27.03.2025
"Do końca ich umiłował" (J 13, 1). Homilia z okazji 80 rocznicy narodzin dla Nieba Bł. O. Hilarego Pawła Januszewskiego OCarm.


Drodzy bracia i siostry, zgromadzeni w Wieczerniku Matki Bożej Bolesnej przy ołtarzu Chrystusowej Ofiary!

Blisko 26 lat temu, 13 czerwca 1999 r., nasz wielki rodak na Stolicy Piotrowej Święty Jan Paweł II wyniósł na ołtarze 108 polskich męczenników II wojny światowej.

Do grona Błogosławionych Męczenników należy Ojciec Hilary Paweł Januszewski, 38 – letni karmelita z Krakowa, którego portret umieszczony został dzisiaj przed ołtarzem.

We wtorek 25 marca br. przypada 80. Rocznica jego męczeńskiej śmierci.

Gdy wybuchła wojna sprawował urząd przeora krakowskiego konwentu karmelitów. Zdecydował by zakonnicy ścieśnili się w swoich pokojach i klasztor stał się domem otwartym dla rodaków wysiedlonych z poznańskiego.

Był dla wszystkich jak prawdziwy ojciec. Regularnie co tydzień udawał się do sierocińca na krakowskim Zwierzyńcu, gdzie nauczał dzieci katechizmu, spowiadał je i sprawował dla nich Eucharystię.

Takim prawdziwym ojcem był także dla swoich współbraci w Karmelu. Szczególnie uwidoczniło się to 4 grudnia 1940 roku, gdy żołnierze niemieccy przyszli aresztować zakonników za to, że pomimo zakazu w kościele śpiewana była pieśń „Serdeczna Matko”. O. Hilary nie został wówczas aresztowany, ponieważ w tym czasie przebywał poza klasztorem. Po powrocie od razu czynił starania by uwolnić współbraci. Mimo ostrzeżeń udał się na Gestapo, twierdząc, że to on jest przeorem klasztoru i to on odpowiada za wszystkich. W wyniku jego starań uwolniono o. Jana Konobę, który był chory i słaby. A stało się to po tym jak O. Hilary powiedział do gestapowców: „Weźcie mnie, a jego wypuśćcie”. Tam w więzieniu Gestapo przy ul. Montelupich rozpoczęła się osobista droga krzyżowa o. Januszewskiego.

Wiosną 1941 roku został przewieziony do Konzentrationslager Sachsenhausen, a stamtąd od obozu koncentracyjnego w Dachau, położonego około 15 km od Monachium. Skierowano go do bloku 28, gdzie uwięzionych było innych stu polskich duchownych. Tutaj odnalazł swoich współbraci, za którymi, w grudniu 1940 roku, wstawiał się na Gestapo w Krakowie. O. Hilary był ceniony przez współwięźniów za dobroć, uczynność i poświęcenie. Nikomu nie odmówił pomocy i czynił to z wielką skromnością i prostotą. Potrafił podzielić się z głodnym współwięźniem ostatnim kawałeczkiem chleba. Nigdy nie narzekał. Posiadał cnotę wiary w Opatrzność i lepsze jutro oraz pewność, że nic nie dzieje się bez woli Bożej. Ta cnota sprawiała, że otaczało go wiele osób potrzebujących pocieszenia i wsparcia, które im dawał, podnosząc na duchu i świadomie szerząc optymizm, szczególnie w chwilach beznadziejnej rozpaczy. Dzięki moralnemu wsparciu O. Hilarego wielu więźniów przeżyło ten okrutny czas upodlenia człowieka i jego godności. Zawsze opanowany, cieszył się wielkim szacunkiem wśród współwięźniów, dla których był również przykładem życia modlitewnego. Każdego wieczoru po obozowym apelu karmelici spotykali się razem na chwilę wspólnej modlitwy, polecając się opiece Maryi słowami hymnu „Salve Regina”. Musieli być bardzo ostrożni, ponieważ takie spotkania były zabronione i można było za nie zostać ciężko ukaranym. Ta chwila modlitwy oraz celebrowana w ukryciu Eucharystia dla nich wszystkich były siłą, która dodawała otuchy i broniła przed załamaniem. Jeden z holenderskich karmelitów mieszkających w tym samym baraku nr 28, wspomina: „Często, gdzieś w polu lub w baraku, polscy księża i współbracia celebrowali Mszę św. Dwóch lub trzech z nich czuwało, a wyglądało to tak, jakby wszyscy zajęci byli swoją pracą, a tylko jeden z nich pochylał się nad chlebem i winem, wymawiając słowa konsekracji. Nie było świec, nic nie mogło rzucać najmniejszego cienia podejrzenia, kielich to szklanka lub kubek, lecz Pan był obecny tak jak by to był piękny kościół czy też najpiękniejsza katedra”.

Na początku 1945 roku wszyscy więźniowie z ogromna nadzieją oczekiwali na wyzwolenie obozu. Dochodziły już bowiem do nich wieści, że front aliantów posuwa się szybko naprzód niosąc upragnioną wolność. Zdawało się, że ocalenie jest już bliskie. Nadzieje jednak zostały rozwiane przez epidemię tyfusu, która szybko rozprzestrzeniła się w obozie. Baraki zarażonych więźniów zostały odgrodzone drutem kolczastym, a uzbrojeni strażnicy pilnowali, by nikt się do nich nie zbliżył. Kapłani więzieni w blokach sąsiadujących z blokami zakażonymi każdego dnia patrzyli na wywożonych do krematorium zmarłych, których z każdym dniem przybywało. Świadomi swej bezsilności w niesieniu pomocy materialnej, myśleli i pragnęli udzielić im przede wszystkim pomocy duchowej. „Żeby tak móc dostać się do tych umierających i udzielić im rozgrzeszenia i Wiatyku” – myślał niejeden z nich. Lecz czyż nie było to szaleństwo?! Przecież każdemu, kto wchodził do tego bloku, wychodzić już nigdy nie było wolno. A wszyscy systematycznie po kilkunastu zaledwie dniach zarażali się tyfusem i umierali. Pójść do odizolowanych baraków to narazić się na niechybną śmierć. Decyzja o zgłoszeniu się do pracy i pomocy chorym w blokach zarażonych nie była więc łatwa. Mimo to zgłosiło się trzydziestu dwóch kapłanów, którzy w poczuciu odpowiedzialności za bliźniego zdecydowali się podjąć tę posługę. Również o. Hilary Januszewski kierowany gorliwością kapłańską dobrowolnie dołączył do tej grupy. Współbracia odradzali mu to, prosząc, by odstąpił od swojej decyzji, ponieważ potrzebny jest polskiej prowincji, którą trzeba będzie po wojnie odbudować. O. Januszewski tłumaczył im jednak, że jest świadom podjętej decyzji i wie, że wymaga ona ofiary życia, ale tam jest potrzebny. Idąc dobrowolnie z posługą kapłańską do tych, którzy umierali w opuszczeniu powtarzał: „Jestem im bardziej potrzebny niż w Krakowie”. Poszedł w sam środek obozowej nocy, tam gdzie największa panowała ciemność, tam, gdzie wołał go Chrystus. Poszedł ze światłem wiary. „Jego mocne serce zaufało Panu”. Rozgrzeszał konających, karmił ich dusze cząstką konsekrowanej Hostii, budził nadzieję - mówił o Domu Ojca, w którym Chrystus przygotował dla nich wieczne mieszkanie. Przypominał, że Kościół jest naszym Domem budowanym przez miłość i żadna przemoc ludzka i diabelska go nie zniszczy. O. Hilary po 21 dniach heroicznej posługi wśród chorych zaraził się tyfusem i po pięciu dniach agonii zmarł w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, 25 marca 1945 roku. Jego ciało spalono w obozowym krematorium w Dachau, gdzie oddał swoje życie jako Męczennik Miłości.

Jego świadectwo, podobnie jak innych odważnych kapłanów posługujących na blokach objętych tyfusem, stało się promieniem światła spływającego z oblicza zmartwychwstałego Pana, rozpraszającym śmiertelne mroki obozowej nocy.

Ks. Franciszek Cegiełka tak wspomina postawę o. Hilarego: „Jest moim głębokim przekonaniem, że o. Hilary umarł jako święty. Z naszych wspólnych rozmów, kiedy ojciec otwierał swoje sumienie, wywnioskowałem, że Dachau przyczyniło się do dojrzana jego duszy w ofiarnej miłości. Zrozumiał, że nie ma większej miłości od tej, która ofiaruje się za bliźnich”.

Ks. abp Adam Kozłowiecki (współwięzień w Dachau) w książce Ucisk i strapienie tak pisze o polskich kapłanach, którzy zgłosili się na ochotników do pielęgnowania chorych na tyfus: „Dzisiaj (25 marca) zmarł na tyfus o. H. Paweł Januszewski (karmelita) jeden z tych bohaterów, którzy dobrowolnie zgłosili się do posługi chorym... Trudno mi rozpisywać się nad ich decyzją... jednym słowem mogę określić ich decyzję: bohaterstwo. Prawdziwa miłość bliźniego. Zamykając się z zarażonymi na izolowanych blokach, aby pielęgnować biedne chore ciała i ratować dusze... narażając się prawie na pewną śmierć. To co przeszliśmy w ciągu tych pięciu dat, mogło zabić wszelkie wyższe ideały. Bezwzględna walka o byt mogła u wielu wyrobić wstrętny egoizm i obojętność dla drugich. Lecz ci bohaterowie są jawnym dowodem, że idea miłości bliźniego, rzucona przed dwoma tysiącami lat przez Chrystusa, to nie mrzonka, ale idea realna, która zwycięża nawet tam, gdzie największa panuje nienawiść”.

Razem z O. Hilarym na tych blokach zarażonych tyfusem posługiwał także jego współbrat z klasztoru w Krakowie O. Albert Zenon Urbański.

