25.09.2022
20.02.2023 - ostatnia aktualizacja
100 - lecie śmierci O. Wincentego Kruszewskiego OCarm. (1843 - 1922) z Oborskiego Karmelu

6 października 2022 Roku obchodziliśmy 100. rocznicę śmierci, zmarłego w opinii świętości karmelity z Obór, Czcigodnego Ojca Wincentego Józefa Kruszewskiego OCarm. W kiosku klasztornym "Pod wieżą" jest do nabycia piękna monografia książkowa - "SAMARYTANIN Z OBORSKIEGO KARMELU. OJCIEC WINCENTY KRUSZEWSKI (1843-6 X 1922)" autorstwa Prof. Mirosława Krajewskiego. Poniżej konferencja wygłoszona przez o. Piotra Męczyńskiego OCarm. w niedzielę 9 października 2022 r.

O. Wincenty Józef Kruszewski OCarm. – Samarytanin z Oborskiego Karmelu

Drodzy Czciciele Matki Bożej Bolesnej!

Drodzy w Chrystusie Panu, bracia i siostry!

Św. Jan Paweł II w jednym z Orędzi na Światowy Dzień Chorego napisał: „Idąc za przykładem swego Boskiego Założyciela, Kościół «ze stulecia w stulecie (...) wciąż od nowa pośród ogromnej rzeszy chorych i cierpiących pisze ewangeliczną przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, objawiając i przekazując uzdrawiającą i pocieszającą miłość Jezusa Chrystusa”.

Z pewnością do grona wiernych naśladowców Boskiego Samarytanina należał o. Wincenty Kruszewski, zmarły w opinii świętości karmelita z Obór, którego setną rocznicę śmierci wspominamy.

I

Józef Kruszewski, przyszły ojciec Wincenty,  był pierworodnym synem Ignacego i Julianny z Wróblewskich, drobnych gospodarzy z okolic Płońska, leżącego na terenie Królestwa Polskiego, tj. ziem polskich okupowanych przez Rosję carską.

Na świat przyszedł w dniu 4 marca 1843 r. o godzinie czwartej z rana we wsi Woyty Płońskie, należącej do parafii św. Michała Archanioła w Płońsku, którą prowadzili Ojcowie Karmelici. Na chrzcie udzielonym 9 marca 1843 roku przez proboszcza o. Maksymiliana Wolańskiego Dziecięciu nadano imię Józef.

Miał troje młodszego rodzeństwa: dwie siostry i brata. Mały Józef Kruszewski do kościoła miał zaledwie jeden kilometr drogi, przechodząc mostem przez rzekę Płonkę. Rodzinna parafia, prowadzona przez karmelitów miała niewątpliwie istotny wpływ na jego życie. Młody Józef był częstym gościem w płońskim klasztorze, gdzie służył do Mszy świętej, przyjął szkaplerz Matki Bożej i chętnie rozmawiał z braćmi w brązowych habitach. W jego chłopięcym sercu zrodziło się pragnienie by być jednym z nich.

Po ukończeniu szkoły powszechnej w Płońsku, we wczesnym wieku młodzieńczym, mając zaledwie 17 lat, Józef wstąpił do Zakonu Karmelitów i 4 października 1860 r. rozpoczął nowicjat w Kłodawie. Zaledwie w niecałe trzy miesiące po wstąpieniu do zakonu osierociła Go matka, Julianna, mająca dopiero 36 lat. Józef – przyszły ojciec Wincenty, miał wtedy zaledwie 17 lat. Do Zakonu Braci NMP z Góry Karmel włączony został dość szybko pierwszymi ślubami (prostymi), złożonymi w dniu 4 marca 1861 r., czyli dokładnie w dniu ukończenia 18. roku życia, właśnie w Kłodawie i odtąd w Zakonie używał tylko imienia Wincenty.

19 marca 1861 r., czyli w uroczystość św. Józefa, został przeniesiony do klasztoru w Oborach, gdzie przebywał do początków 1863 r. Tutaj w dniu 5 października 1862 r. brat Wincenty złożył uroczyste śluby wieczyste czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.

W Oborach, pod okiem miejscowego przeora o. Piotra Ochlewskiego, był świadkiem wybuchu powstania styczniowego i udziału w nim miejscowego klasztoru, w tym zaprzysiężenia licznego oddziału powstańczego hr. Sumińskiego z pobliskiego Zbójna na początku lutego 1863 r.

Klasztor oborski w tym czasie znalazł się w samym centrum kolejnego zrywu wolnościowego Polaków. Wszyscy, którzy ofiarowali tu swoje życie Bogu, byli jednocześnie gotowi ofiarować je za wolność Ojczyzny. Niezwykle sugestywnie pisała o tym Maria Konopnicka w swojej noweli pt. W Oborach. Te dramatyczne wydarzenia musiały pozostawić trwały i mocny ślad na osobowości młodego zakonnika.

Na początku 1863 roku brat Wincenty został przeniesiony z Obór do konwentu warszawskiego, gdzie karmelici prowadzili studium filozoficzno - teologiczne. Święcenia kapłańskie otrzymał 7 października 1866 r., mając ukończone zaledwie 23 lata.

W roku 1879 rozpoczął swoją posługę kapłańską i zakonną u stóp Matki Bożej Bolesnej. Tutaj – przez 43 lata - jak ów ewangeliczny samarytanin z wielką miłością i oddaniem nieustannie pochylał się nad chorymi na duszy i ciele. Jako niestrudzony spowiednik i prawdziwy więzień konfesjonału, ceniony kierownik duchowy i poszukiwany egzorcysta, troskliwy ojciec dla ubogich i pocieszyciel nieszczęśliwych, często nawiedzający chorych z darem sakramentów i umiejętnie wykorzystujący dary natury poprzez ziołolecznictwo, naśladował we wszystkim Boskiego Samarytanina, naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Współbracia w zakonie i wierni zapamiętali Ojca Wincentego jako kapłana „cichego, pokornego i pobożnego”, „o spojrzeniu groźnym, a zarazem pełnym dobroci”, „ubranego w stary, zniszczony habit zakonny”, całkowicie oddanego Bogu i ludziom. „Życie jego było skromne, a wygląd miał prawdziwego zakonnika”. Bardzo często umartwiał swoje ciało poprzez systematyczne posty. „Chodził bardzo ubogo ubrany, tylko w takich zgrzebnych rzeczach, takich, co go raniły, umartwiał się. Mówili, że nosił na sobie włosiennicę (koszulę z włosia końskiego), która miała systematycznie drażnić jego ciało, ale ten fakt był przez niego skrywany. Lepiej ubierał się tylko na święta i odpust Matki Bożej Szkaplerznej. Chodził w drewniakach, ciężkich i niewygodnych. On zawsze był cały dla ludzi, cały oddany ludziom”.

Jeden ze świadków wspomina: „Ojciec mój zawsze mówił, że o. Wincenty był bardzo świątobliwy i bardzo umartwiony. Goście podejmowani byli w klasztorze bardzo gościnnie, natomiast posiłki były nad wyraz skromne”.

O. Wincenty „najchętniej przebywał w świątyni, modląc się, słuchając spowiedzi, przystrajając ołtarze. On sam był prawdziwą ozdobą tego kościoła”. Powszechnie był uznawany za solidnego, wzorowego kapłana i zakonnika, który swoją pracą i życiem budował ludzi, wskazując na prawdziwe chrześcijańskie ideały życia i pracy. Wpływ swój wywierał poprzez wspaniałe kazania, których wygłaszał wiele, ale przede wszystkich przez pobożność w odprawianiu Mszy św., przez ścisłe zjednoczenie się z Bogiem na każdy dzień życia”. Jedna z uczestniczek odprawianych przez Niego Mszy, wspominała, że „odprawiał je bardzo powoli i pobożnie, prawie zawsze około godziny. Wszystko zresztą robił dokładnie. Często mawiał: »Wszystko naraz, nic nie znaczy«”.

Zmarł w powszechnej opinii świętości (in odore sanctitatis) dnia 6 października 1922 r. w wieku 79 lat. Został pochowany w krypcie pod kościołem w Oborach.

Jeden ze świadków zeznaje: „Może pięć lat po jego śmierci przeor klasztoru oborskiego, o. Tadeusz Wojtala powiedział: „»Chciałem zawsze zobaczyć jak żyją święci, a ja się nie spodziewałem, że miałem pod swoją mocą świętego«. I on go miał za świętego”.

O. Alfons Bronisław Tomaszewski, dawny przeor oborskiego konwentu, inicjator budowy sarkofagu oraz fundator tablicy nad wejściem do krypty pod kościołem, napisał:

Na tle epoki tak smutnej dla klasztoru i Kościoła z czasów należenia Obór do zaboru rosyjskiego postać o. Wincentego Kruszewskiego jaśnieje jak gwiazda na firmamencie niezwykłym blaskiem cnót. Pokorny zakonnik, wzorowy kapłan, oddany całkowicie służbie dla Chrystusa Pana i Jego Najświętszej Matki prowadzi ciche apostolstwo wśród wiernych, pociesza smutnych, niesie pomoc ubogim, chorych odwiedza i stara się dusze ich przygotować na drogę do wieczności, grzeszników zaś naprowadza na drogę cnoty. Przez styczność z szukającymi u niego pomocy i pociechy szerzy cześć do Matki Boskiej, zachęca do ufności w pomoc i opiekę Bogarodzicy. Bogu tylko wiadomo, ile dobrodziejstw i łask spłynęło z nieba na mieszkańców okolicy dzięki modlitwom, umartwieniu i pełnemu poświęcenia cichemu apostolstwu o. Wincentego. Utrwaliła się opinia u wszystkich, którzy znali tego kapłana, że tyle dobrego dla ludzi mógł zdziałać tylko święty. On odszedł do wieczności po nagrodę, ale pamięć o jego cnotach żyje nadal…”.

O świętości o. Wincentego przekonani byli wierni już w czasie jego posługi, ale przede wszystkim po jego śmierci. Jak podała jedna z wiernych, „w moim pojęciu, jak go sobie dzisiaj przypominam, był to święty kapłan, i dlatego przyszłam dzisiaj prosić Boga, by raczył sługę swego wynieść na ołtarze”.

II

Drodzy bracia i siostry! O czym przede wszystkim przypomina nam dzisiaj ten miłosierny Samarytanin z Oborskiego Karmelu? Do czego nas wzywa ten cichy i pokorny zakonnik zapatrzony nieustannie w najdroższy wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego i rozważający codziennie Jego Via Dolorosa?  

Drodzy bracia i siostry!

„Wszyscy jesteśmy wezwani, aby świadczyć i głosić przesłanie, że „Bóg jest miłością”, że Bóg nie jest daleki czy obojętny wobec naszych ludzkich spraw – uczy papież Franciszek.

Aby dzielić życie z ludźmi i dać siebie ofiarnie, musimy także uznać, że każda osoba jest godna naszego poświęcenia. Nie ze względu na wygląd fizyczny, na zdolności, na język, na mentalność albo ze względu na przyjemność, jaką może nam sprawić, ale dlatego, że jest dziełem Boga, Jego stworzeniem. On ją stworzył na swój obraz i w jakiejś mierze jest ona odbiciem Jego chwały. Każdy człowiek jest przedmiotem nieskończonej czułości Pana i zamieszkuje On w jego życiu. Jezus Chrystus przelał swoją cenną krew na krzyżu za tę osobę. Niezależnie od jakichkolwiek pozorów, każdy (…) zasługuje na naszą miłość i nasze poświęcenie”.

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy o uzdrowieniu przez Jezusa dziesięciu trędowatych, ale tylko jeden z nich wrócił „chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin”.

Dla Żydów był to ktoś obcy, ale nie dla Jezusa. I jak słyszymy właśnie ten Samarytanin, wykluczony przez innych, potrafił jako jedyny ponownie przyjść do Jezusa, aby Mu podziękować za łaskę uzdrowienia i wyznać w Nim swego Pana i Zbawiciela. Eucharystia na której dzisiaj się gromadzimy jest nade wszystko oddaniem chwały Bogu i dziękczynieniem za wielkie rzeczy jakie nam uczynił Niebieski Lekarz naszych dusz, nasz Pan Jezus Chrystus.

Jak Samarytanin z dzisiejszej Ewangelii z wiarą i ufnością zbliżmy się do Niego, czekającego na nas w osobie kapłana przy kratkach konfesjonału, aby doświadczyć oczyszczenia z trądu naszych grzechów i z radością wysławiać Jego miłosierdzie.

O. Wincenty całą swoją postawą i ofiarną posługą pomagał wszystkim zwrócić się z ufnością do Serca Zbawiciela otwartego na krzyżu i przyjąć miłość Ojca zawsze bogatego w miłosierdzie.

Najpierw, po przyjęciu święceń kapłańskich pomagał w Warszawie jako kapelan przytułku dla młodych kobiet z marginesu, prowadzonym przy ulicy Żytniej w Warszawie przez Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

Jako gorliwy i niestrudzony spowiednik bardzo troszczył się o formację sumienia tych, którzy klękali przy kratkach jego konfesjonału. Posługując wiernym w sakramencie spowiedzi świętej był bardzo spokojny i niezwykle cierpliwy.

Jak zapamiętali to świadkowie: O. Wincenty „spowiadał zawsze w konfesjonale przy zakrystii (…) Spowiadał długo, dokładnie i miał zwyczaj pouczać ludzi o prawdach wiary”. „Spowiadał według Przykazań Bożych i Kościelnych oraz Grzechów Głównych”. „Człowiek czuł się po takiej spowiedzi bardzo oczyszczony. Ludzie cenili sobie spowiedź u niego. Dlatego dużo się osób u niego spowiadało”. „Był zawsze do dyspozycji, dla wszystkich, którzy przychodzili i prosili go o spowiedź. Spowiedź u niego była szczególna, do wszystkiego naprowadził, wszystko przypomniał… O wszystko się wypytał, od A do Z i dopomógł spowiadającemu się.”. Jego też ludzie najczęściej prosili, aby zaopatrywał i dysponował chorych na śmierć”. Siedząc przez wiele godzin w konfesjonale posiadał szczególny dar: potrafił czytać w sumieniach i widzieć poprzez przysłowiowe ściany. Przypominał zapomniane grzechy, pomagał w dobrej i szczerej spowiedzi obudzić żal doskonały i doświadczyć miłosierdzia Ojca. "Często zdarzało się, że odchodzący od krat jego konfesjonału penitenci, byli bardzo przejęci spotkaniem z tym tajemniczym księdzem. Wszytko nagle zmieniało się w ich życiu. Po rozmowie z tym kapłanem (...) stawali się już innymi ludźmi. Odnajdywali bowiem drogę, prowadzącą ich wprost w objęcia Niebieskiego Ojca" (o. Janusz Janowiak OCarm).

Jeden ze świadków zeznaje, że Ojciec Wincenty „przesiadywał długo w konfesjonale. Ponieważ był słabo ubrany, przeziębiwszy się, zmarł na zapalenie pęcherza”.

Z pełnym przekonaniem można zatem powiedzieć, że o. Wincenty sprawując niestrudzenie i z największym poświęceniem swoją spowiedniczą posługę miłosierdzia był prawdziwym „więźniem i męczennikiem konfesjonału”.

Drodzy bracia i siostry!

W czasie, gdy Polska była wymazana z mapy Europy, a klasztor w Oborach cudem ocalony od kasaty przez rosyjskiego zaborcę, O. Kruszewski niestrudzenie pracował nad wolnością w wymiarze najgłębszym i najistotniejszym – w sercach i sumieniach Polaków, tam gdzie żaden zaborca nie ma dostępu. 

Uczył budować dom swego życia i niepodległej Polski nie na piasku fałszywie rozumianej wolności do której kusi nas szatan i namawia świat, ale na mocnym fundamencie wierności przykazaniom Dekalogu i Chrystusowej Ewangelii oraz chrześcijańskiej moralności. Przypominał, że najstraszniejszym rodzajem niewoli w wymierzę osobistym i wspólnotowym jest trwanie w grzechu śmiertelnym, w zatwardziałości serca, we wzajemnej nienawiści i braku przebaczenia, oraz obojętności na potrzeby bliźnich. Jako egzorcysta, podejmując w imieniu Kościoła posługę miłosierdzia wobec ludzi opętanych i dręczonych przez złego ducha oraz codzienną walkę duchową z szatanem, dobrze rozumiał, że ostatecznie stawką jest zbawienie dusz i osiągnięcie ojczyzny niebieskiej.

Pewnego dnia podczas odprawiania egzorcyzmu nad opętaną osobą, szatan miał mu powiedzieć: „Całą świątynię zrujnuję”. „Nie wolno!” ‒ odpowiedział zdecydowanie Ojciec Wincenty. Jako gorliwy spowiednik i egzorcysta przypominał wszystkim nawiedzającym oborską świątynię, że „świątynia Boża jest święta i my nią jesteśmy, jeśli tylko Duch Boży mieszka w nas”. Troska o zbawienie dusz, o Bożą świątynię w ludzkich sercach, pochłaniała Go całkowicie. 

Dzisiaj pełni wdzięczności przychodzimy na Oborską Kalwarię, by razem z o. Wincentym stanąć z wiarą pod krzyżem Chrystusa u boku Matki Bolesnej. Ona, jako Ucieczka Grzeszników i Matka Miłosierdzia, nieustannie wskazuje nam otwarte na krzyżu Serce Zbawiciela i pomaga w zachowaniu i odzyskaniu tej wewnętrznej wolności i godności przybranych dzieci Bożych otrzymanej w sakramencie chrztu świętego.

Jolanta Motylińska z Brodnicy w utworze „Święty Samarytanin” pisze:

Święci nie lubią rozgłosu, W milczeniu idą do celu,

Lecz zostawiają swe ślady, Którymi przeszło niewielu.

Jak zgodnie żyć z Wolą Bożą, Która jest często zakryta,

Pokazał pięknie przed laty, Wincenty, brat – karmelita.

Trudno jest zostać dziś świętym, Lecz nie jest to niemożliwe,

Zatem niech Ojciec Wincenty, Zwróci swe oczy życzliwe.

I niech rozpali (jak dawniej) Serca zmrożone goryczą,

By znowu były gorliwe, Do Boga niech głośno krzyczą:

„Ty, Panie mój, wiesz – upadłem... I może już milion razy,

Ale z pomocą Twej Łaski, Chciałbym darować urazy.

Pragnę być dobry dla wszystkich, Bo świętych świat potrzebuje

I tylko z świętych pomocą, Ludzkość się dziś uratuje!”.

III

Kiedyś o. Wincenty został zapytany przez pewnego kapłana, jak to robi, że leczy, że pomaga ludziom niepokojonym przez szatana?

Odpowiedział pełen prostoty:

- »Odprawiam Mszę świętą o Duchu Świętym w intencji nieszczęśliwego człowieka, a następnie modlę się do Matki Boskiej Bolesnej – słynącej tu cudami«”.

Świadectwo tego pokornego karmelity, męża modlitwy zaprawionego w pokucie i napełnionego Duchem Świętym apostoła Bożej miłości, jest dla nas wszystkich bardzo cenne i pouczające.

Widziano go zawsze z różańcem w dłoniach, klęczącego często przed Tabernakulum u stóp Matki Bolesnej. Z tego Ukrytego Źródła – z Serca Jezusa obecnego w Eucharystii – czerpał tę miłość Bożą uzdrawiająca ludzkie dusze i ciała, którą rozlewał na wszystkich z którymi się spotykał.

Jak zeznają świadkowie: „Ojciec Wincenty był dobrym współbratem w klasztorze i pocieszycielem wszystkich nieszczęśliwych”.

Z relacji Jana Grzywińskiego (ur. w 1912 r.) ze Stalmierza dowiadujemy się o uzdrowieniu jego brata: „Mój brat Zygmunt Grzywiński, urodzony w 1900 r., jako dziecko ciężko chorował na nerwy. Bezsilna w chorobie matka przyprowadziła go do Obór, do o. Wincentego, prosząc o pomoc. O. Wincenty gorliwie pomodlił się za niego i brat niebawem wrócił do pełni zdrowia”.

Wierni znający Ojca Wincentego, ale także wierni z dalszych stron, wiedzieli, że zajmuje się On ‒ z Bożą pomocą ‒ także ziołolecznictwem, czyli wytwarzaniem leków ziołowych.

Mieszkaniec Obór, zamieszkający u podnóża klasztoru, Jan Ziółkowski (rok urodzenia 1895) wspominał ten fakt w ten sposób: „Zrywałem zioła i przynosiłem ojcu Wincentemu, który je suszył i robił z nich lekarstwa. Rozdawał je później ludziom, nie biorąc za to żadnego wynagrodzenia. Często przychodził do niejakiego Goreńskiego, którego dom znajdował się obok klasztoru. Przynosił mu lekarstwa i często odwiedzał go w chorobie. Helena Laskowska z nieodległego Zbójna zeznaje, że o. Wincenty „w wolnych chwilach chodził w las i zbierał rozmaite zioła i tymi ziołami leczył ludzi”. Podobnie zaświadczyła Anna Stawicka z Chojna: „Ojciec Wincenty leczył ziołami. Wyleczył bardzo dużo ludzi.”.

Te fakty podkreślił niedwuznacznie kronikarz piszący „Kronikę klasztoru OO. Karmelitów w Oborach”, który skonstatował jego umiejętności i dar Boży następująco: „Chorych leczył ziołami z widocznym rezultatem”.

Drodzy bracia i siostry! „Przykład jaki nam zostawił ten Samarytanin z Oborskiego Karmelu, może i powinien i nas inspirować do świadczenia miłosierdzia wszystkim tym, których spotykamy na naszej drodze życia. Patrzmy i uczmy się od niego, abyśmy jak i on mogli być przedłużeniem miłości Boga do człowieka” (o. Wiesław Strzelecki OCarm.).

Także i my, zbliżmy się do tego źródła Bożej Miłości tryskającego dla nas z każdego tabernakulum i z każdego ołtarza na którym Chrystus uobecnia sakramentalnie Ofiarę Krzyża. Pozwólmy, aby Jezus Eucharystyczny żył w nas i promieniował przez nas na innych miłością swego Najświętszego Serca.

Pamiętam, gdy w pierwszy piątek lipca 1998 r. udając się z posługą do chorych w naszej oborskiej parafii, zabrałem ze sobą małe obrazki przedstawiające o. Kruszewskiego na tle oborskiego kościoła. Dałem jeden taki obrazek podeszłej wiekiem pani Jadwidze w Oborach.

A ona się uśmiecha i mówi: - Poznaję, to ojciec Wincenty. On mnie uzdrowił!

Pytam więc: – Jak Panią uzdrowił? Proszę to opowiedzieć.

»Byłam – opowiada – małą, może 6-letnią dziewczynką, nie chodziłam jeszcze wtedy do szkoły. Zachorowałam bardzo ciężko na żołądek. Leżałam i byłam tak osłabiona, że nie mogłam chodzić o własnych siłach. O. Wincenty znał moją mamę, która bardzo strapiona zwróciła się do niego z prośbą o pomoc. Wtedy o. Wincenty, będący już wówczas staruszkiem, przyszedł i przyniósł w małej buteleczce poświęcone wino. Dał mi to wino do wypicia. Było tego może dwie duże łyżki. Jednocześnie modlił się za mnie i udzielił kapłańskiego błogosławieństwa. Po przyjęciu tego „lekarstwa” byłam coraz silniejsza i szybko powróciłam do zdrowia«”.

Świadectwo nieżyjącej już dziś oborskiej parafianki dowodzi, że Ojciec Wincenty, napełniony i rozpalony Duchem Świętym, aż do ostatnich dni swego zakonnego i kapłańskiego życia, niestrudzenie roznosił wszystkim, w naczyniu swego kapłańskiego serca, miłość Bożą, uzdrawiającą ludzkie dusze i ciała.

Takim był i takim pozostał do dzisiaj, nie tylko we wdzięcznej pamięci wiernych, ale także w tajemnicy świętych obcowania, orędując za tymi, którzy proszą go o wstawiennictwo u Boga. Jakże wymowny jest krótki zapis Gabrieli z Gniewu pod Gdańskiem, uzdrowionej z raka kości: „Mój ból pozostał przy grobie ojca Wincentego”.

W jednej z cel zakonnych klasztoru w Oborach znajduje się niecodzienna pamiątka, a mianowicie stosunkowo niewielkich rozmiarów portret przedstawiający Ojca Wincentego Kruszewskiego. Wykonany on został w 1937 r. przez malarza Kazimierza Górtatowskiego z Dobrzynia nad Drwęcą. Niezwykła historia powstania tego obrazu opowiedziana została w końcu lat 90. ubiegłego wieku przez Jadwigę Szymborską z Obór:

Było to około roku 1930, a więc już po śmierci o. Wincentego. Stryj, mieszkający w Wildnie, bardzo ciężko zachorował na nerwy, na skutek wypadku, jaki wydarzył się zimą. Otóż idąc po lodzie, przewrócił się i zaczął się topić, ale go uratowali. Dostał z tego jednak choroby nerwowej. Było to zimą, ale potem latem bardzo chorował. Lekarze go leczyli, ale to mu nic nie pomagało i zaczął się modlić za przyczyną o. Wincentego o zdrowie. W tym czasie pracował jako rządca w jednym majątku. Pewnego dnia rano, gdy jeszcze leżał w łóżku i miał wstać, ujrzał przez sen, jakby na jawie. o. Wincentego, który powiedział do niego: »Wstań i idź do pracy!«. On wstał i był zdrowy do samej śmierci. Nigdy więcej nie chorował na nerwy. Na tę pamiątkę, jako podziękowanie, dał zrobić portret o. Wincentego, który potem długi czas wisiał w zakrystii” [a obecnie znajduje się w celi zakonnej jednego z karmelitów].

"Fakty te potwierdzają opinię świętości jaką zawsze cieszył się o. Wincenty Kruszewski wśród wiernych. Wydaje się nawet, że po swojej śmierci bardziej jeszcze pomaga on ludziom niż za życia, kierując wszystkich wzywających jego wstawiennictwa w objęcia Niebieskiego Ojca" (o. Janusz Janowiak OCarm.).

Wierzę, że ojciec Wincenty jest cichym opiekunem i stróżem tego sanktuarium, troskliwym ojcem i wiernym przyjacielem wszystkich chorych, strapionych i ubogich, zniewolonych nałogami i dręczonych przez złego ducha, wspomożycielem spowiedników i egzorcystów, wzorem dla kapłanów i osób konsekrowanych, potężnym orędownikiem i pełnym współczucia bratem dla wszystkich proszących go o wstawiennictwo u Boga.

Nasze rozważanie zakończę słowami poezji Anny Trzeciak z Gdańska, która w utworze poświęconym Ojcu Wincentemu zawarła takie strofy:

Dziś wierni pielgrzymi licznie przybywają,

W miejscu, gdzie spoczywa, z pokorą klękają.

Zatroskani o swych bliskich, zdjęcia ich przynoszą

I z ufnością przez modlitwę o pomoc Go proszą.

Bo ojciec Kruszewski wciąż ludziom pomaga,

Wysłucha każdego, kto o pomoc błaga.

Za jego wstawiennictwem uzdrowień jest wiele,

Jak donoszą świadectwa – na duszy i ciele.

I Ty wierny pielgrzymie – z ufnością, pokorą –

Zejdź do podziemi tego klasztoru.

Pomódl się z wiarą przy Jego grobie,

On może pomóc twym bliskim i tobie.

IV

Ojciec Wincenty, jako prawdziwy karmelita, żywił szczególny kult i nabożeństwo do Matki Bożej, które zaszczepiał w sercach pielgrzymów przyjmowanych gościnnie w oborskim sanktuarium. W roku 1906 zaświadczył o tym ks. Walenty Załuski: „Tuż, przy bramie kościelnej stanęli OO. Karmelici. Weszliśmy do kościoła z pieśnią „Kto się w opiekę…” i stanęliśmy przed Bolesną Matką Boską Oborską!... O. Wincenty odpowiedział i jasno wykazał cel pielgrzymek do miejsc cudownych. Odśpiewaliśmy „Pod Twoją obronę” i usiedliśmy do konfesjonałów. Praca była nie lada, bo wielu pielgrzymów przybyło na odpust do Obór”. Gdy trzeba było Ojciec Wincenty wychodził na powitanie niewielkich grup pielgrzymów, rodzin czy też indywidualnych pątników przybywających do tronu Matki Bolesnej.

Drodzy bracia i siostry! Przeżywamy piękny miesiąc październik w szczególny sposób poświęcony Matce Bożej Różańcowej. Gdy spytano małą Hiacyntę, o co najbardziej prosiła Pani z Nieba podczas fatimskich objawień w 1917 roku, dziewczynka odpowiedziała: „O codzienne odmawianie różańca”.

Pięknym przykładem może być dla nas Czcigodny Ojciec Wincenty Kruszewski z Karmelu w Oborach, który przyjął święcenia kapłańskie 7 października 1866 r., czyli w święto NMP Różańcowej i na co dzień nie rozstawał się z różańcem, wszystkim mów


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio