24.06.2006
29.12.2006 - ostatnia aktualizacja
Jezus trzyma za rękę


Drodzy Czciciele Matki Bożej Bolesnej! Jednym z doświadczeń, jakie staje się udziałem człowieka jest doświadczenie nocy cierpienia. Sprowadzają ją choroby, które skazują człowieka na długotrwałe kalectwo lub powolne konanie; cierpienia duchowe w rodzaju ciężko zranionego serca oraz inne przykre sytuacje, które trzeba po prostu przetrwać.

Cierpienie najczęściej bardzo zmienia człowieka, jego wyobrażenie o życiu, o świecie, o Bogu. Dość często skutkiem tej przemiany jest jakieś duchowe otępienie, cynizm, rozgoryczenie, ucieczka od ludzi (ulubionymi towarzyszami staje się pies, kot czy papuga) czy pretensje do Boga.

Jakże w tych ciemnych nocach cierpienia potrzebny jest ktoś, kto jest blisko, trzyma za rękę i do kogo z pełną ufnością można wołać: Nadziejo nasza – witaj! A taki ktoś jest na pewno... Jest i zrozumie, bo serce ma przeszyte siedmioma mieczami boleści. Kiedy Maryja ofiarowała swego Syna w świątyni, starzec Symeon rzekł do Niej: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę przeniknie miecz... (Łk 2,34-35)

Zapowiedziany przez Symeona miecz cierpienia tkwił w Jej sercu całe życie. Dzięki niemu stała się Matką Boleściwą, ale nie załamaną. Dlaczego? Bo wiedziała, że w cierpieniu jest z Nią Bóg, któremu zawierzyła i że cierpienie Jej ma swoje miejsce w mądrych, zbawczych planach Boga. Być może niewiele z tego wszystkiego rozumiała, lecz to nie osłabiało Jej ufności i nie podważało uczynionego Bogu oddania.

Bóg jest z nami i w naszej nocy cierpienia. On się nie zmienia. To my się zmieniamy. To losy naszego życia ulegają przemianie; zdrowie, samopoczucie, powodzenie... On jest Zawsze Ten Sam, pełen miłości i miłosierdzia. A będąc z nami w cierpieniu, chce być towarzyszem tej drogi, jaką każdy cierpiący przejść powinien. Jest to droga, która wiedzie od zdziwienia: Dlaczego właśnie ja?, przez bunt i rozgoryczenie, aż po korne i pełne zaufanie Bogu spotkanemu w ciemności wiary. Kto tę drogę przejdzie należycie, nie załamie się, nie zmarnuje łaski cierpienia, nie popadnie w zwątpienie, ten nie spowolni swego rozwoju, lecz go przyśpieszy. Na tej drodze towarzyszy i pomaga nam Maryja, Matka Bolesna. Od Niej uczymy się łączyć nasze cierpienia z Męką Chrystusa i z miłością podążać Jego śladami.

Drodzy Bracia i Siostry! Posłuchajmy świadectwa złożonego w Oborskim Sanktuarium w dniu 10 września br. Ewa z Mławy napisała:

Mam 43 lata. Pragnę zaświadczyć o nieskończonej miłości Jezusa Miłosiernego i potężnym wstawiennictwie Matki Bolesnej i Jej nieogarnionej miłości do swoich dzieci.
To wszechogarniająca miłość Jezusa Chrystusa i miłość macierzyńska naszej Matki uczyniła cud w moim życiu. Doznałam łaski uzdrowienia duchowego i fizycznego z choroby nowotworowej. Otrzymałam najpiękniejszy dar – dar nowego życia dla mojego ciała i duszy, bo umierało nie tylko moje chore ciało, ale i moja chora dusza. W tym miejscu chcę nadmienić krótko jak wyglądało moje życie przed chorobą.
Byłam szczęśliwą matką i żoną. Moje życie toczyło się wokół pracy, domu i przyjaciół. Finanse pozwalały mi na wygodne życie. Wydawało mi się, że nic mi do szczęścia nie brakuje.
Choć wychowana byłam w rodzinie katolickiej, to w swoim życiu dorosłym po drodze powoli oddalałam się od Boga, a rodzina wraz ze mną przez lenistwo i zaniedbanie. Choć pragnęłam wrócić do Boga, to mój grzech i słabości powodowały, że trwałam w tym i nie miałam sił powstać sama ze swojego upadku. Moje życie na pozór było szczęśliwe, wiem to dopiero teraz. W tej chwili mojego życia z pomocą przyszedł mi Pan Jezus, aby ratować moją duszę.
W 2000 r. zachorowałam na nowotwór złośliwy z przerzutami do kości. Stan zaawansowany. Medycyna niewiele miała mi do zaoferowania. To co próbowano mi podać to albo powodowało szybszy rozwój choroby (np. po naświetlaniach) lub podany lek na mnie nie działał. Bardzo szybko skończono próby leczenia, stwierdzając że nie ma dla mnie leczenia w Polsce ani za granicą. Próbowałam jednak szukać ratunku za granicą na własną rękę. Niestety szybko zabrano mi nadzieję i kazano czekać na koniec. Choroba bardzo szybko postępowała, silne bóle kręgosłupa rozchodzące się po całym ciele, niemożność chodzenia. Stan beznadziejny.
W tym momencie dotarło do mnie, że wszystkie drzwi są przede mną zamknięte, że jestem sama, bezsilna. Ale w moim sercu nie było rozpaczy, tylko głęboki smutek. Nie czułam beznadziejności. Pragnęłam żyć szczególnie dla dziecka. W mym sercu zrodziło się również głębokie pragnienie pojednania z Panem Bogiem, powrotu do Niego, przeproszenia za moje puste życie. Było to dla mnie bardzo trudne, ale wiedziałam, że jest to ostateczna chwila, że nie mam już czasu. Poszłam do spowiedzi świętej generalnej z całego życia, zaczęłam uczestniczyć w Eucharystii, przyjmować sakramenty święte (w tym wielokrotnie namaszczenie chorych). Odzyskiwałam spokój i nadzieję.
To tu w tym świętym miejscu, w Oborskim Sanktuarium Matka Bolesna wyprasza u swego Syna Jezusa Chrystusa dla mnie łaski. To tu dokonywało się moje uzdrowienie duchowe i fizyczne. Przyjaciele postanowili za mnie, że przywiozą mnie do Obór, tu Mateńka na pewno pomoże. Z głęboką wiarą i nadzieją, większą od mojej, przywieźli mnie na modlitwę indywidualną, bo mój stan fizyczny nie pozwalał inaczej. Ojciec karmelita przyjął nas z ogromną troską i miłością. Zaprosił nas do kaplicy, gdzie wspólnie modliliśmy się. Przyjęłam Matkę Bożą do swego serca i życia w szkaplerzu św.
Po modlitwie Ojciec pożegnał mnie słowami: – „Wszystko będzie dobrze, Jezus mocno trzyma Cię za rękę”. Te słowa w mojej drodze krzyżowej z Jezusem były siłą i mocą dla mnie w moim cierpieniu. Ciągle do nich wracałam. To one dawały mi siłę trwać, mieć nadzieję wbrew nadziei. Przyjęłam krzyż i pragnęłam nieść go w cichości i pokorze. Ale to tylko możliwe było z Bogiem. Nie zadręczałam bliskich i nie miałam żalu w sercu do Boga. Bałam się tylko jednego: czy to kara za grzechy, czy łaska? Pięknie odpowiedział mi na to pytanie kapłan: – „Jeśli córko przyjmiesz ten krzyż – to łaska, a jeśli odrzucisz i będziesz z nim walczyła – to kara. Zależy od Ciebie”. A potem pokazał mi sam Jezus Chrystus, że to łaska. Gdy przyjęłam krzyż, to cierpienie wydało ogromny owoc – owoc nawrócenia i uzdrowienia z choroby. To spotkanie z Matką Bolesną i z Jezusem, przyjęcie Matki Bożej do swojego życia i uznanie Jezusa Chrystusa za swojego Pana i Króla odmieniło całkowicie moje życie i przebieg choroby. Od tego momentu zatrzymała się choroba.
Obecność Matki Bożej i Jezusa Chrystusa czułam bardzo mocno w moim życiu, a zwłaszcza w trudnych chwilach (np. gdy jechałam do szpitala na badania). Modliłam się nieustannie w domu, w szpitalu, pod gabinetami lekarskimi, nawet leżąc pod aparaturą. Pan Jezus był ze mną w codziennej Eucharystii, comiesięcznej spowiedzi i we wszystkich sakramentach jakie mogłam przyjmować. To ich obecność w moim sercu dawała mi pokój, siłę i nadzieję. Wszystko czyniłam, aby zbliżać się do Boga, bo w Nim było moje uzdrowienie, bo On był jedyną moją nadzieją i ratunkiem. Moje życie nabierało sensu i radości. Wzrastałam w modlitwie, poznawałam Jezusa i Jego miłość przez Ewangelię. Trzymana za rękę przez Matkę Bożą i Jezusa Chrystusa małymi krokami szłam za Tą Miłością, Prawdziwą i Miłosierną. Przez wierną modlitwę Jezus uzdrawiał moją duszę, serce a za tym następowało uzdrowienie fizyczne. Odkryłam, że cierpienie ma sens, ale tylko z Jezusem, w Jezusie i dla Jezusa.
Moje życie cudownie się przemieniało. Otwierałam się coraz bardziej na miłość Boga, a On czynił cuda w moim życiu. Jezus Chrystus stanął w centrum mojego życia. Wszystko inne stało się marnością nad marnościami. Pan Bóg swoim miłosierdziem ogarnął całą moją rodzinę, za którą nieustannie się modlę. Mój syn 3 lata temu przyjął szkaplerz św. i nigdy go nie zdejmuje. Mój mąż zaczął chodzić regularnie do kościoła ma Mszę św., a jego serce jest coraz bardziej otwarte na Boga. Mój powolny, ale bardzo widoczny powrót do zdrowia fizycznego wszystkich wprawiał w zdumienie. Lekarze zupełnie nie potrafili tego wytłumaczyć medycznie, nawet nie próbowali. A ja przyjeżdżając na wizyty lekarskie byłam coraz zdrowsza, radośniejsza, pełna nadziei i pokoju. Ale to była siła i moc pochodząca od Boga. Sama z siebie nie byłabym w stanie tego znieść nawet chwili. Z Bogiem poniosłam swój krzyż. Kiedy upadałam, brakowało sił, biegłam przed Najświętszy Sakrament, wracałam umocniona ufając w Boże Miłosierdzie. Jezus prowadził mnie swoimi ścieżkami.
W 2003 r. lekarz orzekł, że z tych badań, jakie mi wykonano jestem zdrowa. Po dłuższym czasie dla potwierdzenia wysłano mnie na najdokładniejsze w Polsce badanie o nazwie PET w Bydgoszczy, które wykrywa nawet pojedyncze komórki nowotworowe. Wynik potwierdził, że nie ma nowotworu. Jeżdżę regularnie na badania kontrolne.
Przez Niepokalane Serce Maryi oddałam Jezusowi swoje życie. Zawierzyłam każdą chwilę życia, swoją rodzinę, małe sprawy i te największe i nigdy nie doznałam wstydu. Już teraz nie chcę żyć dla siebie, ale dla Pana Boga i dla innych. Pragnę nieść Jezusa wszystkim ludziom. Być w Jego rękach narzędziem i apostołem. Żyć na Jego chwałę.
Pan Jezus postawił mnie we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, w Hospicjum Królowej Apostołów jako wolontariusza, w grupie modlitewnej, w grupie wsparcia dla osób z chorobą nowotworową i w grupie ewangelizacyjnej dla młodzieży. Służba Bogu i ludziom to pragnienie i treść mojego nowego życia. Gdyby nie śmiertelna choroba nie poznałabym miłości Bożej, gdyby nie miłosierdzie Boże umarłoby nie tylko moje ciało, ale i dusza.
Miałam dwa życia: przed chorobą i po chorobie. To drugie życie, które dostałam przez cierpienie jest pełnią szczęścia, bo żyję z Bogiem i w Bogu. Nie oddałabym nikomu mojego krzyża, bo odkryłam, że to krzyż miłości od Boga. Bóg nie pragnął ofiary, ale przyszedł z miłosierdziem. Nie przyszedł mnie sądzić, ale uratować.
Miłości Bożej składam hołd, uwielbienie i dziękczynienie, prosząc aby moje życie było jedną modlitwą dziękczynną i uwielbieniem Boga za Jego łaski i cuda jakie uczynił mi Pan. Chwała Panu.

Drodzy bracia i siostry, pokrzepieni tym świadectwem, razem z Matką Bolesną pragniemy podążać śladami Boskiego Odkupiciela. Maryja z miłością weźmie nas za rękę, uciszy bólem nabrzmiałe pytania, udzieli światła i wyprosi łaski na każdą godzinę próby. Ona z miłością podprowadzi nas pod krzyż swego Syna, do Jego otwartego Serca, źródła łaski i miłosierdzia.
Amen.

o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio