Papież Franciszek w Orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego napisał: "Na mocy chrztu i bierzmowania jesteśmy powołani do tego, byśmy się upodabniali do Chrystusa, Miłosiernego Samarytanina dla wszystkich cierpiących. «Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci» (1 J 3, 16)". Przykładem może być dla nas bł. Ojciec Hilary Paweł Januszewski, karmelita z Krakowa.
„Kiedy
z czułością zbliżamy się do tych, którzy potrzebują opieki, wnosimy nadzieję i
uśmiech Boga – pisze papież Franciszek.
Kiedy
wielkoduszne oddanie innym staje się stylem naszego działania, robimy miejsce
dla Serca Chrystusa i zostajemy przez nie ogrzani, a tym samym przyczyniamy się
do nadejścia królestwa Bożego”.
Drodzy
Moi! Przykładem może być dla nas bł. Ojciec Hilary Paweł Januszewski, karmelita
z Krakowa.
Gdy
wybuchła wojna sprawował urząd przeora krakowskiego konwentu. Zdecydował by
zakonnicy ścieśnili się w swoich pokojach i klasztor stał się domem otwartym
dla rodaków wysiedlonych z poznańskiego. Usłyszał słowa Pana: „Dziel swój chleb
z głodnym, wprowadź w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz,
przyodziej i nie odwróć się od współziomków”.
Był
dla wszystkich jak prawdziwy ojciec. Regularnie co tydzień udawał się do
sierocińca na krakowskim Zwierzyńcu, gdzie nauczał dzieci katechizmu, spowiadał
je i sprawował dla nich Eucharystię.
Takim
prawdziwym ojcem był także dla swoich współbraci w Karmelu. Szczególnie
uwidoczniło się to 4 grudnia 1940 roku, gdy żołnierze niemieccy przyszli
aresztować zakonników za to, że pomimo zakazu w kościele śpiewana była pieśń
„Serdeczna Matko”. O. Hilary nie został wówczas aresztowany, ponieważ w tym
czasie przebywał poza klasztorem. Po powrocie od razu czynił starania by
uwolnić współbraci. Mimo ostrzeżeń udał się na Gestapo, twierdząc, że to on
jest przeorem klasztoru i to on odpowiada za wszystkich. W wyniku jego starań
uwolniono o. Jana Konobę, który był chory i słaby. A stało się to po tym jak O.
Hilary powiedział do gestapowców: „Weźcie mnie, a jego wypuśćcie”. To był akt
niezwykłej odwagi i prawdziwej miłości, która życie oddaje za brata. Wzorem i
Źródłem tej miłości był mu Chrystus, któremu pozostał wierny do końca. O. Jan
powrócił do klasztoru na Karmelickiej, a o. Hilary pozostał w więzieniu. Tam
przy ul. Montelupich rozpoczęła się osobista droga krzyżowa o. Januszewskiego.
Wiosną
1941 roku został przewieziony do Konzentrationslager Sachsenhausen, a stamtąd
do obozu koncentracyjnego w Dachau, położonego około 15 km od Monachium.
Skierowano go do bloku 28, gdzie uwięzionych było innych stu polskich
duchownych. Tutaj odnalazł swoich współbraci, za którymi, w grudniu 1940 roku,
wstawiał się na Gestapo w Krakowie. O. Hilary był ceniony przez współwięźniów
za dobroć, uczynność i poświęcenie. Nikomu nie odmówił pomocy i czynił to z
wielką skromnością i prostotą. Potrafił podzielić się z głodnym współwięźniem
ostatnim kawałeczkiem chleba. Nigdy nie narzekał. Posiadał cnotę wiary w
Opatrzność i lepsze jutro oraz pewność, że nic nie dzieje się bez woli Bożej.
Ta cnota sprawiała, że otaczało go wiele osób potrzebujących pocieszenia i
wsparcia, które im dawał, podnosząc na duchu i świadomie szerząc optymizm,
szczególnie w chwilach beznadziejnej rozpaczy. Do swoich zakonnych współbraci
powtarzał: „Pamiętajcie, wy musicie przeżyć, aby dalej pracować w Winnicy
Pana”. Dzięki moralnemu wsparciu O. Hilarego wielu więźniów przeżyło ten
okrutny czas upodlenia człowieka i jego godności. Zawsze opanowany, cieszył się
wielkim szacunkiem wśród współwięźniów, dla których był również przykładem
życia modlitewnego. Każdego wieczoru po obozowym apelu karmelici spotykali się
razem na chwilę wspólnej modlitwy, polecając się opiece Maryi słowami hymnu
„Salve Regina”. Musieli być bardzo ostrożni, ponieważ takie spotkania były
zabronione i można było za nie zostać ciężko ukaranym. Ta chwila modlitwy oraz
celebrowana w ukryciu Eucharystia dla nich wszystkich były siłą, która dodawała
otuchy i broniła przed załamaniem. Jeden z holenderskich karmelitów
mieszkających w tym samym baraku nr 28, wspomina: „Często, gdzieś w polu lub w
baraku, polscy księża i współbracia celebrowali Mszę św. Dwóch lub trzech z
nich czuwało, a wyglądało to tak, jakby wszyscy zajęci byli swoją pracą, a
tylko jeden z nich pochylał się nad chlebem i winem, wymawiając słowa konsekracji.
Nie było świec, nic nie mogło rzucać najmniejszego cienia podejrzenia, kielich
to szklanka lub kubek, lecz Pan był obecny tak jak by to był piękny kościół czy
też najpiękniejsza katedra”.
Na
początku 1945 roku wszyscy więźniowie z ogromną nadzieją oczekiwali na
wyzwolenie obozu. Dochodziły już bowiem do nich wieści, że front aliantów
posuwa się szybko naprzód niosąc upragnioną wolność. Zdawało się, że ocalenie
jest już bliskie. Nadzieje jednak zostały rozwiane przez epidemię tyfusu, która
szybko rozprzestrzeniła się w obozie. Baraki zarażonych więźniów zostały
odgrodzone drutem kolczastym, a uzbrojeni strażnicy pilnowali, by nikt się do
nich nie zbliżył. Kapłani więzieni w blokach sąsiadujących z blokami zakażonymi
każdego dnia patrzyli na wywożonych do krematorium zmarłych, których z każdym
dniem przybywało. Świadomi swej bezsilności w niesieniu pomocy materialnej,
myśleli i pragnęli udzielić im przede wszystkim pomocy duchowej. „Żeby tak móc
dostać się do tych umierających i udzielić im rozgrzeszenia i Wiatyku” – myślał
niejeden z nich. Lecz czyż nie było to szaleństwo?! Przecież każdemu, kto
wchodził do tego bloku, wychodzić już nigdy nie było wolno. A wszyscy
systematycznie po kilkunastu zaledwie dniach zarażali się tyfusem i umierali.
Pójść do odizolowanych baraków to narazić się na niechybną śmierć. Decyzja o
zgłoszeniu się do pracy i pomocy chorym w blokach zarażonych nie była więc
łatwa. Mimo to zgłosiło się trzydziestu dwóch kapłanów, którzy w poczuciu
odpowiedzialności za bliźniego zdecydowali się podjąć tę posługę. Również o.
Hilary Januszewski kierowany gorliwością kapłańską dobrowolnie dołączył do tej
grupy. Współbracia odradzali mu to, prosząc, by odstąpił od swojej decyzji,
ponieważ potrzebny jest polskiej prowincji, którą trzeba będzie po wojnie
odbudować. O. Januszewski tłumaczył im jednak, że jest świadom podjętej decyzji
i wie, że wymaga ona ofiary życia, ale tam jest potrzebny. Idąc dobrowolnie z
posługą kapłańską do tych, którzy umierali w opuszczeniu powtarzał: „Jestem im
bardziej potrzebny niż w Krakowie”. O. Hilary usłyszał w swoim kapłańskim sercu
słowa Pana: „jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę
przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach”. Poszedł w sam
środek obozowej nocy, tam gdzie największa panowała ciemność, tam, gdzie wołał
go Chrystus. Poszedł ze światłem wiary. „Jego mocne serce zaufało Panu”. Rozgrzeszał
konających, karmił ich dusze cząstką konsekrowanej Hostii, budził nadzieję -
mówił o Domu Ojca, w którym Chrystus przygotował dla nich wieczne mieszkanie.
Z
miłości ofiarował swoje życie Bogu i cierpiącym braciom, dając świadectwo
prawdzie Chrystusowej Ewangelii, że nikt nie ma większej miłości, od tej, gdy
kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Stał się wiernym świadkiem tej
Miłości, która z krzyża pochyliła się nad grzesznym człowiekiem, aby objąć go
swoimi ramionami, opatrzyć jego rany i otworzyć mu bramy Nieba.
Drodzy
Moi! Takiej postawy uczymy się tutaj, w szkole Matki Bożej Bolesnej. Ona,
stojąca wiernie pod krzyżem, ciągle wskazuje nam przebite Serce Jezusa,
niewyczerpane źródło miłości i miłosierdzia.
Papież
Franciszek w swoim orędziu do chorych pięknie napisał: „Ten, kto stoi pod
krzyżem z Maryją, uczy się kochać jak Jezus. Krzyż «daje pewność wiernej
miłości Boga do nas. Miłości tak wielkiej, że wchodzi w nasz grzech i go
przebacza, wchodzi w nasze cierpienie i daje nam siłę, aby je znosić, wchodzi
także w śmierć, aby ją zwyciężyć i nas zbawić. (...) Krzyż Chrystusa zachęca
także, abyśmy dali się zarazić tą miłością, uczy nas zatem patrzeć na bliźniego
zawsze z miłosierdziem i miłością, zwłaszcza na tych, którzy cierpią, którzy
potrzebują pomocy».
Drodzy
bracia i siostry!
Pamiętajmy
o tym podejmując naszą codzienną posługę miłości wobec chorych i ubogich, wobec
samotnych i zranionych poczuciem odrzucenia, wobec przygniecionych swoimi
słabościami i zniewolonych nałogami. Ofiarujmy im ciepło czułej miłości Pana i
światło nadziei Jego miłosierdzia.
Niedawno
biskupi Polscy napisali:
„Naszą
misją w świecie jest promieniowanie tym Światłem, którym jest Osoba Jezusa
Chrystusa. Przypomina nam o tym płonąca świeca. Dzieląc się płomieniem
zapalonej świecy z innymi, niczego nie tracimy. „Podzielone” światło jest
w stanie rozproszyć ciemności i wypełnić całe pomieszczenie nowym
blaskiem bijącym już nie tylko od jednej, ale od wielu świec. Podobnie jest
z miłością. Dawanie siebie drugiemu sprawia, że nic tak naprawdę nie
tracimy, ale stajemy się coraz bogatsi i coraz bardziej rozumiemy siebie.
Jesteśmy bowiem stworzeni z miłości i realizujemy się w bezinteresownym darze z samego
siebie. Dokonuje się to w zupełnie zwyczajnych i prostych sytuacjach
życiowych, kiedy potrafimy ze względu na Chrystusa podzielić się z innymi
swoim czasem i chlebem, życzliwością i zainteresowaniem,
miłosierdziem i przebaczeniem”.
Pamiętajmy,
że wszyscy jesteśmy wezwani, aby przyjąć i przekazywać innym światło Chrystusa
Zmartwychwstałego, światło wiary, która działa przez miłość. „Wy jesteście
światłem świata” – mówi Jezus do każdego z nas.
Kończąc
nasze dzisiejsze rozważanie z ufnością wznieśmy nasze oczy na Pietę jaśniejącą
w ołtarzowym tronie. Spójrzmy sercem w pełne miłości oblicze Matki pochylonej
nad Synem i nad każdym z nas. Ona jako pierwsza wiernie podążała śladami swego
cierpiącego Syna, z całkowitym oddaniem towarzyszyła Mu w drodze „przez krzyż
do chwały”. „Ona wie, jak idzie się tą drogą, i dlatego jest Matką wszystkich
chorych i cierpiących. Możemy ufnie uciekać się do Niej z synowskim oddaniem,
pewni, że weźmie nas w opiekę, wesprze i nie opuści. [Ona] stoi przy naszych
krzyżach i towarzyszy nam w drodze do zmartwychwstania i pełnego życia” (papież
Franciszek).
Ona
jest cudowną lampą niosąca całej ludzkości „światło życia”, którym jest Jej
Syn, Jezus Chrystus. Gdzie Ona przychodzi, tam „wschodzi światło w ciemnościach”.
Zbliżmy się do Niej, a zajaśnieje nam Chrystus.
On
jest „światłością świata”, On jest pełnym mocy Synem Bożym, jedynym
Odkupicielem człowieka. On przez Krew przelaną na krzyżu i swoje chwalebne
zmartwychwstanie uwolnił nas spod panowania księcia ciemności, rozerwał kajdany
grzechu i wyprowadził z nocy śmierci ku światłu życia wiecznego. On jest Życiem
i Zmartwychwstaniem naszym.
On
jest z nami w tabernakulum ołtarza jako „krzew płonący” dniem i nocą ogniem
Bożej Miłości.
Jemu
wszelka cześć i chwała na wieki wieków. Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|