Drodzy bracia i siostry, zgromadzeni w Wieczerniku Matki Bożej Bolesnej
przy ołtarzu Chrystusowej Ofiary!
Blisko 26 lat temu, 13 czerwca 1999 r., nasz wielki rodak na Stolicy
Piotrowej Święty Jan Paweł II wyniósł na ołtarze 108 polskich męczenników II
wojny światowej.
Do grona Błogosławionych Męczenników należy Ojciec Hilary Paweł
Januszewski, 38 – letni karmelita z Krakowa, którego portret umieszczony został
dzisiaj przed ołtarzem.
We wtorek 25 marca br. przypada 80. Rocznica jego męczeńskiej śmierci.
Gdy wybuchła wojna sprawował urząd przeora krakowskiego konwentu
karmelitów. Zdecydował by zakonnicy ścieśnili się w swoich pokojach i klasztor
stał się domem otwartym dla rodaków wysiedlonych z poznańskiego.
Był dla wszystkich jak prawdziwy ojciec. Regularnie co tydzień udawał
się do sierocińca na krakowskim Zwierzyńcu, gdzie nauczał dzieci katechizmu,
spowiadał je i sprawował dla nich Eucharystię.
Takim prawdziwym ojcem był także dla swoich współbraci w Karmelu.
Szczególnie uwidoczniło się to 4 grudnia 1940 roku, gdy żołnierze niemieccy
przyszli aresztować zakonników za to, że pomimo zakazu w kościele śpiewana była
pieśń „Serdeczna Matko”. O. Hilary nie został wówczas aresztowany, ponieważ w
tym czasie przebywał poza klasztorem. Po powrocie od razu czynił starania by
uwolnić współbraci. Mimo ostrzeżeń udał się na Gestapo, twierdząc, że to on
jest przeorem klasztoru i to on odpowiada za wszystkich. W wyniku jego starań
uwolniono o. Jana Konobę, który był chory i słaby. A stało się to po tym jak O.
Hilary powiedział do gestapowców: „Weźcie mnie, a jego wypuśćcie”. Tam w
więzieniu Gestapo przy ul. Montelupich rozpoczęła się osobista droga krzyżowa
o. Januszewskiego.
Wiosną 1941 roku został przewieziony do Konzentrationslager
Sachsenhausen, a stamtąd od obozu koncentracyjnego w Dachau, położonego około
15 km od Monachium. Skierowano go do bloku 28, gdzie uwięzionych było innych
stu polskich duchownych. Tutaj odnalazł swoich współbraci, za którymi, w
grudniu 1940 roku, wstawiał się na Gestapo w Krakowie. O. Hilary był ceniony
przez współwięźniów za dobroć, uczynność i poświęcenie. Nikomu nie odmówił
pomocy i czynił to z wielką skromnością i prostotą. Potrafił podzielić się z
głodnym współwięźniem ostatnim kawałeczkiem chleba. Nigdy nie narzekał.
Posiadał cnotę wiary w Opatrzność i lepsze jutro oraz pewność, że nic nie
dzieje się bez woli Bożej. Ta cnota sprawiała, że otaczało go wiele osób
potrzebujących pocieszenia i wsparcia, które im dawał, podnosząc na duchu i
świadomie szerząc optymizm, szczególnie w chwilach beznadziejnej rozpaczy.
Dzięki moralnemu wsparciu O. Hilarego wielu więźniów przeżyło ten okrutny czas
upodlenia człowieka i jego godności. Zawsze opanowany, cieszył się wielkim
szacunkiem wśród współwięźniów, dla których był również przykładem życia
modlitewnego. Każdego wieczoru po obozowym apelu karmelici spotykali się razem
na chwilę wspólnej modlitwy, polecając się opiece Maryi słowami hymnu „Salve
Regina”. Musieli być bardzo ostrożni, ponieważ takie spotkania były zabronione
i można było za nie zostać ciężko ukaranym. Ta chwila modlitwy oraz celebrowana
w ukryciu Eucharystia dla nich wszystkich były siłą, która dodawała otuchy i
broniła przed załamaniem. Jeden z holenderskich karmelitów mieszkających w tym
samym baraku nr 28, wspomina: „Często, gdzieś w polu lub w baraku, polscy
księża i współbracia celebrowali Mszę św. Dwóch lub trzech z nich czuwało, a
wyglądało to tak, jakby wszyscy zajęci byli swoją pracą, a tylko jeden z nich
pochylał się nad chlebem i winem, wymawiając słowa konsekracji. Nie było świec,
nic nie mogło rzucać najmniejszego cienia podejrzenia, kielich to szklanka lub
kubek, lecz Pan był obecny tak jak by to był piękny kościół czy też najpiękniejsza
katedra”.
Na początku 1945 roku wszyscy więźniowie z ogromna nadzieją oczekiwali
na wyzwolenie obozu. Dochodziły już bowiem do nich wieści, że front aliantów
posuwa się szybko naprzód niosąc upragnioną wolność. Zdawało się, że ocalenie
jest już bliskie. Nadzieje jednak zostały rozwiane przez epidemię tyfusu, która
szybko rozprzestrzeniła się w obozie. Baraki zarażonych więźniów zostały
odgrodzone drutem kolczastym, a uzbrojeni strażnicy pilnowali, by nikt się do
nich nie zbliżył. Kapłani więzieni w blokach sąsiadujących z blokami zakażonymi
każdego dnia patrzyli na wywożonych do krematorium zmarłych, których z każdym
dniem przybywało. Świadomi swej bezsilności w niesieniu pomocy materialnej,
myśleli i pragnęli udzielić im przede wszystkim pomocy duchowej. „Żeby tak móc
dostać się do tych umierających i udzielić im rozgrzeszenia i Wiatyku” – myślał
niejeden z nich. Lecz czyż nie było to szaleństwo?! Przecież każdemu, kto
wchodził do tego bloku, wychodzić już nigdy nie było wolno. A wszyscy
systematycznie po kilkunastu zaledwie dniach zarażali się tyfusem i umierali.
Pójść do odizolowanych baraków to narazić się na niechybną śmierć. Decyzja o
zgłoszeniu się do pracy i pomocy chorym w blokach zarażonych nie była więc
łatwa. Mimo to zgłosiło się trzydziestu dwóch kapłanów, którzy w poczuciu
odpowiedzialności za bliźniego zdecydowali się podjąć tę posługę. Również o.
Hilary Januszewski kierowany gorliwością kapłańską dobrowolnie dołączył do tej
grupy. Współbracia odradzali mu to, prosząc, by odstąpił od swojej decyzji, ponieważ
potrzebny jest polskiej prowincji, którą trzeba będzie po wojnie odbudować. O.
Januszewski tłumaczył im jednak, że jest świadom podjętej decyzji i wie, że
wymaga ona ofiary życia, ale tam jest potrzebny. Idąc dobrowolnie z posługą
kapłańską do tych, którzy umierali w opuszczeniu powtarzał: „Jestem im bardziej
potrzebny niż w Krakowie”. Poszedł w sam środek obozowej nocy, tam gdzie
największa panowała ciemność, tam, gdzie wołał go Chrystus. Poszedł ze światłem
wiary. „Jego mocne serce zaufało Panu”. Rozgrzeszał konających, karmił ich
dusze cząstką konsekrowanej Hostii, budził nadzieję - mówił o Domu Ojca, w
którym Chrystus przygotował dla nich wieczne mieszkanie. Przypominał, że
Kościół jest naszym Domem budowanym przez miłość i żadna przemoc ludzka i diabelska
go nie zniszczy. O. Hilary po 21 dniach heroicznej posługi wśród chorych
zaraził się tyfusem i po pięciu dniach agonii zmarł w uroczystość Zwiastowania
Pańskiego, 25 marca 1945 roku. Jego ciało spalono w obozowym krematorium w
Dachau, gdzie oddał swoje życie jako Męczennik Miłości.
Jego świadectwo, podobnie jak innych odważnych kapłanów posługujących
na blokach objętych tyfusem, stało się promieniem światła spływającego z
oblicza zmartwychwstałego Pana, rozpraszającym śmiertelne mroki obozowej nocy.
Ks. Franciszek Cegiełka tak wspomina postawę o. Hilarego: „Jest moim
głębokim przekonaniem, że o. Hilary umarł jako święty. Z naszych wspólnych
rozmów, kiedy ojciec otwierał swoje sumienie, wywnioskowałem, że Dachau
przyczyniło się do dojrzana jego duszy w ofiarnej miłości. Zrozumiał, że nie ma
większej miłości od tej, która ofiaruje się za bliźnich”.
Ks. abp Adam Kozłowiecki (współwięzień w Dachau) w książce Ucisk i
strapienie tak pisze o polskich kapłanach, którzy zgłosili się na ochotników do
pielęgnowania chorych na tyfus: „Dzisiaj (25 marca) zmarł na tyfus o. H. Paweł
Januszewski (karmelita) jeden z tych bohaterów, którzy dobrowolnie zgłosili się
do posługi chorym... Trudno mi rozpisywać się nad ich decyzją... jednym słowem
mogę określić ich decyzję: bohaterstwo. Prawdziwa miłość bliźniego. Zamykając
się z zarażonymi na izolowanych blokach, aby pielęgnować biedne chore ciała i
ratować dusze... narażając się prawie na pewną śmierć. To co przeszliśmy w
ciągu tych pięciu dat, mogło zabić wszelkie wyższe ideały. Bezwzględna walka o
byt mogła u wielu wyrobić wstrętny egoizm i obojętność dla drugich. Lecz ci
bohaterowie są jawnym dowodem, że idea miłości bliźniego, rzucona przed dwoma
tysiącami lat przez Chrystusa, to nie mrzonka, ale idea realna, która zwycięża
nawet tam, gdzie największa panuje nienawiść”.
Razem z O. Hilarym na tych blokach zarażonych tyfusem posługiwał także
jego współbrat z klasztoru w Krakowie O. Albert Zenon Urbański.
O. Albert urodzony w niedalekim Frankowie k. Zbójna od dziecka
przychodził na to Święte Miejsce. Tutaj właśnie, u stóp Matki Bożej Bolesnej,
odkrył swoje życiowe powołanie do Karmelu i Chrystusowego kapłaństwa.
Drodzy Moi! Żebyśmy mogli lepiej zrozumieć heroizm wiary tych kapłanów,
ich uczucia i świadectwo ofiarnej miłości, oraz znaczenie ich kapłańskiej
posługi wobec chorych współwięźniów, przywołam słowa O. Alberta zawarte w jego
książce „Duchowni w Dachau”.
„Po udzieleniu ostatniej przysługi konającemu
przechodziłem wsparty na kolanach i na dłoniach do następnego.
Zatrzymywałem się pięć, dziesięć minut i posuwałem się dalej. Po
osiemnastu dniach na owym 30 bloku zapadłem na tyfus plamisty. Było to w końcu
lutego 1945 roku. Przetrzymałem przeszło dwa tygodnie gorączki do 40. stopni.
Jakiś lekarz Francuz dawał mi w ciągu tych dwóch tygodni pięć razy
zastrzyki na wzmocnienie serca. Po przetrzymaniu tyfusu i komplikacji,
byłem słaby jak kilkumiesięczne dziecko. Na szczęście Amerykanie dość wcześnie
przyszli, by mi gasnące życie na nowo rozbudzić i organizm do sił dawnych
przywrócić. Niczego nie żałowałem. Najważniejsza rzecz, że konającym podałem
Chrystusa. Jezus Eucharystyczny docierał do tych konających szkieletów, do
cuchnących i opuszczonych teraz tutaj przez cały świat niewolników
i czynił ich wolnymi: wolnymi wolnością, której już więcej nigdy żadna
wroga przemoc ludzka ni diabelska nie zakłóci. I to wszystko
w miejscu wszechwładnego i absolutnego panowania pogańskich
hitlerowców.
Jego zbliżanie się do tych ludzi w takich
warunkach, budziło w sercu najgłębsze uczucia podziwu dla Jego tak
przeogromnej, tak oczywistej, tak skutecznej miłości. Widok ten, jak Chrystus
Utajony pod postacią chleba, wyjmowany ręką kapłana z lichego pudełeczka
zstępował do duszy zewnętrznie tak bezgranicznie upodlonego i opuszczonego
człowieka, utwierdzał przekonanie, że jest On prawdziwie Wszechmocny, że
rzeczywiście, umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował, a słowo Jego „pragnę”
wypowiedziane na krzyżu, przynagliło tego kapłana, by z niechybnym
narażeniem swego życia bez żadnej korzyści doczesnej, niósł Jezusa tym duszom
nieśmiertelnym, które On Krwią swoją Przenajświętszą odkupił”.
Poruszeni jesteśmy tym świadectwem wiary polskich kapłanów - pasterzy
według Bożego Serca.
Rozpaleni miłością Chrystusa z własnego wyboru poszli na bloki odcięte
od reszty obozu, aby swoim konającym braciom podać lekarstwo Bożego
miłosierdzia i Chleb Eucharystyczny, dający życie wieczne, aby stać się dla
tych konających świadkami czułej miłości i bliskości Chrystusa i zapalić w ich
sercach światło niegasnącej nadziei przyszłego zmartwychwstania.
Z miłości ofiarowali swoje życie Bogu i cierpiącym braciom, dając
świadectwo prawdzie Chrystusowej Ewangelii, że nikt nie ma większej miłości, od
tej, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.
Drodzy Moi! Takiej postawy uczymy się tutaj, w szkole Matki Bożej
Bolesnej. Ona, stojąca wiernie pod krzyżem, ciągle wskazuje nam przebite Serce
Jezusa, niewyczerpane źródło miłości i miłosierdzia.
Papież Franciszek powiedział: „Ten, kto stoi pod krzyżem z Maryją, uczy
się kochać jak Jezus. (…) Krzyż «daje pewność wiernej miłości Boga do nas.
(...) Krzyż Chrystusa zachęca także, abyśmy dali się zarazić tą miłością, uczy
nas zatem patrzeć na bliźniego zawsze z miłosierdziem i miłością, zwłaszcza na
tych, którzy cierpią, którzy potrzebują pomocy».
Drodzy bracia i siostry!
Pamiętajmy o tym podejmując naszą codzienną posługę miłości wobec
chorych i ubogich, wobec samotnych i zranionych poczuciem odrzucenia, wobec
przygniecionych swoimi słabościami i zniewolonych nałogami. Ofiarujmy im ciepło
czułej miłości Pana i światło nadziei Jego miłosierdzia.
Drodzy bracia i siostry! Pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy wezwani, aby
przyjąć i przekazywać innym światło Chrystusa Zmartwychwstałego, światło wiary,
która działa przez miłość.
Wszyscy jesteśmy wezwani, aby stać się świadkami niegasnącej nadziei,
„stróżami poranka zwiastującymi nadejście słońca, którym jest Chrystus
zmartwychwstały!” (św. Jan Paweł II). Amen.
o. Piotr Męczyński O.Carm.
Obory, 23 marca A. D.
2025
|