Drodzy
bracia i siostry! Pan
Bóg z pewnością wiedział, że jako chrześcijanie różnych pokoleń i okresów
historii będziemy potrzebować takiego przykładu przemiany, jak ta, która
dokonała się w Szawle z Tarsu. Przyjmując wiarę w Chrystusa, całkowicie
odmienił swoje życie. Jego historia jest zaproszeniem także dla nas,
współczesnych, do współpracy z łaską Bożą, która może dokonać w nas wielkich
dzieł, jeśli tylko pozwolimy na to Bogu, otwierając przed Nim najskrytsze
zakamarki naszego życia.
Każda
nasza spowiedź jest spotkaniem z Jezusem „pod Damaszkiem naszego życia, naszego
dziś”, kiedy On, nasz Zbawiciel, rozświetla światłem swojej łaski
najciemniejsze zakamarki naszego serca. Dzięki temu możemy wyjść z nich na
wolność i cieszyć się byciem Bożym dzieckiem, Jego umiłowanym synem lub córką.
Irlandzki poeta Oscar Wilde pisał, że „jedyna różnica pomiędzy
świętymi a grzesznikami polega na tym, że każdy święty ma jakąś przeszłość, a
każdy grzesznik ma przyszłość”.
Zaufajmy Jezusowi i powierzmy się czułej dobroci Jego Sercu. Nic
nie zdoła nas odłączyć od Jego miłości. On w osobie kapłana czeka na nas przy
kratkach konfesjonału, aby w sakramencie spowiedzi uleczyć nasze zranione serca,
objąć i podnieść nas ramionami swego miłosierdzia, i poprowadzić drogą
świętości. Pamiętajmy, że początkiem naszej lepszej przyszłości jest zawsze
nawrócenie, pojednanie z Bogiem i ludźmi, wejście na drogę duchowej odnowy i
prawdziwej przemiany naszego życia.
Dlatego na początku Roku Jubileuszowego 2025 Matka Boża z
Medjugorie w orędziu z 25 stycznia br. zwraca się do nas z wezwaniem: „Drogie
dzieci! W tym roku łaski, wzywam was do nawrócenia”.
Bernard Ellis, biznesmen pochodzenia żydowskiego, mieszkający z
rodziną na przedmieściach Londynu, dzieli się z nami takim świadectwem: „Moja
żona Suzanne, która jest katoliczką od urodzenia, po raz pierwszy usłyszała o
Medziugorju w 1983 r. Przechowywała w swojej pamięci opowiadania o Bernadetcie
i objawieniach w Lourdes, opowiedziane przez siostry zakonne podczas jej
odwiedzin w klasztorze, gdy była jeszcze dzieckiem i natychmiast uznała
objawienia Matki Bożej w Medziugorju za pochodzące od tej samej Matki Bożej.
Żywiła głębokie przekonanie, że sama Matka Boża przyzywa ją do tego miejsca i
błagała mnie, bym zawiózł ją tam. Powiedziałem jej wówczas: "To bardzo
niesprawiedliwe, że oczekujesz ode mnie, że pojadę do katolickiego Sanktuarium,
gdzie odprawiane są publiczne nabożeństwa, podczas których czuję się nieswojo i
jeślibyś naprawdę mnie kochała, to nie prosiłabyś mnie, abym pojechał tam z
tobą". Odpowiedziała mi: "Bernardzie, gdybyś mnie kochał, to byś mnie
tam zawiózł." Jednak nie pojechaliśmy.
Dziewięć miesięcy później, w sierpniu 1983 roku, pojechaliśmy na
wakacje do Dubrownika.
To Sue zdecydowała, że powinniśmy tam pojechać. Nie byłem zbyt
skłonnym jechać na wakacje do komunistycznego kraju, ale pojechałem tam, aby
sprawić jej przyjemność. W trakcie pobytu na miejscu poprosiła mnie, bym
zawiózł ją do Medziugorja tylko na jeden dzień. Już w momencie, gdy wybrała
Dubrownik na wakacje, zdałem sobie sprawę, że miała coś innego na uwadze, więc
tym razem, aby ją zadowolić, zgodziłem się odwiedzić Sanktuarium tylko na jeden
dzień. Ku mojemu zdumieniu, kiedy przybyliśmy na miejsce wszystko było tam
bardzo normalne, nie było żadnych publicznych pokazów pobożności na wielką
skalę, nikt bijąc się w piersi nie leżał na ziemi, nikt nie zakładał worów
pokutnych i nie posypywał się popiołem, byli tam sami zwykli ludzie, tacy jak
Sue i ja. Mieszkańcy byli w stosunku do na bardzo życzliwi i okazali nam taką
gościnność, jakiej nigdy dotąd nie zaznałem. Słyszałem wcześniej, że katolicy w
tamtych stronach są antysemitami, ale kiedy powiedziałem im, że jestem Żydem
odebrałem od nich jeszcze więcej życzliwości i czułem się bardzo zrelaksowany w
trakcie całego pobytu. Około godziny 5-ej znaleźliśmy się w pobliżu kościoła,
gdzie odmawiano różaniec i tam spotkaliśmy kogoś znajomego z Londynu; była to
kobieta o nazwisku Anita Curtis. Gdy zobaczyła mnie powiedziała: "Och, to
świetnie, że Żyd jest pośród osób odwiedzających Medziugorje; Matka Boża bardzo
ucieszy się widząc was tutaj". Zasugerowała, że mógłbym udać się do
pokoju, gdzie miało mieć miejsce Objawienie, ale pomyślałem, że nie byłoby to
rzeczą stosowną, bo nie wierzę w to, co się tam dzieje, nie znam jeszcze samego
Pana Jezusa, a cóż dopiero Jego Matkę i naprawdę nie wierzę w to, że Ona może
ukazywać się sześciu młodym osobom. Znalazłem się obok prezbiterium stojąc w
tłumie innych ludzi. Wszyscy błagali siostrę Janę, która w tym czasie
posługiwała i ojca Tomislava Pervana, który był proboszczem, aby pozwolili im
przebywać pokoju w czasie objawienia. Anita Curtis powiedziała Siostrze Janie,
że jestem Żydem i że powinienem wejść do pokoju objawień, ponieważ Nasza Matka
Boża ucieszy się na mój widok. W tym samym czasie zauważyłem, że była tam
Włoszka, która miała bardzo chore dziecko. Płakała i błagała siostrę Janę, aby
pozwoliła jej wejść do pokoju objawień wierząc, że jej dziecko zostanie
uzdrowione. Powiedziałem do siostry Jany: "Proszę, niech siostra pozwoli
tej Włoszce wejść do środka, nie jest rzeczą słuszną, abym to ja wszedł, gdyż
właściwie to nie bardzo wierzę w to, co się tam dzieje". Ojciec Pervan
wyszedł i spojrzał na wszystkich tych kłócących się ludzi, a potem chwycił
Włoszkę i mnie, i zanim spostrzegłem się, co się ze mną dzieje przeszedłem obok
ołtarza i zostałem wciśnięty do pokoju w bocznej kaplicy, gdzie mają miejsce
objawienia. Pokój był mały, bardzo zatłoczony i było w nim nieznośnie gorąco.
Ludzie stali ramię w ramię ściśnięci tak bardzo, że nawet palca nie można było
wetknąć. Wkrótce nadeszło sześcioro widzących, zaczęli modlić się, a potem
upadli na kolana. Spojrzałem na ścianę, aby przekonać się, czy zdołam zobaczyć
coś niezwykłego, czy zdołam zobaczyć Matkę Bożą, ale widziałem tylko ścianę i
raczej źle pomalowaną figurę Niepokalanej Dziewicy Maryi. Nie miałem wyjścia,
musiałem razem z innymi uklęknąć. Byliśmy tak ciasno upakowani, że kiedy ktoś
ukląkł wszyscy musieli zrobić to samo. Pamiętam, że pomyślałem, że to
niemożliwe, aby więcej osób mogło zmieścić się w pokoju, że dla stojących nie
było wolnego miejsca, ale żeby uklęknąć, to przecież musiałoby być w pokoju dwa
razy więcej miejsca. Tym sposobem czyjeś kolano znalazło się na mojej łydce, a
inne kolano oparło się na mojej pięcie i czułem się z tego powodu nader
niewygodnie. W pokoju była taka cisza, że słychać było tylko szmer oddechów
ludzi, po czym milczenie to przerwał odgłos płaczu, była to Włoszka z chorym
dzieckiem. Zacząłem zauważać, że w pokoju była jakaś szczególna obecność, że w
tym pokoju dzieje się coś, czego nie rozumiem. A potem, zanim uzmysłowiłem
sobie, gdzie jestem i co się wokół mnie dzieje wszyscy wstaliśmy i wyszliśmy.
Moja żona, która czekała na mnie ze łzami cieknącymi po twarzy,
powiedziała do mni"Nigdy nie dowiesz się, jak cudowną Łaską było to dla
całej naszej rodziny." Sue była tak bardzo szczęśliwa, że byłem w pokoju
objawień, to było coś, czegoś wtedy nie rozumiałem, bo chociaż nie wierzyłem w
to, co się działo uznałem, że jeśli przypadkiem Matka Boża podróżowała w czasie
i przestrzeni, by przybyć na spotkanie z sześciorgiem widzących w Medziugorju,
to nie miało to wielkiego znaczenia, czy jestem wewnątrz pomieszczenia, czy też
po drugiej stronie ściany, gdyż byłaby i tak w stanie mnie zobaczyć, coś, czego
po prostu nie mogłem pojąć. Więc to był pierwszy raz, gdy byłem zmuszony
uklęknąć; tradycja zakazuje Żydom klękania z obawy naruszenia jednego z
Przykazań, które zakazuje oddawania czci wizerunkom uczynionym ręką ludzką, a
zatem stało to w przeciwieństwie do wpojonych mi w młodości nakazów
ortodoksyjnej religii żydowskiej i czułem się winny temu, że musiałem uklęknąć
w tym pokoju przed źle pomalowaną figurą.
Wracałem do Medziugorja wiele razy z żoną, gdyż odbierałem je jako
całkiem przyjemne do odwiedzania i przyjazne miejsce. Sprawiało mi to dużą
przyjemność i wiedziałem też, że się tam dzieje coś, czego nie rozumiem, ale
cokolwiek się działo, miało to wpływ na to, że wszystkie przybywające tam osoby
stają się bardzo milłe i okazują sobie nawzajem uczucia przyjaźni i miłości.
Tak więc jeździłem tam bez wiary, ale czerpiąc radość z otoczenia. Wciąż
odwiedzałem Medziugorje przez wiele lat i traktowałem je jako miejsce, dokąd
można się wyrwać, by znaleźć tam spokój, wspaniały odpoczynek i przyjaźń.
Jakieś dwa lata później, myślę, że było to w 1985 roku, Sue i ja
byliśmy w trakcie jednej z naszych regularnie odbywanych wizyt w Sanktuarium,
kiedy to podczas jednego wieczoru zdecydowaliśmy się wejść na Górę Križevac,
ponieważ dowiedzieliśmy się, że będzie tam miało miejsce Objawienie i że tam
będzie Maria Pavlović. Dotarliśmy do stóp Krzyża bardzo wcześne i usiedliśmy na
schodach tuż przed Krzyżem. Rozmawialiśmy ze sobą o naszym życiu i swoich
przekonaniach religijnych: Sue mówiła o swojej wierze katolickiej, a ja na
temat mojego żydowskiego wychowania. Sue próbowała mnie przekonać, że Jezus
Chrystus jest moim Mesjaszem i Zbawicielem, a ja mówiłem jej, że na każdy dobry
powód, by twierdzić, że jest On Mesjaszem istnieje równie dobry powód, by
powiedzieć, że Nim nie jest. Oczywiście teraz już wiem, że jest to sprawa
serca, a nie głowy, ale wówczas to moja głowa panowała nad wypowiadaniem sądów
i wciąż nie mogłem przyjąć faktu, że Jezus jest Mesjaszem i że Jego Matka
ukazuje się widzącym w Medziugorju. Rozmawialiśmy tak przez jakiś dłuższy czas
i nie zauważyliśmy, że zrobiło się już zupełnie ciemno i wielki tłum zebrał się
u stóp Krzyża. Usłyszałem śpiew i zobaczyłem zbliżające się w naszym kierunku
światło latarki. To była Maria Pavlović ze swoją grupą modlitewną. Tłum
rozdzielił się, gdy przyszła do stóp Krzyża. Przez przypadek stanęła obok
mojego ramienia. Zaczęła się modlić, a potem upadła na kolana. Gdy to uczyniła
stojący obok niej człowiek zapytał się mnie: "Jesteś Anglikiem?",
odpowiedziałem "Tak". Poprosił, żebym oznajmił tłumowi w języku
angielskim, że Matka Boża ukazuje się w tej chwili Marii i żeby wszyscy
uklękli, zaczęli się modlić i przestali robić zdjęcia. Odwróciłem się zatem i
krzyknąłem w ciemność, w stronę wielkiego tłumu: "Wszyscy na kolana, Matka
Boża objawia się teraz Marii Pavlović, proszę się modlić, nie
fotografować", po czym wszyscy uklękli, poza mną, gdyż tradycja nie
pozwalała mi klękać. Ale tym razem poczułem, że po tym, jak powiedziałem
"wszyscy na kolana" byłoby niegrzecznie samemu nie uklęknąć. Tak więc
uklęknąłem obok Marii i to był mój drugi raz, gdy to uczyniłem. Pamiętam, że
było to bardzo nieprzyjemną rzeczą do zrobienia. Na ziemi były kamienie, które
wrzynały się w kolana, było mi bardzo niewygodnie. Zastanawiałem się, czy
katolicy nosili specjalne ochraniacze na kolana, które pozwalają im klęczeć.
Takie myśli przechodziły mi przez głowę w czasie Objawienia. Wtem poczułem
kroplę deszczu na mojej głowie i pomyślałem, że zaraz zacznie się ulewa, a my
tu jesteśmy na szczycie góry w wielkim tłumie ludzi. Będziemy musieli schodzić
powoli, zrobi się niebezpiecznie ślisko, gdy góra zostanie zmoczona, wtedy
przemokniemy, i zastanawiałem się też, co każdy Żyd robi w takich sytuacjach,
gdy nie ma miejsca dla niego. Objawienie zakończyło się, każdy wstał i bardzo
szybko podsunięto małe magnetofony przed Marię, a przewodnicy grup tłumaczyli
orędzie na różne języki, w końcu przyszła kolej na język angielski. Orędzie
zostało przetłumaczone, nie pamiętam dokładnie słów, ale było tam coś na temat
powrotu do życia w świetle Ewangelii; w przeciwnym razie świat ściągnie na
siebie wielkie nieszczęście, a następnie, na końcu orędzia zostało powiedziane:
"łza stoczyła się po policzku Matki Bożej i spadła na chmurkę, na której
stała". Pomyślałem, że to ja na pewno stałem wtedy pod tą chmurką. Tej
nocy nie padało.
Kiedy wróciłem do pensjonatu, w którym mieszkaliśmy opowiedziałem
młodemu amerykańskiemu kapłanowi imieniem Robert Cox o moich przeżyciach, wtedy
powiedział mi: "Bernardzie, zostałeś wezwany do przyjęcia Chrztu
Św.". Słów tych nie rozumiałem, poprosiłem go więc o wyjaśnienie.
Powiedział mi, abym po powrocie do Anglii udał się do miejscowego księdza
proboszcza i powiedział mu, że zostałem wzywany do przyjęcia Chrztu św. Dalej
tego nie rozumiałem, więc kiedy wróciłem do Anglii, nie zrobiłem nic w tej
sprawie. Jednakże myśl o tamtej kropli wody spadającej mi na głowę pozostała w
mojej głowie; bardzo często wracałem w myślach do tej sprawy.
W następnym roku byliśmy znowu w Medziugorju, wtedy to przy okazji
odwiedzin u ojca Jozo po to, by usłyszeć, jak przemawia do ludzi powiedziałem
do Sue, że chcę pozostać do samego końca i pomodlić się razem z ojcem Jozo. Jak
zwykle był tam ogromny tłum i Sue powiedziała: "Jest tu tak wiele osób,
powinniśmy wrócić do Medziugorja", a ja rzekłem: "Chcę, żeby się
pomodlił ze mną", wtedy Sue powiedziała: "On modlił się już z tobą w
kościele i już cię pobłogosławił, nie ma sensu pozostawać tu dłużej". Tak
więc czekaliśmy, czekaliśmy i czekaliśmy, podczas gdy tłum powoli znikał, aż
znaleźliśmy się na czele kolejki. W międzyczasie wszystkie autokary i autobusy
odjechały z powrotem do Medziugorja, a my zostaliśmy właściwie na samym końcu.
Wreszcie nadeszła moja kolej, powiedziałem do Anicy, która tłumaczyła dla Ojca
Jozo, że jestem Żydem i że chcę, aby Ojciec Jozo pomodlił się, aby Duch Święty
(Żydzi uznają Ducha Świętego) oświecił mnie, abym czynił to, co jest dobre dla
mnie. Ojciec Jozo położył jedną rękę na moim sercu a drugą objął Sue i mnie.
Nie rozumiałem wypowiadanych słów, ale modlitwa brzmiała bardzo szczere.
Podczas tej modlitwy poczułem, jak potężnie wali mi serce. Sue powiedziała mi
później, że czuła tak, jakby moje serce miało rozedrzeć koszulę, którą miałem
na sobie. Po czym modlitwa zakończyła się, a my musieliśmy znaleźć taksówkę i
tak wróciliśmy do Medziugorja. Po powrocie do Anglii myślałem o spotkaniu z o.
Jozo i tamtej łzie z nieba, ale jeszcze nie podjąłem się przyuczenia do wiary
katolickiej i nadal nie wierzyłem.
Rok po tym, w sierpniu 1987 roku, Ojciec Slavko uczestniczył w
nabożeństwie katolickiej odnowy charyzmatycznej w sanktuarium kościoła
katolickiego w Walsingham, w Hrabstwie Norfolk w Anglii, w którym razem z Sue
wzięliśmy udział. Było to wieczorne nabożeństwo pokutne, po którym Ojciec
Slavko miał uczcić Najświętszy Sakrament w adoracji eucharystycznej.
Zgromadzeni podchodzili do kapłanów, którzy stali przed namiotem i wyznawali swoje
grzechy. Po czym każdy z nich zapalał świecę i wychodził. Byli rozradowani na
samą myśl, że Boża Miłość przebaczyła im grzechy, świętowali, śpiewali i
tańczyli z radości, że zostali uwolnieni z jarzma grzechu. Na koniec procesja
ta ze śpiewami i tańcami, weszła do kaplicy pojednania w Walsingham, gdzie
miała mieć miejsce adoracja eucharystyczna pod przewodnictwem o. Slavko. Oiciec
Slavko stanął za ołtarzem i patrzył na ten tętniący życiem, głośno zachowujący
się, podekscytowany tłum. Stał nie poruszając się, jedynie patrzył na ludzi.
Oczywiście czekał, aż się wyciszą i wejdą w stan adoracji. Czekał długo, trwało
to dobre kilka minut. W normalnej sytuacji wyszedłbym na zewnątrz w obawie, że
złamię przykazanie, które miałem wpojone od młodości. "Nie będziesz
oddawał czci posągom uczynionym ręką ludzką, nie będziesz się im kłaniał",
ale tym razem zostałem na miejscu. Byłem zafascynowany tym, co się działo,
oczekiwaniem o. Slavko, aż tłum powoli ucichnie i znieruchomieje, aż ludzie
zastygną w bezruchu, cisi i uspokojeni. Nie było słychać żadnego dźwięku w
pomieszczeniu. Przypomniało mi to ciszę w pokoju objawień lata temu. O. Slavko
powoli postawił Monstrancję na ołtarzu i wystawił Najświętszy Sakrament na
widok zgromadzonych. Był to doskonały spokój we wzniosłym bezruchu. Wszyscy
upadli na kolana. Znowu byłem ostatnią stojącą osobą, ale tym razem poczułem
wewnętrzne przekonanie, że powinienem również uklęknąć, z tym że za tym trzecim
razem było tak dlatego, że sam tego chciałem. Tak więc uklęknąłem i gdy to
uczyniłem, to w tej wszechogarniającej chwili patrzyłem na twarze ludzi wokół
mnie, którzy wpatrywali się w Najświętszy Sakrament. Następnie spojrzałem na
Najświętszy Sakrament i w jakiś sposób odczułem, że była tam Święta Obecność
patrząca na ludzi klęczących przed Nią. W tamtej chwili otrzymałem prezent,
którego nigdy nie zdołam wyjaśnić, ponieważ jest to czysty dar. Zrozumiałem, że
Bóg jest prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie. W tej samej chwili Jezus
wezwał mnie, abym zaakceptował Go jako mojego Zbawiciela i to uczyniłem.
Wróciłem do Anglii i poprosiłem mojego księdza Proboszcza, aby
przyuczył mnie do wiary katolickiej. Pochodząc z kultury żydowskiej nie byłem
ochrzczony, podczas katechez uczono mnie więc o sakramencie Chrztu św., zdałem
sobie wtedy sprawę, że otrzymuję wspaniałą okazję, by rozpocząć życie na nowo i
że poprzez Chrzest św. zostanę obmyty jak nowonarodzone dziecko. Narodzę się na
nowo i wszystko, co działo się ze mną i wszystko, co kiedykolwiek uczyniłem w
przeszłości będzie tak, jakby się nigdy nie wydarzyło. Nie było wiele rzeczy,
które były dla mnie trudne do zrozumienia, ale przyjąłem je, bo byłem ogarnięty
myślą, że jest to wspaniała szansa, jaką daje mi Bóg. Z utęsknieniem czekałem
na dzień, w którym miałem zostać przyjęty do Kościoła świętego i ochrzczony.
Dowiedziałem się o rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii, coś co już
wcześniej uznałem za fakt i dowiedziałem się, że Pan Bóg przychodzi do nas
każdego dnia we Mszy Świętej, aby nas ożywić fizycznie i duchowo, a kiedy
popełnimy nieuniknione błędy, których wszyscy dopuszczamy się z powodu naszej
ludzkiej ułomności, to mogę wówczas pójść do kapłana udzielającego sakramentu
Spowiedzi św. i - o ile będę prawdziwie skruszony - popełnione przeze mnie
grzechy zostaną mi odpuszczone. Jako neofita wychowany w wierze żydowskiej
zdaję sobie sprawę, że wszystko, co jest obecne w Wierze Katolickiej jest
głęboko zakorzenione w wierze żydowskiej. Zatem nie tyle stawałem się
katolikiem, co pełnym Żydem i jestem naprawdę wdzięczny, że Pan Bóg w swojej
nieskończonej Łasce dał mi tę wspaniałą okazję.
Zostałem przyjęty do Kościoła katolickiego, przyjąłem sakramenty
Chrztu św. i Bierzmowania oraz przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej w
czwartek 13 kwietnia 1987 r. Tak się złożyło, że była to również pierwsza noc
żydowskiej Paschy. Pierwsza noc żydowskiej Paschy i Wielki Czwartek nie zawsze
wypadają w tym samym dniu, ale w tym roku tak się wydarzyło. Naród żydowski
wierzy, że Mesjasz przyjdzie w pierwszą noc Paschy, jest to tradycja i ludzie
czekają na Mesjasza, który ma przyjść w tę noc. Do mnie Mesjasz przyszedł
właśnie tej nocy, kiedy zostałem ochrzczony, przyjąłem Bierzmowanie i Pierwszą
Komunię Świętą.
Otrzymałem jeden dodatkowy mały prezent, który jestem pewien, że
był darem od naszej Matki Bożej. Ten doniosły dzień dla mnie, 13 kwietnia 1987
r. był też dniem moich urodzin i jestem pewien, że był to prezent od mojej
Matki Bożej, która wezwała mnie i nakłoniła do uklęknięcia w tych trzech
przypadkach, które razem złożyły się na ten dzień pokrywający się z datą moich
urodzin. Urodziłem się ponownie w swoje urodziny. Jakże cudowną Łaskę otrzymał
ten Żyd.
W ciągu kolejnych lat odwiedzałem Medziugorje wielokrotnie i
bardzo zaprzyjaźniłem się z wszystkimi franciszkanami: o. Ivanem, o. Orićem, o,
Pervanem, o. Svetem i o. Slavko, którzy zawsze gościnnie przyjmowali mnie jako
Żyda, który stał się katolikiem dzięki temu, że doświadczył Medziugorja. Miałem
przywilej poznania z bliska Ojca Slavko, który ma wiele miłości do narodu
żydowskiego i zawsze był zainteresowany jego kulturą. Kiedy wybuchła wojna w
1990 roku założyłem organizację charytatywną w Anglii, która dzięki hojności
mieszkańców tego kraju udzieliła pomocy dla całej Chorwacji oraz Bośni i
Hercegowiny o wartości ponad dziesięciu milionów funtów. Chcieliśmy pomagać tym
ludziom, którzy pomogli nam tak bardzo poprzez osobiste przykłady wiary,
gościnność i przyjaźń. Obok żywności i zaopatrzenia medycznego dostarczyliśmy
sto sześćdziesiąt pojazdów, które zostały pozostawione w regionie, aby
mieszkańcy mogli pomagać sobie nawzajem dostarczając pomoc humanitarną i środki
medyczne do odległych miejsc, gdzie były one najbardziej potrzebne, do miejsc,
które znalazły się w strefach walk zbrojnych. Moje wysiłki były bardzo
chwalone, ale ja byłem zaledwie przedstawicielem wielu ludzi, którzy dołączyli
się do pomocy, kierowców konwojów humanitarnych, ofiarodawców wpłat
pieniężnych, żywności i wyposażenia medycznego. Najbardziej odczuwałem i
najwięcej zdawałem sobie sprawę z faktu, że my, którzy nieśliśmy pomoc byliśmy
stroną uprzywilejowaną i że to raczej my winniśmy dziękować ludziom z Chorwacji
oraz Bośni i Hercegowiny niż oni nam. Ludzie z Chorwacji oraz Bośni i
Hercegowiny, którzy cierpieli podczas tej straszliwej wojny byli jej ofiarami i
stawali się podobni do Chrystusa w swoim cierpieniu. Poprzez swoje trudności i
cierpienia dali nam szansę, aby im pomóc i udowodnić, że kochamy się wzajemnie
tak, jak Pan Bóg nas kocha. Byliśmy uprzywilejowani, my, którzy otrzymaliśmy
dar bycia w stanie im pomóc i było to dla nas łaską. W latach wojny, bardzo
ściśle współpracowałem ze wszystkimi Ojcami franciszkanami i wtedy właśnie bardzo
przybliżyłem się do o. Slavko. Spędziliśmy razem bardzo wiele czasu. Musiało to
być dziwne dla wielu osób, że ojciec Slavko i ja mogliśmy tak bardzo
zaprzyjaźnić się ze sobą, gdyż nasze osobowości i pochodzenie kulturowe były
tak różne od siebie. O. Slavko powiedział do mnie: "Bernardzie, jesteś
prawdziwym przyjacielem" i są to słowa, które bardzo sobie cenię.
Ojciec Slavko jest niewątpliwie Świętym i przebywa teraz z naszym
Panem w niebie, a dla mnie żydowskiego konwertyty być zaliczanym w poczet
przyjaciół Świętego jest przywilejem, który wykracza poza wszelkie słowa”.
Drodzy bracia i siostry! O tym wszystkim przypominamy sobie w
dzisiejsze święto Nawrócenia Św. Pawła, do tego wzywa nas Matka Boża z
Medjugorie w swoich matczynym przesłaniu z 25 stycznia br.:
„Drogie dzieci! W tym roku łaski, wzywam was
do nawrócenia. Drogie dzieci, umieśćcie Boga w centrum waszego życia, a owocami
będą miłość do bliźniego i radość [dawania] świadectwa, a świętość waszego
życia stanie się prawdziwym świadectwem wiary. Dziękuję wam, że
odpowiedzieliście na moje wezwanie”. Amen.
o. Piotr Męczyński O.Carm.
|