6 października 2022 Roku obchodziliśmy 100. rocznicę śmierci, zmarłego w opinii świętości karmelity z Obór, Czcigodnego Ojca Wincentego Józefa Kruszewskiego OCarm.
W kiosku klasztornym "Pod wieżą" jest do nabycia piękna monografia książkowa - "SAMARYTANIN Z OBORSKIEGO KARMELU. OJCIEC WINCENTY KRUSZEWSKI (1843-6 X 1922)" autorstwa Prof. Mirosława Krajewskiego.
Poniżej konferencja wygłoszona przez o. Piotra Męczyńskiego OCarm. w niedzielę 9 października 2022 r.
O. Wincenty Józef Kruszewski OCarm. – Samarytanin z Oborskiego Karmelu Drodzy
Czciciele Matki Bożej Bolesnej!
Drodzy w
Chrystusie Panu, bracia i siostry!
Św. Jan Paweł II w jednym z Orędzi na Światowy Dzień
Chorego napisał: „Idąc za przykładem swego Boskiego Założyciela, Kościół «ze
stulecia w stulecie (...) wciąż od nowa pośród ogromnej rzeszy chorych i
cierpiących pisze ewangeliczną przypowieść o miłosiernym Samarytaninie,
objawiając i przekazując uzdrawiającą i pocieszającą miłość Jezusa Chrystusa”.
Z
pewnością do grona wiernych naśladowców Boskiego Samarytanina należał o.
Wincenty Kruszewski, zmarły w opinii świętości karmelita z Obór, którego setną
rocznicę śmierci wspominamy.
I
Józef
Kruszewski, przyszły ojciec Wincenty,
był pierworodnym synem Ignacego i Julianny z Wróblewskich, drobnych
gospodarzy z okolic Płońska, leżącego na terenie Królestwa Polskiego, tj. ziem
polskich okupowanych przez Rosję carską.
Na
świat przyszedł w dniu 4 marca 1843 r. o godzinie czwartej z rana we wsi Woyty
Płońskie, należącej do parafii św. Michała Archanioła w Płońsku, którą
prowadzili Ojcowie Karmelici. Na chrzcie udzielonym 9 marca 1843 roku przez
proboszcza o. Maksymiliana Wolańskiego Dziecięciu nadano imię Józef.
Miał
troje młodszego rodzeństwa: dwie siostry i brata. Mały Józef Kruszewski do
kościoła miał zaledwie jeden kilometr drogi, przechodząc mostem przez rzekę
Płonkę. Rodzinna parafia, prowadzona przez karmelitów miała niewątpliwie
istotny wpływ na jego życie. Młody Józef był częstym gościem w płońskim
klasztorze, gdzie służył do Mszy świętej, przyjął szkaplerz Matki Bożej i chętnie
rozmawiał z braćmi w brązowych habitach. W jego chłopięcym sercu zrodziło się
pragnienie by być jednym z nich.
Po
ukończeniu szkoły powszechnej w Płońsku, we wczesnym wieku młodzieńczym, mając
zaledwie 17 lat, Józef wstąpił do Zakonu Karmelitów i 4 października 1860 r. rozpoczął nowicjat w Kłodawie. Zaledwie w
niecałe trzy miesiące po wstąpieniu do zakonu osierociła Go matka, Julianna, mająca dopiero 36 lat. Józef – przyszły ojciec
Wincenty, miał wtedy zaledwie 17 lat. Do Zakonu Braci NMP z Góry Karmel
włączony został dość szybko pierwszymi ślubami (prostymi), złożonymi w dniu 4 marca 1861 r., czyli dokładnie w
dniu ukończenia 18. roku życia, właśnie w Kłodawie i odtąd w Zakonie używał
tylko imienia Wincenty.
19 marca 1861 r.,
czyli w uroczystość św. Józefa, został przeniesiony do klasztoru w Oborach,
gdzie przebywał do początków 1863 r. Tutaj w dniu 5 października 1862 r. brat Wincenty złożył uroczyste śluby
wieczyste czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
W
Oborach, pod okiem miejscowego przeora o. Piotra Ochlewskiego, był świadkiem
wybuchu powstania styczniowego i udziału w nim miejscowego klasztoru, w tym
zaprzysiężenia licznego oddziału powstańczego hr. Sumińskiego z pobliskiego
Zbójna na początku lutego 1863 r.
