Drodzy bracia i siostry, kochani
chorzy, zgromadzeni w Oborskim Sanktuarium!
Matka Bolesna, która wiernie
towarzyszyła swemu cierpiącemu Synowi na kalwaryjskiej drodze, pozostaje także
blisko nas w godzinie próby i cierpienia, aby nas po macierzyńsku wspierać,
pocieszać i umacniać, byśmy z Chrystusem wytrwali do końca i osiągnęli
zbawienie wieczne. Bo jak mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „Przez swoją
wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21,19). Maryja, stojąca pod krzyżem, uczy
nas, jak łączyć nasze ludzkie cierpienia ze zbawczą męką Chrystusa, nasze małe
ofiary z Jego wielką Ofiarą Golgoty. Z pomocą Matki Bolesnej czas choroby,
cierpienia, czy nawet prześladowania, stanie się dla nas „sposobnością do
składania świadectwa” (por. Łk 21, 13) miłości wobec Chrystusa i ludzi. Ona
pomoże nam zachować silną wiarę, żywą nadzieję i pewność, że w obliczu choroby,
i tego wszystkiego, co przypomina nam o kruchości i przemijalności tego świata,
zawsze jest z nami zmartwychwstały Chrystus, Pan życia i śmierci, który przez
krzyż prowadzi nas do radości Nieba, który nosi w swych dłoniach każdą chwilę
naszego istnienia. Dlatego Kościół w antyfonie na komunię świętą poddaje nam
dzisiaj te piękne słowa: „Dla mnie jest szczęściem przebywać blisko Boga, w
Panu Bogu pokładać nadzieję”.
W niedzielę, 23 maja br., w
uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 74 – letni p. Leon z Kartuz ofiarował dla
Oborskiego Sanktuarium własnoręcznie wykonaną figurę Matki Bożej – Czarnej
Madonny z Montserrat (wys. 50
cm, szer. 20
cm). Do tego niezwykłego wotum dołączył następujące
świadectwo:
„Moja siostrzenica przywiozła mi
z Hiszpanii, z góry Montserrat, zdjęcie z opisem Czarnej Madonny.
Po pewnym czasie dostałem
natchnienie wyrzeźbienia w drewnie figurki Matki Bożej na wzór otrzymanej
fotografii. Tę figurkę wykonałem w czasie mojej ciężkiej choroby – rak płuc.
Wykonałem ją z twardego drewna
gruszy, natomiast części czarne tzn. twarze Jezusa i Maryi, ich dłonie, owoc
granatu trzymany przez Jezusa i stopy Dzieciątka są wykonane z drewna dębowego,
liczącego ok. 600 lat, pochodzącego z kartuskiej kolegiaty (tzn. dawnego
kościoła i klasztoru kartuzów).
Od trzech lat, prawie co miesiąc
(o ile pozwalało mi na to zdrowie) przyjeżdżałem z pielgrzymką do Obór, do
Matki Bożej Bolesnej, która dodawała mi sił i radości w zmaganiu się z moją
chorobą. Wracając z Obór z jednej pielgrzymki niecierpliwie czekałem na wyjazd
następnej.
Jestem bardzo szczęśliwy, że
Matka Boża zaprosiła mnie do swojego Sanktuarium i od tego czasu wiem, że nie
jestem sam w swoim cierpieniu, które przyjmuję za łaskę od Boga i ofiarowuję je
za wszystkich chorych i cierpiących [przebywających] w domach, hospicjach i
szpitalach.
W dowód wdzięczności pragnę
ofiarować przeze mnie wykonaną rzeźbę do Sanktuarium Matki Bożej w Oborach”.
Pan Leon po raz ostatni był w Oborach w listopadzie 2009 r. Przez trzy
lata chorował na nowotwór płuc.
