11.03.2025
Boni Frater


Umiłowani w Panu, bracia i siostry!

Z inicjatywy Papieża Franciszka w całym Kościele obchodzony jest Rok Jubileuszowy 2025. rocznicy Wcielenia i Narodzenia Syna Bożego, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Hasło i temat przewodni Jubileuszu wyrażają słowa: ”Pielgrzymi Nadziei”. Ojciec Święty w bulli inaugurującej Rok Święty podkreśla, że Wszyscy jesteśmy „wezwani do bycia namacalnymi znakami nadziei dla wielu braci i sióstr żyjących w trudnych warunkach.

W swoim tegorocznym orędziu na Wielki Post zatytułowanym ”Podążajmy razem w nadziei” pisze: Chrześcijanie są wezwani do pokonywania drogi wspólnie, nigdy jako samotni podróżnicy”.

Ojciec Święty zachęca nas, „abyśmy wychodzili na spotkanie każdej osoby, niosąc dobroć i czułość Boga!”. A Św. Paweł Apostoł wzywa: „W czynieniu dobrze nie ustawajmy” (Ga 6, 9).

Pięknym przykładem może być dla nas wspominany dzisiaj w liturgii Święty Jan Boży - ojciec ubogich i chorych.

Bonifratrzy czyli ”Dobrzy Bracia” z Polskiej Prowincji Zakonu Szpitalnego Św. Jana Bożego tak piszą na stronie internetowej o swoim Założycielu:

„Urodził się w portugalskiej mieścinie zwanej Montemayor El Nuevo, o świcie 8 marca 1495 roku. Żył 55 lat. Przyszły Święty urodził się zaledwie trzy lata po odkryciu Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Być może właśnie klimat tamtej epoki sprawił, że jako dziecko też był ciekawy obcych krain.

Jan wcześnie opuścił dom rodzinny, bo zaledwie w wieku  ośmiu lat. Towarzyszyły temu zagadkowe okoliczności. U jego rodziców znalazł gościnę pielgrzym zmierzający do Hiszpanii. Prawdopodobnie pod wpływem jego barwnych opowieści chłopiec postanowił uciec z domu. Wraz z nieznajomym dotarł do hiszpańskiej miejscowości Oropesa. Tu opiekę – a później wykształcenie – uzyskał w rodzinie zarządcy trzód. Zaczął pracować, osiągnął życiową stabilizację. Lecz po blisko 20 latach spędzonych w Oropesie zdecydował się porzucić przybraną rodzinę i wstąpił do wojska jako ochotnik. Wziął udział w walkach hiszpańsko-francuskich. Usunięty karnie ze służby (gdyż nie upilnował łupów wojennych) wrócił do Oropesy. Po kilku latach jednak znów się zaciągnął. Tym razem do wojska, które udało się aż na Węgry, aby stawić czoła sułtanowi tureckiemu Sulejmanowi II Wspaniałemu.

Po powrocie z dalekiej wyprawy wojennej postanowił odwiedzić – po 30 latach – swoje rodzinne strony. Dowiedział się wówczas tragicznej prawdy o losie swoich rodziców. Po jego zniknięciu matka zmarła ze zgryzoty, a ojciec – straciwszy i syna, i żonę, udał się do Lizbony, gdzie wstąpił do klasztoru franciszkanów, tam też świątobliwie dożył swoich dni. Próbując uciec przed wyrzutami sumienia, Jan wyjechał do Afryki, do Ceuty. Najął się do katorżniczej pracy przy budowie fortyfikacji. Później – z nakazu swego spowiednika – wrócił do Europy i począł rozczytywać się w książkach religijnych, a także zajął się ich rozpowszechnianiem.

W czasie gdy Jan zajmował się handlem książkami, przydarzyła mu się znamienna historia. Wędrując z koszem książek na plecach, napotkał utrudzonego drogą małego chłopca. Dziecko było bose i biednie ubrane. Jan dał chłopcu własne obuwie, które jednak okazało się za duże na dziecięce nóżki. W tej sytuacji Jan, chcąc ulżyć zmęczonemu dziecku, posadził je na koszu i poniósł dalej. Tak dotarli do źródła, przy którym zatrzymali się na odpoczynek. Wtedy Jan zauważył, że chłopiec trzyma w ręce otwarty do połowy owoc granatu, z którego wystaje krzyż. Jakież było jego zdziwienie, gdy dziecko odezwało się do niego: „Janie Boży, Granada będzie dla ciebie krzyżem!” Po chwili chłopiec zniknął.

Granada stała się dla Jana przede wszystkim miejscem ostatecznej przemiany. Sprawiło to kazanie, które wygłosił tu 20 stycznia 1539 r. Jan z Avili. Kaznodzieja nawiązał do Ewangelii Św. Łukasza mówiącej o tym jak po modlitwie na górze Jezus zszedł, aby w dolinie spotkać się tłumami, które na Niego czekały (por. Łk 6).

„Gdyby Pan nie zszedł na dół  (…)  co stałoby się z nami? Pozostalibyśmy z naszymi słabościami. Gdyby Pan nie zrezygnował ze swego Majestatu i nie przywdział szaty człowieczeństwa naszego, by nas obmyć, ludzie pozostawaliby nadal w swej nędzy i sromocie. (…) Lecz Pan zszedł na dół. (…) Chrystus przyszedł, by zgładzić grzech. Zszedł z góry Swego Majestatu, by wejść na górę Kalwarię”. Ten kapłan, zwany apostołem Andaluzji, nawoływał do wystrzegania się grzechu. Czynił to w tak gorących słowach, że Jan Boży opuścił kościół dogłębnie poruszony. Jeszcze tego samego dnia porozdawał potrzebującym dzieła religijne i inne wartościowe przedmioty, które posiadał. Ogarnięty uczuciem żalu za grzechy głośno błagał Boga o przebaczenie i wzywał miłosierdzia Bożego. Ludzie, którzy obserwowali jego zachowanie, byli zdania, że Jan postradał zmysły. Umieszczono go w szpitalu, na oddziale dla psychicznie chorych. Przyszło mu tu doświadczyć brutalnych metod, jakie wówczas powszechnie stosowano wobec osób z zaburzeniami psychicznymi. Nie skarżył się jednak, za to z dużą ofiarnością stawał w obronie swoich towarzyszy niedoli. Doznane cierpienia sprawiły, że dojrzewała w nim decyzja o założeniu własnego szpitala, w którym chorzy byliby godnie traktowani. Na realizację tego zamiaru nie trzeba było długo czekać.

Gdy po kilku miesiącach Jan opuścił szpital, całkowicie oddał się służbie chorym. Dobrowolnie skazał się na życie w ubóstwie pośród najbiedniejszych mieszkańców Granady. Dzielił się z nimi tym, co otrzymał za sprzedaż uzbieranego drewna. Zaczął ich też organizować w grupę ludzi niosących sobie wzajemnie pomoc. A gdy zamożni mieszkańcy Granady dostrzegli pozytywne efekty tych wysiłków, otrzymał środki na zakup ziemi przy ulicy Lucena, w którym urządził przytułek dla bezdomnych.

Na piętrze wydzielił pokoje dla chorych. Ten pierwszy szpital Jana Bożego był bardzo skromny, ale pod względem metod pracy korzystnie odróżniał się od innych ówczesnych placówek medycznych. Dbano tu o higienę, powszechnie jeszcze wtedy lekceważoną. Osoby chore psychicznie Jan Boży oddzielił od reszty chorych i postępował z nimi łagodnie, a nie tak, jak jego traktowano, gdy przebywał w szpitalu. Aby wyżywić swoich podopiecznych, codziennie obchodził miejscowe targi przed zamknięciem, chcąc uzyskać od handlarzy niesprzedane resztki towaru. A ponieważ to nie wystarczało, żebrał wśród bogatszych mieszkańców Granady. Otrzymywał pozostałości z posiłków, czasem trochę pieniędzy.

W jednym z listów pisał: „Tylu ubogich tutaj przychodzi, iż ja sam często zastanawiam się, jak ich tu wszystkich utrzymać. Ale Jezus Chrystus troszczy się o wszystko i wszystkich żywi. Wielu ubogich przybywa do domu Bożego, albowiem Grenada jest wielkim i bardzo zimnym miastem, zwłaszcza teraz w porze zimowej. Obecnie dom ten mieści ponad stu dziesięciu chorych, zdrowych, domowników i podróżnych. Ponieważ jest to dom otwarty, dlatego przyjmuje się chorych wszelkiego rodzaju i stanu: ułomnych, kalekich, trędowatych, niemych, obłąkanych, sparaliżowanych, dotkniętych wrzodami, starców i dzieci, ponadto niezliczonych pielgrzymów i podróżnych, którzy tu przybywają. Od nikogo nie żąda się zapłaty, ale Chrystus troszczy się i przygotowuje wszystko.

Toteż pracuję tutaj zadłużony i jestem więźniem z powodu Jezusa Chrystusa. Niejednokrotnie bowiem nie śmiem wychodzić z domu z powodu ciążących na mnie długów, a gdy widzę, jak bardzo cierpią moi biedni bracia i bliźni, jak są przybici na duchu i na ciele, a ja im nie mogę pomóc, to ogarnia mnie wielki smutek. Ufam wszakże Chrystusowi, bo On zna moje serce. Dlatego powiadam: nieszczęsny człowiek, który ufa ludziom, a nie Chrystusowi. Czy chcesz, czy nie chcesz, ludzie cię opuszczą. Ale Chrystus jest wierny i niezawodny. Chrystus naprawdę o wszystko się troszczy. Jemu nieustannie dziękujmy”.

Jan Boży miał zwyczaj myć nogi każdemu choremu trafiającemu do szpitala. Jakże się zdziwił, gdy podczas tej czynności u jednego z biedaków dostrzegł na stopach stygmaty Chrystusa. Zobaczył również poświatę wokół głowy mężczyzny i usłyszał słowa: „Janie cokolwiek dobrego czynisz ubogim i chorym, Mnie samemu czynisz”. Zaraz potem widzenie znikło.

Utworzenie szpitala w Granadzie, a później utrzymywanie go, graniczyło z cudem. Jan Boży sam nie miał przysłowiowego grosza przy duszy, ale udawał się po pomoc do ludzi, których stać było na podzielenie się jedzeniem lub pieniędzmi z biedniejszymi. Swym przejmującym głosem umiał trafić do sumień.

Jan potrafił przekonująco wyjaśnić potencjalnemu darczyńcy, co można zyskać na obdarowywaniu bliźniego. Argumentował: dając drugiemu sam siebie obdarowujesz, bowiem swoim uczynkiem zbawiasz własną duszę. Ten sposób rozumowania kruszył opór najtwardszych egoistów. Istotę dobroczynności zawarł św. Jan Boży w słowach: „Bracia czyńcie dla siebie dobrze!” Widząc ogromną pracę Świętego na rzecz chorych, ludzie coraz chętniej wspierali jego działalność. Dzięki temu mógł przenieść swój szpital do znacznie wygodniejszej siedziby.

W naszych czasach w szpitalach pracują lekarze, pielęgniarki i personel pomocniczy. Św. Jan Boży sam spełniał wszystkie ich funkcje. Kiedy trzeba było, na własnych plecach zanosił do szpitala ludzi, którzy nie mogli tam dojść. Zdarzyło się jednak, że w tej pracy nie starczyło mu sił. Kiedyś upadł pod ciężarem dźwiganego człowieka i nie mógł ponownie ruszyć w drogę. Tradycja głosi, że wówczas objawił mu się Rafał Archanioł, który go wspomógł. Po paru dniach Archanioł zjawił się znowu. Tym razem przybył do szpitala z koszem chleba, gdy Jan nie miał czym nakarmić swoich chorych.

W początkach istnienia szpitala przy ul. Lucena, Janowi doraźnie pomagały w pracy różne osoby. Pierwszego stałego współpracownika doczekał się dopiero po sześciu latach. Był nim Antoni Martin. Ten pochodzący z zamożnej rodziny człowiek doprowadził do uwięzienia oraz skazania na karę śmierci, zabójcę swojego brata. W tym czasie spotkał jednak Jana Bożego. Pod wpływem Świętego, Antoni przebaczył winowajcy. Postanowił również poświęcić się służbie ubogim i pozostał w szpitalu. Wspomnianemu zabójcy, Piotrowi Velasco, darowano życie. Gdy został wypuszczony z więzienia, również resztę swego życia poświęcił podopiecznym Jana Bożego.

Dowód wyjątkowego oddania chorym dał Jan Boży w połowie 1549 r., kiedy w Szpitalu Królewskim w Granadzie wybuchł groźny pożar. Liczni świadkowie widzieli, jak Jan wielokrotnie wchodził do płonącego budynku i wynosił stamtąd chorych, którzy nie mogli się wydostać o własnych siłach. Później uratował jeszcze część sprzętów. W pewnej chwili świadkom zdarzenia wydawało się, że nikt nie zdoła już wyjść na zewnątrz. Ku zdumieniu wszystkich, po dłuższym czasie, Jan ukazał się znowu, mając tylko osmolone brwi i rzęsy. Uznano to za cud.

Ostatecznie nie ogień, lecz woda doprowadziła Jana Bożego do kresu ziemskiej wędrówki. Chciał on uratować chłopca, który tonął w wezbranych nurtach rzeki. Skok do lodowatej rzeki przypłacił ciężką chorobą. Zanim ostatecznie legł w łóżku, zdążył jeszcze złożyć wizytę wszystkim ludziom, którzy wsparli jego dzieło i którym był coś winien. Chciał, aby po jego śmierci dokładnie wiedziano, komu trzeba spłacić długi.

Św. Jan w swoim liście do księżnej Sessy pisał: „Gdy jestem stroskany, nie znajduję lepszego rozwiązania ani pociechy nad wpatrywanie się i kontemplowanie Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego. Myślę wtedy o Jego świętej Męce, którą cierpiał w tym życiu. Wszystko to czynił dla nas grzeszników, złych i niewdzięcznych. (…) Obym kochał i służył tylko Jezusowi”.

Czując zbliżającą się śmierć, poprosił współbraci, aby pozostawili go w samotności. 8 marca – dzień jego ziemskich narodzin stał się także dniem jego narodzin dla Nieba. Umarł na klęczkach podczas modlitwy 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. Odejście Jana Bożego pogrążyło w smutku całą Granadę. Na pogrzeb przybyły nieprzebrane tłumy ludzi. Trumnę tego, który za życia służył najbiedniejszym ponieśli przedstawiciele bogatych rodów. Ciało złożono w bocznej kaplicy kościoła Matki Bożej Zwycięskiej, gdzie niebawem wydarzyło się wiele cudów” (tekst ze strony www.bonifratrzy.pl) .

Drodzy bracia i siostry! Wraz ze Zbawicielem także Maryja, Matka pięknej miłości, otaczała Jan swoją czułą opieką i znajdowała najwyższe upodobanie w podejmowanych przez niego uczynkach miłosierdzia. W jednej z wizji nałożyła mu cierniową koronę jako zapowiedź złotej korony, która go czekała w Niebie.

Bracia i Siostry! Maryja Bolesna, która gromadzi nas dzisiaj na Oborskiej Kalwarii, niech będzie także dla nas czułą Matką i pewną Przewodniczką na drodze naszej duchowej odnowy i prowadzi śladami Jezusa przez krzyż do chwały zmartwychwstania.

Niech pomaga nam wiernie towarzyszyć i służyć Mu z pełnym miłości oddaniem, gdy każdego dnia spotykamy Go w naszych cierpiących braciach i siostrach – w chorych i starszych, samotnych i opuszczonych, dotkniętych biedą materialną i zranionych nałogami. Oczami wiary rozpoznajmy w każdym z nich Cierpiącego Pana. Ocierajmy w nich Jego umęczone oblicze, pocieszajmy Jego Serce, „ofiarujmy wraz z naszym gestem miłości słowo ufności, i sprawmy, by bliźni poczuł się kochany przez Boga jak dziecko”. Jako ”Pielgrzymi Nadziei” podążajmy razem śladami naszego Pana – „przez krzyż do Nieba” i „dopóki mamy czas czyńmy dobrze wszystkim” (Ga 6, 10).

Do tego zachęca nas papież Franciszek w swoim wielkopostnym orędziu z 2022 roku:

„Wykorzystajmy ten Wielki Post szczególnie, by zatroszczyć się o bliskich, by zbliżyć się do braci i sióstr poranionych na drodze życia (por. Łk 10, 25-37). Wielki Post jest czasem sprzyjającym, aby szukać, a nie unikać potrzebujących; aby wołać, a nie ignorować tych, którzy pragną słuchać dobrego słowa; aby odwiedzać, a nie opuszczać tych, którzy cierpią z powodu samotności. Wcielajmy w życie wezwanie do czynienia dobra wszystkim, poświęcając czas na miłość do najmniejszych i najbardziej bezbronnych, opuszczonych i wzgardzonych, dyskryminowanych i zepchniętych na margines”.

Kanonizacja Jana Bożego odbyła się w roku 1690. Z prośbą o jej dokonanie wystąpili do papieża Aleksandra VIII katoliccy monarchowie Europy, w tym także polski król Jan III Sobieski. W roku 1886 papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego patronem chorych i szpitalnictwa, a papież Pius XI patronem pielęgniarzy.

Zakon, utworzony przez duchowych synów Jana Bożego, to znaczy Braci Bonifratrów (czyli dobrych braci), rozszerzył się w wielu chrześcijańskich krajach. Dziś Zakon jest obecny na 5 kontynentach, w 53 krajach świata.

W Polsce Bonifratrzy prowadzą kilka szpitali oraz szereg domów pomocy dla osób specjalnej troski, w tym młodzieży, osób przewlekle chorych i starców. Znane jest także ziołolecznictwo bonifraterskie. Dodajmy, że w Lublinie w Szpitalu Św. Jana Bożego posługę kapłańską wobec chorych od 1969 roku sprawują ojcowie karmelici. Wcześniej byli tam w latach 1680 – 1810. Ich kościół p.w. Św. Proroka Eliasza na ulicy Mieczysława Biernackiego przylega bezpośrednio do budynku szpitala jako jego integralna część.

Módlmy się.

Boże, Ty napełniłeś serce świętego Jana Bożego duchem miłosierdzia, † spraw, abyśmy okazywali czynną miłość bliźnim * i zasłużyli na przyjęcie do Twojego królestwa. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

o. Piotr Męczyński O.Carm.

 

Obory, 8 marca A. D. 2025


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio