazdy
milczą, a ja zwracam oczy moje ku Tobie i z głębi serca synowskiego wołam:
Ojcze!
Prymas
Tysiąclecia zwracał się też zwykle do wiernych, w pełnych serdecznego uczucia i
ciepła słowach: Umiłowane Dzieci Boże!
Jak
podkreśla papież Benedykt XVI: „Miłość Boga Ojca nigdy nie ustaje, nie męczy
się nami. Jest to miłość dająca, aż do końca, aż do ofiary Syna. Wiara daje nam
tę pewność, która staje się bezpieczną skałą w budowaniu naszego życia: możemy
stawić czoła wszystkim chwilom trudności i zagrożenia, doświadczenia ciemności
kryzysu i czasu bólu, wspierani ufnością, że Bóg nigdy nie zostawi nas samymi,
że zawsze jest blisko, aby nas zbawić i doprowadzić do życia wiecznego.
Tak
więc ojcostwo Boga jest nieskończoną miłością, tkliwością pochylającą się nad
nami, słabymi dziećmi, potrzebującymi wszystkiego.
Bóg
odpowiada na nasze wołanie, posyłając swego Syna, który dla nas umarł i
zmartwychwstał; wkracza w naszą kruchość i dokonuje tego, czego człowiek sam
nie mógłby nigdy dokonać: bierze na siebie grzech świata, jak niewinny baranek
i ponownie otwiera nam drogę do komunii z Bogiem, czyni nas prawdziwymi dziećmi
Bożymi.”
Drodzy
Moi! Jakże pięknie przypomina nam o tym niezwykłe Orędzie Boga Ojca przekazane
w roku 1932 za pośrednictwem siostry Eugenii Elżbiety Ravasio (1907 - 1990) ze
Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Apostołów.
Biskup
Grenoble, Aleksander Caillot uznając prawdziwość tego orędzia napisał: „Wierzę,
że jest w nim palec Boży i – po 10 latach badania, rozważania i modlitwy –
błogosławię [Boga] Ojca, że zaszczycił wyborem moją diecezję, jako miejscem tak
wzruszających objawień Jego miłości”.
O
tej miłości Ojciec Niebieski mówi nam m. in. w słowach: „Znam wasze potrzeby,
pragnienia i to wszystko, co jest w was, ale jak bardzo byłbym szczęśliwy i
wdzięczny, gdybym zobaczył, że przychodzicie do Mnie i powierzacie Mi swoje
potrzeby, jak to czyni pełne ufności dziecko wobec swego ojca. Jakże mógłbym
odmówić wam jakiejkolwiek rzeczy – o małym czy dużym znaczeniu – gdy Mnie o nią
prosicie?”.
„Ale
w jaki sposób – powiecie Mi – możemy przyjść do Ciebie? Ach, przyjdźcie drogą
zawierzenia! Nazywajcie Mnie Ojcem waszym (…)”.
„Nie
wierzcie, że jestem owym strasznym starcem, którego ludzie przedstawiają na
swoich obrazach i w swoich książkach! Nie, nie, nie jestem ani ‘młodszy’ ani
‘starszy’ od Mojego Syna i Mego Ducha Świętego! Dlatego też chciałbym, aby
wszyscy – od dziecka do starca – wzywali Mnie poufałym imieniem Ojca i
Przyjaciela”. „O, jakże Moja miłość, miłość Ojcowska została przez ludzi
zapomniana! A przecież tak czule was kocham!”.
„Znam
słabość Moich stworzeń! Przyjdźcie do Mnie, przyjdźcie z ufnością i miłością, a
Ja po waszej skrusze przebaczę wam! (…) Nie wątpcie! Gdyby Moje Serce nie było
takie, zgładziłbym świat już dawno, gdy popełnił grzech! Tymczasem jesteście
świadkami, że Moja opieka objawia się nieustannie poprzez łaski i różne
dobrodziejstwa. Możecie z tego wywnioskować, że istnieje Ojciec nad wszystkimi
ojcami, który kocha i nigdy nie przestanie was kochać, byle tylko byście tego
pragnęli”.
„Niech
wszyscy przyjmą z wdzięcznością Moją nieskończoną Dobroć dla wszystkich, a
szczególnie dla grzeszników, chorych, umierających i wszystkich cierpiących!