6 listopada 2010 roku pani
Kornelia Sural napisała o nim świadectwo, które przekazała do Obór:
„Mój wujek Leon Piotrowski
urodził się 27 lipca 1936 roku. Miał żonę Gertrudę i dwóch synów Ireneusza i
Waldemara. Przez całe życie ciężko pracował, aby utrzymać rodzinę. W maju 2007
roku zachorował i po zrobieniu zleconych badań usłyszał wyrok – rak płuc.
Razem z jego rodziną - żoną i
synami - starałam się być blisko niego i w tych ciężkich dla niego chwilach,
jakoś go wspierać – dobrym słowem, modlitwą. Zaproponowałam mu wyjazd do Obór.
Starałam się mu jak najwięcej opowiedzieć o tym przepięknym miejscu, w którym
byłam już wielokrotnie, i o miłości Matki Bożej do nas wszystkich tam
przybywających. Na początku niezbyt był do tego wyjazdu przekonany, ale
prosiłam – jedź tylko jeden raz i zobaczysz, a potem zdecydujesz, czy warto tu
wracać. Pojechał! I od tego czasu – o ile mu zdrowie pozwalało – jeździł z
nami, pielgrzymami z Gdańska, co miesiąc. Wszyscy polubiliśmy go i nazwaliśmy
Wujkiem Leonem nas wszystkich. Wujek Leon, mimo swojej choroby, tryskał zawsze
dobrym humorem i energią, i mimo cierpienia i bólu, jakie nieraz w drodze
pielgrzymowania doznawał, nie mógł się doczekać następnego wyjazdu, następnego
spotkania z Matką Bożą w Oborach.
W drodze dużo rozmawialiśmy o
jego chorobie, cierpieniu, a nawet o śmierci, ale Wujek będąc w międzyczasie w
szpitalach (na chemii, radioterapii) widział nie swoje cierpienia, lecz
cierpienia innych ludzi – a przede wszystkim dzieci. Za każdym razem kiedy
jechaliśmy do Obór, w drodze prosił bym głośno odmawiała różaniec w jego
imieniu (bo sam nie mógł ze wzruszenia) właśnie za chore dzieci, osoby samotne
i cierpiące. Mówił do mnie, że swoje cierpienie ofiaruje za te dzieci w
szpitalach i hospicjach, i wtedy jest mu lepiej uporać się z tą chorobą.
Ostatni raz do Obór pojechał z
naszą grupą w listopadzie 2009 roku. Podczas przerwy po Mszy świętej, stanął
przed kościołem na placu, obejmując wzrokiem całą Drogę Krzyżową i plac przed
kościołem, i powiedział – ja jestem tutaj ostatni raz – po czym bardzo się
rozpłakał. Od tego czasu coraz bardziej podupadał na zdrowiu i był coraz
słabszy, ale nas pielgrzymów, wyjeżdżających na następne pielgrzymki, prosił o
modlitwę i o szczęśliwą śmierć dla niego. Po każdym moim powrocie z Obór
niecierpliwie czekał na mnie kiedy przyjadę do niego i mu wszystko opowiem o
naszych przeżyciach. I wtedy mówił, że był tam z nami (na Wieczerniku), całą
swoją duszą minuta po minucie. Mimo swojej słabości zawsze tryskał dobrym
humorem i uśmiechem, w ręku trzymał różaniec, a na piesiach tulił Szkaplerz
przyjęty w Oborach 29 września 2007 roku. Mówił do mnie, że wie iż musi umrzeć,
stąd odejść, i się tego nie boi. (…) Mówił, że był szczęśliwy, że
najpiękniejszy czas w jego życiu – to czas jego choroby, to czas pięknie
przeżytych chwil w Oborach, bo dzięki chorobie dotarł właśnie do Obór, poznał
ludzi z autokaru, których polubił i za którymi zawsze tęsknił.
Pasją wujka Leona było rzeźbienie
w drewnie. W 2009 roku dostał od swojej siostrzenicy obrazek z postacią Matki
Bożej – Czarnej Madonny z Montserrat (w Hiszpanii). Patrząc na ten obrazek
dostał takie natchnienie, aby wyrzeźbić w drewnie taką figurkę. Udało mu się
wydobyć całe piękno tej przepięknej Pani z Dzieciątkiem na kolanach. Po
wykonaniu tej figurki Wujek prosił, abym zawiozła ją do Obór w podziękowaniu za
opiekę Matki Bożej nad nim przez te wszystkie trudne chwile, za to, że Matka
Boża zaprosiła go do Obór, gdzie czuł się naprawdę szczęśliwy. Przyjeżdżając z
jednej pielgrzymki, przygotowywał się i tęsknił już za następnym wyjazdem.
Wujek Leon odszedł od nas 20
sierpnia 2010 roku o godzinie 14.30, był w pełni świadomy do samego końca.
Odszedł cichutko, spokojnie… Po otrzymaniu wiadomości o odejściu wujka,
pojechałam do niego natychmiast, czułam wielką ulgę, bo wiedziałam, że jest już
szczęśliwy i bezpieczny, a potwierdzeniem tego była jego twarz, z której
emanował niesamowity spokój i radość…”.
Na koniec, drodzy bracia i
siostry, przyjrzyjmy się przez chwilę figurze Czarnej Madonny, wykonanej przez
p. Leona z Kartuz. Ta piękna figura jest przesłaniem, swoistym testamentem
Leona Piotrowskiego. Przede wszystkim zdumiewa fakt, że artysta dysponując jednym
zdjęciem potrafił wykonać tak wierną kopię figury Matki Bożej z Montserrat.
Wszystkie jej elementy były przez niego dogłębnie przemyślane, posiadają swoje
znaczenie, podobnie zresztą jak inne jego prace, stanowiące prawdziwe „dzieła
sztuki”. Wykonując kopię artysta wykorzystał drewno gruszy i stare, 600 –
letnie, drewno dębowe z kartuskiej świątyni, ofiarowane mu przez proboszcza. W
ten sposób rzeźba ta w symboliczny sposób łączy i zespala, staje się znakiem
wierności i ciągłości, tego, co stare (symbolizowane przez 600 – letnie, czarne
już, drewno dębowe z dawnego opactwa kartuzów) z tym co nowe (twarde drewno
gruszy). Dzięki temu sama kopia Czarnej Madonny nabiera szczególnej wymowy.
Maryja jest tą, która stoi na straży naszej wierności dziedzictwu wiary ojców,
broni naszej chrześcijańskiej tożsamości. „Bogarodzico Dziewico… to ojców
naszych śpiew” – pisał wieszcz narodowy, Juliusz Słowacki. Czarna twarz Madonny
z Montserrat wykonana z dębowej deski liczącej ponad 600 lat przypomina nam
Czarną Madonnę z Częstochowy do której lud polski śpiewa:
„Sześćset lat, Maryjo, z nami
jesteś,
Z Jasnej Góry wiecznie trzymasz
straż.
Sześćset lat już bronisz nas od
nieszczęść,
By nie zginął polski naród nasz.
Chcemy prosić Cię, Maryjo,
dzisiaj,
Gdy wokoło czyha tyle burz,
Zostań z nami, Matko ukochana,
Nie lat sześćset, lecz na zawsze
już”.
Na figurze widzimy Maryję z
koroną na głowie, siedzącą na tronie. Na Jej kolanach mały Jezus, także w
koronie. Ona, pokorna służebnica Pańska, jest prawdziwym tronem Boga – Człowieka,
Jezusa Chrystusa, Króla serc i dusz ludzkich. Taką też od sześciu wieków
tronuje na Jasnej Górze, pragnąc by Najświętsze Serce Jezusowe zawsze królowało
w naszych sercach, rodzinach i w całym Narodzie.
Tego potrzebuje dzisiaj Polska
najbardziej, byśmy poprzez nasze codzienne, prawdziwie chrześcijańskie życie,
stali się autentycznymi świadkami Króla Miłości i strażnikami Jego tronu w
naszych sercach, w naszych rodzinach i w naszym Narodzie. Jaka to wielka misja!
– być strażnikami Jego tronu w każdej polskiej duszy. To wielkie dzieło
intronizacji Chrystusa w Narodzie Polskim prowadzi Jasnogórska Królowa z pomocą
swoich wiernych dzieci. Pan Leon z Kartuz był jednym z tych wiernych synów
Czarnej Madonny, prawdziwych świadków miłości Bożej i cichych budowniczych
Królestwa Chrystusowego. Dawał świadectwo żywej wiary, wrażliwości na
cierpienia bliźnich, chorych dzieci, oraz piękny przykład pielęgnowania
chrześcijańskich i narodowych tradycji w polskim domu. Pamiętam, że pani
Kornelia podczas naszego ostatniego spotkania w Oborach, pokazała mi zdjęcie
płaskorzeźby wykonanej przez wujka Leona, której tematem była modlitwa rodziny
przed posiłkiem.
Na figurze Czarnej Madonny
wykonanej przez p. Piotrowskiego widzimy, że Maryja w prawej dłoni trzyma
jabłko. Natomiast Dzieciątko Jezus prawą dłoń unosi w geście błogosławieństwa,
a w lewej trzyma owoc granatu (czy też szyszki pinii lub winnego grona),
Zatrzymajmy się przez chwilę nad ich teologiczną wymową.
Chrystus jest nowym Adamem,
Maryja zaś Niepokalanie Poczęta z koroną na głowie - nową Ewą trzymającą w ręce
owoc życia (jabłko), w przeciwieństwie do jabłka Ewy - owocu śmierci.
Już w V wieku nazywa się
Chrystusa "Owocem Niepokalanie Poczętej i Jabłkiem z drzewa
krzyżowego". Jest On tym potomkiem niewiasty, który na drzewie krzyża
zdeptał głowę szatana, stając się nowym Adamem. Jak bowiem Adam był ojcem
upadłej ludzkości, tak Chrystus jest ojcem odkupionej ludzkości. Maryja zaś,
Jego matka, jest nową Ewą -"Śmierć przez Ewę, a życie przez Maryję".
Scena podania jabłka przez Ewę
Nowego Testamentu - Maryję, jest przeciwieństwem sceny z raju, gdzie biblijna
Ewa dała jabłko grzechu Adamowi. Nowe życie łaski, jakie daje nowy Adam, jest
konsekwencją wynikającą z przyjęcia owocu symbolizującego "posłuszeństwo
aż do śmierci i to śmierci krzyżowej" (Flp 2, 8). Chrystus zwycięzca zła
ma moc zdeptania i zniszczenia wszystkiego co złe i grzeszne.
„Przybity do krzyża, wisząc jak
jabłko na drzewie, Chrystus wydawał miły zapach odkupienia świata. Usunął
przykry odór grzechu, a wylał życiodajny olejek /.../ Ale jabłko nie tylko
wydziela życiodajną miłą woń, lecz jest także słodkim pokarmem. Tym słodkim
pokarmem jest więc Chrystus.”
W języku greckim i łacińskim
"owoc drzewa" dotyczy nie tylko jabłka, ale także innych owoców,
między innymi gruszki czy owocu granatu. Na prawej dłoni Maryi leży jabłko.
Możemy wyobrazić sobie, że Maryja, Nowa Ewa, podaje jabłko Chrystusowi, nowemu
Adamowi. Chrystus przyjmuje owoc z dłoni swej Matki, bo jest posłuszny woli
Ojca (por. Flp 2, 8). Przypomina o tym owoc granatu w Jego lewej dłoni.
Warto wspomnieć, że z okresu
średniowiecza pochodzą również przedstawienia, w których wyobrażano sobie
Madonnę jako winną latorośl, na której "wyrósł" Chrystus jako winne
grono. Dzieciątko przyjmuje owoc winnego grona - symbol przyszłej ofiary
Chrystusa. Maryja - nowa Ewa, pochodząca genealogicznie z pnia Jessego, jak
winna latorośl, podaje Chrystusowi - nowemu Adamowi owoc. Winny owoc -
Chrystus, zrodzony z winnej latorośli - Maryi, by stać się źródłem łaski w
Eucharystii zgodził się wpierw - jak mówi św. Jan Damasceński - na
"wytłoczenie w tłoczni" .
Moment przejęcia przez Chrystusa
owocu winnego jest symbolem wyrażającym jego akceptację stania się nowym Adamem
i jest zgodą na krwawą ofiarę na krzyżu dla zbawienia świata.
Umieszczając obok siebie jabłko i
winne grono, artysta powiązał dwa wydarzenia z historii świętej: grzech
pierworodny (symbolizowany przez jabłko) i Odkupienie dokonane przez Chrystusa
na krzyżu (oznaczone przez winne grono).
W biblijnym opisie z Księgi
Rodzaju nie podano, jaki owoc zakazany zjedli Adam i Ewa. Wiemy tylko, że był
to owoc wiadomości dobrego i złego. Jabłko przypomina o dramacie utraty
miłości, łaski Bożej i nadziei przez pierwszych rodziców.
Winne grono odsyła do trzech
najważniejszych prawd wiary: Wcielenia, Ofiary Krzyżowej i Eucharystii.
Na figurze Maryja swoją lewą ręką
zdaje się podtrzymywać, czy też osłaniać tę dłoń Dzieciątka, w której trzyma
ono winne grono. Biorąc pod uwagę znaczenie tego owocu, jako symbolu
Odkupienia, opisany wyżej gest Maryi interpretować można jako podkreślenie roli
Syna-Odkupiciela. Natomiast podtrzymywanie dłoni Dzieciątka z owocem, jako
współuczestnictwa Maryi w dziele Odkupienia.
Wielkie dzieła sztuki mają to do
siebie, że często kryją w sobie wiele myśli również teologicznych. Tak jest i z
naszą figurą. Kiedy przyjmiemy, że Dzieciątko trzyma w ręku owoc drzewa
granatu, to w symbolice chrześcijańskiej jabłko granatu wyobraża Kościół
Święty. Składa się bowiem ten owoc granatu z niezliczonej liczby ziaren, ściśle
ze sobą zespolonych. Podobnie jak wszyscy wierni Kościoła stanowią jeden,
święty, powszechny i apostolski Kościół.
Pan Jezus trzyma ten owoc w swej
dłoni, bo to przecież On założył Kościół. Jest to Jego Kościół. Jest Jego
największą troską by był on jeden i niepodzielny, nie uległ rozbiciu,
rozdrobnieniu.
Na twarzy małego Jezusa maluje
się jakby dziecięce zatroskanie. Wzrok wybiega gdzieś daleko w nieokreśloną
przyszłość.
To samo zauważymy na twarzy Matki
Bożej. Pełne troski zamyślenie, jakby zastanawiała się, co się stanie z tym
wielkim dziełem Jej Syna. Czy nie upadnie na ziemię ludzkich namiętności i
pychy, złych ambicji i nie rozbije się?
Maryja swoją lewą dłonią osłania
ten owoc granatu, by nie wysunął się Jezusowi z ręki. Jawi się nam jako Matka
Jedności Kościoła.
Figura wykonana p. Leona
Piotrowskiego wpisuje się w ciąg historycznych związków łączących Montserrat z
Jasną Górą. Warto przypomnieć, że w 1939 roku hiszpański polityk Carles Pi i
Sunyer napisał poemat pt. „Rozmowa Czarnych Madonn, polskiej i katalońskiej”.
Autor poematu, to były burmistrz
Barcelony, minister pracy w rządzie Martineza Barrio i minister kultury w
rządzie katalońskim w latach 1937–1939. Wiersz napisał jesienią 1939 r., kiedy
po wojnie domowej w Hiszpanii znalazł się na uchodźstwie w Londynie. Tam
spotkał polskich uchodźców i razem z nimi śledził tragiczne wydarzenia kampanii
wrześniowej w Polsce. Podwójna inwazja na Polskę – nazistów 1 września i
sowietów 17 września – a także własne doświadczenia katalońskiego polityka
stały się pretekstem, by w poemacie zawrzeć dialog dwóch Czarnych Madonn, które
nie dość, że są podobne do siebie, to mówią też o podobieństwie losów, jakie
jednoczą nasze dwa narody – Katalończyków i Polaków.
Łączą je zarówno miejsca (obie
znajdują się w sanktuariach, które powstały na wzniesieniach, przy czym góra
Montserrat z powodu białych skał kojarzona jest z Jasną Górą). Łączy to, że
obie są patronkami swoich narodów. Podobne są też cuda, jakie miały się dokonać
za ich wstawiennictwem. Figurka Czarnej Madonny z Montserrat oparła się bowiem
Maurom, tak jak nasza Madonna – Szwedom.
O czym w 1939 r. rozmawiały ze
sobą dwie patronki zniewolonych wojną krajów? Autor Pi i Sunyer imponuje
znajomością historii i kultury polskiej. Czyni aluzje do walk o niepodległość w
przeszłości przeciwko tym, „którzy dzisiaj łupami się dzielą, na trupie Polski
żerując bezkarnie”. Wskazuje na częste migracje Polaków z powodów politycznych,
walki na wielu frontach w imię obcych celów (odnosząc się do udziału Polaków w
wojnach swoich okupantów), nawiązuje do „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza.
Poemat rozpoczyna się wezwaniem
Czarnulki (w tak pieszczotliwy sposób Katalończycy nazywają swoją świętą
patronkę) do Matki Boskiej Częstochowskiej. Ta sama żałoba i ból jednoczą obie
Madonny, patronki swoich narodów: „Wszak dwie my siostry jesteśmy w żałobie,
jednym złączone nieludzkim cierpieniem”.
Madonny prowadzą rozmowę ponad
spalonymi ziemiami, ponad zniszczeniem spowodowanym wojną, śmiercią i dramatem
wygnania: przeżyciem tego samego horroru roku 1939. Ich czarne twarze w sposób
symboliczny mają wyrażać cierpienie, niesprawiedliwość i prześladowanie ich
narodów, co uwidocznia się w słowach Matki Boskiej Częstochowskiej: „Jam jak Ty
smagła, a na szczep mój spadły nienawiść, zazdrość i deszcz upokorzeń. Być może
ludy bez końca nękane, co walczą twardo na wieków przestrzeni z losem, przed
którym wzbraniają się ugiąć, z przekory czarne kochają Madonny?”.
Z kolei Madonna z Montserrat
głosi, że one obie są strażniczkami Europy: „My dwie na straży, jako warty
czujne na krańcach ziemi przez wieki stworzonej, ja na Zachodzie, Ty gdzie
zorze wstają”.
Carles Pi i Sunyer porównuje
inwazję nazistów na Polskę i frankistowską na Katalonię, wskazując na utratę
wolności, przemoc i masową emigrację, jako konsekwencję działania
totalitaryzmów na obu ziemiach. Madonny prowadzą swą rozmowę ponad spalonymi
ziemiami, ponad zniszczeniem spowodowanym wojną, śmiercią i dramatem wygnania:
przeżyciem tego samego horroru.
Jednocześnie obrona wiary katolickiej
ukazuje się jako działanie mające na celu obronę własnej tożsamości: własnej i
europejskiej. Patronki Katalonii i Polski są przedstawiane jako strażniczki
Europy. „My dwie na straży – czytamy – jako warty czujne na krańcach ziemi
przez wieki stworzonej: ja na Zachodzie, Ty gdzie zorze wstają”.
6 września 2009 roku podczas Mszy
św. w intencji ofiar II wojny światowej w sanktuarium Montserrat niedaleko
Barcelony kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej została ofiarowana
benedyktynom. Było to symboliczne
spotkanie dwóch Czarnych Madonn. Była to swoista kontynuacja owego dialogu
sprzed siedemdziesięciu lat. Podczas Eucharystii obraz został postawiony obok
figurki przedstawiającej Maryję. Z kolei na Jasnej Górze jest już kopia figurki
z Montserrat – przywieźli ją ze sobą katalońscy pielgrzymi. Stoi ona w
zakrystii cudownej kaplicy sanktuarium.
Pan Leon wykonując swoją kopię
Czarnej Madonny, najprawdopodobniej nie słyszał o tych niezwykłych związkach
łączących Jasną Górę z Montserrat. Wydaje się, że figura wykonana przez
rzeźbiarza z Kartuz stanowi jakiś kolejny znak Boży, potwierdzający ten
niezwykły związek i tę wspólną misję wyznaczoną przez Czarną Madonnę naszym
narodom i całej wspólnocie Kościoła na starym kontynencie.
Myślę, że w świetle obecnej
dechrystianizacji Hiszpanii i całej Europy Zachodniej, w świetle odrywania się
starego kontynentu od chrześcijańskich korzeni, od zasad chrześcijańskiej wiary
i moralności, jest to znak bardzo wymowny.
Sługa Boży Jan Paweł II
w Adhortacji Apostolskiej Ecclesia in Europa naucza:
„Wielu współczesnych Europejczyków sądzi, że wie, co to jest
chrześcijaństwo, ale w rzeczywistości go nie zna. Często nawet podstawy
i najbardziej zasadnicze pojęcia chrześcijaństwa nie są już znane. Wielu
ochrzczonych żyje tak, jakby Chrystus nie istniał; powtarza się gesty
i znaki związane z wiarą, zwłaszcza w praktykach religijnych,
ale nie odpowiada im rzeczywista akceptacja treści wiary i przylgnięcie do
Osoby Jezusa. (…)
Czy Syn Człowieczy, gdy przyjdzie, znajdzie wiarę na ziemi? (Łk 18,8).
Czy znajdzie ją na ziemiach naszej Europy o dawnej tradycji
chrześcijańskiej? Jest to pytanie otwarte, które jasno wskazuje na głębię
i dramatyzm jednego z najpoważniejszych wyzwań, które nasze Kościoły
muszą podjąć. Można powiedzieć, że wyzwanie to polega często nie tyle na tym,
by ochrzcić nowo nawróconych, ile na tym, by doprowadzić ochrzczonych do
nawrócenia do Chrystusa i do Jego Ewangelii…”.
Te słowa następcy św. Piotra
skłaniają nas do poważnego pytania o naszą chrześcijańską tożsamość,
o naszą wierność zobowiązaniom podjętym na chrzcie świętym.
Pytanie jest tym bardziej ważne
i aktualne, że trwa trudny proces budowy zjednoczonej Europy dla której
prawdziwym fundamentem i duszą było zawsze chrześcijaństwo. Niestety,
obserwujemy z niepokojem, patrząc choćby na to co dzieje się w Hiszpanii, że
dzisiejsi architekci unijni zdają się tego nie dostrzegać i chcą budować bez
Chrystusa, a nawet przeciw Chrystusowi. To są symptomy poważnej choroby ducha.
Coraz wyraźniej widać, że Europa
pilnie potrzebuje nowej ewangelizacji ochrzczonych. Tak, Europa potrzebuje
nawrócenia, bardziej niż kiedykolwiek! Europa potrzebuje świadectwa ludzi
wierzących i mocy płynącej z krzyża.
Należy podkreślić, że w dziele
obrony wiary, budowania Kościoła, rozszerzania Królestwa Chrystusowego,
szczególną i niezastąpioną rolę odgrywają ludzie chorzy, tacy jak p. Leon,
którzy wielkodusznie, z wiarą i miłością, łączą swoje ludzkie cierpienia ze
zbawczą męką Chrystusa. Są oni najważniejszymi współpracownikami Chrystusa w
dziele odkupienia, są prawdziwym skarbem Maryi Bolesnej, źrenicą Jej oczu,
radością Jej Serca.
Jesteście największym skarbem
Kościoła! –
mówił do chorych Jan Paweł II.
Papież w swoim nauczaniu wielokrotnie podkreślał godność ludzi chorych,
już na początku swojego pontyfikatu zwrócił się do nich z prośbą, aby go
wspierali, ofiarując Bogu swoje cierpienia jako gwarancję skuteczności Jego
posługi Kościołowi i ludzkości. Podkreślał również ogromną wartość świadectwa
ludzi chorych:
Waszym bólem możecie umocnić
chwiejnych, wezwać do poprawy upadających, napełnić spokojem i ufnością tych,
którzy wątpią i są przerażeni. Wasze cierpienia jeśli całkowicie przyjęte i
połączone z cierpieniami Ukrzyżowanego, mogą stać się wyjątkową mocą w walce o
zwycięstwo dobra nad mocami zła, które na różne sposoby zagrażają współczesnemu
człowiekowi.
Nawiązując do figury Czarnej
Madonny wyrzeźbionej przez wujka Leona, można powiedzieć, że chorzy i cierpiący
są jak owoc w ręku Boskiego Dzieciątka, podany Mu przez Maryję i chroniony Jej
delikatną macierzyńską dłonią przed upadkiem, owoc zbawienny i życiodajny dla
Kościoła i świata. Owoc ten nie może się zmarnować, nie może utracić niczego ze
swojej nadprzyrodzonej wartości. Niech więc czas choroby i cierpienia będzie
dla nas „sposobnością do składania świadectwa” miłości wobec Chrystusa i ludzi.
Może właśnie dlatego ta piękna kopia Czarnej Madonny z Montserrat trafiła do
Matki Bolesnej na Oborskiej Kalwarii i do Wspólnoty PIETA, tzn. Wspólnoty
Miłości Matki Bolesnej w służbie chorym i cierpiącym. Drodzy chorzy
przyjaciele, drodzy członkowie PIETY, bracia i siostry, jak wspaniała jest wasza misja! Jak bardzo potrzebni jesteście
Matce Bożej Bolesnej! Jak bardzo liczy na was Kościół i miłuje Chrystus Pan,
Boski Odkupiciel, Niebieski Lekarz naszych dusz i ciał.
On swoją łagodną dłonią Dobrego
Pasterza prowadzi nas w nocy cierpienia, rozprasza ciemności grzechu i śmierci,
i umacnia nadzieją wielkanocnego poranka: „A dla was, czczących moje imię,
wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach” (Ml 3,20).
Amen.
o. Piotr Męczyński O. Carm.
Podczas Adoracji Najświętszego Sakramentu
Słowo proroctwa: „Umiłowani chorzy i cierpiący! Jesteście skarbem Mojego
Serca i Kościoła. To wy jesteście filarem, na którym może oprzeć się każda
ludzka słabość. Nie jesteście słabi, nigdy nie upadniecie dopóki opieracie się
na Moim krzyżu. Jesteście Moją dumą, bo wspieracie Moje dzieło zbawienia. Na
waszym cierpieniu buduję - w waszych sercach, rodzinach i na świecie - dom
Boży. To wy jesteście Moim światłem, które nieustannie płonie miłością z
krzyża, miłością, która wszystko łączy i jednoczy w Bogu. Przyjąć krzyż – to
zysk, odrzucić – strata, i wy o tym świadczycie. Jesteście świadkami jego
zbawiennej mocy, bo wydajecie wielkie owoce dla siebie i całego Kościoła. A
Moja moc, miłość i miłosierdzie najobficiej objawia i rozlewa się w waszej
słabości”..
|