09.02.2014
Wy jesteście światłem świata (Mt 5, 14)

Papież Franciszek w Orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego napisał: "Na mocy chrztu i bierzmowania jesteśmy powołani do tego, byśmy się upodabniali do Chrystusa, Miłosiernego Samarytanina dla wszystkich cierpiących. «Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci» (1 J 3, 16)". Przykładem może być dla nas bł. Ojciec Hilary Paweł Januszewski, karmelita z Krakowa.

„Kiedy z czułością zbliżamy się do tych, którzy potrzebują opieki, wnosimy nadzieję i uśmiech Boga – pisze papież Franciszek.

Kiedy wielkoduszne oddanie innym staje się stylem naszego działania, robimy miejsce dla Serca Chrystusa i zostajemy przez nie ogrzani, a tym samym przyczyniamy się do nadejścia królestwa Bożego”.

Drodzy Moi! Przykładem może być dla nas bł. Ojciec Hilary Paweł Januszewski, karmelita z Krakowa.

Gdy wybuchła wojna sprawował urząd przeora krakowskiego konwentu. Zdecydował by zakonnicy ścieśnili się w swoich pokojach i klasztor stał się domem otwartym dla rodaków wysiedlonych z poznańskiego. Usłyszał słowa Pana: „Dziel swój chleb z głodnym, wprowadź w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziej i nie odwróć się od współziomków”.

Był dla wszystkich jak prawdziwy ojciec. Regularnie co tydzień udawał się do sierocińca na krakowskim Zwierzyńcu, gdzie nauczał dzieci katechizmu, spowiadał je i sprawował dla nich Eucharystię.

Takim prawdziwym ojcem był także dla swoich współbraci w Karmelu. Szczególnie uwidoczniło się to 4 grudnia 1940 roku, gdy żołnierze niemieccy przyszli aresztować zakonników za to, że pomimo zakazu w kościele śpiewana była pieśń „Serdeczna Matko”. O. Hilary nie został wówczas aresztowany, ponieważ w tym czasie przebywał poza klasztorem. Po powrocie od razu czynił starania by uwolnić współbraci. Mimo ostrzeżeń udał się na Gestapo, twierdząc, że to on jest przeorem klasztoru i to on odpowiada za wszystkich. W wyniku jego starań uwolniono o. Jana Konobę, który był chory i słaby. A stało się to po tym jak O. Hilary powiedział do gestapowców: „Weźcie mnie, a jego wypuśćcie”. To był akt niezwykłej odwagi i prawdziwej miłości, która życie oddaje za brata. Wzorem i Źródłem tej miłości był mu Chrystus, któremu pozostał wierny do końca. O. Jan powrócił do klasztoru na Karmelickiej, a o. Hilary pozostał w więzieniu. Tam przy ul. Montelupich rozpoczęła się osobista droga krzyżowa o. Januszewskiego.

Wiosną 1941 roku został przewieziony do Konzentrationslager Sachsenhausen, a stamtąd do obozu koncentracyjnego w Dachau, położonego około 15 km od Monachium. Skierowano go do bloku 28, gdzie uwięzionych było innych stu polskich duchownych. Tutaj odnalazł swoich współbraci, za którymi, w grudniu 1940 roku, wstawiał się na Gestapo w Krakowie. O. Hilary był ceniony przez współwięźniów za dobroć, uczynność i poświęcenie. Nikomu nie odmówił pomocy i czynił to z wielką skromnością i prostotą. Potrafił podzielić się z głodnym współwięźniem ostatnim kawałeczkiem chleba. Nigdy nie narzekał. Posiadał cnotę wiary w Opatrzność i lepsze jutro oraz pewność, że nic nie dzieje się bez woli Bożej. Ta cnota sprawiała, że otaczało go wiele osób potrzebujących pocieszenia i wsparcia, które im dawał, podnosząc na duchu i świadomie szerząc optymizm, szczególnie w chwilach beznadziejnej rozpaczy. Do swoich zakonnych współbraci powtarzał: „Pamiętajcie, wy musicie przeżyć, aby dalej pracować w Winnicy Pana”. Dzięki moralnemu wsparciu O. Hilarego wielu więźniów przeżyło ten okrutny czas upodlenia człowieka i jego godności. Zawsze opanowany, cieszył się wielkim szacunkiem wśród współwięźniów, dla których był również przykładem życia modlitewnego. Każdego wieczoru po obozowym apelu karmelici spotykali się razem na chwilę wspólnej modlitwy, polecając się opiece Maryi słowami hymnu „Salve Regina”. Musieli być bardzo ostrożni, ponieważ takie spotkania były zabronione i można było za nie zostać ciężko ukaranym. Ta chwila modlitwy oraz celebrowana w ukryciu Eucharystia dla nich wszystkich były siłą, która dodawała otuchy i broniła przed załamaniem. Jeden z holenderskich karmelitów mieszkających w tym samym baraku nr 28, wspomina: „Często, gdzieś w polu lub w baraku, polscy księża i współbracia celebrowali Mszę św. Dwóch lub trzech z nich czuwało, a wyglądało to tak, jakby wszyscy zajęci byli swoją pracą, a tylko jeden z nich pochylał się nad chlebem i winem, wymawiając słowa konsekracji. Nie było świec, nic nie mogło rzucać najmniejszego cienia podejrzenia, kielich to szklanka lub kubek, lecz Pan był obecny tak jak by to był piękny kościół czy też najpiękniejsza katedra”.

Na początku 1945 roku wszyscy więźniowie z ogromną nadzieją oczekiwali na wyzwolenie obozu. Dochodziły już bowiem do nich wieści, że front aliantów posuwa się szybko naprzód niosąc upragnioną wolność. Zdawało się, że ocalenie jest już bliskie. Nadzieje jednak zostały rozwiane przez epidemię tyfusu, która szybko rozprzestrzeniła się w obozie. Baraki zarażonych więźniów zostały odgrodzone drutem kolczastym, a uzbrojeni strażnicy pilnowali, by nikt się do nich nie zbliżył. Kapłani więzieni w blokach sąsiadujących z blokami zakażonymi każdego dnia patrzyli na wywożonych do krematorium zmarłych, których z każdym dniem przybywało. Świadomi swej bezsilności w niesieniu pomocy materialnej, myśleli i pragnęli udzielić im przede wszystkim pomocy duchowej. „Żeby tak móc dostać się do tych umierających i udzielić im rozgrzeszenia i Wiatyku” – myślał niejeden z nich. Lecz czyż nie było to szaleństwo?! Przecież każdemu, kto wchodził do tego bloku, wychodzić już nigdy nie było wolno. A wszyscy systematycznie po kilkunastu zaledwie dniach zarażali się tyfusem i umierali. Pójść do odizolowanych baraków to narazić się na niechybną śmierć. Decyzja o zgłoszeniu się do pracy i pomocy chorym w blokach zarażonych nie była więc łatwa. Mimo to zgłosiło się trzydziestu dwóch kapłanów, którzy w poczuciu odpowiedzialności za bliźniego zdecydowali się podjąć tę posługę. Również o. Hilary Januszewski kierowany gorliwością kapłańską dobrowolnie dołączył do tej grupy. Współbracia odradzali mu to, prosząc, by odstąpił od swojej decyzji, ponieważ potrzebny jest polskiej prowincji, którą trzeba będzie po wojnie odbudować. O. Januszewski tłumaczył im jednak, że jest świadom podjętej decyzji i wie, że wymaga ona ofiary życia, ale tam jest potrzebny. Idąc dobrowolnie z posługą kapłańską do tych, którzy umierali w opuszczeniu powtarzał: „Jestem im bardziej potrzebny niż w Krakowie”. O. Hilary usłyszał w swoim kapłańskim sercu słowa Pana: „jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i na­karmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach”. Poszedł w sam środek obozowej nocy, tam gdzie największa panowała ciemność, tam, gdzie wołał go Chrystus. Poszedł ze światłem wiary. „Jego mocne serce zaufało Panu”. Rozgrzeszał konających, karmił ich dusze cząstką konsekrowanej Hostii, budził nadzieję - mówił o Domu Ojca, w którym Chrystus przygotował dla nich wieczne mieszkanie.

Z miłości ofiarował swoje życie Bogu i cierpiącym braciom, dając świadectwo prawdzie Chrystusowej Ewangelii, że nikt nie ma większej miłości, od tej, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Stał się wiernym świadkiem tej Miłości, która z krzyża pochyliła się nad grzesznym człowiekiem, aby objąć go swoimi ramionami, opatrzyć jego rany i otworzyć mu bramy Nieba.