O. Albert urodzony w niedalekim Frankowie k. Zbójna od dziecka przychodził na to Święte Miejsce. Tutaj właśnie, u stóp Matki Bożej Bolesnej, odkrył swoje życiowe powołanie do Karmelu i Chrystusowego kapłaństwa.

Drodzy Moi! Żebyśmy mogli lepiej zrozumieć heroizm wiary tych kapłanów, ich uczucia i świadectwo ofiarnej miłości, oraz znaczenie ich kapłańskiej posługi wobec chorych współwięźniów, przywołam słowa O. Alberta zawarte w jego książce „Duchowni w Dachau”.

„Po udzieleniu ostatniej przysługi konającemu przechodziłem wsparty na kolanach i na dłoniach do następnego. Zatrzymywałem się pięć, dziesięć minut i posuwałem się dalej. Po osiemnastu dniach na owym 30 bloku zapadłem na tyfus plamisty. Było to w końcu lutego 1945 roku. Przetrzymałem przeszło dwa tygodnie gorączki do 40. stopni. Jakiś lekarz Francuz dawał mi w ciągu tych dwóch tygodni pięć razy zastrzyki na wzmocnienie serca. Po przetrzymaniu tyfusu i komplikacji, byłem słaby jak kilkumiesięczne dziecko. Na szczęście Amerykanie dość wcześnie przyszli, by mi gasnące życie na nowo rozbudzić i organizm do sił dawnych przywrócić. Niczego nie żałowałem. Najważniejsza rzecz, że konającym podałem Chrystusa. Jezus Eucharystyczny docierał do tych konających szkieletów, do cuchnących i opuszczonych teraz tutaj przez cały świat niewolników i czynił ich wolnymi: wolnymi wolnością, której już więcej nigdy żadna wroga przemoc ludzka ni diabelska nie zakłóci. I to wszystko w miejscu wszechwładnego i absolutnego panowania pogańskich hitlerowców.

Jego zbliżanie się do tych ludzi w takich warunkach, budziło w sercu najgłębsze uczucia podziwu dla Jego tak przeogromnej, tak oczywistej, tak skutecznej miłości. Widok ten, jak Chrystus Utajony pod postacią chleba, wyjmowany ręką kapłana z lichego pudełeczka zstępował do duszy zewnętrznie tak bezgranicznie upodlonego i opuszczonego człowieka, utwierdzał przekonanie, że jest On prawdziwie Wszechmocny, że rzeczywiście, umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował, a słowo Jego „pragnę” wypowiedziane na krzyżu, przynagliło tego kapłana, by z niechybnym narażeniem swego życia bez żadnej korzyści doczesnej, niósł Jezusa tym duszom nieśmiertelnym, które On Krwią swoją Przenajświętszą odkupił”.

Poruszeni jesteśmy tym świadectwem wiary polskich kapłanów - pasterzy według Bożego Serca.

Rozpaleni miłością Chrystusa z własnego wyboru poszli na bloki odcięte od reszty obozu, aby swoim konającym braciom podać lekarstwo Bożego miłosierdzia i Chleb Eucharystyczny, dający życie wieczne, aby stać się dla tych konających świadkami czułej miłości i bliskości Chrystusa i zapalić w ich sercach światło niegasnącej nadziei przyszłego zmartwychwstania.

Z miłości ofiarowali swoje życie Bogu i cierpiącym braciom, dając świadectwo prawdzie Chrystusowej Ewangelii, że nikt nie ma większej miłości, od tej, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.

Drodzy Moi! Takiej postawy uczymy się tutaj, w szkole Matki Bożej Bolesnej. Ona, stojąca wiernie pod krzyżem, ciągle wskazuje nam przebite Serce Jezusa, niewyczerpane źródło miłości i miłosierdzia.

Papież Franciszek powiedział: „Ten, kto stoi pod krzyżem z Maryją, uczy się kochać jak Jezus. (…) Krzyż «daje pewność wiernej miłości Boga do nas. (...) Krzyż Chrystusa zachęca także, abyśmy dali się zarazić tą miłością, uczy nas zatem patrzeć na bliźniego zawsze z miłosierdziem i miłością, zwłaszcza na tych, którzy cierpią, którzy potrzebują pomocy».

Drodzy bracia i siostry!

Pamiętajmy o tym podejmując naszą codzienną posługę miłości wobec chorych i ubogich, wobec samotnych i zranionych poczuciem odrzucenia, wobec przygniecionych swoimi słabościami i zniewolonych nałogami. Ofiarujmy im ciepło czułej miłości Pana i światło nadziei Jego miłosierdzia.  

Drodzy bracia i siostry! Pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy wezwani, aby przyjąć i przekazywać innym światło Chrystusa Zmartwychwstałego, światło wiary, która działa przez miłość.

Wszyscy jesteśmy wezwani, aby stać się świadkami niegasnącej nadziei, „stróżami poranka zwiastującymi nadejście słońca, którym jest Chrystus zmartwychwstały!” (św. Jan Paweł II). Amen.

o. Piotr Męczyński O.Carm.

Obory, 23 marca A. D. 2025


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio