30.04.2018
Godność i piękno powołania pielęgniarki katolickiej według Bł. Hanny Chrzanowskiej


Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry!

Papież Franciszek w swojej ostatniej adhortacji apostolskiej Gaudete et Exultate – „O powołaniu do świętości w świecie współczesnym” – podkreśla:

„Wszyscy jesteśmy powołani, by być świętymi, żyjąc z miłością i dając swe świadectwo w codziennych zajęciach, tam, gdzie każdy się znajduje”.

Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam, że źródłem i fundamentem tej świętości jest nasze zjednoczenie z Chrystusem zapoczątkowane na chrzcie świętym; nasze trwanie w Chrystusie, jak latorośl w winnym krzewie. To trwanie w Chrystusie Zmartwychwstałym zapoczątkowane na chrzcie mamy rozwijać i umacniać każdego dnia – żyjąc Jego Ewangelią i miłując się wzajemnie tak jak nam nakazał.

Dlatego stale ważne jest napomnienie św. Jana Ewangelisty, które słyszymy dzisiaj w liturgii:

„Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3,18).

Przypomina nam o tym nowa polska błogosławiona – Hanna Chrzanowska, pielęgniarka z Krakowa, wyniesiona 28 kwietnia br. do chwały ołtarzy podczas uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej w sanktuarium Miłosierdzia Bożego na krakowskich Łagiewnikach.

Dziś mówimy o niej „prekursorka pielęgniarstwa domowego i ruchu hospicyjnego w Polsce”.

„Sam Chrystus przez swoją działalność wśród chorych wskazuje mi drogę postępowania” – pisała.

Kiedy rok przed śmiercią wygłaszała referat na temat zaangażowania na rzecz osób, które obłożnie chore, częstokroć w opuszczeniu i samotności, przebywały w swych domach, wyznała: „U podstaw koncepcji naszej pracy od samego początku leżał motyw religijny. Pomoc w niesieniu krzyża chorym, a w nich Chrystusowi". W cierpiącym człowieku dostrzegała rysy cierpiącego Chrystusa, a równocześnie pielęgniarską służbę temu człowiekowi pojmowała jako osobistą odpowiedź na Boże powołanie.

Często zjawiała się w mieszkaniach, o których wszyscy zapomnieli. A tam, zamiast potłuczonych butelek, brudnych szmat czy pcheł widziała po prostu cierpiącego człowieka. Wiecznie uśmiechnięta, w białym wykrochmalonym uniformie. Mawiała, że z zawodu jest „posługaczką i pośredniczką od wszystkiego”.

„Moja praca to nie tylko mój zawód, ale – powołanie. Powołanie to zrozumiem, jeśli przeniknę i przyswoję sobie słowa Chrystusa: nie przyszedłem, aby mnie służono, ale abym służył”.

Świadkowie zeznają, że Hanna przyjmowała postawę matki w stosunku do chorych oraz swoich współpracowników, którzy bardzo często nazywali ją „naszą matką”. Była szczególnie wspaniałomyślna w leczeniu i opiece nad ciężko chorymi. Odwiedzała ich i troszczyła się o ich potrzeby.

Czyniła to z prostotą i serdecznością traktując chorego jako najwyższe dobro, jak swojego brata czy siostrę. Często rozdawała lekarstwa kupione za własne pieniądze.

Nie zwracała uwagi na zmęczenie czy na swoje zdrowie. Hojnie ofiarowała innym własny czas, swoją inteligencję, kulturę, współpracując aktywnie z wszystkimi, którzy troszczyli się o to, aby ulżyć chorym lub polepszyć ich warunki życia. Potrafiła sprzedać własną biżuterię, aby kupić lekarstwa dla potrzebujących. Gorliwie interweniowała, by pomóc bliźniemu, nie czekając na podziękowania czy uznanie.

Jedna ze świadków opowiada, że pewnego dnia Hanna dowiedziała się o ciężkiej sytuacji dwóch starszych pań, potrzebujących natychmiastowej pomocy. Kobiety żyły w złych warunkach higienicznych, w brudzie, narażone na chłód i głód. Zaraz więc nasza Błogosławiona wzięła sanki i poszła pukać do drzwi różnych klasztorów, prosząc o trochę węgla, aby rozpalić w ich piecu. «Kiedy piec się rozgrzał – tak kontynuuje świadek w swoim zeznaniu – nalałyśmy wody do miski, zagrzałyśmy ją na piecu i umyłyśmy staruszki. Następnie uprałyśmy trochę bielizny. Służebnica Boża nie wstydziła się żadnej posługi w stosunku do chorych, zakasywała rękawy i pracowała razem ze mną. Była to dla mnie najlepsza szkoła służby chorym».

Wpatrując się w postać Hanny, pochylonej nad chorymi, również i my uczmy się pochylać nad ubogimi, troszczyć się o tych, którzy potrzebują pocieszenia, wsparcia, zachęty, pomocy.

Drodzy w Sercu Jezusa, bracia i siostry!

W naszej codziennej posłudze i towarzyszeniu osobom chorym i cierpiącym nie możemy nigdy utracić i zagubić tego co najważniejsze – współczującego i miłosiernego serca.

Gdy Papież Franciszek przybył z wizytą do szpitala dziecięcego w Krakowie – Prokocimiu powiedział:

„Ewangelia wielokrotnie ukazuje nam Pana Jezusa, który spotyka się z chorymi, przyjmuje ich, a także chętnie wychodzi, by ich znaleźć. Zawsze ich dostrzega, patrzy na nich, tak jak matka patrzy na syna, który jest chory, i odczuwa budzące się w niej współczucie.

Jakże bardzo chciałbym, abyśmy jako chrześcijanie byli zdolni do stawania u boku chorych tak, jak Jezus, z milczeniem, przytuleniem, z modlitwą”.

„Współczucie to poniekąd dusza medycyny” – stwierdził Papież podczas spotkania z lekarzami w Rzymie. Ojciec święty wskazał, że „tożsamość i zaangażowanie lekarza opiera się nie tylko na wiedzy i kompetencji technicznej, ale głównie na jego współczującym i miłosiernym podejściu do cierpiących na ciele i na duszy”.

„Współczucie, to cierpienie razem, jest właściwą odpowiedzią na ogromną wartość chorego. Jest odpowiedzią pełną szacunku, zrozumienia i czułości, ponieważ święta wartość życia osoby chorej nigdy nie zanika ani nie ulega zaćmieniu, ale jaśnieje większym blaskiem właśnie w jej cierpieniu i opuszczeniu. Słabość, ból i choroba są ciężką próbą dla wszystkich, także dla personelu medycznego; są wezwaniem do cierpliwości, do cierpienia razem. (…) Wchodzi tu w grę godność ludzkiego życia, godność lekarskiego powołania. I chociaż w medycynie z technicznego punktu widzenia konieczna jest aseptyka, wyjaławianie, to jednak w samej istocie powołania lekarskiego jałowość jest sprzeczna ze współczuciem. Aseptyka jest tylko koniecznym środkiem technicznym, ale nie może w niczym naruszać istoty tego współczującego serca” – powiedział papież Franciszek.

„Za przykładem Jezusa winniśmy pochylać się niczym "dobrzy samarytanie" nad człowiekiem cierpiącym. Trzeba umieć ze współczuciem patrzeć na cierpienie braci, nie "przechodzić obok", ale stawać się "bliźnim", zatrzymując się przy nich, służyć im i okazywać miłość przez konkretne gesty, troszcząc się o zdrowie całej ludzkiej osoby” – uczył św. Jan Paweł II.

Takiej właśnie ewangelicznej postawy wobec osób chorych uczyła swoim słowem i przykładem nasza Błogosławiona Pielęgniarka z Krakowa.

W napisanym przez nią „Rachunku sumienia pielęgniarki” znalazły się m. in. pytania:

„Jaki jest mój stosunek do chorego człowieka? Czy zdobywam się na stały, świadomy wysiłek, aby nie popaść w oschłość i rutynę?

Czy modlę się za chorych i wszystkich powierzonych mojej opiece?

Czy nie traktuję chorych jak numery, jak przypadki chorobowe, zapominając o osobowości każdego z nich? Czy pamiętam, że operacja dla mnie setna jest pierwszą dla chorego? Że każdy noworodek, którego spośród wielu zanoszę matce, jest jej największym ukochaniem?

Czy ze zdwojoną życzliwością pielęgnowałam nieprzytomnych, dzieci i starców?

Jaki był mój stosunek do umierających? Może nie było przy nich nikogo z rodziny – czy zrobiłam wszystko, aby ją zastąpić?

Jaki był mój stosunek do rodziny chorego? Czy starałam się ją rozumieć? Czy byłam cierpliwa nawet wtedy, kiedy mi się wydawała nudna i nachalna? A gdyby chore było moje dziecko, albo mój ojciec

Czy rozumiem, że do moich obowiązków należy dbanie o psychikę chorych? Czy starałam się znaleźć czas na rozmowę, czy miałam dosyć cierpliwości? Czy starałam się o rozrywkę dla chorego dziecka? Czy starałam się wśród chorych o atmosferę spokoju i pogody?”

Jak więc widzimy Błogosławiona Hanna Chrzanowska „miała integralną wizję człowieka chorego, to znaczy patrzyła na niego całościowo, holistycznie. Chory nie był dla niej przypadkiem, jednostką chorobową, ale człowiekiem. W podejściu do niego uwzględniała zarówno aspekt fizyczny, jak i stronę psychiczną czy sferę duchową. A nawet szerzej: to spojrzenie obejmowało również jego otoczenie i środowisko rodzinne. Ewangelicznego spojrzenia Służebnicy Bożej Hanny Chrzanowskiej na całość problemu cierpienia powinni uczyć się wszyscy, którzy służą człowiekowi choremu.

To jest pełne spojrzenie na człowieka we wszystkich wymiarach jego życia. Dla pielęgniarki czy lekarza tą pierwszą, najbliższa sferą zwłaszcza człowieka chorego jest jego ciało. Ale nie tylko ciało, bo w ślad za ciąłem zwraca baczną uwagę na psychikę chorego, na jego emocje. Lekarz wierzący, pielęgniarka wierząca odkrywa człowieka jako istotę duchową. Jako osobę stworzona przez Boga na Jego obraz i podobieństwo. Obdarzonego niezbywalną godnością. Ta prawda o człowieku, w którym jest obecny cierpiący Jezus Chrystus, który dźwiga razem z Chrystusem Jego Krzyż, determinuje rodzaj, charakter posługi wobec tak rozumianej osoby” (ks. Kazimierz Kubik).

Nasza Błogosławiona pragnęła „oprzeć opiekę nad chorymi o Kościół”. Było w niej coś z ducha nawróconego Szawła – o którym mówi nam dzisiejsze czytanie z Dziejów Apostolskich – który po przybyciu do Jerozolimy pragnął przyłączyć się do uczniów Chrystusa.

Dlatego w 1960 roku Chrzanowska rozpoczęła z pomocą księdza biskupa Karola Wojtyły tworzyć opiekę pielęgniarską przy parafiach.

Podkreślała, że „do chorego nie umytego i nie nakarmionego, Słowo Boże dociera z trudem lub nie dociera wcale”. „Często powtarzała, że trudno mówić choremu o sakramentach świętych, gdy dokuczają mu odleżyny i podstawowe potrzeby nawet w najmniejszym stopniu nie są zaspokojone. Była przekonana, że gdy ciało jest pielęgnowane, to i dusza z czasem otworzy się na Boże sprawy.” (Alina Rumun).

W jednym ze swoich referatów wspomina: „Był pod naszą opieką taki jeden starszy pan, filozofujący matematyk odwiedzany przez kapłanów często – nic z tych rzeczy – nie chciał sakramentów; myśmy go w dalszym ciągu pielęgnowały. Aż raz sam powiedział, że patrząc na naszą pracę widzi, że „co innego jest filozofia Kanta, a co innego filozofia Ewangelii”. W końcu na prośbę młodej pielęgnującej go zakonnicy nawrócił się i przyjął sakramenty”.

Dużą zasługą Hanny było wprowadzenie zwyczaju sprawowania Mszy świętych w domach chorych, o co bardzo walczyła u władz kościelnych, a co kiedyś bywało jedynie uprzywilejowaną rzadkością. Z czasem Msze stały się dużo bardziej dostępne dla chorych, szczególnie chronicznych, którzy nieraz całymi latami pozostawali w swoich łóżkach. W okresie Wielkiego Tygodnia osobiście zawiozła kardynała Wojtyłę do domów trzydziestu czterech chorych.

Dbała o to, by chorzy mieli opiekę medyczną, ale także by ich mieszkania były posprzątane, pościel wyprana, by mogli na jakiś czas opuścić cztery ściany, które dla wielu z nich były całym światem przez wiele lat. Stąd wyjazdy i rekolekcje dla chorych, wczasy, wyjścia do teatru, na koncert.

Hanna Chrzanowska mając na uwadze stronę duchową pacjentów, rozpoczęła także działalność formacyjną wśród pielęgniarek. Wygłaszała konferencje, organizowała rekolekcje, dni skupienia, aby pogłębić ich życie religijne. Organizowała również pielgrzymkę pielęgniarek na Jasną Górę. Napisała „Rachunek sumienia pielęgniarki”. Znalazło się w nim pytanie:

„Jak traktowałam sprawy religijne chorych? Czy o nie dbałam? Ale – czy nie byłam zbyt natarczywa, postępując według jakiegoś schematu? Czy zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. aby ciężko chory przyjął Sakramenty święte? Czy ochrzciłam niemowlęta zagrożone śmiercią? Jak wyglądała moja współpraca z kapelanem szpitalnym? Czy ułatwiałam mu pracę zapewniając, o ile możności spokój na sali chorych, udzielając wyjaśnień, dzieląc się spostrzeżeniami?”

Bł. Hanna sama pogłębiała swoją wiarę pod wpływem duchowości benedyktyńskiej, uczestnicząc w Opactwie Tynieckim pod Krakowem nie tylko w nabożeństwach i obrzędach, ale stając się oblatką tyniecką.

Odpoczywała wędrując po górach i tam podziwiając dzieła Stwórcy, modliła się, czytała Pismo Święte. Z zapisków, z jej korespondencji, dowiadujemy się, jak dyskretną była jej religijność. Na co dzień żyła Eucharystią i Ewangelią.

Trwała w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Pamiętała, że „kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim”. Dobrze zapamiętała słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”. Wyrazem tej troski o nieustanne i coraz głębsze zjednoczenie z Chrystusem był opracowany przez nią „Rachunek sumienia pielęgniarki”. Pisała w nim:

„Każdy uczynek miłosierdzia Chrystusa był samą świętością. Mimo to Chrystus uchodził od ludzi, aby się modlić. Czy idę w Jego ślady? Czy nie łudzę siebie mniemając, że się „modlę pracą”? Mam czas na tyle spraw poza nią! Czy naprawdę nie mogę znaleźć trochę czasu tylko dla Boga? Czy się modlę o siły, czy dziękuję Bogu za moje powołanie?

Czy nie zaniedbuję Mszy Świętej w niedzielę i święta, zasłaniając się zmęczeniem?

Czy staram się głębiej poznawać moją religię przez lekturę, rozmowę, uczęszczanie na konferencje religijne? Jeśli nie – to dlaczego? Przez zarozumiałość, lenistwo? Może nie chcę usłyszeć prawdy o sobie?

Czy pracuję nad wyrobieniem w sobie cech dobrej pielęgniarki i czy nie zniechęcam się w tej pracy?”

Pod koniec życia postępująca choroba nowotworowa osłabiała ją. Ale nawet wtedy, gdy była już przykuta do łóżka pamiętała o chorych i ubogich, przekazując im swój skromny dobytek.

Myślała do końca także o pielęgniarkach, którym starała się przekazać wzniosły ideał pielęgniarki katolickiej. Dlatego – licząc się poważnie z możliwością odejścia do wieczności – w liście do Metropolity Krakowskiego Kard. Karola Wojtyły pisała:

„Niech Ksiądz Kardynał powie im, że fakt mojego odejścia w niczym nie może umniejszyć ich zapału: że ja im tylko pomogłam, a teraz muszą się same trzymać naszej linii pielęgnowania ludzi w ich psychofizycznym całokształcie. Służenia prostą obsługą, umiejętną, mądrą, ale właśnie prostą. Niech się trzymają razem, niech stanowią jedno, niech się cieszą razem z miłosierdzia – jak mówi św. Paweł, ale niech też – jak on zaleca – płaczą z płaczącymi”.

