Drodzy
w Sercu Jezusa, bracia i siostry!
Papież Franciszek w swojej ostatniej adhortacji apostolskiej
Gaudete et Exultate – „O powołaniu do świętości w świecie współczesnym” –
podkreśla:
„Wszyscy
jesteśmy powołani, by być świętymi, żyjąc z miłością i dając swe świadectwo w
codziennych zajęciach, tam, gdzie każdy się znajduje”.
Dzisiejsza
Ewangelia przypomina nam, że źródłem i fundamentem tej świętości jest nasze
zjednoczenie z Chrystusem zapoczątkowane na chrzcie świętym; nasze trwanie w
Chrystusie, jak latorośl w winnym krzewie. To trwanie w Chrystusie Zmartwychwstałym
zapoczątkowane na chrzcie mamy rozwijać i umacniać każdego dnia – żyjąc Jego
Ewangelią i miłując się wzajemnie tak jak nam nakazał.
Dlatego
stale ważne jest napomnienie św. Jana Ewangelisty, które słyszymy dzisiaj w
liturgii:
„Dzieci,
nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3,18).
Przypomina
nam o tym nowa polska błogosławiona – Hanna Chrzanowska, pielęgniarka z
Krakowa, wyniesiona 28 kwietnia br. do chwały ołtarzy podczas uroczystej Mszy
świętej beatyfikacyjnej w sanktuarium Miłosierdzia Bożego na krakowskich
Łagiewnikach.
Dziś
mówimy o niej „prekursorka pielęgniarstwa domowego i ruchu hospicyjnego w
Polsce”.
„Sam Chrystus przez swoją działalność wśród chorych wskazuje mi
drogę postępowania” – pisała.
Kiedy
rok przed śmiercią wygłaszała referat na temat zaangażowania na rzecz osób,
które obłożnie chore, częstokroć w opuszczeniu i samotności, przebywały w swych
domach, wyznała: „U podstaw koncepcji naszej pracy od samego początku leżał
motyw religijny. Pomoc w niesieniu krzyża chorym, a w nich Chrystusowi". W
cierpiącym człowieku dostrzegała rysy cierpiącego Chrystusa, a równocześnie
pielęgniarską służbę temu człowiekowi pojmowała jako osobistą odpowiedź na Boże
powołanie.
Często
zjawiała się w mieszkaniach, o których wszyscy zapomnieli. A tam, zamiast
potłuczonych butelek, brudnych szmat czy pcheł widziała po prostu cierpiącego
człowieka. Wiecznie uśmiechnięta, w białym wykrochmalonym uniformie. Mawiała,
że z zawodu jest „posługaczką i pośredniczką od wszystkiego”.
„Moja
praca to nie tylko mój zawód, ale – powołanie. Powołanie to zrozumiem, jeśli
przeniknę i przyswoję sobie słowa Chrystusa: nie przyszedłem, aby mnie służono,
ale abym służył”.
Świadkowie
zeznają, że Hanna przyjmowała postawę matki w stosunku do chorych oraz swoich
współpracowników, którzy bardzo często nazywali ją „naszą matką”. Była
szczególnie wspaniałomyślna w leczeniu i opiece nad ciężko chorymi. Odwiedzała
ich i troszczyła się o ich potrzeby.
Czyniła
to z prostotą i serdecznością traktując chorego jako najwyższe dobro, jak
swojego brata czy siostrę. Często rozdawała lekarstwa kupione za własne
pieniądze.
Nie
zwracała uwagi na zmęczenie czy na swoje zdrowie. Hojnie ofiarowała innym
własny czas, swoją inteligencję, kulturę, współpracując aktywnie z wszystkimi,
którzy troszczyli się o to, aby ulżyć chorym lub polepszyć ich warunki życia.
Potrafiła sprzedać własną biżuterię, aby kupić lekarstwa dla potrzebujących.
Gorliwie interweniowała, by pomóc bliźniemu, nie czekając na podziękowania czy
uznanie.
Jedna
ze świadków opowiada, że pewnego dnia Hanna dowiedziała się o ciężkiej sytuacji
dwóch starszych pań, potrzebujących natychmiastowej pomocy. Kobiety żyły w
złych warunkach higienicznych, w brudzie, narażone na chłód i głód. Zaraz więc
nasza Błogosławiona wzięła sanki i poszła pukać do drzwi różnych klasztorów,
prosząc o trochę węgla, aby rozpalić w ich piecu. «Kiedy piec się rozgrzał –
tak kontynuuje świadek w swoim zeznaniu – nalałyśmy wody do miski, zagrzałyśmy
ją na piecu i umyłyśmy staruszki. Następnie uprałyśmy trochę bielizny.
Służebnica Boża nie wstydziła się żadnej posługi w stosunku do chorych,
zakasywała rękawy i pracowała razem ze mną. Była to dla mnie najlepsza szkoła
służby chorym».
Wpatrując
się w postać Hanny, pochylonej nad chorymi, również i my uczmy się pochylać nad
ubogimi, troszczyć się o tych, którzy potrzebują pocieszenia, wsparcia,
zachęty, pomocy.
Drodzy
w Sercu Jezusa, bracia i siostry!
W
naszej codziennej posłudze i towarzyszeniu osobom chorym i cierpiącym nie
możemy nigdy utracić i zagubić tego co najważniejsze – współczującego i
miłosiernego serca.
Gdy
Papież Franciszek przybył z wizytą do szpitala dziecięcego w Krakowie –
Prokocimiu powiedział:
„Ewangelia
wielokrotnie ukazuje nam Pana Jezusa, który spotyka się z chorymi, przyjmuje
ich, a także chętnie wychodzi, by ich znaleźć. Zawsze ich dostrzega, patrzy na
nich, tak jak matka patrzy na syna, który jest chory, i odczuwa budzące się w
niej współczucie.
Jakże
bardzo chciałbym, abyśmy jako chrześcijanie byli zdolni do stawania u boku
chorych tak, jak Jezus, z milczeniem, przytuleniem, z modlitwą”.
„Współczucie
to poniekąd dusza medycyny” – stwierdził Papież podczas spotkania z lekarzami w
Rzymie. Ojciec święty wskazał, że „tożsamość i zaangażowanie lekarza opiera się
nie tylko na wiedzy i kompetencji technicznej, ale głównie na jego
współczującym i miłosiernym podejściu do cierpiących na ciele i na duszy”.
„Współczucie,
to cierpienie razem, jest właściwą odpowiedzią na ogromną wartość chorego. Jest
odpowiedzią pełną szacunku, zrozumienia i czułości, ponieważ święta wartość
życia osoby chorej nigdy nie zanika ani nie ulega zaćmieniu, ale jaśnieje
większym blaskiem właśnie w jej cierpieniu i opuszczeniu. Słabość, ból i
choroba są ciężką próbą dla wszystkich, także dla personelu medycznego; są
wezwaniem do cierpliwości, do cierpienia razem. (…) Wchodzi tu w grę godność
ludzkiego życia, godność lekarskiego powołania. I chociaż w medycynie z
technicznego punktu widzenia konieczna jest aseptyka, wyjaławianie, to jednak w
samej istocie powołania lekarskiego jałowość jest sprzeczna ze współczuciem.
Aseptyka jest tylko koniecznym środkiem technicznym, ale nie może w niczym
naruszać istoty tego współczującego serca” – powiedział papież Franciszek.
„Za
przykładem Jezusa winniśmy pochylać się niczym "dobrzy samarytanie"
nad człowiekiem cierpiącym. Trzeba umieć ze współczuciem patrzeć na cierpienie
braci, nie "przechodzić obok", ale stawać się "bliźnim",
zatrzymując się przy nich, służyć im i okazywać miłość przez konkretne gesty,
troszcząc się o zdrowie całej ludzkiej osoby” – uczył św. Jan Paweł II.
Takiej
właśnie ewangelicznej postawy wobec osób chorych uczyła swoim słowem i
przykładem nasza Błogosławiona Pielęgniarka z Krakowa.
W
napisanym przez nią „Rachunku sumienia pielęgniarki” znalazły się m. in. pytania:
„Jaki
jest mój stosunek do chorego człowieka? Czy zdobywam się na stały, świadomy
wysiłek, aby nie popaść w oschłość i rutynę?
Czy
modlę się za chorych i wszystkich powierzonych mojej opiece?
Czy
nie traktuję chorych jak numery, jak przypadki chorobowe, zapominając o
osobowości każdego z nich? Czy pamiętam, że operacja dla mnie setna jest
pierwszą dla chorego? Że każdy noworodek, którego spośród wielu zanoszę matce,
jest jej największym ukochaniem?
Czy
ze zdwojoną życzliwością pielęgnowałam nieprzytomnych, dzieci i starców?
Jaki
był mój stosunek do umierających? Może nie było przy nich nikogo z rodziny –
czy zrobiłam wszystko, aby ją zastąpić?
Jaki
był mój stosunek do rodziny chorego? Czy starałam się ją rozumieć? Czy byłam
cierpliwa nawet wtedy, kiedy mi się wydawała nudna i nachalna? A gdyby chore
było moje dziecko, albo mój ojciec
Czy
rozumiem, że do moich obowiązków należy dbanie o psychikę chorych? Czy starałam
się znaleźć czas na rozmowę, czy miałam dosyć cierpliwości? Czy starałam się o
rozrywkę dla chorego dziecka? Czy starałam się wśród chorych o atmosferę
spokoju i pogody?”
Jak
więc widzimy Błogosławiona Hanna Chrzanowska „miała integralną wizję człowieka
chorego, to znaczy patrzyła na niego całościowo, holistycznie. Chory nie był
dla niej przypadkiem, jednostką chorobową, ale człowiekiem. W podejściu do
niego uwzględniała zarówno aspekt fizyczny, jak i stronę psychiczną czy sferę
duchową. A nawet szerzej: to spojrzenie obejmowało również jego otoczenie i
środowisko rodzinne. Ewangelicznego spojrzenia Służebnicy Bożej Hanny
Chrzanowskiej na całość problemu cierpienia powinni uczyć się wszyscy, którzy
służą człowiekowi choremu.
To
jest pełne spojrzenie na człowieka we wszystkich wymiarach jego życia. Dla
pielęgniarki czy lekarza tą pierwszą, najbliższa sferą zwłaszcza człowieka
chorego jest jego ciało. Ale nie tylko ciało, bo w ślad za ciąłem zwraca baczną
uwagę na psychikę chorego, na jego emocje. Lekarz wierzący, pielęgniarka
wierząca odkrywa człowieka jako istotę duchową. Jako osobę stworzona przez Boga
na Jego obraz i podobieństwo. Obdarzonego niezbywalną godnością. Ta prawda o
człowieku, w którym jest obecny cierpiący Jezus Chrystus, który dźwiga razem z
Chrystusem Jego Krzyż, determinuje rodzaj, charakter posługi wobec tak
rozumianej osoby” (ks. Kazimierz Kubik).
Nasza
Błogosławiona pragnęła „oprzeć opiekę nad chorymi o
Kościół”. Było w niej coś z ducha nawróconego Szawła – o którym mówi nam
dzisiejsze czytanie z Dziejów Apostolskich – który po przybyciu do Jerozolimy
pragnął przyłączyć się do uczniów Chrystusa.
Dlatego
w 1960 roku Chrzanowska rozpoczęła z pomocą księdza biskupa Karola Wojtyły
tworzyć opiekę pielęgniarską przy parafiach.
Podkreślała,
że „do chorego nie umytego i nie nakarmionego, Słowo Boże dociera z trudem lub
nie dociera wcale”. „Często powtarzała, że trudno mówić choremu o sakramentach
świętych, gdy dokuczają mu odleżyny i podstawowe potrzeby nawet w najmniejszym
stopniu nie są zaspokojone. Była przekonana, że gdy ciało jest pielęgnowane, to
i dusza z czasem otworzy się na Boże sprawy.” (Alina Rumun).
W
jednym ze swoich referatów wspomina: „Był pod naszą opieką taki jeden starszy
pan, filozofujący matematyk odwiedzany przez kapłanów często – nic z tych
rzeczy – nie chciał sakramentów; myśmy go w dalszym ciągu pielęgnowały. Aż raz
sam powiedział, że patrząc na naszą pracę widzi, że „co innego jest filozofia
Kanta, a co innego filozofia Ewangelii”. W końcu na prośbę młodej pielęgnującej
go zakonnicy nawrócił się i przyjął sakramenty”.
Dużą zasługą Hanny było wprowadzenie zwyczaju sprawowania Mszy
świętych w domach chorych, o co bardzo walczyła u władz kościelnych, a co
kiedyś bywało jedynie uprzywilejowaną rzadkością. Z czasem Msze stały się dużo
bardziej dostępne dla chorych, szczególnie chronicznych, którzy nieraz całymi
latami pozostawali w swoich łóżkach. W
okresie Wielkiego Tygodnia osobiście zawiozła kardynała Wojtyłę do domów
trzydziestu czterech chorych.
Dbała
o to, by chorzy mieli opiekę medyczną, ale także by ich mieszkania były posprzątane,
pościel wyprana, by mogli na jakiś czas opuścić cztery ściany, które dla wielu
z nich były całym światem przez wiele lat. Stąd wyjazdy i rekolekcje dla
chorych, wczasy, wyjścia do teatru, na koncert.
Hanna
Chrzanowska mając na uwadze stronę duchową pacjentów, rozpoczęła także działalność
formacyjną wśród pielęgniarek. Wygłaszała konferencje, organizowała rekolekcje,
dni skupienia, aby pogłębić ich życie religijne. Organizowała również
pielgrzymkę pielęgniarek na Jasną Górę. Napisała „Rachunek sumienia
pielęgniarki”. Znalazło się w nim pytanie:
„Jak
traktowałam sprawy religijne chorych? Czy o nie dbałam? Ale – czy nie byłam
zbyt natarczywa, postępując według jakiegoś schematu? Czy zrobiłam wszystko, co
w mojej mocy. aby ciężko chory przyjął Sakramenty święte? Czy ochrzciłam
niemowlęta zagrożone śmiercią? Jak wyglądała moja współpraca z kapelanem
szpitalnym? Czy ułatwiałam mu pracę zapewniając, o ile możności spokój na sali
chorych, udzielając wyjaśnień, dzieląc się spostrzeżeniami?”
Bł.
Hanna sama pogłębiała swoją wiarę pod wpływem duchowości benedyktyńskiej,
uczestnicząc w Opactwie Tynieckim pod Krakowem nie tylko w nabożeństwach i
obrzędach, ale stając się oblatką tyniecką.
Odpoczywała
wędrując po górach i tam podziwiając dzieła Stwórcy, modliła się, czytała Pismo
Święte. Z zapisków, z jej korespondencji, dowiadujemy się, jak dyskretną była
jej religijność. Na co dzień żyła Eucharystią i Ewangelią.
Trwała
w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Pamiętała, że „kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim”.
Dobrze zapamiętała słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity,
ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”. Wyrazem tej troski o
nieustanne i coraz głębsze zjednoczenie z Chrystusem był opracowany przez nią
„Rachunek sumienia pielęgniarki”. Pisała w nim:
„Każdy
uczynek miłosierdzia Chrystusa był samą świętością. Mimo to Chrystus uchodził
od ludzi, aby się modlić. Czy idę w Jego ślady? Czy nie łudzę siebie mniemając,
że się „modlę pracą”? Mam czas na tyle spraw poza nią! Czy naprawdę nie mogę
znaleźć trochę czasu tylko dla Boga? Czy się modlę o siły, czy dziękuję Bogu za
moje powołanie?
Czy
nie zaniedbuję Mszy Świętej w niedzielę i święta, zasłaniając się zmęczeniem?
Czy
staram się głębiej poznawać moją religię przez lekturę, rozmowę, uczęszczanie
na konferencje religijne? Jeśli nie – to dlaczego? Przez zarozumiałość,
lenistwo? Może nie chcę usłyszeć prawdy o sobie?
Czy
pracuję nad wyrobieniem w sobie cech dobrej pielęgniarki i czy nie zniechęcam
się w tej pracy?”
Pod
koniec życia postępująca choroba nowotworowa osłabiała ją. Ale nawet wtedy, gdy
była już przykuta do łóżka pamiętała o chorych i ubogich, przekazując im swój
skromny dobytek.
Myślała
do końca także o pielęgniarkach, którym starała się przekazać wzniosły ideał
pielęgniarki katolickiej. Dlatego – licząc się poważnie z możliwością odejścia
do wieczności – w liście do Metropolity Krakowskiego Kard. Karola Wojtyły
pisała:
„Niech
Ksiądz Kardynał powie im, że fakt mojego odejścia w niczym nie może umniejszyć
ich zapału: że ja im tylko pomogłam, a teraz muszą się same trzymać naszej
linii pielęgnowania ludzi w ich psychofizycznym całokształcie. Służenia prostą
obsługą, umiejętną, mądrą, ale właśnie prostą. Niech się trzymają razem, niech
stanowią jedno, niech się cieszą razem z miłosierdzia – jak mówi św. Paweł, ale
niech też – jak on zaleca – płaczą z płaczącymi”.
Hanna
Chrzanowska zmarła w opinii świętości w sobotę, 29 kwietnia 1973 roku, w
wigilię niedzieli przewodniej, a dziś Niedzieli Miłosierdzia. Na jej pogrzebie ks.
kard. Karol Wojtyła mówił:
„Dziękujemy
Ci, Pani Hanno, za to, że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych
błogosławieństw z Kazania na Górze, zwłaszcza tego, które mówi: „Błogosławieni
miłosierni...”. (…) [oraz tych Jego słów, które każdy z nas ma nadzieje
usłyszeć pod wieczór życia: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci
Moich najmniejszych, Mnieście uczynili”] Bo „Byłem chory, a zaopiekowaliście
się Mną”. Byłem chory w różnych klinikach i szpitalach Krakowa; byłem chory w
domach, na poddaszach i w suterenach; byłem chory i często całymi tygodniami
zapomniany od ludzi – znalazłaś Mnie albo sama, albo przez Twoje siostry,
zaopiekowałaś się Mną...
Dziękujemy
Panu Bogu za to życie, które miało taką wymowę, które pozostawiło nam takie
świadectwo: tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne. (…)
Niech
promieniowanie Twojej posługi trwa wśród nas i wszystkich nas nieustannie
poucza, jak służyć Chrystusowi w bliźnich”. Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
Hanna Chrzanowska
Rachunek sumienia pielęgniarki
I
1. Jestem pielęgniarką. Jestem katoliczka.
Czy mogę sobie powiedzieć z czystym sumieniem: „jestem pielęgniarką katolicką”?
2. Moja praca, to nie tylko mój zawód, ale
powołanie. Powołanie to zrozumiem, jeśli przeniknę i przyswoję sobie słowa
Chrystusa „nie przyszedłem, aby mnie służono, ale abym służył”.
3. Moje powołanie realizować muszę
niezależnie od tego, czy i jakie mam obowiązki rodzinne, pełniąc pracę
pielęgniarską w duchu służenia i miłości.
4. Bóg złożył w moje ręce talenty i nie
wolno mi ich marnować. Sam Chrystus przez swoją działalność wśród chorych
wskazuje mi drogę postępowania.
II
1. Każdy uczynek miłosierdzia Chrystusa by!
samą świętością. Minio to Chrystus uchodził od ludzi, aby się modlić. Czy idę w
Jego ślady? Czy nie łudzę siebie mniemając, że się „modlę pracą”? Mam czas na
tyle spraw poza nią! Czy naprawdę nie mogę znaleźć trochę czasu tylko dla Boga?
Czy się modlę o siły, czy dziękuję Bogu za moje powołanie?
2. Czy nie zaniedbuję Mszy Świętej w nie
dzielę i święta, zasłaniając się zmęczeniem?
3. Czy staram się głębiej poznawać moją
religię przez lekturę, rozmowę, uczęszczanie na konferencje religijne? Jeśli
nie – to dlaczego? Przez zarozumiałość, lenistwo? Może nie chcę usłyszeć prawdy
o sobie?
4. Czy pamiętam, że Bóg na mnie patrzy i
wszystko dostrzega? Czy nie pracuję dla efektu, dla pochwały, dla olśnienia
otoczenia?
5. Dobro, które pełnię, jest tylko
odblaskiem dobroci Boga. Czy nie chwaliłam się moją pracą? Czy nie zachwycałam
się sama sobą?
6. Czy pracuję nad wyrobieniem w sobie cech
dobrej pielęgniarki i czy nie zniechęcam się w tej pracy?
III
1. Czy rozumiem godność swojego zawodu i czy
staram się słowem i czynem dawać temu wyraz? Czy rozumiem, że wychodzenie poza
krąg moich pielęgniarskich obowiązków i sięganie do funkcji lekarza jest
zbaczaniem z drogi mojego powołania?
2. Czy jako pielęgniarka katolicka poczuwam
się do współodpowiedzialności za mój zawód? Co robię aby go podnieść? Czy się
nie uchylam w tym zakresie od prac społecznych?
3. Jeśli jestem mężatką, mam dzieci, a mimo
to pracuję zawodowo, jak łączę oba obowiązki? Czy jako pielęgniarka zdobywam
się na taką rzetelność, aby moje sprawy osobiste nie przynosiły uszczerbku
powierzonym mojej opiece, czy to w szpitalu, czy w poradni i w terenie? Czy –
odwrotnie – nie zaniedbuję obowiązków rodzinnych dla pracy zawodowej? Może
nabieram jej za dużo, wyżywając się w niej niepotrzebnie? Może tylko w pracy
jestem pogodna i uprzejma, a potem „odprężam się” we własnym domu złym humorem
i niecierpliwością? A może dzieje się odwrotnie?
4. Jak wypełniam obowiązki zawodowe, czy
jestem punktualna, sumienna w wykonywaniu zleceń, czy pracuję według prawideł
sztuki pielęgniarskiej w szpitalu, poradni, w domu chorego?
5. Może pracuję wśród nowoczesnych wyposażeń,
wśród najdoskonalszych zdobyczy medycyny. Czy pamiętam, że wynalazczość i
zdobycze naukowe odbijają chwalę Boga Stworzyciela ludzkiej myśli? Czy sama
staram się dokształcać?
6. Czy jestem prawdomówna? Czy miałam odwagę
przyznawania się do popełnionych błędów i pomyłek, czy odwrotnie – zatajałam,
albo fałszowałam fakty, aby chronić swoją opinię? Czy byłam sumienna w
sprawozdaniach ustnych i piśmiennych, w dokumentacji, statystykach?
7. Czy szanowałam własność społeczną? Nie
niszczyłam jej, nie zabierałam? Czy zwróciłam wszystkie pożyczone przedmioty?
8. Jaki jest mój stosunek do spraw bytu
mojego i koleżanek? Czy miałam odwagę występowania ze słusznymi żądaniami jego
polepszenia? Czy nie brałam udziału w strajku, czy do niego nie namawiałam? Czy
nie zdobywałam nieuczciwie pieniędzy lub innego wynagrodzenia? Mogła to być
przymówka o „nagrodę” od opuszczającego szpital, skarżenie się na ciężkie
warunki. Czy nie brałam pieniędzy z góry „aby lepiej pielęgnować”, albo czy się
nie umawiałam z rodziną chorego o późniejszą nagrodę – czy rozumiem, że to
zwyczajna łapówka? Może namawiałam na leki, które chciałam sprzedać, choć nie
byty im potrzebne? Może za leki, które otrzymałam do sprzedaży brałam za
wysokie ceny? Może brałam za wysokie honoraria za prywatną praktykę, nie
uwzględniając możliwości chorych? Czy mimo niskich poborów pracowałam bez
zarzutu?
9. Jak reagowałam wobec konieczności
przedłużenia godzin pracy – w razie zastępstwa, epidemii, konieczności
dodatkowych odwiedzin domowych, pozostania przy ciężko chorym?
10. Czy nie mam sobie nic do wyrzucenia w
zachowaniu się wobec męskiego personelu i chorych mężczyzn? Jeśli w pracy jest
wszystko w porządku, to jak wygląda moje życie prywatne? Czy rozumiem, że
moralności Pan Bóg nie dzieli na „prywatną” i „pracowniczą” i Jego
przykazania są niezmienne?
11. Czy dbałam o
własne zdrowie? Czy nie przemęczałam się niepotrzebnie, brawurując: „mnie i tak
nic nie będzie”? Czy tryb mojego życia nie podkopuje moich sił do pracy?
IV
1. Jaki jest mój stosunek do chorego
człowieka? Czy zdobywam się na stały, świadomy wysiłek, aby nie popaść w
oschłość i rutynę?
2. Czy modlę się za chorych i wszystkich
powierzonych mojej opiece?
3. Czy nie uchylam się od istotnego
pielęgnowania chorych, uciekając się do wykonywania zabiegów „wyższych” i
bardziej efektownych, niepotrzebnie zastępując lekarzy?
A przecież chorzy najbardziej
odczuwają naszą miłość, kiedy ich myjemy, karmimy, kiedy ich wygodnie układamy!
Czy robię wszystko co w mojej mocy, aby chorym zapewnić tę właśnie opiekę albo
osobiście, albo przez umiejętne zorganizowanie pracy własnej i innych? Czy
od tych prac istotnie pielęgniarskich nie wymigiwałam się wmawiając sobie, że
muszę wykonać inne, a te specjalnie sobie wyszukiwałam, np. jeszcze jedno porządkowanie
apteczki, albo pisanie historii choroby za lekarzy? Może zaniedbując chorych
chodziłam przyglądać się ciekawym zabiegom?
A w pielęgniarstwie otwartym –
może wmawiałam sobie, że nie mam czasu na odwiedziny, wynajdując sobie za to
np. niekonieczne porządkowanie kartotek?
4. Czy nie traktuję chorych jak numery, jak
przypadki chorobowe, zapominając o osobowości każdego z nich? Czy pamiętam, że
operacja dla mnie setna jest pierwszą dla chorego? Że każdy noworodek, którego
spośród wielu zanoszę matce, jest jej największym ukochaniem?
5. Czy ze zdwojoną życzliwością
pielęgnowałam nieprzytomnych, dzieci i starców? Czy otaczałam specjalną opieką
zatroskanych i baczących?
6. Jaki był mój stosunek do umierających?
Może nie było przy nich nikogo z rodziny – czy zrobiłam wszystko, aby ją
zastąpić? Czy nie zdarzyło mi się bezczynnie siedzieć w dyżurce, pozostawiając
umierającego samemu sobie?
7. Jak traktowałam sprawy religijne chorych?
Czy o nie dbałam? Ale – czy nie byłam zbyt natarczywa, postępując według
jakiegoś schematu? Czy zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. aby ciężko chory
przyjął Sakramenty święte? Czy ochrzciłam niemowlęta zagrożone śmiercią?
Jak wyglądała moja współpraca z kapelanem szpitalnym? Czy ułatwiałam mu pracę
zapewniając, o ile możności spokój na sali chorych, udzielając wyjaśnień,
dzieląc się spostrzeżeniami?
8. Jaki był mój stosunek do rodziny chorego?
Czy starałam sieją rozumieć? Czy byłam cierpliwa nawet wtedy, kiedy mi się
wydawała nudna i nachalna? A gdyby chore było moje dziecko, albo mój ojciec
9. Jaki był mój stosunek do tych, których
odwiedzałam w domach? Czy odwiedziny wykonywałam sumiennie, życzliwie? Czy się
nie zrażałam niepowodzeniem? Czy napotkawszy chorego obłożnie w domu, starałam
się go pielęgnować?
10. Czy zachowywałam tajemnicę zawodową nie
tylko w stosunku do rozpoznania choroby, ale i do trosk, kłopotów, powierzonych
mi przez chorego lub rodziny odwiedzane w domu?
11. Czy starałam się chorym sprawiać jak
najmniej bólu przy zabiegach? Czy nie obnażałam chorych niepotrzebnie, nie szanując
wstydliwości ich własnej, ani innych dorosłych i dzieci?
12. Czy rozumiem, że do moich obowiązków
należy dbanie o psychikę chorych? Czy starałam się znaleźć czas na rozmowę, czy
miałam dosyć cierpliwości? Czy starałam się o rozrywkę dla chorego dziecka? Czy
starałam się wśród chorych o atmosferę spokoju i pogody?
13. Czy nie dawałam im odczuć mojego
zmęczenia i pośpiechu? Czy nie dawałam chorym przyrzeczeń bez pełnego
przeświadczenia, że ich dotrzymam? Czy ich dotrzymywałam?
14. Czy uprzedzałam życzenia, okazywałam
troskliwość nieproszona? Czy pamiętam, że Chrystus działał wśród swoich chorych
natychmiast, nie zwlekając, wychodząc naprzeciw – a Matka Boska pełniła usługi
„z kwapieniem”?
15. Czy chorym, do których nie mam sympatii,
nie okazuję mniejszej troski, niż tym sympatycznym? Czy zwalczałam wstręt? Czy
nie skarżyłam się na niewdzięczność, nie wymawiałam jej chorym i rodzinom? A
przecież tylko jeden trędowaty podziękował Chrystusowi!
16. Jak traktuję sprawę życia nienarodzonych?
Czy znam dokładnie stanowisko Kościoła, postępuję zgodnie z nim i w myśl jego
udzielam wskazówek? Czy mam odwagę przekonań odmawiając pomocy w
śmiercionośnych zabiegach? Czy nie stchórzyłam w tym względzie, bojąc się o
posadę, stanowisko? Czy nie wyśmiewałam rodzin wielodzietnych? Czy w razie
zagrożenia życia nienarodzonego poczyniłam wszystko, co w mojej mocy, aby je
ratować?
17. Czy otaczałam specjalną opieką matki
niezamężne, starając się w aby nich rozdmuchać, tłumioną miłość macierzyńską i
zapewnić im możliwe warunki bytu?
18. Czy nie żywiłam pogardy dla „mętów
społecznych”, alkoholików, chuliganów, prostytutek? Czy nie machnęłam ręką:
„dla takich nie warto się męczyć”?
V
Jaki jest mój stosunek do
współpracowników: lekarzy, pielęgniarek, pracowników fizycznych i innych osób
zespołu, w którym pracuję?
1. Jeśli pracuję w atmosferze intryg,
zawiści, lenistwa, plotek, nieodpowiedzialności, przekupstwa – to czyjej nie
uległam, czy przeciwnie – starałam się ją oczyścić? Czy nie rozjątrzyłam
zaognionych sporów, tylko przeciwnie – starałam się o ich załagodzenie, o
zgodę? Czy nie obrażałam się, nie byłam drażliwa, małostkowa, nie wybaczająca
przykrości jakich doznałam?
2. Czy zdaję sobie sprawę, że moim
obowiązkiem jako katoliczki jest apostolstwo, przede wszystkim – apostolstwo przykładem?
Czy nie obnosiłam się ze swoją żarliwością i pobożnością?
3. Może między mymi współpracownikami są
niereligijni ale porządni ludzie, a inni praktykujący, są mniej obowiązkowi,
mniej przejęci chorymi? Czy wobec tego nie daję się zwieść pokusom przeciw
wartości wiary?
4. Czy nie bałam się narażać zwierzchnikom i
koleżankom tam, gdzie zachodziła konieczność przeciwstawienia się czemuś, co
kolidowało z dobrem chorych? Czy nie kryłam tchórzliwie cudzych błędów, nie
tolerowałam zła? Czy nie tolerowałam cudzej nieuczciwości przez źle
rozumiane koleżeństwo?
5. Czy wobec lekarzy zachowałam godność mego
zawodu? Czy starałam się, aby chorzy szanowali autorytet lekarski?
6. Czy chętnie zastępowałam koleżanki w
razie potrzeby, bez wymawiania przysługi, czy odwiedzałam chore koleżanki,
okazywałam im współczucie w nieszczęściu? Czy byłam słowna, czy liczyłam się z
cudzym czasem?
Czy nie czekano na mnie na
próżno?
7. Jaki był mój stosunek do koleżanek
dopiero początkujących? Czy nie gasiłam ich zapału, nie obniżałam poziomu
pracy? Czy im pomagałam, dzieliłam się doświadczeniami, czy byłam dla nich
wyrozumiała? Jaki był mój stosunek do pielęgniarek niżej kwalifikowanych ode
mnie? Czy im nie okazywałam lekceważenia, nie zniechęcałam do prac im
przeznaczonych, zapominając, że wszystkie prace są równie ważne, bo służą
chorym? Czy dbałam o dokształcanie koleżanek?
8. Jaki był mój stosunek do personelu
fizycznego? Czy byłam dość wymagająca a jednocześnie uprzejma i życzliwa, czy
byłam mu wzorem przez własną sumienność i pracowitość?
10. Jeśli stoję na odpowiedzialnym stanowisku
– czy daję dobry przykład osobiście pracując przy chorych, gdy mi czas na to
pozwala? Czy jestem dosyć wymagająca, czy nie jestem zbyt pobłażliwa, dbając o
swoją popularność? Czy nie ustaję w staraniach o podwyższenie poziomu
zawodowego i moralnego pielęgniarek? Czy nie zamykam się w swoim gabinecie i
nie chcę wiedzieć i myśleć o tym co się dzieje – po co w takim razie jestem?
Czy dosyć dbam o sprawy bytowe podległego mi personelu?
MODLITWA
Boże, Ty w szczególny sposób
powołałeś Błogosławioną Hannę Chrzanowską do służby chorym, biednym i
opuszczonym, daj, aby ta, która całym sercem odpowiedziała Twemu wezwaniu, była
nam orędowniczka i troskliwą opiekunką, a swoim przykładem stale zachęcała nas
do niesienia pomocy bliźnim, jak nas tego nauczył Pan nasz Jezus Chrystus. Amen.
|