Drodzy Moi! Takiej postawy uczymy się tutaj, w szkole Matki Bożej Bolesnej. Ona, stojąca wiernie pod krzyżem, ciągle wskazuje nam przebite Serce Jezusa, niewyczerpane źródło miłości i miłosierdzia.

Papież Franciszek w swoim orędziu do chorych pięknie napisał: „Ten, kto stoi pod krzyżem z Maryją, uczy się kochać jak Jezus. Krzyż «daje pewność wiernej miłości Boga do nas. Miłości tak wielkiej, że wchodzi w nasz grzech i go przebacza, wchodzi w nasze cierpienie i daje nam siłę, aby je znosić, wchodzi także w śmierć, aby ją zwyciężyć i nas zbawić. (...) Krzyż Chrystusa zachęca także, abyśmy dali się zarazić tą miłością, uczy nas zatem patrzeć na bliźniego zawsze z miłosierdziem i miłością, zwłaszcza na tych, którzy cierpią, którzy potrzebują pomocy».

Drodzy bracia i siostry!

Pamiętajmy o tym podejmując naszą codzienną posługę miłości wobec chorych i ubogich, wobec samotnych i zranionych poczuciem odrzucenia, wobec przygniecionych swoimi słabościami i zniewolonych nałogami. Ofiarujmy im ciepło czułej miłości Pana i światło nadziei Jego miłosierdzia.  

Niedawno biskupi Polscy napisali:

„Naszą misją w świecie jest promieniowanie tym Światłem, którym jest Osoba Jezusa Chrystusa. Przypomina nam o tym płonąca świeca. Dzieląc się płomieniem zapalonej świecy z innymi, niczego nie tracimy. „Podzielone” światło jest w stanie rozproszyć ciemności i wypełnić całe pomieszczenie nowym blaskiem bijącym już nie tylko od jednej, ale od wielu świec. Podobnie jest z miłością. Dawanie siebie drugiemu sprawia, że nic tak naprawdę nie tracimy, ale stajemy się coraz bogatsi i coraz bardziej rozumiemy siebie. Jesteśmy bowiem stworzeni z miłości i realizujemy się  w bezinteresownym darze z samego siebie. Dokonuje się to w zupełnie zwyczajnych i prostych sytuacjach życiowych, kiedy potrafimy ze względu na Chrystusa podzielić się z innymi swoim czasem i chlebem, życzliwością i zainteresowaniem, miłosierdziem i przebaczeniem”.

Pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy wezwani, aby przyjąć i przekazywać innym światło Chrystusa Zmartwychwstałego, światło wiary, która działa przez miłość. „Wy jesteście światłem świata” – mówi Jezus do każdego z nas.

Kończąc nasze dzisiejsze rozważanie z ufnością wznieśmy nasze oczy na Pietę jaśniejącą w ołtarzowym tronie. Spójrzmy sercem w pełne miłości oblicze Matki pochylonej nad Synem i nad każdym z nas. Ona jako pierwsza wiernie podążała śladami swego cierpiącego Syna, z całkowitym oddaniem towarzyszyła Mu w drodze „przez krzyż do chwały”. „Ona wie, jak idzie się tą drogą, i dlatego jest Matką wszystkich chorych i cierpiących. Możemy ufnie uciekać się do Niej z synowskim oddaniem, pewni, że weźmie nas w opiekę, wesprze i nie opuści. [Ona] stoi przy naszych krzyżach i towarzyszy nam w drodze do zmartwychwstania i pełnego życia” (papież Franciszek).

Ona jest cudowną lampą niosąca całej ludzkości „światło życia”, którym jest Jej Syn, Jezus Chrystus. Gdzie Ona przychodzi, tam „wschodzi światło w ciemnościach”. Zbliżmy się do Niej, a zajaśnieje nam Chrystus.

On jest „światłością świata”, On jest pełnym mocy Synem Bożym, jedynym Odkupicielem człowieka. On przez Krew przelaną na krzyżu i swoje chwalebne zmartwychwstanie uwolnił nas spod panowania księcia ciemności, rozerwał kajdany grzechu i wyprowadził z nocy śmierci ku światłu życia wiecznego. On jest Życiem i Zmartwychwstaniem naszym.

On jest z nami w tabernakulum ołtarza jako „krzew płonący” dniem i nocą ogniem Bożej Miłości.

Jemu wszelka cześć i chwała na wieki wieków. Amen.

                o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio