List do Wspólnoty PIETA na rozpoczęcie Roku Wiary
Droga
Rodzino Matki Bolesnej!
Z
różańcem w dłoniach weszliśmy w Rok Wiary. Dokładnie 2000 lat temu
dwunastoletni Jezus z Nazaretu mocno uchwycił się dłoni swej Matki, gdy po raz
pierwszy wyruszał na pielgrzymkę do Jerozolimy. Ta rodzinna pielgrzymka Świętej
Rodziny związana była z obchodem żydowskiego święta Paschy (por. Łk 2,41 – 50).
Trzeba byśmy i my mocno uchwycili się macierzyńskiej dłoni Maryi i pozwolili
przez Nią prowadzić w naszej „pielgrzymce wiary” do Niebieskiego Jeruzalem
(por. Ap 21,1 – 22,21).
Maryja
niech będzie naszą przewodniczką na „drodze wiary” do coraz głębszego
przeżywania naszego udziału w misterium paschalnym Chrystusa (w darze i
tajemnicy Jego zbawczej męki, śmierci i zmartwychwstania). To zanurzenia w
Paschę Pana rozpoczęło się dla każdego z nas w sakramencie chrztu świętego i
powinno się pogłębiać nieustannie aż ujrzymy Go wreszcie „twarzą w twarz” w „Mieście
Świętym – Jeruzalem Nowym”.
Bracia
i Siostry! Zmierzamy w kierunku wielkiego Jubileuszu 2000 – lecia Odkupienia w
roku 2033. Na tej drodze w przestrzeni i w czasie Maryja jest naszą pewną
Przewodniczką. Tak jak towarzyszyła Ona swojemu Synowi, tak pragnie towarzyszyć
wspólnocie Kościoła, którego jest Matką i któremu przyświeca jako wzór cnót.
W
jednym z Listów napisałem do was: „Wielki „Redemptionis Donum” (Dar Odkupienia)
domaga się wielkiej odpowiedzi. Widzę tutaj nasze zadanie jako Wspólnoty
„Pieta”, a więc jako dzieci Tej, która „obok krzyża Jezusowego stała” (J 19,
25). Wspólnota nasza łączy chorych i tych, którzy trwają u ich boku, jak Maryja
pod krzyżem. Nasze zadanie to przygotować Panu drogę do ludzkich serc,
przecierać szlaki dla głosicieli Ewangelii, przez modlitwę i dar cierpienia
przeżywanego w jedności z Chrystusem, Barankiem Bożym”.
Pisałem
dalej: „W tym roku obchodzimy 2000 – rocznicę pielgrzymki dwunastoletniego
Jezusa na święto Paschy do Jerozolimy. Codziennie rozważamy to wydarzenie w
naszej koronce za chorych i cierpiących jako trzecią boleść Maryi: szukanie
dwunastoletniego Jezusa. To wydarzenie ukierunkowane jest na Misterium
Paschalne Chrystusa, stanowi zapowiedź Jego zbawczej Męki, Śmierci i
Zmartwychwstania. W tym roku więc Maryja wzywa nas do „szukania Jezusa”,
Baranka Paschalnego, do odkrywania Oblicza w którym Ojciec Niebieski ma
upodobanie, do umocnienia wiary w Syna Bożego, naszego Pana i Zbawiciela, do
udziału w Jego paschalnej drodze: przez Krzyż do Chwały. Zanurzmy głębiej nasze
życie w tajemnicy Paschy Chrystusa, zejdźmy duchowo do baptysterium naszego
chrztu, wyznajmy nasze Credo i odnówmy nasze chrzcielne przymierze z Bogiem.
Przyjmijmy Moc z Wysoka, Ogień Bożej Miłości, i stańmy się odważnymi apostołami
Zmartwychwstałego, heroldami Jego Ewangelii, niosącym wysoko zwycięski Sztandar
Krzyża, bądźmy świadkami niegasnącej nadziei i sługami miłosierdzia Bożego
wobec zagubionych na drogach grzechu, wobec wszystkich chorych i cierpiących,
pomagajmy im razem z Maryją Bolesną, odnaleźć Jezusa, naszą Paschę”. Bracia i
Siostry! Spójrzmy na Maryję! Pozwólmy się zachwycić i pociągnąć cudownym
blaskiem gwiazdy Nowej Ewangelizacji, idźmy za światłem Jej przykładu.
Bł.
Jan Paweł II uczy: „Dziewica Matka staje przed nami, dyskretna i stanowcza, w
blasku swego duchowego piękna, jako przewodniczka, wspomożycielka i szczególny
wzór. Przede wszystkim jako wzór «posłuszeństwa wiary».
W
nowym Ludzie Bożym Maryja «uwierzyła pierwsza» (Redemptoris Mater, 26). Jej
«pielgrzymka wiary» rozpoczęła się w chwili zwiastowania anielskiego i
przebiegała poprzez wydarzenia Wcielenia i Odkupienia. Było to wewnętrzne
pielgrzymowanie duszy, a zarazem pielgrzymka zewnętrzna, związana z życiem Jej
Boskiego Syna. Właśnie dlatego poprzedza nas Ona «na tej drodze - pielgrzymce
Kościoła poprzez przestrzeń i czas, a bardziej jeszcze poprzez dzieje ludzkich
dusz» (tamże, 25)”.
„Pielgrzymowanie
przez wiarę nie jest już więcej udziałem Bogurodzicy: doznając u boku Syna
uwielbienia w niebie, Maryja przekroczyła już próg pomiędzy wiarą a widzeniem
„twarzą w twarz” (1 Kor 13, 12). Równocześnie jednak, w tym
eschatologicznym spełnieniu, Maryja nie przestaje być „Gwiazdą przewodnią” (Maris
Stella) dla wszystkich, którzy jeszcze pielgrzymują przez wiarę”.
Bracia
i Siostry! Przyjrzyjmy się teraz w jaki sposób Maryja jest naszym wzorem. W
encyklice Redemptoris Mater Jan Paweł
II pisze: „Bogu objawiającemu należy okazać «posłuszeństwo wiary» (por. Rz
16, 26; por. Rz 1, 5; 2 Kor 10, 5-6), przez które człowiek z
wolnej woli cały powierza się Bogu” — uczy Sobór. Takie właśnie ujęcie wiary
znalazło doskonałe urzeczywistnienie w Maryi. Momentem „przełomowym” było
zwiastowanie. Słowa Elżbiety: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła”, na
pierwszym miejscu odnoszą się do tego właśnie momentu.
Przy
zwiastowaniu bowiem Maryja, okazując „posłuszeństwo wiary” Temu, który
przemawiał do Niej słowami swego zwiastuna, poprzez „pełną uległość rozumu i
woli wobec Boga objawiającego” — w pełni powierzyła się Bogu.
Odpowiedziała więc całym swoim ludzkim, niewieścim „ja”. Zawierało się w
tej odpowiedzi wiary doskonałe współdziałanie „z łaską Bożą uprzedzającą i
wspomagającą” oraz doskonała wrażliwość na działanie Ducha Świętego, który
„darami swymi wiarę stale udoskonala”.
Słowo
Boga żywego, które zwiastował Maryi anioł, odnosiło się do Niej samej: „Oto
poczniesz i porodzisz Syna” (Łk 1, 31). Maryja, przyjmując to
zwiastowanie, miała stać się „Matką Pana”. Miała w Niej dokonać się Boska
tajemnica Wcielenia. „Było zaś wolą Ojca miłosierdzia, aby Wcielenie
poprzedziła zgoda Tej, która była przeznaczona na matkę”. I Maryja wyraża tę
zgodę, po wysłuchaniu wszystkich słów zwiastuna. Mówi: „Oto Ja służebnica
Pańska, niech mi się stanie według twego słowa!” (Łk 7, 38). Owo Maryjne
fiat — „niech mi się stanie” — zadecydowało od strony ludzkiej o
spełnieniu się Bożej tajemnicy. Zachodzi pełna zbieżność ze słowami Syna, który
według Listu do Hebrajczyków mówi do Ojca, przychodząc na świat: „Ofiary ani
daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało (...) Oto idę (...) abym spełniał
wolę Twoją, Boże” (10, 5. 7). Tajemnica Wcielenia urzeczywistniła się wówczas,
gdy Maryja wypowiedziała swoje fiat: „niech mi się stanie według twego słowa!”,
czyniąc możliwym — na ile wedle planu Bożego od Niej to zależało — spełnienie
woli Syna.
Wypowiedziała
to fiat przez wiarę. Przez wiarę bezwzględnie „powierzyła siebie Bogu”, a
zarazem „całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i
dziełu swego Syna”. Syna tego zaś — jak uczą Ojcowie pierwej poczęła duchem niż
ciałem: właśnie przez wiarę! Słusznie przeto sławi Maryję Elżbieta:
„Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od
Pana”. Te słowa już się spełniły: Maryja z Nazaretu staje na progu domu
Elżbiety i Zachariasza jako Matka Syna Bożego. I Elżbieta czyni radosne
odkrycie: „Matka mojego Pana przychodzi do mnie”.
Dlatego
też wiara Maryi przyrównywana bywa do wiary Abrahama, którego Apostoł nazywa
„ojcem naszej wiary” (por. Rz 4, 12). W zbawczej ekonomii Objawienia
Bożego wiara Abrahama stanowi początek Starego Przymierza, wiara Maryi przy
zwiastowaniu daje początek Przymierzu Nowemu. Podobnie też, jak Abraham „wbrew
nadziei uwierzył nadziei, że stanie się ojcem wielu narodów” (Rz 4, 18),
tak Maryja, która przy zwiastowaniu wyznaje swoje dziewictwo („Jakże się to
stanie, skoro nie znam męża?”), uwierzyła, że z mocy Najwyższego, za sprawą
Ducha Świętego, stanie się Matką Syna Bożego zgodnie z objawieniem anioła:
„Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1, 35).
Jednakże
słowa Elżbiety: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” odnoszą się nie tylko
do tego szczegółowego momentu, jakim było zwiastowanie. Jeśli chodzi o wiarę
Maryi oczekującej Chrystusa, zwiastowanie jest z pewnością momentem
przełomowym, ale zarazem jest także punktem wyjścia, od którego zaczyna się
całe „itinerarium ku Bogu”: cała Jej droga wiary. Na tej zaś drodze w sposób
niezwykły, zaiste heroiczny — owszem, z coraz większym heroizmem wiary — będzie
się urzeczywistniać owo „posłuszeństwo”, które wyznała wobec słowa Bożego
objawienia. A to „posłuszeństwo wiary” ze strony Maryi w ciągu całej drogi
posiadać będzie zadziwiające podobieństwo do wiary Abrahama. Podobnie jak ten
patriarcha całego Ludu Bożego, tak i Maryja, w ciągu całej drogi swego
uległego, macierzyńskiego fiat, będzie potwierdzać, iż „wbrew nadziei
uwierzyła nadziei”. Na niektórych zaś etapach tej drogi nabierze szczególnej
wymowy błogosławieństwo Tej, „która uwierzyła”.
Uwierzyć
— to znaczy „powierzyć siebie” samej istotnej prawdzie słów Boga żywego, znając
i uznając z pokorą, „jak niezbadane są Jego wyroki i niezgłębione Jego drogi”
(por. Rz 11, 33). Maryja, która z odwiecznej woli Najwyższego znalazła
się — rzec można — w samym centrum owych „niezgłębionych dróg” oraz „niezbadanych
wyroków” Boga, poddaje się w półcieniu wiary, przyjmując całkowicie i z sercem
otwartym to wszystko, co było przewidziane w planie Bożym.
Kiedy
przy zwiastowaniu usłyszała o Synu, którego ma stać się Rodzicielką, któremu
„nada imię Jezus” (Zbawiciel), usłyszała również, iż „Pan Bóg da Mu tron Jego
praojca, Dawida” i że będzie On „panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego
panowaniu nie będzie końca” (Łk 1, 32-33). W tym kierunku zwraca się
nadzieja całego Izraela. Obiecany Mesjasz ma być „wielki” — zwiastun też mówi: „będzie
On wielki” — wielki czy to imieniem „Syna Najwyższego”, czy też
przejęciem dziedzictwa Dawidowego. Ma więc być królem: ma panować „nad
domem Jakuba”.
Maryja
wyrosła wśród tych oczekiwań swojego ludu. Czyż w chwili zwiastowania mogła
przeczuwać, jakie istotne znaczenie mają te słowa anioła? Jak najeży rozumieć
owo „panowanie”, któremu „nie będzie końca”? Chociaż — przez wiarę — poczuła
się w tej chwili Matką „Mesjasza króla”, to przecież odpowiedziała: „Oto Ja,
służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1,
38). Od pierwszej chwili dała wyraz przede wszystkim „posłuszeństwu wiary”,
zdając się na takie znaczenie powyższych słów zwiastowania, jakie nada im Ten,
od kogo słowa te pochodzą: jakie nada im sam Bóg.
Na
tej samej drodze „posłuszeństwa wiary” usłyszała Maryja niedługo potem inne
słowa, które pochodziły od Symeona w świątyni jerozolimskiej. Było
to już czterdziestego dnia po narodzeniu Jezusa, gdy zgodnie z przepisem Prawa
Mojżeszowego, Maryja wraz z Józefem „przynieśli Dziecię do Jerozolimy, aby Je
przedstawić Panu” (por. Łk 2, 22). Samo narodzenie miało miejsce w
warunkach skrajnego ubóstwa. Wiemy bowiem od św. Łukasza, że w związku ze
spisem ludności, zarządzonym przez władze rzymskie, Maryja udała się wraz z
Józefem do Betlejem, a nie znalazłszy tam żadnego „miejsca w gospodzie”, urodziła
swego Syna w stajni i „położyła Go w żłobie” (por. Łk 2, 7).
Człowiek sprawiedliwy i
pobożny, imieniem Symeon, pojawia się na początku Maryjnego „itinerarium”
wiary. Słowa jego, natchnione przez Ducha Świętego (por. Łk 2, 25-27),
potwierdzają prawdę zwiastowania. Czytamy bowiem, że „wziął On w objęcia”
Dzieciątko, któremu zgodnie z poleceniem anioła „nadano imię Jezus” (por. Łk
2, 21). Jego słowa są zgodne z brzmieniem tego imienia, które znaczy: Zbawiciel
— „Bóg jest zbawieniem”. Zwracając się do Pana, mówi: „moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan
i chwałę ludu Twego, Izraela” (Łk 2, 30-32).
Równocześnie
jednak Symeon zwraca się do Maryi z następującymi słowami: „Oto Ten
przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak,
któremu sprzeciwiać się będą”. I dodaje wprost pod adresem Maryi: „A Twoją
duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,
34-35). Słowa Symeona stawiają w nowym świetle zapowiedź, jaką Maryja usłyszała
od anioła: Jezus jest Zbawicielem, jest „światłem na oświecenie” ludzi.
Czyż nie okazało się to w pewien sposób w noc Narodzenia, gdy do stajni
przybyli pasterze? (por. Łk 2, 8-20). Czyż nie miało się jeszcze
bardziej okazać, gdy przybędą Mędrcy ze Wschodu? (por. Mt 2,
1-12). Równocześnie jednak, już u początku swego życia, Syn Maryi — a wraz z
Nim Jego Matka — doznają na sobie prawdy dalszych słów Symeona: „znak, któremu
sprzeciwiać się będą”. Słowa Symeona są jakby drugą zapowiedzią dla Maryi,
gdyż wskazują na konkretny wymiar historyczny, w którym Jej Syn wypełni swoje
posłannictwo, to jest wśród niezrozumienia i w cierpieniu. Jeśli taka zapowiedź
potwierdza z jednej strony Jej wiarę w wypełnienie Boskich obietnic zbawienia,
to z drugiej strony objawia również, że swoje posłannictwo będzie musiała
przeżywać w cierpieniu u boku cierpiącego Zbawiciela i że Jej macierzyństwo
pozostanie w cieniu i będzie bolesne.
Oto
po odwiedzinach Mędrców ze Wschodu, po ich ukłonie („upadli na twarz i oddali
Mu pokłon”) i po złożeniu przez nich darów (por. Mt 2, 11), Maryja wraz
z Dziecięciem musi uchodzić do Egiptu pod troskliwą opieką Józefa, gdyż
„Herod (...) szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić” (Mt 2, 13). I aż do
śmierci Heroda wypadnie Im pozostać w Egipcie (por. Mt 2, 15).
Po
śmierci Heroda, kiedy nastąpił powrót Świętej Rodziny do Nazaretu, rozpoczyna
się długi okres życia ukrytego. Ta, która „uwierzyła, że spełnią się:
słowa powiedziane Jej od Pana” (por. Łk 1, 45), żyje na co dzień treścią
tych słów. Na co dzień jest przy Niej Syn, któremu nadała imię Jezus — więc
z pewnością w obcowaniu z Nim posługuje się tym imieniem, które zresztą
nikogo nie mogło dziwić, gdyż od dawna było używane w Izraelu. Jednakże Maryja
wie, że Ten, który nosi imię Jezus, został nazwany przez anioła „Synem
Najwyższego” (por. Łk 1, 32). Maryja wie, że poczęła Go i wydała na
świat, „nie znając męża”, za sprawą Ducha Świętego, mocą Najwyższego, która
osłoniła Ją (por. Łk 1, 35), podobnie jak obłok osłaniał Bożą obecność w
czasach Mojżesza i ojców (por. Wj 24, 16; 40, 34-35; 1 Krl 8,
10-12). Tak więc Maryja wie, że Syn, którego wydała na świat w sposób dziewiczy
— to właśnie owo „Święte” — „Syn Boży”, o którym mówił do Niej anioł.
W
ciągu lat ukrytego życia Jezusa w domu nazaretańskim, życie Maryi jest również
„ukryte z Chrystusem w Bogu” (por. Kol 3, 3) przez wiarę. Wiara bowiem —
to obcowanie z tajemnicą Boga. Maryja stale, na co dzień, obcuje z
niewypowiedzianą tajemnicą Boga, który stał się człowiekiem, z tajemnicą, która
przewyższa wszystko, co zostało objawione w Starym Przymierzu.
Od
chwili zwiastowania Dziewica-Matka została wprowadzona w całkowitą „nowość”
samoobjawienia się Boga i stała się świadomą tajemnicy. Jest Ona pierwszą z
tych „prostaczków”, o których kiedyś Jezus powie: „Ojcze (...) zakryłeś te
rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,
25). Przecież: „nikt nie zna Syna, tylko Ojciec” (Mt 11, 27).
Jakże więc Maryja może „znać
Syna”? Z pewnością nie zna Go tak jak Ojciec — a przecież jest pierwszą wśród
tych, którym „Ojciec zechciał objawić” (por. Mt 11, 26-27; l Kor
2, 11). O ile jednak od chwili zwiastowania objawiony Jej został Syn, którego całkowicie
zna tylko Ojciec — Ten, który Go rodzi w odwiecznym „dzisiaj” (por. Ps
2, 7) — to Maryja Matka z tą prawdą swego Syna obcuje tylko w wierze i przez wiarę!
Błogosławiona
jest przeto, że „uwierzyła” — i wierzy na co dzień, wśród wszystkich doświadczeń
i przeciwności czasu dziecięctwa Jezusa, a potem w ciągu lat życia ukrytego w
Nazarecie, gdzie Jezus „był im poddany” (Łk 2, 51): Maryi, a także
Józefowi, bo on wobec ludzi zastępował Mu ojca. Dlatego też Syn Maryi był
uważany przez ludzi za „syna cieśli” (por. Mt 13, 55).
Matka
tego Syna, pamiętna wszystkich słów zwiastowania i późniejszych wydarzeń, nosi
więc w sobie całkowitą „nowość” wiary: początek Nowego Przymierza. Jest to
początek Ewangelii, czyli dobrej, radosnej nowiny. Nietrudno jednak dostrzec w
nim także swoisty trud serca, jaki związany jest z „ciemną nocą wiary” —
używając słów św. Jana od Krzyża — jakby z „zasłoną”, poprzez którą wypada
przybliżać się do Niewidzialnego i obcować z tajemnicą. W taki też sposób
Maryja przez wiele lat obcuje z tajemnicą swego Syna i idzie naprzód w swojej
pielgrzymce wiary, w miarę jak Jezus „czynił postępy w mądrości (...) i w łasce
u Boga i u ludzi” (Łk 2, 52). Coraz bardziej ujawniało się oczom ludzi
upodobanie, jakie Bóg w Nim znajduje. A pierwszą pośród tych ludzi, którym dane
było odkryć Chrystusa, była Maryja, która z Józefem mieszkała w tym samym domu
w Nazarecie.
A jednak, kiedy po
znalezieniu w świątyni, na pytanie Matki: „czemuś nam to uczynił?”, dwunastoletni
Jezus odpowiedział: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co
należy do mego Ojca?”, Ewangelista dodaje: „Oni jednak (Józef i Maryja) nie
zrozumieli tego, co im powiedział” (Łk 2, 48-50). Tak więc Jezus
miał świadomość, że „tylko Ojciec zna Syna” (por. Mt 11, 27), a nawet
Ta, której najpełniej została objawiona tajemnica Jego Boskiego synostwa,
Matka, z tajemnicą tą obcowała tylko przez wiarę. Znajdując się przy boku Syna,
pod dachem jednego domu, „utrzymując wiernie swe zjednoczenie z Synem (...)
szła naprzód w pielgrzymce wiary”, jak podkreśla Sobór. I tak było również
w ciągu publicznego życia Chrystusa (por. Mk 3, 21-35), stąd, z dnia na
dzień, wypełniało się na Maryi błogosławieństwo wypowiedziane przez Elżbietę
przy nawiedzeniu: „Błogosławiona, któraś uwierzyła”.
To
błogosławieństwo osiąga pełnię swego znaczenia wówczas, kiedy Maryja staje
pod Krzyżem swego Syna (por. J 19, 25). Sobór stwierdza, że stało
się to „nie bez postanowienia Bożego”: „najgłębiej ze swym Jednorodzonym
współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem, z miłością godząc
się (na to), aby doznała ofiarniczego wyniszczenia żertwa z Niej narodzona”. W
ten sposób Maryja „utrzymała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do Krzyża”,
zjednoczenie przez wiarę. Przez tę samą wiarę, przez którą przyjęła objawienie
anioła w momencie zwiastowania. Wtedy też usłyszała: „Będzie On wielki (...) Pan
Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie (...) panował nad domem Jakuba
na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca” (Łk 1, 32-33).
A
oto, stojąc u stóp Krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc,
zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drzewie jako skazaniec. „Wzgardzony
i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści (...) wzgardzony tak, iż miano Go za nic
(...) zdruzgotany” (por. Iz 53, 3-5). Jakże wielkie, jak heroiczne jest
wówczas posłuszeństwo wiary, które Maryja okazuje wobec „niezbadanych
wyroków” Boga! Jakże bez reszty „powierza siebie Bogu”, „okazując pełną
uległość rozumu i woli” wobec Tego, którego „drogi są niezbadane” (por. Rz
11, 33)! A zarazem: jak potężne jest działanie łaski w Jej duszy, jak
przenikliwy wpływ Ducha Świętego, Jego światła i mocy!
Przez
tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu. Wszak „On (Jezus Chrystus), istniejąc w postaci
Bożej, nie skorzystał (...), aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego
siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi”. A oto teraz, na
Golgocie, „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to
śmierci krzyżowej” (Flp 2, 5-8). U stóp Krzyża, Maryja uczestniczy przez
wiarę we wstrząsającej tajemnicy tego wyniszczenia. Jest to chyba najgłębsza w
dziejach człowieka „kenoza” wiary. Przez wiarę Matka uczestniczy w
śmierci Syna — a jest to śmierć odkupieńcza. W przeciwieństwie do uczniów,
którzy uciekli, była to wiara pełna światła. Jezus z Nazaretu poprzez Krzyż na
Golgocie potwierdził w sposób definitywny, że jest owym „znakiem, któremu
sprzeciwiać się będą”, wedle słów Symeona. Równocześnie zaś spełniły się tam
jego słowa skierowane do Maryi: „A Twoją duszę miecz przeniknie”.
Zaiste,
„błogosławiona jest Ta, która uwierzyła”! Te słowa Elżbiety wypowiedziane po
zwiastowaniu tutaj, u stóp Krzyża, osiągają swą definitywną wymowę. Przejmująca
staje się moc, jaką słowa te w sobie zawierają. Od stóp Krzyża zaś, jakby z
samego wnętrza tajemnicy Odkupienia, rozprzestrzenia się zasięg i perspektywa
tego błogosławieństwa wiary. Sięga ono do „początku” i jako uczestnictwo w
ofierze Chrystusa, nowego Adama, staje się poniekąd przeciwwagą nieposłuszeństwa
i niewiary, zawartej w grzechu pierwszych ludzi. Tak uczą Ojcowie Kościoła,
a zwłaszcza św. Ireneusz, cytowany w Konstytucji Lumen gentium: „Węzeł
splątany przez nieposłuszeństwo Ewy rozwiązany został przez posłuszeństwo
Maryi; co związała przez niewierność dziewica Ewa, to dziewica Maryja rozwiązała
przez wiarę”; w świetle tego porównania z Ewą, Ojcowie — jak przypomina ten
sam Sobór — nazywają Maryję „matką żyjących” i niejednokrotnie stwierdzają:
„śmierć przez Ewę, życie przez Maryję”.
Słusznie
przeto w owym wyrażeniu „Błogosławiona, któraś uwierzyła”, możemy upatrywać jakby
klucz, który otwiera nam wewnętrzną prawdę Maryi: tej, którą anioł przy
zwiastowaniu pozdrowił jako „łaski pełną”. Jeśli jako „łaski pełna” była Ona
odwiecznie obecna w tajemnicy Chrystusa, to przez wiarę stawała się w niej
obecna w wymiarach całego swego ziemskiego itinerarium: „szła naprzód w
pielgrzymce wiary”. Równocześnie zaś tę tajemnicę Chrystusa w sposób
dyskretny — ale bezpośredni i skuteczny — uobecniała ludziom. I nadal nie
przestaje jej uobecniać. Przez tajemnicę Chrystusa także Ona jest obecna wśród
ludzi. Poprzez Syna rozjaśnia się także tajemnica Matki”.
Bł.
Jan Paweł II podkreśla „przyciągającą i
promieniującą moc sanktuariów”, w których ludzie „szukają spotkania z Matką
Pana, z Tą, która jest błogosławiona, ponieważ uwierzyła, jest pierwszą wśród
wierzących — i dlatego stała się Matką Emmanuela. […]
Można
by mówić o swoistej „geografii” wiary i pobożności maryjnej, która obejmuje
wszystkie miejsca szczególnego pielgrzymowania Ludu Bożego, który szuka
spotkania z Bogarodzicą, aby w zasięgu matczynej obecności Tej, „która
uwierzyła” znaleźć umocnienie swojej własnej wiary”.
Jednym
z takich miejsc na mapie Polski jest sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w
Oborach.
Drodzy
bracia i siostry! O czym jeszcze powinniśmy pamiętać, aby prawdziwie w duchu
Maryi przeżywać Rok Wiary?
Papież
Benedykt XVI uczy: „Rok Wiary będzie również dobrą okazją do wzmożonego
składania świadectwa miłosierdzia. […]
Wiara
bez miłości nie przynosi owocu, a miłość bez wiary byłaby uczuciem nieustannie
zagrożonym przez zwątpienie. Wiara i miłość potrzebują siebie nawzajem, jedna
pozwala bowiem drugiej się urzeczywistniać.
Niemało
chrześcijan istotnie poświęca swoje życie z miłością osobom samotnym,
zepchniętym na margines lub wykluczonym, jako tym, którzy jako pierwsi nas
potrzebują i są najważniejsi z tych, których trzeba wesprzeć, ponieważ właśnie
w nich odzwierciedla się oblicze samego Chrystusa. Dzięki wierze możemy
rozpoznać w tych, którzy proszą o naszą miłość, oblicze zmartwychwstałego Pana.
«Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście
uczynili» (Mt 25, 40) — te Jego słowa są przestrogą, o której nie wolno
zapominać, i nieustannym wezwaniem, aby przekazywać innym tę miłość, z którą On
troszczy się o nas. To wiara pozwala rozpoznać Chrystusa, a Jego miłość
pobudza do tego, aby spieszyć Mu z pomocą za każdym razem, kiedy w bliźnim
staje na drodze naszego życia” (Porta Fidei, 14).
Przykładem
takiej postawy, takiej właśnie wiary, „która działa przez miłość” (Ga 5,6) może
być dla nas wielki czciciel Maryi Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński.
W czasie Powstania Warszawskiego ks. Wyszyński, ukrywając się w
Laskach pod Warszawą, pracował jako kapelan domu Sióstr Franciszkanek Służebnic
Krzyża i Zakładu dla dzieci ociemniałych. Był też kapelanem szpitala wojennego
w Laskach, żołnierzem AK okręgu Kampinos. Chodził po lasach, rozgrzeszał
żołnierzy w okopach, zbierał rannych. Pewnego razu znalazł dziewczynę ranną w nogę.
Rana była bardzo głęboka. Nie miał czym założyć ucisku, żeby dziewczyna nie
zmarła z wykrwawienia, zdjął stułę, przewiązał ranę, dziewczynę wziął na
plecy i zaniósł do szpitalika w Laskach. Po latach przyszła na Miodową
elegancka Pani – matka 4 synów, żeby podziękować za ocalenie.
Życie
kardynała Stefana Wyszyńskiego od dzieciństwa było naznaczone cierpieniem.
Bardzo trudnym doświadczeniem dla 9-letniego Stefana była śmierć matki. Później
już jako kleryk w WSD we Włocławku zapadł na groźną chorobę płuc. Gdy 21
czerwca koledzy rozpoczynali rekolekcje przygotowujące do święceń kapłańskich,
diakon Stefan leżał w łóżku, zaś lekarz stwierdził tyfus i skierował go do
szpitala zakaźnego. Ostateczna diagnoza brzmiała: postępująca gruźlica płuc.
Umieszczony w szpitalnej separatce, żarliwie modlił się, by i on mógł przyjąć
święcenia. Koledzy zostali wyświęceni 29 czerwca. Gdy po kilku tygodniach
choroby, wydobrzał, własnoręcznie zmieniał na wydrukowanych już obrazkach
prymicyjnych datę swoich święceń i prymicji.
Dzień
święceń kapłańskich tak wspominał: Gdy przyszedłem do katedry po święcenia,
stary zakrystian powiedział do mnie: "Proszę księdza! Z takim zdrowiem to
chyba trzeba iść na cmentarz, a nie po święcenia..." Tak wszystko się
układało, że tylko miłosierne oczy Matki Najświętszej patrzyły na ten dziwny
obrzęd, który miał miejsce, gdy wygodnie mi było leżeć [krzyżem na posadzce] i
bałem się chwili, kiedy już będę musiał wstać. Bo nie wiedziałem, czy utrzymam
się na nogach. Po święceniach kapłańskich udał się z prymicyjną mszą świętą na
Jasną Górę, by zawierzyć Maryi swoje kapłaństwo.
„Nosiłem
się z zamiarem wstąpienia do zakonu paulinów i poświęcenia się pracy wśród
pielgrzymów – wspomina wczesne lata kapłaństwa. Ojciec Korniłowicz, mój
kierownik duchowy, oświadczył mi, że to nie jest moja droga. Ale nie przestałem
myśleć, że życie moje musi jednak iść drogą maryjną, jakkolwiek by płynęło”.
W
swojej tarczy biskupiej umieścił wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej. Zabrał ją
na dalszą drogę. W liście pasterskim na dzień swego ingresu pisał: „Na
swej tarczy biskupiej niosę pogodną, choć zaoraną bliznami walki, twarz Maryi
(...). Ufam, że […] Matka Jasnogórska będzie i dla mnie, i dla Was
najmilsi, tarczą w walce, zwycięstwem i bramą niebios” (Lublin, 26
maja 1946 r.).
Wszystko postawiłem na Maryję – i to
Jasnogórską – powiedział.
Anna
Rastawiecka wspominając Księdza Prymasa powiedziała:
„Nieraz
patrząc z bliska na życie tego człowieka myślałam – skąd on bierze siłę, skąd
czerpie tę wielką mądrość, cierpliwość i spokój. Jego siłą była żywa wiara.
Ta
niezachwiana wiara w miłość Boga była dla Prymasa Wyszyńskiego największą siłą.
Dlatego kiedy przychodziły różne doświadczenia, nienawiść, walka z Kościołem on
wierzył, że Bóg wszystko widzi i przyjdzie z pomocą. Ten człowiek budował dom
na skale. […] Miłość, którą czerpał z Boga była siłą i nadzieją dla niego i dla
nas, których prowadził”.
Ks.
Prymas na wszystko patrzył oczyma wiary, tak jak Maryja. Dlatego mimo iż jego
życie, jak sam wyznał było jednym „wielkim piątkiem” to jednak potrafił
zachować niezachwianą nadzieję, którą
czerpał z wiary w miłość Boga i Jego Opatrzność nad wszystkim. Potrafił
tę ufność w potęgę Bożej miłości wlewać w serca rodaków w trudnym czasie
komunistycznego zniewolenia.
Sługa
Boży mówił: „O
to tylko idzie, aby zawierzyć Bogu. A zawierzyć trzeba tak bardzo, że
gdyby człowiek stanął wobec największych nawet zagrożeń, musi ufać, że miłość
Boża wyprowadzi go z nich”.
Doświadcza
prześladowania, ale nie załamuje się. Był człowiekiem wielkiej nadziei, co
przebija się zwłaszcza w okresie więziennym. A przecież nie wiedział, co
będzie, liczył się z różnymi możliwościami, włącznie z wywózką na Syberię.
Wyszyński
wiele się w tym czasie modlił, prosząc, by Bóg uchronił go od nienawiści do
krzywdzicieli i prześladowców. Powtarzał często: „nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził".
Żył
miłością bliźniego. W „Zapiskach więziennych” zanotował: „Przebaczam wszystkim
moim nieprzyjaciołom i tym, którzy są blisko mnie, i tym, którzy są daleko, i
wydaje im się, że wszystko mogą”. Słowa przebaczenia zawarł też w testamencie:
„Uważam sobie za łaskę, że mogłem dać świadectwo prawdzie jako więzień
polityczny przez trzyletnie więzienie i że uchroniłem się przed nienawiścią do
moich rodaków sprawujących władzę w państwie. Świadom wyrządzonych mi krzywd,
przebaczam im z serca wszystkie oszczerstwa, którymi mnie zaszczycili”.
Sługa
Boży dzieli się z nami głęboką tajemnicą swego serca, gdy wyznaje:
„Wydaje mi się, że najbardziej
bezpośrednią mocą w moim życiu jest Maryja. Wszystko postawiłem na Maryję...
Jeżeli Chrystus chciał, aby pod krzyżem
trwała Jego Matka – Maryja, dał nam przez to gwarancję, że każdy, kto stoi
bodaj pod największym krzyżem życia, ale przy Matce Najświętszej, nie odejdzie
od Chrystusa”.
25
września 1953 r. kardynał Wyszyński został aresztowany, ale zanim to nastąpiło,
w obliczu zmasowanych ataków na Kościół, powiedział słowa, które przeszły do
historii: Znalazłem dłonie, w których można ubezpieczyć Kościół i naród.
Wszystko postawiłem na Maryję! Uwięzienie Księdza Prymasa, przyjęte przez niego
z bezgranicznym zaufaniem wobec Boga, stało się sposobnością do jego dalszego
wzrostu duchowego oraz przygotowania głębokiej odnowy moralnej przez program
Jasnogórskich Ślubów Narodu i Wielkiej Nowenny przed Tysiącleciem Chrztu
Polski.
Po
bezprawnym aresztowaniu prymas Polski był przewożony do czterech kolejnych
miejsc internowania (w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku, Komańczy).
Zawierzył swoje cierpienia Maryi, oddając się Jej całkowicie w niewolę 8
grudnia 1953 r. i pozwalając rozporządzać sobą i wszystkim, co do mnie należy.
Ta ufność i przekonanie, że Maryja nigdy nie opuszcza swoich dzieci, stały u
podstaw zawierzenia oraz oddania w niewolę całej Polski Maryi za Kościół. Tak
owocowało w życiu Sługi Bożego kardynała Stefana Wyszyńskiego cierpienie
przyjęte z zaufaniem do Boga, że nic nie dzieje się bez Jego woli. W trzecią
rocznicę aresztowania i uwięzienia Prymas Tysiąclecia napisał: Nigdy nie
wyrzekłbym się tych trzech lat i takich trzech lat z curriculum mego życia.
Jednak lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niż miały upłynąć na Miodowej.
Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła powszechnego w świecie - jako
stróża prawdy i wolności sumień, lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla
pozycji mojego Narodu; lepiej dla moich diecezji i dla wzmocnienia postawy
duchowieństwa. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy.
Szykany
i walka z Kościołem nie ustały również po uwolnieniu Księdza Prymasa we
wrześniu 1956 r. Potwierdza to historia nawiedzenia obrazu Matki Bożej -
"aresztowanie" obrazu i wędrujące po kraju puste ramy, brak zgody
władz państwowych na przyjazd papieża Pawła VI na uroczyste obchody Tysiąclecia
Chrztu Polski czy kalumnie i gromy, jakie spadały na Księdza Prymasa po liście
biskupów polskich do biskupów niemieckich ze słowami: Przebaczamy - i prosimy o
przebaczenie. Powtarzał wtedy: Pan Bóg wie, co robi, trzeba tylko Mu ufać bez
granic! I chociaż protestował przeciw prześladowaniom oraz stale i głośno
upominał się o prawa dla Kościoła i rodaków, nigdy nie dał się sprowokować. W
najtrudniejszych momentach był gotowy wziąć na siebie wszelką odpowiedzialność,
byle tylko nie dopuścić do przemocy i rozlewu krwi.
Bóg
wynagrodził wielkiego Prymasa Tysiąclecia pod koniec jego życia ogromną
radością. Papieżem został Polak - kardynał Karol Wojtyła. Ale i ta radość nie
była wolna od cierpienia, którego apogeum stanowił krwawy zamach na Ojca
Świętego13 maja 1981 r. Były to ostatnie tygodnie życia Księdza Prymasa.
Gasnącym głosem, uczestnicząc w mszy świętej transmitowanej przez radio,
skierował do wszystkich Polaków prośbę: Wiem, że modlicie się za mnie. Proszę
Was, odtąd już wszystko za niego, za Papieża... Trzeba wielkiej miłości i
pokory, by w obliczu własnej śmierci wypowiedzieć takie słowa.
Kardynał
Stefan Wyszyński powtarzał Janowi Pawłowi II: Musisz wprowadzić Kościół w
trzecie tysiąclecie. Było to prawdziwe proroctwo, które wypełniło się także za
cenę wielu cierpień niezłomnego Prymasa Tysiąclecia.
Bracia
i siostry! Droga Prymasa Tysiąclecia, niewolnika Maryi Jasnogórskiej Królowej
Polski stanowi dla nas wielki duchowy testament, szczególnie teraz w Roku Wiary
pragniemy o tym sobie przypominać.
O.
Gabriel Bartoszewski OFMCap, wicepostulator w procesie beatyfikacyjnym kard.
Stefana Wyszyńskiego powiedział: „Jego osoba i przesłanie, jakie nam
pozostawił, jest i będzie trwałe. „Czas go nie oddali”.
Więcej
o świadectwie jego heroicznej wiary pisałem w rozważaniu: „U tronu Oborskiej
Matki dziękujemy za Prymasa Tysiąclecia”
Drodzy
Czciciele Maryi! Stajemy dzisiaj przed wsławioną łaskami Pietą Oborską,
wpatrujemy się w pochylone nad nami oblicze Matki Bolesnej, do której
pielgrzymował także Prymas Tysiąclecia i której skronie ozdobił papieskimi
koronami. Prośmy Maryję, by wsławiła swego wiernego syna i świętego niewolnika
chwałą ołtarzy.
„Wypraszając
dar jego beatyfikacji, uczmy się od niego zawierzenia swego życia Matce Bożej.
Niech jego ufność wyrażona w słowach: "Wszystko postawiłem na Maryję"
będzie dla nas szczególnym wzorem” (Benedykt XVI). Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
Na koniec: „Komunikat w
sprawie procesu beatyfikacji Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego,
Prymasa Polski”
W
kaplicy Domu Arcybiskupiego w Szczecinie, w dniu 27 marca 2012 r., Jego
Ekscelencja Andrzej Dzięga Arcybiskup Metropolita Szczecińsko-Kamieński
otworzył proces o domniemanym cudownym uzdrowieniu za przyczyną Sł. Bożego
Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Sprawa dotyczy młodej niewiasty, którą w wieku
19 lat dotknęła choroba raka tarczycy. W dniu 17 lutego 1988 r. wykonano w
Szczecinie rozległą operację tarczycy usuwając zmiany nowotworowe oraz
dotknięte przerzutami węzły chłonne. Po początkowym pozornym polepszeniu stan
zdrowia się pogorszył. Podczas pobytu w Instytucie Onkologii w Gliwicach w
styczniu i marcu 1989 leczono ją jodem radioaktywnym. W gardle wytworzył się
guz wielkości 5 cm,
który dusił i zagrażał życiu. Jak zeznaje zainteresowana osoba, "każdy
oddech wydawał się być ostatnim". Lekarze rokowali jej trzy miesiące
życia. Dzięki intensywnej modlitwie sióstr zakonnych, zanoszonej za
wstawiennictwem Sł. Bożego Stefana Kard. Wyszyńskiego, podczas pobytu chorej w
Instytucie Onkologicznym w Gliwicach, w marcu 1989 r. niespodziewanie nastąpiła
radykalna poprawa. Trwałość uzdrowienia do dnia dzisiejszego sprawdził czas i
systematyczna kontrola medyczna.
Po
zbadaniu dokumentacji lekarskiej przez dwóch profesorów medycyny w Warszawie i
wydaniu pozytywnych opinii, postulacja sprawy beatyfikacji Kard. Wyszyńskiego i
Arcybiskup Metropolita Szczecińsko-Kamieński Andrzej Dzięga uznali, że istnieją
podstawy prawne i faktyczne do rozpoczęcia procesu o domniemanym cudownym
uzdrowieniu. […]
Warszawa
- Szczecin, 27 marca 2012 r.
O.
Gabriel Bartoszewski OFMCap Wicepostulator.
Ks.
dr Sławomir Zyga, Rzecznik prasowy Kurii Arcybiskupiej w Szczecinie.
|