18.05.2011
Matka z bandażem miłości i łaski


"Byłaś Maryjo z naszym narodem i zwyciężałaś jako Królowa. Ale też byłaś i cierpiałaś jako Matka" (Sługa Boży ks. Jerzy Popiełuszko)

10 kwietnia 2010 r. historia dopisała kolejną bolesną kartę naszego narodu. Tego dnia prezydencki samolot rozbił się pod Smoleńskiem, na zbroczonej polską krwią ziemi katyńskiej. Na pokładzie znajdował się Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński z małżonką, ostatni Prezydent RP na uchodźstwie, Ryszard Kaczorowski, całe dowództwo polskiej armii oraz wiele osób piastujących najistotniejsze funkcje państwa polskiego. Wszyscy udawali się na Mszę św. i uroczystości poświęcone 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Wszyscy zginęli, łącznie 96 osób.

Jako dzieci Kościoła i naszej umiłowanej Ojczyzny, pamiętamy o ofiarach tej katastrofy, a także o ponad 22. tysiącach Polaków, którzy 70 lat temu w Katyniu i innych miejscach na nieludzkiej ziemi zginęli za świętą sprawę: Bóg, Honor, Ojczyzna.

Ks. Prałat Zdzisław Peszkowski, Kapelan Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie, na krótko przed swoją śmiercią w 2007 roku napisał:

„Byłem bezpośrednio zagarnięty tą falą sowieckiej tyranii. Tysiące moich obozowych kolegów zapłaciło najwyższą cenę własnego życia tylko dlatego, że byli Polakami, ludźmi wiary w prawdziwego Boga i do końca zachowali ludzką godność i honor”.

31 stycznia 2006 roku ks. Peszkowski pisał:

„Coraz bardziej jestem świadomy tego, że ocalałem po to, aby dać świadectwo prawdzie. A waga tej prawdy dotyczy nie tylko mojego Narodu, tak doświadczonego w czasie II wojny światowej. Prawda o zbrodni katyńskiej od lat jest probierzem sumienia wielu mocarstw świata, które znały ją, ale milczały zniewolone układami.

Do dzisiaj jeszcze są w tej prawdzie niedopowiedzenia, zakłamania, uwarunkowania. „Zbrodnia” nie jest nazwana po imieniu, określona, osądzona. Ciągle jest przedmiotem zakłamania i politycznych przetargów.

Może wreszcie przyjdzie czas, że mnie jako świadka tej prawdy świat upewni, że ją zrozumiał i pochyli się nad nią tak jak pochyla się nad holocaustem. A wtedy będę mógł powiedzieć moim Pomordowanym Braciom, że świat zna prawdę o ich śmierci, zna wagę pamięci i mocy przebaczenia”.

Prof. Adam Zaleski z Politechniki Wrocławskiej przypomina podstawowe fakty historyczne:

"Dnia 22 września 1939 roku oficerowie garnizonu lwowskiego stawili się na placu Bernardyńskim we Lwowie na rozkaz dowódcy garnizonu, aby wymaszerować w kolumnach za miasto, gdzie zgodnie z warunkami kapitulacji ustalonymi ze stroną sowiecką mieli uzyskać wolność i udać się w dowolnie obranym kierunku. Po wyjściu z miasta zostali otoczeni przez oddziały NKWD z psami i pognani na wschód jako więźniowie. Nastąpiło bezprecedensowe pogwałcenie wszelkich międzynarodowych praw i konwencji o traktowaniu jeńców wojennych, którzy zostali oddani pod nadzór policji politycznej, a nie wojska - jak to jest przyjęte na całym świecie. Taki był początek gehenny polskich jeńców na wschodzie. Powstały trzy obozy jenieckie. W Ostaszkowie osadzono 6,5 tysiąca osób: policję, żandarmerię, służby więzienne, straż graniczną, sędziów i prokuratorów, ludzi, którzy stali na straży przestrzegania prawa w II Rzeczypospolitej. W obozach w Kozielsku i Starobielsku uwięziono 12 generałów, kontradmirała i 8,5 tysiąca oficerów zawodowych i rezerwy, wśród których była znaczna część polskiej elity intelektualnej. Z obozów do rodzin napływały skąpe wiadomości. 13 kwietnia 1940 roku wszystkie rodziny więźniów wspomnianych trzech obozów znajdujących się w tym czasie na terenach okupowanych przez Związek Sowiecki zostały aresztowane. Jako uzasadnienie aresztowania wymyślono kłamstwo. Funkcjonariuszom NKWD nakazano informować aresztowanych, że wyjeżdżają na żądanie jeńców tych obozów - ich mężów i ojców, którzy chcą się połączyć ze swymi rodzinami. W bydlęcych wagonach wszyscy zostali wywiezieni bezterminowo do północno-wschodniego Kazachstanu do katorżniczych prac fizycznych. Wielu z nich nigdy nie powróciło do kraju. Wywieziono również rodziny oficerów przebywających wówczas w niewoli niemieckiej, a mieszkających na terenach okupowanych przez Związek Sowiecki, co może być jeszcze jednym potwierdzeniem ówczesnej współpracy hitlerowskiego Gestapo z sowieckim NKWD. Od kwietnia 1940 roku wszelka korespondencja z obozów przestała napływać. Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 roku i po zawarciu umowy Sikorski-Majski, gwarantującej amnestię wszystkim Polakom więzionym na terenie ZSRR, zaczęto tworzyć tam armię polską pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Spośród 15 tysięcy więźniów wspomnianych trzech obozów zgłosiło się do niej około 400 osób. Ludzie ci byli świadkami likwidacji tych obozów w kwietniu 1940 roku i wywożenia ich współtowarzyszy w nieznanym kierunku. Strona radziecka na pytanie: Co stało się z 15 tysiącami ludzi z tych obozów? - nie chciała tego wyjaśnić, dając wykrętne odpowiedzi. W kwietniu 1943 roku cały świat w środku II wojny światowej został wstrząśnięty niemieckim komunikatem o znalezieniu masowych grobów około 4 tysięcy rozstrzelanych polskich oficerów w Lasku Katyńskim koło Smoleńska. Okazało się, że wszyscy oni byli jeńcami obozów w Kozielsku, a znalezione przy zwłokach dokumenty wskazywały na to, że zbrodni dokonano na wiosnę 1940 roku. O jeńcach Ostaszkowa i Starobielska nic nie było wiadomo, ale wszystkie przypuszczenia graniczące z pewnością wskazywały na to, że spotkał ich w nieznanym miejscu ten sam los. Przez pół wieku nad sprawą Zbrodni Katyńskiej i zaginięcia 15 tysięcy jeńców wojennych panowała na Zachodzie zmowa milczenia, a w państwach pod wpływami komunistycznymi była ona zatajana i fałszowana. W kwietniu 1990 roku pod koniec istnienia Związku Sowieckiego z ujawnionych tajnych dokumentów świat dowiedział się o tym, że jeńcy Ostaszkowa w kwietniu 1940 r. byli wywożeni do miasta Kalinin (obecnie Twer), tam w piwnicach budynku NKWD mordowani, a ich zwłoki wrzucono do dołów śmierci w pobliskiej miejscowości Miednoje. Jeńców Starobielska przewożono do Charkowa, tam zabijano w kazamatach NKWD, a ich zwłoki grzebano w zbiorowych mogiłach podcharkowskiego lasku w Piatichatkach. Dopiero w jesieni 1992 roku został ujawniony tajny dokument z 5 marca 1940 roku skazujący 14.700 więźniów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska i około 11.000 innych polskich więźniów na karę śmierci bez sądu i bez ogłaszania wyroku. Dokument został podpisany przez Stalina i jego najbliższych współpracowników: Mołotowa, Mikojana, Kaganowicza, Kalinina i Woroszyłowa, a wyrok wykonali oprawcy z NKWD. Była to z premedytacją zaplanowana zagłada kadry oficerskiej Wojska Polskiego, pracowników służb stojących na straży przestrzegania w państwie prawa, a jednocześnie znacznej części polskiej elity intelektualnej. Ta bezprecedensowa zbrodnia przeszła do historii pod symboliczną nazwą "Zbrodnia Katyńska". Zbrodniarze nigdy nie zostali osądzeni i ukarani. Jest faktem znamiennym, że ostatni najdłużej żyjący sygnatariusz wspomnianego wyroku Lazar Kaganowicz zmarł śmiercią naturalną w roku 1991 dożywszy sędziwego wieku, a dokument skazujący został ujawniony, jak wspomniałem, w rok później. Nie jest to przypadek, bowiem żadnego z głównych winowajców nie było już wśród żywych. Staraniem Rządu Polskiego, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i osobiście pana ministra Andrzeja Przewoźnika (zginął w katastrofie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.) zostały wybudowane, otwarte i poświęcone polskie nekropolie wojskowe w Charkowie, Miednoje i Katyniu".

Uczestnik katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, ś.p. biskup Polowy Wojska Polskiego Tadeusz Płoski w homilii, którą miał wygłosić w Katyniu 10 kwietnia br. napisał: „70 lat temu sowieckie NKWD przystąpiło do wykonywania polecenia Stalina i towarzyszy, którzy postanowili zgładzić tysiące polskich oficerów, policjantów i funkcjonariuszy państwowych uznanych za zdeklarowanych i nierokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej. Nie rokowali nadziei, że da się ich urobić do konsystencji ludzi sowieckich, wobec czego byli wrogami, których należało unicestwić.
Zbrodnia ludobójstwa nazwana później - katyńską - pochłonęła tysiące ofiar. Według ustaleń historyków wiosną 1940 roku Sowieci zamordowali co najmniej 22 079 obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, w tym 14 463 wojskowych, policjantów i innych funkcjonariuszy państwowych”.

Stalin z całą perfidią wykorzystał przeciwko narodowi polskiemu zbrodnię ich zamordowania. Kiedy bowiem rząd polski na uchodźctwie zaczął się starać o wyjaśnienie tajemnicy grobów w Katyniu (a po ich ujawnieniu Polacy nie mogli przecież tego tematu nie podjąć), Stalin oskarżył rząd polski o nastawienie prohitlerowskie i już 26 kwietnia 1943 r. zerwał z nim stosunki dyplomatyczne, uznając go za rząd samozwańczy. Stalinowi otwarło to drogę do przyszłego zwasalizowania Polski i narzucenia jej rządu sobie powolnego.

Prezydent Lech Kaczyński tuż przed tragiczną katastrofą pod Smoleńskiem zwracając się do Rodzin Katyńskich napisał:

„Doły śmierci na zawsze miały ukryć ciała pomordowanych i prawdę o zbrodni. Świat miał się nigdy nie dowiedzieć. Rodzinom ofiar odebrano prawo do publicznej żałoby, do opłakania i godnego upamiętnienia najbliższych. Ziemia przykryła ślady zbrodni, a kłamstwo miało wymazać ją z ludzkiej pamięci.
   if(typeof isSrd05=='undefined'){NPB("005");}

if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;} Ukrywanie prawdy o Katyniu - efekt decyzji tych, którzy do zbrodni doprowadzili - stało się jednym z fundamentów polityki komunistów w powojennej Polsce: założycielskim kłamstwem PRL. Był to czas, kiedy za pamięć i prawdę o Katyniu płaciło się wysoką cenę. Jednak bliscy pomordowanych i inni, odważni ludzie trwali wiernie przy tej pamięci, bronili jej i przekazywali kolejnym pokoleniom Polaków. Przenieśli ją przez czas komunistycznych rządów i powierzyli rodakom wolnej, niepodległej Polsce. Dlatego im wszystkim, a zwłaszcza Rodzinom Katyńskim, jesteśmy winni szacunek i wdzięczność.

Katyń stał się bolesną raną polskiej historii, ale także na długie dziesięciolecia zatruł relacje między Polakami i Rosjanami. Sprawmy, by katyńska rana mogła się wreszcie w pełni zagoić i zabliźnić".

Natalia Kandudina, rosyjska dziennikarka katolicka, dzień po tragicznej katastrofie prezydenckiego samolotu, napisała do mnie mailem: "Drogi ojcze, (...) Wróciłam wczoraj z Kaliningradu, gdzie przypadkiem byłam obok was Polaków w czasie tej katyńskiej tragedii. Cały czas sercem jestem z wami, nie znam Bożego zamysłu, ale widzę, że zamiast 10-15 procent naszego narodu teraz o Katyniu wiedzą wszyscy. Coś błyskawicznie się zmienia. (…) Przed drzwiami Polskiego Konsulatu były stosy kwiatów i łąki zniczy. Kocham was jeszcze mocniej w chwili tego żalu. Natalia".

Drodzy Moi! Stając przy ołtarzu Matki Bolesnej, prośmy dobrego Boga, by dał nam oczy wiary, tak byśmy mogli spojrzeć na te bolesne i po ludzku niezrozumiałe wydarzenia w Bożej perspektywie, w świetle Chrystusowej męki, śmierci i zmartwychwstania, byśmy umieli odczytać jedność ofiar zbrodni katyńskiej i ofiar katastrofy pod Smoleńskiem z Ofiarą Chrystusa na Kalwarii.

Uczył nas tego ciągle ks. Prałat Peszkowski, mówiąc: „Wielką hekatombę ofiar Polaków na Wschodzie nazwaliśmy z Ojcem Świętym Janem Pawłem II Golgotą Wschodu. W ten sposób łączymy cierpienie milionów Polaków zamordowanych przez ludzi owładniętych szatańską nienawiścią z odkupieńczym cierpieniem Jezusa Chrystusa na krzyżu. Ta ofiara cierpienia i życia ma w oczach Bożych wielki sens”.

Jak mówił Jan Paweł II: "(...) Nade wszystko staje się ona ofiarą, której owocem jest dobro. W wymiarze narodowym przybrało ono kształt wolności. W wymiarze ludzkim jest przykładem odwagi i wytrwania w wierności ideałom. W wymiarze chrześcijańskim staje się wezwaniem do przebaczenia".

Ks. Prałat Zdzisław Peszkowski w takich słowach zwracał się do Maryi:

Matko Bolesna i Zwycięska

Byłaś z nimi do końca?

Gdzie ich żegnałaś?

W lasach, na polach, na morzu?

Ty znasz tajemnicę tę ukrywaną przed światem,

A czy widziałaś też tych, którzy strzelali, wykonując

barbarzyński rozkaz?

Czy ich widziałaś?

I przebaczyłaś im wszystkim?

Nie mogłaś inaczej.

Pamiętałaś przecież słowa Twojego Syna: „Ojcze odpuść im

bo nie wiedzą co czynią”.

I nam pomóż przebaczyć.

Bracia i siostry! „Nie wolno nam dopuścić do tego, żeby spełniły się obłąkańcze plany ludzi wierzących w przemoc i nienawiść. Los naszych pomordowanych jest już w ręku Boga, ale – w wymiarze ludzkim – ofiary Katynia nie zaznają pełnego pokoju, dopóki ich krzywda będzie nas pobudzała do uczuć ciemnych, dopóki nie zacznie nam serdecznie zależeć na prawdziwym pojednaniu z narodem ro­syjskim”.

Podczas pielgrzymki Rodzin Katyńskich do Rzymu 13 kwietnia 1996 roku, papież Jan Paweł II powiedział: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią... Dziś, pozdrawiając Rodziny Katyńskie, na czele z księdzem prałatem Zdzisławem Peszkowskim, przywołuję te właśnie słowa Chrystusa: Ojcze, przebacz ... Są one bowiem szczególnie aktualne dla ludzi, których dotknął dramat niewinnej śmierci bliskich. Jesteście świadkami śmierci, która nie powinna ulec zapomnieniu. Tragiczne wydarzenia, które miały miejsce na wiosnę 1940 roku w Katyniu, Charkowie i Miednoje są rozdziałem w martyrologium polskim, który nie może być zapomniany. Ta żywa pamięć powinna być zachowana jako przestroga dla przyszłych pokoleń (...) Przybyliście do Rzymu, do grobu Apostołów, aby na nowo odczytać, jakie jest wasze zadanie, zadanie Rodzin Katyńskich. Wydaje się, że jest nim właśnie niesienie przebaczenia. Tak jest w nim przechowanie pamięci tego dramatu narodowego, rodzinnego, osobistego, ale jest nim również poprzez tę pamięć, przebaczenie”.

W Orędziu Rodzin Katyńskich do świata znalazły się następujące słowa:

"Świat wolał udawać, że nie widzi tej prawdy, wygodniej było milczeć. Nie możemy już dłużej czekać, pragniemy głośno powiedzieć wam wszystkim, Bracia, tę prawdę o naszej wielkiej krzywdzie. Czynimy to nie tylko w imieniu swoim - jako rodziny pomordowanych i zesłańcy ocaleni od śmierci, ale także w imieniu naszego narodu - jako Polacy. Nie mówimy tej prawdy z chęci zemsty i odwetu. Dlatego słowa pamięci i twardej prawdy łączymy z przebaczeniem, w duchu słów codziennie powtarzanej modlitwy Pańskiej: Jako dzieci chrześcijańskiego narodu - przebaczamy!"

Najmilsi! Jakże aktualnie brzmią słowa Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki: „Naród polski nie nosi w sobie nienawiści i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do prawdy. Bo prawda i tylko prawda jest pierwszym warunkiem zaufania”.  

Posłuchajmy modlitwy z jaką współczesny poeta Marian Jonkajtys zwraca się do Matki Boskiej Katyńskiej:

Zbawienie Wieczne – racz wyjednać Pani

Tym, którym śmierć ponieść przyszło

W Katyńskim Lesie strzałem w tył głowy

W odwecie za „Cud nad Wisłą”!    

Matko Święta!

Gdy Syn Twój

Za nas skonał w męce,

Ty ciało Boga-Syna

Wzięłaś w Swoje ręce,

Ciało Boga-Człowieka

Wzięłaś w ręce obie –

Zdjęłaś z Krzyża

I tuląc ułożyłaś w grobie...

Matko Boża!

W Katyniu

Znalazłaś dość siły,

By spod nieludzkiej ziemi

Zbiorowej mogiły

Szczątki naszych najbliższych

Ująć w Swoje dłonie

I przestrzeloną czaszkę

Przytulić do skroni,

Odwiecznym gestem matki...

I dać ukojenie

Tym, którym obca przemoc

Ostatnie westchnienie

Wydarła z piersi... kulą

Przeszywając myśli...

Weź w dłonie nasze serca...

Oducz nienawiści...

Oducz chęci odwetu,

Zemsty zajadłości...

Daj dłońmi znak na zgodę,

Na triumf miłości!...

Daj nam moc

Matczynego Twych Dłoni oręża

I daj nadzieję światu:

Zło – Dobrem zwyciężaj!

Pani Maria Gabiniewicz wspomina:

„Na przełomie października i listopada 1988 r., pierwszy raz stanęłam z ks. prałatem Zdzisławem Peszkowskim i Anną Rastawicką z Instytutu Prymasowskiego w Lesie Katyńskim.

Wyjazd w tym czasie na Wschód nie był łatwy i prosty. W Polsce dopiero budził się świt wolności, poza naszą wschodnią granicą istniał i trwał jeszcze Związek Sowiecki, a o "pierestrojce" Michaiła Gorbaczowa mało się mówiło. Ksiądz prałat Z. Peszkowski przebywał wciąż w Ameryce, ale już bardzo często przyjeżdżał do Polski.

Pierwszy raz porucznika harcmistrza Zdzisława Peszkowskiego zobaczyłam jesienią 1942 r. w Teheranie, gdzie jako dziecko znalazłam się w gromadzie zuchów - dzieci skrajnie wycieńczonych, które wyszły z armią gen. Andersa z Sowietów. Patrzyliśmy na naszego druha "Rysia" prawie z uwielbieniem, zafascynowani jego postawą wobec nas - zuchów i harcerzy, jego pochylaniem się nad naszym losem z wielkim zatroskaniem. Widzieliśmy w nim nie tylko harcmistrza, ale szukaliśmy obrazu naszych ojców i braci, których utraciliśmy w Sowietach, którzy zaginęli bez wieści lub poszli pełnić swój obowiązek w wojsku generała Andersa. Harcmistrz Zdzisław Peszkowski cieszył się, że po udręce, jaką przeszliśmy, sprawdza się harcerska metoda wychowawcza, która pozwala nam leczyć rany zadane na wygnaniu i pozwoli powracać do normalności. Należał do tych nauczycieli i wychowawców, którzy wpajali nam te wartości, które nasz Naród od pokoleń cenił najbardziej.
Cieszył się również, gdy patrzył, jak wracamy do życia, jak dorastamy, wchłaniamy wiedzę w polskich szkołach zorganizowanych na wychodźstwie w warunkach prymitywnych: na plaży w Pahlevi, pod drzewem w Teheranie, a potem tam, gdzie nas rozesłano - w Indiach, Afryce, Meksyku i Nowej Zelandii. Radował się, gdy młodzież zdobywała maturę czy po wojnie podejmowała studia na uniwersytetach w Libanie, we Włoszech, Anglii, Irlandii czy w Polsce.
Mówił nam o tym, że jako dawne "tułacze dzieci" zajmujemy w jego sercu szczególne miejsce. Niezależnie od tego, gdzie losy wojenne nas zagnały, ogarniał nas modlitwą i łączył przez miłość. Odznaczał się niespotykanym wprost charyzmatem przyjaźni. Po latach jego kapłaństwo pozwoliło na skuteczniejszą pomoc ludziom w rozwiązywaniu trudnych życiowych problemów. W latach 60. spotkałam rotmistrza Zdzisława Peszkowskiego już jako kapłana na Miodowej, gdy pracowałam w sekretariacie Prymasa Polski. Z radością zapytałam, czy to ten sam druh "Ryś", nasz harcmistrz?! Odtąd nasze drogi często się krzyżowały: na wakacjach w górach z księdzem Prymasem Stefanem Wyszyńskim, na zjazdach "tułaczych dzieci" złączonych w różnych stowarzyszeniach w Polsce i za granicą.

Wracam do naszej pierwszej niezwykłej podróży do Katynia i Kozielska w 1988 roku. Szybko się rozeszła wiadomość, że w Katyniu stanął krzyż dzięki staraniom Prymasa Józefa Glempa w czasie wizyty w Moskwie, gdy zaproszony został na uroczystości obchodów 1000-lecia chrztu Rusi. Krzyż dębowy (4,5 m wysokości i 2 m rozpiętości) został wykonany w Polsce, poświęcony przez księdza Prymasa, przywieziony 2 września 1988 r. do Lasu Katyńskiego przez kapłanów z Warszawy, inżyniera i kilku pracowników, umieszczony i zamocowany na metalowej podstawie. Wszystko było dokładnie zaprojektowane. Krzyż był ustawiony tak, że patrząc w jego kierunku, spoglądało się na zachód - ku Polsce, a rozpostarte ramiona wskazywały na północ i południe, ogarniając tych z Ostaszkowa i tych ze Starobielska. W znaku tego krzyża odnajdujemy bezmiar cierpienia wszystkich Polaków, którzy zginęli na tych ziemiach - na Syberii i w Kazachstanie, w łagrach, obozach pracy, więzieniach. Dla mnie jest to krzyż, który jakby wyznacza miejsce spoczynku mojego ojca Antoniego, aresztowanego w 1940 r., więzionego w Grodnie, a potem w Mińsku, który przepadł bez wieści na tej bezmiernej przestrzeni ZSRS. Każdy mój kolejny wyjazd na Wschód niesie w sobie ziarenko nadziei, że może odnajdę jego ślady.

Przybyliśmy wczesnym rankiem do Smoleńska pociągiem z Warszawy. Ksiądz prałat już w Ameryce załatwił pobyt w motelu "Feniks". Była to jednocześnie wiza wjazdowa na teren ZSRS. Wyjazd ten był niezwykłym przeżyciem, bo ze świadkiem historycznych wydarzeń. Ksiądz Peszkowski pragnął przejść śladami męki najbliższych przyjaciół z jenieckiego obozu w Kozielsku i własnych bolesnych doświadczeń.

W mroźny poranek 30 października stanęliśmy na skraju Lasu Katyńskiego. Tyle o nim słyszeliśmy, że wzruszenie zatrzymało nas na miejscu, a w głowie wirowały myśli, odczuwaliśmy jakby wewnętrzny biblijny nakaz: "Zdejmij obuwie, bo wkraczasz na świętą, męczeńską ziemię, która do Polski należy". Wprawdzie obuwia nie zdjęliśmy, ale na chwilę przystanęliśmy. Przed nami rozciągał się na przestrzeni około 10 km wzdłuż szosy witebskiej niedostępny, tajemniczy, ogrodzony, pilnowany przez specjalną służbę, wysokopienny las sosnowy. Idąc drogą asfaltową około pół kilometra w głąb lasu zobaczyliśmy wydzieloną polanę, uporządkowaną, wyłożoną cementowymi płytami, a nad nią dominujący krzyż. Pod tym krzyżem uklękliśmy. Ksiądz prałat Peszkowski pochylił się bardzo głęboko, jakby przywarł do ziemi i długo trwał na modlitwie. Potem ogarnął krzyż i ucałował.

Patrzyłam na ten symboliczny cmentarz z czterema prostokątnymi obramowanymi polami przypominającymi duże groby. Na dwóch murkach połączonych ozdobną kratą widniały kłamliwe napisy w języku polskim i rosyjskim: "Ofiarom faszyzmu oficerom polskim rozstrzelanym przez hitlerowców w 1941 roku".

Dopiero na przyjazd prezydenta RP Lecha Wałęsy 23 maja 1992 r. napis został zmieniony: "Oficerom polskim zamordowanym w Katyniu w 1940 roku". Przysłany przez mera Smoleńska grafik zapytał księdza prałata, czy nie lepiej napisać "rozstrzelanym"? Ale on przekonywał, że "zamordowanym" po polsku brzmi poprawniej. A my, przysłuchując się tej rozmowie, dobrze wiedzieliśmy, na czym polega różnica!

Tymczasem ksiądz prałat zaczął szukać odpowiedniego miejsca w pobliżu krzyża na sprawowanie Najświętszej Ofiary. Niziutki pień ze ściętego drzewa posłużył jako ołtarz ofiarny, na którym położyliśmy teczkę, ryngraf z wizerunkiem Pani Jasnogórskiej, a na nim korporał. Było nas tylko troje, ale ks. Peszkowski rozpoczynając Mszę św., przemówił, jakby ta niezwykła świątynia Lasu Katyńskiego pod otwartym niebem była wypełniona po brzegi. "...nie mogę ogłosić dzwonem, że za chwilę będzie Msza św., ale zapraszam was wszystkich po imieniu. Podchodźcie tu blisko w kolejności, w jakiej was żegnałem w Kozielsku na wiosnę w 1940 roku...". Aż przeszedł nas dreszcz. Wydawało się nam, że ten cichy las nagle wypełnia się polskim wojskiem. Z wielkim przejęciem i uwagą słuchałyśmy dalej, aby nie uronić ani jednego słowa, gdy mówił ksiądz prałat: "Jesteście ustawicznie nierozłączną częścią mego życia. Uczestniczycie w każdej mojej Mszy Świętej. O was myślałem, wybierając hasło na moją kapłańską drogę: 'Bo dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć jest mi zyskiem'. To jest moja prymicyjna Msza św. dla was po 34 latach kapłaństwa. Przywiozłem wizerunek Królowej Polski, bo to nasze dzisiejsze spotkanie i wszystko z nim związane zawdzięczam Matce Bożej...". Wokół panowała śmiertelna cisza; żaden liść nie drgnął na drzewie, nie zakwilił ptak.
Po skończonej Mszy św. podeszliśmy do ogrodzenia dzielącego nas od dołów śmierci. Ksiądz prałat spoglądając w ich stronę, wspominał w zadumie. Mówił przejmująco, jakby nie zauważał naszej obecności, a my w największym skupieniu i ciszy słuchałyśmy tych wynurzeń: "Ja mógłbym leżeć tam z nimi". Wspominał Julka Bakonia - przyjaciela z lat szkolnych w Sanoku, wspólny pobyt w podchorążówce w Grudziądzu, odbytą praktykę żołnierską w 20. pułku ułanów w Rzeszowie, a potem niewolę sowiecką i wspólną pryczę z Julkiem w Kozielsku. "...i tam - mówił - żegnałem go wiosną 1940 r., kiedy został wywołany na transport". Przywołał postać Julka, jak go zapamiętał w ten chłodny wiosenny poranek: "Julek stał, drżąc z zimna w cienkim ubraniu, bez płaszcza, mając na nogach półbuty owinięte onucami. W ostatniej chwili pożegnania narzuciłem mu na ramiona koc, oznaczony moim nazwiskiem - mówił przyciszonym głosem ksiądz prałat - prosząc go, aby po powrocie do Polski odwiedził moich rodziców i brata w Sanoku. Nie chcieliśmy dopuścić ani na moment myśli, że mogła to być ostatnia droga. Byliśmy przecież młodzi i nie dopuszczaliśmy rozpaczy, lecz budziliśmy i podsycaliśmy w sobie nadzieję...".
Jak wiemy, nadzieja zgasła, gdy w 1943 r. w czasie ekshumacji przeprowadzanej przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w Katyniu, wydobyto również ciało Julka Bakonia owinięte podarowanym kocem jak całunem i odczytano nazwisko - Zdzisław Peszkowski, a potem umieszczono je na pierwszej liście katyńskiej. Oficer Zdzisław Peszkowski był już w 2. Korpusie i odbywał ćwiczenia wojskowe na pustyni w Iraku. Można sobie wyobrazić, jak wiadomość o zbrodni katyńskiej poraziła byłych jeńców z Kozielska, którzy zostali cudem ocaleni. Ksiądz prałat wiele razy wracał do tamtych dramatycznych przeżyć. A teraz, stojąc w pobliżu ich mogił, powiedział: "Niezbadane są plany Boga - ja przeżyłem, aby 14 lat później przyjąć święcenia kapłańskie. Może Bóg ocalił moje życie po to, abym mógł przyjechać tu i odprawić moją prymicyjną Mszę św. za nich i udzielić błogosławieństwa".

Do późnych godzin pozostaliśmy w Lesie Katyńskim, modląc się wspólnie, a potem trwając w milczeniu i zadumie. W następne dni przychodzili tu ludzie z pobliskiego Gniezdowa, najpierw onieśmieleni zbliżali się, przyjmowali z radością obrazki Matki Bożej, medaliki, różańce. Mało mówili, ale byli wdzięczni. Młodzi byli bardziej odważni. Nawiązaliśmy kontakt z Bogdanem Kusem, jego kolegą Sierożą i z Romanem. Przyjeżdżali do Lasu Katyńskiego na rowerach. Na prośbę księdza prałata pomogli nam umieścić ryngraf Matki Bożej Jasnogórskiej na Krzyżu, przykleili do marmurowej płyty orła w koronie. Powiedzieli, że chętnie odwiedzają to miejsce nazywane przez Rosjan "memoriałem oficerów polskich".

Pragnieniem księdza prałata było, aby odwiedzić Kozielsk. Ale jak to zrobić, gdy nie można było swobodnie się przemieszczać z jednej "obłasti" do drugiej bez specjalnego pozwolenia? Ksiądz prałat czekając na decyzję władz, udawał się do monastyru i błagał jak dziecko Matkę Bożą Smoleńską o pomoc w tej sprawie. Zawsze towarzyszyłyśmy mu w tej modlitwie. Po wielu karkołomnych staraniach udało się załatwić przez "Inturist" za dewizy samochód z kierowcą i obowiązkowo z przewodnikiem.

Droga do Kozielska prowadziła przez Kaługę, gdzie był przewidziany nocleg w hotelu. Kaługa dla Polaków kojarzy się z miejscem zsyłek w przeszłości. (…) Nazajutrz był Dzień Zaduszny. Rano po Mszy św. wyruszyliśmy do odległego o 60 km od Kaługi Kozielska. Kozielsk to historyczne miasto z wieloma wieżyczkami monastyrów. Dla nas to symbol zniewolenia i upokorzenia oficerów polskich i początek ostatniej drogi kwiatu inteligencji polskiej, drogi, która zakończyła się w dołach śmierci w Lesie Katyńskim.

Najpierw zatrzymaliśmy się na miejscowym cmentarzu. Zdziwionemu przewodnikowi, który zasypywał nas pytaniami, bo nie mógł (lub nie chciał) zrozumieć, dlaczego jedziemy właśnie do Kozielska, odpowiedziałam, że szukam grobu mego ojca, chociaż miałam pewność, że tam go nie znajdę. Ksiądz Peszkowski chciał przekonać się, czy nie spoczywają tam jeńcy, którzy umarli w obozie śmiercią naturalną.

Stanęliśmy w bramach odnawianego monastyru i cerkwi lśniącej bielą, która była w 1939/1940 r. miejscem przetrzymywania jeńców polskich, obdrapana i zabudowana pryczami aż pod sam sufit. Weszliśmy pod koniec trwającej liturgii prawosławnej - adoracji krzyża. Wszyscy troje uczciliśmy znak zbawienia. Ksiądz prałat długo trwał pogrążony w wielkim skupieniu. Przewodnik i kierowca nie weszli do wnętrza, ale przez cały czas nas obserwowali. My natomiast podążałyśmy w milczeniu za księdzem, bo wiedziałyśmy, jak wielkim przeżyciem było dla niego - byłego jeńca - znaleźć się po tylu latach w miejscu dawnego odosobnienia. Oglądał wszystkie zabudowania, przypominając, gdzie była dawna kuchnia, pomieszczenia NKWD i miejsca przesłuchań, gdzie mieszkali jeńcy-generałowie, pułkownicy, lekarze.
Na dziedzińcu krzątali się robotnicy prowadzący remont. Ksiądz Peszkowski rozejrzał się i wszedł do warsztatu stolarskiego. Po chwili wyszedł dźwigając dwie duże deski, na których chciał, aby była wyrzeźbiona wierna kopia wizerunku Matki Bożej Kozielskiej - kopia tej, która została wykonana w Kozielsku w 1940 r. przez Tadeusza Zielińskiego.

Ksiądz prałat jako jeniec przebywał w skicie - w pustelni odległej o 300 m od monastyru, należącej do całości kompleksu jenieckiego. Były to domki zabudowane wewnątrz pryczami, gdzie w ciasnocie stłoczono młodych, niższych rangą oficerów. Dokładnie obszedł cały teren: rozpoznał domek, w którym mieszkał, będąc w niewoli, stał taki sam, ale jeszcze bardziej obdrapany. Długo patrzył, a potem powiedział: "Tu przeżyłem najtrudniejsze pierwsze miesiące niewoli, z tego domku wywieziono Julka Bakonia, wszyscy, którzy byli w tym bloku, nie żyją; tu spędziłem noc wigilijną w 1939 r., a dla tych, którzy zginęli w Katyniu, była to ostatnia w życiu wigilia".

Zapamiętałam, że Dzień Zaduszny w Kozielsku w 1988 r. był pogodny, ale wiał bardzo mroźny wiatr. Pomyślałam, jak musieli tu marznąć jeńcy bez ciepłych ubrań i obuwia. Ksiądz prałat chciał odprawić Mszę św. w tym miejscu, ale przewodnik i kierowca jak cienie podążali za nami. Nie było gdzie się skryć. I ten przejmujący wiatr. Postanowiliśmy wrócić na cmentarz, stanęliśmy wśród grobów i na zdobytych w stolarni w monastyrze deskach została odprawiona Msza Święta. Przemarznięci i głodni, ale pełni przeżyć, ruszyliśmy w kierunku Smoleńska. Czekała nas kilkusetkilometrowa droga w trudnych warunkach. Nie mogliśmy nawet znaleźć miejsca, gdzie można zjeść posiłek. Troszczyliśmy się przede wszystkim o kierowcę, który od rana nic nie jadł, a nasze zabrane zapasy były bardzo skromne. Po wielu próbach poszukiwania restauracji czy kawiarni, bo wszędzie, gdzie zatrzymaliśmy się, trwał remont lub przerwa obiadowa, wreszcie napotkaliśmy "Oczag" - tzn. ognisko domowe, gdzie dostaliśmy barszcz, chleb, herbatę i 2 łyżeczki do herbaty na 5 osób. Obsługa swoją gościnnością i serdecznością starała się wynagrodzić wszystkie braki. Posileni ruszyliśmy w dalszą drogę. Zrobiło się ciemno i zaczął padać śnieg. Droga była wyboista. Kierowca był bardzo zmęczony, ale dowiózł nas szczęśliwie na miejsce. Dzień zakończyliśmy trzecią Mszą św. za zmarłych.

Do Lasu Katyńskiego pojechaliśmy dopiero 3 listopada. W czasie Mszy św. ołtarzem były deski z Kozielska ułożone na niskim pieńku. Czuliśmy obecność tych "śpiących rycerzy" w Lesie Katyńskim. Słowa liturgii zabrzmiały przejmująco: "Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdawało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju... w dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak iskry po ściernisku". Homilią było długie milczenie. Nadszedł moment pożegnania. Trudno było się rozstać z tym miejscem. Zabraliśmy ze sobą garść ziemi, szyszki, patyki, z których w Warszawie zostały wykonane krzyżyki.

Nigdy nie zapomnę słów, które wtedy ks. prałat Zdzisław Peszkowski powiedział. Zanotowałam je: "Nie rozstaję się z wami, nigdy się z wami nie rozstałem. Wracam ubogacony na nowo waszą obecnością. Dziękuję Bogu, że mogłem stanąć wśród was jako kapłan...". "Kiedy stąpam po tej ziemi, to tak jakbym chodził po Monte Cassino. To także jest jakiś szaniec, przedmurze. Obecność tutaj to dotknięcie tajemnicy etosu Narodu...". Słońce chyliło się ku zachodowi, jeszcze pod krzyżem prymasowskim płonęła zapalona rano świeca z Jasnej Góry. Padał mokry śnieg i wszystko okrywał jak całunem.

Czekała nas całonocna podróż. Wracaliśmy do Polski przez Wilno, aby odwiedzić świątynie wileńskie i cmentarz na Rossie, aby pokłonić się Tej, "co świeci w Ostrej Bramie". (…)”.

Piotr Szubarczyk, z IPN-u w Gdańsku, pisze:  „Spośród trzech obozów specjalnych NKWD, w których od jesieni 1939 r. do wiosny 1940 r. przebywali polscy oficerowie, najbardziej znany jest Kozielsk. Jego nazwa stała się dla Polaków równie wymowna jak Katyń. Stąd przecież wiodła droga do Smoleńska i Lasu Katyńskiego.

W momencie rozpoczęcia "rozładowania" obozu kozielskiego w środę, 3 kwietnia 1940 r., znajdowało się w nim około 4,5 tys. polskich oficerów, wśród nich czterej generałowie: Bronisław Bohaterewicz, Henryk Minkiewicz, Mieczysław Smorawiński i Jerzy Wołkowicki. Był też kontradmirał Ksawery Czernicki, ok. 100 pułkowników, ok. 300 majorów, ok. 1000 kapitanów i rotmistrzów, ponad 2 tys. poruczników, podchorążowie.

Lista jeńców z Kozielska, wielokrotnie już opublikowana, nie pozostawia wątpliwości co do tego, że w Lesie Katyńskim umierali nie tyle wojskowi, ile przede wszystkim kwiat polskiej inteligencji, i w tym określeniu nie ma cienia przesady. Przeważająca część jeńców Kozielska to byli oficerowie rezerwy. Zmobilizowano ich na czas wojny, bo obrona kraju to obywatelski obowiązek wobec Ojczyzny. Zabito ich przede wszystkim za to, że byli wykształceni i mogliby, wypuszczeni na wolność, działać na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego. Zabito ich w ramach akcji pozbawiania polskiego społeczeństwa głowy - w terminologii NKWD - "obezhołowienia".

Wśród 4410 byłych więźniów Kozielska na pierwszy plan wysuwają się nauczyciele. Jest ich 535. Gdyby dodać listy zamordowanych w Twerze i Charkowie, doliczylibyśmy się zapewne ponad tysiąca zamordowanych polskich nauczycieli. Mord na oficerach polskich nie na wszystkich robi wystarczające wrażenie. Spotkałem ludzi, którzy uważali, że wojskowi zawsze muszą się liczyć ze śmiercią w czasie wojny... Jednak mord na 2 tys. polskich nauczycieli to coś znacznie więcej. Gdzie jest nauczycielska lista katyńska?

Gdzie są nauczycielskie memoriały ich starszych kolegów? Co dziś robi w tej sprawie "lewicowy" Związek Nauczycielstwa Polskiego, który w czasach PRL zamieszczał w "Głosie Nauczycielskim" scenariusze akademii z okazji rocznic rewolucji bolszewickiej?

Drugą wielką grupę zamordowanych stanowili inżynierowie. Tylko na liście katyńskiej, mimo niepełnych danych, jest ich 265. Razem z Charkowem i Twerem było ich pewnie ponad 500. Jakże bardzo byli po wojnie Polsce potrzebni. W dołach Katynia zakopano też 65 techników różnych specjalności: chemików, drogowców, mechaników, rolników i innych.

To był także mord na polskim korpusie urzędniczym, na wysoko wykwalifikowanych urzędnikach szczebla państwowego i samorządowego, burmistrzach, wójtach i innych. W samym Kozielsku można ich naliczyć około 400, więc pewnie we wszystkich trzech miejscach zbrodni było ich ponad tysiąc.

Szczególnie porusza człowieka zbrodnia popełniona na lekarzach różnych specjalności. Lekarz ratuje życie ludzkie, także życie wroga. Z Kozielska nad katyński dół zaprowadzono około 300 polskich lekarzy i farmaceutów. Mogli służyć także zbrodniarzom, przecież cierpienie nie rozróżnia narodowości. Mogli i nie mogli. Przecież byli Polakami...

Lista katyńska to wykaz niemal wszystkich zawodów, jakie człowiek wykształcony, z co najmniej średnim wykształceniem, mógł zdobyć w międzywojennej Polsce. Jest tu cały legion prawników: sędziów, adwokatów, prokuratorów, radców prawnych, notariuszy - razem 197. Są pracownicy naukowi, architekci, weterynarze, handlowcy, księgowi, mierniczy, agronomowie, bankowcy, chemicy, ekonomiści, przemysłowcy, leśniczy, filolodzy, dziennikarze, literaci, artyści malarze, rzeźbiarze, aktorzy, historycy, filozofowie, fizycy, kreślarze, kapelmistrzowie, drukarze, bibliotekarze, meteorolodzy, geometrzy, geodeci, muzycy, przedsiębiorcy, technolodzy, kartografowie, księgarze, leśnicy... Każda z tych grup zawodowych działających w dzisiejszej Polsce powinna się upomnieć o swych starszych kolegów.

Więźniem Kozielska był także ks. prałat Zdzisław Jastrzębiec Peszkowski, zmarły przed trzema laty kapelan Rodziny Katyńskiej i Pomordowanych na Wschodzie, przyjaciel Jana Pawła II. Przed śmiercią pozostawił szczególne świadectwo z Kozielska, zapisane w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" w roku 2004: "Mord katyński stał się jedną z symbolicznych dat końca dawnej Rzeczpospolitej. Zniknął wówczas kwiat inteligencji polskiej wraz ze swoją świętą dewizą 'Bóg, Honor, Ojczyzna'. Odtąd Polska była już inna. Przez Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk, Kijów, Mińsk zerwano bowiem ciągłość z wielką przeszłością Narodu (...). Mój pobyt w Kozielsku wspominam jako odkrycie Polski prawdziwej. Sowieci zgromadzili tam przecież samą elitę polską: lekarzy, profesorów uniwersyteckich, zawodowych i rezerwowych oficerów, olimpijczyków, alpinistów i wreszcie księży. Ci ostatni, by mieć swobodę sprawowania posługi duszpasterskiej w obozie, starali się ukryć, że są kapłanami. Przekonaliśmy się, kim są, dopiero wtedy, kiedy w Wigilię Bożego Narodzenia wszystkich ich nam zabrano. Pozostał tylko ksiądz Jan Leon Ziółkowski. Potem jednak i jego 'przyłapano' na odprawianiu Mszy św. Odkrycie przeze mnie, wówczas młodego podchorążego, inteligencji polskiej było czymś wyjątkowym. Nabrałem wielkiej ochoty do nauki. Profesorowie uczyli nas różnych przedmiotów. Wyjaśniali, co Polska dała światu. Nosili ją przecież w swoich sercach. Angielskiego uczył mnie chyba major Konopka. Już nie pamiętam, kto francuskiego. Z zapartym tchem słuchałem profesora, który wykładał strategię w Wyższej Szkole Wojennej. Pamiętam wykłady o zdobyciu Kartaginy, o wyprawach napoleońskich. Od doktora Michalskiego, który pracował na Uniwersytecie Lwowskim, nasłuchałem się o leczeniu ludzi i psów. Tatry zdobyłem, szczyt po szczycie, z kolegą, który zajmował pryczę obok mnie i był zapalonym taternikiem. Kiedy zgłosiłem kolegom, że boli mnie ucho, przyprowadzono do mnie jednego z najwybitniejszych laryngologów. Spotkałem się również z doktorem Bolesławem Szareckim, wybitnym chirurgiem. Wydaje się to paradoksem w obozie niewoli. A jednak tak właśnie było. Wspólną dolę dzielili ze sobą najlepsi polscy specjaliści. Bez przesady można powiedzieć, że w obozie kozielskim znalazł się kwiat inteligencji polskiej. Wszyscy żyliśmy w ogromnej rozterce. Przeżywaliśmy bardzo tę całą sytuację, w której przyszło nam żyć. Szybko jednak się zorientowaliśmy, że rozpacz nie jest dobrym wyjściem, że mówienie o tym, jak w przyszłości wyglądać będzie Polska, daje nam pewną równowagę. W rzeczywistości jednak ta przyszłość Polski stała dla nas pod wielkim znakiem zapytania. Obawialiśmy się o jej dalsze losy (...). Oprócz wybitnych uczonych spotkałem w Kozielsku fantastycznych wojskowych, mężnie broniących swoich przekonań. Mój dowódca szkoły podchorążych, pułkownik Wania, nigdy nie zdjął Orderu Virtuti Militari. Poza tym zawsze okazywaliśmy sobie należyty szacunek i to na każdym kroku. Salutowaliśmy, przekazywaliśmy znaki uszanowania (...). W naszym obozie rozsiewano zupełnie fantastyczne pogłoski. Jedni mówili, że będą nas wymieniać na jeńców niemieckich. Inni, że pójdziemy do pracy w kołchozach, bo trudno nas wyżywić. Jeszcze inni, że na pewno czekają nas gułagi na Syberii. Byli i tacy, którzy na podstawie własnych domysłów uważali, że na siłę wcielą nas do armii sowieckiej. Żyliśmy w ciągłej huśtawce. Jedynym stałym punktem odniesienia była wiara w Opatrzność Bożą".

„Czynnikiem niezmiernie podnoszącym wielu jeńców na duchu – pisze ocalony z katyńskiej kaźni por. Stanisław Swianiewicz - było rozwinięte życie religijne. W Kozielsku mieliśmy szereg kapelanów wojskowych. Ponieważ wszyscy byli w mundurach, więc dopiero z biegiem czasu władze zorientowały się, że to nie byli regularni oficerowie (…).

Wszelkie wspólne modlitwy były surowo zakazane, nabożeństwa nabierały charakteru katakumbowego. Książa odprawiali Msze św. w różnych zakamarkach starych cerkwi lub nawet gdzieś w suterynach, a potem rozdawano komunię św. w postaci chleba pszenicznego pochodzącego z racji obozowych. We wszystkich też blokach był zachowany zwyczaj wieczornej modlitwy odprawianej w postaci trzyminutowej ciszy. (…)

Spowiedź odbywano przeważnie w czasie spacerów po podwórku obozowym. Jeżeli się więc widziało jakiegoś oficera spacerującego pod rękę z jednym z księży, można było uważać, że przystępował on w ten sposób do sakramentu pokuty. Było sporo przypadków, że ludzie, którzy nie zaliczali się przed wojną do praktykujących katolików, odbywali teraz spowiedź z całego życia i przystępowali do komunii św. (…). W dzień wigilijny 1939 roku aresztowano i wywieziono wszystkich księży, zarówno rzymskokatolickich, jak prawosławnych i protestanckich. Należy przypuszczać, że wszyscy zostali zamordowani…”.

W swoich wspomnieniach z obozu w Kozielsku ks. Leon Musielak opisał jeden z takich momentów duchowego wsparcia, kiedy w listopadzie 1939 r. dane mu było uczestniczyć w obozowej Eucharystii: "Któregoś dnia dowiedziałem się, że w nocy będę mógł uczestniczyć w ofierze Mszy Świętej. Było nas dużo. Widzę tę Mszę, jakby to było wczoraj. Leżymy na pryczach, głowy tylko wychylone, a oczy utkwione w jeden punkt, gdzie ołtarz Chrystusowy, taki niepozorny i prosty. Przy nim kapłan, oczywiście bez szat liturgicznych, trzyma kielich i kawałek obozowego chleba, który zastępował opłatek. Pod postaciami tych darów Chrystus ofiaruje się tutaj Ojcu niebieskiemu za grzechy całego świata. Mrok. Śpiew cichuteńki, ale wyczuwa się w nim tajemniczą moc, gdy usta powtarzają 'Kto się w opiekę odda Panu swemu...' Wreszcie Komunia św... Odrobina zwyczajnego chleba ze skromnych porcji obozowych, a jednak cały w niej Chrystus ze swoim Bóstwem i człowieczeństwem, najjaśniejsze światło ludzkiego umysłu, najczystsza miłość Bożego Serca, najskuteczniejsza podpora słabej, ludzkiej woli na wybór tego, co prawdziwe, lepsze. (...) Wiara i modlitwa łatwiej pomagała znosić warunki obozowe. Mimo karania za modlitwy kapelani, gdzie tylko mogli, prowadzili swoją duszpasterską misję, a szczególnym ryzykiem i poświęceniem wyróżniał się zamordowany później w Katyniu ksiądz kapelan Jan Ziółkowski. Między innymi miał książeczkę 'O naśladowaniu Chrystusa'. Ona zawsze była w obiegu. Wiem, że niejednego doprowadziła do równowagi wewnętrznej poprzez Sakrament Pokuty i Eucharystię".

Wśród odnalezionych przy katyńskich ciałach pamiątek jest tekst modlitwy odmawianej w Kozielsku. Napisał ją ks. ppłk Czesław Wojtyniak. Była na pewno odmawiana 1 listopada 1939 r. przez oficerów polskich podczas tajnej Mszy św. o 4.00 w Kozielsku. Tekst znaleziono przy ciele zamordowanego w Katyniu por. rez. Witolda Aleksandra Klarnera. Po latach ta modlitwa ma szczególną wymowę, oddaje ówczesne nastroje jeńców, ich niepokój, ale też zawierzenie Opatrzności:

Z głębi udręczonych serc wołamy do Ciebie, Panie.
Nędzne strzępy, oderwane piorunem Twego wyroku od ziemi ojczystej
i wichrem Twego gniewu ciśnięte w daleką obczyznę.
Przez przyczynę Panny Najświętszej, Matki Boga Żywego,
która od wieków zlewać raczyła na Polskę z Jasnej Góry,
Ostrej Bramy czy Zebrzydowskiej Kalwarii strumienie łask swoich.
Błagamy Cię, Panie: o moc cierpliwości i wytrwania,
o możliwość dalszej walki orężnej za Polskę, o opiekę Twą Boską.
Błagamy Cię, Panie, nad krajem zbezczeszczonym przez wrogów:
o dar wiary niezłomnej w tryumf Twego Imienia,
o dar nadziei, że nikłymi siłami swymi potrafimy się przyczynić do tego tryumfu,
o dar miłości czynnej i żywej dla udręczonej Ojczyzny,
o dar miłosierdzia dla naszych nieprzyjaciół.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę wolną i niepodległą.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę sprawiedliwą dla wszystkich swych synów.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę miłosierną dla ubogich i uciśnionych.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę czystych rąk. Błagamy Cię, Panie, o Polskę wzniosłych serc. Błagamy Cię, Panie, o Polskę wielką, rządną i dobrą.
Błagamy Cię, Panie, o dar wielkiego serca, jasnego umysłu dla przewodników narodu,
a dla nas o męstwo i szczęśliwy powrót do domu i rodzin naszych.
Błagamy Cię, Panie, przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

W takiej atmosferze powstały w Kozielsku niepowtarzalne wizerunki Matki Bożej Kozielskiej. Sowieci umieszczając polskich oficerów w obozie w Kozielsku, surowo zakazali im wszelkich praktyk religijnych. Tymczasem nie dość, że więźniowie systematycznie łamali ten zakaz, to jeszcze pozostawili po sobie wyjątkowe świadectwo wiary i nadziei – trzy wizerunki Matki Bożej.

Historia pierwszego wizerunku Matki Bożej Kozielskiej zaczyna się w lutym 1940 roku od porucznika Henryka Gorzechowskiego. Otóż, gdy przedzierał się do granicy rumuńskiej w 1939 roku, został schwytany przez sowietów. Trafił do obozu z synem Henrykiem, żołnierzem 16 pułku ułanów. Kilka miesięcy później ojciec ofiarował synowi prezent na dziewiętnaste urodziny: po kryjomu wyciął kawałek deseczki ze swojej pryczy i nożem wyrzeźbił obrazek inspirowany wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej. Na rewersie widniał napis: „Kozielsk 28-II-1940”.

Syn do końca życia pamiętał moment przekazania podarunku. – Odbyło się to bez słów. Po prostu serdecznie się uściskaliśmy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem łzy w oczach ojca. Później zrozumiałem, jak wielką symbolikę miało to wydarzenie.

Być może, dzięki niewielkim rozmiarom (12cm × 8cm), mimo licznych rewizji, płaskorzeźba ocalała. Przeżył też Gorzechowski-junior. Wspomina: – Na apelu 11 maja wywołano osoby przewidziane do transportu. Wyczytano wtedy: Gorzechowski Gienryk Gienrykowicz. Zapytałem: „Ojciec czy syn?”. Przez chwilę panowała cisza, potem usłyszałem: „Wsio rawno. Dawaj – otiec”. Moje prośby, abym mógł jechać z ojcem, na nic się nie zdały. Ojciec zdążył powiedzieć jedynie: „W razie czego opiekuj się matką”. Ja wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że słowa enkawudzisty: oznaczały dla mnie życie, a dla ojca okrutną śmierć – wyjaśnia ze smutkiem.

Gdy Henryk wydostał się z Kozielska, trafił do obozu w Griazowcu. Cały czas miał przy sobie drogocenny podarunek. Towarzyszył mu w Armii Andersa oraz gdy trafił do 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka, z którym przebył szlak bojowy. Po wojnie Gorzechowski osiadł w rodzinnej Gdyni, gdzie zmarł w 1989 r. Jego wnuk, także Henryk, stał się spadkobiercą wizerunku. – Płaskorzeźba ta wisiała w domu, odkąd sięgam pamięcią –wspomina wnuk Gorzechowskiego, na stronie internetowej „Pamiętamy. Katyń 1940”. – Była to po prostu droga rodzinna pamiątka, z którą wzrastałem. Pod koniec lat osiemdziesiątych tato ujawnił jej niezwykłą historię publicznie i po raz pierwszy wydrukowano zdjęcie tej wyjątkowej płaskorzeźby…

Potomkowie autora płaskorzeźby zapragnęli, by na stałe przekazać ją do Katedry Polowej Wojska Polskiego. Jest tam od września 2002 r., umieszczona w Kaplicy Katyńskiej.

Tak było w Kozielsku "katyńskim" i tak było później, bo trzeba przypomnieć, że po "rozładowaniu" pierwszego obozu kozielskiego NKWD zorganizowało w tych samych murach klasztornych nowy obóz dla polskich jeńców. Więziono tu 2500 polskich oficerów pojmanych przez Sowietów na terytorium niepodległych do połowy 1940 r. krajów nadbałtyckich: Litwy, Łotwy i Estonii. Polacy byli tam wcześniej internowani. "W warunkach niewoli, ale i żywej pobożności, zrodziło się pragnienie posiadania własnego obrazu Matki Najświętszej" - opowiadał mi ks. Peszkowski w roku 1999.

"Duchowymi twórcami najbardziej znanego obrazu w tym drugim Kozielsku byli por. Tadeusz Birecki, sekretarz generalny Marianum, i znany wileński dziennikarz Walerian Charkiewicz. Postanowiono stworzyć obraz nowy, ale stanowiący syntezę dwóch cudownych obrazów kresowych: Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej i Matki Bożej Żyrowickiej, której zniszczony fresk znajdował się na ścianie monasteru w Kozielsku. Porucznik Birecki zaprojektował korony i zwrócił się w sekrecie do Mikołaja Arciszewskiego, znanego rysownika, z prośbą o wykonanie projektu obrazu. Arciszewski narysował dwa szkice, według których powstał wizerunek Zwycięskiej Pani Kozielskiej. Obraz znakomicie wyrzeźbił por. Tadeusz Zieliński, który nadał postaciom dramatyczną wymowę. Ręce Madonny naszkicował por. Henryk Potocki.

Na drugiej połowie deski por. Michał Siemiradzki namalował obraz Najświętszej Maryi Zwycięskiej Różańcowej. Oba obrazy odbyły długą wędrówkę, towarzyszyły polskim żołnierzom w ich tułaczce, na polu bitwy, na emigracji. Płaskorzeźba została wywieziona z obozu Kozielskiego w podwójnym dnie walizki jednego z żołnierzy. Pierwszy raz oficjalnie, uroczyście w ołtarzu polowym ukazała swe oblicze Matka Boska Kozielska podczas Mszy św. odprawionej przez ks. płk. Franciszka Tyczkowskiego 25 sierpnia 1941 r. w Griazowcu koło Wołogdy. W tym dniu przybył tam z Moskwy, z więzienia, gen. Władysław Anders. Następnie przez Moskwę, Buzułuk, Jangi-Jul, Rosję, Persję, Irak, Liban, Transjordanię dotarła do Ziemi Świętej - Jerozolimy. Po odbyciu drogi krzyżowej obraz dotarł przez Egipt do Włoch. „(...) Przewodził on oddziałom polskim w marszach i walkach aż do wspaniałego zwycięstwa w bitwie o klasztor benedyktynów na Monte Casino" - wspomina Tadeusz Birecki.

Po demobilizacji 2. Korpusu obraz znalazł się w Anglii, nazywanej wtedy przez Polaków Wyspą Utraconej Nadziei. W londyńskim kościele św. Andrzeja Boboli wysłuchiwał modlitw polskich emigrantów".

Dla żołnierzy gen. Andersa Matka Boża Kozielska istotnie stała się ich Zwycięską Patronką, a kopie obrazu Matki Boskiej Kozielskiej towarzyszyły zdemobilizowanym żołnierzom, zwłaszcza z II Korpusu, i przypominały zbrodnie katyńskie.

Tymczasem w Polsce obraz jest nadal bardzo mało znany. Jest to skutek komunistycznego prześladowania w czasach PRL wszystkiego co dotyczyło pamięci historycznej o skutkach agresji Sowietów na Polskę po tragicznym 17 września 1939 r. Właśnie w czasach PRL przez długie lata SB prześladowała ten obraz jako symbol pamięci o zbrodni w Katyniu i tęsknoty Polaków za powrotem gen. Andersa na białym koniu do wolnego kraju... Niestety jakże skutecznie!

Ten wizerunek był tropiony i prześladowany przez służby celne na równi z reakcyjną „bibułą”, paryską Kulturą, czy w ogóle wszelkimi polskojęzycznymi, historycznymi wydawnictwami emigracyjnymi, a za przyłapanie na granicy z tym wizerunkiem groziła wieloletnia odmowa „łaski” paszportu itd. Wizerunek szmuglowano więc z Londynu w postaci zdjęcia na niewywołanym negatywie w aparacie fotograficznym. Ta akcja prześladowania historycznej pamięci Polaków trwała aż do momentu kiedy podziemna „Solidarność” i inne ugrupowania niepodległościowe podjęły sprawę zbrodni katyńskiej za swoją i w swych tajnych drukarniach jęły powielać fotograficzne kopie płaskorzeźby por. T. Zielińskiego z wizerunkiem Matki Bożej Kozielskiej.

8 czerwca 1997 r. na krakowskich Błoniach Jan Paweł II koronował wizerunek Zwycięskiej Matki Bożej Kozielskiej. Po nałożeniu koron powiedział: "Ta płaskorzeźba, wykonana w obozie jeńców, z którego prawie wszyscy zginęli w Katyniu, przypomina tragiczne wydarzenia ostatniej wojny (...). Niech cześć oddawana w tym Kozielskim Wizerunku nie tylko przypomina przeszłość, ale umacnia wiarę współczesnej Polonii i emigracji". I wszystkich Polaków. Niech się tak stanie, bo - jak pisał ks. Jan Twardowski - "jest taka Matka Boska, co nie ma kaplicy, na jednym miejscu pozostać nie umie. Przeszła przez Katyń, chodzi po rozpaczy, spotyka niewierzących. Nie płacze. Rozumie"...

„Rzeźbiony obraz pana Zielińskiego patronuje Polonii w Londynie. Drugi obraz, pana Siemiradzkiego, znajduje się u Księży Jezuitów na Rakowcu w Warszawie.

O czym świadczą te obrazy? Wzruszające jest ich powstanie – mówił Ks. Prymas Józef Glemp. Mamy piękne Madonny namalowane przez włoskich malarzy, koronowane, cieszące się niezmienną czcią. W tym wypadku spotykamy się z wizerunkiem Matki Chrystusa, który rodził się w obozie zagłady, wypracowany w niebezpieczeństwie, wywieziony z obozu jako dno kuferka. W spokojnych i pięknych rysach Madonny Kozielskiej, patronki Obozu, promienieje nadprzyrodzone skupienie, jakby pewność zwycięstwa. Tak też nazwano ten Wizerunek - Matka Boża Kozielska Zwycięska. Wizerunki Madonny powstałe w obozie zagłady, podziwiając zaradność jeńców, dają świadectwo o wierze więźniów i o tęsknocie za Bogiem,  także Ukrzyżowanym”.

Obraz ten, który powstał w sowieckim obozie w Kozielsku, jest znakiem zwycięskiej wiary tych wszystkich, którzy, zawierzając Maryi swe życie w niezwykle trudnych i dramatycznych sytuacjach, wytrwali w miłości Boga i Ojczyzny, odnosząc najtrudniejsze, duchowe zwycięstwo, przybliżając swą ofiarą upragniony dzień wolności.

Bardzo znany jest obraz Matki Bożej Katyńskiej, w którym Madonna tuli głowę jeńca z dziurą w czaszce, przedstawiony przez ks. Peszkowskiego Janowi Pawłowi II do poświecenia.

„Matko trudnej nadziei i gorzkiej pamięci

Obyśmy nigdy z lęku przed bliźnim nie drżeli

Matko tych co odeszli… i Którzy zostali

Matko Białego Orła… Czerwieni i bieli…” 

- pisał współczesny poeta Kazimierz Józef Węgrzyn w tomiku wierszy zatytułowanym „Psałterz Narodu Polskiego”. A w utworze dedykowanym Oborskiej Matce Bolesnej pisał:

„Matko z bandażem miłości i łaski

Która od wieków bronisz nas przed zgubą

Gdy nasza droga trudna jak Golgota

Ty tylko możesz ulżyć naszym trudom

 

Bo pamiętamy że Ty zawsze stałaś

Przy naszym krzyżu poprzez nasze dzieje

I gdy nas wszystko zawiodło co ludzkie

Tyś cud czyniła dając nam nadzieję”.

Wierna, Silna - Królowa i Matka mówi do nas także słowami Marii Konopnickiej: „Nigdym Ja Ciebie, ludu, nie rzuciła, Nigdym ci mego nie odjęła lica. Ja po dawnemu moc twoja i siła... Bogurodzica!... "

Drodzy Moi! Odczytując znaki czasu, widzimy, jak Bóg ponownie wzywa nas do wierności dziedzictwu naszych ojców, tak byśmy się nie zagubili i nie zatracili naszej narodowej i chrześcijańskiej tożsamości. Golgota Wschodu i niedawna ofiara życia naszych Rodaków, złożona w służbie prawdzie i narodowej pamięci zobowiązuje nas, byśmy też umieli obudzić w sobie jeszcze większą odpowiedzialność za losy Ojczystego Domu. Obyśmy byli godni naszych ojców, obyśmy to dziedzictwo ich wiary i umiłowania Ojczyzny zachowali nienaruszone i przekazali młodemu pokoleniu Polaków. Tak jak dawniej, tak i dzisiaj niech wspiera nas swoją opieką i wstawiennictwem Madonna Kozielska, Matka Boża Zwycięska. Niech jednoczy wszystkich Polaków żyjących w kraju i na emigracji, niech budzi rycerskiego ducha w narodzie, czyniąc go wiernym Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie. Niech uczy nas, tak jak polskich żołnierzy z armii Andersa, składać wszystkie rany Narodu w ranach Chrystusa i wiernie podążać Jego śladami przez krzyż do zmartwychwstania.

Ks. Bronisław Gostomski (zginął w katastrofie 10 kwietnia 2010 r.), klękając codziennie przed wizerunkiem Madonny Kozielskiej w Londynie wołał:

„Matko Boża Kozielska – Zwycięska! Ty zawsze prowadzisz nas

do prawdziwego zwycięstwa i zmartwychwstania. Tobie zatem

z ufnością zawierzamy wszystko to, co nas boli i napawa lękiem,

nasza przeszłość i przyszłość. Tobie zawierzamy samych siebie.

Polecamy Tobie Maryjo, wszystkie nasze rodziny, emigracje,

wszystkich Polaków rozsianych po świecie i żyjących w Kraju.

Prowadź nas drogą wiary i zawierzenia Bogu”. Amen.

                                                                         o. Piotr Męczyński O. Carm.

« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio