"Bycie świętymi, nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem dla wszystkich – mówił ostatnio papież Franciszek. Dlatego wszyscy jesteśmy wezwani, aby pójść drogą świętości, a ta droga ma swoje imię, oblicze: to Jezus Chrystus".
Umiłowani
w Sercu Jezusa bracia i siostry!
W
przyszłym roku, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego (27 kwietnia 2014 r.),
przeżywać będziemy kanonizację Papieża Jana Pawła II. Ks. prof. Marek
Starowieyski powiedział o nim: „Był zapatrzony w Jezusa i świętych, których
świętość starał się wszystkim pokazać. Pontyfikatu Jana Pawła II nie można
zrozumieć bez tych tak wielu jego beatyfikacji i kanonizacji. One stanowią
bardzo istotną część pontyfikatu Papieża Polaka. W epoce tak potwornej
degradacji człowieka, w jakiej żyjemy w XX i XXI wieku, w tych czasach
straszliwej pogardy dla człowieka, Ojciec Święty chciał pokazać światła
Kościoła – świętych, którzy mogą być dla nas przykładem. To była pozytywna
koncepcja widzenia Kościoła. My bowiem często skupiamy się na negatywnych
aspektach związanych z katolicyzmem. Dużo ludzi krytykuje Kościół
instytucjonalny; wiele osób ogranicza jego życie do zaistniałych skandali. To
jest negatywna wizja Kościoła. Wizja Kościoła Jana Pawła II była wizją
integralną: nie zamykał oczu na zło, teraźniejsze i przeszłe w Kościele, i
potrafił na nie stanowczo reagować i za nie przepraszać. Ale widział, że dobro
jest o wiele większe i dlatego wyniósł na ołtarze tysiące ludzi, aby pokazać
światu piękno Kościoła, jakby chciał powiedzieć: „Oto jest prawdziwy Kościół”. Około
trzech tysięcy kanonizowanych i beatyfikowanych. To był wielki wkład Jana Pawła
II. Dla mnie to święty, który żył zapatrzony w świętych”.
„Bycie świętymi, nie jest przywilejem
nielicznych, ale powołaniem dla wszystkich – mówił ostatnio papież Franciszek.
Dlatego wszyscy jesteśmy wezwani, aby pójść drogą świętości, a ta droga ma
swoje imię, oblicze: to Jezus Chrystus”.
Św.
Jan Maria Vianey, Proboszcz z Ars, powiedział, że „Święci są jak niezliczone
lusterka, w których przegląda się Jezus”.
„Między Ewangelią na piśmie a życiem świętych
nie ma większej różnicy niż między melodią zapisaną w nutach a melodią
śpiewaną” – mówi św. Franciszek Salezy.
Trzech
kleryków dyskutowało w seminarium o tym, które tłumaczenie Ewangelii jest
według nich najlepsze. Pierwszy z nich powiedział: „Ja lubię tłumaczenie, które
jest w Biblii Tysiąclecia”. Drugi zauważył: „Ja wolę tłumaczenie ks.
Romaniuka”. Trzeci zaś stwierdził: „Ja lubię najbardziej tłumaczenie mojej
mamy. Tłumaczy ona bowiem Ewangelię na praktykę codziennego życia”. Postępujmy
podobnie. Także i my tłumaczmy Ewangelię
na praktykę codziennego życia, a na pewno osiągniemy świętość!
Drodzy
Moi! Życia świętych nie można dosłownie kalkować. Świętych się podpatruje.
Istotą świętości jest miłość, poświęcenie dla Boga i bliźniego, wierność w
codziennym wypełnianiu woli Bożej.
Święci
są nam dani, aby nam podpowiadali, są nam dani, aby nam pomagali podjąć decyzję
współpracy z wolą Bożą i łaską Bożą, objawiającą się w naszym codziennym życiu.
Błogosławiony
papież Jan XXIII uczy: „Bóg chce, abyśmy szli za przykładem świętych i
przejmowali od nich życiową esencję cnót, którą mamy przemieniać w naszą krew i
przystosowywać do naszych postaw i szczególnych okoliczności”.
„Czcić
Świętych, a nie starać się o naśladowanie ich w świętości, to jest fałszywa
pobożność” – mówi św. Euzebiusz. Często zwracamy się do świętych z rożnymi
modlitwami. Czy jednak była chociaż jedna prośba, żeby nam wyprosili
autentyczne i święte życie chrześcijańskie? Najczęściej są to czysto ziemskie
intencje. Lubimy Świętych, ale nie lubimy świętości. Zbyt wiele nas to
kosztuje. Należałoby wyrwać ze swego zatrutego serca „chwast zła” – grzech, a
taka operacja boli.
Oklaskujemy
Świętych, prosimy ich o różne rzeczy, ale nie ruszamy się z miejsca, pozostając
często w okopach swoich grzechów i wygodnictwa.
Gdy
św. Scholastyka spytała swego brata św. Benedykta, czego potrzeba, by dojść do
świętości, otrzymała odpowiedź: „Trzeba chcieć”.
„Muszę
być świętym jak największym” – pisze św. Maksymilian Kolbe w swoim Regulaminie
życia.
Podobnie
święta Teresa z Avila: „Jesteśmy duchowym potomstwem tylu chwalebnych przodków,
którzy tu na ziemi nosili ten nasz święty habit Karmelu, a dziś chwałą
przyobleczeni czekają na nas w niebie. Zdobywajmy się na świętą zuchwałość,
postanówmy sobie i usiłujmy, za łaską Boga, stać się świętymi jak oni. Walka
nie będzie długa, a koniec jej wieczny”.
W
roku 1973 słynna gwiazda filmowa, młoda aktorka z Hollywood, Dolores Hart,
wstąpiła do klasztoru. Zanim została zakonnicą grała rolę św. Klary w filmie
pt. Św. Franciszek z Asyżu. Gdy ja później pytano, dlaczego wstąpiła do
klasztoru, odpowiedziała: „”Dotychczas grałam św. Klarę, a teraz pragnę żyć jak
św. Klara, chcę być świętą”.
Św.
Charbel, maronicki pustelnik z Libanu, mówi: „Świętość to nie przypadek,
świętość to wybór. Nie czekaj, aż przyjdzie do ciebie z zewnątrz, żyj i
zdobywaj ją od środka. Królestwo Boże mieszka w twoim sercu”. „Świętość jest
łaską i wolą: łaska pochodzi od Boga, a wola od ciebie. Jesteś potencjalnym
świętym – zrób wszystko, aby nim być naprawdę”.
Dlaczego
mamy być świętymi? Na to pytanie odpowiada ta, która w Chrystusie kochała
najbiedniejszych z biednych, bł. Matka Teresa z Kalkuty: „Musimy stać się
świętymi nie dlatego, że chcemy się czuć świętymi, ale dlatego, aby Chrystus
mógł żyć pełnią życia w nas”.
Ojciec
Maksymilian, Rycerz Niepokalanej, uczy: „Świętymi będziemy wówczas, gdy zawsze
i we wszystkim jak najdoskonalej pełnić będziemy wolę Bożą”. „Cała istota
świętości polega na zjednoczeniu woli naszej z wolą Bożą”.
Podobnie
uczy błogosławiony Jan XXIII: „Podstawą świętości jest całkowite oddanie się
świętej woli Pana, nawet w małych rzeczach”.
„Świętość
jest akceptacją woli Bożej – mówi bł. Matka Teresa. Każdy z nas posiada w sobie
zdolność zostania świętym, a drogą do świętości jest modlitwa. Ponieważ uczysz
się kochać, uczysz się być świętym, a żeby umieć kochać, musisz się modlić.
Nasze postępy w zdobywaniu świętości zależą od Boga i od nas”.
„Och!
Jak łatwo jest stać się świętym – mówi św. Wincenty a Paulo. Podstawowym i
prawie jedynym środkiem jest przyzwyczajenie się do pełnienia we wszystkim woli
Bożej”.
Niech
to ciebie nie przeraża. Zawsze zaczynaj od spraw prostych i łatwych. Od znaku
krzyża świętego, od pacierza, od dobrze spełnionych obowiązków, a potem sam Bóg
będzie ciebie prowadził do nieba.
Święta
Siostra Faustyna, Apostołka Miłosierdzia Bożego, w swoim Dzienniczku pisze:
„Niech żadna dusza nie wątpi, chociażby była najnędzniejsza, póki żyje – każda
może się stać wielką świętą, bo wielka jest moc łaski Bożej. Od nas zależy
tylko nie stawiać oporu działaniu Bożemu” (Dz. 283).
Pamiętajmy,
że święci też kiedyś byli w tym miejscu, w którym my jesteśmy dzisiaj. Każdy z
nich miał podobne wątpliwości, w ich sercu rodziły się te same pytania, które
rodzą się w naszych sercach. I te same pokusy im dokuczały. Nie urodzili się od
razu cnotliwi, idealni, bez żadnej skazy.
Gdy
bł. Jan Paweł II był jeszcze studentem, to na drzwiach nieco złośliwie
przyczepili mu karteczkę: "Tu mieszka Karol Wojtyła - początkujący
święty". On też kiedyś zaczynał.
Każdy
święty to dowód rzetelnej pracy nad sobą. Każdy z nich mógłby się tłumaczyć,
podobnie jak i my nieraz: „Jakiegoś mnie, Panie Boże, stworzył, takiego mnie
masz”. Innymi słowy: „Ja już taki jestem – ja już się nie zmienię – taką mam
naturę”. Każdy z nich miał „taką” naturę, ale umiał i chciał stworzyć w niej
harmonię ducha i ciała. Poważnie potraktował wezwanie Chrystusa: „kto chce iść
za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie
naśladuje”.
Niech
otuchy dodadzą nam słowa św. Augustyna, który tak zachęcał samego siebie do
życia doskonalszego: „Mogli ci i inni, dlaczego ty byś nie mógł, Augustynie?”
Jak
powiedział Papież Franciszek: „Święci nie są supermanami ani nie narodzili się
doskonałymi. Są ludźmi, którzy zanim osiągnęli chwałę Nieba, prowadzili
normalne życie, z jego radościami i cierpieniami, trudami i nadziejami. Lecz
kiedy poznali miłość Boga, to poszli za Nim wielkodusznie, bezwarunkowo i bez
hipokryzji. Znieśli cierpienia i przeciwności bez nienawiści, na zło
odpowiadając dobrem, szerząc radość i pokój. Święci to mężczyźni i kobiety,
którzy mają w sercu radość i przekazują ją innym. (…) W obliczach braci najmniejszych
i pogardzanych dostrzegli oblicze Boga, a teraz kontemplują je twarzą w twarz,
w Jego chwalebnym pięknie”.
„Troska
o innych jest początkiem wielkiej świętości – mówi bł. Matka Teresa z Kalkuty.
Jeśli nauczysz się sztuki przedkładania innych nad siebie, będziesz się stawał
podobny do Chrystusa, bowiem Jego Serce było łagodne i zawsze myślał o innych”.
Służebnica Boża Rozalia Celakówna, pielęgniarka pracująca wśród
chorych wenerycznie w jednym z krakowskich szpitali, mówi: „Świętość to nic
innego jak miłość. […] Miłość musi kierować każdym mym krokiem, i być w każdym
tchnieniu, by wszystkie me czyny, poczynania, były przepojone miłością. Miłość
każe mi zapomnieć o sobie, pracować dokładnie i bezinteresownie, służyć
wszystkim, bez względu jak się na mnie zapatrują i jak ze mną postępują”.
Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie
pobłogosławił: w czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł
bez sakramentów. Podczas ciężkich dyżurów nocnych odczuwała obecność Boga.
Pokój zalewał jej duszę. «Panie! Czyń ze mną, co tylko chcesz - mówiła. Uczyń
mnie narzędziem w Twych Boskich Rękach do spełniania zawsze i wszędzie Twojej
Najświętszej Woli.».
Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński
powiedział : „Powszechnie mówi się, że: czas to pieniądz. A ja wam powiem: czas
to miłość! […] Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”. „Nie
ma takich sytuacji, w których by jeszcze miłość nie miała czegoś do
powiedzenia”. „Zamiast oczekiwać na dobroć innych, sami napełniajmy codzienne
życie dobrocią”.
„Naucz
mnie Panie miłości codziennej, co prosty uśmiech w dotyk Boga przemienia” –
pisze młoda karmelitanka z Gdyni.
Podobnie mówi św. Charbel, pustelnik z Góry Annaya w Libanie:
„Kochaj aż do poświęcenia siebie; miłość jest jedynym atramentem, którym możesz
cokolwiek zapisać na tym świecie, wszystko inne jest kleksem na papierze”.
Przykład takiej ofiarnej miłości daje nam 45 – letnia Emilia
Wojtyłowa, matka papieża Jana Pawła II. 7 lipca 1916 roku przeżyła dramat
utraty dziecka zaraz po urodzeniu. Malutka Olga Maria żyła 16 godzin. Córeczka zmarła
na rękach zbolałej matki. Po czterech latach Emilia ponownie była w stanie
błogosławionym. Jednak życie jej trzeciego dziecka było zagrożone, a lekarz nie
dawał jej żadnych szans na przeżycie porodu. Nalegał, by ratowała siebie,
dokonując aborcji. Emilia Wojtyłowa oddała jednak z pełnym zaufaniem swój los w
ręce Boga. Urodziła syna Karola. Otoczyła go troskliwą opieką i wielką matczyną
miłością. Przekazała mu żarliwą wiarę w Boga, po czym przedwcześnie odeszła…
Zmarła po długich i ciężkich cierpieniach 13 kwietnia 1929 roku. Karol Wojtyła
miał wtedy zaledwie dziewięć lat. Nigdy nie zapomniał o świadectwie miłości
swej matki.
Podobnie jak nigdy nie zapomniał o świadectwie jakie przekazał
jego trzynaście lat starszy brat Edmund, pracujący jako lekarz Oddziału
Zakaźnego Szpitala Miejskiego w Bielsku.
Jesienią 1932 roku do szpitala w Bielsku trafiła
dwudziestojednoletnia dziewczyna chora na szkarlatynę. Edmund Wojtyła starał
się za wszelką cenę ją ratować. Tym bardziej, gdy dowiedział się, że została
umieszczona w izolatce i inni lekarze ją opuścili w obawie przed zarażeniem
się. Wtedy Edmund postanowił sam się nią zająć. Osobiście przy niej czuwał,
nawet nocą. Niestety zaraził się od niej chorobą. Tym samym sprowadził również
na siebie wyrok śmierci. Bo zmarła i pacjentka, i – po dziesięciu dniach –
również Edmund. Miał dwadzieścia sześć lat.
Prasa charakteryzowała go jako lekarza wyjątkowo rzetelnego,
okazującego współczucie chorym. Słowa, które padły na pogrzebie Edmunda,
świadczą, że prawdę o świętości ludzkiego życia, wpajaną mu usilnie przez
matkę, potraktował naprawdę poważnie. Jak misję na całe życie. A w misję
wpisana jest zawsze ofiara.
Edmund aż nadto rozumiał, że lekarz ma służyć życiu. Alternatywy
nie ma. Tak został wychowany, takie wartości wyniósł z domu, tego nauczyła go
matka. A może opowiedziała kiedyś starszemu synowi, że sama była gotowa
poświęcić życie za jego młodszego brata?
Śmierć brata była dla Karola mocnym doświadczeniem. Jak wyznał po
latach jako papież: „Mój brat, Edmund, zmarł u progu samodzielności zawodowej,
zaraziwszy się jako młody lekarz ostrym wypadkiem szkarlatyny, co wówczas (w 1932
roku) przy nieznajomości antybiotyków było zakażeniem śmiertelnym. Są to
wydarzenia, które głęboko wyryła się w mej pamięci […]. Liczyłem w chwili jego
śmierci dwanaście lat”.
Jednak najsilniejszy wpływ na duchową sylwetkę i charakter
przyszłego świętego papieża wywarł jego ojciec. Karol Wojtyła senior nie ożenił
się po raz drugi. Pozostał wdowcem, który bez reszty poświęcił się synowi. Po
stracie żony nie rozpaczał, nie użalał się nad sobą, ale mocno się skupił na
wychowaniu Lolka. Tak jak chciałaby tego Emilia. Był mu ojcem i matką. Zawsze
blisko. Dobry, łagodny, cierpliwy. W oczach sąsiadów stanowił wzór rodzica.
Mężczyzna silny, ale jednocześnie po macierzyńsku opiekuńczy.
Ojciec kształtował charakter Lolka, dbał o jego wszechstronny
rozwój, o edukację. Uczył go nawet niemieckiego w domu; stąd przyszły papież
będzie mówił tym językiem z ojcowskim, austriackim akcentem.
Kiedy Lolka odwiedzali w domu koledzy, „pan kapitan” wyjmował z
biblioteczki ilustrowaną książkę do historii i opowiadał im o bohaterskich
dziejach Polski. Streszczał „Trylogię” Sienkiewicza albo czytał na głos wiersze
Norwida. – Uczył nas patriotyzmu, a także porządku, systematyczności i poczucia
obowiązku – wspomina Eugeniusz Mróz.
Karol Wojtyła senior zupełnie sam prowadził gospodarstwo domowe,
nie prosił nikogo o pomoc. Taką troskliwość o dom, jak opowiadali starsi
mieszkańcy Wadowic, rzadko w ogóle można było spotkać. Eugeniusz Mróz często
widywał „pana kapitana” przy codziennych domowych czynnościach. – Uszył nawet
kiedyś ze swoich starych mundurów garnitur dla Karola. Także on przyrządzał
śniadania i kolacje. Na obiady chodzili z synem do jadłodajni, którą naprzeciw
ich domu prowadziła sąsiadka Maria Banaś.
Każda czynność miała swój czas i swoje miejsce. Karol Wojtyła
senior przestrzegał regularnego rytmu dnia, który wyznaczały: posiłki, wspólne
odrabianie lekcji, wieczorne spacery nad rzeką Skawą. I systematyczna modlitwa.
A także codzienna poranna Msza św. w parafialnym kościele. Zawsze o siódmej,
przed lekcjami szkolnymi Lolka. Razem z synem Wojtyła czytał też w domu Biblię,
co w tamtych czasach nie było tak powszechne. Razem odmawiali Różaniec i
śpiewali Godzinki do Najświętszej Maryi Panny. Razem pielgrzymowali do
sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, by tam stanąć przed cudownym obrazem
Matki Bożej. Możemy też sadzić, że to właśnie ojciec zaprowadził 10 – letniego
Karola do klasztoru karmelitów na wadowickiej górce, gdzie przyjęty został do
Szkaplerza Matki Bożej.
Jan Paweł II tak wspominał ojca z tamtych czasów: „Mogłem na co
dzień obserwować jego życie, które było życiem surowym. Z zawodu był wojskowym,
a kiedy owdowiał, stało się ono jeszcze bardziej życiem ciągłej modlitwy.
Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mego Ojca na kolanach,
tak jak na kolanach widywałem go zawsze w kościele parafialnym”.
W innym miejscu Papież tak mówił: „Moje lata chłopięce i
młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią ojca, którego życie duchowe
po stracie żony i starszego syna niezwykle się pogłębiło. Patrzyłem z bliska na
jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do
modlitwy. (…) Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie
musiał już wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu
sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełniania własnych obowiązków
(…)”. Mojego ojca „uważam za niezwykłego człowieka”.
Drodzy bracia i siostry! Przygotowując się do kanonizacji Jana
Pawła II warto pamiętać w jakiej rodzinie wzrastał przyszły święty. Warto
pamiętać jak jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, jak ważne jest nasze
świadectwo wiary przeżywanej w codzienności, potwierdzanej uczynkami miłości,
wiernością codziennej modlitwie i życiem sakramentalnym. Taka żywa wiara
rodziców rozpala i pociąga serca dzieci. Taka rodzina silna Bogiem jest
pierwszą szkołą świętości.
Powołanie
do świętości nie jest jedynie zachętą. Powinniśmy to powołanie postrzegać jako
niezbywalny wymóg bycia chrześcijaninem. Na tyle bowiem jesteśmy
chrześcijanami, na ile realizujemy w swoim życiu Chrystusowe wezwanie do świętości.
Podejmijmy
z radością to wezwanie Serca Jezusowego, idźmy z odwagą śladami Boskiego
Mistrza, pokrzepieni słowami jakie święty ojciec Pio napisał do jednego ze
swoich duchowych dzieci: „Jezus niech cię przyciśnie do swego serca i uczyni
podobnym do świętego, którego imię nosisz. Niech Jezus zawsze będzie jedynym
Królem twego serca. Niech ci towarzyszy stale ze swoją czułą łaską, niech w
twojej duszy wzrasta Jego doskonała miłość, niech cię przemieni zupełnie w
siebie samego i niech cię uczyni świętym”. Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|