Niech wiedzą, że mam tylko jedno pragnienie: kochać ich wszystkich, dawać im
Moje łaski, przebaczać, gdy żałują. Przede wszystkim zaś pragnę nie sądzić ich
według Mojej Sprawiedliwości, lecz według Mego Miłosierdzia, aby wszyscy
zostali zbawieni i zaliczeni w poczet Moich wybranych”.
Św.
Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei,
pięknie mówi: „Bóg jest Ojcem pełnym czułości i nieskończonej miłości.
Często w ciągu dnia nazywaj Go Ojcem. Mów do Niego — ty sam, w swoim sercu — że
Go kochasz, że Go wielbisz; że czujesz moc i dumę płynące z tego, że jesteś
Jego dzieckiem. W ten sposób wyrobisz w sobie sposób bycia i uczucia dobrego
dziecka”.
Kochani!
Ileż umocnienia, pociechy i nadziei czerpie z tej chrzcielnej łaski dziecięctwa
Bożego człowiek dotknięty cierpieniem.
W
Portugalii mieszka Maria Wiktoria, której w osiemnastym roku życia amputowano
prawą rękę aż do ramienia, w 21 roku życia amputowano prawą nogę, w 23 – lewą,
a w 25 - lewą rękę. Teraz jest całkowicie zdana na pomoc drugich. Już na
początku tej strasznej choroby nie widziała sensu życia i postanowiła je sobie
odebrać. Jednak usłyszała tajemniczy głos: “Nie
rób tego, Ja jestem z tobą i kocham ciebie”. Jednocześnie odczuła
bliskość Boga i dziwny pokój. “Uświadomiłam
sobie, że Bóg mnie nie opuścił i bardzo mnie kocha. Modliłam się coraz
żarliwiej i czułam, jak każdego dnia wstępowało we mnie ukojenie i siła do
znoszenia mojego kalectwa. Prosiłam gorąco Matkę Najświętszą, by pomogła mi w
przyjmowaniu cierpienia bez narzekania. Teraz żyję w ustawicznej obecności
Boga. Na modlitwie przedstawiam Mu sprawy świata”.
Teraz
wielu ludzi doświadczonych cierpieniem szuka u niej pomocy. Występowała w
telewizji przemawiając do chorych i niepełnosprawnych. Przyjmuje telefony od
różnych ludzi, którzy proszą o radę i o modlitwę. Dużo osób przyjeżdża na
rozmowę, by zaczerpnąć sił.
“Dziękuję Ci, Boże, za to, że w chwili, kiedy najbardziej
rozpaczałam i zwątpiłam w Twoje istnienie i dobroć, Ty byłeś przy mnie
podtrzymując i pocieszając mnie w smutku i uratowałeś od strasznego czynu
samobójstwa. Bez Twej pomocy nie mogłabym dalej żyć w takim stanie. Jakże
cudowną rzeczą jest żyć w obecności Boga i odczuwać Jego ojcowską miłość”.
Drodzy
bracia i siostry!
Ta
miłość Ojca objawiona w Chrystusie i rozlana w naszych sercach przez Ducha
Świętego przynosi głębokie uzdrowienie wewnętrzne.
Monika
pisze: „Jak wiele dzieci, nie miałam prawdziwego i kochającego mnie taty. Gdy
miałam sześć lat, rodzice się rozwiedli, gdyż mój tato był alkoholikiem.
Pamiętam jego pijackie awantury w domu i nieustanny lęk, ucieczki z domu przed
jego agresywnym zachowaniem. A później, w szkole, przeżywany wstyd, smutek i
ból, że moi koledzy i koleżanki z klasy mają tatę - a ja nie. Pustka i brak
oparcia, czułości i ciepła. A więc w życiu nie doświadczyłam ojcowskiej
miłości, która tak bardzo jest potrzebna do tego, aby w życiu uwierzyć, że Bóg
Ojciec mnie kocha.
Zaczęłam
się modlić o nawrócenie mojego taty, o to, aby przestał pić. Zmarł w wieku 51
lat. Długo miałam żal do Boga, że nie wysłuchał mojej modlitwy.
Pewnego
dnia otrzymałam od kogoś prymicyjny obrazek, na którym widniała reprodukcja
słynnego obrazu Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego”. Bardzo mocno poruszył
mnie widok starszego pana z siwą brodą, ubranego w bordowy płaszcz. To był
ojciec, przytulający do swego serca syna, który po latach tułaczki powrócił do
niego i do rodzinnego domu. Poruszyły mnie ojcowskie dłonie, położone na
ramionach syna. Poruszyło mnie tajemnicze światło, które ogarniało sylwetki
Ojca i jego skruszonego dziecka. I właśnie wtedy zapragnęłam, by Bóg Ojciec
mnie tak mocno przytulił i dał mi doświadczyć swojej bezwarunkowej miłości. I
rzeczywiście tak się stało. Za jakiś czas wzięłam udział w kursie
ewangelizacyjnym, podczas którego jedna z konferencji poświęcona była miłości
Boga Ojca.
Wówczas
doświadczyłam, że Bóg kocha mnie miłością ojcowską, osobistą i bezwarunkową.
Doświadczyłam, że jestem Jego umiłowaną córką. Powoli w mym sercu zmniejszał
się lęk, a jego miejsce zajmowała miłość Boża.
Teraz,
uświadomiłam sobie, że często odmawiam modlitwę „Ojcze nasz” machinalnie i bez
zastanowienia się nad tymi prawdami, które wypowiadają usta. A przecież dla
Jezusa ta modlitwa, której nauczył swych uczniów, była modlitwą serca. Podczas jednego
ze spotkań ewangelizacyjnych porównywaliśmy teksty modlitwy Pańskiej, zawartych
w Ewangeliach św. Mateusza i św. Łukasza. I mocno dotarło do mnie stwierdzenie,
że Ewangelista Mateusz użył wezwania „Ojcze nasz”, a św. Łukasz – po prostu
zwrócił się do Boga „Ojcze”. To Łukaszowe „Ojcze” oznacza „Ojcze mój”- „mój
Abba - mój Tatusiu”. A więc
nie jestem sierotą, bo mam ukochanego Tatę, który zna moje imię i dla którego
jestem niepowtarzalna, jedyną córką. „Mój” Tata ma dla mnie czas i zawsze mogę
przyjść na modlitwie do Niego z moimi prośbami i potrzebami. I tego „Niebieskiego”
Ojca nikt mi nie zabierze, bo jestem Jego własnością, a On nie umiera, lecz
żyje wiecznie”.
O
tym właśnie, najmilsi bracia i siostry, przypomina nam Chrzest Chrystusa w
Jordanie i nasz własny chrzest, gdy napełnieni Duchem Świętym staliśmy się
dziećmi Bożymi. Także nad nami otworzyło się niebo, a Ojciec Niebieski wierny
swej miłości do nas powtarza nieustannie: „Tyś syn Mój umiłowany, Tyś córka
Moja umiłowana!”.
„Tak
bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w
Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Ojciec posłał nam
swojego Syna, gdyśmy byli jeszcze biednymi grzesznikami. Ojciec pierwszy nas
ukochał. Dlatego św. Jan Apostoł napisze: „W tym objawiła się miłość Boga ku
nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki
Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam
nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy”
(1J 4, 9 – 10). Jak uczy św. Paweł: „Teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy
niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa. (…) W Nim
mamy śmiały przystęp do Ojca z ufnością dzięki wierze w Niego” (Ef 2, 13; 3,
12).
Syn
Boży przychodzi na świat, Jezus z Nazaretu przychodzi nad Jordan, staje w
jednym szeregu z grzesznikami i zanurza się w wodzie – zapowiada swoją Ofiarę
na Krzyżu, Baranek bez skazy przychodzi, aby pojednać nas z Ojcem, aby swoją
Krwią zmyć nasze grzechy, aby w ten sposób ukazać nam Serce Ojca i złożyć nas na
zawsze w Jego ramionach.
Pewna
kobieta pisze: „Otrzymałam łaskę cudownej spowiedzi. Kiedy kapłan modlił się
nade mną autentycznie czułam obecność Boga jako Ojca. Zrozumiałam, że
niedostatek miłości mojego biologicznego ojca, może zostać uzdrowiony i
wypełniony nieograniczoną miłością Ojca Niebieskiego. Łzy, które płynęły z
moich oczu dały mi spokój i ukojenie…. Jezus „w osobie kapłana” zapewnił mnie,
że dla Boga istnieję taka jaka jestem teraz. Moja przeszłość została mi już
przez Niego wybaczona, On mnie nie potępia. Umocniło mnie to w postanowieniu
trwania w czystości”.
Z
kolei 43 – letnia Iwona pisze: „Pan Bóg dokonał we mnie uzdrowienia silnych
zranień z dzieciństwa. Relacje z ojcem miały wpływ na moje bycie żoną i matką.
Wiem, że tylko przebaczając mogę być wolna i kochać piękną miłością Zostawiłam
swoją przeszłość i stałam się wolną córeczką Boga Ojca”.
Podobnie 25 – letnia Barbara dzieli się z nami pięknym świadectwem:
”Do 18 roku życia wychowywałam się w rodzinie zastępczej i z moim
tatą biologicznym nigdy nie miałam kontaktu. Poznałam go dopiero jak miałam 18
lat i nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo brak ojca wpłynie na moje życie
późniejsze i jak bardzo mnie to boli.
Pan Jezus pokazał mi, jak ważna jest dla mnie prawidłowa relacja z
ojcem i jak trudno mi bez tego ułożyć sobie życie. Proces uzdrawiania trwał
trzy lata.
Najpierw na kursie ewangelizacyjnym usłyszałam proroctwo: „Dziecko
Moje umiłowane, byłem przy tobie, kiedy zabrakło ci miłości matki i ojca. Ja
wtedy strzegłem cię i byłem przy tobie. Już cię nigdy nie opuszczę”.
Kolejnym etapem był list do mojego taty, w którym prosiłam go o
przebaczenie i pisałam, że ja też mu wybaczałam to, że mną się nie zajmował.
W ogóle relacje do ojca przekładałam na relacje do Pana Boga,
czyli jeżeli mój tata zostawił mnie w domu dziecka to uważałam, że Pan Bóg też
mną się nie zajmuje, że On mnie opuścił, i że jest gdzieś daleko.
W tym roku przed świętami Bożego Narodzenia, Zaczęłam się modlić i
prosić o światło. Rzeczywiście poczułam pokój w sercu, poczułam, że Pan Jezus
chce, żebym się pogodziła z moim tatą.
Postanowiłam, że pojadę do taty. Kiedy jechałam to miałam pewność tego,
że Pan Bóg mnie wysłucha. Zresztą miałam wtedy takie potwierdzenie, że ten mój
list, który napisałam na kursie ewangelizacyjnym nie zostanie bez odpowiedzi.
Tak się też stało. Przed wyjazdem powiedziałam sobie, że nie będę do niego
dzwonić, nie będę mu nic mówić, wsiadłam w pociąg i pojechałam. Pamiętam,
że wyszłam z autobusu i mój tata szedł naprzeciw mnie. Wyobraźcie sobie, że to
było niesamowite wrażenie. Pierwszą rzecz jaką właśnie powiedział to było to,
że dostał mój list i pierwszy raz po 25 latach (a mam 25 lat) pocałował mnie.
To było dla mnie największym pojednaniem, właśnie to że nie tylko chciał się ze
mną pojednać listownie, ale też fizycznie.
Chciałam wam dzisiaj powiedzieć, jak ważne jest, żebyśmy żyli ze
sobą w przyjaźni. Zrozumiałam, że Pan Bóg kocha mojego tatę, i że każdy
popełnia w życiu jakieś błędy. Nieraz nie rozumiem działania Pana Boga w moim
życiu, ale wierzę, że ma dla mojego życia wspaniały plan i to pogodzenie z moim
tatą było dla mnie naprawdę wielkim wydarzeniem. Za to właśnie chciałam Panu
Bogu podziękować, że dał mi ojca i teraz dziękuję mu za to, że jest tata w moim
życiu, i że go kocham. Chwała Panu!”.
Te słowa Barbary są dowodem łaski głębokiego duchowego pocieszenia
i uzdrowienia jej relacji z ziemskim ojcem, które otrzymała dzięki
doświadczeniu czułej i troskliwej miłości Ojca Niebieskiego.
Drodzy
bracia i siostry!
Wspominając
dzisiaj Epifanię Trójcy Świętej nad Jordanem przypominamy sobie o tej wielkiej miłości
Ojca Niebieskiego i godności umiłowanych dzieci Bożych, którą otrzymaliśmy poprzez
sakrament chrztu świętego.
Tak
wielu ludzi zagubionych odnajduje światło wiary, prawdziwy sens życia, siłę do
zerwania z nałogiem i grzechem, tak wielu odkrywa swoje powołanie spotykając
się ze świadectwem osób ochrzczonych naznaczonych stygmatem cierpienia, choroby
przeżywanej z miłością, pokojem i cierpliwością, z pogodną nadzieją, w jedności
z Chrystusem Cierpiącym.
Na
misji afrykańskiej nastąpiło dziwne zapoznanie się i zżycie w pracy dwóch
ludzi: katolickiego kapłana – misjonarza i angielskiego lekarza – ateisty. Pracowali
na tym samym terenie i zaprzyjaźnili się ze sobą. Żadną jednak dyskusją nie
można było przekonać angielskiego lekarza ateisty aby przyjął chrzest. Zdarzyło
się, że musiał on wyjechać na kilka tygodni do leprozorium, szpitala dla
trędowatych w odległej miejscowości. Po powrocie lekarz przyszedł do swojego
przyjaciela – księdza i rzekł:
- Ochrzcij mnie!
- Co ci się stało? Tak nagle? – zapytał ksiądz.
- Dojrzałem – odpowiedział
lekarz.
- Siadaj i opowiedz –
poprosił kapłan.
- Spotkałem osiemnastoletnią Murzynkę. Okaz piękności. Dwa tygodnie temu
amputowałem jej ręce i nogi, aby zahamować postęp trądu. Został tylko sam
korpus z głową. Choroba jednak posuwa się dalej. Będzie żyła jeszcze
maksymalnie 6 miesięcy. Wie o tym, ale nie boi się śmierci. Normalnie o
wszystkim rozmawia, uśmiecha się. Rozmawiałem z nią dużo. Rzeczywistość
pozaziemska dla niej nie jest wcale mniej realną niż ta obecna. Doszedłem do
przekonania, że religia, która daje człowiekowi tak silne przeświadczenie, nie
może być fikcją. Tego samego dnia odbył się chrzest.
„Chorzy
zbliżają do Boga – pisze Agnieszka. Wiedziałam, że On jest gdzieś blisko. Im
więcej razy ich odwiedzałam, tym bardziej moja wiara się umacniała. Na początku
myślałam, że to wszystko robię dla potrzebujących, że ja się nie liczę, tylko
żeby oni czuli się lepiej. Potem zrozumiałam, że ta praca powoli mnie
zmieniała. Stworzyła w sercu specjalne miejsce dla cierpiących. Teraz już nie
potrafię o tym zapomnieć. Znalazłam sens życia. "Dzielmy się wiarą jak
chlebem, dajmy świadectwo nadziei". Zauważyłam, że wiara jest jedyną
rzeczą, która dzielona z innymi pomnaża się w sercu. Miałam iść do chorych,
rozdawać swoją wiarę i radość życia, a dostałam dużo więcej niż dałam. Szukałam
Boga w wielkich kościołach, sanktuariach, a znalazłam Go w chorym, opuszczonym
człowieku. Nauczyłam się cierpliwości i umiejętności słuchania innych,
wsłuchiwania się w to, czego często się nie zauważa”.
Drodzy
bracia i siostry, kochani chorzy!
Trzeba,
abyśmy razem z Jezusem z Nazaretu weszli dzisiaj do naszego osobistego Jordanu,
powrócili do chrzcielnego źródła i otworzyli serca na miłość Ojca.
Przypomnijmy
sobie datę naszego chrztu i odnówmy nasze przymierze z Bogiem. Wyznajmy naszą
wiarę w Syna Bożego i przyjmijmy moc Ducha Świętego. W mocy Ducha Miłości
każdego dnia Nowego Roku podążajmy wiernie śladami Chrystusa. Bądźmy świadkami
Jego miłości i bliskości wobec każdego człowieka.
Pamiętajmy: Przez chrzest stajemy się braćmi i siostrami w
Chrystusie, tworzymy jedną Rodzinę umiłowanych dzieci Bożych.
Papież Franciszek uczy: „Ten,
kto przyjmuje życie Chrystusa i żyje w Nim, uznaje Boga jako Ojca i Jemu
całkowicie oddaje samego siebie, kochając Go ponad wszystko. Człowiek pojednany
widzi w Bogu Ojca wszystkich, a tym samym jest wewnętrznie mobilizowany do
życia braterstwem otwartym na wszystkich. W Chrystusie drugi człowiek jest
przyjmowany i miłowany jako Boży syn czy córka, jako brat lub siostra, a nie
jako obcy, ani tym bardziej jako rywal czy nawet wróg. W Bożej rodzinie, w
której wszyscy są dziećmi tego samego Ojca i – ponieważ wszczepieni są w
Chrystusa – są synami w Synu, nie ma „życia do odrzucenia". Wszyscy cieszą
się równą i nienaruszalną godnością. Wszyscy są miłowani przez Boga, wszyscy
zostali odkupieni krwią Chrystusa, który umarł na krzyżu i zmartwychwstał za
każdego. To jest powód, dla którego nie można pozostać obojętnym na los braci.
(…)
My,
chrześcijanie, wierzymy, że w Kościele nawzajem jesteśmy członkami jednego
ciała Chrystusa. Wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem…”.
Pewna studentka spotkała na ulicy
pijanego mężczyznę. Leżał nietrzeźwy na mrozie. Ona wiedziała, że nie może go
tak zostawić, że jego zdrowie, a nawet życie jest zagrożone. Postanowiła
mu pomóc.
– Proszę powiedzieć, gdzie Pan
mieszka? Pomogę wstać i odprowadzę do domu. Pan nie może tak leżeć tutaj
na mrozie. Odpowiedział: – Niech mnie Pani zostawi, ja jestem złym człowiekiem,
ja jestem zmarnowany człowiek. A ona na to: – Pan także jest dzieckiem
Bożym.
W końcu zgodził się
i powiedział jej gdzie mieszka. Ona odprowadziła go do domu. Następnego
dnia spotkała go ponownie. Był trzeźwy, przyszedł do niej z kwiatami.
Mówił, że cały czas myślał o tym co powiedziała do niego: że on także jest
dzieckiem Bożym, te słowa go poruszyły. Ciągłe o nich myślał. Mówił, że to
jest niemożliwe, bo przecież popełnił takie grzechy i takie. Dziewczyna
nie chciała słuchać, mówiła, żeby poszedł z tym do spowiedzi
i powiedział księdzu, że będzie wtedy szczęśliwym dzieckiem Bożym, że
ksiądz mu pomoże. Mężczyzna posłuchał dziewczyny i od tego dnia całkowicie
zmienił swoje życie, jakby na nowo się narodził. Później okazało się, że przy
tej samej drodze, na której leżał pijany znajduje się klasztor Sióstr
Karmelitanek Bosych, które na prośbę jego matki od dłuższego czasu modliły się
o jego nawrócenie. Tam dotknęło i podniosło go miłosierdzie Boże.
Drodzy
w Chrystusie, Bracia i Siostry!
Syn
Boży uniżył się z miłości do nas, przyjął naszą ludzką naturę, stał się
naszym bratem. Nie zostawił nas samych na drodze, ale z miłością pochylił
się nad naszą nędzą, aby ocalić nas od zguby wiecznej, przywrócić utraconą
godność dziecka Bożego i doprowadzić szczęśliwie do domu Ojca.
A
zatem, drodzy bracia i siostry, niestrudzenie przekazujmy innym Dobrą Nowinę o
Jezusie Chrystusie, Synu Bożym, naszym jedynym Panu i Zbawicielu. Tylko „w Nim
mamy śmiały przystęp do Ojca” (por. Ef 3, 12).
Ukazujmy
wszystkim, czułą i troskliwą miłość Ojca Niebieskiego. Bądźmy niestrudzonymi
świadkami tej miłości Ojca objawionej w Synu wobec wszystkich ludzi, a
szczególnie wobec chorych i ubogich, samotnych i odrzuconych, zranionych
słabościami i nałogami. Każdego dnia dzielmy się z innymi skarbem wiary, jak
opłatkiem łamanym przy wigilijny stole; nieśmy światło nadziei, prowadzącej jak
betlejemska gwiazda do żłóbka Zbawiciela. „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej,
jak tylko przez Niego” (por. J 14, 6). On z miłości wydał samego siebie za
nasze grzechy i przez krew przelaną na krzyżu pojednał nas z Ojcem. „Wszyscy
dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy
wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w
Chrystusa. (…) Jemu to chwała na wieki wieków! Amen” (Ga 3, 26; 1, 5).
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|