Klasztor
oborski w tym czasie znalazł się w samym centrum kolejnego zrywu wolnościowego
Polaków. Wszyscy, którzy ofiarowali tu swoje życie Bogu, byli jednocześnie
gotowi ofiarować je za wolność Ojczyzny. Niezwykle sugestywnie pisała o tym
Maria Konopnicka w swojej noweli pt. W
Oborach. Te dramatyczne wydarzenia musiały pozostawić trwały i mocny ślad
na osobowości młodego zakonnika.
Na
początku 1863 roku brat Wincenty został przeniesiony z Obór do konwentu
warszawskiego, gdzie karmelici prowadzili studium filozoficzno - teologiczne. Święcenia
kapłańskie otrzymał 7 października 1866
r., mając ukończone zaledwie 23 lata.
W
roku 1879 rozpoczął swoją posługę kapłańską i zakonną u stóp Matki Bożej
Bolesnej. Tutaj
– przez 43 lata - jak ów ewangeliczny samarytanin z wielką miłością i oddaniem
nieustannie pochylał się nad chorymi na duszy i ciele. Jako niestrudzony
spowiednik i prawdziwy więzień konfesjonału, ceniony kierownik duchowy i
poszukiwany egzorcysta, troskliwy ojciec dla ubogich i pocieszyciel
nieszczęśliwych, często nawiedzający chorych z darem sakramentów i umiejętnie
wykorzystujący dary natury poprzez ziołolecznictwo, naśladował we wszystkim
Boskiego Samarytanina, naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Współbracia
w zakonie i wierni zapamiętali Ojca Wincentego jako kapłana „cichego,
pokornego i pobożnego”, „o spojrzeniu
groźnym, a zarazem pełnym dobroci”,
„ubranego w stary, zniszczony habit zakonny”, całkowicie oddanego Bogu i
ludziom. „Życie jego było skromne, a wygląd miał prawdziwego zakonnika”.
Bardzo często umartwiał swoje ciało poprzez systematyczne posty. „Chodził
bardzo ubogo ubrany, tylko w takich zgrzebnych rzeczach, takich, co go raniły,
umartwiał się. Mówili, że nosił na
sobie włosiennicę (koszulę z włosia końskiego), która miała systematycznie
drażnić jego ciało, ale ten fakt był przez niego skrywany. Lepiej ubierał się tylko na święta i odpust
Matki Bożej Szkaplerznej. Chodził w drewniakach, ciężkich i niewygodnych.
On zawsze był cały dla ludzi, cały oddany
ludziom”.
Jeden
ze świadków wspomina: „Ojciec mój zawsze
mówił, że o. Wincenty był bardzo świątobliwy i bardzo umartwiony. Goście
podejmowani byli w klasztorze bardzo gościnnie, natomiast posiłki były nad
wyraz skromne”.
O.
Wincenty „najchętniej przebywał w
świątyni, modląc się, słuchając spowiedzi, przystrajając ołtarze. On sam był
prawdziwą ozdobą tego kościoła”. „Powszechnie
był uznawany za solidnego, wzorowego kapłana i zakonnika, który swoją pracą i
życiem budował ludzi, wskazując na prawdziwe chrześcijańskie ideały życia i
pracy. Wpływ swój wywierał poprzez wspaniałe kazania, których wygłaszał wiele,
ale przede wszystkich przez pobożność w odprawianiu Mszy św., przez ścisłe
zjednoczenie się z Bogiem na każdy dzień życia”. Jedna z uczestniczek
odprawianych przez Niego Mszy, wspominała, że „odprawiał je bardzo powoli i
pobożnie, prawie zawsze około godziny. Wszystko zresztą robił dokładnie. Często
mawiał: »Wszystko naraz, nic nie znaczy«”.
Zmarł w powszechnej opinii świętości (in
odore sanctitatis) dnia 6 października 1922 r. w wieku 79 lat. Został pochowany w krypcie
pod kościołem w Oborach.
Jeden
ze świadków zeznaje: „Może pięć lat po jego śmierci przeor klasztoru
oborskiego, o. Tadeusz Wojtala powiedział: „»Chciałem zawsze zobaczyć jak żyją
święci, a ja się nie spodziewałem, że miałem pod swoją mocą świętego«. I on go
miał za świętego”.
O.
Alfons Bronisław Tomaszewski, dawny przeor oborskiego konwentu, inicjator
budowy sarkofagu oraz fundator tablicy nad wejściem do krypty pod kościołem,
napisał:
„Na tle epoki tak smutnej dla klasztoru i
Kościoła z czasów należenia Obór do zaboru rosyjskiego postać o. Wincentego
Kruszewskiego jaśnieje jak gwiazda na firmamencie niezwykłym blaskiem cnót.
Pokorny zakonnik, wzorowy kapłan, oddany całkowicie służbie dla Chrystusa Pana
i Jego Najświętszej Matki prowadzi ciche apostolstwo wśród wiernych, pociesza
smutnych, niesie pomoc ubogim, chorych odwiedza i stara się dusze ich
przygotować na drogę do wieczności, grzeszników zaś naprowadza na drogę cnoty.
Przez styczność z szukającymi u niego pomocy i pociechy szerzy cześć do Matki
Boskiej, zachęca do ufności w pomoc i opiekę Bogarodzicy. Bogu tylko wiadomo,
ile dobrodziejstw i łask spłynęło z nieba na mieszkańców okolicy dzięki
modlitwom, umartwieniu i pełnemu poświęcenia cichemu apostolstwu o. Wincentego.
Utrwaliła się opinia u wszystkich, którzy znali tego kapłana, że tyle dobrego
dla ludzi mógł zdziałać tylko święty. On odszedł do wieczności po nagrodę, ale
pamięć o jego cnotach żyje nadal…”.
O
świętości o. Wincentego przekonani byli wierni już w czasie jego posługi, ale
przede wszystkim po jego śmierci. Jak podała jedna z wiernych, „w moim pojęciu, jak go sobie dzisiaj
przypominam, był to święty kapłan, i dlatego przyszłam dzisiaj prosić Boga, by
raczył sługę swego wynieść na ołtarze”.
II
Drodzy
bracia i siostry! O czym przede wszystkim przypomina nam dzisiaj ten miłosierny
Samarytanin z Oborskiego Karmelu? Do czego nas wzywa ten cichy i pokorny
zakonnik zapatrzony nieustannie w najdroższy wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego
i rozważający codziennie Jego Via Dolorosa?
Drodzy
bracia i siostry!
„Wszyscy
jesteśmy wezwani, aby świadczyć i głosić przesłanie, że „Bóg jest miłością”, że
Bóg nie jest daleki czy obojętny wobec naszych ludzkich spraw – uczy papież
Franciszek.
Aby dzielić
życie z ludźmi i dać siebie ofiarnie, musimy także uznać, że każda osoba jest
godna naszego poświęcenia. Nie ze względu na wygląd fizyczny, na zdolności, na
język, na mentalność albo ze względu na przyjemność, jaką może nam sprawić, ale
dlatego, że jest dziełem Boga, Jego stworzeniem. On ją stworzył na swój obraz i
w jakiejś mierze jest ona odbiciem Jego chwały. Każdy człowiek jest przedmiotem
nieskończonej czułości Pana i zamieszkuje On w jego życiu. Jezus Chrystus
przelał swoją cenną krew na krzyżu za tę osobę. Niezależnie od jakichkolwiek
pozorów, każdy (…) zasługuje na naszą miłość i nasze poświęcenie”.
W dzisiejszej Ewangelii słyszymy o uzdrowieniu przez
Jezusa dziesięciu trędowatych, ale tylko jeden z nich wrócił „chwaląc Boga donośnym głosem,
upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin”.
Dla Żydów był to ktoś obcy, ale nie dla Jezusa. I jak słyszymy
właśnie ten Samarytanin, wykluczony przez innych, potrafił jako jedyny ponownie
przyjść do Jezusa, aby Mu podziękować za łaskę uzdrowienia i wyznać w Nim swego
Pana i Zbawiciela. Eucharystia na której dzisiaj się gromadzimy jest nade
wszystko oddaniem chwały Bogu i dziękczynieniem za wielkie rzeczy jakie nam
uczynił Niebieski Lekarz naszych dusz, nasz Pan Jezus Chrystus.
Jak Samarytanin z dzisiejszej Ewangelii z wiarą i ufnością zbliżmy
się do Niego, czekającego na nas w osobie kapłana przy kratkach konfesjonału,
aby doświadczyć oczyszczenia z trądu naszych grzechów i z radością wysławiać
Jego miłosierdzie.
O.
Wincenty całą swoją postawą i ofiarną posługą pomagał wszystkim zwrócić się z
ufnością do Serca Zbawiciela otwartego na krzyżu i przyjąć miłość Ojca zawsze
bogatego w miłosierdzie.
Najpierw,
po przyjęciu święceń kapłańskich pomagał w Warszawie jako kapelan przytułku dla
młodych kobiet z marginesu, prowadzonym przy ulicy Żytniej w Warszawie przez
Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
Jako
gorliwy i niestrudzony spowiednik bardzo troszczył się o formację sumienia
tych, którzy klękali przy kratkach jego konfesjonału. Posługując wiernym w
sakramencie spowiedzi świętej był bardzo spokojny i niezwykle cierpliwy.
Jak
zapamiętali to świadkowie: O. Wincenty „spowiadał
zawsze w konfesjonale przy zakrystii (…) „Spowiadał długo, dokładnie i miał zwyczaj pouczać ludzi o prawdach
wiary”. „Spowiadał według Przykazań
Bożych i Kościelnych oraz Grzechów Głównych”. „Człowiek czuł się po takiej spowiedzi bardzo oczyszczony. Ludzie cenili
sobie spowiedź u niego. Dlatego dużo się osób u niego spowiadało”. „Był zawsze do dyspozycji, dla wszystkich,
którzy przychodzili i prosili go o spowiedź. Spowiedź u niego była szczególna,
do wszystkiego naprowadził, wszystko przypomniał… O wszystko się wypytał, od A
do Z i dopomógł spowiadającemu się.”. Jego też ludzie najczęściej prosili, aby zaopatrywał i dysponował chorych na
śmierć”. Siedząc przez wiele godzin w konfesjonale posiadał szczególny dar: potrafił czytać w sumieniach i widzieć poprzez przysłowiowe ściany. Przypominał zapomniane grzechy, pomagał w dobrej i szczerej spowiedzi obudzić żal doskonały i doświadczyć miłosierdzia Ojca. "Często zdarzało się, że odchodzący od krat jego konfesjonału penitenci, byli bardzo przejęci spotkaniem z tym tajemniczym księdzem. Wszytko nagle zmieniało się w ich życiu. Po rozmowie z tym kapłanem (...) stawali się już innymi ludźmi. Odnajdywali bowiem drogę, prowadzącą ich wprost w objęcia Niebieskiego Ojca" (o. Janusz Janowiak OCarm).
Jeden
ze świadków zeznaje, że Ojciec Wincenty „przesiadywał
długo w konfesjonale. Ponieważ był słabo ubrany, przeziębiwszy się, zmarł na
zapalenie pęcherza”.
Z
pełnym przekonaniem można zatem powiedzieć, że o. Wincenty sprawując
niestrudzenie i z największym poświęceniem swoją spowiedniczą posługę
miłosierdzia był prawdziwym „więźniem i męczennikiem konfesjonału”.
Drodzy
bracia i siostry!
W
czasie, gdy Polska była wymazana z mapy Europy, a klasztor w Oborach cudem
ocalony od kasaty przez rosyjskiego zaborcę, O. Kruszewski niestrudzenie pracował nad wolnością
w wymiarze najgłębszym i najistotniejszym – w sercach i sumieniach Polaków, tam
gdzie żaden zaborca nie ma dostępu.
Uczył
budować dom swego życia i niepodległej Polski nie na piasku fałszywie
rozumianej wolności do której kusi nas szatan i namawia świat, ale na mocnym
fundamencie wierności przykazaniom Dekalogu i Chrystusowej Ewangelii oraz
chrześcijańskiej moralności. Przypominał, że najstraszniejszym rodzajem niewoli
w wymierzę osobistym i wspólnotowym jest trwanie w grzechu śmiertelnym, w
zatwardziałości serca, we wzajemnej nienawiści i braku przebaczenia, oraz
obojętności na potrzeby bliźnich. Jako egzorcysta, podejmując w imieniu Kościoła
posługę miłosierdzia wobec ludzi opętanych i dręczonych przez złego ducha oraz
codzienną walkę duchową z szatanem, dobrze rozumiał, że ostatecznie stawką jest
zbawienie dusz i osiągnięcie ojczyzny niebieskiej.
Pewnego
dnia podczas odprawiania egzorcyzmu nad opętaną osobą, szatan miał mu powiedzieć:
„Całą świątynię zrujnuję”. „Nie wolno!” ‒ odpowiedział zdecydowanie
Ojciec Wincenty. Jako gorliwy spowiednik i egzorcysta przypominał wszystkim
nawiedzającym oborską świątynię, że „świątynia
Boża jest święta i my nią jesteśmy, jeśli tylko Duch Boży mieszka w nas”. Troska
o zbawienie dusz, o Bożą świątynię w ludzkich sercach, pochłaniała Go
całkowicie.
Dzisiaj
pełni wdzięczności przychodzimy na Oborską Kalwarię, by razem z o. Wincentym
stanąć z wiarą pod krzyżem Chrystusa u boku Matki Bolesnej. Ona, jako Ucieczka
Grzeszników i Matka Miłosierdzia, nieustannie wskazuje nam otwarte na krzyżu
Serce Zbawiciela i pomaga w zachowaniu i odzyskaniu tej wewnętrznej wolności i
godności przybranych dzieci Bożych otrzymanej w sakramencie chrztu świętego.
Jolanta Motylińska z Brodnicy w utworze „Święty
Samarytanin” pisze:
Święci nie lubią rozgłosu, W milczeniu idą do celu,
Lecz zostawiają swe ślady, Którymi przeszło niewielu.
Jak zgodnie żyć z
Wolą Bożą, Która jest często zakryta,
Pokazał pięknie
przed laty, Wincenty, brat – karmelita.
Trudno jest zostać dziś świętym, Lecz nie jest to
niemożliwe,
Zatem niech Ojciec Wincenty, Zwróci swe oczy życzliwe.
I niech rozpali
(jak dawniej) Serca zmrożone goryczą,
By znowu były
gorliwe, Do Boga niech głośno krzyczą:
„Ty, Panie mój, wiesz – upadłem... I może już milion
razy,
Ale z pomocą Twej Łaski, Chciałbym darować urazy.
Pragnę być dobry
dla wszystkich, Bo świętych świat potrzebuje
I tylko z świętych
pomocą, Ludzkość się dziś uratuje!”.
III
„Kiedyś o. Wincenty został zapytany przez
pewnego kapłana, jak to robi, że leczy, że pomaga ludziom niepokojonym przez
szatana?
Odpowiedział pełen prostoty:
- »Odprawiam Mszę świętą o Duchu Świętym w
intencji nieszczęśliwego człowieka, a następnie modlę się do Matki Boskiej
Bolesnej – słynącej tu cudami«”.
Świadectwo tego pokornego karmelity, męża modlitwy zaprawionego w
pokucie i napełnionego Duchem Świętym apostoła Bożej miłości, jest dla nas
wszystkich bardzo cenne i pouczające.
Widziano go zawsze z różańcem w dłoniach, klęczącego często przed
Tabernakulum u stóp Matki Bolesnej. Z tego Ukrytego Źródła – z Serca Jezusa
obecnego w Eucharystii – czerpał tę miłość Bożą uzdrawiająca ludzkie dusze i
ciała, którą rozlewał na wszystkich z którymi się spotykał.
Jak zeznają świadkowie:
„Ojciec Wincenty był dobrym współbratem w klasztorze i pocieszycielem
wszystkich nieszczęśliwych”.
Z
relacji Jana Grzywińskiego (ur. w 1912 r.) ze Stalmierza dowiadujemy się o
uzdrowieniu jego brata: „Mój brat Zygmunt
Grzywiński, urodzony w 1900 r., jako dziecko ciężko chorował na nerwy. Bezsilna
w chorobie matka przyprowadziła go do Obór, do o. Wincentego, prosząc o pomoc.
O. Wincenty gorliwie pomodlił się za niego i brat niebawem wrócił do pełni
zdrowia”.
Wierni
znający Ojca Wincentego, ale także wierni z dalszych stron, wiedzieli, że
zajmuje się On ‒ z Bożą pomocą ‒ także ziołolecznictwem, czyli wytwarzaniem
leków ziołowych.
Mieszkaniec
Obór, zamieszkający u podnóża klasztoru, Jan Ziółkowski (rok urodzenia 1895)
wspominał ten fakt w ten sposób: „Zrywałem
zioła i przynosiłem ojcu Wincentemu,
który je suszył i robił z nich lekarstwa. Rozdawał je później ludziom, nie
biorąc za to żadnego wynagrodzenia. Często przychodził do niejakiego
Goreńskiego, którego dom znajdował się obok klasztoru. Przynosił mu lekarstwa i
często odwiedzał go w chorobie. Helena Laskowska z nieodległego Zbójna zeznaje,
że o. Wincenty „w wolnych chwilach
chodził w las i zbierał rozmaite zioła i tymi ziołami leczył ludzi”. Podobnie
zaświadczyła Anna Stawicka z Chojna: „Ojciec
Wincenty leczył ziołami. Wyleczył bardzo dużo ludzi.”.
Te
fakty podkreślił niedwuznacznie kronikarz piszący „Kronikę klasztoru OO.
Karmelitów w Oborach”, który skonstatował jego umiejętności i dar Boży
następująco: „Chorych leczył ziołami z
widocznym rezultatem”.
Drodzy bracia i siostry! „Przykład jaki nam
zostawił ten Samarytanin z Oborskiego Karmelu, może i powinien i nas inspirować
do świadczenia miłosierdzia wszystkim tym, których spotykamy na naszej drodze
życia. Patrzmy i uczmy się od niego, abyśmy jak i on mogli być przedłużeniem
miłości Boga do człowieka” (o. Wiesław
Strzelecki OCarm.).
Także i my, zbliżmy się do tego źródła Bożej Miłości tryskającego dla
nas z każdego tabernakulum i z każdego ołtarza na którym Chrystus uobecnia
sakramentalnie Ofiarę Krzyża. Pozwólmy, aby Jezus Eucharystyczny żył w nas i
promieniował przez nas na innych miłością swego Najświętszego Serca.
„Pamiętam, gdy w pierwszy piątek lipca 1998
r. udając się z posługą do chorych w naszej oborskiej parafii, zabrałem ze sobą
małe obrazki przedstawiające o. Kruszewskiego na tle oborskiego kościoła. Dałem
jeden taki obrazek podeszłej wiekiem pani Jadwidze w Oborach.
A ona się uśmiecha i mówi: - Poznaję, to ojciec Wincenty. On mnie
uzdrowił!
Pytam więc: – Jak Panią uzdrowił? Proszę
to opowiedzieć.
»Byłam – opowiada – małą, może 6-letnią
dziewczynką, nie chodziłam jeszcze wtedy do szkoły. Zachorowałam bardzo ciężko
na żołądek. Leżałam i byłam tak osłabiona, że nie mogłam chodzić o własnych
siłach. O. Wincenty znał moją mamę, która bardzo strapiona zwróciła się do
niego z prośbą o pomoc. Wtedy o. Wincenty, będący już wówczas staruszkiem,
przyszedł i przyniósł w małej buteleczce poświęcone wino. Dał mi to wino do
wypicia. Było tego może dwie duże łyżki. Jednocześnie modlił się za mnie i
udzielił kapłańskiego błogosławieństwa. Po przyjęciu tego „lekarstwa” byłam
coraz silniejsza i szybko powróciłam do zdrowia«”.
Świadectwo
nieżyjącej już dziś oborskiej parafianki dowodzi, że Ojciec Wincenty,
napełniony i rozpalony Duchem Świętym, aż do ostatnich dni swego zakonnego i
kapłańskiego życia, niestrudzenie roznosił wszystkim, w naczyniu swego
kapłańskiego serca, miłość Bożą, uzdrawiającą ludzkie dusze i ciała.
Takim
był i takim pozostał do dzisiaj, nie tylko we wdzięcznej pamięci wiernych, ale
także w tajemnicy świętych obcowania, orędując za tymi, którzy proszą go o
wstawiennictwo u Boga. Jakże wymowny jest krótki zapis Gabrieli z Gniewu pod
Gdańskiem, uzdrowionej z raka kości: „Mój
ból pozostał przy grobie ojca Wincentego”.
W
jednej z cel zakonnych klasztoru w Oborach znajduje się niecodzienna pamiątka,
a mianowicie stosunkowo niewielkich rozmiarów portret przedstawiający Ojca
Wincentego Kruszewskiego. Wykonany on został w 1937 r. przez malarza Kazimierza
Górtatowskiego z Dobrzynia nad Drwęcą. Niezwykła historia powstania tego obrazu
opowiedziana została w końcu lat 90. ubiegłego wieku przez Jadwigę Szymborską z
Obór:
„Było to około roku 1930, a więc już po
śmierci o. Wincentego. Stryj, mieszkający w Wildnie, bardzo ciężko zachorował
na nerwy, na skutek wypadku, jaki wydarzył się zimą. Otóż idąc po lodzie,
przewrócił się i zaczął się topić, ale go uratowali. Dostał z tego jednak choroby
nerwowej. Było to zimą, ale potem latem bardzo chorował. Lekarze go leczyli,
ale to mu nic nie pomagało i zaczął się modlić za przyczyną o. Wincentego o
zdrowie. W tym czasie pracował jako rządca w jednym majątku. Pewnego dnia rano,
gdy jeszcze leżał w łóżku i miał wstać, ujrzał przez sen, jakby na jawie. o.
Wincentego, który powiedział do niego: »Wstań i idź do pracy!«. On wstał i był
zdrowy do samej śmierci. Nigdy więcej nie chorował na nerwy. Na tę pamiątkę,
jako podziękowanie, dał zrobić portret o. Wincentego, który potem długi czas
wisiał w zakrystii” [a obecnie znajduje się w celi zakonnej jednego z karmelitów].
"Fakty te potwierdzają opinię świętości jaką zawsze cieszył się o.
Wincenty Kruszewski wśród wiernych. Wydaje się nawet, że po swojej
śmierci bardziej jeszcze pomaga on ludziom niż za życia, kierując
wszystkich wzywających jego wstawiennictwa w objęcia Niebieskiego Ojca" (o. Janusz Janowiak OCarm.).
Wierzę, że ojciec Wincenty jest cichym opiekunem i stróżem tego
sanktuarium, troskliwym ojcem i wiernym przyjacielem wszystkich chorych,
strapionych i ubogich, zniewolonych nałogami i dręczonych przez złego ducha,
wspomożycielem spowiedników i egzorcystów, wzorem dla kapłanów i osób
konsekrowanych, potężnym orędownikiem i pełnym współczucia bratem dla
wszystkich proszących go o wstawiennictwo u Boga.
Nasze rozważanie zakończę słowami poezji Anny
Trzeciak z Gdańska, która w utworze poświęconym Ojcu Wincentemu zawarła takie
strofy:
Dziś
wierni pielgrzymi licznie przybywają,
W miejscu, gdzie spoczywa, z pokorą klękają.
Zatroskani o swych bliskich, zdjęcia ich przynoszą
I z ufnością przez modlitwę o pomoc Go proszą.
Bo ojciec
Kruszewski wciąż ludziom pomaga,
Wysłucha każdego,
kto o pomoc błaga.
Za jego
wstawiennictwem uzdrowień jest wiele,
Jak donoszą
świadectwa – na duszy i ciele.
I Ty wierny pielgrzymie – z ufnością, pokorą –
Zejdź do podziemi tego klasztoru.
Pomódl się z wiarą przy Jego grobie,
On może pomóc twym bliskim i tobie.
IV
Ojciec
Wincenty, jako prawdziwy karmelita, żywił szczególny kult i nabożeństwo do Matki Bożej, które zaszczepiał w sercach pielgrzymów przyjmowanych gościnnie w oborskim sanktuarium. W roku 1906 zaświadczył
o tym ks. Walenty Załuski: „Tuż,
przy bramie kościelnej stanęli OO. Karmelici. Weszliśmy do kościoła z pieśnią
„Kto się w opiekę…” i stanęliśmy przed Bolesną Matką Boską Oborską!... O. Wincenty odpowiedział
i jasno wykazał cel pielgrzymek do miejsc cudownych. Odśpiewaliśmy „Pod Twoją
obronę” i usiedliśmy do konfesjonałów. Praca była nie lada, bo wielu pielgrzymów przybyło na odpust do Obór”. Gdy
trzeba było Ojciec Wincenty wychodził na powitanie niewielkich grup
pielgrzymów, rodzin czy też indywidualnych pątników przybywających do tronu
Matki Bolesnej.
Drodzy bracia i siostry! Przeżywamy piękny miesiąc październik w szczególny sposób
poświęcony Matce Bożej Różańcowej. Gdy spytano
małą Hiacyntę, o co najbardziej prosiła Pani z Nieba podczas fatimskich objawień w 1917 roku,
dziewczynka odpowiedziała: „O codzienne
odmawianie różańca”.
Pięknym
przykładem może być dla nas Czcigodny Ojciec Wincenty Kruszewski z Karmelu w
Oborach, który
przyjął święcenia kapłańskie 7
października 1866 r., czyli w święto NMP Różańcowej i na co dzień nie
rozstawał się z różańcem, wszystkim mów
|