W sobotę 13 lipca br. pielgrzymi zgromadzeni w Oborskim Sanktuarium wielbili Boga dziękczynnym "Magnificat" z okazji 20 - lecia sobotnich Wieczerników Królowej Pokoju. Patronem tegorocznego spotkania był bł. O. Hilary Paweł Januszewski, karmelita, męczennik miłości bliźniego z hitlerowskiego obozu zagłady w Dachau, wyniesiony do chwały ołtarzy przez papieża św. Jana Pawła II w dniu 13 czerwca 1999 r. Uroczystej Eucharystii w Oborskim Sanktuarium przewodniczył Prowincjał Karmelitów O. Bogdan Meger z Krakowa, a homilię wygłosił o. Tadeusz Popiela O. Carm., przeor klasztoru karmelitów w Gdańsku, postulator w procesie beatyfikacyjnym o. Hilarego. Konferencję n/t "Karmel Oborski na drogach narodowej Golgoty" wygłosił prof. Mirosław Krajewski, prezes Dobrzyńskiego Towarzystwa Naukowego. W programie spotkania znalazła się także "godzina świadectw" i adoracja Najświętszego Sakramentu z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała. Podczas uroczystej ceremonii nałożenia szkaplerza wielu pielgrzymów przyjęło brązową szatę Królowej Karmelu. Oprawę muzyczną spotkania przygotowały zespoły „Echo Maryi” z Łomianek k. Warszawy i "Flos Carmeli" z Tczewa, posługujące w ciągu roku na cosobotnich Wieczernikach w Oborskim Sanktuarium. Piękną ilustracją tematu tegorocznego spotkania był duży obraz specjalnie namalowany przez p. Ilonę Koll – Korwel z Hanoweru. Na zakończenie Mszy Świętej, przy słowach diakona: "Idźcie w pokoju Chrystusa", dzieci komunijne wypuściły od ołtarza trzy białe gołąbki pokoju. Wszystkim naszych Drogim Parafianom i Pielgrzymom oraz Przyjaciołom Oborskiego Karmelu dziękujemy za radość wspólnego świętowania i obejmujemy naszą wdzięczną pamięcią w modlitwie u stóp Pani Oborskiej, polecamy Jej czułej opiece wraz z darem Chrystusowego błogosławieństwa - Ojcowie Karmelici. Poniżej konferencja prof. Mirosława Krajewskiego i konferencja o. Piotra Męczyńskiego O. Carm. z Obór wprowadzająca w temat spotkania oraz artykuły, zdjęcia i inne informacje.
Konferencja prof. Mirosława Krajewskiego - zobacz
Artykuł - zobacz i Galeria zdjęć - zobacz
Filmową relację (na płytach DVD) ze spotkania w Oborach można zamawiać na adres:
Józef Gołębiewski
Oś. Armii Krajowej 2/19
87 - 600 LIPNO
Tel. kom. 603 881 089
Drodzy
w Sercu Jezusa, bracia i siostry!
Już od 20 lat liczni pielgrzymi z
okolicznych miejscowości, z terenu diecezji płockiej i z całej Polski
odpowiadając na Boże wezwanie i macierzyńskie zaproszenie Maryi gromadzą się na
sobotnim Wieczerniku w Oborach.
Biskup
Płocki Piotr Libera w homilii wygłoszonej kilka lat temu w Oborskim Sanktuarium
powiedział: „Jak nie cieszyć się z tego, że tak wiele pielgrzymek przybywa
dzięki posłudze ojców karmelitów tutaj na oborskie Wieczerniki Królowej
Pokoju!”.
Tutaj
Matka Boża Bolesna z czułością i miłością pochyla się nad swoimi dziećmi,
opatruje ich rany i wyprasza łaski potrzebne w drodze prowadzącej do
Niebieskiej Ojczyzny. Wielu na nowo odkryło tutaj uzdrawiającą moc spowiedzi
świętej i weszło na drogę nawrócenia.
Oborski
Karmel stał się prawdziwą oazą pokoju, źródłem duchowej odnowy, szkołą modlitwy
i zaangażowania w dzieło nowej ewangelizacji oraz prawdziwego nabożeństwa do
Matki Bożej.
To
tutaj, Maryja okrywa nas swoim opiekuńczym płaszczem – szkaplerzem świętym i
uczy jak być dla siebie wzajemnie braćmi i siostrami we wspólnocie Kościoła i
Narodu.
To
tutaj, szczególnie poprzez udział w cosobotnim Wieczerniku Królowej Pokoju,
możemy nieustannie czerpać z duchowego bogactwa Karmelu, z przykładu jego
licznych świętych i błogosławionych.
W
tym roku wspominamy 80. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, a także 20.
rocznicę beatyfikacji 108 polskich męczenników drugiej wojny światowej. W ich
gronie znajduje się bł. O. Hilary Paweł Januszewski, karmelita. Dzisiaj pragniemy
przypomnieć jego postać, a także martyrologium polskiego duchowieństwa
związanego z klasztorem karmelitów w Oborach. I
Święty
Jan Paweł II w swoim Liście Apostolskim Tertio Millennio Adveniente
napisał: „W XX wieku wrócili męczennicy. A są to często męczennicy
nieznani, jak gdyby nieznani żołnierze wielkiej Bożej sprawy. Ich świadectwa
nie powinny zostać zapomniane w Kościele” (TMA, 37).
Dlatego
też w krypcie klasztoru pod kościołem w Oborach znajduje się miejsce pamięci
męczeństwa duchowieństwa polskiego tej ziemi z okresu drugiej wojny światowej.
Kronika
klasztoru oborskiego odnotowuje:
Dn.
20 i 24 października 1939 roku wszystkich zakonników z Obór wywieziono do
Rypina, na ulicę Warszawską 20, gdzie mieścił się posterunek gestapo. Oficer
niemiecki, z nahajką w ręku, zapytał bardzo ostro O. Brunona Makowskiego, czy
on wie, za co są aresztowani. O. Brunon odpowiedział, że nie wie. W tym
momencie sześciu Niemców wojskowych dopadło O. Brunona i odebrało mu wszystko
co miał, różaniec, zegarek, brewiarz, i medalik ze szyi. To samo zrobili z
pozostałymi. Święte obrazki rzucili na podłogę i zaczęli po nich skakać,
deptać. Zabrane różańce, szkaplerze i brewiarze kapłańskie wynieśli na
podwórze, oblali benzyną i podpalili. Wpędzili wszystkich do piwnicy, bijąc
każdego nahajką po głowie. Było tam wielu księży z okolicznych parafii.
Hitlerowscy kaci, funkcjonariusze gestapo, znęcali się nad niewinnymi ofiarami
w okrutny sposób, za to tylko, że ci uwięzieni byli Polakami.
30 października 1930 roku kapłani
zostali przewiezieni ciężarówką do klasztoru w Oborach.
Ks.
Marian Metler wspomina:
„Rozmieszczono
nas w celach klasztornych, gdzie spaliśmy na słomie Urządzano nam często różne
szykany. Na przykład: pewnego razu oficer-gestapowiec kazał wszystkim księżom
iść do kaplicy klasztornej. Sam później wszedł w czapce i z papierosem (w
ołtarzu znajdował się Najświętszy Sakrament), a on wyjął rewolwer i kazał nam
śpiewać: Deutschland, Deutschland über alles i Die Fahne hoch. W nocy, gdy już
położyliśmy się na spoczynek, gestapowcy pod oknami rąbali duży krzyż misyjny”.
Początkowo
pozwolono księżom odprawiać Mszę św., ale gdy kapłani ubierali się do Mszy
świętej, to straż z karabinami pilnowała ich w zakrystii i w kościele. Nie było
ubranych w białe komże ministrantów służących do Mszy świętej, lecz byli
uzbrojeni w karabiny niemieccy żołnierze. Jak bardzo przypominać to musiało
dramat, jaki rozegrał się dwadzieścia wieków wcześniej na Kalwarii, gdzie
Chrystus umierał na krzyżu, w asyście rzymskich żołnierzy. Pilnowano też, by
ludzie do kościoła nie wchodzili. Potrzebne hostie do Mszy świętej po kryjomu
wypiekał brat zakonny Alojzy Misiniec.
Wszyscy
nowo przywiezieni przedstawiali pożałowania godny widok. Nie goleni od
dłuższego czasu, zmęczeni, wygłodzeni. Poumieszczali ich po celach, spali na
mokrej słomie rozłożonej na podłodze. Nic jeść nie dawali, o opaleniu cel mowy
nie było; o praniu bielizny również myśleć Niemcy nie chcieli. Ludność z okolic
Obór po kryjomu przynosiła co mogła, aby wyżywić uwięzionych kapłanów.
Odwiedzali
nas dobrzy i ofiarni parafianie –
wspomina ks. Stanisław Grabowski, którego wojna zastała jako wikariusza w
Rypinie.
Odwiedziła
mnie i moja matka. Zmartwiona, że nie ma wiadomości ode mnie, a bardziej sercem
matki domyślająca się mojego nieszczęścia, w grudniu 1939 r. wybrała się w
drogę do syna. Daleka to droga, ponad 150 km, nie było regularnej komunikacji. Nie
znająca języka niemieckiego, zwykła wieśniaczka w 65. roku życia, nareszcie
dotarła do Rypina. Pyta się ludzi, gdzie jest plebania, bo ona chce zobaczyć
swego syna księdza. Przychodzi wreszcie do plebani i tu dowiaduje się całej
prawdy. Syna nie ma, jest w więzieniu. Matka jednak musi zobaczyć syna, nawet i
w więzieniu. Po prostu nie wyobrażano sobie, żeby taka możliwość w ogóle
istniała. Powodowana sercem matki, sama udaje się do władz powiatowych i
otrzymuje zezwolenie na spotkanie się z synem w Oborach. Dobrzy ludzie
przywieźli ją razem z żywnością do klasztoru. Podeszła w latach, wymęczona
trudem podróżowania, płacze z radości, że znalazła swoje dziecko przy życiu.
Cieszy się, że jej syn żyje. W rozmowach ze mną jest pełna nadziei, otuchy,
wiary, bo tego potrzebowałem ja, jej dziecko. Odjeżdżając, naznaczyła mnie
znakiem krzyża, bo moja matka tak błogosławiła mnie ilekroć opuszczałem dom”.
Pasterz
Kościoła Płockiego, Biskup Piotr Libera, w jednej z homilii pięknie powiedział:
„Iluż z nas, biskupów i księży, może z wdzięcznością
powiedzieć to, co św. Augustyn powiedział o swojej matce św. Monice: „To,
kim się stałem i w jaki sposób, zawdzięczam mojej
matce!”.
Wróćmy
jeszcze do Oborskiego Martyrologium. Najbardziej w pamięci internowanych tutaj
kapłanów utkwiła wizyta szefa rypińskiego gestapo Kniffla w dniu 4 grudnia 1939
r. Rypiński kat, jak o nim mówiono, zgromadził wówczas uwięzionych księży w
kościele, kazał im ustawić się przez środek dwójkami, a sam zasiadł na
honorowym fotelu celebransa Mszy św. Fotel ustawiony był w miejscu, gdzie teraz
stoi ołtarz. Następnie wygłosił mowę pełną szykan i wyzwisk, oświadczając, że
jest panem życia i śmierci zgromadzonych tu więźniów. Potem powiedział im, że
jest panem życia i śmierci i mają do wyboru: porzucić sutannę kapłańską, swoje
parafie i wyjechać stąd daleko (do Generalnej Guberni) albo czekać na
skierowanie do obozu koncentracyjnego, do krematorium. Wybierajcie! –
powiedział. I wybrali. Wybrali Chrystusa jako swojego jedynego Pana, Pana życia
i śmierci. Jemu pozostali wierni do końca. Z tego kapłańskiego szeregu
ustawionego przed ołtarzem nikt nie wystąpił. Żaden z nich nie zdjął sutanny,
żaden z nich nie odszedł od tego ołtarza. Żaden z nich się nie ugiął, wszyscy
pozostali wierni Chrystusowi do końca, do końca spełnili swoje kapłaństwo. Na
wzór Tego, który ich powołał i który do końca nas umiłował, aż do całkowitej
ofiary z siebie na ołtarzu krzyża.
To
nie byli najemnicy, którzy uciekają na widok nadchodzącego wilka i porzucają
swoją owczarnię. To byli prawdziwi pasterze, pasterze według Bożego Serca,
którzy oddali życie za swoje owce, świadkowie heroicznej wiary i miłości Boga,
Kościoła i Ojczyzny.
„Zwyciężyli
dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali dusz swych
- aż do śmierci” (Ap 12.11).
Ci
wspaniali polscy kapłani pomimo zewnętrznego zniewolenia, pozostali wewnętrznie
wolni i stali się prawdziwymi świadkami wiernej i ofiarnej miłości Chrystusa do
Kościoła, Jego Oblubienicy. Uwierzyli tej miłości i w mocy Ducha Świętego stali
się jej wiernymi świadkami. Za świętym Pawłem Apostołem mówią nam dzisiaj Ci
uwięzieni i skazani kapłani: „Bracia: Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?
(…) Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienia, ucisk czy
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Ale we wszystkim
tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki temu, który nas umiłował. I jestem pewien,
że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy
teraźniejsze, ani przyszłe, ani potęgi, ani co wysokie, ani co głębokie, ani
jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest
w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (por. Rz 8, 31-39).
Przetrzymywani
w Oborach duchowni zostali 22 lutego 1940 roku przewiezieni do więzienia w
Grudziądzu, które pełniło funkcję więzienia śledczego gestapo. Kolejnymi
stacjami ich męczeńskiej drogi stały się obozy koncentracyjne w Stutthofie,
Sachsenhausen i Dachau.
W
podziemiach oborskiej świątyni znajduje się kaplica poświęcona pamięci tych
kapłanów. Dominuje w niej duża kamienna figura Chrystusa ubranego w tunikę,
skazanego na śmierć, skrępowanego sznurem, ale jednocześnie pełnego godności i
głębokiego spokoju. Wokół figury na ścianach zawisły zdjęcia kapłanów
więzionych w klasztorze i ich krótkie biogramy. Zdjęcia umieszczono na
specjalnej metalowej konstrukcji przeplatanej drutem kolczastym. Na specjalnych
tablicach wypisane imiona i nazwiska wszystkich 55 duchownych z informacją o
ich dalszych losach.
W
poniedziałek 25 lutego 2002 r., dokonane zostało w klasztorze pewne niezwykłe
odkrycie, które jak się okazało ma ścisły związek z oborskim martyrologium. W
tym czasie kontynuowane były w klasztorze prace remontowe korytarza pierwszego
piętra. Najpierw robotnicy musieli zerwać z podłogi wylewkę wykonaną z cementu
i trocin podczas II wojny światowej, gdy Niemcy opanowali klasztor. Po zerwaniu
wylewki ukazała się podłoga z desek. Ona także została rozebrana. Wtedy okazało
się, że deska znajdująca się na podłodze przy końcu korytarza, zaraz obok
ostatniej celi zakonnej, ma na odwrocie jakiś napis wykonany ołówkiem. Zawołał
mnie jeden z robotników. Napis był dość dobrze zachowany. Umieszczony został w
grudniu 1941 roku, a więc ponad 60 lat temu, prawdopodobnie podczas naprawy
drewnianej podłogi jeszcze przed wykonaniem wylewki. Napis brzmiał: Tu
uwięzili Niemcy (55) księży w czasie wojny 1939 roku, tu był ich ciężki los!
Jak bardzo autorowi tej krótkiej informacji zależało na tym, by tę prawdę
przekazać potomnym. Zmierzyłem tę deskę. Cała miała 4 metry długości, 42 cm szerokości i 3 cm grubości. Zaledwie kilka
słów na tak dużej desce. Ta deska, odkryta po 60 latach, stanowi świadectwo,
przypomnienie o krzyżu tych uwięzionych kapłanów, którego nikt nie potrafi ani
zmierzyć, ani zważyć. Po tym, co wcześniej zostało powiedziane lepiej rozumiemy
co znaczą te krótkie słowa: tu był ich ciężki los!
Niech
pamięć o nich pozostanie w nas ciągle żywa. Niech świadectwo ich wierności
Chrystusowi aż do śmierci umacnia nas do mężnego wyznawania wiary w codziennym
życiu. Wszyscy oni są świadkami tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego
Jezusa Chrystusa Tego, który do końca umiłował. Ofiara tych kapłanów, dzisiaj
przypomniana zawsze stanowić będzie dla nas źródło wielkiego duchowego
pokrzepienia i umocnienia, szczególnie dla kleryków Wyższego Seminarium
Duchownego z Płocka, którzy od 20 lat przeżywają w oborskim klasztorze swoje
tygodniowe rekolekcje przed przyjęciem święceń diakonatu i prezbiteratu oraz
dla młodych nowicjuszy Zakonu Karmelitów podczas rocznej formacji w Oborach.
II
13
czerwca 1999 r. Papież św. Jan Paweł II wyniósł na ołtarze ponad setkę naszych
rodaków, którzy w czasie II wojny światowej ponieśli śmierć za wiarę z rąk
niemieckich nazistów. Było to wydarzenie epokowe i chyba ciągle niedoceniane:
oto w jednej chwili podwoiła się liczba polskich świętych i błogosławionych.
Wśród
beatyfikowanych znaleźli się biskupi, kapłani i klerycy, siostry i bracia
zakonni oraz wierni świeccy. Niektórzy stracili doczesne życie już w 1939 r.,
gdy najeźdźca z Zachodu wkraczał na polską ziemię. Inni byli mordowani w ramach
terroru okupacyjnego – zabijani na miejscu lub zamęczeni w więzieniach i
obozach koncentracyjnych. Większość błogosławionych to kapłani, co nie powinno
dziwić. Już jesienią 1939 r. w planie niemieckiej nazistowskiej partii NSDAP co
do działań na podbitych ziemiach polskich znalazł się punkt, aby odciąć Polaków
od wpływu miejscowych księży katolickich. Realizując ten postulat, zamordowano
ponad 20 proc. polskiego duchowieństwa. Popełnione zbrodnie słudzy Hitlera
uzasadniali słowami, że są do tego zmuszeni, gdyż „polscy księża szerzą
nienawiść”. A przecież oni tylko wiernie wypełniali swoje obowiązki wobec
Chrystusa i ludu Bożego.
Oficjalne
określenie tych bohaterów brzmi: „Błogosławieni męczennicy Antoni Julian
Nowowiejski, biskup, i towarzysze”, jednak częściej stosuje się formę:
„Błogosławionych 108 polskich męczenników II wojny światowej”. Na ich
wspomnienie liturgiczne został wyznaczony 12 czerwca, tj. wigilia rocznicy
beatyfikacji.
Do
ich grona należy bł. Ojciec Hilary Paweł Januszewski, karmelita z Krakowa.
W
swojej oficjalnej prośbie o przyjęcie do Zakonu Karmelitów napisał: „Czując od
dzieciństwa nieodpartą chęć wstąpienia do stanu duchownego, postanawiam pójść
za głosem serca i poświęcić się na służbę Bogu, wstępując do Zakonu. Mam 20
lat, ale od tej chwili pragnę żyć tylko dla Boga”.
30
grudnia 1928 r. składa pierwsze śluby zakonne i rozpoczyna studia filozoficzne
w Krakowie. Należał do grona najlepszych studentów. Jego zdolności zostają
zauważone przez przełożonych i w dalszych latach o. Hilary kontynuuje studia w
Międzynarodowym Kolegium św. Alberta w Rzymie. Na koniec nauki o. Hilary
otrzymuje nagrodę dla najwybitniejszego studenta Rzymskiej Akademii św.
Tomasza. Po powrocie do Polski zostaje powierzona mu odpowiedzialna funkcja
prefekta – wychowawcy kleryków w Seminarium. Sami wychowankowie określali go
jako „żywy wykład Reguły zakonnej”. 1 listopada 1939r. ówczesny
Prowincjał o. Elizeusz Sanchez Paradez mianuje go przeorem klasztoru w
Krakowie. W Testimonium Servus Dei Hilarego Januszewskiego możemy przeczytać
takie świadectwo jednego z jego współbraci: „Do każdego odnosił się z
życzliwością zgodnie z założeniami zakonnymi. On kochał swój Zakon. Troszczył
się o jego stan materialny i duchowy. Uchybienia poprawiał w sposób subtelny,
ale konsekwentny. Dla niego Zakon to była świętość. Był sprawiedliwy i
wszystkich jednakowo traktował. Braci miał w wielkim szacunku. Dla siebie był
wymagający i surowy, a dla innych starał się zawsze okazywać wiele
cierpliwości. Był wymagający, ale miał dużo dobroci i życzliwości względem
każdego. Zalecone mu obowiązki traktował poważnie, nigdy na nikogo nie podnosił
głosu”.
Gdy
wybuchła wojna sprawował urząd przeora krakowskiego konwentu karmelitów.
Zdecydował by zakonnicy ścieśnili się w swoich pokojach i klasztor stał się
domem otwartym dla rodaków wysiedlonych z poznańskiego. Usłyszał słowa Pana:
„Dziel swój chleb z głodnym, wprowadź w dom biednych tułaczy, nagiego, którego
ujrzysz, przyodziej i nie odwróć się od współziomków”.
Był
dla wszystkich jak prawdziwy ojciec. Regularnie co tydzień udawał się do
sierocińca na krakowskim Zwierzyńcu, gdzie nauczał dzieci katechizmu, spowiadał
je i sprawował dla nich Eucharystię.
Takim
prawdziwym ojcem był także dla swoich współbraci w Karmelu. Szczególnie
uwidoczniło się to 4 grudnia 1940 roku, gdy żołnierze niemieccy przyszli
aresztować zakonników za to, że pomimo zakazu w kościele śpiewana była pieśń
„Serdeczna Matko”. O. Hilary nie został wówczas aresztowany, ponieważ w tym
czasie przebywał poza klasztorem. Po powrocie od razu czynił starania by
uwolnić współbraci. Mimo ostrzeżeń udał się na Gestapo, twierdząc, że to on
jest przeorem klasztoru i to on odpowiada za wszystkich. W wyniku jego starań
uwolniono o. Jana Konobę, który był chory i słaby. A stało się to po tym jak O.
Hilary powiedział do gestapowców: „Weźcie mnie, a jego wypuśćcie”. Tam w
więzieniu Gestapo przy ul. Montelupich rozpoczęła się osobista droga krzyżowa
o. Januszewskiego.
Wiosną
1941 roku został przewieziony do Konzentrationslager Sachsenhausen, a stamtąd
od obozu koncentracyjnego w Dachau, położonego około 15 km od Monachium.
Skierowano go do bloku 28, gdzie uwięzionych było innych stu polskich
duchownych. Tutaj odnalazł swoich współbraci, za którymi, w grudniu 1940 roku,
wstawiał się na Gestapo w Krakowie. O. Hilary był ceniony przez współwięźniów
za dobroć, uczynność i poświęcenie. Nikomu nie odmówił pomocy i czynił to z
wielką skromnością i prostotą. Potrafił podzielić się z głodnym współwięźniem
ostatnim kawałeczkiem chleba. Nigdy nie narzekał. Posiadał cnotę wiary w
Opatrzność i lepsze jutro oraz pewność, że nic nie dzieje się bez woli Bożej.
Ta cnota sprawiała, że otaczało go wiele osób potrzebujących pocieszenia i
wsparcia, które im dawał, podnosząc na duchu i świadomie szerząc optymizm,
szczególnie w chwilach beznadziejnej rozpaczy. Dzięki moralnemu wsparciu O.
Hilarego wielu więźniów przeżyło ten okrutny czas upodlenia człowieka i jego
godności. Zawsze opanowany, cieszył się wielkim szacunkiem wśród współwięźniów,
dla których był również przykładem życia modlitewnego. Każdego wieczoru po
obozowym apelu karmelici spotykali się razem na chwilę wspólnej modlitwy,
polecając się opiece Maryi słowami hymnu „Salve Regina”. Musieli być bardzo
ostrożni, ponieważ takie spotkania były zabronione i można było za nie zostać
ciężko ukaranym. Ta chwila modlitwy oraz celebrowana w ukryciu Eucharystia dla
nich wszystkich były siłą, która dodawała otuchy i broniła przed załamaniem.
Jeden z holenderskich karmelitów mieszkających w tym samym baraku nr 28,
wspomina: „Często, gdzieś w polu lub w baraku, polscy księża i współbracia celebrowali
Mszę św. Dwóch lub trzech z nich czuwało, a wyglądało to tak, jakby wszyscy
zajęci byli swoją pracą, a tylko jeden z nich pochylał się nad chlebem i winem,
wymawiając słowa konsekracji. Nie było świec, nic nie mogło rzucać
najmniejszego cienia podejrzenia, kielich to szklanka lub kubek, lecz Pan był
obecny tak jak by to był piękny kościół czy też najpiękniejsza katedra”.
Na
początku 1945 roku wszyscy więźniowie z ogromna nadzieją oczekiwali na
wyzwolenie obozu. Dochodziły już bowiem do nich wieści, że front aliantów
posuwa się szybko naprzód niosąc upragnioną wolność. Zdawało się, że ocalenie
jest już bliskie. Nadzieje jednak zostały rozwiane przez epidemię tyfusu, która
szybko rozprzestrzeniła się w obozie. Baraki zarażonych więźniów zostały odgrodzone
drutem kolczastym, a uzbrojeni strażnicy pilnowali, by nikt się do nich nie
zbliżył. Kapłani więzieni w blokach sąsiadujących z blokami zakażonymi każdego
dnia patrzyli na wywożonych do krematorium zmarłych, których z każdym dniem
przybywało. Świadomi swej bezsilności w niesieniu pomocy materialnej, myśleli i
pragnęli udzielić im przede wszystkim pomocy duchowej. „Żeby tak móc dostać się
do tych umierających i udzielić im rozgrzeszenia i Wiatyku” – myślał niejeden z
nich. Lecz czyż nie było to szaleństwo?! Przecież każdemu, kto wchodził do tego
bloku, wychodzić już nigdy nie było wolno. A wszyscy systematycznie po
kilkunastu zaledwie dniach zarażali się tyfusem i umierali. Pójść do
odizolowanych baraków to narazić się na niechybną śmierć. Decyzja o zgłoszeniu
się do pracy i pomocy chorym w blokach zarażonych nie była więc łatwa. Mimo to
zgłosiło się trzydziestu dwóch kapłanów, którzy w poczuciu odpowiedzialności za
bliźniego zdecydowali się podjąć tę posługę. Również o. Hilary Januszewski
kierowany gorliwością kapłańską dobrowolnie dołączył do tej grupy. Współbracia
odradzali mu to, prosząc, by odstąpił od swojej decyzji, ponieważ potrzebny
jest polskiej prowincji, którą trzeba będzie po wojnie odbudować. O.
Januszewski tłumaczył im jednak, że jest świadom podjętej decyzji i wie, że
wymaga ona ofiary życia, ale tam jest potrzebny. Idąc dobrowolnie z posługą
kapłańską do tych, którzy umierali w opuszczeniu powtarzał: „Jestem im bardziej
potrzebny niż w Krakowie”. Poszedł w sam środek obozowej nocy, tam gdzie
największa panowała ciemność, tam, gdzie wołał go Chrystus. Poszedł ze światłem
wiary. „Jego mocne serce zaufało Panu”. Rozgrzeszał konających, karmił ich
dusze cząstką konsekrowanej Hostii, budził nadzieję - mówił o Domu Ojca, w
którym Chrystus przygotował dla nich wieczne mieszkanie. Przypominał, że
Kościół jest naszym Domem budowanym przez miłość i żadna przemoc ludzka i
diabelska go nie zniszczy. O. Hilary po 21 dniach heroicznej posługi wśród
chorych zaraził się tyfusem i po pięciu dniach agonii zmarł w uroczystość
Zwiastowania Pańskiego, 25 marca 1945 roku. Jego ciało spalono w obozowym
krematorium w Dachau, gdzie oddał swoje życie jako Męczennik Miłości.
Jego
świadectwo, podobnie jak innych odważnych kapłanów posługujących na blokach
objętych tyfusem, stało się promieniem światła spływającego z oblicza
zmartwychwstałego Pana, rozpraszającym śmiertelne mroki obozowej nocy.
O.
Hilary usłyszał w swoim kapłańskim sercu słowa Pana: „jeśli podasz twój chleb
zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w
ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem”.
Rozpalony
miłością Chrystusa z własnego wyboru poszedł na bloki odcięte od reszty obozu,
aby swoim konającym braciom podać Chleb Eucharystyczny, dający życie wieczne i
zapalić w ich sercach światło niegasnącej nadziei przyszłego zmartwychwstania.
Z
miłości ofiarował swoje życie Bogu i cierpiącym braciom, dając świadectwo
prawdzie Chrystusowej Ewangelii, że nikt nie ma większej miłości, od tej, gdy
kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Stał się wiernym świadkiem tej
Miłości, która z krzyża pochyliła się nad grzesznym człowiekiem, aby objąć go
swoimi ramionami, opatrzyć jego rany i otworzyć mu bramy Nieba.
Drodzy
Moi! Takiej postawy uczymy się tutaj, w szkole Matki Bożej Bolesnej. Ona,
stojąca wiernie pod krzyżem, ciągle wskazuje nam przebite Serce Jezusa,
niewyczerpane źródło miłości i miłosierdzia.
Papież
Franciszek powiedział: „Ten, kto stoi pod krzyżem z Maryją, uczy się kochać jak
Jezus. (…) Krzyż «daje pewność wiernej miłości Boga do nas. (...) Krzyż
Chrystusa zachęca także, abyśmy dali się zarazić tą miłością, uczy nas zatem
patrzeć na bliźniego zawsze z miłosierdziem i miłością, zwłaszcza na tych,
którzy cierpią, którzy potrzebują pomocy».
Drodzy
bracia i siostry!
Pamiętajmy
o tym podejmując naszą codzienną posługę miłości wobec chorych i ubogich, wobec
samotnych i zranionych poczuciem odrzucenia, wobec przygniecionych swoimi
słabościami i zniewolonych nałogami. Ofiarujmy im ciepło czułej miłości Pana i
światło nadziei Jego miłosierdzia.
Drodzy
bracia i siostry! Pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy wezwani, aby przyjąć i
przekazywać innym światło Chrystusa Zmartwychwstałego, światło wiary, która
działa przez miłość. „Wy jesteście światłem świata” – mówi Jezus. „Tak niech
świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili
Ojca waszego, który jest w niebie”.
Wszyscy
jesteśmy wezwani, aby stać się świadkami niegasnącej nadziei, „stróżami poranka
zwiastującymi nadejście słońca, którym jest Chrystus zmartwychwstały!” (bł. Jan
Paweł II).
13
czerwca 1999 roku podczas uroczystej Mszy św., na placu Piłsudskiego w
Warszawie, miała miejsce beatyfikacja stu ośmiu męczenników drugiej wojny
światowej, wśród nich o. Hilarego Pawła Januszewskiego. W homilii Ojciec Święty
Jan Paweł II powiedział: „Dziś właśnie świętujemy zwycięstwo tych, którzy
oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w
Jego chwale. […] Gdy bowiem dokonujemy tego uroczystego aktu, niejako odżywa w
nas wiara, że bez względu na okoliczności we wszystkim możemy odnieść pełne
zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował (por. Rz 8, 37). Błogosławieni
męczennicy wołają do naszych serc: uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie
na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda owoc
wierności Bogu we wszelkiej próbie”.
Drodzy
w Chrystusie Panu, bracia i siostry!
Kończąc
nasze rozważanie wznieśmy nasze oczy na drogą nam Pietę Oborską. Spójrzmy
sercem w pełne miłości oblicze Matki Bolesnej pochylonej nad Synem i nad każdym
z nas. Ona jako pierwsza wiernie podążała śladami swego cierpiącego Syna, z
całkowitym oddaniem towarzyszyła Mu w drodze „przez krzyż do chwały”. „Ona wie,
jak idzie się tą drogą, i dlatego jest Matką wszystkich chorych i cierpiących.
Możemy ufnie uciekać się do Niej z synowskim oddaniem, pewni, że weźmie nas w
opiekę, wesprze i nie opuści. [Ona] stoi przy naszych krzyżach i towarzyszy nam
w drodze do zmartwychwstania i pełnego życia” (papież Franciszek).
Ona
jest cudowną lampą niosąca całej ludzkości „światło życia”, którym jest Jej
Syn, Jezus Chrystus. Gdzie Ona przychodzi, tam „wschodzi światło w
ciemnościach”. Zbliżmy się do Niej, a zajaśnieje nam Chrystus.
On
jest „światłością świata”, On jest pełnym mocy Synem Bożym, jedynym
Odkupicielem człowieka. On przez Krew przelaną na krzyżu i swoje chwalebne
zmartwychwstanie uwolnił nas spod panowania księcia ciemności, rozerwał kajdany
grzechu i wyprowadził z nocy śmierci ku światłu życia wiecznego. On jest Życiem
i Zmartwychwstaniem naszym. Jemu wszelka cześć i chwała na wieki wieków. Amen.
III
Drodzy
w Sercu Jezusa, bracia i siostry!
W
moim brewiarzu kapłańskim noszę stary obrazek ze srebrnego jubileuszu
kapłaństwa o. Alberta Urbańskiego, karmelity, urodzonego w niedalekim Frankowie
k. Zbójna. Jego powołanie zrodziło i rozwijało się tutaj pod czułym spojrzeniem
Matki Bożej Oborskiej do której przychodził od dziecka.
Swoją
życiową pielgrzymkę i gorliwą służbę kapłańską zakończył w Krakowie 1 marca
1985 roku.
Podczas
II wojny światowej został aresztowany przez gestapo i wywieziony do
hitlerowskiego obozu zagłady w Dachau.
O.
Albert razem ze swoim przeorem z Krakowa bł. O. Hilarym Pawłem Januszewskim
należał do grona tych uwięzionych kapłanów, którzy poszli dobrowolnie, jako
ochotnicy, z samarytańską posługą na bloki współwięźniów zarażonych na
tyfus plamisty.
W
swojej książce Duchowni w Dachau o. Albert wspomina:
„Po
udzieleniu ostatniej przysługi konającemu przechodziłem wsparty na kolanach
i na dłoniach do następnego. Zatrzymywałem się pięć, dziesięć minut i posuwałem
się dalej. Po osiemnastu dniach na owym 30 bloku zapadłem na tyfus plamisty.
Było to w końcu lutego 1945 roku. Przetrzymałem przeszło dwa tygodnie
gorączki do 40. stopni. Jakiś lekarz Francuz dawał mi w ciągu tych dwóch
tygodni pięć razy zastrzyki na wzmocnienie serca. Po przetrzymaniu tyfusu
i komplikacji, byłem słaby jak kilkumiesięczne dziecko. Na szczęście
Amerykanie dość wcześnie przyszli, by mi gasnące życie na nowo rozbudzić
i organizm do sił dawnych przywrócić.
Niczego
nie żałowałem. Najważniejsza rzecz, że konającym podałem Chrystusa. Jezus
Eucharystyczny docierał do tych konających szkieletów, do cuchnących
i opuszczonych teraz tutaj przez cały świat niewolników i czynił ich
wolnymi: wolnymi wolnością, której już więcej nigdy żadna wroga przemoc
ludzka ni diabelska nie zakłóci. I to wszystko w miejscu
wszechwładnego i absolutnego panowania pogańskich hitlerowców.
Jego
zbliżanie się do tych ludzi w takich warunkach, budziło w sercu
najgłębsze uczucia podziwu dla Jego tak przeogromnej, tak oczywistej, tak
skutecznej miłości. Widok ten, jak Chrystus Utajony pod postacią chleba, wyjmowany
ręką kapłana z lichego pudełeczka zstępował do duszy zewnętrznie tak
bezgranicznie upodlonego i opuszczonego człowieka, utwierdzał przekonanie,
że jest On prawdziwie Wszechmocny, że rzeczywiście, umiłowawszy swoich, do
końca ich umiłował, a słowo Jego „pragnę” wypowiedziane na krzyżu,
przynagliło tego kapłana, by z niechybnym narażeniem swego życia bez
żadnej korzyści doczesnej, niósł Jezusa tym duszom nieśmiertelnym,
które On Krwią swoją Przenajświętszą odkupił”.
Drodzy
Moi! Poruszeni jesteśmy tym świadectwem polskiego kapłana, pasterza według
Bożego Serca, gotowego oddać życie za braci.
Do
tego właśnie świadectwa miłości złożonego w mocy Ducha Świętego przez bł. O.
Hilarego Pawła Januszewskiego i jego współbrata w Karmelu O. Alberta
Urbańskiego oraz wielu innych polskich kapłanów więzionych w Dachau nawiązuje
obraz umieszczony dzisiaj na ołtarzu polowym, namalowany przez p. Ilonę Koll –
Korwel z Hanoweru. Przedstawia Chrystusa Zmartwychwstałego trzymającego w
jednej dłoni swoje Serce a drugą uniesiona w geście błogosławieństwa. Obok stoi
Maryja Królowa Pokoju wskazująca na dwóch karmelitów, więzionych w obozie Dachau,
pochylonych z pełnym miłości oddaniem nad swoim konającym współbratem w
człowieczeństwie.
Papież Franciszek mówi: ”Kiedy wielkoduszne oddanie innym staje się stylem
naszego działania, robimy miejsce dla Serca Chrystusa i zostajemy przez nie
ogrzani, a tym samym przyczyniamy się do nadejścia królestwa Bożego”.
Jak
uczy bł. Ks. Michał Sopoćko: „Przez kapłaństwo Chrystus Pan jest nadal wśród
nas fizycznie obecny i obdarza nas miłosierdziem, jak za swego życia
ziemskiego”.
Ks.
Arcybiskup Zygmunt Zimowski, w liście skierowanym do chorych, pisał: „(…) cała
wspólnota chrześcijańska jest wezwana, by na nowo odkryć piękno powołania
kapłańskiego i by modlić się za kapłanów. Kapłan przy łożu
boleści chorego reprezentuje samego Chrystusa, Boskiego Lekarza, któremu nie
jest obojętny los człowieka cierpiącego. Co więcej, za sprawą sakramentów świętych
udzielanych przez kapłana Jezus Chrystus ofiaruje choremu łaskę uzdrowienia
przez pojednanie i odpuszczenie grzechów, poprzez namaszczenie świętym olejem,
wreszcie w Eucharystii i Wiatyku, gdzie On sam staje się, jak zwykł mawiać św.
Jan Leonardi, „lekiem nieśmiertelności, poprzez który “jesteśmy pocieszeni,
nakarmieni, zjednoczeni, przemienieni w Boga i uczestniczymy w Boskiej naturze
(por. 2 Pt
1, 4)”. W osobie kapłana jest zatem obecny przy chorym sam Chrystus, który
przebacza, uzdrawia, pociesza, bierze za rękę i mówi: „Ja jestem
zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby umarł, żyć będzie.
Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11, 25-26)”.
Na
kartach Ewangelii czytamy o tym jak „Jezus (…) widząc tłumy, litował się nad
nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza. Wtedy rzekł do
swych uczniów: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana
żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo». (por. Mt 9, 32-38).
Dlatego,
drodzy bracia i siostry, tak ważne jest czynne i modlitewne wspieranie
kapłanów, kleryków w seminariach duchownych i wypraszanie nowych i świętych
powołań do służby Bożej przy Chrystusowym ołtarzu.
Przykładem
tej troski niech będzie dla nas błogosławiony bp Michał Kozal z Włocławka, jeden z blisko 2 tysięcy
polskich duchownych uwięzionych w hitlerowskim obozie zagłady w Dachau. – Tam,
gdzie są moi kapłani, muszę być i ja – mówił.
W
obozie był dla nich nieustannym duchowym oparciem, zachęcając do ożywienia
ufności w Bożą Opatrzność i w nieustanną obecność Chrystusa
w Kościele, mimo całego upodlenia doznawanego na co dzień. Gdy tylko mógł,
starał się natychmiast pomagać innym, zwłaszcza alumnom klerykom
z Włocławka.
Przekazywał
im wszystko, co podarowali mu inni. Był to czasem kawałek chleba, jakiś owoc
czy warzywo przyniesione w ukryciu z pola. Niekiedy udawało mu się
uzyskać od księży niemieckich lub czeskich Komunię św., którą z radością
roznosił do chorych.
Warto
tu przytoczyć dość wymowny obraz z maja 1942 r. Któregoś dnia podeszło do
niego kilku księży z prośbą o błogosławieństwo. Biskup poprosił ich,
aby w umówionym miejscu przyszli do niego jeszcze raz. Teraz czekał na
nich nie tylko z błogosławieństwem i umacniającym słowem, ale ku
wielkiemu zaskoczeniu z Komunią św. Powiedział im wtedy: – Daję
wam najcenniejszy dar, Jezusa Eucharystycznego. Potem jeszcze dodał:
– Idźcie więc. Bóg jest blisko nas. Bóg nas nigdy nie opuści!
Drodzy
bracia i siostry!
Nasz wielki rodak św. Jan Paweł II uczy:
Eucharystia
jest tajemnicą obecności, przez którą w najwznioślejszy sposób realizuje
się obietnica Jezusa pozostania z nami aż do końca świata (Mane nobiscum
Domine, 16).
Ale
pamiętajmy, że Eucharystii nie ma bez kapłaństwa.
Dlatego
też gromadząc się dzisiaj w Oborskim Karmelu, w tym miejscu wybranym przez
Maryję, Matkę Jezusa Chrystusa, Najwyższego i Wiecznego kapłana, a zarazem w
miejscu szczególnego świadectwa polskich kapłanów podczas drugiej wojny
światowej, prosimy:
Święta Boża Rodzicielko – przygarniaj powołanych, osłaniaj od
początku ich wzrastanie, wspomagaj w życiu i w posłudze Twoich synów, Matko
kapłanów (św. Jan Paweł II). Amen.
O. Piotr Męczyński O. Carm.
|