W Wielkim Tygodniu przeżywa fizycznie
mękę Chrystusa. Nosi stygmaty – co piątek rany na jego rękach, nogach
i boku otwierają się. Ma dar bilokacji, uzdrawiania, czyta w ludzkich
sercach. Zrobił pierwsze w historii zdjęcie Jezusowi. Brat Elia niedawno
odwiedził Polskę.
Mówią o nim „brat pocieszenia” lub „drugi
ojciec Pio”. Wielu porównuje jego historię do życia św. Franciszka
z Asyżu. Brat Elia, 54-letni zakonnik – pierwotnie w zakonie
kapucynów – w 2000 r. założył wspólnotę Apostołów Bożych (Apostoli di
Dio) w Calvo, w Umbrii. Sam o sobie mówi „osiołek Boga”. Kościół
przygląda się mu od początku. Zakonnika przyjął Benedykt XVI,
a niebawem spotka się on z papieżem Franciszkiem.
W autentyczność tej historii wielu nie
potrafi uwierzyć. Mimo że męka Elii została sfilmowana, są setki świadków,
a zakonnik był wielokrotnie badany przez lekarzy, którzy potwierdzili jego
poczytalność i nadprzyrodzony charakter ran. Ale pokora, z jaką
podchodzi on do swojej misji, jego skromność i posłuszeństwo wobec każdej
decyzji Kościoła rozpraszają wątpliwości. A tysiące osób po spotkaniu
z nim odczuwa stały pokój w sercu. Wielu wraca do Boga, sakramentów,
do modlitwy, całkowicie zmieniając swoje życie. – Pan Bóg wyznaczył mu cel: ma
m.in. pobudzić w nas wiarę! Przypomnieć, że jesteśmy dziećmi Boga – mówi
ks. Marco Belladelli, duchowy opiekun Elii wyznaczony przez biskupa
diecezji Umbria Terni.
Przyjmij te stygmaty
Rok 1962. Francavilla Fontana
w prowincji Brindisi na północy Włoch. 20 lutego przychodzi na świat
Cataldo Elia. Chłopczyk jest ósmym dzieckiem Pompei Argenteri i Carmela Elii.
Po dwóch tygodniach niemowlę nagle przestaje jeść. Jest pierwszy dzień
Wielkiego Postu. Mama myśli, że coś jest nie tak z jej naturalnym
pokarmem, więc podaje synkowi butelkę. Ale dziecko wypluwa mleko. Rodzice
biegną do pediatry. „Przygotujcie mu trumnę” – słyszą. Jednak mijają dni,
a dziecko żyje, mimo że nie je. W Wielką Sobotę wszystko wraca do
normy. – To trwa całe jego życie. Cokolwiek brat Elia weźmie do ust
w Wielkim Poście, wymiotuje. Jego organizm to odrzuca. Co roku traci wtedy
15 kg –
opowiada ks. Marco.
Wokół dziecka zaczynają dziać się inne
niewytłumaczalne rzeczy. – Kiedy ma 7 lat, widzi anioły. Woła mamę, ale ona
uderza go w twarz z krzykiem: „Oszalałeś!”. Kiedy Cataldo ma 10 lat,
gra z kolegami w piłkę – ciągnie opowieść ojciec duchowny stygmatyka.
– Na ulicy podchodzi do niego kobieta: „Wejdź do kościoła i odmów
Różaniec”. Kiedy Cataldo pojawia się w wejściu, ksiądz woła: „Chodź,
poprowadzisz dziś Różaniec”. Po modlitwie duchowny wręcza mu medalik
z Matką Bożą. „Ja tę panią przed chwilą spotkałem” – reaguje dziecko.
Innym razem jego kolega ulega wypadkowi. Żelazny pręt wbija się
w jego ciało. Zanim przyjedzie pogotowie, Cataldo wyciąga żelazo
z ciała kolegi, przykłada ręce do tryskających krwią ran. Chłopak jest
ocalony, bez śladów i blizn.
Cataldo kończy 18 lat, przeprowadza się
do Mediolanu. Pracuje jako listonosz. Pewnego dnia ma doręczyć paczkę do zakonu
kapucynów. Kiedy wchodzi do środka, czuje, że to jest miejsce dla niego.
Rozmawia długo z przełożonym. Tego samego dnia składa wypowiedzenie na
poczcie. W 1985 r. wiosną wstępuje do nowicjatu Zakonu Braci
Mniejszych Kapucynów w prowincji Lombardii i przyjmuje imię Fra Elia
(brat Elia), od swojego nazwiska. W 1990 r. składa pierwsze śluby.
I wtedy zaczyna się jego kalwaria. Jest 11 lutego 1990 r. Elia
ma 28 lat. Otrzymuje stygmaty. – Dostał je w obecności innych braci,
w czasie zajęć z liturgiki – opowiada ks. Belladelli na
spotkaniu w klasztorze franciszkanów w Wieliczce. – Czyta brewiarz.
Z czoła brata Elii zaczynają kapać krople krwi. Bracia wzywają pogotowie.
Lekarze zabierają Elię do szpitala, ale nie potrafią wyjaśnić, co się
dzieje. Obandażowanego pacjenta odwożą do zakonu. Na jego rękach
pojawiają się rany. Wtedy jeden z braci mówi: „Elia, otrzymałeś
stygmaty. Musisz z tym żyć”. Elia przerażony biegnie do kaplicy, otwiera
tabernakulum i krzyczy: „Boże, weź to ode mnie! Nie dam rady!”. Potem
wybiega z klasztoru. Biegnie przed siebie, aż do urwiska skalnego.
Chce się rzucić w dół. I wtedy jakaś ogromna siła rzuca nim
o trawę. Przerażony upada. Staje przed nim Matka Boża: „Przyjmij te
stygmaty, weź udział w męce Mojego Syna. On Cię o to prosi”. Brat
Elia wraca przed tabernakulum. Klęka. Bracia widzą, jak Elię otacza światło.
Przez kolejnych osiem miesięcy nie umie pogodzić się ze stygmatami. –
Modliłem się, żeby Bóg mi je zabrał, bo nie zasługuję na nie. By dał je
jakiemuś kapłanowi. Jestem tylko zwykłym bratem – opowiada brat Elia.
– To nie jest proste życie, bo on nie chce
być w centrum uwagi. Poza tym jest ciągłym obiektem ataków diabła. Sam
widziałem, jak Zły rzucał nim o ścianę. Innym razem, kiedy Elia mył
podłogę w kościele, nagle rzuciły się na niego wszystkie ławki. Raz
Zły dusił go jako wąż – opowiada ks. Marco. – Elia jest często wyczerpany.
Wtedy Bóg posyła do niego anioła. Raz zapytał Matkę Bożą, dlaczego musi to
wszystko znosić. Odpowiedziała: „Tak uwalniasz wiele dusz od potępienia”.
Jezus jest żywy
Zakonnik ukrywa stygmaty pod długimi rękawami
białego habitu. Nie chce wzbudzać sensacji. – Jutro muszę założyć koszulę
z dłuższym rękawem – mówi brat Elia. A ks. Marco, widząc moje
zdziwienie, kiedy Elia odsłania ranę, wyjaśnia: – Stygmaty otwierają się
co piątek, będą krwawić. Ale niczego po nim nie będzie widać, zawsze jest
pogodny.
W 1990 roku Elia po raz pierwszy
w Wielkim Tygodniu przeżywa pasję Chrystusa. Wszystko zaczyna się
w Wielki Piątek rano. Wysoka gorączka, Elia traci siły. Po godzinie 14
zaczyna odczuwać biczowanie, jego plecy zaczynają broczyć krwią. Ma podbite
oczy i opuchniętą twarz, jak spoliczkowany Jezus. Traci przytomność po
godzinie 15. Zaczyna umierać, jak Chrystus. To powtarza się od 26 lat.
Jak można przeżyć agonię Chrystusa? – pytam
brata Elię. – Przeżywam to spokojnie, choć czuję cierpienie. Ono nie jest dla
mnie, a dla ludzi. Bo Jezus żyje i jest prawdziwy! Nie jestem wtedy
sam. Mój Anioł Stróż Lechitiel bierze mnie za rękę i doświadczam oderwania
duszy od ciała. Widzę, co się dzieje z moim ciałem, z boku.
Czuję cierpienie, ale jest mi lżej – odpowiada stygmatyk.
Przez całą noc czuwają przy nim bracia ze
wspólnoty i księża oraz kilku świeckich. Trwa modlitwa. W tym czasie
kilkakrotnie wymieniane są prześcieradła nasączone krwią. W Wielką
Sobotę rany powoli znikają, wieczorem pozostają już tylko stygmaty.
W Niedzielę Zmartwychwstania rano Elia wstaje jak gdyby nigdy nic. – Kiedy
powiedziałem Jezusowi „tak”, nie wiedziałem, co mnie czeka. Powiedz Bogu „tak”
w życiu, a on poprowadzi Cię w nieznane i piękne. To tak jak
z sakramentem małżeństwa. Mówisz „tak”, ale nie wiesz, co cię czeka.
– Ale brat cierpi – mówię. – Cierpienie
przeżywane z Jezusem zmienia człowieka całkowicie. To rodzaj
transformacji. Tak Bóg człowieka czyni silnym – wyjaśnia Elia.
Nie krzycz i nie przeklinaj
W ostatni weekend każdego miesiąca pod
klasztor w Calvo w Umbrii podjeżdżają dziesiątki autokarów. – Około
1500 osób w jeden dzień – opowiada Fiorella Turolli, oficjalna biografka
brata Elii (anioł wskazał ją bratu Elii jako osobę, która otworzy mu drzwi
w wielu miejscach; Fiorella napisała biografię Elii, którą przełożono na
wiele języków – niebawem ukaże się w Polsce). – Elia modli się
nad każdym, do późnych godzin nocnych – dodaje.
Przez resztę miesiąca on i jego
współbracia zanurzają się w ciszy, w pracy. „Ora et labora”. Calvo
leży 100 km
od Rzymu i 100 km od Asyżu. Elia, posłuszny Bogu, opuścił zakon kapucynów
i wyruszył w drogę. Dotarł do ruin klasztoru, który założył
w czasach św. Franciszka jeden z jego uczniów, św. Bernard
z Calvo. – Bóg wybrał to miejsce dla Elii – podkreśla ks. Marco. –
Było zarośnięte, w gruzach. Elia i kilku braci spali pod gwiazdami.
Elia poszedł poprosić biskupa o pomoc w odbudowaniu klasztoru. Ale
ten powiedział: jeśli to, co się dzieje wokół ciebie, jest sprawą Bożą, to
Bóg ci pomoże, klasztor odbuduj sam. Dziś prace remontowe dobiegają końca.
Klasztor wygląda jak średniowieczna perła. Elia ostatnio dostał nawet 8-metrową
statuę Matki Bożej. – To ma być centrum modlitwy, gdzie będzie można trwać
dzień i noc na adoracji Jezusa, gdzie każdy będzie mógł przyjechać, by
„odrestaurować swoją duszę” – dodaje Fiorella. – Dziś zbyt mało się
modlimy, a modlitwa jest konieczna, by trwać w bliskości
z Bogiem.
Brat Elia: – Modlitwa to dialog, to
pragnienie przebywania z Bogiem. Nie proś Go o zbyt wiele,
a tylko o to, czego potrzeba, co jest dobre. 10 minut dziennie. Od
tego trzeba zacząć.
Co chwila do klasztoru przychodzą listy.
Z różnych zakątków świata. Z podpisem biskupa i prośbą
o świadectwo. Elia idzie wtedy do biskupa Umbrii. Ten, jeśli się
zgadza na wyjazd Elii, przydziela mu kapłana lub rusza z nim osobiście. –
Brat Elia był już w Niemczech, we Francji, w Luksemburgu, w Polinezji
i trzykrotnie byliśmy w Indonezji, gdzie muzułmanie próbowali nas
zabić – opowiada Fiorella. – Bóg chce, by tam powstał dom dla rodzin
i dzieci. Ale jeszcze nie teraz – jak mówi Elia.
Brat Elia nigdy nie mówi o sobie sam,
jego historię opowiada delegat biskupa. W Wieliczce mówił: „Jezus Chrystus
żyje! A my? Czy ty i ja żyjemy? Ile razy usłyszałeś, jak On mówi do
ciebie w sercu? Wsłuchujesz się w to, czy tylko kiedy
ci się podoba?”. Oraz: „Kiedy przeżywasz kryzys, Bóg mówi do ciebie:
przyjdź, usiądź i mów do Mnie. Jak nie będziesz mówił, to jak mam cię
zrozumieć?”.
Elia lubi stawiać pytania: „Modlitwa to dla
was przykry obowiązek czy nie możecie się na nią doczekać?”.
I dodaje: „Jezus prosi, byście modlili się codziennie za chore
dzieci, za cierpiących”. I delikatnym tonem, ale stanowczo: „Nie krzyczcie
w domach, nie przeklinajcie! Bo dopuszczacie tak diabła. Rozmawiajcie
z dziećmi. To jest najważniejsze!”. A na koniec: „Wiecie, kim jest
człowiek bez Boga? Jest zagubiony. Ale z Bogiem nie boi się niczego
i nikogo”.
Przebaczaj i kochaj
Na ołtarz w ogrodzie franciszkanów
w Wieliczce, tuż po Komunii, co chwila wbiega jakieś dziecko.
Przytula się do brata Elii. Po Mszy szpaler ludzi – jest ich tu kilka
tysięcy – garnie się do stygmatyka. Elia kładzie ręce na głowach,
błogosławi. Ks. Belladelli, który od 8 lat towarzyszy też założonej przez
zakonnika wspólnocie Apostołów Bożych (Apostoli di Dio, czekającej na pełną
aprobatę Stolicy Apostolskiej), idzie tuż obok zakonnika. Elia ma radość
w oczach. I światło. Jest skromny, pokorny. Mówi niewiele, ale
celnie. – Odpowiem na twoje pytania, ale ty odpowiesz na moje. Zgoda? –
spogląda na mnie badawczo. I pyta: – Potrafisz kochać? Przebaczać? Ale czy
zawsze? Co wieczór mówisz bliskim: „kocham”, „wybaczmy sobie”? Odpowiedz. – Czy
to najważniejsze? – pytam. – Tak. Jezus mówi dziś: kochajcie się,
uczcie się tego. Nie róbcie sobie wzajemnie zła, nie wywołujcie wojen.
– Elia, jesteśmy niecierpliwi, chcemy
wiedzieć już i teraz, czego Bóg od nas chce. I kiedy przyjdzie –
mówię.
Elia wpatruje się we mnie: – Twoja mama
nosiła cię 9 miesięcy, żeby wydać na świat. Trzeba cierpliwości i czasu,
by odkrywać Boga. Bierz codziennie Ewangelię do ręki. Czytaj i pewnego
dnia będziesz musiała głosić Jego słowo. I to, że to miłość jest
wielkością Boga. Nie jesteśmy w stanie kochać i przebaczać tak jak
Bóg. On mnie kołysze, przytula, nosi Czy ty w Niego wierzysz? Napisz sobie
to na kartce: „wierzę”. I zobaczysz, jak wiele się zmieni. Credo –
w tym jest cała tajemnica. Powtarzaj ją codziennie. Ale powtarzaj: „ja
wierzę w Boga ”.
Kościół towarzyszy i przygląda się
bratu Elii. Już kiedy zakonnik otrzymał stygmaty, na polecenie arcybiskupa
Umbrii Vincenzo Paglii musiał wyjechać do Nowego Jorku. Tam miała zbadać go
komisja lekarzy. Przez kilka miesięcy obserwowali go chirurdzy
i psychiatrzy. – Chcieli m.in. zweryfikować jego wizje. Elia rozmawia
ciągle z Chrystusem, widzi Go jak ja panią. Jezus wtedy powiedział mu:
„Nie odpowiadaj na ich pytania, bo zrobią z ciebie szaleńca. Weź aparat
fotograficzny i idź do pobliskiego kościoła. Zrób zdjęcie na białej
ścianie. To będzie dowód” – opowiada ks. Belladelli. – Psychiatrzy
zawołali więc fotografów. A bratu odebrali jego aparat, żeby nie
„oszukiwał”.
– Pamiętam, że dali mi taki mały, kupiony
w kiosku jednorazowy sprzęt – wtrąca Elia. – Na ścianie zobaczyłem
światło. Zacząłem więc robić tym zdjęcia. I wszyscy ze mną. I na
klatce zobaczyłem Jezusa.
– To Jezus, jakiego widzi Elia –
ks. Marco pokazuje mi zdjęcie w swoim telefonie komórkowym. – Wszyscy
inni mieli na kliszach białą ścianę. Psychiatrzy oniemieli. Dali spokój.
Zdjęcie Jezusa obiegło szybko świat, przypomina
obraz namalowany pędzlem. Ale jeśli przyjrzeć się oryginałowi
z bliska, wyraźnie widać, że to zdjęcie. – Jezus idzie z postępem.
Faustynie kazał wołać malarza, bratu wziąć aparat. Ta historia wydaje się
tak nieprawdopodobna. Tak jak i męka, którą przeżywa Elia, tyle cierpienia
Czemu to wszystko? – pytam ks. Marco.
– Jesteśmy racjonalistami. Wydaje się
nam, nawet jeśli wierzymy i jesteśmy w Kościele, że męka Chrystusa to
jakaś legenda. Przeszłość. A to jest rzeczywistość, która się ciągle
dzieje. Bóg wybierając takich jak Elia, przypomina o sobie. Te osiem lat
spędzone z bratem Elią, bycie świadkiem męki, którą przeżywa, to dla mnie
doświadczenie żywego Boga. Bóg istnieje i jest dla ciebie, dla mnie. Elia
ma wiele darów: uzdrawiania, pocieszania Widziałem, jak ludzie zmieniają swoje
życie po spotkaniu z nim. Ma dar bilokacji. Kościół nie zakazuje Elii
głosić słowa, spotykać się z ludźmi. I to o czymś świadczy.
Ojciec Pio, który towarzyszy bratu Elii ciągle, powiedział mu, że ma on
dokończyć jego misję. I tak się dzieje – drzwi, które były zamknięte
przed stygmatykiem z San Giovanni Rotondo, otwierają się przed bratem
Elią.
– Jestem tylko osiołkiem Jezusa, tak nazywa
mnie ojciec Pio – uśmiecha się brat Elia. Ale to na osiołku właśnie Jezus
wjechał do Jerozolimy...