"Byłaś Maryjo z naszym narodem i zwyciężałaś jako Królowa. Ale też byłaś i cierpiałaś jako Matka" (Sługa Boży ks. Jerzy Popiełuszko) 10 kwietnia 2010 r. historia
dopisała kolejną bolesną kartę naszego narodu. Tego dnia prezydencki samolot
rozbił się pod Smoleńskiem, na zbroczonej polską krwią ziemi katyńskiej. Na
pokładzie znajdował się Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński z
małżonką, ostatni Prezydent RP na uchodźstwie, Ryszard Kaczorowski, całe
dowództwo polskiej armii oraz wiele osób piastujących najistotniejsze funkcje
państwa polskiego. Wszyscy udawali się na Mszę św. i uroczystości poświęcone 70
rocznicy zbrodni katyńskiej. Wszyscy zginęli, łącznie 96 osób.
Jako dzieci Kościoła i naszej
umiłowanej Ojczyzny, pamiętamy o ofiarach tej katastrofy, a także o ponad 22.
tysiącach Polaków, którzy 70 lat temu w Katyniu i innych miejscach na nieludzkiej
ziemi zginęli za świętą sprawę: Bóg, Honor, Ojczyzna.
Ks. Prałat Zdzisław Peszkowski, Kapelan
Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie, na krótko przed swoją śmiercią
w 2007 roku napisał:
„Byłem bezpośrednio zagarnięty tą
falą sowieckiej tyranii. Tysiące moich obozowych kolegów zapłaciło najwyższą
cenę własnego życia tylko dlatego, że byli Polakami, ludźmi wiary w prawdziwego
Boga i do końca zachowali ludzką godność i honor”.
31 stycznia 2006 roku ks.
Peszkowski pisał:
„Coraz bardziej jestem świadomy
tego, że ocalałem po to, aby dać świadectwo prawdzie. A waga tej prawdy dotyczy
nie tylko mojego Narodu, tak doświadczonego w czasie II wojny światowej. Prawda
o zbrodni katyńskiej od lat jest probierzem sumienia wielu mocarstw świata,
które znały ją, ale milczały zniewolone układami.
Do dzisiaj jeszcze są w tej
prawdzie niedopowiedzenia, zakłamania, uwarunkowania. „Zbrodnia” nie jest
nazwana po imieniu, określona, osądzona. Ciągle jest przedmiotem zakłamania i
politycznych przetargów.
Może wreszcie przyjdzie czas, że mnie jako świadka tej prawdy świat
upewni, że ją zrozumiał i pochyli się nad nią tak jak pochyla się nad
holocaustem. A wtedy będę mógł powiedzieć moim Pomordowanym Braciom, że
świat zna prawdę o ich śmierci, zna wagę pamięci i mocy przebaczenia”.
Prof. Adam Zaleski z Politechniki
Wrocławskiej przypomina podstawowe fakty historyczne:
"Dnia 22 września 1939 roku
oficerowie garnizonu lwowskiego stawili się na placu Bernardyńskim we Lwowie na
rozkaz dowódcy garnizonu, aby wymaszerować w kolumnach za miasto, gdzie zgodnie
z warunkami kapitulacji ustalonymi ze stroną sowiecką mieli uzyskać wolność i
udać się w dowolnie obranym kierunku. Po wyjściu z miasta zostali otoczeni
przez oddziały NKWD z psami i pognani na wschód jako więźniowie. Nastąpiło
bezprecedensowe pogwałcenie wszelkich międzynarodowych praw i konwencji o
traktowaniu jeńców wojennych, którzy zostali oddani pod nadzór policji
politycznej, a nie wojska - jak to jest przyjęte na całym świecie. Taki był
początek gehenny polskich jeńców na wschodzie. Powstały trzy obozy jenieckie. W
Ostaszkowie osadzono 6,5 tysiąca osób: policję, żandarmerię, służby więzienne,
straż graniczną, sędziów i prokuratorów, ludzi, którzy stali na straży
przestrzegania prawa w II Rzeczypospolitej. W obozach w Kozielsku i
Starobielsku uwięziono 12 generałów, kontradmirała i 8,5 tysiąca oficerów
zawodowych i rezerwy, wśród których była znaczna część polskiej elity
intelektualnej. Z obozów do rodzin napływały skąpe wiadomości. 13 kwietnia 1940
roku wszystkie rodziny więźniów wspomnianych trzech obozów znajdujących się w
tym czasie na terenach okupowanych przez Związek Sowiecki zostały aresztowane.
Jako uzasadnienie aresztowania wymyślono kłamstwo. Funkcjonariuszom NKWD
nakazano informować aresztowanych, że wyjeżdżają na żądanie jeńców tych obozów
- ich mężów i ojców, którzy chcą się połączyć ze swymi rodzinami. W bydlęcych
wagonach wszyscy zostali wywiezieni bezterminowo do północno-wschodniego
Kazachstanu do katorżniczych prac fizycznych. Wielu z nich nigdy nie powróciło
do kraju. Wywieziono również rodziny oficerów przebywających wówczas w niewoli
niemieckiej, a mieszkających na terenach okupowanych przez Związek Sowiecki, co
może być jeszcze jednym potwierdzeniem ówczesnej współpracy hitlerowskiego
Gestapo z sowieckim NKWD. Od kwietnia 1940 roku wszelka korespondencja z obozów
przestała napływać. Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 roku i po
zawarciu umowy Sikorski-Majski, gwarantującej amnestię wszystkim Polakom
więzionym na terenie ZSRR, zaczęto tworzyć tam armię polską pod dowództwem gen.
Władysława Andersa. Spośród 15 tysięcy więźniów wspomnianych trzech obozów
zgłosiło się do niej około 400 osób. Ludzie ci byli świadkami likwidacji tych
obozów w kwietniu 1940 roku i wywożenia ich współtowarzyszy w nieznanym
kierunku. Strona radziecka na pytanie: Co stało się z 15 tysiącami ludzi z tych
obozów? - nie chciała tego wyjaśnić, dając wykrętne odpowiedzi. W kwietniu 1943
roku cały świat w środku II wojny światowej został wstrząśnięty niemieckim
komunikatem o znalezieniu masowych grobów około 4 tysięcy rozstrzelanych
polskich oficerów w Lasku Katyńskim koło Smoleńska. Okazało się, że wszyscy oni
byli jeńcami obozów w Kozielsku, a znalezione przy zwłokach dokumenty
wskazywały na to, że zbrodni dokonano na wiosnę 1940 roku. O jeńcach Ostaszkowa
i Starobielska nic nie było wiadomo, ale wszystkie przypuszczenia graniczące z
pewnością wskazywały na to, że spotkał ich w nieznanym miejscu ten sam los.
Przez pół wieku nad sprawą Zbrodni Katyńskiej i zaginięcia 15 tysięcy jeńców
wojennych panowała na Zachodzie zmowa milczenia, a w państwach pod wpływami
komunistycznymi była ona zatajana i fałszowana. W kwietniu 1990 roku pod koniec
istnienia Związku Sowieckiego z ujawnionych tajnych dokumentów świat dowiedział
się o tym, że jeńcy Ostaszkowa w kwietniu 1940 r. byli wywożeni do miasta
Kalinin (obecnie Twer), tam w piwnicach budynku NKWD mordowani, a ich zwłoki
wrzucono do dołów śmierci w pobliskiej miejscowości Miednoje. Jeńców
Starobielska przewożono do Charkowa, tam zabijano w kazamatach NKWD, a ich
zwłoki grzebano w zbiorowych mogiłach podcharkowskiego lasku w Piatichatkach.
Dopiero w jesieni 1992 roku został ujawniony tajny dokument z 5 marca 1940 roku
skazujący 14.700 więźniów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska i około 11.000
innych polskich więźniów na karę śmierci bez sądu i bez ogłaszania wyroku.
Dokument został podpisany przez Stalina i jego najbliższych współpracowników:
Mołotowa, Mikojana, Kaganowicza, Kalinina i Woroszyłowa, a wyrok wykonali oprawcy
z NKWD. Była to z premedytacją zaplanowana zagłada kadry oficerskiej Wojska
Polskiego, pracowników służb stojących na straży przestrzegania w państwie
prawa, a jednocześnie znacznej części polskiej elity intelektualnej. Ta
bezprecedensowa zbrodnia przeszła do historii pod symboliczną nazwą
"Zbrodnia Katyńska". Zbrodniarze nigdy nie zostali osądzeni i
ukarani. Jest faktem znamiennym, że ostatni najdłużej żyjący sygnatariusz
wspomnianego wyroku Lazar Kaganowicz zmarł śmiercią naturalną w roku 1991
dożywszy sędziwego wieku, a dokument skazujący został ujawniony, jak
wspomniałem, w rok później. Nie jest to przypadek, bowiem żadnego z głównych
winowajców nie było już wśród żywych. Staraniem Rządu Polskiego, Rady Ochrony
Pamięci Walk i Męczeństwa i osobiście pana ministra Andrzeja Przewoźnika (zginął w katastrofie pod Smoleńskiem 10
kwietnia 2010 r.) zostały wybudowane, otwarte i poświęcone polskie
nekropolie wojskowe w Charkowie, Miednoje i Katyniu".
Uczestnik katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, ś.p. biskup Polowy Wojska
Polskiego Tadeusz Płoski w homilii, którą miał wygłosić w Katyniu 10 kwietnia
br. napisał: „70 lat temu sowieckie NKWD przystąpiło do wykonywania
polecenia Stalina i towarzyszy, którzy postanowili zgładzić tysiące polskich
oficerów, policjantów i funkcjonariuszy państwowych uznanych za zdeklarowanych
i nierokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej. Nie rokowali nadziei,
że da się ich urobić do konsystencji ludzi sowieckich, wobec czego byli
wrogami, których należało unicestwić.
Zbrodnia ludobójstwa nazwana później - katyńską - pochłonęła tysiące ofiar.
Według ustaleń historyków wiosną 1940 roku Sowieci zamordowali co najmniej 22
079 obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, w tym 14 463 wojskowych, policjantów i
innych funkcjonariuszy państwowych”.
Stalin z całą perfidią
wykorzystał przeciwko narodowi polskiemu zbrodnię ich zamordowania. Kiedy
bowiem rząd polski na uchodźctwie zaczął się starać o wyjaśnienie tajemnicy
grobów w Katyniu (a po ich ujawnieniu Polacy nie mogli przecież tego tematu nie
podjąć), Stalin oskarżył rząd polski o nastawienie prohitlerowskie i już 26
kwietnia 1943 r. zerwał z nim stosunki dyplomatyczne, uznając go za rząd
samozwańczy. Stalinowi otwarło to drogę do przyszłego zwasalizowania Polski i
narzucenia jej rządu sobie powolnego.
Prezydent Lech Kaczyński tuż
przed tragiczną katastrofą pod Smoleńskiem zwracając się do Rodzin Katyńskich napisał:
„Doły śmierci na zawsze miały
ukryć ciała pomordowanych i prawdę o zbrodni. Świat miał się nigdy nie
dowiedzieć. Rodzinom ofiar odebrano prawo do publicznej żałoby, do opłakania i
godnego upamiętnienia najbliższych. Ziemia przykryła ślady zbrodni, a kłamstwo
miało wymazać ją z ludzkiej pamięci.
if(typeof isSrd05=='undefined'){NPB("005");}
if (NJB('srodtekst') && typeof
isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var
isSrd05=true;}
Ukrywanie prawdy o Katyniu - efekt decyzji tych, którzy do zbrodni
doprowadzili - stało się jednym z fundamentów polityki komunistów w
powojennej
Polsce: założycielskim kłamstwem PRL. Był to czas, kiedy za pamięć i
prawdę o
Katyniu płaciło się wysoką cenę. Jednak bliscy pomordowanych i inni,
odważni
ludzie trwali wiernie przy tej pamięci, bronili jej i przekazywali
kolejnym
pokoleniom Polaków. Przenieśli ją przez czas komunistycznych rządów i
powierzyli rodakom wolnej, niepodległej Polsce. Dlatego im wszystkim, a
zwłaszcza Rodzinom Katyńskim, jesteśmy winni szacunek i wdzięczność.
Katyń stał się bolesną raną
polskiej historii, ale także na długie dziesięciolecia zatruł relacje między
Polakami i Rosjanami. Sprawmy, by katyńska rana mogła się wreszcie w pełni
zagoić i zabliźnić".
Natalia Kandudina, rosyjska
dziennikarka katolicka, dzień po tragicznej katastrofie prezydenckiego
samolotu, napisała do mnie mailem: "Drogi ojcze, (...) Wróciłam wczoraj z
Kaliningradu, gdzie przypadkiem byłam obok was Polaków w czasie tej katyńskiej
tragedii. Cały czas sercem jestem z wami, nie znam Bożego zamysłu, ale widzę,
że zamiast 10-15 procent naszego narodu teraz o Katyniu wiedzą wszyscy. Coś
błyskawicznie się zmienia. (…) Przed drzwiami Polskiego Konsulatu były stosy
kwiatów i łąki zniczy. Kocham was jeszcze mocniej w chwili tego żalu.
Natalia".
Drodzy Moi! Stając przy ołtarzu
Matki Bolesnej, prośmy dobrego Boga, by dał nam oczy wiary, tak byśmy mogli
spojrzeć na te bolesne i po ludzku niezrozumiałe wydarzenia w Bożej
perspektywie, w świetle Chrystusowej męki, śmierci i zmartwychwstania, byśmy
umieli odczytać jedność ofiar zbrodni katyńskiej i ofiar katastrofy pod
Smoleńskiem z Ofiarą Chrystusa na Kalwarii.
Uczył nas tego ciągle ks. Prałat
Peszkowski, mówiąc: „Wielką hekatombę ofiar Polaków na Wschodzie nazwaliśmy z
Ojcem Świętym Janem Pawłem II Golgotą Wschodu. W ten sposób łączymy cierpienie
milionów Polaków zamordowanych przez ludzi owładniętych szatańską nienawiścią z
odkupieńczym cierpieniem Jezusa Chrystusa na krzyżu. Ta ofiara cierpienia i
życia ma w oczach Bożych wielki sens”.
Jak mówił Jan Paweł II:
"(...) Nade wszystko staje się ona ofiarą, której owocem jest dobro. W
wymiarze narodowym przybrało ono kształt wolności. W wymiarze ludzkim jest
przykładem odwagi i wytrwania w wierności ideałom. W wymiarze chrześcijańskim
staje się wezwaniem do przebaczenia".
Ks. Prałat Zdzisław Peszkowski w
takich słowach zwracał się do Maryi:
Matko Bolesna i
Zwycięska
Byłaś z nimi do końca?
Gdzie ich żegnałaś?
W lasach, na polach, na morzu?
Ty znasz tajemnicę tę ukrywaną przed światem,
A czy widziałaś też tych, którzy strzelali, wykonując
barbarzyński rozkaz?
Czy ich widziałaś?
I przebaczyłaś im wszystkim?
Nie mogłaś inaczej.
Pamiętałaś przecież słowa Twojego Syna: „Ojcze odpuść im
bo nie wiedzą co czynią”.
I nam pomóż przebaczyć.
Bracia i siostry! „Nie wolno nam
dopuścić do tego, żeby spełniły się obłąkańcze plany ludzi wierzących w przemoc
i nienawiść. Los naszych pomordowanych jest już w ręku Boga, ale – w wymiarze
ludzkim – ofiary Katynia nie zaznają pełnego pokoju, dopóki ich krzywda będzie
nas pobudzała do uczuć ciemnych, dopóki nie zacznie nam serdecznie zależeć na
prawdziwym pojednaniu z narodem rosyjskim”.
Podczas pielgrzymki Rodzin
Katyńskich do Rzymu 13 kwietnia 1996 roku, papież Jan Paweł II powiedział: „Ojcze,
przebacz im, bo nie wiedzą co czynią... Dziś, pozdrawiając Rodziny Katyńskie,
na czele z księdzem prałatem Zdzisławem Peszkowskim, przywołuję te właśnie
słowa Chrystusa: Ojcze, przebacz ... Są one bowiem szczególnie aktualne dla
ludzi, których dotknął dramat niewinnej śmierci bliskich. Jesteście świadkami
śmierci, która nie powinna ulec zapomnieniu. Tragiczne wydarzenia, które miały
miejsce na wiosnę 1940 roku w Katyniu, Charkowie i Miednoje są rozdziałem w
martyrologium polskim, który nie może być zapomniany. Ta żywa pamięć powinna
być zachowana jako przestroga dla przyszłych pokoleń (...) Przybyliście do
Rzymu, do grobu Apostołów, aby na nowo odczytać, jakie jest wasze zadanie,
zadanie Rodzin Katyńskich. Wydaje się, że jest nim właśnie niesienie
przebaczenia. Tak jest w nim przechowanie pamięci tego dramatu narodowego,
rodzinnego, osobistego, ale jest nim również poprzez tę pamięć, przebaczenie”.
W Orędziu Rodzin Katyńskich do
świata znalazły się następujące słowa:
"Świat wolał udawać, że nie
widzi tej prawdy, wygodniej było milczeć. Nie możemy już dłużej czekać,
pragniemy głośno powiedzieć wam wszystkim, Bracia, tę prawdę o naszej wielkiej
krzywdzie. Czynimy to nie tylko w imieniu swoim - jako rodziny pomordowanych i
zesłańcy ocaleni od śmierci, ale także w imieniu naszego narodu - jako Polacy.
Nie mówimy tej prawdy z chęci zemsty i odwetu. Dlatego słowa pamięci i twardej
prawdy łączymy z przebaczeniem, w duchu słów codziennie powtarzanej modlitwy
Pańskiej: Jako dzieci chrześcijańskiego narodu - przebaczamy!"
Najmilsi! Jakże aktualnie brzmią
słowa Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki: „Naród polski nie nosi w sobie
nienawiści i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do
prawdy. Bo prawda i tylko prawda jest pierwszym warunkiem zaufania”.
Posłuchajmy modlitwy z jaką współczesny
poeta Marian Jonkajtys zwraca się do Matki Boskiej Katyńskiej:
Zbawienie Wieczne – racz wyjednać Pani
Tym, którym śmierć ponieść przyszło
W Katyńskim Lesie strzałem w tył głowy
W odwecie za „Cud nad Wisłą”!
Matko Święta!
Gdy Syn Twój
Za nas skonał w męce,
Ty ciało Boga-Syna
Wzięłaś w Swoje ręce,
Ciało Boga-Człowieka
Wzięłaś w ręce obie –
Zdjęłaś z Krzyża
I tuląc ułożyłaś w grobie...
Matko Boża!
W Katyniu
Znalazłaś dość siły,
By spod nieludzkiej ziemi
Zbiorowej mogiły
Szczątki naszych najbliższych
Ująć w Swoje dłonie
I przestrzeloną czaszkę
Przytulić do skroni,
Odwiecznym gestem matki...
I dać ukojenie
Tym, którym obca przemoc
Ostatnie westchnienie
Wydarła z piersi... kulą
Przeszywając myśli...
Weź w dłonie nasze serca...
Oducz nienawiści...
Oducz chęci odwetu,
Zemsty zajadłości...
Daj dłońmi znak na zgodę,
Na triumf miłości!...
Daj nam moc
Matczynego Twych Dłoni oręża
I daj nadzieję światu:
Zło – Dobrem zwyciężaj! Pani Maria Gabiniewicz wspomina:
„Na przełomie października i
listopada 1988 r., pierwszy raz stanęłam z ks. prałatem Zdzisławem Peszkowskim
i Anną Rastawicką z Instytutu Prymasowskiego w Lesie Katyńskim.
Wyjazd w tym czasie na Wschód nie
był łatwy i prosty. W Polsce dopiero budził się świt wolności, poza naszą
wschodnią granicą istniał i trwał jeszcze Związek Sowiecki, a o
"pierestrojce" Michaiła Gorbaczowa mało się mówiło. Ksiądz prałat Z.
Peszkowski przebywał wciąż w Ameryce, ale już bardzo często przyjeżdżał do
Polski.
Pierwszy raz porucznika
harcmistrza Zdzisława Peszkowskiego zobaczyłam jesienią 1942 r. w Teheranie,
gdzie jako dziecko znalazłam się w gromadzie zuchów - dzieci skrajnie
wycieńczonych, które wyszły z armią gen. Andersa z Sowietów. Patrzyliśmy na
naszego druha "Rysia" prawie z uwielbieniem, zafascynowani jego
postawą wobec nas - zuchów i harcerzy, jego pochylaniem się nad naszym losem z
wielkim zatroskaniem. Widzieliśmy w nim nie tylko harcmistrza, ale szukaliśmy
obrazu naszych ojców i braci, których utraciliśmy w Sowietach, którzy zaginęli
bez wieści lub poszli pełnić swój obowiązek w wojsku generała Andersa.
Harcmistrz Zdzisław Peszkowski cieszył się, że po udręce, jaką przeszliśmy,
sprawdza się harcerska metoda wychowawcza, która pozwala nam leczyć rany zadane
na wygnaniu i pozwoli powracać do normalności. Należał do tych nauczycieli i
wychowawców, którzy wpajali nam te wartości, które nasz Naród od pokoleń cenił
najbardziej.
Cieszył się również, gdy patrzył, jak wracamy do życia, jak dorastamy,
wchłaniamy wiedzę w polskich szkołach zorganizowanych na wychodźstwie w
warunkach prymitywnych: na plaży w Pahlevi, pod drzewem w Teheranie, a potem
tam, gdzie nas rozesłano - w Indiach, Afryce, Meksyku i Nowej Zelandii. Radował
się, gdy młodzież zdobywała maturę czy po wojnie podejmowała studia na
uniwersytetach w Libanie, we Włoszech, Anglii, Irlandii czy w Polsce.
Mówił nam o tym, że jako dawne "tułacze dzieci" zajmujemy w jego
sercu szczególne miejsce. Niezależnie od tego, gdzie losy wojenne nas zagnały,
ogarniał nas modlitwą i łączył przez miłość. Odznaczał się niespotykanym wprost
charyzmatem przyjaźni. Po latach jego kapłaństwo pozwoliło na skuteczniejszą
pomoc ludziom w rozwiązywaniu trudnych życiowych problemów. W latach 60.
spotkałam rotmistrza Zdzisława Peszkowskiego już jako kapłana na Miodowej, gdy
pracowałam w sekretariacie Prymasa Polski. Z radością zapytałam, czy to ten sam
druh "Ryś", nasz harcmistrz?! Odtąd nasze drogi często się
krzyżowały: na wakacjach w górach z księdzem Prymasem Stefanem Wyszyńskim, na
zjazdach "tułaczych dzieci" złączonych w różnych stowarzyszeniach w
Polsce i za granicą.
Wracam do naszej pierwszej
niezwykłej podróży do Katynia i Kozielska w 1988 roku. Szybko się rozeszła
wiadomość, że w Katyniu stanął krzyż dzięki staraniom Prymasa Józefa Glempa w
czasie wizyty w Moskwie, gdy zaproszony został na uroczystości obchodów
1000-lecia chrztu Rusi. Krzyż dębowy (4,5 m wysokości i 2 m rozpiętości) został
wykonany w Polsce, poświęcony przez księdza Prymasa, przywieziony 2 września
1988 r. do Lasu Katyńskiego przez kapłanów z Warszawy, inżyniera i kilku
pracowników, umieszczony i zamocowany na metalowej podstawie. Wszystko było
dokładnie zaprojektowane. Krzyż był ustawiony tak, że patrząc w jego kierunku,
spoglądało się na zachód - ku Polsce, a rozpostarte ramiona wskazywały na
północ i południe, ogarniając tych z Ostaszkowa i tych ze Starobielska. W znaku
tego krzyża odnajdujemy bezmiar cierpienia wszystkich Polaków, którzy zginęli
na tych ziemiach - na Syberii i w Kazachstanie, w łagrach, obozach pracy,
więzieniach. Dla mnie jest to krzyż, który jakby wyznacza miejsce spoczynku
mojego ojca Antoniego, aresztowanego w 1940 r., więzionego w Grodnie, a potem w
Mińsku, który przepadł bez wieści na tej bezmiernej przestrzeni ZSRS. Każdy mój
kolejny wyjazd na Wschód niesie w sobie ziarenko nadziei, że może odnajdę jego
ślady.
Przybyliśmy wczesnym rankiem do
Smoleńska pociągiem z Warszawy. Ksiądz prałat już w Ameryce załatwił pobyt w
motelu "Feniks". Była to jednocześnie wiza wjazdowa na teren ZSRS.
Wyjazd ten był niezwykłym przeżyciem, bo ze świadkiem historycznych wydarzeń.
Ksiądz Peszkowski pragnął przejść śladami męki najbliższych przyjaciół z
jenieckiego obozu w Kozielsku i własnych bolesnych doświadczeń.
W mroźny poranek 30 października
stanęliśmy na skraju Lasu Katyńskiego. Tyle o nim słyszeliśmy, że wzruszenie
zatrzymało nas na miejscu, a w głowie wirowały myśli, odczuwaliśmy jakby
wewnętrzny biblijny nakaz: "Zdejmij obuwie, bo wkraczasz na świętą,
męczeńską ziemię, która do Polski należy". Wprawdzie obuwia nie zdjęliśmy,
ale na chwilę przystanęliśmy. Przed nami rozciągał się na przestrzeni około 10 km wzdłuż szosy witebskiej
niedostępny, tajemniczy, ogrodzony, pilnowany przez specjalną służbę,
wysokopienny las sosnowy. Idąc drogą asfaltową około pół kilometra w głąb lasu
zobaczyliśmy wydzieloną polanę, uporządkowaną, wyłożoną cementowymi płytami, a
nad nią dominujący krzyż. Pod tym krzyżem uklękliśmy. Ksiądz prałat Peszkowski
pochylił się bardzo głęboko, jakby przywarł do ziemi i długo trwał na modlitwie.
Potem ogarnął krzyż i ucałował.
Patrzyłam na ten symboliczny
cmentarz z czterema prostokątnymi obramowanymi polami przypominającymi duże
groby. Na dwóch murkach połączonych ozdobną kratą widniały kłamliwe napisy w
języku polskim i rosyjskim: "Ofiarom faszyzmu oficerom polskim
rozstrzelanym przez hitlerowców w 1941 roku".
Dopiero na przyjazd prezydenta RP
Lecha Wałęsy 23 maja 1992 r. napis został zmieniony: "Oficerom polskim
zamordowanym w Katyniu w 1940 roku". Przysłany przez mera Smoleńska grafik
zapytał księdza prałata, czy nie lepiej napisać "rozstrzelanym"? Ale
on przekonywał, że "zamordowanym" po polsku brzmi poprawniej. A my,
przysłuchując się tej rozmowie, dobrze wiedzieliśmy, na czym polega różnica!
Tymczasem ksiądz prałat zaczął
szukać odpowiedniego miejsca w pobliżu krzyża na sprawowanie Najświętszej
Ofiary. Niziutki pień ze ściętego drzewa posłużył jako ołtarz ofiarny, na
którym położyliśmy teczkę, ryngraf z wizerunkiem Pani Jasnogórskiej, a na nim
korporał. Było nas tylko troje, ale ks. Peszkowski rozpoczynając Mszę św.,
przemówił, jakby ta niezwykła świątynia Lasu Katyńskiego pod otwartym niebem
była wypełniona po brzegi. "...nie mogę ogłosić dzwonem, że za chwilę
będzie Msza św., ale zapraszam was wszystkich po imieniu. Podchodźcie tu blisko
w kolejności, w jakiej was żegnałem w Kozielsku na wiosnę w 1940 roku...".
Aż przeszedł nas dreszcz. Wydawało się nam, że ten cichy las nagle wypełnia się
polskim wojskiem. Z wielkim przejęciem i uwagą słuchałyśmy dalej, aby nie
uronić ani jednego słowa, gdy mówił ksiądz prałat: "Jesteście ustawicznie
nierozłączną częścią mego życia. Uczestniczycie w każdej mojej Mszy Świętej. O
was myślałem, wybierając hasło na moją kapłańską drogę: 'Bo dla mnie życiem
jest Chrystus, a śmierć jest mi zyskiem'. To jest moja prymicyjna Msza św. dla
was po 34 latach kapłaństwa. Przywiozłem wizerunek Królowej Polski, bo to nasze
dzisiejsze spotkanie i wszystko z nim związane zawdzięczam Matce
Bożej...". Wokół panowała śmiertelna cisza; żaden liść nie drgnął na
drzewie, nie zakwilił ptak.
Po skończonej Mszy św. podeszliśmy do ogrodzenia dzielącego nas od dołów
śmierci. Ksiądz prałat spoglądając w ich stronę, wspominał w zadumie. Mówił
przejmująco, jakby nie zauważał naszej obecności, a my w największym skupieniu
i ciszy słuchałyśmy tych wynurzeń: "Ja mógłbym leżeć tam z nimi".
Wspominał Julka Bakonia - przyjaciela z lat szkolnych w Sanoku, wspólny pobyt w
podchorążówce w Grudziądzu, odbytą praktykę żołnierską w 20. pułku ułanów w
Rzeszowie, a potem niewolę sowiecką i wspólną pryczę z Julkiem w Kozielsku.
"...i tam - mówił - żegnałem go wiosną 1940 r., kiedy został wywołany na
transport". Przywołał postać Julka, jak go zapamiętał w ten chłodny
wiosenny poranek: "Julek stał, drżąc z zimna w cienkim ubraniu, bez płaszcza,
mając na nogach półbuty owinięte onucami. W ostatniej chwili pożegnania
narzuciłem mu na ramiona koc, oznaczony moim nazwiskiem - mówił przyciszonym
głosem ksiądz prałat - prosząc go, aby po powrocie do Polski odwiedził moich
rodziców i brata w Sanoku. Nie chcieliśmy dopuścić ani na moment myśli, że
mogła to być ostatnia droga. Byliśmy przecież młodzi i nie dopuszczaliśmy
rozpaczy, lecz budziliśmy i podsycaliśmy w sobie nadzieję...".
Jak wiemy, nadzieja zgasła, gdy w 1943 r. w czasie ekshumacji przeprowadzanej
przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w Katyniu, wydobyto również ciało Julka
Bakonia owinięte podarowanym kocem jak całunem i odczytano nazwisko - Zdzisław
Peszkowski, a potem umieszczono je na pierwszej liście katyńskiej. Oficer
Zdzisław Peszkowski był już w 2. Korpusie i odbywał ćwiczenia wojskowe na
pustyni w Iraku. Można sobie wyobrazić, jak wiadomość o zbrodni katyńskiej
poraziła byłych jeńców z Kozielska, którzy zostali cudem ocaleni. Ksiądz prałat
wiele razy wracał do tamtych dramatycznych przeżyć. A teraz, stojąc w pobliżu
ich mogił, powiedział: "Niezbadane są plany Boga - ja przeżyłem, aby 14
lat później przyjąć święcenia kapłańskie. Może Bóg ocalił moje życie po to,
abym mógł przyjechać tu i odprawić moją prymicyjną Mszę św. za nich i udzielić
błogosławieństwa".
Do późnych godzin pozostaliśmy w
Lesie Katyńskim, modląc się wspólnie, a potem trwając w milczeniu i zadumie. W
następne dni przychodzili tu ludzie z pobliskiego Gniezdowa, najpierw
onieśmieleni zbliżali się, przyjmowali z radością obrazki Matki Bożej,
medaliki, różańce. Mało mówili, ale byli wdzięczni. Młodzi byli bardziej
odważni. Nawiązaliśmy kontakt z Bogdanem Kusem, jego kolegą Sierożą i z
Romanem. Przyjeżdżali do Lasu Katyńskiego na rowerach. Na prośbę księdza
prałata pomogli nam umieścić ryngraf Matki Bożej Jasnogórskiej na Krzyżu,
przykleili do marmurowej płyty orła w koronie. Powiedzieli, że chętnie
odwiedzają to miejsce nazywane przez Rosjan "memoriałem oficerów
polskich".
Pragnieniem księdza prałata było,
aby odwiedzić Kozielsk. Ale jak to zrobić, gdy nie można było swobodnie się
przemieszczać z jednej "obłasti" do drugiej bez specjalnego
pozwolenia? Ksiądz prałat czekając na decyzję władz, udawał się do monastyru i
błagał jak dziecko Matkę Bożą Smoleńską o pomoc w tej sprawie. Zawsze towarzyszyłyśmy
mu w tej modlitwie. Po wielu karkołomnych staraniach udało się załatwić przez
"Inturist" za dewizy samochód z kierowcą i obowiązkowo z
przewodnikiem.
Droga do Kozielska prowadziła
przez Kaługę, gdzie był przewidziany nocleg w hotelu. Kaługa dla Polaków
kojarzy się z miejscem zsyłek w przeszłości. (…) Nazajutrz był Dzień Zaduszny.
Rano po Mszy św. wyruszyliśmy do odległego o 60 km od Kaługi Kozielska.
Kozielsk to historyczne miasto z wieloma wieżyczkami monastyrów. Dla nas to
symbol zniewolenia i upokorzenia oficerów polskich i początek ostatniej drogi
kwiatu inteligencji polskiej, drogi, która zakończyła się w dołach śmierci w
Lesie Katyńskim.
Najpierw zatrzymaliśmy się na
miejscowym cmentarzu. Zdziwionemu przewodnikowi, który zasypywał nas pytaniami,
bo nie mógł (lub nie chciał) zrozumieć, dlaczego jedziemy właśnie do Kozielska,
odpowiedziałam, że szukam grobu mego ojca, chociaż miałam pewność, że tam go
nie znajdę. Ksiądz Peszkowski chciał przekonać się, czy nie spoczywają tam
jeńcy, którzy umarli w obozie śmiercią naturalną.
Stanęliśmy w bramach odnawianego
monastyru i cerkwi lśniącej bielą, która była w 1939/1940 r. miejscem
przetrzymywania jeńców polskich, obdrapana i zabudowana pryczami aż pod sam
sufit. Weszliśmy pod koniec trwającej liturgii prawosławnej - adoracji krzyża.
Wszyscy troje uczciliśmy znak zbawienia. Ksiądz prałat długo trwał pogrążony w
wielkim skupieniu. Przewodnik i kierowca nie weszli do wnętrza, ale przez cały
czas nas obserwowali. My natomiast podążałyśmy w milczeniu za księdzem, bo
wiedziałyśmy, jak wielkim przeżyciem było dla niego - byłego jeńca - znaleźć
się po tylu latach w miejscu dawnego odosobnienia. Oglądał wszystkie
zabudowania, przypominając, gdzie była dawna kuchnia, pomieszczenia NKWD i
miejsca przesłuchań, gdzie mieszkali jeńcy-generałowie, pułkownicy, lekarze.
Na dziedzińcu krzątali się robotnicy prowadzący remont. Ksiądz Peszkowski
rozejrzał się i wszedł do warsztatu stolarskiego. Po chwili wyszedł dźwigając
dwie duże deski, na których chciał, aby była wyrzeźbiona wierna kopia wizerunku
Matki Bożej Kozielskiej - kopia tej, która została wykonana w Kozielsku w 1940
r. przez Tadeusza Zielińskiego.
Ksiądz prałat jako jeniec
przebywał w skicie - w pustelni odległej o 300 m od monastyru, należącej
do całości kompleksu jenieckiego. Były to domki zabudowane wewnątrz pryczami,
gdzie w ciasnocie stłoczono młodych, niższych rangą oficerów. Dokładnie obszedł
cały teren: rozpoznał domek, w którym mieszkał, będąc w niewoli, stał taki sam,
ale jeszcze bardziej obdrapany. Długo patrzył, a potem powiedział: "Tu
przeżyłem najtrudniejsze pierwsze miesiące niewoli, z tego domku wywieziono
Julka Bakonia, wszyscy, którzy byli w tym bloku, nie żyją; tu spędziłem noc
wigilijną w 1939 r., a dla tych, którzy zginęli w Katyniu, była to ostatnia w
życiu wigilia".
Zapamiętałam, że Dzień Zaduszny w
Kozielsku w 1988 r. był pogodny, ale wiał bardzo mroźny wiatr. Pomyślałam, jak
musieli tu marznąć jeńcy bez ciepłych ubrań i obuwia. Ksiądz prałat chciał
odprawić Mszę św. w tym miejscu, ale przewodnik i kierowca jak cienie podążali
za nami. Nie było gdzie się skryć. I ten przejmujący wiatr. Postanowiliśmy
wrócić na cmentarz, stanęliśmy wśród grobów i na zdobytych w stolarni w
monastyrze deskach została odprawiona Msza Święta. Przemarznięci i głodni, ale
pełni przeżyć, ruszyliśmy w kierunku Smoleńska. Czekała nas kilkusetkilometrowa
droga w trudnych warunkach. Nie mogliśmy nawet znaleźć miejsca, gdzie można
zjeść posiłek. Troszczyliśmy się przede wszystkim o kierowcę, który od rana nic
nie jadł, a nasze zabrane zapasy były bardzo skromne. Po wielu próbach
poszukiwania restauracji czy kawiarni, bo wszędzie, gdzie zatrzymaliśmy się,
trwał remont lub przerwa obiadowa, wreszcie napotkaliśmy "Oczag" -
tzn. ognisko domowe, gdzie dostaliśmy barszcz, chleb, herbatę i 2 łyżeczki do
herbaty na 5 osób. Obsługa swoją gościnnością i serdecznością starała się
wynagrodzić wszystkie braki. Posileni ruszyliśmy w dalszą drogę. Zrobiło się
ciemno i zaczął padać śnieg. Droga była wyboista. Kierowca był bardzo zmęczony,
ale dowiózł nas szczęśliwie na miejsce. Dzień zakończyliśmy trzecią Mszą św. za
zmarłych.
Do Lasu Katyńskiego pojechaliśmy
dopiero 3 listopada. W czasie Mszy św. ołtarzem były deski z Kozielska ułożone
na niskim pieńku. Czuliśmy obecność tych "śpiących rycerzy" w Lesie
Katyńskim. Słowa liturgii zabrzmiały przejmująco: "Dusze sprawiedliwych są
w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdawało się oczom głupich, że pomarli,
zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni
trwają w pokoju... w dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak
iskry po ściernisku". Homilią było długie milczenie. Nadszedł moment
pożegnania. Trudno było się rozstać z tym miejscem. Zabraliśmy ze sobą garść
ziemi, szyszki, patyki, z których w Warszawie zostały wykonane krzyżyki.
Nigdy nie zapomnę słów, które
wtedy ks. prałat Zdzisław Peszkowski powiedział. Zanotowałam je: "Nie
rozstaję się z wami, nigdy się z wami nie rozstałem. Wracam ubogacony na nowo
waszą obecnością. Dziękuję Bogu, że mogłem stanąć wśród was jako
kapłan...". "Kiedy stąpam po tej ziemi, to tak jakbym chodził po
Monte Cassino. To także jest jakiś szaniec, przedmurze. Obecność tutaj to
dotknięcie tajemnicy etosu Narodu...". Słońce chyliło się ku zachodowi,
jeszcze pod krzyżem prymasowskim płonęła zapalona rano świeca z Jasnej Góry.
Padał mokry śnieg i wszystko okrywał jak całunem.
Czekała nas całonocna podróż.
Wracaliśmy do Polski przez Wilno, aby odwiedzić świątynie wileńskie i cmentarz
na Rossie, aby pokłonić się Tej, "co świeci w Ostrej Bramie". (…)”.
Piotr Szubarczyk, z IPN-u w
Gdańsku, pisze: „Spośród trzech obozów
specjalnych NKWD, w których od jesieni 1939 r. do wiosny 1940 r. przebywali
polscy oficerowie, najbardziej znany jest Kozielsk. Jego nazwa stała się dla
Polaków równie wymowna jak Katyń. Stąd przecież wiodła droga do Smoleńska i
Lasu Katyńskiego.
W momencie rozpoczęcia
"rozładowania" obozu kozielskiego w środę, 3 kwietnia 1940 r.,
znajdowało się w nim około 4,5 tys. polskich oficerów, wśród nich czterej
generałowie: Bronisław Bohaterewicz, Henryk Minkiewicz, Mieczysław Smorawiński
i Jerzy Wołkowicki. Był też kontradmirał Ksawery Czernicki, ok. 100
pułkowników, ok. 300 majorów, ok. 1000 kapitanów i rotmistrzów, ponad 2 tys.
poruczników, podchorążowie.
Lista jeńców z Kozielska, wielokrotnie
już opublikowana, nie pozostawia wątpliwości co do tego, że w Lesie Katyńskim
umierali nie tyle wojskowi, ile przede wszystkim kwiat polskiej inteligencji, i
w tym określeniu nie ma cienia przesady. Przeważająca część jeńców Kozielska to
byli oficerowie rezerwy. Zmobilizowano ich na czas wojny, bo obrona kraju to
obywatelski obowiązek wobec Ojczyzny. Zabito ich przede wszystkim za to, że
byli wykształceni i mogliby, wypuszczeni na wolność, działać na rzecz
niepodległego bytu państwa polskiego. Zabito ich w ramach akcji pozbawiania
polskiego społeczeństwa głowy - w terminologii NKWD -
"obezhołowienia".
Wśród 4410 byłych więźniów
Kozielska na pierwszy plan wysuwają się nauczyciele. Jest ich 535. Gdyby dodać
listy zamordowanych w Twerze i Charkowie, doliczylibyśmy się zapewne ponad
tysiąca zamordowanych polskich nauczycieli. Mord na oficerach polskich nie na
wszystkich robi wystarczające wrażenie. Spotkałem ludzi, którzy uważali, że
wojskowi zawsze muszą się liczyć ze śmiercią w czasie wojny... Jednak mord na 2
tys. polskich nauczycieli to coś znacznie więcej. Gdzie jest nauczycielska
lista katyńska?
Gdzie są nauczycielskie memoriały
ich starszych kolegów? Co dziś robi w tej sprawie "lewicowy" Związek
Nauczycielstwa Polskiego, który w czasach PRL zamieszczał w "Głosie
Nauczycielskim" scenariusze akademii z okazji rocznic rewolucji
bolszewickiej?
Drugą wielką grupę zamordowanych
stanowili inżynierowie. Tylko na liście katyńskiej, mimo niepełnych danych,
jest ich 265. Razem z Charkowem i Twerem było ich pewnie ponad 500. Jakże
bardzo byli po wojnie Polsce potrzebni. W dołach Katynia zakopano też 65
techników różnych specjalności: chemików, drogowców, mechaników, rolników i
innych.
To był także mord na polskim
korpusie urzędniczym, na wysoko wykwalifikowanych urzędnikach szczebla
państwowego i samorządowego, burmistrzach, wójtach i innych. W samym Kozielsku
można ich naliczyć około 400, więc pewnie we wszystkich trzech miejscach zbrodni
było ich ponad tysiąc.
Szczególnie porusza człowieka
zbrodnia popełniona na lekarzach różnych specjalności. Lekarz ratuje życie
ludzkie, także życie wroga. Z Kozielska nad katyński dół zaprowadzono około 300
polskich lekarzy i farmaceutów. Mogli służyć także zbrodniarzom, przecież
cierpienie nie rozróżnia narodowości. Mogli i nie mogli. Przecież byli
Polakami...
Lista katyńska to wykaz niemal
wszystkich zawodów, jakie człowiek wykształcony, z co najmniej średnim
wykształceniem, mógł zdobyć w międzywojennej Polsce. Jest tu cały legion
prawników: sędziów, adwokatów, prokuratorów, radców prawnych, notariuszy -
razem 197. Są pracownicy naukowi, architekci, weterynarze, handlowcy, księgowi,
mierniczy, agronomowie, bankowcy, chemicy, ekonomiści, przemysłowcy, leśniczy,
filolodzy, dziennikarze, literaci, artyści malarze, rzeźbiarze, aktorzy,
historycy, filozofowie, fizycy, kreślarze, kapelmistrzowie, drukarze,
bibliotekarze, meteorolodzy, geometrzy, geodeci, muzycy, przedsiębiorcy,
technolodzy, kartografowie, księgarze, leśnicy... Każda z tych grup zawodowych
działających w dzisiejszej Polsce powinna się upomnieć o swych starszych
kolegów.
Więźniem Kozielska był także ks.
prałat Zdzisław Jastrzębiec Peszkowski, zmarły przed trzema laty kapelan
Rodziny Katyńskiej i Pomordowanych na Wschodzie, przyjaciel Jana Pawła II.
Przed śmiercią pozostawił szczególne świadectwo z Kozielska, zapisane w
wywiadzie dla "Naszego Dziennika" w roku 2004: "Mord katyński
stał się jedną z symbolicznych dat końca dawnej Rzeczpospolitej. Zniknął
wówczas kwiat inteligencji polskiej wraz ze swoją świętą dewizą 'Bóg, Honor,
Ojczyzna'. Odtąd Polska była już inna. Przez Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk,
Kijów, Mińsk zerwano bowiem ciągłość z wielką przeszłością Narodu (...). Mój
pobyt w Kozielsku wspominam jako odkrycie Polski prawdziwej. Sowieci
zgromadzili tam przecież samą elitę polską: lekarzy, profesorów
uniwersyteckich, zawodowych i rezerwowych oficerów, olimpijczyków, alpinistów i
wreszcie księży. Ci ostatni, by mieć swobodę sprawowania posługi
duszpasterskiej w obozie, starali się ukryć, że są kapłanami. Przekonaliśmy
się, kim są, dopiero wtedy, kiedy w Wigilię Bożego Narodzenia wszystkich ich
nam zabrano. Pozostał tylko ksiądz Jan Leon Ziółkowski. Potem jednak i jego
'przyłapano' na odprawianiu Mszy św. Odkrycie przeze mnie, wówczas młodego
podchorążego, inteligencji polskiej było czymś wyjątkowym. Nabrałem wielkiej
ochoty do nauki. Profesorowie uczyli nas różnych przedmiotów. Wyjaśniali, co
Polska dała światu. Nosili ją przecież w swoich sercach. Angielskiego uczył
mnie chyba major Konopka. Już nie pamiętam, kto francuskiego. Z zapartym tchem
słuchałem profesora, który wykładał strategię w Wyższej Szkole Wojennej.
Pamiętam wykłady o zdobyciu Kartaginy, o wyprawach napoleońskich. Od doktora
Michalskiego, który pracował na Uniwersytecie Lwowskim, nasłuchałem się o
leczeniu ludzi i psów. Tatry zdobyłem, szczyt po szczycie, z kolegą, który
zajmował pryczę obok mnie i był zapalonym taternikiem. Kiedy zgłosiłem kolegom,
że boli mnie ucho, przyprowadzono do mnie jednego z najwybitniejszych
laryngologów. Spotkałem się również z doktorem Bolesławem Szareckim, wybitnym
chirurgiem. Wydaje się to paradoksem w obozie niewoli. A jednak tak właśnie
było. Wspólną dolę dzielili ze sobą najlepsi polscy specjaliści. Bez przesady
można powiedzieć, że w obozie kozielskim znalazł się kwiat inteligencji
polskiej. Wszyscy żyliśmy w ogromnej rozterce. Przeżywaliśmy bardzo tę całą
sytuację, w której przyszło nam żyć. Szybko jednak się zorientowaliśmy, że
rozpacz nie jest dobrym wyjściem, że mówienie o tym, jak w przyszłości wyglądać
będzie Polska, daje nam pewną równowagę. W rzeczywistości jednak ta przyszłość
Polski stała dla nas pod wielkim znakiem zapytania. Obawialiśmy się o jej
dalsze losy (...). Oprócz wybitnych uczonych spotkałem w Kozielsku
fantastycznych wojskowych, mężnie broniących swoich przekonań. Mój dowódca
szkoły podchorążych, pułkownik Wania, nigdy nie zdjął Orderu Virtuti Militari.
Poza tym zawsze okazywaliśmy sobie należyty szacunek i to na każdym kroku.
Salutowaliśmy, przekazywaliśmy znaki uszanowania (...). W naszym obozie
rozsiewano zupełnie fantastyczne pogłoski. Jedni mówili, że będą nas wymieniać
na jeńców niemieckich. Inni, że pójdziemy do pracy w kołchozach, bo trudno nas
wyżywić. Jeszcze inni, że na pewno czekają nas gułagi na Syberii. Byli i tacy,
którzy na podstawie własnych domysłów uważali, że na siłę wcielą nas do armii
sowieckiej. Żyliśmy w ciągłej huśtawce. Jedynym stałym punktem odniesienia była
wiara w Opatrzność Bożą".
„Czynnikiem niezmiernie
podnoszącym wielu jeńców na duchu – pisze ocalony z katyńskiej kaźni por.
Stanisław Swianiewicz - było rozwinięte życie religijne. W Kozielsku mieliśmy
szereg kapelanów wojskowych. Ponieważ wszyscy byli w mundurach, więc dopiero z
biegiem czasu władze zorientowały się, że to nie byli regularni oficerowie (…).
Wszelkie wspólne modlitwy były
surowo zakazane, nabożeństwa nabierały charakteru katakumbowego. Książa
odprawiali Msze św. w różnych zakamarkach starych cerkwi lub nawet gdzieś w
suterynach, a potem rozdawano komunię św. w postaci chleba pszenicznego pochodzącego
z racji obozowych. We wszystkich też blokach był zachowany zwyczaj wieczornej
modlitwy odprawianej w postaci trzyminutowej ciszy. (…)
Spowiedź odbywano przeważnie w
czasie spacerów po podwórku obozowym. Jeżeli się więc widziało jakiegoś oficera
spacerującego pod rękę z jednym z księży, można było uważać, że przystępował on
w ten sposób do sakramentu pokuty. Było sporo przypadków, że ludzie, którzy nie
zaliczali się przed wojną do praktykujących katolików, odbywali teraz spowiedź
z całego życia i przystępowali do komunii św. (…). W dzień wigilijny 1939 roku
aresztowano i wywieziono wszystkich księży, zarówno rzymskokatolickich, jak
prawosławnych i protestanckich. Należy przypuszczać, że wszyscy zostali
zamordowani…”.
W swoich wspomnieniach z obozu w
Kozielsku ks. Leon Musielak opisał jeden z takich momentów duchowego wsparcia,
kiedy w listopadzie 1939 r. dane mu było uczestniczyć w obozowej Eucharystii:
"Któregoś dnia dowiedziałem się, że w nocy będę mógł uczestniczyć w
ofierze Mszy Świętej. Było nas dużo. Widzę tę Mszę, jakby to było wczoraj.
Leżymy na pryczach, głowy tylko wychylone, a oczy utkwione w jeden punkt, gdzie
ołtarz Chrystusowy, taki niepozorny i prosty. Przy nim kapłan, oczywiście bez
szat liturgicznych, trzyma kielich i kawałek obozowego chleba, który zastępował
opłatek. Pod postaciami tych darów Chrystus ofiaruje się tutaj Ojcu
niebieskiemu za grzechy całego świata. Mrok. Śpiew cichuteńki, ale wyczuwa się
w nim tajemniczą moc, gdy usta powtarzają 'Kto się w opiekę odda Panu swemu...'
Wreszcie Komunia św... Odrobina zwyczajnego chleba ze skromnych porcji
obozowych, a jednak cały w niej Chrystus ze swoim Bóstwem i człowieczeństwem,
najjaśniejsze światło ludzkiego umysłu, najczystsza miłość Bożego Serca,
najskuteczniejsza podpora słabej, ludzkiej woli na wybór tego, co prawdziwe,
lepsze. (...) Wiara i modlitwa łatwiej pomagała znosić warunki obozowe. Mimo
karania za modlitwy kapelani, gdzie tylko mogli, prowadzili swoją duszpasterską
misję, a szczególnym ryzykiem i poświęceniem wyróżniał się zamordowany później
w Katyniu ksiądz kapelan Jan Ziółkowski. Między innymi miał książeczkę 'O
naśladowaniu Chrystusa'. Ona zawsze była w obiegu. Wiem, że niejednego
doprowadziła do równowagi wewnętrznej poprzez Sakrament Pokuty i
Eucharystię".
Wśród odnalezionych przy
katyńskich ciałach pamiątek jest tekst modlitwy odmawianej w Kozielsku. Napisał
ją ks. ppłk Czesław Wojtyniak. Była na pewno odmawiana 1 listopada 1939 r.
przez oficerów polskich podczas tajnej Mszy św. o 4.00 w Kozielsku. Tekst
znaleziono przy ciele zamordowanego w Katyniu por. rez. Witolda Aleksandra
Klarnera. Po latach ta modlitwa ma szczególną wymowę, oddaje ówczesne nastroje
jeńców, ich niepokój, ale też zawierzenie Opatrzności:
Z głębi udręczonych serc wołamy do Ciebie, Panie.
Nędzne strzępy, oderwane piorunem Twego wyroku od ziemi ojczystej
i wichrem Twego gniewu ciśnięte w daleką obczyznę.
Przez przyczynę Panny Najświętszej, Matki Boga Żywego,
która od wieków zlewać raczyła na Polskę z Jasnej Góry,
Ostrej Bramy czy Zebrzydowskiej Kalwarii strumienie łask swoich.
Błagamy Cię, Panie: o moc cierpliwości i wytrwania,
o możliwość dalszej walki orężnej za Polskę, o opiekę Twą Boską.
Błagamy Cię, Panie, nad krajem zbezczeszczonym przez wrogów:
o dar wiary niezłomnej w tryumf Twego Imienia,
o dar nadziei, że nikłymi siłami swymi potrafimy się przyczynić do tego
tryumfu,
o dar miłości czynnej i żywej dla udręczonej Ojczyzny,
o dar miłosierdzia dla naszych nieprzyjaciół.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę wolną i niepodległą.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę sprawiedliwą dla wszystkich swych synów.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę miłosierną dla ubogich i uciśnionych.
Błagamy Cię, Panie, o Polskę czystych rąk. Błagamy Cię, Panie, o Polskę
wzniosłych serc. Błagamy Cię, Panie, o Polskę wielką, rządną i dobrą.
Błagamy Cię, Panie, o dar wielkiego serca, jasnego umysłu dla przewodników
narodu,
a dla nas o męstwo i szczęśliwy powrót do domu i rodzin naszych.
Błagamy Cię, Panie, przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
W takiej atmosferze powstały w
Kozielsku niepowtarzalne wizerunki Matki Bożej Kozielskiej. Sowieci
umieszczając polskich oficerów w obozie w Kozielsku, surowo zakazali im
wszelkich praktyk religijnych. Tymczasem nie dość, że więźniowie systematycznie
łamali ten zakaz, to jeszcze pozostawili po sobie wyjątkowe świadectwo wiary i
nadziei – trzy wizerunki Matki Bożej.
Historia pierwszego wizerunku
Matki Bożej Kozielskiej zaczyna się w lutym 1940 roku od porucznika Henryka
Gorzechowskiego. Otóż, gdy przedzierał się do granicy rumuńskiej w 1939 roku,
został schwytany przez sowietów. Trafił do obozu z synem Henrykiem, żołnierzem
16 pułku ułanów. Kilka miesięcy później ojciec ofiarował synowi prezent na
dziewiętnaste urodziny: po kryjomu wyciął kawałek deseczki ze swojej pryczy i
nożem wyrzeźbił obrazek inspirowany wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej. Na
rewersie widniał napis: „Kozielsk 28-II-1940”.
Syn do końca życia pamiętał
moment przekazania podarunku. – Odbyło się to bez słów. Po prostu serdecznie
się uściskaliśmy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem łzy w oczach ojca. Później
zrozumiałem, jak wielką symbolikę miało to wydarzenie.
Być może, dzięki niewielkim
rozmiarom (12cm × 8cm), mimo licznych rewizji, płaskorzeźba ocalała. Przeżył
też Gorzechowski-junior. Wspomina: – Na apelu 11 maja wywołano osoby
przewidziane do transportu. Wyczytano wtedy: Gorzechowski Gienryk Gienrykowicz.
Zapytałem: „Ojciec czy syn?”. Przez chwilę panowała cisza, potem usłyszałem:
„Wsio rawno. Dawaj – otiec”. Moje prośby, abym mógł jechać z ojcem, na nic się
nie zdały. Ojciec zdążył powiedzieć jedynie: „W razie czego opiekuj się matką”.
Ja wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że słowa enkawudzisty: oznaczały dla mnie
życie, a dla ojca okrutną śmierć – wyjaśnia ze smutkiem.
Gdy Henryk wydostał się z
Kozielska, trafił do obozu w Griazowcu. Cały czas miał przy sobie drogocenny
podarunek. Towarzyszył mu w Armii Andersa oraz gdy trafił do 1 Dywizji
Pancernej gen. Maczka, z którym przebył szlak bojowy. Po wojnie Gorzechowski
osiadł w rodzinnej Gdyni, gdzie zmarł w 1989 r. Jego wnuk, także Henryk, stał
się spadkobiercą wizerunku. – Płaskorzeźba ta wisiała w domu, odkąd sięgam
pamięcią –wspomina wnuk Gorzechowskiego, na stronie internetowej „Pamiętamy.
Katyń 1940”.
– Była to po prostu droga rodzinna pamiątka, z którą wzrastałem. Pod koniec lat
osiemdziesiątych tato ujawnił jej niezwykłą historię publicznie i po raz
pierwszy wydrukowano zdjęcie tej wyjątkowej płaskorzeźby…
Potomkowie autora płaskorzeźby
zapragnęli, by na stałe przekazać ją do Katedry Polowej Wojska Polskiego. Jest
tam od września 2002 r., umieszczona w Kaplicy Katyńskiej.
Tak było w Kozielsku
"katyńskim" i tak było później, bo trzeba przypomnieć, że po
"rozładowaniu" pierwszego obozu kozielskiego NKWD zorganizowało w
tych samych murach klasztornych nowy obóz dla polskich jeńców. Więziono tu 2500
polskich oficerów pojmanych przez Sowietów na terytorium niepodległych do
połowy 1940 r. krajów nadbałtyckich: Litwy, Łotwy i Estonii. Polacy byli tam
wcześniej internowani. "W warunkach niewoli, ale i żywej pobożności, zrodziło
się pragnienie posiadania własnego obrazu Matki Najświętszej" - opowiadał
mi ks. Peszkowski w roku 1999.
"Duchowymi twórcami
najbardziej znanego obrazu w tym drugim Kozielsku byli por. Tadeusz Birecki,
sekretarz generalny Marianum, i znany wileński dziennikarz Walerian
Charkiewicz. Postanowiono stworzyć obraz nowy, ale stanowiący syntezę dwóch
cudownych obrazów kresowych: Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej i Matki
Bożej Żyrowickiej, której zniszczony fresk znajdował się na ścianie monasteru w
Kozielsku. Porucznik Birecki zaprojektował korony i zwrócił się w sekrecie do
Mikołaja Arciszewskiego, znanego rysownika, z prośbą o wykonanie projektu
obrazu. Arciszewski narysował dwa szkice, według których powstał wizerunek
Zwycięskiej Pani Kozielskiej. Obraz znakomicie wyrzeźbił por. Tadeusz
Zieliński, który nadał postaciom dramatyczną wymowę. Ręce Madonny naszkicował
por. Henryk Potocki.
Na drugiej połowie deski por.
Michał Siemiradzki namalował obraz Najświętszej Maryi Zwycięskiej Różańcowej.
Oba obrazy odbyły długą wędrówkę, towarzyszyły polskim żołnierzom w ich
tułaczce, na polu bitwy, na emigracji. Płaskorzeźba została wywieziona z obozu
Kozielskiego w podwójnym dnie walizki jednego z żołnierzy. Pierwszy raz
oficjalnie, uroczyście w ołtarzu polowym ukazała swe oblicze Matka Boska
Kozielska podczas Mszy św. odprawionej przez ks. płk. Franciszka Tyczkowskiego
25 sierpnia 1941 r. w Griazowcu koło Wołogdy. W tym dniu przybył tam z Moskwy,
z więzienia, gen. Władysław Anders. Następnie przez Moskwę, Buzułuk, Jangi-Jul,
Rosję, Persję, Irak, Liban, Transjordanię dotarła do Ziemi Świętej -
Jerozolimy. Po odbyciu drogi krzyżowej obraz dotarł przez Egipt do Włoch.
„(...) Przewodził on oddziałom polskim w marszach i walkach aż do wspaniałego
zwycięstwa w bitwie o klasztor benedyktynów na Monte Casino" - wspomina
Tadeusz Birecki.
Po demobilizacji 2. Korpusu obraz
znalazł się w Anglii, nazywanej wtedy przez Polaków Wyspą Utraconej Nadziei. W
londyńskim kościele św. Andrzeja Boboli wysłuchiwał modlitw polskich emigrantów".
Dla
żołnierzy gen. Andersa Matka Boża Kozielska istotnie stała się ich Zwycięską
Patronką, a kopie obrazu Matki Boskiej Kozielskiej towarzyszyły
zdemobilizowanym żołnierzom, zwłaszcza z II Korpusu, i przypominały zbrodnie
katyńskie.
Tymczasem
w Polsce obraz jest nadal bardzo mało znany. Jest to skutek komunistycznego
prześladowania w czasach PRL wszystkiego co dotyczyło pamięci historycznej o
skutkach agresji Sowietów na Polskę po tragicznym 17 września 1939 r. Właśnie w
czasach PRL przez długie lata SB prześladowała ten obraz jako symbol pamięci o
zbrodni w Katyniu i tęsknoty Polaków za powrotem gen. Andersa na białym koniu
do wolnego kraju... Niestety jakże skutecznie!
Ten
wizerunek był tropiony i prześladowany przez służby celne na równi z reakcyjną
„bibułą”, paryską Kulturą, czy w ogóle wszelkimi polskojęzycznymi,
historycznymi wydawnictwami emigracyjnymi, a za przyłapanie na granicy z tym
wizerunkiem groziła wieloletnia odmowa „łaski” paszportu itd. Wizerunek
szmuglowano więc z Londynu w postaci zdjęcia na niewywołanym negatywie w
aparacie fotograficznym. Ta akcja prześladowania historycznej pamięci Polaków
trwała aż do momentu kiedy podziemna „Solidarność” i inne ugrupowania
niepodległościowe podjęły sprawę zbrodni katyńskiej za swoją i w swych tajnych
drukarniach jęły powielać fotograficzne kopie płaskorzeźby por. T. Zielińskiego
z wizerunkiem Matki Bożej Kozielskiej.
8 czerwca 1997 r. na krakowskich
Błoniach Jan Paweł II koronował wizerunek Zwycięskiej Matki Bożej Kozielskiej.
Po nałożeniu koron powiedział: "Ta płaskorzeźba, wykonana w obozie jeńców,
z którego prawie wszyscy zginęli w Katyniu, przypomina tragiczne wydarzenia
ostatniej wojny (...). Niech cześć oddawana w tym Kozielskim Wizerunku nie
tylko przypomina przeszłość, ale umacnia wiarę współczesnej Polonii i
emigracji". I wszystkich Polaków. Niech się tak stanie, bo - jak pisał ks.
Jan Twardowski - "jest taka Matka Boska, co nie ma kaplicy, na jednym
miejscu pozostać nie umie. Przeszła przez Katyń, chodzi po rozpaczy, spotyka
niewierzących. Nie płacze. Rozumie"...
„Rzeźbiony obraz pana Zielińskiego
patronuje Polonii w Londynie. Drugi obraz, pana Siemiradzkiego, znajduje się u
Księży Jezuitów na Rakowcu w Warszawie.
O czym świadczą te obrazy?
Wzruszające jest ich powstanie – mówił Ks. Prymas Józef Glemp. Mamy piękne
Madonny namalowane przez włoskich malarzy, koronowane, cieszące się niezmienną
czcią. W tym wypadku spotykamy się z wizerunkiem Matki Chrystusa, który rodził
się w obozie zagłady, wypracowany w niebezpieczeństwie, wywieziony z obozu jako
dno kuferka. W spokojnych i pięknych rysach Madonny Kozielskiej, patronki
Obozu, promienieje nadprzyrodzone skupienie, jakby pewność zwycięstwa. Tak też
nazwano ten Wizerunek - Matka Boża Kozielska Zwycięska. Wizerunki Madonny
powstałe w obozie zagłady, podziwiając zaradność jeńców, dają świadectwo o
wierze więźniów i o tęsknocie za Bogiem, także Ukrzyżowanym”.
Obraz ten, który powstał w sowieckim
obozie w Kozielsku, jest znakiem zwycięskiej wiary tych wszystkich, którzy,
zawierzając Maryi swe życie w niezwykle trudnych i dramatycznych sytuacjach,
wytrwali w miłości Boga i Ojczyzny, odnosząc najtrudniejsze, duchowe
zwycięstwo, przybliżając swą ofiarą upragniony dzień wolności.
Bardzo znany jest obraz Matki
Bożej Katyńskiej, w którym Madonna tuli głowę jeńca z dziurą w czaszce,
przedstawiony przez ks. Peszkowskiego Janowi Pawłowi II do poświecenia.
„Matko trudnej nadziei i gorzkiej
pamięci
Obyśmy nigdy z lęku przed bliźnim
nie drżeli
Matko tych co odeszli… i Którzy
zostali
Matko Białego Orła… Czerwieni i
bieli…”
- pisał współczesny poeta
Kazimierz Józef Węgrzyn w tomiku wierszy zatytułowanym „Psałterz Narodu
Polskiego”. A w utworze dedykowanym Oborskiej Matce Bolesnej pisał:
„Matko z bandażem miłości i łaski
Która od wieków bronisz nas przed
zgubą
Gdy nasza droga trudna jak
Golgota
Ty tylko możesz ulżyć naszym
trudom
Bo pamiętamy że Ty zawsze stałaś
Przy naszym krzyżu poprzez nasze
dzieje
I gdy nas wszystko zawiodło co
ludzkie
Tyś cud czyniła dając nam
nadzieję”.
Wierna, Silna - Królowa i Matka
mówi do nas także słowami Marii Konopnickiej: „Nigdym Ja Ciebie, ludu, nie rzuciła, Nigdym ci mego nie odjęła lica.
Ja po dawnemu moc twoja i siła... Bogurodzica!... "
Drodzy Moi! Odczytując znaki czasu, widzimy, jak Bóg
ponownie wzywa nas do wierności dziedzictwu naszych ojców, tak byśmy się nie
zagubili i nie zatracili naszej narodowej i chrześcijańskiej tożsamości. Golgota
Wschodu i niedawna ofiara życia naszych Rodaków, złożona w służbie prawdzie i
narodowej pamięci zobowiązuje nas, byśmy też umieli obudzić w sobie jeszcze
większą odpowiedzialność za losy Ojczystego Domu. Obyśmy byli godni naszych
ojców, obyśmy to dziedzictwo ich wiary i umiłowania Ojczyzny zachowali
nienaruszone i przekazali młodemu pokoleniu Polaków. Tak jak dawniej, tak i
dzisiaj niech wspiera nas swoją opieką i wstawiennictwem Madonna Kozielska,
Matka Boża Zwycięska. Niech jednoczy wszystkich Polaków żyjących w kraju i na
emigracji, niech budzi rycerskiego ducha w narodzie, czyniąc go wiernym Bogu,
Kościołowi i Ojczyźnie. Niech uczy nas, tak jak polskich żołnierzy z armii
Andersa, składać wszystkie rany Narodu w ranach Chrystusa i wiernie podążać
Jego śladami przez krzyż do zmartwychwstania.
Ks. Bronisław Gostomski (zginął w
katastrofie 10 kwietnia 2010 r.), klękając codziennie przed wizerunkiem Madonny
Kozielskiej w Londynie wołał:
„Matko Boża Kozielska – Zwycięska!
Ty zawsze prowadzisz nas
do prawdziwego zwycięstwa i
zmartwychwstania. Tobie zatem
z ufnością zawierzamy wszystko to,
co nas boli i napawa lękiem,
nasza przeszłość i przyszłość.
Tobie zawierzamy samych siebie.
Polecamy Tobie Maryjo, wszystkie
nasze rodziny, emigracje,
wszystkich Polaków rozsianych po
świecie i żyjących w Kraju.
Prowadź nas drogą wiary i
zawierzenia Bogu”. Amen. o. Piotr Męczyński O. Carm.
|