Umiłowani
w Panu, bracia i siostry!
Z
inicjatywy Papieża Franciszka w całym Kościele obchodzony jest Rok Jubileuszowy
2025. rocznicy Wcielenia i Narodzenia Syna Bożego, naszego Pana Jezusa
Chrystusa. Hasło i temat przewodni Jubileuszu wyrażają słowa: ”Pielgrzymi
Nadziei”. Ojciec Święty w bulli inaugurującej Rok Święty podkreśla, że Wszyscy
jesteśmy „wezwani do bycia namacalnymi znakami
nadziei dla wielu braci i sióstr żyjących w trudnych warunkach”.
W
swoim tegorocznym orędziu na Wielki Post zatytułowanym ”Podążajmy razem w
nadziei” pisze: „Chrześcijanie
są wezwani do pokonywania drogi wspólnie, nigdy jako samotni podróżnicy”.
Ojciec Święty zachęca nas, „abyśmy
wychodzili na spotkanie każdej osoby, niosąc dobroć i czułość Boga!”. A Św.
Paweł Apostoł wzywa: „W czynieniu dobrze nie ustawajmy” (Ga 6, 9).
Pięknym
przykładem może być dla nas wspominany dzisiaj w liturgii Święty Jan Boży -
ojciec ubogich i chorych.
Bonifratrzy
czyli ”Dobrzy Bracia” z Polskiej Prowincji Zakonu Szpitalnego Św. Jana Bożego
tak piszą na stronie internetowej o swoim Założycielu:
„Urodził
się w portugalskiej mieścinie zwanej Montemayor El Nuevo, o świcie 8 marca 1495
roku. Żył 55 lat. Przyszły Święty urodził się zaledwie trzy lata po odkryciu
Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Być może właśnie klimat tamtej epoki sprawił,
że jako dziecko też był ciekawy obcych krain.
Jan
wcześnie opuścił dom rodzinny, bo zaledwie w wieku ośmiu lat.
Towarzyszyły temu zagadkowe okoliczności. U jego rodziców znalazł gościnę
pielgrzym zmierzający do Hiszpanii. Prawdopodobnie pod wpływem jego barwnych
opowieści chłopiec postanowił uciec z domu. Wraz z nieznajomym dotarł do
hiszpańskiej miejscowości Oropesa. Tu opiekę – a później wykształcenie –
uzyskał w rodzinie zarządcy trzód. Zaczął pracować, osiągnął życiową
stabilizację. Lecz po blisko 20 latach spędzonych w Oropesie zdecydował się porzucić
przybraną rodzinę i wstąpił do wojska jako ochotnik. Wziął udział w
walkach hiszpańsko-francuskich. Usunięty karnie ze służby (gdyż nie upilnował
łupów wojennych) wrócił do Oropesy. Po kilku latach jednak znów się zaciągnął.
Tym razem do wojska, które udało się aż na Węgry, aby stawić czoła sułtanowi
tureckiemu Sulejmanowi II Wspaniałemu.
Po
powrocie z dalekiej wyprawy wojennej postanowił odwiedzić – po 30 latach –
swoje rodzinne strony. Dowiedział się wówczas tragicznej prawdy o losie swoich
rodziców. Po jego zniknięciu matka zmarła ze zgryzoty, a ojciec – straciwszy i
syna, i żonę, udał się do Lizbony, gdzie wstąpił do klasztoru franciszkanów,
tam też świątobliwie dożył swoich dni. Próbując uciec przed wyrzutami sumienia,
Jan wyjechał do Afryki, do Ceuty. Najął się do katorżniczej pracy przy budowie
fortyfikacji. Później – z nakazu swego spowiednika – wrócił do Europy i począł
rozczytywać się w książkach religijnych, a także zajął się ich
rozpowszechnianiem.
W
czasie gdy Jan zajmował się handlem książkami, przydarzyła mu się znamienna
historia. Wędrując z koszem książek na plecach, napotkał utrudzonego drogą
małego chłopca. Dziecko było bose i biednie ubrane. Jan dał chłopcu własne
obuwie, które jednak okazało się za duże na dziecięce nóżki. W tej sytuacji
Jan, chcąc ulżyć zmęczonemu dziecku, posadził je na koszu i poniósł dalej. Tak
dotarli do źródła, przy którym zatrzymali się na odpoczynek. Wtedy Jan
zauważył, że chłopiec trzyma w ręce otwarty do połowy owoc granatu, z którego
wystaje krzyż. Jakież było jego zdziwienie, gdy dziecko odezwało się do niego:
„Janie Boży, Granada będzie dla ciebie krzyżem!” Po chwili chłopiec zniknął.
Granada
stała się dla Jana przede wszystkim miejscem ostatecznej przemiany. Sprawiło to
kazanie, które wygłosił tu 20 stycznia 1539 r. Jan z Avili. Kaznodzieja nawiązał
do Ewangelii Św. Łukasza mówiącej o tym jak po modlitwie na górze Jezus zszedł,
aby w dolinie spotkać się tłumami, które na Niego czekały (por. Łk 6).
„Gdyby
Pan nie zszedł na dół (…) co stałoby się z nami? Pozostalibyśmy z
naszymi słabościami. Gdyby Pan nie zrezygnował ze swego Majestatu i nie
przywdział szaty człowieczeństwa naszego, by nas obmyć, ludzie pozostawaliby
nadal w swej nędzy i sromocie. (…) Lecz Pan zszedł na dół. (…) Chrystus
przyszedł, by zgładzić grzech. Zszedł z góry Swego Majestatu, by wejść na górę
Kalwarię”. Ten kapłan, zwany apostołem Andaluzji, nawoływał do wystrzegania się
grzechu. Czynił to w tak gorących słowach, że Jan Boży opuścił kościół
dogłębnie poruszony. Jeszcze tego samego dnia porozdawał potrzebującym dzieła
religijne i inne wartościowe przedmioty, które posiadał. Ogarnięty uczuciem
żalu za grzechy głośno błagał Boga o przebaczenie i wzywał miłosierdzia Bożego.
Ludzie, którzy obserwowali jego zachowanie, byli zdania, że Jan postradał
zmysły. Umieszczono go w szpitalu, na oddziale dla psychicznie chorych.
Przyszło mu tu doświadczyć brutalnych metod, jakie wówczas powszechnie
stosowano wobec osób z zaburzeniami psychicznymi. Nie skarżył się jednak, za to
z dużą ofiarnością stawał w obronie swoich towarzyszy niedoli. Doznane
cierpienia sprawiły, że dojrzewała w nim decyzja o założeniu własnego szpitala,
w którym chorzy byliby godnie traktowani. Na realizację tego zamiaru nie trzeba
było długo czekać.
Gdy
po kilku miesiącach Jan opuścił szpital, całkowicie oddał się służbie chorym.
Dobrowolnie skazał się na życie w ubóstwie pośród najbiedniejszych mieszkańców
Granady. Dzielił się z nimi tym, co otrzymał za sprzedaż uzbieranego drewna.
Zaczął ich też organizować w grupę ludzi niosących sobie wzajemnie pomoc. A gdy
zamożni mieszkańcy Granady dostrzegli pozytywne efekty tych wysiłków, otrzymał
środki na zakup ziemi przy ulicy Lucena, w którym urządził przytułek dla
bezdomnych.
Na
piętrze wydzielił pokoje dla chorych. Ten pierwszy szpital Jana Bożego był
bardzo skromny, ale pod względem metod pracy korzystnie odróżniał się od innych
ówczesnych placówek medycznych. Dbano tu o higienę, powszechnie jeszcze wtedy
lekceważoną. Osoby chore psychicznie Jan Boży oddzielił od reszty chorych i
postępował z nimi łagodnie, a nie tak, jak jego traktowano, gdy przebywał w
szpitalu. Aby wyżywić swoich podopiecznych, codziennie obchodził miejscowe
targi przed zamknięciem, chcąc uzyskać od handlarzy niesprzedane resztki
towaru. A ponieważ to nie wystarczało, żebrał wśród bogatszych mieszkańców
Granady. Otrzymywał pozostałości z posiłków, czasem trochę pieniędzy.
W
jednym z listów pisał: „Tylu ubogich tutaj przychodzi, iż ja sam często
zastanawiam się, jak ich tu wszystkich utrzymać. Ale Jezus Chrystus troszczy
się o wszystko i wszystkich żywi. Wielu ubogich przybywa do domu Bożego,
albowiem Grenada jest wielkim i bardzo zimnym miastem, zwłaszcza teraz w porze
zimowej. Obecnie dom ten mieści ponad stu dziesięciu chorych, zdrowych,
domowników i podróżnych. Ponieważ jest to dom otwarty, dlatego przyjmuje się
chorych wszelkiego rodzaju i stanu: ułomnych, kalekich, trędowatych, niemych,
obłąkanych, sparaliżowanych, dotkniętych wrzodami, starców i dzieci, ponadto
niezliczonych pielgrzymów i podróżnych, którzy tu przybywają. Od nikogo nie
żąda się zapłaty, ale Chrystus troszczy się i przygotowuje wszystko.
Toteż
pracuję tutaj zadłużony i jestem więźniem z powodu Jezusa Chrystusa.
Niejednokrotnie bowiem nie śmiem wychodzić z domu z powodu ciążących na mnie
długów, a gdy widzę, jak bardzo cierpią moi biedni bracia i bliźni, jak są
przybici na duchu i na ciele, a ja im nie mogę pomóc, to ogarnia mnie wielki
smutek. Ufam wszakże Chrystusowi, bo On zna moje serce. Dlatego powiadam:
nieszczęsny człowiek, który ufa ludziom, a nie Chrystusowi. Czy chcesz, czy nie
chcesz, ludzie cię opuszczą. Ale Chrystus jest wierny i niezawodny. Chrystus
naprawdę o wszystko się troszczy. Jemu nieustannie dziękujmy”.
Jan
Boży miał zwyczaj myć nogi każdemu choremu trafiającemu do szpitala. Jakże się
zdziwił, gdy podczas tej czynności u jednego z biedaków dostrzegł na stopach
stygmaty Chrystusa. Zobaczył również poświatę wokół głowy mężczyzny i usłyszał
słowa: „Janie cokolwiek dobrego czynisz ubogim i chorym, Mnie samemu czynisz”.
Zaraz potem widzenie znikło.
Utworzenie
szpitala w Granadzie, a później utrzymywanie go, graniczyło z cudem. Jan Boży
sam nie miał przysłowiowego grosza przy duszy, ale udawał się po pomoc do
ludzi, których stać było na podzielenie się jedzeniem lub pieniędzmi z
biedniejszymi. Swym przejmującym głosem umiał trafić do sumień.
Jan
potrafił przekonująco wyjaśnić potencjalnemu darczyńcy, co można zyskać na
obdarowywaniu bliźniego. Argumentował: dając drugiemu sam siebie obdarowujesz,
bowiem swoim uczynkiem zbawiasz własną duszę. Ten sposób rozumowania kruszył
opór najtwardszych egoistów. Istotę dobroczynności zawarł św. Jan Boży w
słowach: „Bracia czyńcie dla siebie dobrze!” Widząc ogromną pracę Świętego na
rzecz chorych, ludzie coraz chętniej wspierali jego działalność. Dzięki temu
mógł przenieść swój szpital do znacznie wygodniejszej siedziby.
W
naszych czasach w szpitalach pracują lekarze, pielęgniarki i personel
pomocniczy. Św. Jan Boży sam spełniał wszystkie ich funkcje. Kiedy trzeba było,
na własnych plecach zanosił do szpitala ludzi, którzy nie mogli tam dojść.
Zdarzyło się jednak, że w tej pracy nie starczyło mu sił. Kiedyś upadł pod
ciężarem dźwiganego człowieka i nie mógł ponownie ruszyć w drogę. Tradycja
głosi, że wówczas objawił mu się Rafał Archanioł, który go wspomógł. Po paru
dniach Archanioł zjawił się znowu. Tym razem przybył do szpitala z koszem
chleba, gdy Jan nie miał czym nakarmić swoich chorych.
W
początkach istnienia szpitala przy ul. Lucena, Janowi doraźnie pomagały w pracy
różne osoby. Pierwszego stałego współpracownika doczekał się dopiero po sześciu
latach. Był nim Antoni Martin. Ten pochodzący z zamożnej rodziny człowiek
doprowadził do uwięzienia oraz skazania na karę śmierci, zabójcę swojego brata.
W tym czasie spotkał jednak Jana Bożego. Pod wpływem Świętego, Antoni
przebaczył winowajcy. Postanowił również poświęcić się służbie ubogim i
pozostał w szpitalu. Wspomnianemu zabójcy, Piotrowi Velasco, darowano życie.
Gdy został wypuszczony z więzienia, również resztę swego życia poświęcił
podopiecznym Jana Bożego.
Dowód
wyjątkowego oddania chorym dał Jan Boży w połowie 1549 r., kiedy w Szpitalu
Królewskim w Granadzie wybuchł groźny pożar. Liczni świadkowie widzieli, jak
Jan wielokrotnie wchodził do płonącego budynku i wynosił stamtąd chorych,
którzy nie mogli się wydostać o własnych siłach. Później uratował jeszcze część
sprzętów. W pewnej chwili świadkom zdarzenia wydawało się, że nikt nie zdoła
już wyjść na zewnątrz. Ku zdumieniu wszystkich, po dłuższym czasie, Jan ukazał
się znowu, mając tylko osmolone brwi i rzęsy. Uznano to za cud.
Ostatecznie
nie ogień, lecz woda doprowadziła Jana Bożego do kresu ziemskiej wędrówki.
Chciał on uratować chłopca, który tonął w wezbranych nurtach rzeki. Skok do
lodowatej rzeki przypłacił ciężką chorobą. Zanim ostatecznie legł w łóżku,
zdążył jeszcze złożyć wizytę wszystkim ludziom, którzy wsparli jego dzieło i
którym był coś winien. Chciał, aby po jego śmierci dokładnie wiedziano, komu
trzeba spłacić długi.
Św.
Jan w swoim liście do księżnej Sessy pisał: „Gdy jestem stroskany, nie znajduję
lepszego rozwiązania ani pociechy nad wpatrywanie się i kontemplowanie Jezusa
Chrystusa Ukrzyżowanego. Myślę wtedy o Jego świętej Męce, którą cierpiał w tym
życiu. Wszystko to czynił dla nas grzeszników, złych i niewdzięcznych. (…) Obym
kochał i służył tylko Jezusowi”.
Czując
zbliżającą się śmierć, poprosił współbraci, aby pozostawili go w samotności. 8
marca – dzień jego ziemskich narodzin stał się także dniem jego narodzin dla
Nieba. Umarł na klęczkach podczas modlitwy 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. Odejście
Jana Bożego pogrążyło w smutku całą Granadę. Na pogrzeb przybyły nieprzebrane
tłumy ludzi. Trumnę tego, który za życia służył najbiedniejszym ponieśli
przedstawiciele bogatych rodów. Ciało złożono w bocznej kaplicy kościoła Matki
Bożej Zwycięskiej, gdzie niebawem wydarzyło się wiele cudów” (tekst ze strony www.bonifratrzy.pl) .
Drodzy
bracia i siostry! Wraz ze Zbawicielem także Maryja, Matka pięknej miłości, otaczała
Jan swoją czułą opieką i znajdowała najwyższe upodobanie w podejmowanych przez
niego uczynkach miłosierdzia. W jednej z wizji nałożyła mu cierniową koronę jako
zapowiedź złotej korony, która go czekała w Niebie.
Bracia
i Siostry! Maryja Bolesna, która gromadzi nas dzisiaj na Oborskiej Kalwarii,
niech będzie także dla nas czułą Matką i pewną Przewodniczką na drodze naszej
duchowej odnowy i prowadzi śladami Jezusa przez krzyż do chwały
zmartwychwstania.
Niech
pomaga nam wiernie towarzyszyć i służyć Mu z pełnym miłości oddaniem, gdy
każdego dnia spotykamy Go w naszych cierpiących braciach i siostrach – w
chorych i starszych, samotnych i opuszczonych, dotkniętych biedą materialną i
zranionych nałogami. Oczami wiary rozpoznajmy w każdym z nich Cierpiącego Pana.
Ocierajmy w nich Jego umęczone oblicze, pocieszajmy Jego Serce, „ofiarujmy wraz
z naszym gestem miłości słowo ufności, i sprawmy, by bliźni poczuł się kochany
przez Boga jak dziecko”. Jako
”Pielgrzymi Nadziei” podążajmy razem śladami naszego Pana – „przez krzyż do
Nieba” i „dopóki mamy czas czyńmy dobrze wszystkim” (Ga 6, 10).
Do tego zachęca nas papież Franciszek w swoim
wielkopostnym orędziu z 2022 roku:
„Wykorzystajmy ten Wielki Post szczególnie,
by zatroszczyć się o bliskich, by zbliżyć się do braci i sióstr poranionych na
drodze życia (por. Łk 10, 25-37). Wielki Post jest czasem
sprzyjającym, aby szukać, a nie unikać potrzebujących; aby wołać, a nie
ignorować tych, którzy pragną słuchać dobrego słowa; aby odwiedzać, a nie
opuszczać tych, którzy cierpią z powodu samotności. Wcielajmy w życie wezwanie
do czynienia dobra wszystkim, poświęcając czas na miłość do
najmniejszych i najbardziej bezbronnych, opuszczonych i wzgardzonych, dyskryminowanych
i zepchniętych na margines”.
Kanonizacja
Jana Bożego odbyła się w roku 1690. Z prośbą o jej dokonanie wystąpili do
papieża Aleksandra VIII katoliccy monarchowie Europy, w tym także polski król
Jan III Sobieski. W roku 1886 papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego patronem
chorych i szpitalnictwa, a papież Pius XI patronem pielęgniarzy.
Zakon,
utworzony przez duchowych synów Jana Bożego, to znaczy Braci Bonifratrów (czyli
dobrych braci), rozszerzył się w wielu chrześcijańskich krajach. Dziś Zakon
jest obecny na 5 kontynentach, w 53 krajach świata.
W
Polsce Bonifratrzy prowadzą kilka szpitali oraz szereg domów pomocy dla osób
specjalnej troski, w tym młodzieży, osób przewlekle chorych i starców. Znane
jest także ziołolecznictwo bonifraterskie. Dodajmy, że w Lublinie w Szpitalu
Św. Jana Bożego posługę kapłańską wobec chorych od 1969 roku sprawują ojcowie
karmelici. Wcześniej byli tam w latach 1680 – 1810. Ich kościół p.w. Św.
Proroka Eliasza na ulicy Mieczysława Biernackiego przylega bezpośrednio do
budynku szpitala jako jego integralna część.
Módlmy
się.
Boże,
Ty napełniłeś serce świętego Jana Bożego duchem miłosierdzia, † spraw, abyśmy
okazywali czynną miłość bliźnim * i zasłużyli na przyjęcie do Twojego
królestwa. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
o. Piotr Męczyński O.Carm.
Obory, 8 marca A. D. 2025
|