Hanna Chrzanowska zmarła w opinii świętości w sobotę, 29 kwietnia 1973 roku, w wigilię niedzieli przewodniej, a dziś Niedzieli Miłosierdzia. Na jej pogrzebie ks. kard. Karol Wojtyła mówił: 

„Dziękujemy Ci, Pani Hanno, za to, że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych błogosławieństw z Kazania na Górze, zwłaszcza tego, które mówi: „Błogosławieni miłosierni...”. (…) [oraz tych Jego słów, które każdy z nas ma nadzieje usłyszeć pod wieczór życia: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili”] Bo „Byłem chory, a zaopiekowaliście się Mną”. Byłem chory w różnych klinikach i szpitalach Krakowa; byłem chory w domach, na poddaszach i w suterenach; byłem chory i często całymi tygodniami zapomniany od ludzi – znalazłaś Mnie albo sama, albo przez Twoje siostry, zaopiekowałaś się Mną...

Dziękujemy Panu Bogu za to życie, które miało taką wymowę, które pozostawiło nam takie świadectwo: tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne. (…)

Niech promieniowanie Twojej posługi trwa wśród nas i wszystkich nas nieustannie poucza, jak służyć Chrystusowi w bliźnich”. Amen.

           o. Piotr Męczyński O. Carm.

 

 

Hanna Chrzanowska

Rachunek sumienia pielęgniarki

I

1. Jestem pielęgniarką. Jestem katoliczka. Czy mogę sobie powiedzieć z czystym sumieniem: „jestem pielęgniarką katolicką”?

2. Moja praca, to nie tylko mój zawód, ale powołanie. Powołanie to zrozumiem, jeśli przeniknę i przyswoję sobie słowa Chrystusa „nie przyszedłem, aby mnie służono, ale abym służył”.

3. Moje powołanie realizować muszę niezależnie od tego, czy i jakie mam obowiązki rodzinne, pełniąc pracę pielęgniarską w duchu służenia i miłości.

4. Bóg złożył w moje ręce talenty i nie wolno mi ich marnować. Sam Chrystus przez swoją działalność wśród chorych wskazuje mi drogę postępowania.

II

1. Każdy uczynek miłosierdzia Chrystusa by! samą świętością. Minio to Chrystus uchodził od ludzi, aby się modlić. Czy idę w Jego ślady? Czy nie łudzę siebie mniemając, że się „modlę pracą”? Mam czas na tyle spraw poza nią! Czy naprawdę nie mogę znaleźć trochę czasu tylko dla Boga? Czy się modlę o siły, czy dziękuję Bogu za moje powołanie?

2. Czy nie zaniedbuję Mszy Świętej w nie dzielę i święta, zasłaniając się zmęczeniem?

3. Czy staram się głębiej poznawać moją religię przez lekturę, rozmowę, uczęszczanie na konferencje religijne? Jeśli nie – to dlaczego? Przez zarozumiałość, lenistwo? Może nie chcę usłyszeć prawdy o sobie?

4. Czy pamiętam, że Bóg na mnie patrzy i wszystko dostrzega? Czy nie pracuję dla efektu, dla pochwały, dla olśnienia otoczenia?

5. Dobro, które pełnię, jest tylko odblaskiem dobroci Boga. Czy nie chwaliłam się moją pracą? Czy nie zachwycałam się sama sobą?

6. Czy pracuję nad wyrobieniem w sobie cech dobrej pielęgniarki i czy nie zniechęcam się w tej pracy?

III

1. Czy rozumiem godność swojego zawodu i czy staram się słowem i czynem dawać temu wyraz? Czy rozumiem, że wychodzenie poza krąg moich pielęgniarskich obowiązków i sięganie do funkcji lekarza jest zbaczaniem z drogi mojego powołania?

2. Czy jako pielęgniarka katolicka poczuwam się do współodpowiedzialności za mój zawód? Co robię aby go podnieść? Czy się nie uchylam w tym zakresie od prac społecznych?

3. Jeśli jestem mężatką, mam dzieci, a mimo to pracuję zawodowo, jak łączę oba obowiązki? Czy jako pielęgniarka zdobywam się na taką rzetelność, aby moje sprawy osobiste nie przynosiły uszczerbku powierzonym mojej opiece, czy to w szpitalu, czy w poradni i w terenie? Czy – odwrotnie – nie zaniedbuję obowiązków rodzinnych dla pracy zawodowej? Może nabieram jej za dużo, wyżywając się w niej niepotrzebnie? Może tylko w pracy jestem pogodna i uprzejma, a potem „odprężam się” we własnym domu złym humorem i niecierpliwością? A może dzieje się odwrotnie?

4. Jak wypełniam obowiązki zawodowe, czy jestem punktualna, sumienna w wykonywaniu zleceń, czy pracuję według prawideł sztuki pielęgniarskiej w szpitalu, poradni, w domu chorego?

5. Może pracuję wśród nowoczesnych wyposażeń, wśród najdoskonalszych zdobyczy medycyny. Czy pamiętam, że wynalazczość i zdobycze naukowe odbijają chwalę Boga Stworzyciela ludzkiej myśli? Czy sama staram się dokształcać?

6. Czy jestem prawdomówna? Czy miałam odwagę przyznawania się do popełnionych błędów i pomyłek, czy odwrotnie – zatajałam, albo fałszowałam fakty, aby chronić swoją opinię? Czy byłam sumienna w sprawozdaniach ustnych i piśmiennych, w dokumentacji, statystykach?

7. Czy szanowałam własność społeczną? Nie niszczyłam jej, nie zabierałam? Czy zwróciłam wszystkie pożyczone przedmioty?

8. Jaki jest mój stosunek do spraw bytu mojego i koleżanek? Czy miałam odwagę występowania ze słusznymi żądaniami jego polepszenia? Czy nie brałam udziału w strajku, czy do niego nie namawiałam? Czy nie zdobywałam nieuczciwie pieniędzy lub innego wynagrodzenia? Mogła to być przymówka o „nagrodę” od opuszczającego szpital, skarżenie się na ciężkie warunki. Czy nie brałam pieniędzy z góry „aby lepiej pielęgnować”, albo czy się nie umawiałam z rodziną chorego o późniejszą nagrodę – czy rozumiem, że to zwyczajna łapówka? Może namawiałam na leki, które chciałam sprzedać, choć nie byty im potrzebne? Może za leki, które otrzymałam do sprzedaży brałam za wysokie ceny? Może brałam za wysokie honoraria za prywatną praktykę, nie uwzględniając możliwości chorych? Czy mimo niskich poborów pracowałam bez zarzutu?

9. Jak reagowałam wobec konieczności przedłużenia godzin pracy – w razie zastępstwa, epidemii, konieczności dodatkowych odwiedzin domowych, pozostania przy ciężko chorym?

10. Czy nie mam sobie nic do wyrzucenia w zachowaniu się wobec męskiego personelu i chorych mężczyzn? Jeśli w pracy jest wszystko w porządku, to jak wygląda moje życie prywatne? Czy rozumiem, że moralności Pan Bóg nie dzieli na „prywatną” i „pracowniczą” i Jego przykazania są niezmienne?

11. Czy dbałam o własne zdrowie? Czy nie przemęczałam się niepotrzebnie, brawurując: „mnie i tak nic nie będzie”? Czy tryb mojego życia nie podkopuje moich sił do pracy?

IV

1. Jaki jest mój stosunek do chorego człowieka? Czy zdobywam się na stały, świadomy wysiłek, aby nie popaść w oschłość i rutynę?

2. Czy modlę się za chorych i wszystkich powierzonych mojej opiece?

3. Czy nie uchylam się od istotnego pielęgnowania chorych, uciekając się do wykonywania zabiegów „wyższych” i bardziej efektownych, niepotrzebnie zastępując lekarzy?

A przecież chorzy najbardziej odczuwają naszą miłość, kiedy ich myjemy, karmimy, kiedy ich wygodnie układamy! Czy robię wszystko co w mojej mocy, aby chorym zapewnić tę właśnie opiekę albo osobiście, albo przez umiejętne zorganizowanie pracy własnej i innych? Czy od tych prac istotnie pielęgniarskich nie wymigiwałam się wmawiając sobie, że muszę wykonać inne, a te specjalnie sobie wyszukiwałam, np. jeszcze jedno porządkowanie apteczki, albo pisanie historii choroby za lekarzy? Może zaniedbując chorych chodziłam przyglądać się ciekawym zabiegom?

A w pielęgniarstwie otwartym – może wmawiałam sobie, że nie mam czasu na odwiedziny, wynajdując sobie za to np. niekonieczne porządkowanie kartotek?

4. Czy nie traktuję chorych jak numery, jak przypadki chorobowe, zapominając o osobowości każdego z nich? Czy pamiętam, że operacja dla mnie setna jest pierwszą dla chorego? Że każdy noworodek, którego spośród wielu zanoszę matce, jest jej największym ukochaniem?

5. Czy ze zdwojoną życzliwością pielęgnowałam nieprzytomnych, dzieci i starców? Czy otaczałam specjalną opieką zatroskanych i baczących?

6. Jaki był mój stosunek do umierających? Może nie było przy nich nikogo z rodziny – czy zrobiłam wszystko, aby ją zastąpić? Czy nie zdarzyło mi się bezczynnie siedzieć w dyżurce, pozostawiając umierającego samemu sobie?

7. Jak traktowałam sprawy religijne chorych? Czy o nie dbałam? Ale – czy nie byłam zbyt natarczywa, postępując według jakiegoś schematu? Czy zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. aby ciężko chory przyjął Sakramenty święte? Czy ochrzciłam niemowlęta zagrożone śmiercią? Jak wyglądała moja współpraca z kapelanem szpitalnym? Czy ułatwiałam mu pracę zapewniając, o ile możności spokój na sali chorych, udzielając wyjaśnień, dzieląc się spostrzeżeniami?

8. Jaki był mój stosunek do rodziny chorego? Czy starałam sieją rozumieć? Czy byłam cierpliwa nawet wtedy, kiedy mi się wydawała nudna i nachalna? A gdyby chore było moje dziecko, albo mój ojciec

9. Jaki był mój stosunek do tych, których odwiedzałam w domach? Czy odwiedziny wykonywałam sumiennie, życzliwie? Czy się nie zrażałam niepowodzeniem? Czy napotkawszy chorego obłożnie w domu, starałam się go pielęgnować?

10. Czy zachowywałam tajemnicę zawodową nie tylko w stosunku do rozpoznania choroby, ale i do trosk, kłopotów, powierzonych mi przez chorego lub rodziny odwiedzane w domu?

11. Czy starałam się chorym sprawiać jak najmniej bólu przy zabiegach? Czy nie obnażałam chorych niepotrzebnie, nie szanując wstydliwości ich własnej, ani innych dorosłych i dzieci?

12. Czy rozumiem, że do moich obowiązków należy dbanie o psychikę chorych? Czy starałam się znaleźć czas na rozmowę, czy miałam dosyć cierpliwości? Czy starałam się o rozrywkę dla chorego dziecka? Czy starałam się wśród chorych o atmosferę spokoju i pogody?

13. Czy nie dawałam im odczuć mojego zmęczenia i pośpiechu? Czy nie dawałam chorym przyrzeczeń bez pełnego przeświadczenia, że ich dotrzymam? Czy ich dotrzymywałam?

14. Czy uprzedzałam życzenia, okazywałam troskliwość nieproszona? Czy pamiętam, że Chrystus działał wśród swoich chorych natychmiast, nie zwlekając, wychodząc naprzeciw – a Matka Boska pełniła usługi „z kwapieniem”?

15. Czy chorym, do których nie mam sympatii, nie okazuję mniejszej troski, niż tym sympatycznym? Czy zwalczałam wstręt? Czy nie skarżyłam się na niewdzięczność, nie wymawiałam jej chorym i rodzinom? A przecież tylko jeden trędowaty podziękował Chrystusowi!

16. Jak traktuję sprawę życia nienarodzonych? Czy znam dokładnie stanowisko Kościoła, postępuję zgodnie z nim i w myśl jego udzielam wskazówek? Czy mam odwagę przekonań odmawiając pomocy w śmiercionośnych zabiegach? Czy nie stchórzyłam w tym względzie, bojąc się o posadę, stanowisko? Czy nie wyśmiewałam rodzin wielodzietnych? Czy w razie zagrożenia życia nienarodzonego poczyniłam wszystko, co w mojej mocy, aby je ratować?

17. Czy otaczałam specjalną opieką matki niezamężne, starając się w aby nich rozdmuchać, tłumioną miłość macierzyńską i zapewnić im możliwe warunki bytu?

18. Czy nie żywiłam pogardy dla „mętów społecznych”, alkoholików, chuliganów, prostytutek? Czy nie machnęłam ręką: „dla takich nie warto się męczyć”?

V

Jaki jest mój stosunek do współpracowników: lekarzy, pielęgniarek, pracowników fizycznych i innych osób zespołu, w którym pracuję?

1. Jeśli pracuję w atmosferze intryg, zawiści, lenistwa, plotek, nieodpowiedzialności, przekupstwa – to czyjej nie uległam, czy przeciwnie – starałam się ją oczyścić? Czy nie rozjątrzyłam zaognionych sporów, tylko przeciwnie – starałam się o ich załagodzenie, o zgodę? Czy nie obrażałam się, nie byłam drażliwa, małostkowa, nie wybaczająca przykrości jakich doznałam?

2. Czy zdaję sobie sprawę, że moim obowiązkiem jako katoliczki jest apostolstwo, przede wszystkim – apostolstwo przykładem? Czy nie obnosiłam się ze swoją żarliwością i pobożnością?

3. Może między mymi współpracownikami są niereligijni ale porządni ludzie, a inni praktykujący, są mniej obowiązkowi, mniej przejęci chorymi? Czy wobec tego nie daję się zwieść pokusom przeciw wartości wiary?

4. Czy nie bałam się narażać zwierzchnikom i koleżankom tam, gdzie zachodziła konieczność przeciwstawienia się czemuś, co kolidowało z dobrem chorych? Czy nie kryłam tchórzliwie cudzych błędów, nie tolerowałam zła? Czy nie tolerowałam cudzej nieuczciwości przez źle rozumiane koleżeństwo?

5. Czy wobec lekarzy zachowałam godność mego zawodu? Czy starałam się, aby chorzy szanowali autorytet lekarski?

6. Czy chętnie zastępowałam koleżanki w razie potrzeby, bez wymawiania przysługi, czy odwiedzałam chore koleżanki, okazywałam im współczucie w nieszczęściu? Czy byłam słowna, czy liczyłam się z cudzym czasem?

Czy nie czekano na mnie na próżno?

7. Jaki był mój stosunek do koleżanek dopiero początkujących? Czy nie gasiłam ich zapału, nie obniżałam poziomu pracy? Czy im pomagałam, dzieliłam się doświadczeniami, czy byłam dla nich wyrozumiała? Jaki był mój stosunek do pielęgniarek niżej kwalifikowanych ode mnie? Czy im nie okazywałam lekceważenia, nie zniechęcałam do prac im przeznaczonych, zapominając, że wszystkie prace są równie ważne, bo służą chorym? Czy dbałam o dokształcanie koleżanek?

8. Jaki był mój stosunek do personelu fizycznego? Czy byłam dość wymagająca a jednocześnie uprzejma i życzliwa, czy byłam mu wzorem przez własną sumienność i pracowitość?

10. Jeśli stoję na odpowiedzialnym stanowisku – czy daję dobry przykład osobiście pracując przy chorych, gdy mi czas na to pozwala? Czy jestem dosyć wymagająca, czy nie jestem zbyt pobłażliwa, dbając o swoją popularność? Czy nie ustaję w staraniach o podwyższenie poziomu zawodowego i moralnego pielęgniarek? Czy nie zamykam się w swoim gabinecie i nie chcę wiedzieć i myśleć o tym co się dzieje – po co w takim razie jestem? Czy dosyć dbam o sprawy bytowe podległego mi personelu?

MODLITWA

Boże, Ty w szczególny sposób powołałeś Błogosławioną Hannę Chrzanowską do służby chorym, biednym i opuszczonym, daj, aby ta, która całym sercem odpowiedziała Twemu wezwaniu, była nam orędowniczka i troskliwą opiekunką, a swoim przykładem stale zachęcała nas do niesienia pomocy bliźnim, jak nas tego nauczył Pan nasz Jezus Chrystus. Amen.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio