Kościół zwracając się do nas z wezwaniem: „Bądźmy świadkami Miłości” zaprasza do osobistego poświęcenia i kształtowania naszego serca na wzór Serca Jezusowego, do uznania Jego słodkiego panowania we wszystkich wymiarach życia indywidualnego i wspólnotowego. Oznacza to konsekwentnie decyzję zerwania z grzechem i wejścia na drogę nawrócenia. Albowiem chodzi tutaj o „MIŁOŚĆ W PRAWDZIE, której Jezus Chrystus dał świadectwo swoim życiem ziemskim, a zwłaszcza swoją śmiercią i zmartwychwstaniem” (Benedykt XVI). Przypomina o tym Sługa Boża
Rozalia Celakówna, apostołka osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu
Pana Jezusa. Chrystus zwracając się do niej powiedział: kształtujcie dusze na modłę mojego Serca. Intronizacja to nie jest
tylko formułka zewnętrzna, ale ona ma się odbyć w każdej duszy. Wynika z
tego, że dzieło osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa
stanowi nie tyle uzupełniający dodatek, ile podstawę i drogę do rzeczywistej
intronizacji Króla Miłości w rodzinie, w Narodzie Polskim i na całym świecie.
Należy zauważyć, że w XIX wieku
ukształtował się zwyczaj poświęcenia Sercu Jezusowemu diecezji, parafii,
klasztorów i poszczególnych rodzin. Zachęcał do tego m. in. papież Leon XIII,
który w tych praktykach intronizacyjnych widział sposób na umocnienie się
dobra, zachowanie przykazań Bożych i pokonanie zła. Istotą intronizacji jest
publiczne uznanie władzy Serca Jezusowego nad daną społecznością. Nie jest to
„nadanie godności królewskich” Jezusowi – On je posiada, niezależnie od woli
człowieka. Jest to wprowadzenie Go, jako Króla, do naszych domów, budynków i
miejsc; zaproszenie do naszego życia. Zewnętrznym wyrazem , np. intronizacji w
rodzinie, jest uroczyste umieszczenie obrazu Serca Jezusowego w wyróżnionym
miejscu. Taką uroczystość powinno poprzedzić przygotowanie duchowe członków
rodziny: np. odprawienie nowenny Mszy świętych codziennych, przystąpienie do
sakramentu pojednania, a w sam dzień intronizacji przyjęcie Komunii świętej i
dokonanie intronizacji Serca Jezusowego w obrazie. Przy zapalonej świecy
odmawia się wówczas modlitwy, które kończy formuła aktu poświęcenia. Raz w roku
odnawia się ów akt, podczas rodzinnej modlitwy domowej. Całość obrzędu ma na
celu uzmysłowienie prawdy, odkrywanej ciągle na nowo w życiu wiernych, że
Królem i Panem naszego życia jest Chrystus. Do Niego należymy.
Rozalia przypomina zarazem, że Król
Miłości za swój tron wybrał sobie krzyż. To z wysokości krzyża ogłosił ludziom wszystkich
wieków swoje królewskie prawo miłości. Droga krzyżowa to Jego królewska droga do
chwały wiecznej, na którą zaprasza wszystkich ochrzczonych. Na tej drodze
dokonuje się upodobnienie i zjednoczenie naszego serca z Sercem Zbawiciela oraz
wynagrodzenie za wszystkie zniewagi i zelżywości, którymi jest On obrażany. To
w szkole krzyża uczymy się mądrości Bożego Serca, tajemnicy Króla, łączenia
naszych ludzkich cierpień ze zbawczą Męką Chrystusa, i podobnie jak Weronika z
chustą miłosierdzia w dłoniach, stajemy się autentycznymi świadkami Jego
Miłości wobec bliźnich.
Taką współczesną Weroniką,
ukazującą królewskie Oblicze Chrystusa, była Rozalia Celakówna. Chrystus w jej
pokornym sercu zajmował zawsze miejsce pierwsze, najważniejsze, królewskie.
Urodziła się 19 IX 1901 r. w
podhalańskiej wsi Jachówka. Była najstarszą z ośmiorga dzieci Joanny i Tomasza,
którzy gorliwie troszczyli się o religijne wychowanie swego potomstwa. Rozalka
jeszcze przed swym narodzeniem została ofiarowana Matce Bożej przez swoich
Rodziców - co niewątpliwie miało wielkie znaczenie w późniejszym jej życiu.
Sama Rozalia tak wspominała swoje
najmłodsze lata: „Pierwsze wyrazy, które mnie Mama uczyła wymawiać, były: Jezus
i Maryja, lecz nim jeszcze mówiłam, Mama brała moją małą rękę i kreśliła nią
znak Krzyża świętego. Potem uczyła mnie „Ojcze nasz”, Zdrowaś Maryjo” i innych
modlitw. Pierwszą nauczycielką, która mnie uczyła kochać Pana Jezusa, była moja
droga Matka. Ona mnie pouczała, co Pan Jezus dla nas uczynił, za co mamy Go
kochać, jaka muszę być, żeby się Jemu podobać. Pouczała mnie, jak się mam
ćwiczyć w cnotach. Ojciec mój kładł ogromny nacisk, bym nigdy grzechu nie
popełniła. On był „stróżem” mej niewinności. Pan Jezus dał mi staranną opiekę w
mych zacnych rodzicach. Rodzice pobożni, od najmłodszych lat mego życia wpajali
w mą duszę głębokie zasady Wiary Świętej, miłości Boga i bliźniego. Czuwali nad
mą duszą, żeby mnie uchronić od zepsucia. W domu rodzinnym nigdy nie widziałam
złego przykładu, lecz przeciwnie – zachętę do dobrego. Rodzice swym wzorowym i
pobożnym życiem uczyli mnie czynem służyć Bogu.”
«Pamiętaj, moje dziecko –
pouczała matka Rozalię – że Bóg Dobry wszędzie jest obecny, na każdym
miejscu... On cię widzi; widzi wszystko, co czynisz, jak się zachowujesz, czy
jesteś grzeczna, czy też nie, czy jesteś posłuszna. Jeżeli jesteś grzeczna,
posłuszna, wtedy się cieszy i jest z ciebie zadowolony. Jeżeli jesteś
niegrzeczna i nieposłuszna, smuci się, bo takie postępowanie rani Jego
Najświętsze Serce, które tak bardzo ciebie i wszystkich kocha...»
Wskazując tabernakulum mówiła:
«Tam jest Pan Jezus, gdzie się świeci lampka wieczna. Tam masz patrzeć i
zachowywać tak, jak przystoi zachowywać się w domu względnie w pałacu
królewskim, ale jeszcze z większą czcią i uszanowaniem, bo Pan Jezus jest Bogiem,
a król - tylko człowiekiem.»
«Sumienne zachowywanie przykazań
Bożych – mówili rodzice – i wypełnienie obowiązków swojego stanu: to jest
pobożność, nie zaś wysiadywanie w kościele z zaniedbaniem swoich obowiązków.»
Matka kładła też wielki nacisk na miłość bliźniego: «Miłość Pana Jezusa, dzieci
moje, objawia się przez prawdziwą miłość bliźniego.» «Nigdy niczego nie czyń
dla przypodobania się ludziom, tylko jedynie dla przypodobania się Panu
Jezusowi».
W takiej szkole rozwijała się
czysta i święta dusza Rozalii, wznosząc się ku umiłowaniu tylko Boga samego poprzez
miłość wszystkich ludzi.
Gdy Rozalia miała 6 lat została niesłusznie
oskarżona o pobicie jakiejś dziewczynki. Otrzymała karę. Boski Wychowawca
wykorzystał tę sytuację, aby ją pouczyć o fundamentalnej zasadzie życia
zjednoczonego z Bogiem: dał jej natchnienie, aby Jemu ofiarowała z miłości to
niezasłużone cierpienie. Rozalia tak o tym napisała: «To było pierwsze
wewnętrzne spotkanie się Pana Jezusa z moją tak bardzo nędzną duszą; ono mi
pozostanie w duszy nigdy niezatarte...» Lekcja nie poszła na marne. Rózia
przeżyła swe niedługie życie ofiarnie, pokornie i w ukryciu, nigdy niczego się
dla siebie nie domagając, lecz wszystko ofiarowując Najświętszemu Sercu Jezusa
dla wynagrodzenia zadawanych Mu zniewag.
Z domu rodzinnego Rozalia
wyniosła wielką miłość do Najświętszej Eucharystii.
«Twoja dusza po godnym przyjęciu
Pana Jezusa – pouczała mama – będzie tak, jak ta złocista monstrancja, w której
się wystawia Pana Jezusa na ołtarzu... Wtedy mów, dziecko, wszystko Panu
Jezusowi, co tylko chcesz.»
– A jak mam mówić do Pana Jezusa? – zapytała.
– Ot, tak prosto, szczerze jak dziecko. Tak jak mówisz do mnie teraz. I
pamiętaj o tym, że Panu Jezusowi najlepiej się podobają serca proste, szczere i
serdecznie kochające. Pan Jezus lubi, jak się do Niego zwracamy jak dzieci. Ale
jeszcze masz bardzo Panu Jezusowi dziękować za wszystkie łaski. Kto umie być
wdzięcznym Panu Jezusowi za Jego dary, już tym daje dowód miłości gorącej ku
Niemu.»
Zgodnie ze zwyczajem, mogła
jednak przystąpić do Komunii św. dopiero po odbyciu trzeciej spowiedzi.
Odczuwała z tego powodu wielki żal. Kiedy patrzyła na przystępujących do Stołu
Pańskiego, płakała: «Ale Ty, Panie Jezu, Sam przyjdziesz do mojego serca, bo
bez Ciebie żyć nie potrafię. Proszę Cię, Panie Jezu, przyjdź do mojego serca,
bym się nie stała złą, bym Ciebie nigdy niczym nie zasmuciła.»
Wreszcie nadeszła upragniona
chwila: 11 maja 1911. Była przejęta, nie przespała nocy. Unikała rozmów z
dziećmi, bojąc się, że czymś obrazi Jezusa. Prosiła Najświętszą Maryję:
– Moja Najsłodsza i Najukochańsza Mateczko! Daj mi Jezusa, proszę Cię o to
najgoręcej, i powiedz Mu, by mi dał łaskę miłowania Siebie najserdeczniej i
żeby mnie Twój i mój Jezus na zawsze zachował od grzechu, bym Mu pozostała
wierną do końca mojego życia.
– Moje dziecko - usłyszała - Ja cię nigdy nie opuszczę.
– Jezu mój - modliła się - niczego innego nie pragnę, tylko miłości. Chcę Cię
kochać tak bardzo, jak tylko stworzenie może ukochać swego Boga. Ty, mój Jezu,
więcej nikt!
– Dziecko moje, proś Mnie teraz, o co chcesz - usłyszała.
– Jezu mój Najsłodszy – wyszeptała Rózia – o nic Cię tak gorąco nie proszę, jak
o to, bym Cię nigdy ani cieniem grzechu dobrowolnego nie obraziła, bo grzech
sprzeciwia się Twej miłości. I Jezu mój! Daj mi, proszę Cię, miłość: bym Cię
tak bardzo kochała jak żadne dziecko; bym Ci była wierną do końca mojego życia.
Ponieważ jesteś Bogiem, Panie Jezu, przeto wiesz wszystko; i gdybyś wiedział,
że kiedyś w przyszłości mam Cię grzechami zasmucać, zaradź teraz temu. Niech
umrę, niżelibym Cię miała obrazić! O to Cię, Panie Jezu, prosi za mnie nasza
Najsłodsza Mateczka, Najświętsza Maryja Panna.
Zawsze ze wzruszeniem wspominała
ten dzień: «Od pierwszej Komunii św. Pan Jezus wlał w me serce szczególniejszą
miłość ku Najświętszemu Sakramentowi i Najświętszej Maryi Pannie.»
Rozalia często chodziła do
oddalonego o kilka kilometrów kościoła, w którym prowadziła długie duchowe
rozmowy z Panem Jezusem i z Matką Najświętszą. Pozostawała w kościele tak
długo, że koleżanki, z którymi tam przychodziła, nie mogły się na nią doczekać.
W czerwcu 1914 Rozalia ukończyła
6-klasową szkołę. Uczyła się bardzo dobrze. Jednak I wojna światowa i sytuacja
materialna rodziców nie pozwoliły jej kształcić się dalej, choć bardzo tego
pragnęła. Dopiero w Krakowie, po podjęciu pracy w szpitalu, zaczęła uzupełniać
wykształcenie, by lepiej służyć chorym. 8 października 1937 r. otrzymała dyplom
zawodowej pielęgniarki. Odtąd przysługiwał jej biały czepek z czarną opaską,
lecz z pokory i umiłowania ukrycia się nigdy go nie nosiła.
Jako dziecko Rozalia miała
usposobienie porywcze i była niezbyt posłuszna. Dzięki wychowaniu pobożnych i
roztropnych rodziców, wcześnie zaczęła pracę nad sobą.
Mama mówiła: «Pan Jezus wszystko
widzi i zna wszystkie twoje myśli, pragnienia, i w ogóle wszystkie rzeczy
najbardziej ukryte. Gdy będziesz grzeczna, spokojna i gdy się będziesz dobrze
modlić, to Pan Jezus z zadowoleniem i radością będzie na ciebie spoglądał, ale
gdybyś była niegrzeczna i źle się zachowywała, wówczas bardzo zasmucisz Pana Jezusa.
Pan Jezus wszystko słyszy, co do Niego mówisz, i wysłucha cię, tylko masz w to
uwierzyć.»
Sześcioletnia Rozalia uczyniła
więc postanowienie, że będzie grzeczna, posłuszna, pilna w nauce, by nie
sprawić przykrości ani Jezusowi, ani rodzicom. Po kłótniach przełamywała się z
trudem i płacząc, przepraszała. Gdy niesłusznie ją o coś oskarżano, wszystko
burzyło się w niej. Tłumiła gniew i wychodziła, by za chwilę powrócić
uspokojona. Tak wyrabiała w sobie usposobienie łagodne i ciche.
Domowa biblioteka obfitowała w
pożyteczne duchowe lektury. Nie brakowało książek z żywotami świętych z
pięknymi przykładami życia oddanego Bogu. Mając 18 lat przeczytała żywot św.
Franciszka Salezego. Czytając o tym, jak walczył ze swą naturą, usłyszała głos:
«Jeżeli on mógł przy pomocy Mej łaski tak się wyrobić duchowo, czemu byś ty nie
mogła? Pracuj, módl się, a łaski Mej nie braknie tobie.»
Zrobiła więc postanowienie, że
dla Jezusa będzie się przełamywać z pomocą obiecanej przez Niego łaski, choćby
miała umrzeć. Gdy spotykało ją upokorzenie, choć serce wrzało, milczała, a
myśli kierowała ku krzyżowi.
Rozmyślając, jak zostać świętą, dochodziła do jednego wniosku: kochać. «Kochać
Pana Jezusa do szaleństwa, do zupełnego zapomnienia siebie: spalić się jako
ofiara na ołtarzu miłości.» W czasie samotnych rozważań usłyszała: «Świętość to
miłość. Ta dusza dojdzie do najwyższej doskonałości, która najgoręcej Pana Boga
ukocha.»
Przełomem w życiu duchowym
Rozalii była poważna choroba. Zapadła na nią w wieku 15 lub 16 lat. Nikt nie potrafił
jej rozpoznać. Przez miesiąc leżała w łóżku. Nie mogła się poruszać. Nie
chciała być ciężarem dla rodziny. W nowennie do Boleści Najświętszej Maryi
Panny prosiła o przywrócenie zdrowia, o ile to jest zgodne z wolą Bożą. W 9
dniu nowenny, ku powszechnemu zdumieniu, wstała zdrowa. Wiele lat później zdała
sobie sprawę, że cierpienie to przygotowało ją na straszliwsze doświadczenia
duchowe, na „noc ducha", którą przechodziła przez długie lata.
W życiu Rozalii Celakówny nie
brak zaskakujących analogii do życia innej apostołki Bożego Serca: św.
Małgorzaty. Widać je w Jezusowym kierownictwie, prowadzącym do tego, by w tej
wybranej duszy znaleźć stworzenie wynagradzające za zniewagi; w drodze
umiłowania krzyża do szaleństwa; w stopniowym odrywaniu od stworzeń, by
całkowicie uzależnić ją od Siebie i wysłać na świat z wielką, zbawczą misją.
Podobnie jak św. Małgorzata, Rozalia wspomina pewne doświadczenie z okresu
dzieciństwa. Mając 7 lat bawiła się z dziećmi. Poczuła się obco. Oddaliła się.
W duszy usłyszała słodki głos: «Moje dziecko! Oddaj Mi się cała! Bądź Moją!
Świat ci nigdy szczęścia nie da. On nie zaspokoi twoich pragnień. Oddaj się
Mnie, a znajdziesz wszystko. Ja cię nigdy nie opuszczę.»
Niewidzialna siła ciągnęła ją
odtąd do samotności, a głos wewnętrzny zachęcał: «Składaj Mi, dziecko,
wszystko, co masz, w ofierze, a Ja cię uszczęśliwię bardzo. Świat nigdy ci
szczęścia dać nie może ani zadowolenia.»
Towarzystwo ukochanych koleżanek szkolnych budziło gorycz, a w duszy odzywał
się głos: «Dziecko! Stworzenia nie zaspokoją twego serca. Twoje serce może
zaspokoić tylko Bóg. Ja ci tylko mogę wystarczyć za wszystko».
W samotności odnajdywała więc
Jezusa i coraz jaśniej widziała marność rzeczy ziemskich. «Stworzenia ci nie
wystarczą – powtarzał tajemniczy głos. – Ich miłość jest bardzo niedoskonała.
Twoje serce napełnić miłością może tylko Bóg. Gdy Mi się oddasz bez zastrzeżeń,
będziesz żyć w spokoju...» «Dziecko Moje! Kochaj Mnie, bo Moje Serce wpierw
ciebie ukochało. Kochaj Mnie za cały świat! Ja rozszerzę twoje serce i napełnię
miłością, byś Mi mogła płacić miłością za miłość».
Dorastająca Rozalia szukała
miejsca, w którym mogłaby spełniać najdoskonalej wolę Bożą. Nie pragnęła wyjść
za mąż. Równocześnie była coraz bardziej przekonana, że dom rodzinny nie jest
miejscem przeznaczonym jej przez Boga. Dokąd iść? Nie wiedziała. Nie miała się
kogo poradzić. Spowiednik, nie zrozumiawszy jej trudności, wyrzucił ją i
zwymyślał. Zaś głos wewnętrzny zachęcał do zerwania wszystkich więzów. Nie
chciała przeciwstawiać się Bogu. Przez 8 lat (1916-24) cierpliwie prosiła
Jezusa o poznanie Jego woli. W tej intencji udała się w lipcu 1922 z
pielgrzymką pieszą do Częstochowy. To prawda, że w domu było jej dobrze, a
jednak czuła się tu jak w więzieniu i nie mogła codziennie przystępować do
Stołu Pańskiego. Wreszcie – wbrew rodzinie surowo ją osądzającej – podjęła
decyzję o opuszczeniu Jachówki. Zdawało się jej, że Jezus do niej woła: «Nic
się nie lękaj! Walcz mężnie przy Moim Sercu, z którego będziesz czerpać siłę na
całe życie. Otrzymasz łaskę, że ukochasz cierpienie podobnie, jak Ja je
ukochałem.»
Rozalia nie zważała na wyrzuty bliskich. Jezus, dla którego opuszczała dom,
zupełnie owładnął jej duszą. Było to 27 sierpnia 1924 roku.
Głębokie cierpienia duchowe
Rozalii – noc ciemności – rozpoczęły się w Jachówce w 1919, a zakończyły w
Krakowie w marcu 1925, najpierw najstraszniejszą wizją piekła, a potem – nieba.
Tak o tym napisała we wspomnieniach:
«Cierpienia te same w sobie, były
tysiąc razy gorsze od śmierci... Gdy dusza moja doznawała zewsząd udręczeń
wówczas powoli z jej widnokręgu usunął się Bóg. Zostałam w takich ciemnościach,
że żaden ludzki rozum nie może tego odtworzyć. Czułam nad sobą zagniewaną rękę
Bożą... Zdawało mi się, że z każdą godziną staczam się w przepaść piekielną.
Przed mą duszą stanęły potworne grzechy i zbrodnie, które zdawały się być
przeze mnie popełnione... Słyszałam głos: Dla ciebie nie ma miłosierdzia – już
wybiła godzina zatracenia... W takich chwilach traciłam przytomność i
śmiertelny pot oblewał me ciało. Uszu mych dolatywał szept: Potępiona jesteś,
nic ci już nie pomoże... Taki jeden dzień do przeżycia był okropnie ciężki...»
Te bolesne przeżycia trwały 6
lat. Rozalia borykała się z pokusami przeciw pokorze, czystości, ufności.
Jednak nigdy nie dopuściła się grzechu ciężkiego, jak zaświadczyli jej
spowiednicy. Walczyła modlitwą, ściskając różaniec w ręku.
Dręczyły ją skrupuły: zdawało się
jej, że każdy odruch, każda pokusa jest grzechem. Miała wrażenie, że pochłonie
ją piekło. Do ust cisnęły się bluźnierstwa, w duszy rodził się bunt, nienawiść.
Całym wysiłkiem woli zwracała się do Boga, błagając o miłosierdzie. Szukała
pomocy u kratek konfesjonałów. Na próżno. Spowiednicy nie rozumieli jej. Jedyne
ocalenie widziała w śmierci. Pojawiała się pokusa samobójstwa. Nie były to
tylko dni i tygodnie udręki, lecz lata.
W marcu 1925 udała się do
kościoła OO. Dominikanów w Krakowie. Przed obrazem Matki Bożej Różańcowej
otwarła serce: «Matko Najświętsza! Jestem przekonana, że Jezus nigdy na świecie
nie miał i już nigdy nie będzie miał tak podłej i potwornej grzesznicy, jaką
jestem ja. Widzę się odepchniętą i odrzuconą od Boga: w uszach mych ustawicznie
brzmi wyrok potępienia i słusznie na ziemi wszyscy mnie potępili. Będę umierać
nie pojednana z Bogiem, bo spowiednicy odpychają mnie od konfesjonału. Gdy już
nie może być inaczej, przeto Cię proszę, Ucieczko grzeszników, o łaskę, bym Cię
tu na ziemi kochała przez ten czas, który mi pozostaje jeszcze do życia.
Potępieni nienawidzą Boga i Ciebie. Ja w to nie mogę wierzyć, żebym miała
Jezusa i Ciebie nienawidzić. Jeżeli mi, Matko moja, wyjednasz łaskę, bym Cię tu
kochała, wówczas w piekle nie będzie dusza ma odczuwać wyrzutów sumienia, że
poza Bogiem i Tobą co innego kochała.»
Płakała. Nie mogła dalej mówić.
Duszę jej zalał chwilowy pokój. Potem powróciła udręka serca. Ujrzała piekło i
Boga zagniewanego, który wydawał na nią wyrok potępienia. Oblał ją pot, oczy
zaszły krwią, zaczęła jakby konać. Otoczyła ją straszna ciemność i demony ze
śmiechem i wyciem powtarzające: «Wybiła godzina zatracenia. Dziś wszystko dla
ciebie się zakończy». Czuła, jak ogień pali jej ciało.
Zemdlała. Straszne przeżycie
zakończyło się nagle jakby przebudzeniem. Sześcioletnie męczarnie minęły.
Po jej przyjeździe do Krakowa
spowiednik czynił starania o jej przyjęcie do SS. Wizytek. Bezskutecznie. W
kwietniu 1925 r. przyjęto Rozalię do pracy w Szpitalu św. Łazarza na chirurgii,
a od 1 czerwca przeniesiono ją na oddział skórno-weneryczny. W pierwszym dniu
usłyszała na modlitwie słowa: «Moje dziecko! W szpitalu jest miejsce dla
ciebie, z Mojej woli ci przeznaczone.»
Potem jej zadanie stało się bardziej wyraźne: «Trzeba ofiary za Polskę, za
grzeszny świat... Strasznie ranią Moje Najświętsze Serce grzechy nieczyste.
Żądam ekspiacji...»
Praca na oddziale chorób
wenerycznych była ciężka. Nowe otoczenie przytłaczało ją i było jej nieznane.
Raniło ją ordynarne zachowanie chorych. Dla jej duszy to było piekło. A jednak
właśnie tu miała podjąć ofiarną pracę, by wynagrodzić Sercu Jezusa doznawane
przez Niego zniewagi.
W piątek, 11 czerwca 1926, nad
ranem, w uroczystość Najświętszego Serca, Rozalia miała wizję. Tak ją opisała:
«Zdawało mi się, że pracę mą
rozpoczęłam jak zwykle, robiąc intencję, że wszystko będę czynić z miłości ku
Panu Jezusowi. I tak spełniam moje obowiązki, nałożone mi przez posłuszeństwo,
nawet takie nic nie znaczące w oczach ludzkich. Po chwili zobaczyłam, że Pan
Jezus każdy czyn, nawet najpospolitszy, jakim jest zamiatanie, wykonywał ze
mną. Ja nie śmiałam pójść do Pana Jezusa. Wówczas On się zbliżył do mnie i w te
słowa przemówił:
'Moje dziecko, w tym miejscu
jesteś z Mej woli. Ja tak kierowałem życiem twym, że tu cię przyprowadziłem. Ja
dawałem ci tę nieprzepartą tęsknotę do Siebie. Ja wzbudzałem te pragnienia w
twej duszy. Ja zaprawiałem ci goryczą to wszystko, co nie jest Mną i co by cię
mogło ode Mnie oddalić. Ja wyprowadziłem cię z domu rodzinnego. Nie dałem ci
zadowolenia wewnętrznego nigdzie. Tu będziesz mieć prawdziwe zadowolenie
wewnętrzne i cieszyć się będziesz swobodą, bo jesteś na właściwym miejscu.
Wiesz o tym, że jestem zawsze z
tobą i wspieram cię Moją łaską, i nadal przy tobie pozostanę; a chociaż Mnie
nie widzisz jak teraz, masz Mnie widzieć oczyma duszy i w to wierzyć, bo gdybym
nie był przy tobie, sama nigdy byś nie mogła się ostać w tych warunkach.'
'Słuchaj, Moje dziecko! Masz ukochać całym sercem życie ukryte, zapomniane;
taką pracę, która nie ma żadnego uznania i znaczenia w oczach ludzkich. Unikaj
czynów głośnych, którymi się ludzie zachwycają, bo takie czyny zazwyczaj nie
mają żadnego znaczenia w oczach Moich, bo są skażone miłością własną.
Ludzie zawsze patrzą na stronę
zewnętrzną, a Ja patrzę na serce: na czystość intencji. Sądy ludzkie są
zupełnie inne niż sądy Boże. Tak, dziecko! Ty masz ukochać życie ukryte! Tyle
szczęścia się w nim mieści! Ja cię będę krzyżował, upokarzał, ale ty się w
duszy będziesz z tego cieszyć.
Dlatego tak z tobą będę się
obchodził, bo mam względem twej duszy pewne zamiary, ale aby one się w tobie
urzeczywistniły, musisz być wierną Mej łasce w każdej rzeczy. Musisz być
zdeptana, wzgardzona i ukrzyżowana i musisz ukochać życie ukryte na wzór Mego
życia nazaretańskiego i unikać czynów takich, które by cię mogły podnieść u
ludzi, bo takie czyny – jeszcze ci powtarzam – nie mają żadnej wartości w
oczach Moich. Gdybyś temu nie wierzyła, co Ja ci mówię, to chodź ze Mną, a
pokażę ci, gdzie zapisuję uczynki wielkie, które ludzie spełniają bez czystej
intencji, dla oka ludzkiego.'
Zaprowadził mnie Pan Jezus na
ogromne śmietnisko, z którego wydobył olbrzymią księgę, i mówił dalej: 'Tu
zapisuję uczynki wielkie, które ludzie spełniają bez czystej intencji, albo
intencja ich jest skażona miłością własną i próżnością.' Pan Jezus odwracał
karty tej księgi i mówił: Te puste karty oznaczają uczynki spełnione bez
intencji, a te zaznaczone czarnymi literami oznaczają czyny wielkie, spełniane
dla próżnej chwały. Ci ludzie dary Moje sobie przyswajają, również i chwałę,
która się Mnie należy. Jakaż to krzywda Mnie uczyniona!'
Po chwili Pan Jezus z niezrównaną
słodyczą mówi dalej do mnie: 'Moje dziecko! Ty będziesz bardzo cierpieć. Ja cię
będę krzyżował boleśnie w sposób Mnie znany: ludzie tobą wzgardzą, mówić będą
źle przeciw tobie, lecz Ja to dopuszczę na ciebie, by Bóg przez to był
uwielbiony. Chcę cię na cierpienie przygotować, bo inaczej, jakbyś była nie
przygotowana, to byś się pod cierpieniem załamała. Ja, Jezus jestem przy tobie
i mówię ci to.
Nic się nie lękaj, bo Ja cię
nigdy nie opuszczę: jesteś Moją na zawsze. Dlatego tak z tobą postępuję, bo
jesteś niczym, samą nicością, by się na tobie okazała moc Moja, Moja miłość i
miłosierdzie. Pamiętaj o tym, że jesteś samą nicością, masz być bardzo pokorna,
nigdy sobie nie ufać. Dlatego wybieram cię do wypełnienia Mych zamiarów, które
w życiu twym się urzeczywistnią, że się nie opierasz na swoich zasługach, że
liczysz na Mnie całkowicie. Przypominam ci to jeszcze raz, że jesteś samą
nicością, że masz kochać życie ukryte.'
Dalej mnie pyta Pan Jezus: 'A
jakie życie Ja, Jezus prowadziłem w Nazarecie aż 30 lat?' Ja odpowiadam, że
wiem tyle, co nam podaje Ewangelia św., że Pan Jezus wiódł życie ukryte i
poddane Najświętszej Maryi Pannie i św. Józefowi. Pan Jezus odpowiada, że tak.
'Więc twoje życie też ma być wzorowane na Moim życiu ukrytym. Mówi Pan Jezus
dalej: 'Ty masz wiele w tym miejscu do zrobienia.'
Po chwili zaprowadził mnie Pan
Jezus nad ogromną przepaść, pełną zgnilizny i obrzydliwości, i dał mi
zrozumienie, że to jest serce ludzkie, skalane grzechem nieczystym. Kazał mi
Pan Jezus pracować w tym miejscu w intencji tych upadłych dusz, nad ich
nawróceniem i kazał mi zapamiętać na całe życie, że moja praca i żywot w tym
miejscu będą zakończone. Wówczas byłam zupełnie świadoma tego, że Pan Jezus
jest przy mnie. ...Jak wstałam, to czułam tak obecność Bożą, jakby Pan Jezus
był przy mnie. Czułam takie szczęście w duszy, że nie mam na to słów do
określenia. Byłam na Mszy św. o godz. 6 na czas. W ten dzień przypadała
uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Nie możemy do takich rzeczy przywiązywać wagi i dawać im wiary, a jednak słowa
te, które wówczas słyszałam, były prawdziwe. Później Pan Jezus mi to widzenie
potwierdził i wiele z tych rzeczy się spełniło”.
Pragnienie uświęcenia i służenia
Bogu budziło w niej jednak przekonanie, że prawdziwie dokonać tego może jedynie
w klasztorze. Pomimo otrzymanej wizji i słów Jezusa, Rozalia zapukała 15
grudnia 1927 do klasztoru SS. Klarysek na Grodzkiej. Szybko miała się
przekonać, że nie taka była wola Boża. Po krótkim pobycie w zakonie, wydalono
ją ze względu na stan zdrowia. Trzy dni przed tą decyzją ujrzała we śnie wysoką
górę, sięgającą nieba. Po stopniach wspinały się klaryski, a Rozalia za nimi.
Usłyszała głos: «Wracaj z tej drogi, bo ona nie jest dla ciebie przeznaczona!»
Sprzeciwiła się dwa razy. Wtedy głos zagrzmiał jak piorun. Poszła więc inną
drogą – wskazaną jej przez Pana. Była na niej sama, a droga usiana była
przeszkodami, jednak podtrzymywała ją niewidzialna siła. Doszła na szczyt.
Usłyszała: «Będziesz w niebie, lecz musisz w całości tę drogę przebyć. Musisz
powrócić na ziemię...»
Zobaczyła wtedy, że znajduje się
w pobliżu oddziału chorób wenerycznych szpitala św. Łazarza. Tu otrzymała
błogosławieństwo Jezusa.
Minęło trochę czasu, zanim Rozalia po opuszczeniu SS. Klarysek powróciła na
dawne miejsce pracy. Dla wielu stała się nieudaną zakonnicą, nadeszły więc nowe
upokorzenia. Nie chcąc wracać na oddział weneryczny podjęła pracę w klinice
okulistycznej. Jednak brakowało jej wewnętrznego spokoju. Prosiła więc Jezusa o
poznanie Jego woli. Odpowiedzią na jej błagania była wizja.
Wydawało się jej, że się znajduje
na oddziale chorób wenerycznych. Przed sobą ujrzała Jezusa jako Męża Boleści.
Ubiczowany, z ranami broczącymi Krwią, która płynęła po sali. Chore podchodziły
i biczowały Go. Rozalia przeraziła się. Zamierzała rzucić się na kobiety i
pomścić Jezusa. Powstrzymało ją Jego przypomnienie, że nie pochwalił czynu
Piotra, odcinającego ucho prześladowcy. Zbawiciel spojrzał i dał znak, by do
Niego podeszła. Rozalia nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Jezus powrócił do
normalnej postaci, podszedł i rzekł:
«Popatrz, Moje dziecko, jak
strasznie Mnie ranią grzechy nieczyste! Jaką straszną boleść zadają Mi te
dusze! Ty, dziecko, masz pracować w tym miejscu, by Mi wynagradzać za te
straszne grzechy i pocieszać Moje Boskie Serce. Ja tu chcę cię mieć! Będziesz
bardzo cierpieć, ponieważ jest taka Moja Wola. Ty już wiesz o tym. Ja mam względem
twej duszy pewne zamiary.»
Po chwili podszedł, przytulił jej
głowę do Serca i mówił o tajemnicy cierpienia: «Wiesz, Moje dziecko, Ja dzisiaj
ci odsłonię tajemnicę cierpienia. Cierpienie jest tak wielką łaską, że nikt z
ludzi tego nie pojmie dostatecznie: większą niż dar czynienia cudów, bo przez
cierpienie dusza Mi oddaje, co ma najdroższego: swą wolę, ale przez cierpienie
miłośnie przyjęte... Tę nieocenioną łaskę daję tylko duszom szczególnie
umiłowanym. Ciesz się, że ty, Moje dziecko, należysz do tych wybranych dusz.
Ale masz być bardzo pokorną... Ty jesteś Moją i na zawsze Moją pozostaniesz. Ja
cię nigdy nie opuszczę. Nie lękaj się niczego, bo jestem zawsze z tobą, chociaż
cię boleśnie doświadczam.»
Rozalia czuła się szczęśliwa.
Oświadczyła, że wraca na oddział chorób wenerycznych. Sądzono, że zwariowała.
Aby ją powstrzymać dano jej pomoc, ograniczono pracę, podwyższono pensję.
Tymczasem poproszony o radę spowiednik oświadczył: «Gdybym cię nie znał, to bym
powiedział, że jesteś wariatką, ale że cię znam, to ci rozkazuję iść, bo to
jest wyraźna Wola Boża».
Wytrwała. Obowiązki – często
odrażające – spełniała sumiennie. Do pracy przychodziła punktualnie, nawet
przed czasem. Była delikatna i skromna, a przy tym stanowcza. Do chorych
podchodziła z nastawieniem apostolskim, starając się dobrocią i życzliwą
zachętą sprowadzić biednych ludzi ze złej drogi, wpłynąć na ich szczere
nawrócenie. Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie
pobłogosławił: w czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł
bez sakramentów. Podczas ciężkich dyżurów nocnych odczuwała obecność Boga.
Pokój zalewał jej duszę. «Oddaj Mi się, dziecko – słyszała słodki głos – żebym
czynił z tobą, co chcę; bądź ze Mną ofiarą za grzechy.» «Panie! Czyń ze mną, co
tylko chcesz. Uczyń mnie powolnym narzędziem w Twych Boskich Rękach do
spełniania zawsze i wszędzie Twojej Najświętszej Woli.»
Jezus kierował jej życiem,
prowadząc je na szczyty świętości przez miłość i umiłowanie cierpienia.
«Największym, dziecko, twym
zadaniem i świętością twego życia jest umiłowanie twego Jezusa do
nieskończoności, do najwyższych granic, do szaleństwa, które podejmuje się
każdej, nawet najcięższej ofiary, by Mu dowieść swej miłości. Dlatego staniesz
się najmniejszą, byś była podatnym narzędziem pod działaniem miłości. Dziecko,
świętość to nic innego, tylko miłość. Tej miłości dowiedziesz Mi w twym życiu
ukrytym, pełnym krzyżów i ofiar.»
W czasie wielkich udręk ducha i
cierpień, usłyszała:
«Moje dziecko, tylko duszom
uprzywilejowanym daję wielkie cierpienia. Z nimi bowiem dzielę się tą cząstką
Moją. Dziecko, jest to wielka, bardzo wielka łaska i specjalne wyszczególnienie
tych dusz przeze Mnie. Dziecko Moje, ty jesteś jedną z tych dusz. Ciesz się i
raduj, że cię tak bardzo ukochałem. Tak, dziecko Moje, bardzo cię kocham,
dlatego cię będę krzyżował i doświadczał cierpieniem w sposób szczególny i Mnie
tylko znany. Z twojej strony masz Mi być zupełnie uległą jak ślepy swemu
przewodnikowi. Masz Mi pozwolić uczynić z tobą i w tobie to wszystko, co Mi się
spodoba czynić.»
„Codzienne - mówiła Rozalia -
odprawianie Drogi Krzyżowej staje się dla mojej duszy, mocą, siłą, światłem. Co
mam czynić, by się Jezusowi przypodobać? Pomnożyć w mym sercu miłość ku Niemu”.
Po latach bolesnych doświadczeń, po wielu udręczeniach duszy i ciała, doszła
ona do przekonania, że jedynie na krzyżu może dusza bez obawy doskonale kochać
Jezusa. Dlatego chciała zawsze cierpieć, bez szemrania, bez skargi w milczeniu
i nigdy nikomu się nie skarżyć, nie radzić się, ani o nic nie prosić. Krzyż
nazywała największą uczelnią, swoim uniwersytetem, swoją drogą i nagrodą za
wierność.
22 września 1934, Rozalia
napisała: «Pragnę coraz więcej, bez granic, do tego stopnia, by umrzeć, kochać
Pana Jezusa. To pragnienie staje się czymś okropnym dla mnie. Czasem mi się
zdaje, że chyba muszę umrzeć pod naciskiem tego pragnienia. Równocześnie z
pragnieniem Miłości Bożej potęguje się pragnienie wzgardy, poniżenia i każdego
rodzaju cierpienia.»
Jej życzenie wypełniało się aż do
końca życia. Będąc dyplomowaną pielęgniarką z kwalifikacjami dobrowolnie wykonywała
powinności służącej: zamiatała i sprzątała korytarze, czyściła ubikacje. Była
szczęśliwa, bo była na ostatnim miejscu.
W pracy szpitalnej nie unikała
obowiązków i mimo wstrętu dokładnie spełniała posługi przy chorych. Tak samo
gorliwie dbała o ich dobro duchowe. Zachęcała słowem i modlitwą do szczerego
pojednania się z Bogiem. Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus szczególnie
błogosławił jej pracy: w ciągu dwudziestu lat służby, podczas jej dyżurów - a w
większości pracowała na nocną zmianę, której inne pielęgniarki nie chciały brać
- żaden z chorych nie umarł bez sakramentów świętych. Poświęcenie i wielka
miłość, okazywane chorym, owocowały wśród nich wieloma nawróceniami. Wszystkim
służyła chętnie i bardzo się cieszyła, kiedy mogła im w czymkolwiek pomóc. Ich
radość uważała za swe wielkie szczęście. Wszystkim chciała służyć z miłości ku
Panu Jezusowi. Przez dwa tygodnie pielęgnowała 12-letnią dziewczynkę, której
nikt nie chciał obsługiwać z powodu nieznośnego fetoru. Prawie przez rok
mieszkała w jednym pokoju z pielęgniarką chorą na gruźlicę skóry i troskliwie
ją pielęgnowała. Miewała nawet dwa dyżury nocne z rzędu, pracując wówczas bez
przerwy po sześćdziesiąt godzin. Krzywdy i obelgi przyjmowała bez skargi.
Oszczerstwa i szykany znosiła cicho i przebaczała wszystko. Potrzebującym
chętnie dostarczała leków. Chorych wspierała radą i pieniędzmi. Dla chorych na
sali sprowadzała w porę kapłanów. Gorąco i zawsze prosiła Pana Jezusa o świętych
kapłanów, o nawrócenie grzeszników. W tej intencji wciąż ofiarowała swe cierpienia.
Rozalia zawsze była gościnna i hojna. Dzieliła się swą pensją z ubogimi. Pożyczała
i poręczała. Przykazanie miłości bliźniego nazywała królewskim przykazaniem.
Była bardzo wyrozumiała dla bliźnich. Życie Jej było ześrodkowane na Panu Bogu,
na Jego miłości i na pełnieniu Jego woli. Zawsze i wszędzie i we wszystkim była
gotowa do posługi potrzebującym. Zawsze oddana wszystkim i poddana Jezusowi.
Nie lękała się, nie martwiła się, lecz była spokojna, bo bezgranicznie zaufana
Panu Jezusowi. Liczyła zawsze na Jego pomoc. Oderwana była od rzeczy, od
własnej woli. Mimo rozlicznych zajęć, jej życie jednak stale było zanurzone w
Panu Bogu i było Jemu poświęcone. Jej rozumowanie było proste i jasne. Kochała
Pana Jezusa bezgranicznie, bezinteresownie i liczyła na Niego, jak dziecko
liczy na matkę. Kochała życie proste, ukryte, bez nadzwyczajności. Coraz lepiej
dostrzegała w świetle łaski Bożej maleńkość wszystkich rzeczy ziemskich a
wielkość Bożych spraw. „Pragnę żyć przed Panem w całej prawdzie. – mówiła –
Oceniam siły swoje tak, jak powinnam być ocenioną, czyli jako ostatnia nicość,
by w ten sposób oddać Panu wszystko, całą należną Mu chwałę i uwielbienie,
niczego sobie nigdy nie przypisując, ani sobie nie przywłaszczając”.
Jezus mówi do Rozalii „Stań się
najmniejszą, byś była podatnym narzędziem pod działaniem miłości”. Rozalia
powiedziała: „Świętość to nic innego jak miłość. Główną podstawą do zasług na
życie wieczne, wartością największą, jest miłość Boga. Kto miłuje ten pracuje,
kto nie miłuje ten próżnuje. Kto miłuje ten żyje, kto nie miłuje ten ginie.
Miłość leży u początku, i w środku i u kresu życia wewnętrznego. Stanowi je,
rozwija je. Miłość jest największym przykazaniem. Stoi na czele jako cel
wszystkich nakazów i zakazów prawa Bożego. Jest ich wypełnieniem i prowadzi do pełni
doskonałości”. Rozalia rozumiała, że miarą miłości jest miłość bez miary. Jej gorące
serce znalazło w Bogu ostateczne uspokojenie. Oddała mu się bez zastrzeżeń i całkowicie.
Mówiła: „Miłość jest największym, najważniejszym czynem całego mojego życia.
Mam żyć w zjednoczeniu z Nim. W każdej chwili, wszystko, każdy czas powinien
być wykorzystany dla miłości. Miłość musi kierować każdym mym krokiem, i być w
każdym tchnieniu, by wszystkie me czyny, poczynania, były przepojone miłością.
Miłość każe mi zapomnieć o sobie, pracować dokładnie i bezinteresownie, służyć
wszystkim, bez względu jak się na mnie zapatrują i jak ze mną postępują. Wszystkie
przykrości przyjmowała w zjednoczeniu z cierpieniami Pana Jezusa i ofiarowała
je Ojcu Niebieskiemu za cały świat o przyjście Królestwa Chrystusowego do dusz,
by Jezus był poznany, kochany przez cały świat, a przede wszystkim przez nas
Polaków. Sprawy Pana Jezusa winny być pierwszymi naszymi sprawami. Rozalia
często modliła się: „Panie czyń ze mną co tylko chcesz. Uczyń mnie posłusznym
narzędziem w Twych boskich rękach, do spełnienia Twojej najświętszej woli”.
W głębi duszy Rozalia bardzo
pragnęła być świętą, czuła jednak, że jej porywczy charakter jest swego rodzaju
przeszkodą, którą bardzo trudno jest pokonać, mimo uczciwej pracy nad sobą. Aż
pewnego razu usłyszała w swoim sercu głos mówiący: Świętość to miłość. Ta dusza
dojdzie do najwyższej doskonałości, która najgoręcej Pana Boga ukocha.
Zrozumiała, że jedyną drogą do świętości jest miłość - Kochać Pana Jezusa do
szaleństwa, do zupełnego zapomnienia o sobie: spalić się jako ofiara na ołtarzu
miłości. Ukryte przed światem życie Rozalii wypełnione było żarliwą modlitwą.
Codziennie starała się uczestniczyć we Mszy św. i adorować Najświętszy
Sakrament. Z jej notatek można się dowiedzieć, jak głębokie było życie duchowe
tej skromnej i cichej pielęgniarki. Szczególnym nabożeństwem darzyła Najświętsze
Serce Jezusa.
Życie zgodne z natchnieniami Ducha Świętego, pełne pokory,
przyjmowanego cierpienia i wyrozumiałej miłości wobec bliźnich ma ogromną
wartość. Może nas wznieść na szczyty zjednoczenia z Bogiem i oczyścić w stopniu
pozwalającym na uniknięcie innego czyśćca. Rozalia przekonała się o tym.
Pewnego razu Rozalia ujrzała w
duszy swój sąd: «Byłam w duchu przeniesiona gdzieś w wieczną krainę i zdawało
mi się, że umieram. Po śmierci stanęłam na sąd Boży. Zobaczyłam Pana Jezusa
ogromnie poważnego i pełnego majestatu, przychodzącego sądzić. Nic nie mogę
przyrównać, bo nie ma takich porównań, jak Pan Jezus wyglądał. Pan Jezus
przyszedł z krzyżem. Nie jest to sąd taki, na którym by nas pytano o tę lub
inną rzecz, lecz my sami widzimy, cośmy uczynili.
Anioł Stróż przyniósł księgę mego
życia, w której było wszystko zapisane. Wtedy Pan Jezus zwrócił na mnie swój
wzrok bardzo łaskawy, nie jak Sędzia, ale jak Ojciec, i ja się przestałam bać.
Wtedy zawołał głosem wielkim: «Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia
dostąpią. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni.»
Nic nie mówiłam, tylko czekałam
na wyrok. Wtedy Pan Jezus zwraca się do mnie i mówi: «Moje drogie dziecko! Za
twoje miłosierdzie i wyrozumiałość dla bliźnich pójdziesz prosto ze Mną się
połączyć. Umieszczę cię blisko Mego Serca, między Jego czcicielami w niebie.»
Pan Jezus wskazuje mi na książkę, że nie mam ani jednego grzechu do
odpokutowania za to, że wszystkie prześladowania i sądy ludzkie przyjmowałam
ochotnie z miłości dla Niego, nie gniewając się na te osoby, przez które
cierpiałam.
«Patrz, dziecko drogie, jaka jest
różnica między sądem Boga a sądami ludzkimi. Sądy ludzkie są zupełnie odmienne
od sądów Boga. Ludzie sądzą z pozorów, ze strony zewnętrznej, a Bóg patrzy na
serce, na intencję, która ożywiała nasze czynności. Tylko Bóg jest
sprawiedliwy, nie zaś ludzie. Patrz! Dziecko, jak Bóg sądzi, że tak jest, a nie
inaczej, co ci teraz powiedziałem.»
Zobaczyłam niektóre osoby znajome (które nie żyją), a które uważam za dobre, a
jednak Pan Jezus inaczej je osądził. Są takie, co jeszcze żyją, za które mam
się modlić, by naprawdę nie zginęły, to jest moją głęboką tajemnicą.
«Nie bój się dziecko – mówi Pan
Jezus – Ja cię nigdy nie opuszczę. Bądź nadal wyrozumiała dla bliźnich, za co
Ja będę wyrozumiały dla ciebie. I wskazał mi Pan Jezus Najśw. Maryję Pannę, tę
przecudną postać. Patrz, dziecko, Maryja będzie obecną przy twej śmierci.
Kochaj Ją bardzo!» Po tych słowach
znikło widzenie, a ja czułam się bardzo wzmocniona na duszy.
W nocy z 23 na 24 października
1939 Rozalia miała wizję. Św. Teresa z Avila rzekła do niej: «Moje dziecko! Pan
Jezus dlatego tak cię krzyżuje, byś się stała do Niego jak najwięcej podobna...
To cierpienie, które obecnie przeżywasz, doprowadzi twą duszę do
najściślejszego zjednoczenia z Panem Jezusem: jest to śmierć duchowa... Zawsze
chętnie i z miłością składaj Panu Jezusowi wszystkie cierpienia i ofiary, w
zupełnym wyniszczeniu i unicestwieniu. Myśl nadal tak o sobie, jakbyś już nie
żyła na tej ziemi.
Dziecko! Nie przyswajaj sobie
innego ducha. Twój duch jest duchem Karmelu, mimo że nie jesteś w zakonie. Pan
Jezus zaprowadzi cię Swą drogą na szczyt doskonałości, tzn. drogą krzyża, którą
On sam szedł.»
Święta wskazała Rozalii szczyt,
na który miała się wspiąć mimo przeszkód i trudności. Znalazła się wtedy pod
szczytem ogromnie wysokiej góry – najwyższej, jaka istnieje na ziemi. Szła na
ślepo. Droga była stroma, uciążliwa i niebezpieczna. Wierzchołki góry oblewało
przedziwne światło: tam było niebo, taka była jej niepowtarzalna droga.
Również św. Teresa od Dzieciątka
Jezus, którą Rozalia szczególnie umiłowała, dopomogła jej w ukierunkowaniu
duchowego życia. Podczas pracy na okulistyce doznawała zniechęcenia do życia
wewnętrznego. Martwiła się, że tą obojętnością obraża Pana Jezusa. Wtedy
stanęła przed nią Święta z Lisieux i dała jej następujące wskazania:
«Gdy rano się przebudzisz,
zrobisz intencję, że każdy czyn - choćby najmniejszy - wypełnisz dla Jezusa. Co
cię w ciągu dnia spotka, znów ofiarujesz dla Jezusa. Cieszyć się, radować i
dźwigać krzyż będziesz też dla Jezusa. Gdy upadniesz, nie zniechęcaj się i nie
trać pokoju wewnętrznego, ale z największą ufnością idź do Jezusa i jak dziecko
proś o przebaczenie. Powiedz wszystko śmiało, prosto i szczerze, że jesteś
maleńką, słabą i tak bardzo potrzebującą Jego pomocy i wsparcia.
Kochaj Pana Jezusa ze wszystkich
sił i proś o miłość coraz większą. Raduj się z tego, że jesteś nicością
niezmiernie małą, a że Bóg jest wszystkim. Staraj się sprawiać Jezusowi radość
na każdym kroku. Czyń wszystkim dobrze, ale sama od nikogo nie oczekuj
wdzięczności. Ty tego nie potrzebujesz, bo Jezus za wszystko ci wystarczy.
Stworzenia kochaj dla Jezusa.
Również 9 października 1940, gdy
Rozalia przeżywała bolesne chwile, ujrzała św. Tereskę, mówiącą: «Pan przysłał
mnie do ciebie, by cię pocieszyć. Otrzymasz nagrodę i chwałę w niebie,
przechodzącą wszelkie twe pojęcie, za cierpienia, za wzgardę, oszczerstwa i
potwarze, publicznie na ciebie rzucane, które znosiłaś w zupełnym milczeniu,
bez skargi, z miłości ku Panu Jezusowi... Chcę ci (...) zarazem oznajmić, że
twoje ziemskie wygnanie wkrótce się skończy. A teraz spójrz w niebo, byś lepiej
zrozumiała objawienie św. Jana.» Rozalia usłyszała piękny śpiew. Ujrzała rzeszę
idących za Barankiem ze śpiewem pieśni na ustach, której inni śpiewać nie mogą.
Cieszyła się, że wkrótce umrze.
16 listopada 1940 napisała: «Pragnę gorąco, by Pan Jezus był uwielbiony moim
życiem i moją śmiercią; by moja śmierć była najdoskonalszym i najczystszym
aktem miłości ku Panu Jezusowi.»
Ubogi tryb życia, ciężka praca liczne cierpienia osłabiły i tak nie najlepsze
zdrowie Rozalii. Wiele razy chorowała na płuca. 7 września 1944 roku mimo
choroby poszła do swojej przeziębionej znajomej aby postawić jej bańki. Była to
jej ostatnia posługa pielęgniarska. Następnego dnia udała się na Mszę Świętą do
Kościoła Świętej Barbary i po raz ostatni w życiu przyjęła Komunię Świętą w
dzień Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Po kilku dniach jej stan tak bardzo się
pogorszył, że przewieziono ją do szpitala, gdzie ze słowami "Niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus" zmarła 13 września. Miała 43 lata.
Pochowano ją na Cmentarzu
Rakowickim w Krakowie (kwatera XLVIII zach., mogiła 9). Na emaliowanej tablicy
z wizerunkiem Serca Jezusa pisze: 'Rozalia Celakówna, pielęgniarka Szpitala św.
Łazarza, Apostołka osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu'.
Grób Rozalii odwiedzają wierni, coraz liczniej dziękujący za otrzymane za jej
wstawiennictwem łaski.
Kierownik duchowy wystawił
Rozalii takie świadectwo: [...] uważam, że Rozalia Celakówna była już od lat
dziecięcych upatrzoną przez Boga na to, by przez nią rzucić wiele światła na
szereg aktualnych zagadnień i potrzeb duchowych ludzkości. [...] Serce Jezusa
zapragnęło, po pierwsze, ukształtować z niej wzór doskonałego dziecięctwa
Bożego, które przez charakterystyczną i osobliwszą jej ideę 'maleńkości' doszło
u Rozalii do tak subtelnego wyrazu, że stała się godną naśladowczynią św.
Teresy od Dzieciątka Jezus. Po wtóre, przez proste, ukryte i wzgardzone - na
wzór nazaretańskiego - życie Rozalii, chciał Zbawiciel nasz ukazać ludziom
konieczne i skuteczne lekarstwo na straszną pychę dzisiejszego świata. Po
trzecie, obierając Rozalię na całopalną ofiarę Swego Najświętszego Serca dla
wynagradzania Mu za wołające do dziś o pomstę do nieba grzechy nieczyste,
zabijanie nienarodzonych i nienawiść - Chrystus jednocześnie powołał Rozalię na
ukrytą apostołkę osobistego poświęcenia się Jego Najświętszemu Sercu.
Wieloletnie starania o
rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego świątobliwej Rozalii doprowadziły do jego
otwarcia przez Ks. Kardynała Franciszka Macharskiego, Metropolitę Krakowskiego
5 XI 1996 r. Od tego dnia Rozalii Celakównie przysługuje tytuł Służebnicy
Bożej.
Ks. Bp Edward Frankowski, w
homilii wygłoszonej na Jasnej Górze 8 lipca 2007 roku mówił:
„Trzeba, abyśmy głęboko i
całym umysłem oraz całym sercem "uwierzyli miłości". Tak jak
uwierzyła miłości apostołka intronizacji Pana Jezusa Służebnica Boża Rozalia
Celakówna. (…) Gdy już było zupełnie oczywiste dla jej przełożonych, że jest
najlepszą kandydatką na dobrze płatne, "luksusowe" stanowisko
pielęgniarki w dobrze znanym uzdrowisku, gdzie czeka na nią czyste, wygodne
mieszkanie i kulturalne otoczenie, Rozalia postanowiła jednak pozostać wśród
weneryków, wśród ludzi, z których tak wielu przeklinało ją i obrażało
najbardziej wulgarnymi słowami, boć to przecież często byli ludzie z ulicy, z
marginesu społecznego. W swoim pamiętniku napisała: "Praca wśród chorych
wenerycznie jest piękna".
A przecież Rozalia nie była
sentymentalną panienką. Była praktyczną, trzeźwo myślącą dziewczyną ze wsi.
Niektórzy w szpitalu umierali na jej rękach, nawróciwszy się przed śmiercią do
Boga, dzięki jej posłudze, cichej i dyskretnej, wyszeptanej na różańcu i
przekazywanej wzrokiem, znaczonej uklęknięciem przy łóżku i w kaplicy; posłudze
tajemniczej, nobilitującej tysiąckroć bardziej niż godne stanowisko i
sprawiedliwa płaca, posłudze między sercem chorych a jej sercem, między jej
sercem, a Sercem Boskiego Zbawiciela, który w jej sercu miał pierwsze miejsce,
najważniejsze, królewskie”.
Rozalia w dniu 29 sierpnia 1939
roku pisze między innymi: „Pan Jezus chce być Królem, Panem i zarazem Ojcem
bardzo kochającym… Tyle razy prosimy o przyjście Królestwa Chrystusowego do
dusz, a przez to na cały świat. Ta sprawa była i jest dla mnie ogromnie droga…
Od 15 lat bardzo o to proszę Pana Jezusa, by rozszerzył na świecie w sercach
ludzkich słodkie panowanie swojej miłości. Spełniając w szpitalu moje obowiązki
nieraz przykre w tej intencji, by Go ludzie poznali i umiłowali, wierzyłam w to
mocno i niezachwianie, że On, Jezus, wysłucha mnie”.
Wśród natchnień, które
przybierały formę widzeń i słyszanych w sercu słów, istotne miejsce zajmują
przynaglenia do starań o przeprowadzenie w Polsce i na całym świecie
intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego. Ja chcę niepodzielnie panować w
sercach ludzkich - domagał się Boży głos.
Jak pisze ks. prof. Jerzy Bajda:
„Encykliki takich Papieży jak Pius IX, Leon XIII, Benedykt XV, Pius XI i Pius
XII przypominają nieustannie, że ideologie spychające religię do sfery
wewnątrzpsychicznej i dążące wręcz do usunięcia śladów Boga z widzialnej sceny
świata są nie tylko sprzeczne z rozumem i Ewangelią, lecz także stanowią zaczyn
publicznego grzechu przeciw Chrystusowi i są obrazą Jego Majestatu oraz
Miłości. To wymaga postawy wynagrodzenia nie tylko ze strony jednostek, lecz
także społeczeństw i rodzi obowiązek pogłębionej pracy nad przywróceniem Bożego
porządku, czyli Bożego prawa we wszystkich sferach życia ludzkiego. Ten publiczny
fakt odmawiania Panu Bogu prawa do ludzkiego życia, nauki, kultury, rodziny,
polityki, a w końcu do ludzkich sumień, jest wielką obrazą Boga i wywołuje
słuszny odruch w postaci woli zadośćuczynienia i wynagrodzenia przez dobrowolne
poddanie się władzy Boga, która przecież wyraża się w Miłości zbawiającej
całego człowieka”.
W kontekście obchodzonego obecnie
w całym Kościele Roku Kapłańskiego warto podkreślić, że życie wewnętrzne
Rozalii, jej życie modlitwy
było przepojone wielką
miłością, czcią i uszanowaniem dla kapłanów; rozumiała ich wielką
godność. Pan Jezus powiedział jej: „...cokolwiek uczynisz dla kapłanów,
wiedz, że
czynisz dla Mnie. Módl się, dziecko, o świętych kapłanów, którzy by w
sercach
ludzkich rozpalali ogień Mojej Miłości, bym mógł w nich królować
wszechwładnie”. Rozalia za kapłanów ofiarowywała wysłuchane
Msze święte, inne modlitwy, ofiary i cierpienia, chętnie znosiła wszelkie
dolegliwości i upokorzenia. Wiadomo też, że niejednokrotnie i najszczerzej ofiarowała
się na siebie przyjąć ich choroby, byleby oni byli zdrowi i mogli bez przeszkód
spełniać swe funkcje kapłańskie i uświęcać dusze”.
Drodzy bracia i siostry,
pociągnięci przykładem pokornej pielęgniarki z Krakowa, Służebnicy Bożej
Rozalii Celakówny, bądźmy i my świadkami Miłości, tej Miłości, która zwyciężyła
panowanie grzechu i śmierci, która za tron wybrała sobie krzyż i nieustannie
pochyla się nad ludzkim cierpieniem i nędzą, opatruje rany zbolałych serc,
przywraca pokój i nadzieję.
Apostołka Serca Jezusowego,
posługując chorym na duszy i ciele, głosiła zawsze miłość w prawdzie. Takiej
miłości uczył jej Chrystus w cierniowej koronie, takiej miłości była oddana i
taką głosiła całym swoim pokornym i ukrytym życiem. Albowiem jak uczy Benedykt
XVI: „Tylko w prawdzie miłość nabiera
blasku i może być przeżywana autentycznie. Prawda jest światłem
nadającym miłości sens i wartość. Jest to światło zarówno rozumu jak i wiary,
dzięki któremu umysł dociera do przyrodzonej i nadprzyrodzonej prawdy miłości:
odkrywa jej sens oddania się, otwarcia i komunii”.
Otwórzmy zatem nasze serca dla
Chrystusa i Jego Ewangelii. Oddajmy się pod słodkie panowanie Jego
Najświętszego Serca. Wprowadźmy Go na tron naszego serca i pozwólmy ogarnąć się
Jego Miłości. Niech rozlewa się ona przez nasze serca i nasze ręce na bliźnich.
Niech króluje w naszych rodzinach i w naszej Ojczyźnie.
Boże, pełen dobroci i
miłosierdzia wobec grzeszników, prosimy Cię, rozpal nasze serca apostolską
gorliwością w szerzeniu nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa i Dzieła Jego
Intronizacji w Narodzie Polskim. Daj nam ducha ofiarnej miłości względem
chorych i nieszczęśliwych, którym obdarzyłeś Twą służebnicę Rozalię Celakównę. Wszechmogący,
wieczny Boże, źródło wszelkiej świętości, prosimy Cię o łaskę wyniesienia na
ołtarze Twej służebnicy, abyśmy za jej wzorem i wstawiennictwem, umocnieni
światłem i mocą Ducha Świętego, stawali się dojrzałymi katolikami i wiernie
szli drogą Krzyża ku Zmartwychwstaniu, w jedności z Jezusem Chrystusem, Panem i
Królem naszym. Amen.
o. Piotr Męczyński O. Carm.
|